W pokoju robiło się coraz ciemniej, atmosfera stawała się coraz bardziej zagadkowa. Doktor Sorensen wstrząśnięty bezradnie przyglądał się leżącej na kanapie dziewczynie, obcej, budzącej przerażenie. Przez chwilę chodził zdenerwowany tam i z powrotem po pokoju, po czym wybiegł, żeby zatelefonować do swego jedynego w Oslo kolegi.
Tova została sama. Rozpłomienionymi oczyma wpatrywała się w sufit. Tym swoim osobliwym głosem, który w żadnym razie nie pasował do tak młodej dziewczyny, szeptała jakieś ekstatyczne wyznania:
– W Dolinie Ludzi Lodu został ukryty saganek. Wiem, że on tam jest, ale nigdy nie udało mi się go odnaleźć. Duch naszego przodka i władcy pilnie go strzeże. Ale ja znam drogę, która może mnie zaprowadzić do naczynia zawierającego wodę zła. To bardzo długa droga. I można ją nazwać drogą do początków.
Tova leżała spokojnie. Wsłuchiwała się w siebie.
Później rozległ się znowu jej ostry szept, głos Hanny:
– Pragnę jedynie kropli tej wody. Po tym wszystkie straszne tajemnice świata staną się dla mnie jasne. Stanę się silniejsza niż wszystkie wiedźmy razem wzięte. Ja, w osobie Tovy, stanę się najbardziej godną służebnicą naszego pana. Trzeba się tylko cofnąć do początków. Trzeba przejść drogę Tengela Złego w czasie, dotrzeć do jego źródeł, do jego ojca i matki, z których został poczęty i którzy wydali na świat tego suwerennego władcę zła. Tengel nie był dotknięty najmniejszą nawet słabością. W przeciwnym razie nigdy by nie dotarł do źródeł zła. Może jednak jego rodzice nie byli całkiem bez skazy? Złe postępki rodziców mogą kłaść się cieniem na jego osobowości. Czy raczej należałoby powiedzieć: ich dobre postępki…
Rozległ się znowu suchy, paskudny śmiech czarownicy, ten sam, który setki lat temu w Dolinie Ludzi Lodu tak bardzo przestraszył Silje.
Znowu odezwał się głos:
– Wiedza o nich pomoże mi przedostać się obok jego duchowej istoty w Dolinie Ludzi Lodu. To ta wiedza na moment obezwładni ducha, a ja będę mogła wypić kroplę wody zła. Niczego więcej nie żądam. Więcej bym zresztą nie zniosła, ponieważ nie przeszłam przez wszystkie straszliwe próby w grotach życia.
Tak! Tak właśnie zrobię!
Czekałam na to setki lat. Na to, by się odrodzić, by ponownie przyjść na świat. No i teraz się to dokonało…
Tova przymknęła oczy z rozkosznie zadowolonym uśmiechem.
Kiedy doktor Sorensen wrócił do pokoju bardzo zdenerwowany, mówiąc:
– Nie ma go w domu, co robić? Co robić? – Tova podniosła się na posłaniu zadowolona, zupełnie przytomna.
– Uff! Czy ja spałam? – zapytała. – Jakoś dziwnie się czuję.
Doktorowi wielki ciężar spadł z serca.
– Och, Bogu dzięki, wróciłaś do przytomności!
– Tak. A czy miałam nie wrócić?
– Eee… Nie pamiętasz, ca się stało?
– Stało? Nie, tylko coś jakby przez mgłę. Chyba nigdy nie udało mi się być niczym więcej jak tylko przyduszonym noworodkiem. Za każdym razem przychodziłam na świat pół żywa – kłamała Tova jak z nut, ponieważ nie chciała rozmawiać o ostatnim doświadczeniu. O Hannie.
Dla doktora była to z pewnością także wielka radość, że nie musiał z Tovą rozpamiętywać jej przeżyć.
– Rzeczywiście, chyba nie zdarzyło ci się żadne wcześniejsze życie – kłamał równie gładko jak ona. – Bardzo mi przykro.
– Nic nie szkodzi! – zawołała i wstała z posłania.
Doktor Sorensen zamknął za nią drzwi z westchnieniem nieopisanej ulgi.
Tova nie pojechała do domu. Uprzedziła przecież, że nie będzie jej przez kilka dni, i teraz było jej to bardzo na rękę.
Czuła się jak myśliwski pies, który znalazł trop. Chciała cofnąć się w czasie do zarania życia Tengela Złego. I nie miało znaczenia, czy było to jej własne pragnienie, czy też wola Hanny. Do tego eksperymentu jednak nie potrzebowała ani nie chciała pomocy doktora Sorensena.
Tę drogę miała zamiar przebyć sama. Znała już niezbędne chwyty. Wiedziała, co należy robić, żeby cofnąć się w czasie.
Ale… najpierw miała ochotę zrobić coś innego.
Jeśli bowiem człowiek może wędrować w ten sposób, tu chyba powinien też móc przejść do tamtego świata? Do świata cieni istniejącego równolegle ze światem ludzi. Do tego świata, w którym krąży szary ludek. I nie tylko on. Także wszelkie zjawy zamieszkujące wyobraźnię i marzenia ludzi znajdują tam dla siebie miejsce.
Pojmowała, że to wysoce niebezpieczne przedsięwzięcie. Kiedyś, dawno temu, Heike sprowadził szary ludek do świata ludzi i skończyło się to bardzo źle. Ale żeby samemu próbować wejść do Świata Cieni… Dotychczas nikt się chyba nie ważył…
Co tam, to się przecież dokona tylko w transie, nie miała zamiaru rzeczywiście się tam znaleźć!
Tak strasznie chciała spróbować! Teraz, kiedy wie, jak się to robi…
Noc mogła spędzić w hotelu, ale w warunkach hotelowych podejmować podróż w czasie czy eksperymentować z przejściem do innego świata? Musiała znaleźć bardziej odpowiednie miejsce…
Ale, chwileczkę! Jonathan Volden miał w Oslo nieduże mieszkanko z czasów, kiedy jego żona Lisbeth pracowała jako pielęgniarka w szpitalu Ulleval. Tova wiedziała, że teraz Lisbeth nie pracuje. Mogła zatem zatelefonować i…
Nie. klucz musieli przecież mieć w domu, w swojej willi niedaleko Lipowej Alei. Spojrzała na zegarek. Parę godzin wystarczy, żeby tam pojechać i wrócić z kluczem. Weźmie taksówkę…
Tova zawsze miała dość beztroski stosunek da pieniędzy. Jej mama, Vinnie, była osobą dobrze sytuowaną, a ojciec Rikard nieźle zarabiał jako policjant. Dawali swojej jedynaczce duże kieszonkowe, które ona wydawała na głupstwa. Długa jazda taksówką nie wywoływała w niej wyrzutów sumienia.
W willi Voldenów panował jak zwykle chaos. Trójka dzieci Jonathana w wieku od jedenastu do trzynastu lat z wielkimi oporami poddawała się zabiegom wychowawczym. Radosne, pełne życia i niebywale energiczne dzieci okazywały swoim rodzicom niewiele szacunku i jeszcze mniej posłuszeństwa. Były jednak pełne wdzięku i całkowicie pozbawione złych skłonności.
Zachwycone witały się z Tovą, a rodzina zapraszała gościa na herbatę. Ona zaś przyjęła zaproszenie tym chętniej, że przez cały dzień nie miała okazji pomyśleć o jedzeniu. Dzieci zajadały domowe bułeczki z miodem i Tova poszła za ich przykładem. Bułeczki były jeszcze ciepłe, masło rozpuszczało się i wsiąkało w puszysty miękisz. Pycha!
Jonathan pracował jako nauczyciel. Był to trzydziestopięcioletni mężczyzna o bardzo młodzieńczym wyglądzie, który chętnie opowiadał o swoich wojennych przeżyciach. Dzieci żartowały sobie z niego.
– Rozmawiałem niedawno z Benedikte – powiedział do Tovy. – Ma wiadomości od Heikego…
Nikogo nie dziwiło, że Benedikte prowadzi rozmowy ze swoim opiekunem, którym jest dawno zmarły przodek.
– Coś nowego? – zapytała Tova.
– Nic poza tym, że czas się zbliża. I że pięcioro spośród obecnie żyjących członków rodu będzie musiało stanąć do walki.
– Tyle to wiemy już od dawna. Ma to być Nataniel, ja, Gabriel i Gand. Nigdy natomiast nie została wymieniona piąta osoba.
– I właśnie teraz Benedikte dowiedziała się, kto to ma być. To Ellen Skogsrud.
O, cholera, pomyślała Tova. Choć właściwie to już teraz nie Miała nic przeciwko Ellen. To raczej Nataniel był obiektem jej gniewu i nienawiści. A poza tym to w ogóle nie miało znaczenia. Przecież kiedy godzina wybije, Tova znajdzie się po przeciwnej stronie. Jeśli kiedykolwiek ta godzina wybije…
W oczach Jonathana pojawił się wyraz rozmarzenia.
– Zawsze wam trochę zazdrościłem – powiedział. – To ja powinienem być z wami, mam przecież niezłe doświadczenie z wojny…
Dwoje najmłodszych dzieci zawołało niemal równocześnie:
– No właśnie, co robiłeś w czasie wojny, tatusiu?
Jonathan zapomniał, że to parafraza dość ironicznego tytułu filmu, i już otworzył usta, żeby jeszcze raz opowiedzieć o swoich przeżyciach. Uprzedził go jednak najstarszy syn, Finn, intonując znany marsz, który gwizdano w filmie „Most na rzece Kwai”. Ta melodia miała tam drażnić Japończyków. Alianci wiedzieli bardzo dobrze, iż Japończycy znają nieprzyzwoite i obraźliwe słowa piosenki. Teraz Finn wyśpiewywał wszystko na całe gardło bez najmniejszej żenady.
Hitler – has one got one ball,
Goring – got two but wery small,
Himmler – has got some similar,
but poor Goebbels – has got no ball at all.
– Paskudne bachory! – roześmiał się Jonathan. – Ale sam sobie jestem winien. To ja, w chwili słabości, nauczyłem ich tej śpiewki. I od dawna gorzko tego żałuję.
Najmłodsza córeczka Jonathana, Gro, blondyneczka z końskim ogonem, w szerokiej, szeleszczącej spódnicy, zapytała:
– Tova, dlaczego ty zawsze chodzisz w spodniach?
– Ponieważ nasz Stwórca uznał, że nie wystarczy mój ogólnie dość podły wygląd i obdarował mnie na dodatek brzydkimi nogami.
– Ale ty wcale nie jesteś brzydka! – zawołała Gro. – Jesteś tylko inna, może nawet trochę dziwna, a to chyba dobrze?
– Ja uważam że jesteś naprawdę klawa – powiedział średni chłopiec, Ole.
– A poza tym umiesz czarować – szepnął Finn z szacunkiem.
Niech was Bóg błaga sławi moje dzieci, pomyślała Tova. Nigdy wam tego nie zapomnę.
Pomyśleć, że drobne, nieważne komplementy mogą mieć aż takie znaczenie! Tylko że Tova była dla takich rzeczy całkiem nieprzyzwyczajona. Jeśli o to chodzi, przypominała raczej wypalone słońcem pastwisko po długotrwałej suszy. Poczuła teraz dziwne ciepło w piersi i niebezpieczny ucisk w gardle, a oczy zaszły jej mgłą.
– Ech, takie tam wasze gadanie! – prychnęła, bo człowiek, który rzadko słyszy komplementy, nie umie też ich przyjmować bez lekceważących komentarzy. – A poza tym, Gro, jak myślisz, jak ja bym wyglądała w takim ubraniu jak twoje?
Gro przechyliła głowę i najwyraźniej rozważała ten pomysł.
– Dlaczego nie? – zapytała w końcu. – A próbowałaś kiedy?
– Moja mama dała za wygraną już jakieś dwadzieścia lat temu. Początkowo bardzo chciała ubierać mnie jak laleczkę, w koronki i jedwabie. Tylko wtedy ludzie mówili, że wyglądam jak podmieniec. Myślę, że tak jest lepiej. A poza tym praktycznie.
– Tylko niezbyt sexy – orzekła nad wiek dojrzała jedenastoletnia pociecha Jonathana. – Jeśli sprawisz za pomocą czarów, że jeden chłopak z naszej klasy się we mnie zakocha, to ci doradzę to i owo.
– Kończmy z tym, moje dzieci! – zawołała Lisbeth, która uznała, że rozmowa przybiera niepożądany obrót. Tova była jej za to szczerze wdzięczna. Nie czuła się gotowa, by zostać „nową kobietą”. Poza tym nie chciała zbyt otwarcie posługiwać się czarami. Zresztą nie zamierzała za pomocą magii wpływać na uczucia innych. Nigdy nie popierała takich sposobów. Raz tylko spróbowała, dawno temu, a chodziło a chłopca, w którym się podkochiwała. Coś jednak musiała zrobić niewłaściwie, bo skończyło się na tym, że chłopak dostał paskudnej wysypki.
– Jak to się stało, że ty, jedna z najbardziej obciążonych, nie dostałaś skarbu Ludzi Lodu? – zapytał Finn nie bardzo dyplomatycznie.
– Sama się nad tym czasami zastanawiam. Ale, jak wiesz, jest wielu przede mną. Teraz skarb należy do Benedikte. Po niej otrzyma go, rzecz jasna, nasz wspaniały Nataniel, który zresztą już i tak dostał mnóstwo rzeczy należących do zbioru. I dopiero wtedy zobaczymy, czy jakieś nędzne resztki spadną na padołek nieszczęsnej, zapóźnionej w rozwoju Tovy.
Mówiła to z taką autoironią, że wszyscy się roześmieli.
Ponieważ jednak to, co powiedziała potem, miało dla niej ogromne znaczenie, spoważniała.
– A skoro już o tym mowa, to czy alrauna wróciła na swoje miejsce?
– Alrauna? Nie, zniknęła kiedyś, kiedy Nataniel był jeszcze małym dzieckiem. A dlaczego pytasz? – zdziwił się Jonathan. – Chciałabyś ją dostać?
– Nie, tylko pożyczyć na jakiś czas. W pewnym sensie przecież amulet należy także do mnie.
– Tak, oczywiście. Jesteś jedną z tych nielicznych, którzy mogą być właścicielami alrauny. Ale… jak powiedziałem, zniknęła i nie odnalazła się.
– Zawsze mam takie szczęście – Tova wzruszyła ramionami. – Ród posiadał alraunę przez blisko siedemset lat, ale kiedy ja się pojawiłam, amulet zniknął.
Jonathan zachichotał.
– To się nazywa złośliwością rzeczy martwych. Masz rację, to niesprawiedliwie. I naprawdę chciałbym wiedzieć, gdzie się podziała.
Tak powiedział człowiek, który był najbliższy odpowiedzi na to pytanie.
– Przestańcie, dzieci! – wrzasnął nagle. – Nie wieszajcie moich wojennych medali kotu na szyi!
Tova musiała odwrócić głowę, żeby ukryć śmiech, a Jonathan tymczasem pobiegł do kuchni ratować swoje klejnoty, bo przerażony kot zmykał z medalami na dwór. Na szczęście skończyło się dobrze.
Nareszcie Tova mogła wyjawić cel swojej wizyty.
– Mam krótki kurs w Oslo – powiedziała wolno – Czy mogłabym przenocować w kawalerce Lisbeth w Ulleval? Tylko jedną noc.
– Oczywiście – zgodziła się Lisbeth bez namysłu.
Tak więc Tova dostała klucz i wymawiając się brakiem czasu, ruszyła w stronę centrum osady, żeby „złapać pociąg”. Tam jednak wsiadła do taksówki i bardzo szybko znalazła się z powrotem w Oslo.
Teraz… Teraz zacznie się jej wielka przygoda!