ROZDZIAŁ III

Przybili do brzegu i kapitan Winsnes po rycersku pomógł paniom zejść po trapie.

– Zawsze miałem szczególny pociąg do dam – zwierzył się Tovie, kiedy już sprowadził Ellen na nabrzeże. – Czy mógłbym ci coś powiedzieć?

– Nie zawracaj sobie tym głowy – burknęła Tova.

Stary nie dawał jednak za wygraną.

– Był czas, że rządziłem kobietkami niczym treser koni w cyrku. Te drobne istoty dosłownie jadły mi z ręki.

– Ale teraz będzie całkiem odwrotnie – powiedziała Tova słodkim głosem. – Teraz będziesz kopał ziemię nogą i rżał jakbyś był koniem, a nie treserem!

Szyper natychmiast zupełnie stracił kontrolę nad sobą, biegał na czworakach, wierzgał nogami i rżał jak prawdziwy rumak.

– Opamiętaj się, Winsnes – rzekł jakiś przechodzący mężczyzna. – Nie do wiary, co ty jesteś w stanie zrobić, żeby tylko dziewczyny zwróciły na ciebie uwagę!

Tova była w siódmym niebie.

– A teraz jesteś psem – oświadczyła. – Leć no do tamtego słupka i podnieś nogę!

Winsnes wykonał polecenie i wrócił z wielką mokrą plamą na spodniach.

– Tova! – wrzasnął Nataniel, który się właśnie odwrócił i zobaczył, co się dzieje. – Chodź tu natychmiast!

Mało brakowało, a byłaby zapomniała uwolnić starego od czarów. Już biegnąc do Nataniela odwróciła się i niedbałym ruchem ręki cofnęła zaklęcie.

Nataniel był wściekły.

– Co ty wyprawiasz? To bardzo sympatyczny i pełen dobrej woli stary człowiek.

– I śmieszny – dodała.

– Jeżeli jeszcze raz zrobisz coś takiego, to będzie z tobą naprawdę krucho – zagroził.

– Phi!

Powlokła się za nimi drogą. Uświadamiała sobie teraz, jak wiele Nataniel znaczy dla niej jako przyjaciel. I oto ten przyjaciel idzie i mizdrzy się do tej… do tej…

Wepchnę ją do morza, myślała głęboko nieszczęśliwa. Naprawdę tak zrobię!

Nataniel znalazł się w bardzo trudnej sytuacji. Nie powinien był zabierać dziewcząt do pani Karlberg, ale też nie miał odwagi zostawić ich obu samych. Zbyt dobrze znał ten pełen nienawiści błysk oczu Tovy, żeby ryzykować. A poza tym rozumiał jej rozgoryczenie. Okazywał przecież swoje zainteresowanie Ellen bez najmniejszego kamuflażu. W końcu jednak musiał się na coś zdecydować.

Poprosił Ellen, by kupiła tabletki przeciw chorobie morskiej, a potem zaczekała w kawiarni. Tovę zabrał ze sobą, bo nie mógł postąpić odwrotnie. To by śmiertelnie zraniło nieszczęsną dziewczynę i uczyniło jej stosunek do Ellen jeszcze bardziej wrogim. A Ellen? Miał nadzieję, że ona zrozumie.

Zacisnął jednak mocno zęby, kiedy zobaczył wyraz triumfu w oczach swojej pokrzywdzonej przez los kuzynki, i jej uśmiech, jaki posłała Ellen słysząc, co Nataniel postanowił.

Wcisnął pięćdziesiąt koron w rękę jedynej dziewczyny, jakiej kiedykolwiek pragnął.

– Proszę, weź! I potraktuj to jako pieniądze na gospodarstwo.

Oczy Ellen rozbłysły.

– To najpiękniejsze słowa, jakie mogłeś powiedzieć – szepnęła. – Wspólne gospodarstwo z tobą…

Ze smutkiem pogładził jej policzek.

– Żeby to mogło tak być naprawdę! Żebyśmy mogli spotykać się jako normalni ludzie, a nie tylko jako zabiegani detektywi usiłujący wyjaśnić jakieś niepojęte misteria!

Ellen długo stała i patrzyła w ślad za Natanielem i Tovą. Dopiero kiedy zniknęli jej z oczu, ruszyła w stronę handlowego centrum miasteczka, gdzie kupiła wszystko, czego mogła potrzebować w dalszej drodze i, chociaż po podróży statkiem ziemia wciąż jeszcze uginała jej się pod stopami, poszła do kawiarni. Głodna nie była, lecz filiżanka gorącej kawy mogła dobrze podziałać na jej skołatane nerwy. Z niesmakiem popatrzyła na wielkie, ociekające majonezem kanapki wystawione na ladzie i poczuła mdłości, ale ciepło panujące w lokalu wydało jej się czymś bardzo miłym po wietrze, który na pokładzie przewiał ją do szpiku kości.

Po chwili stwierdziła, że mimo wszystko coś by zjadła i owe pięćdziesiąt koron od Nataniela dość szybko stopniało. Zaczęła rozmawiać z pewną prostą, ale bardzo sympatyczną panią przy sąsiednim stoliku. Kiedy Ellen wyznała, że ma zamiar płynąć „Stellą”, tamta aż podskoczyła.

– Ja też – powiedziała. – Ale okropnie się tego boję! Czy nie mogłaby mi pani dotrzymywać towarzystwa? Całkiem niedawno płynęłam tym statkiem i to było straszne!

– Płynęła pani? – zawołała Ellen zaskoczona. – Słyszałam o tym rejsie. Proszę, niech mi pani opowie coś więcej!

– No, to się zdarzyło cztery czy pięć dni temu, jeśli dobrze pamiętam. Tego wieczora pasażerów było niewielu. Wie pani, nikt nie chce pływać tą „Stellą”, odkąd znowu wróciła na morze. Po pierwsze dlatego, że jest w bardzo kiepskim stanie, prawie wrak, a poza tym ludzie gadają, że na pokładzie straszy. Ja nie wierzyłam w plotki, ale akurat kiedy weszłam do mniejszego salonu, zobaczyłam jakąś ociekającą wodą postać, stojącą pod ścianą, tyłem do wejścia. Gdy mnie usłyszał, bo to był on, zaczął się powolutku obracać, ale mnie ogarnęło takie przerażenie, że nie widziałam wcale jego twarzy, po prostu nie chciałam, zakręciłam się na pięcie i uciekłam. Później nikt go nie znalazł, chociaż szukali na całym statku. Zostały tylko mokre ślady i to już widziało wielu, i zaraz wtedy, i później także, a ktoś to nawet słyszał odgłos kroków, który nie wiadomo skąd pochodził. Bracia Strand mówią, że na pokład „Stelli” wchodzi upiór z któregoś z zatopionych statków.

– Czy pani jest może ich krewną?

– Strandów? Nie, chwała Bogu! Natomiast Fredriksen…

Umilkła zażenowana.

– Ten, który wypadł za burtę? To on był pani krewnym?

– Tak. Nie, no to znaczy nie bezpośrednio… Ja… Ja mam córkę, czternastoletnią. To jego dziecko. Ale nigdy nie byliśmy małżeństwem.

– Rozumiem – powiedziała Ellen życzliwie.

– To okropne, że on zginął! Właśnie miał uznać Byerg za własną córkę, a tymczasem umarł i ona nie dostała po nim nic, najmniejszego drobiazgu. Nawet nigdzie o niej nikt nie wspomniał, wszystko zagarnęli jego kuzyni. I to właśnie są bracia Strand.

– Był bogaty? – zapytała znowu Ellen, której co chwila się wydawało, że jest w stanie odtworzyć przebieg wypadków, ale zaraz potem jej z pozoru spójne koncepcje rozsypywały się jak domki z kart.

– Nie, wcale nie. Miał tylko popadający w ruinę stary dom niedaleko stąd. Ale liczyłam choćby na jakąś pamiątkę dla dziecka. Wie pani, on ją kochał, zawsze o nią pytał, jak się czuje i w ogóle. To moi rodzice sprzeciwili się żebym za niego wyszła. Za bardzo lubił zaglądać do kieliszka, rozumie pani.

Ellen skinęła głową.

– Z pewnością jednak myślał, żeby coś zrobić dla córki, coś jej zostawić – rzekła pocieszająco. – Tylko że umarł tak nagle i nieoczekiwanie.

– O, nie, to nie było nieoczekiwane. I on o tym wiedział. Wątroba, proszę pani.

Samobójstwo? zastanawiała się Ellen. Ale skąd w takim razie ów krzyk przerażenia i ten złamany reling? Nie, dzisiaj żadna z jej błyskotliwych teorii nie znajdowała potwierdzenia.

Przeniknął ją dreszcz. Wejście na pokład „Stelli” może się okazać podniecające. Oczywiście, że się bała? Ale też była coraz bardziej ciekawa. A poza tym ma przecież Nataniela.

Żeby tylko Tova lubiła ją trochę bardziej!

Nataniel był naprawdę zirytowany wszystkimi dziwnymi opowieściami pani Karlberg, choć jednocześnie było mu jej żal. Wiedział, że Ellen czeka w kawiarni, a ta kobieta tutaj ciągnęła w nieskończoność swą historię. Głos jej się załamywał z przejęcia, że ma oto takich szacownych słuchaczy.

Tova siedziała podejrzanie spokojnie. Wyglądała na zafascynowaną wszystkimi niezwykłościami, którymi raczyła ich pani Karlberg.

Tymczasem cała sprawa nie stanowiła żadnej zagadki. Właściwie to przyczyną wszystkiego była postawa męża pani Karlberg, Nataniel nie miał co do tego wątpliwości. „Moja żona nie potrzebuje pracować. To by mnie nawet w jakiś sposób obrażała, jakbym ja sam nie potrafił jej utrzymać!”

Pani Karlberg, pełna życia, inteligentna czterdziestopięcioletnia kobieta, mogła więc znajdować ujście dla swojej energii jedynie w prowadzeniu domu, dbaniu o wspaniałą willę, co sprawiało, że przez wiele godzin każdego dnia krążyła sama po pokojach, a jej umysł nigdy nie odpoczywał. Ktoś musiał w niej zaszczepić, pewnie przypadkiem, tę idee fixe o Ludwiku XIV. I o tym, że ona sama mogła być panią de Pompadour, która przecież w rzeczywistości nie była wcale kochanką Ludwika XIV, lecz jego wnuka, Ludwika XV. Pomieszanie pojęć i faktów było uderzające. Pani Karlberg wielbiła Króla Słońce od czasu, kiedy w szkole dowiedziała się, że taki władca istniał. Dyrektor Karlberg natomiast był najwyraźniej raczej pozbawiony fantazji.

– I ów duchowy posłaniec przynosi pani jakieś wiadomości, czy tak? – zapytał Nataniel ostrożnie.

– Tak. Ja jestem medium, które ma przekazać je współczesnym ludziom.

– I jak, na przykład, brzmi takie przesłanie?

Pani Karlberg była coraz bardziej napięta.

– Jego Wysokość prosi a zachowanie pokoju na świecie i żeby nie niszczyć Ziemi zanieczyszczeniami.

– Nie trzeba się chyba odwoływać aż do Ludwika XIV, żeby wiedzieć takie rzeczy. Czy on mówi po francusku?

Panią Karlberg zaskoczyło to pytanie.

– Nie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Ale oczywiście nie mówi, bo przecież ja nie znam francuskiego, oprócz jakichś prostych zwrotów, a przecież rozumiem go bardzo dobrze. Wie pan, w moim poprzednim życiu byłam Madame Pompadaur.

Zatem Ludwik XIV i madame nie rozmawiają po francusku, pomyślał Nataniel. To bardzo dziwne. Głośno zaś powiedział:

– Chodzi zatem o jakiś rodzaj telepatii, tak?

Pani Karlberg zachwycona kiwała głową. Nataniel widział, że Tova siedzi jak na rozżarzonych węglach, żeby włączyć się do rozmowy, ale nie zamierzał jej na to pozwolić. Ta dziewczyna bywa nieobliczalna. Tym razem jednak nie pojmował jej zainteresowania. Taka banalna sprawa?

On sam znalazł się w cokolwiek kłopotliwej sytuacji. Nie był przecież ani lekarzem, ani psychologiem, więc choć diagnoza o autosugestii narzucała się sama, nie bardzo wiedział, jak ma pomóc tej skądinąd sympatycznej kobiecie pozbyć się męczących wizji. Mógł jedynie powiedzieć, że wszystko razem to czysty wymysł, zachować się stanowczo, a nawet brutalnie, bo biedaczka szczerze wierzyła w te swoje kontakty. Rozmowa z Karlbergiem na nic by się nie zdała. Ów pozbawiony głębszych uczuć zadufek i tak niczego nie zrozumie. Nieoczekiwanie przyszedł Natanielowi da głowy dość szalony pomysł, który jednak mógł się okazać szczęśliwy. Może przy tak rozbudzonej fantazji kobieta ma też jakieś talenty pisarskie?

Och, tak! Pani Karlberg z ożywieniem pokazała mu kilka fragmentów większej całości, jakichś brudnopisów.

– Bardzo dobrze! – pochwalił Nataniel po przejrzeniu tych literackich próbek. – Znakomity zmysł obserwacyjny i świetny, bezbłędny język. Tą właśnie drogą powinna pani podążać!

Rozpromieniła się ze szczęścia, a on dawał jej dobre rady: że powinna zaczynać bez pośpiechu, gromadzić doświadczenia, może najpierw pisywać jakieś drobne formy dla lokalnej prasy, później nieco większe nowelki… I raczej nie opowiadać mężowi, czym się zajmuje, nieprzemyślana krytyka zniechęca wrażliwych ludzi. Pani Karlberg kiwała głową, już pełna planów i niezwykle ożywiona.

Tylko że pozostawał jeszcze król Ludwik…

Chętnie zgodziła się na to, by Nataniel, jak to powiedział, wzmocnił kontakt, pochyliła się nad stołem, zamknęła oczy i ufnie podała mu swoje dłonie. Nataniel poprosił cicho i ją, i króla o wybaczenie mu tego, co będzie musiał zrobić, po czym skoncentrował się przywołując obraz podstarzałego mężczyzny o żółtawej cerze, z wyraźnie kokieteryjną miną zdradzającą zadowolenie z siebie, z zębami w złym stanie i wyliniałą peruką, nieprzyjemnie pachnącą i mocno upudrowaną.

Pani Karlberg bardzo łatwo ulegała sugestii, dokładnie tak jak się spodziewał.

– O, widzę go, widzę! On tutaj jest!

Jej entuzjazm zgasł natychmiast, gdy Nataniel dość brutalnie wycofał wizję z jej myśli. Pani Karlberg oszołomiona otworzyła oczy.

– Oj – jęknęła, krzywiąc się z niesmakiem, i zaczęła poprawiać włosy. – Przedtem chyba nigdy nie widziałam go dokładnie. Ale jak pan myśli, czy mogłabym się odważyć na całą powieść? Mam już nawet pomysł.

– Dlaczego nie? – rzekł zachęcająco. – Proszę tylko nie sądzić, że wszystko uda się od razu. Na ogół pierwsze próby nie zadowalają autora, trzeba wielokrotnie zaczynać od początku i niekiedy mija wiele lat, zanim rękopis nadaje się do druku.

Kiedy już wychodził z pokoju, z trudem opanował się, by nie wybuchnąć śmiechem. Obraz Króla Słońce, który dopiero co wywołał, był po prostu odpychający. Biedna pani Karlberg!

Znalazł się już poza domem, gdy uświadomił sobie, że Tova jeszcze tam została.

Ona tymczasem szeptała tak, by Nataniel nie mógł jej usłyszeć:

– Pani Karlberg, kto pomógł pani odnaleźć jej dawniejsze życie?

– Nie wiem, czy… Właściwie to nie wolno mi…

– Ale ja muszę to wiedzieć. Coś, a ściślej mówiąc ktoś czeka, żebym postąpiła tak samo jak pani. To bardzo ważne!

– Ma pani odebrać przesłanie? – zapytała tamta konspiracyjnym szeptem.

– Tak sądzę – odparła Tova również szeptem. – Nie zaznam spokoju, dopóki nie odkryję swojej dawnej inkarnacji.

– Rozumiem. Zaraz, jak to on się nazywał? Goransen? Nie. Solvesen?

– A gdzie mieszka?

– Nie mam pojęcia, Tylko on mnie odwiedzał. Ja jego nigdy. To był jakiś lekarz czy ktoś taki. Bardzo żałuję, ale nie pamiętam. Minęło już parę lat.

– No trudno – westchnęła Tova. – Kuzyn na mnie czeka. Proszę, tu jest moje nazwisko i numer telefonu. Gdyby pani sobie przypomniała nazwisko tego lekarza, to bardzo proszę do mnie zadzwonić!

– Oczywiście! – obiecała pani Karlberg. Tova jednak nie miała wątpliwości, że ta kobieta w ogóle już nie myśli o żadnych przesłaniach z zaświatów, całkowicie pochłonięta marzeniami o pisarstwie.

Ellen przedstawiła swoją nową znajomą, Mary, Natanielowi i Tovie, wyjaśniając, z kim mają do czynienia. Nataniela, rzecz jasna, bardzo to zainteresowało, zadawał mnóstwo pytań, na które Mary odpowiadała najlepiej jak mogła. Ellen uświadomiła sobie, że jej własne, nader delikatne pytania podczas dochodzenia policyjnego na przykład na wiele by się nie przydały.

Nataniel pytał między innymi o to, jak była ubrana owa istota ze statku.

– Jak większość ludzi wychodzących o tej porze roku w morze, w zydwestkę. I wysokie gumowe buty.

– Klasyczna garderoba upiorów, nie ma co – mruknął Nataniel. – A był wysoki czy niski?

– Każdy w takim stroju wygląda potężnie.

– Tak. Mówiła pani, że ogarnął panią strach. Dlaczego?

– Nie wiem, to trudno wytłumaczyć. Nie padało tamtego dnia. Morze było spokojne, nie miał właściwie żadnego powodu, żeby się ubierać aż tak. A przy tym był kompletnie przemoczony, woda się z niego lała. Wcześniej słyszałam, jak Strandowie opowiadali o upiorze. Znajdowaliśmy się dokładnie na wprost cmentarzyska okrętów, więc obleciał mnie okropny strach, że on się odwróci i zobaczę jego gębę.

– Zatem czuła pani, że to nie może być żywa istota? Chodzi mi o to, że taka była pani bezpośrednia reakcja?

– Tak. Dokładnie tak było.

Nataniel kiwał głową z uznaniem. Podobały mu się rzeczowe odpowiedzi Mary. Niewykluczone, że Mary się myliła, że wszystko to był skutek wielkiego nerwowego napięcia, wiedziała jednak dokładnie, co wtedy przeżywała, i umiała o tym powiedzieć. Nataniel bardzo sobie to cenił.

Objął teraz ramiona Ellen.

– Kupiłaś tabletki?

– Oczywiście. I właśnie staram się zażyć odpowiednią porcję z resztkami kawy.

Tova wskazała na drzwi kawiarni i zapytała:

– Czy to nie jest jeden z braci Strand ten marynarz, który teraz wchodzi do lokalu?

A kiedy wszyscy się odwrócili, wrzuciła dwie tabletki z własnych zapasów do filiżanki Ellen. Nie miała ochoty dłużej być świadkiem bałwochwalczego uwielbienia, jakie Nataniel okazywał swojej pięknej przyjaciółce.

– Nie, to nie jest żaden ze Strandów – Oświadczyła Mary. – Zresztą oni są już pewnie na statku.

– No właśnie, i my także powinniśmy iść – powiedział Nataniel. – Zdaje mi się, że to najwyższy czas.

Ellen pospiesznie wypiła ostatni łyk kawy z lekarstwem. Skrzywiła się, że takie gorzkie, a Tova uśmiechnęła się ukradkiem.

Wszyscy troje wyszli z kawiarni.

Na dworze zrobiło się już całkiem ciemno, była przecież późna jesień, i wyglądało na to, że wiatr jeszcze się wzmógł. „Stella” z trzaskiem i skrzypieniem kołysała się na falach przy nabrzeżu. W mroku nie było widać, jak bardzo prom jest zniszczony, lecz mimo to Ellen, wchodząc na trap, poczuła, że ogarnia ją niepokój. Miała ochotę odwrócić się i uciec.

– Natanielu – szepnęła. – Czy ty odczuwasz to samo co ja?

Potwierdził skinieniem głowy i zatrzymał się przy schodach prowadzących do salonu.

– To tak jakby się znaleźć w domu pełnym bolesnych wspomnień. Ale to wcale nie musi oznaczać, że na pokładzie promu straszy.

– Nie musi. Po prostu atmosfera w ogóle jest tu przykra. Natanielu, ja się czegoś bardzo boję. Coś we mnie szepcze: „Zawróć! Zawróć i uciekaj, dopóki nie jest za późno!” Ale to pewnie tylko moja obawa, że znowu dostanę morskiej choroby.

– Wiesz, Ellen – westchnął Nataniel. – Myślę, że byłoby najlepiej, gdybyś została na lądzie. Tova i ja odbędziemy tę podróż sami.

– Mnie też tak się wydaje – pospiesznie wtrąciła Tova, która chciała się jak najszybciej pozbyć Ellen.

Ellen jeszcze się wahała.

– Dokładnie tak samo było, kiedy mieliśmy odwiedzić moje rodzinne strony. Pamiętasz, Natanielu? Byłam śmiertelnie przerażona, a mimo to chciałam iść z tobą. I wtedy wszystko skończyło się dobrze.

W mdłym świetle umieszczonej pod sufitem lampki Nataniel wydawał się przeraźliwie blady.

– Teraz jest inaczej, Ellen. Wtedy chodziło jedynie o pogłoski o ponurych zjawach, teraz istnieje realne niebezpieczeństwo. Odczuwam to tak silnie, że oblewa mnie zimny pot.

Ellen zagryzała wargi. Jej dłoń zacisnęła się kurczowo na ręce Nataniela, jakby nigdy już nie chciała się z nim rozdzielić.

– Z pewnością masz rację – powiedziała przygnębiona. – Ale dbaj o siebie, Natanielu. Ten statek jest naprawdę straszny! Wy także zostańcie na lądzie! – wykrzyknęła nagle błagalnie, ale Nataniel potrząsnął głową, więc westchnęła z rezygnacją. Potem zawołała w głąb korytarza: – Mary i Tova, ja muszę zejść na ląd, ale Nataniel z wami zostanie, więc nie będziecie same! Przy nim nic się nie może stać.

Mary patrzyła na nich zaskoczona.

– Na ląd? Jakim sposobem? Statek wyszedł już przecież w morze!

Dopiero teraz poczuli rytmiczne wstrząsy, w jakie maszyna wprawiała pokład. Ellen spoglądała na Nataniela przerażona.

– Czy pamiętasz, jak próbowałam wyskoczyć z pociągu, kiedy chcieliśmy odwrócić los? Wygląda na to, że zawsze coś pcha nas tam, gdzie powinniśmy być, choć my tego nie chcemy.

Przygarnął ją do siebie, a ona wyczuwała jego lęk, jego przyspieszony oddech, drżące ramiona.

– I to na takim małym stateczku – szeptał sam do siebie. – Bez możliwości odwrotu. „Stella”, i to cmentarzysko okrętów. Wiesz, Ellen, ja nie mam zwyczaju się bać, ale teraz jestem przerażony. Śmiertelnie przerażony!

Kiedy Nataniel rozmawiał z Mary, Tova spoglądała na znikające w oddali światła Blasvika. Przejmujący, kąśliwy wiatr wcale jej nie przeszkadzał.

Ellen podeszła i stanęła przy niej. Najbardziej ze wszystkiego Tova pragnęła zostać sama, odejść stąd, ale zmusiła się, by pozostać.

Ellen westchnęła.

– Bardzo bym chciała, Tova, żebyś mnie zaakceptowała. Przecież ja także pochodzę z Ludzi Lodu, więc jesteśmy kuzynkami.

Tova nie odpowiedziała. Z tego prostego powodu, że nie miała pojęcia, jak zareagować. Najchętniej odcięłaby się ostro, ale dobrze wiedziała, że to ona znajduje się na przegranej pozycji, to ona zachowuje się głupio.

– Ja rozumiem, że najokropniejsze, co może być, to patrzeć na takich ludzi, którzy są… w sobie zakochani – powiedziała Ellen cicho. – Nikt nie zachowuje się bardziej idiotycznie niż właśnie oni. Jeśli jednak chodzi o Nataniela, to twoja sytuacja jest znacznie lepsza niż moja.

Tova spojrzała na nią pytająco, a zarazem podejrzliwie.

– Ty jesteś z nim zaprzyjaźniona – mówiła dalej Ellen. – I będziesz mogła ten układ zachować. Na zawsze. Natomiast ja… Owszem, teraz Nataniel żywi do mnie słabość, ale to minie. To musi minąć, bo my oboje nigdy nie będziemy mogli być razem.

– A cóż to znowu za rzewny romantyzm za złoty pięćdziesiąt? – warknęła Tova ostro.

– To, niestety, prawda – westchnęła Ellen przygnębiona. – Musimy o sobie zapomnieć. Nataniel miał wizję, że jeśli posuniemy się choćby do pocałunku, to nastąpi katastrofa.

– Katastrofa? Z powodu pocałunku? – prychnęła Tova.

– Tak. I nie proś mnie o wyjaśnienia, bo ja sama tego nie pojmuję. Chciałam tylko, żebyś ty, właśnie ty o tym wiedziała. A poza tym naprawdę chciałabym się z tobą zaprzyjaźnić.

Tova nadal nie miała pojęcia, jak się zachować, więc po prostu odeszła, przesuwając rękę po relingu. Czuła ucisk w żołądku, jakieś okropne ssanie i ból w sercu. Nienawidziła wszystkich, którzy się kochają, niezależnie od tego, czy będą mogli się połączyć, czy nie.

Razem z innymi zeszła do dużego salonu pod głównym pokładem. Znajdowały się tam ławki z pluszowym obiciem, które niegdyś musiało być purpurowe. Teraz tkanina wyblakła, a na brzegach poczerniała. Oświetlenia najwyraźniej nie zmieniano od czasów, kiedy „Stella” przeżywała swoje wielkie dni. Mdłe, zielonkawe światło sączyło się spod sufitu, a w kloszach lamp leżały zdechłe muchy.

W salonie zebrała się zaledwie garstka ludzi. Winsnes przyszedł również, trochę jakby trzeźwiejszy, czterech członków załogi i bufetowa, która najwyraźniej miała w nosie zarówno sztormy, jak i zmywacza brzegów. Winsnes ukłonił się i Nataniel wraz z towarzystwem usiadł.

– Witam na moim stateczku! – powiedział kapitan. – Uprzedziłem chłopca Okrętowego, że państwo podróżują gratis. Witaj, Mary! A więc i ty wybrałaś się dzisiaj z nami?

Mary uśmiechnęła się skrępowana.

Ellen niepewnie lustrowała pomieszczenie. Widok tego wraku wywoływał w niej mdłości i mrowienie pod skórą z obrzydzenia. Wszystko było brudne i zniszczone, ani śladu tego romantycznego nastroju, jaki tak często wyczuwa się na starych kutrach żeglugi przybrzeżnej. Pomieszczenie było zimne, zatęchłe i zaniedbane, na dodatek od drzwi i podłogi ciągnęło chłodem. Gdyby uderzyć dłonią w pluszowe obicie kanapy, z pewnością uniósłby się w górę tuman kurzu. Lepiej więc siedzieć spokojnie.

– Niech mi pan powie, Winsnes – zaczął Nataniel. – Czy „Stella” stała w porcie w Blasvika w czasie, gdy pan używał nowego promu?

– Nie, skąd! Została już odtransportowana do miasta, na pocięcie. Tam czekała na swoją kolej.

– Czy ktoś mógł wtedy wchodzić na pokład?

– Myślisz, że ktoś mógł po niej buszować i coś tam zostawić? Nie, to niemożliwe. Stare statki czekają w miejscu trudno dostępnym. Nic można się tam dostać ani od strony lądu, ani od morza.

Nataniel zastanawiał się.

– A czy ktoś mógł majstrować w maszynowni nowego promu?

Stary nagle się ożywił.

– Mógł. Oczywiście. Ta możliwość wydaje mi się najbardziej prawdopodobna! Jestem pewien, że Strandowie spuścili olej i silnik się zatarł. Chcieli się na mnie zemścić, także za ten nowy prom. Zniszczyli wszystko, co miałem.

„Stella” kiwała się i kołysała znacznie mocniej niż duży prom samochodowy, którym płynęli poprzednio, i Ellen miała nadzieję, że tabletki przeciwko morskiej chorobie wkrótce zaczną działać. Tymczasem zwróciła się do Mary:

– Czy to tutaj widziałaś… no wiesz, co?

– Nie, nie, to było w górnym salonie, w tylnej części statku. Nigdy więcej tam nie wejdę.

Chłopiec pokładowy, młody człowiek o lisiej twarzy i przenikliwych oczkach, podchodził do pasażerów i sprzedawał bilety. Coraz to spoglądał ciekawie na troje obcych. Winsnes zawołał go po imieniu. Egil w odpowiedzi tylko spojrzał pogardliwie na swego kapitana.

– Czy możemy obejrzeć tamten salon? – zapytał Nataniel Winsnesa.

– Możecie państwo oglądać cały mój statek, od góry do dołu, wszystko państwu pokażę.

– Dziękuję, ja nie – powiedziała Mary. – Ja zostanę tutaj.

Ellen odetchnęła głęboko.

– Tabletki zaczynają działać – powiedziała zmieszana. – Zawsze czuję się po nich okropnie senna. Czy to by był wielki kłopot, gdybym się tu gdzieś położyła?

– Spróbuj utrzymać się na nogach – rzekł Nataniel z uśmiechem. – Ten prom to prawdziwe muzeum żeglugi przybrzeżnej. Nie zobaczysz już wielu takich.

– Kompletny grat – oświadczyła Tava pogardliwie. Najwyraźniej nie żywiła wielkiego szacunku dla zabytków muzealnych.

Poszli za Winsnesem na górę. Ellen starała się niczego nie dotykać, o ile nie było to konieczne. Miała wrażenie, że ten statek to żyjąca, złośliwa istota, wszędzie skrzypiało i trzeszczało jak w zreumatyzowanych stawach jakiejś podstarzałej damulki, krypa protestowała przeciwko traktowaniu, jakie ją spotykało ze strony wiatru i morskich fal, z maszynowni niósł się smród przypalonego oleju, a gęsty mrok okrywający wszystko był w najwyższym stopniu irytujący. Właściwie powinna była cieplej pomyśleć o wysłużonej „Stelli”, która wyruszała właśnie w swój ostatni rejs, ale nie mogła. Wszystko na pokładzie wydawało się ponure i złowieszcze, a poza tym Ellen nie opuszczała śmiertelna obawa, że przy kolejnym kiwnięciu statek rozleci się na drobne części i z ostatnim westchnieniem pójdzie na dno.

Na górze, w wąskim korytarzyku pod mostkiem kapitańskim, Winsnes powiedział:

– Tych dwoje drzwi prowadzi do kajut dla załogi. Ta po prawej jest wolna, więc jeśli panienka chciałaby się położyć i trochę odpocząć, to proszę bardzo.

– Dziękuję, ale może później – odparła Ellen. – Dopóki jakoś mogę utrzymać się w pionie, pójdę z państwem.

Nigdy w życiu nie zastałaby sama w kajucie na tym okropnym statku! Jak długo zdoła iść za Natanielem trzymając się mocno skraju jego kurtki, wszystko będzie dobrze.

Ogarniało ją jednak coraz trudniejsze do zniesienia zmęczenie i co chwila wzdychała głęboko.

Wyszli teraz na pokład i musieli się mocno trzymać relingu, by nie zwiało ich za burtę. Ellen była przekonana, że reling lada chwila się załamie, ale on sprawiał wrażenie dość stabilnego, przynajmniej tu gdzie stali. Teraz mieli przed sobą otwarte morze i od czasu do czasu wysokie fale zalewały dolny pokład. W oddali ukazała się długa linia brzegu. W mroku, gdzieś pod horyzontem, majaczył ów osławiony cypel, przy którym spoczywały martwe okręty. Znajdująca się na lądzie niewielka latarnia morska migotała dzielnie mdłym światełkiem.

Nataniel, całkowicie pochłonięty zwiedzaniem, zupełnie nie miał dla Ellen czasu. Wszystkie jego zmysły koncentrowały się na czymś, czego ona nie mogła ogarnąć myślami, ale oczywiście rozumiała, że tak jest, i godziła się na to. To, co Ellen ledwie wyczuwała, on musiał odbierać jako bardzo silne i nieprzyjemne impulsy. Nie umiała się jednak zdobyć na odwagę, by zapytać, jak to jest.

Najtrudniejsza do zniesienia była jednak postawa Tovy. Dziewczyna śledziła wszystkie ruchy Ellen, z jej warg niemal nie schodził podstępny, jakby wyczekujący i pełen nienawiści uśmieszek, który sprawiał, że nieładna twarz nabierała szyderczego wyrazu. Ellen przez chwilę myślała o Tovie ze współczuciem, ale coraz trudniej było odczuwać dla niej sympatię. Ona jest z gruntu zła, myślała. Zła, zawzięta, bez serca, pełna nienawiści do mnie. Na co ona czeka?

– To właśnie jest główny pokład! – krzyknął Winsnes i naciągnął swoją szyperską czapkę głęboko na uszy. – Pod nim znajduje się salon, który dopiero co opuściliśmy, a tam na końcu pomieszczenie na kotwicę. Obejdziemy je.

Wszyscy podążali na chwiejnych nogach za kapitanem.

– Te drzwi prowadzą do maszynowni! – krzyknął Winsnes. – Możemy tam zejść, gdyby państwo chcieli.

– Bardzo dobrze, dziękuję – odpowiedział Nataniel.

On i Ellen wymienili spojrzenia. To nie maszyny chcieli oglądać.

Powieki Ellen ciążyły jak ołów, z najwyższym wysiłkiem podnosiła nogi. Nie mogła pojąć, dlaczego jest taka okropnie senna po zażyciu jednej jedynej tabletki. Móc teraz zasnąć, jakie by to było boskie uczucie…

Posuwali się ku rufie. Po wąskich schodach zeszli do znajdującego się tam właśnie salonu, mniejszego.

Poza rozmiarami pomieszczenie to właściwie niczym nie różniło się od salonu pod głównym pokładem. Wzdłuż ścian stały kanapy z postrzępionymi obiciami, w centrum ustawiono drewniane ławki przymocowane do podłogi, jedna za drugą, w dwóch rzędach, z wąskim przejściem pośrodku. Zostało jeszcze kilka połamanych stolików, poza tym na podłodze widoczne były ślady po dawniej stojących tam meblach. Działała tylko jedna lampka u sufitu; światło było jeszcze bardziej mdłe niż w dużym salonie.

Ellen stwierdziła z przerażeniem, że oczy Nataniela rozszerzają się, a jego wargi zaciskają w napięciu. Och, bardzo dobrze rozpoznawała ten wyraz jego twarzy, wolałaby jednak nie oglądać go na pokładzie wraka, który prąc przed siebie przez lodowato zimne, wzburzone morze nieuchronnie przybliżał się do otoczonego jak najgorszą sławą cmentarzyska okrętów.

– O co chodzi? – zapytała cicho.

Również Winsaes przyglądał mu się w skupieniu.

– Czy wy tego nie widzicie? – wykrztusił Nataniel.

– Ja. Ja widzę! – wykrzyknęła Tova ze źle skrywanym triumfem.

– Co takiego? – zapytał Winsnes.

Nataniel rozejrzał się po pomieszczeniu, dotknął ręką najbliższego siedzenia i odskoczył z grymasem obrzydzenia, potem zrobił kilka kroków w przód i z wyrazem niesmaku wpatrywał się w podłogę. W końcu się opanował.

– Tutaj musiało się coś stać – obwieścił starając się zachować obojętność, jakby nie chciał przerażać towarzyszących mu osób. – Cała „Stella” przesycona jest czymś złym, ale korzenie zła znajdują się właśnie w tym salonie. Winsnes, czy pan zna historię statku?

– Tylko od czasu, kiedy jest moją własnością. A wtedy był już stary.

Ellen zamarła.

– Nataniel – szepnęła. – Za mną ktoś stoi.

– Tak, rzeczywiście – odparł Nataniel cierpko.

Odwróciła się. Ze schodów zszedł jakiś mężczyzna i stał teraz w przejściu, trzymając się futryny. Patrzył na nich podejrzliwie.

– Co wy tu robicie? – zapytał ze złością.

Winsnes wyprostował plecy.

– Chyba mogę chodzić, gdzie mi się podoba po moim statku, Ingvar? Bo to mimo wszystko jest mój statek.

Szyderczy uśmieszek wykrzywił twarz tamtego.

– Już niedługo.

– Czy to raczej nie ja powinienem zapytać, co ty robisz tu na dole? Kto został przy sterze?

– Egil.

– Zostawiasz ster w rękach chłopca okrętowego? Przy takim wietrze? Natychmiast tam wracaj!

Tamten ani drgnął. Był uderzająco podobny do swego brata, jedynie trochę starszy, i sprawiał wrażenie mniej rozgarniętego. Wciąż wodził wzrokiem od jednego z przybyszów do drugiego.

– Jak słyszę, sprowadziłeś tu fachowca od duchów? I myślisz, że to pomoże? – W jego głosie brzmiała ironia. – I przypominam, że pasażerowie nie mają tutaj wstępu. Okropni zmywacze brzegów mogą przyjść i porwać niewinne panienki. A tego byśmy przecież nie chcieli, nie?

„Stella” zachwiała się nagle i głos Winsnesa zabrzmiał stanowczo:

– Wracaj do brata!

Ingvar Strand bezczelnie patrzył kapitanowi w oczy. Było oczywiste, że i tego rozkazu wykonać nie zamierza.

Tym razem jednak Tova miała dość. Nataniel zdołał tylko usłyszeć, że dziewczyna mamrocze półgłosem jakąś długą magiczną formułkę, a zaraz potem Ingvar Strand zaczął podskakiwać w miejscu, w którym stał, jak oparzony, wrzeszcząc na całe gardło. Podrygiwał, jakby tańczył na rozżarzonych węglach, i szamotał się, jakby chciał się od czegoś uwolnić. Chyba mu się to w końcu udało, bo ruszył pędem na schody.

– Tova! – syknął Nataniel surowo. – Co to było?

– Skorpiony – odparła zadowolona. – Mnóstwo ślicznych, niedużych skorpionków z kolcami jadowymi gotowymi do ataku.

– Skorpiony? – znowu syknął oburzony Nataniel, – Nie mogłaś przynajmniej wymyślić czegoś bardziej prawdopodobnego?

– To nie takie proste, kiedy liczy się każda sekunda – odparła tak nonszalancko, że Nataniel miał ochotę trzepnąć ją w ucho. Choć, niestety, i on miał trudności z zachowaniem powagi.

Winsnes patrzył na nich z otwartymi ustami.

– Ja nie bardzo rozumiem…

– Niech się pan tym nie przejmuje – mruknął Nataniel. – Chodźmy już stąd.

Kiedy znaleźli się u szczytu schodów, Winsnes zwrócił się do Nataniela:

– Nie można tak tego zostawić. Nie mam najmniejszego zaufania do tych Strandów. Musimy iść na mostek.

Ellen zatrzymała się pod szarpaną przez wiatr plandeką.

– Obawiam się, że nie będę mogła wam towarzyszyć – zawołała, trzymając się kurczowo poręczy. – Chyba najlepiej zrobię, jeśli pójdę się położyć na chwilę. Ale tylko na chwilę!

– Jak chcesz – uśmiechnął się do niej Nataniel. – Wyglądasz rzeczywiście nie najlepiej. Moja matka dokładnie tak samo reaguje na tabletki przeciwko morskiej chorobie. Zawsze po nich zasypia.

Żebyście wy wiedzieli, jak jest naprawdę, myślała Tova, starając się ukryć złośliwy uśmiech. Ale śpij, śpij, moja droga, przynajmniej nie będziesz mi się przez cały czas kręciła pod nogami.

Nataniel odprowadził Ellen do kajuty, która nie była tak wysprzątana, jakby się chciało, ale miała chociaż coś w rodzaju łóżka. Ellen po prostu się na nie zwaliła. Nataniel nakrył ją jakimś dość przyzwoicie wyglądającym kocem i poprosił, by nie zasypiała przynajmniej do chwili, kiedy on wyjdzie i będzie mogła zamknąć za nim drzwi.

– Nie podoba mi się załoga tego statku – powiedział cicho. – Nie wpuszczaj tu nikogo!

Tovy także nie, powinien był dodać, ale nie mógł się na to zdobyć.

Spojrzenie Ellen nie należało do najprzytomniejszych, Zdawało jej się, że Nataniel jest niebywale wysoki, jakby jakiś olbrzym pochylał się nad jej łóżkiem. A może raczej nad koją.

– Natanielu, co ty widziałeś? – zapytała z trwogą w głosie. – Co widziałeś w małym salonie?

Wahał się przez moment.

– Krew. Musiało tam dojść do jakiejś bójki. Ale widziałem tylko ślady, żadnych postaci. Nie wiem też, kiedy to się stało. I wszystko to miało związek z kluczem…

– Widziałeś klucz?

– Nie, nie, tylko takie skojarzenie, które powstało w mojej świadomości.

Że też tak trudno zachować przytomność, i to teraz, kiedy jest nareszcie sama z Natanielem. Ale przecież i tak nie mają prawa… nie wolno im się do siebie zbliżyć. Ellen znowu poczuła skurcz w sercu, gwałtowny ból, który dusił ją w gardle i napełniał oczy łzami.

– Daj mi tylko dziesięć minut, dłużej nie pozwól mi spać! – poprosiła zdławionym głosem. – Potem mnie obudź!

Obiecał, że na pewno ją obudzi, pogładził czule po policzku i wyszedł. Ellen wychyliła się z posłania ku drzwiom i przekręciła klucz w zamku, po czym powieki same jej opadły. Czuła, że ciało staje się coraz cięższe, a myśli odpływają.

Nagle drgnęła i z całych sił starała się ocknąć. Czy to Nataniel już wrócił? Nie, przecież dopiero co ją opuścił.

Nie miała jednak wątpliwości, że gdzieś w pobliżu ktoś chodzi, ktoś tak potężny i ciężki, że przy każdym jego kroku drżały ściany. Musiało to być okropne monstrum. Czyniło taki łoskot, jakby zapowiadało sądny dzień na tej starej, skazanej na śmierć łajbie o pięknym imieniu „Stella”.

Ellen ze wszystkich sił starała się obudzić i walka z obezwładniającą sennością sprawiała jej niemal fizyczny ból. W dodatku ten ogłuszający hałas, to okropne dudnienie, od którego niemal głuchła. Chciała krzyczeć, ale kto by ją usłyszał?

Nagle uświadomiła sobie, że kroki rozlegały się w korytarzyku za drzwiami jej kajuty. I słyszała teraz więcej, a wszystkie dźwięki były jakby spotęgowane. Słyszała chlupot i szuranie kaloszy wypełnionych wodą, słyszała chrzęst sztormiaka i szelest spływającej z niego wody.

Już kiedyś tak było, że Ellen leżała i wsłuchiwała się w kroki za drzwiami, ale wtedy nie znała jeszcze Nataniela, wtedy była sama w starej gospodzie. Od tamtej pory zdążyła się zahartować. Poza tym teraz na statku znajdowało się wielu innych ludzi, a wśród nich Nataniel.

Zresztą jej zdolność odczuwania lęku została mocno stłumiona przez lekarstwo, była oszołomiona i otępiała, w końcu nie miała nawet pewności, czy to wszystko słyszy na jawie, czy to może tylko sen.

Ale też ta tabletka uspokajająca musiała być niezwykle silna, żeby ją aż tak zwalić z nóg! Nigdy tak na to lekarstwo nie reagowała.

Kroki oddalały się, zmierzały ku dziobowi. Ellen natężyła wszystkie siły, na wpół przytomna rzuciła się do drzwi, otworzyła je i wyszła na korytarz.

– Idę – mruknęła, jakby odpowiadała na nie zadane pytanie.

Jak przez mgłę widziała wielkie mokre ślady. One wskazywały drogę. Szumiało jej w głowie, miała wrażenie, że płynie, prom skrzypiał i trzeszczał mocniej niż przedtem, a kiedy znalazła się na pokładzie, latarnia zaświeciła jej prosto w oczy i musiała się cofnąć. Latarnia zawieszona była w ten sposób, że w kręgu jej chybotliwego, padającego za burtę światła kłębiły się wzbijane raz po raz masy szarej, zdawało się, piany. W uszy dziewczyny uderzył huk spienionego żywiołu. „Stella” miała właśnie mijać skały sterczące wokół cmentarzyska okrętów.

Dziewczyna starała się iść w kierunku dziobu. Ślady mokrych stóp były teraz niewidoczne ze względu na ciemności, ale też i dlatego, że cały pokład raz po raz zalewały masy wody. Zdążyła jednak dostrzec potężną postać, która zniknęła w mniejszym salonie.

Ellen posuwała się w kierunku mostka i wołała Nataniela po imieniu, ale to chyba nie miało sensu. Może go już zresztą tam nie było? Nikt w tym potwornym łoskocie i tak by nie usłyszał jej zdławionego głosu.

Gdyby była całkiem przytomna, nigdy by sama nie wyszła z kajuty, teraz jednak miała jedynie niejasne wrażenie, że powinna iść w ślad za tamtą postacią, która dopiero co zniknęła w ciemnościach.

Statkiem szarpnęło gwałtownie i tylko dzięki temu, że Ellen trzymała się kurczowo relingu, nie została ciśnięta na pokład. W jej udręczonym mózgu pojawiła się myśl o Fredriksenie, który rzucił się za burtę. Na szczęście reling sprawia dość solidne wrażenie, pomyślała. Jak lunatyczka po omacku poszła do mniejszego salonu.

Drzwi zamknęły się za nią z nieprzyjemnym trzaskiem.

Salon był pusty. Jedyna lampa nie była w stanie oświetlić pomieszczenia. Zaspana Ellen stała z dłonią na futrynie. Kiwała się w tył i w przód, zgodnie z przechyłami statku.

– Halo! – powiedziała ochrypłym głosem.

W pomieszczeniu panowała cisza. Żadnych śladów na podłodze.

Na górnym pokładzie ktoś biegł. Czyżby uciekał?

W przytłumionej świadomości Ellen pojawiła się niejasna myśl, jakieś uczucie czy wizja…

Stała przez chwilę bez ruchu, wsłuchana w siebie, po czym zataczając się ruszyła przez salon. Upadła, uderzyła się o stół, leżała jakiś czas skulona, potem znowu się podniosła. Musi podejść do tamtej ściany. Musi.

Ale dlaczego to takie ważne, nie umiała sobie przypomnieć.

Dotarła nareszcie do ściany. Statek przechylił się mocno i Ellen klapnęła na zniszczoną kanapę. Potem potrząsnęła głową i usiadła wygodniej. Płynące przez iluminator światło latarni padało prosto na jej twarz, co było okropnie irytujące. Niepewnymi rękami macała brzeg kanapy, starała się wsunąć palce pod plusz, który rozdarł się z trzaskiem.

Magle wyprostowała się. Zdawało jej się, że poprzez huk kipieli dochodzi do niej krzyk. Wołanie o pomoc.

A jednocześnie zapanowała jakaś dziwna cisza.

Maszyna stanęła.

Загрузка...