ROZDZIAŁ IV

Gdy Nataniel pojawił się na mostku, Ingvar Strand zdążył już przejąć ster od brata. Wściekły krzyczał do Winsnesa:

– Dlaczego nie słuchasz, kiedy mówię, że w ładowni zalęgło się jakieś paskudztwo? Cała łajba pełna jest obrzydliwego robactwa.

Na twarzy starego szypra malowało się zmęczenie, nie rozumiał, o co tamtemu chodzi.

Chłopiec pokładowy, jeśli dwudziestopięcioletniego mężczyznę można określać mianem chłopca, także tkwił na mostku. Na widok Nataniela zbiegł po schodach w dół, ale szydercze spojrzenia, jakie bracia zdążyli między sobą wymienić, sprawiły, że Nataniel poczuł na piecach zimny dreszcz.

Bogu dzięki, że Ellen jest bezpieczna, pomyślał.

W nocnych ciemnościach widać było jedynie białe grzywy ogromnych fal gnanych wichrem. „Stella” od czasu do czasu leciała w dół z wierzchołka wyjątkowo wysokiej fali i wtedy ludziom żołądki podchodziły do gardeł albo przechylała się na bok i kładła niebezpiecznie na wodzie. Wszystko to odczuwało się dużo mocniej stojąc tak wysoko. W oddali, ponad morską kipielą, mrugało niepewnie światło latarni.

– Gdzie jest Tova? – zapytał nagle zaniepokojony Nataniel.

– Musiała pójść w pewne miejsce, tak mi przynajmniej mówiła – wyjaśnił Winsnes. – Ta dziewczyna z pewnością da sobie radę.

– Owszem – mruknął Nataniel, a potem już głośniej powiedział: – Wieje dzisiaj nieźle.

– O, tak! Ale „Stella” bywała w morzu przy znacznie gorszej pogodzie – odparł Winsnes. – A poza tym obchodzimy dzisiaj cypel z daleka.

Nataniel stał na mostku i wpatrywał się w cmentarzysko okrętów, do którego z każdym obrotem silnika zbliżali się coraz bardziej. Wzrok jego błądził w oddali, a ciemność nie przesłaniała tego, co widział oczyma duszy. Choć nie robił nic, by je wywołać, wizje pojawiały się jak na filmowej taśmie.

Stał się niewidomy, jeśli chodzi o wydarzenia współczesne… Jego oczy przenikały i mrok, i czas…

Na wzburzonych falach kołysał się niebezpiecznie trójmasztowy żaglowiec. Poprzez huk sztormu słychać było wołania o pomoc. Maszty złamały się z trzaskiem, żaglowiec przechylił się na burtę i został wciągnięty w głąb. Po chwili obraz się zmienił. Małe kutry rybackie toczyły rozpaczliwą walkę z podwodnymi skałami, ale jeden po drugim zanurzały się i znikały, jakby wessane przez żywioł. Jakiś wielki statek, tak stary, że Nataniel nie był w stanie bliżej go opisać, nadział się na podwodną skałę i z pewnością tkwi tam nadal. Nie było wiadomo, czy ktoś z załogi przeżył. Nataniel słyszał też krzyki dochodzące z innych jednostek, a były to wołania, które na pewno dawno temu umilkły. Widział rabusiów plądrujących wraki, podpływających ku skałom, gdy sztorm przycichał…

Wstrząśnięty straszliwą wizją ocknął się wreszcie i stwierdził, że nadal znajduje się na małej „Stelli”.

I nagle uświadomił sobie, skąd się brał ten dręczący niepokój, który go ogarnął, gdy tylko znalazł się na pokładzie. Ten niepokój tkwił w nim od chwili, kiedy to w Oslo spotkał pewnego człowieka. „Pan nie będzie pierwszy, ale nie będzie pan też ostatni” – powiedział wtedy Nataniel. No i rzeczywiście, pierwszy nie był. Po nim jednak już nikt związany ze „Stellą” nie zginął, a dziś wieczorem prom odbywa swój ostatni rejs…

Kto stanowić będzie ostatnią ofiarę? Będzie jedna czy więcej?

Jakiś żelazny pręt na pokładzie dziobowym poluzował się i tłukł o inny metalowy przedmiot. Brzmiało to tak, jakby pęknięty dzwon bił na trwogę, matowo, złowieszczo.

– No to jesteśmy w najgorszym miejscu – mruknął Winsnes.

Nataniel uświadomił sobie, że znajdują się dokładnie na wprost najwyższej skały. „Stella” zachowywała się tak jak człowiek spity do nieprzytomności. Przedzierała się niemal histerycznie przez potwornie wysokie fale, by jak najszybciej minąć niebezpieczny punkt, szarpała i kiwała. Musieli się mocno trzymać, by nie stracić równowagi i nie upaść. Nataniel zastanawiał się, co powinien najpierw zrobić w wypadku, jeśli prom nie wytrzyma i zacznie się zanurzać. Przede wszystkim Ellen. I Tova. I trzeba znaleźć jakiś sprzęt ratunkowy, i…

Z głównego pokładu dotarło do nich jakby stłumione echo jakiegoś krzyku. Wszyscy trzej, Ingvar Strand również, drgnęli gwałtownie.

W tej samej chwili maszyny stanęły.

– Trzymaj „Stellę” pod wiatr! – zawołał Winsnes do Stranda. – My zejdziemy na dół i zobaczymy, co się stało. Chodźmy!

Nataniel zbiegł za nim. Przy kajucie Ellen zatrzymał się na chwilkę i krzyknął:

– Otwórz drzwi i znajdź jakiś sprzęt ratunkowy! I poszukaj Tovy! Nie mam pojęcia, gdzie ona się podziała. Ja zaraz wrócę.

Nie otrzymał żadnej odpowiedzi, zastukał mocno jeszcze raz i pobiegł ku żelaznym drzwiom prowadzącym do maszynowni.

Obaj z Winsnesem dosłownie zjechali po stromych schodach. Okazało się, że nie ma już żadnej możliwości sterowania promem. Nataniel żywił szczerą nadzieję, że Stella już minęła niebezpieczną strefę, ale spod pokładu nie można było tego sprawdzić.

Maszynista, Bent Strand, stał i patrzył na przybyłych ponurym wzrokiem. Był bardzo podobny do braci, tylko znacznie starszy i łysy.

– Poradzę sobie sam – powiedział ze złością do Winsnesa. – To drobiazg. Ale zajrzyj do ładowni na dziobie. Zdaje się, że nabieramy wody.

Otworzył żelazną pokrywę. Winsnes pochylił się, ześlizgnął na dół, po czym dał znak Natanielowi, by zrobił to samo. Nataniel wahał się przez chwilę, ale posłuchał. Stary szyper najwyraźniej potrzebował pomocy. W pomieszczeniu unosił się intensywny zapach smoły.

– Nie, tu nie ma nawet śladu wody! – krzyknął Winsnes ku górze.

Smuga światła z maszynowni gwałtownie zmalała, po czym całkiem zniknęła. Żelazna płyta opadła z łoskotem i wszystko zalała nieprzenikniona ciemność.

– Co u…? Strand, otwórz natychmiast! – wrzasnął Winsnes.

Obaj z Natanielem próbowali podnieść płytę, ale była dobrze zamknięta od zewnątrz.

– No to… – powiedział Winsnes z lekka drżącym głosem. – No to wpadliśmy po uszy! O co w tym wszystkim chodzi?

Maszyny znowu zaczęły pracować.

– Oni to z góry zaplanowali – westchnął Nataniel zgnębiony. – To właśnie pichcili, gdy byli sami na mostku… – Nagle przerwał sam sobie: – Ale czy ma tym koniec? Przecież ten na górze to nie Bent, lecz Egil Strand.

– Tak – zgodził się Winsnes. – Ale dlaczego nas zamknęli? I jak długo chcą nas tu trzymać?

– Jak mają się sprawy z powrotnym kursem promu do Blasvika? – zapytał Nataniel. – Czy „Stella” miewa wiele pasażerów?

– Coś ty! Na ogół wracają wyłącznie bracia Strand. W każdym razie teraz, gdy mało kto chce pływać na „Stelli”.

– Ktoś jednak musi się zainteresować tym, że nie wróciliśmy?

– Kto by to mógł być? Nie, nie, tkwimy w tym po same uszy, jak powiedziałem. Co powinniśmy teraz zrobić? I czemu służą te wszystkie beznadziejne wygłupy?

Myśli Nataniela były, nieznośnie jednostronne. Wszystko jedno od czego zaczynał, i tak natychmiast wracał do Ellen. I przy niej już pozostawał.

Ale może właśnie to miało prowadzić do rozwiązania?

– Przepraszam, czy mógłbyś przez chwilę milczeć? – zwrócił się do Winsnesa. – Spróbuję nawiązać kontakt z Ellen. Jeśli tylko nie śpi.

– Co? – zapytał zdumiony Winsnes, ale posłusznie zamilkł.

Nataniel usiadł i oparł się o burtę. Koncentrował myśli wyłącznie wokół kajuty Ellen. Winsnes z trudem panował nad sobą, w głowie kłębiły mu się najrozmaitsze pytania. I do tego ten irytująco silny zapach smoły!

Nataniel wyprostował się.

– Jej tam nie ma – powiedział wstrząśnięty. – I to ja, kompletny idiota, kazałem jej otworzyć drzwi i poszukać kamizelki ratunkowej. Pomyśl, a jeśli ona…

Umilkł przerażony. „Stella” szła teraz spokojniej. Minęli już najbardziej niebezpieczny rejon ze zdradliwymi prądami.

– Nie mogę nawiązać kontaktu – szeptał Nataniel. – Naprawdę nie pojmuję, gdzie ona może być.

Głos mu drżał z napięcia.

– Chyba ona nie… – zaczął Winsnes.

– Nie, nie, ona jest na pokładzie, bo nie słyszę jej wołania o pomoc. I nie jest też martwa, bo o tym dowiedziałbym się natychmiast. Nie, to jakaś osobliwa cisza. Ja myślę, że ona śpi?

Powiedział to z największym zdumieniem.

Winsnes był równie zaskoczony.

– Czy ona się nie odezwała, kiedy przed chwilką stukałeś do jej drzwi?

– Nie, chyba nie – zastanawiał się Nataniel. – Bardzo się spieszyłem, zdawało mi się, że potrzebujesz mojej pomocy.

– Sprawdzałeś, czy drzwi są zamknięte?

– Nie! O Boże, a jeśli jej tam nie było?

To straszna myśl! Ten krzyk na pokładzie… Bracia Strand. Gdzie się podział ten trzeci, Egil? Och, nigdy nie powinniśmy byli zdecydować się na tę podróż!

– A ta druga dziewczyna, która z tobą była? Ta… dziwna?

Tova? O mój Boże! Zaniepokojony w najwyższym stopniu losem Ellen niemal zapomniał o Tovie. Był przeświadczony, iż ta niezwykła dziewczyna poradzi sobie w każdej sytuacji. Nigdy nie odczuwał niepokoju o Tovę. I teraz bardzo się tego wstydził.

– Oczywiście! Masz rację! Spróbuję w takim razie nawiązać kontakt z nią. Ale ty musisz być całkiem cicho, nie wolno ci nawet pisnąć. Możesz jedynie oddychać, nic więcej. Bo widzisz, to wymaga niezwykłej koncentracji, a i tak nie jestem pewien, czy mi się uda.

– Pary z ust nie puszczę – obiecał Winsnes. – Pozwól mi tylko przedtem zażyć prymkę.

– Proszę bardzo – roześmiał się Nataniel, ale twarz miał ściągniętą z napięcia i strachu. Gdzie jest Ellen? I dlaczego nie odpowiedziała na jego wołanie?

Odpowiedź Tovy nadeszła zaskakująco szybko.

– Ona jest niedaleko – szepnął Nataniel do Winsnesa. – Tova odpowiedziała na wezwanie. Wiesz, my możemy jedynie przekazywać sobie ogólne wrażenia i nastrój. Ale zdaje mi się, że wszystko jest dobrze. To, co do mnie dociera, oznacza mniej więcej tyle: „Spokojnie, tylko spokojnie! Panuję nad sytuacją. Zaraz cię odnajdę”.

– Uf! – odetchnął Winsnes. – Mam nadzieję, że ona wie, o czym „mówi”!

Kiedy maszyny ucichły, Ellen wciąż stała przy kanapie w mniejszym salonie, a gdy „Stella” szarpnęła gwałtownie, dziewczyna straciła równowagę. Chciała się podnieść jak najprędzej, ale zastanowiła ją gruba koperta, którą trzymała w ręce. Co może być w tej kopercie? I skąd się tu wzięła? Przyglądała się papierowi i próbowała wstać. Musiałam gdzieś to znaleźć, myślała. Czyż nie szukałam czegoś pod postrzępionym obiciem kanapy? Nie pamiętała niczego, czuła się tak nieznośnie zmęczona i taka senna, że nie była w stanie zebrać myśli.

W kopercie znajdowały się jakieś dokumenty i było tego sporo. Ale całość nie miała adresu. Wśród papierów jednak znajdowało się coś jeszcze. Jakiś podłużny przedmiot, który przypominał klucz.

Klucz? Kto to niedawno mówił o kluczu?

Nieważne, wyjaśni to później, teraz pragnie ponad wszystko wrócić do łóżka. Wsunęła kopertę do wewnętrznej kieszeni skafandra i po omacku rozpoczęła wędrówkę przez salon ku trapowi, a potem na górę. Jakie okropnie długie są te schody, prowadzą chyba aż do samego nieba! A w każdym razie na wyższe piętro. Nie, chyba jednak nie na piętro, przecież nie jestem w żadnym budynku. Nie, za bardzo kiwa.

Myśli Ellen stawały się coraz bardziej mętne.

To dziwne, ale te drzwi ktoś zamknął. Najlepiej będzie poszukać innych. Ciężko zwlokła się z powrotem na dół i usiadła na najniższym stopniu, uznała, że podłoga jest w tym miejscu wyjątkowo wygodna, położyła się więc z westchnieniem ulgi i zasnęła.

Maszyny „Stelli” ponownie zaczęły pracować, lecz Ellen już tego nie słyszała.

W ciemnym pomieszczeniu pod pokładem Nataniel położył się na podłodze i zamknął oczy.

– Muszę się koncentrować na dwóch sprawach – wyjaśnił Winsnesowi. – Powinienem ustalić, gdzie jest Ellen, ale to później, teraz najważniejszą sprawą jest sprowadzenie tutaj Tovy. Żeby nas jak najszybciej odnalazła i pomogła nam się wydostać.

Winsnes uważał, że to bardzo dobry pomysł.

Siedział teraz cichutko jak mysz, dosyć stara i wyleniała mysz, należałoby dodać. Nic nie widział i słyszał tylko oddech Nataniela. Uświadamiał sobie, że ten oddech staje się coraz cichszy i coraz powolniejszy, a momentami całkowicie zanika. Winsnes musiał się powstrzymywać, żeby nie krzyknąć: „Przecież ty przestałeś oddychać!” Miał jednak dość przytomności umysłu, by milczeć i nie przeszkadzać Natanielowi w nawiązywaniu kontaktu z Tovą.

Tova tymczasem chodziła własnymi drogami. I tylko ona je znała.

Dziewczyna była zadowolona z tej wyprawy. Najpierw postanowiła przemyśleć wszystko w spokoju, ukryła się więc w drugiej kajucie załogi, tuż obok miejsca, w którym Nataniel zostawił Ellen. Zresztą to już od dawna nie była kajuta, pomieszczenie zostało zamienione na rodzaj magazynu, szczerze mówiąc, w graciarnię, gdzie składa się wszystkie rzeczy, dla których nie ma innego miejsca. Tak jak w każdym normalnym domu, gdzie gospodyni ma jakąś komórkę, do której wynosi wszystko, czemu nie można nadać innego miana, jak tylko „rzecz”. Na przykład dziwne kawałki drewna, z których jej syn zamierzał kiedyś coś zrobić, albo niekształtne futerały po fotograficznym sprzęcie pana domu, różnego rodzaju kartoniki i opakowania oraz inne trudne do określenia przedmioty. Wszystko to wrzuca się do takiej komórki i zapomina. W graciarni na promie Tova mogła posiedzieć w spokoju.

Coś jednak raz po raz zakłócało jej myśli. Była niespokojna, a ów niepokój wiązał się w jakiś sposób z ciemnościami, chłodem i mnóstwem desek przypominających szkielety, takie przynajmniej odnosiła wrażenie. Przy tym czuła dziwny zapach. Zapach, który rozpoznawała.

Smoła? Stare, zbutwiałe, nasiąknięte wodą deski?

Tak jest! I znowu Nataniel! Nataniel potrzebuje jej pomocy! Tova zachichotała. To śmieszne, że ten zarozumiały kaznodzieja potrzebuje jej pomocy, zwraca się do niej! Już, już, drogi przyjacielu, zaraz cię odnajdę! Tova, ta wstrętna Tova cię odszuka. Dobrze mieć teraz w pobliżu Tovę, prawda?

Zamknięcie? Zabawne, bardzo zabawne, Natanielu! Nie mogę powstrzymać złośliwej radości!

Prom stał teraz dość spokojnie. Maszyny nie pracowały, gwałtowne kołysanie ustało. „Stella” dotarła do wysp.

Czego właściwie chce Nataniel? Pokazać jej drogę do miejsca, w którym się znalazł? Uparte ataki na jej podświadomość nie pozwalały jej się skupić, a przecież powinna przemyśleć tyle spraw. No trudno, będzie musiała pomóc temu biedakowi!

Prom ponownie odbił od nabrzeża, tym razem nie zabrał żadnych pasażerów. Na pokładzie byli tylko bracia Strand, no i tamta czwórka, kapitan Winsnes z gośćmi. Troje z nich znajdowało się pod kluczem, o czwartej osobie bracia Strand zapomnieli.

Tova domyślała się tego i nie mogła opanować wesołości.

Ingvar Strand bardzo nieuważnie manewrował starą łajbą. Szarpnął sterem tak gwałtownie, że cały prom się zatrząsł jak w zderzeniu ze skałą.

Nataniel ocknął się z transu. Ellen również obudziła się na podłodze w salonie, gdzie od dłuższego czasu leżała. A Tova, która właśnie wstała, klapnęła z powrotem na dawne miejsce.

– Teraz straciłem kontakt – jęknął Nataniel. – Naprawdę nie wiem, jak ona nas odnajdzie. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że sama sobie poradzi.

– Bardzo bym chciał w to wierzyć – westchnął Winsnes. – Bo teraz prom jest już w powrotnej drodze do domu i nie mamy żadnej możliwości zawiadomienia służb przybrzeżnych, że potrzebujemy pomocy. Teraz jesteśmy sami z braćmi Strand.

Nataniel czuł się wyczerpany po długiej koncentracji.

– Myślę, że wiem przynajmniej, dlaczego oni nas tu zamknęli. Wygląda na to, że czegoś szukają, dlatego chcieli się nas pozbyć. Dwaj z nich pilnują steru i maszynowni, a Egil węszy po statku.

– Wiesz to na pewno?

– Nie. Domyślam się różnych rzeczy, ale pewności nie mam. Możemy przyjąć, że jest to stan pośredni pomiędzy domyślaniem się a pewnością.

– Tak, tak – westchnął stary z przejęciem. – Mam tylko nadzieję, że ta dziewczyna wie, co robi. Żeby ona też źle nie skończyła – zakończył niepewnie.

Winsnes mógł wyrażać takie wątpliwości, bowiem nie znał Tovy.

Ona tymczasem paskudnym przekleństwem skwitowała partactwo sternika, który naraził ją na stłuczenie łokcia, po czym wstała i wyszła z graciarni.

Zdążyła już zapomnieć, jak okropnie jest na zewnątrz. Lodowaty wiatr runął na nią z taką siłą, że dech jej zaparło, skuliła się i instynktownie chciała zawrócić do ciepłego pomieszczenia, ale natychmiast się opanowała. Palce zesztywniały jej z zimna, zanim – trzymając się relingu – dotarła do schodów wiodących do maszynowni. Otworzyła ciężkie drzwi.

Zapach oleju, szum maszyn i nieustanne kiwanie promu mogłyby przestraszyć Ellen, ale nie Tovę. Przez chwilę stała u szczytu metalowych schodów, żeby zorientować się w rozkładzie pomieszczeń. W maszynowni jakiś usmolony mężczyzna, najwyraźniej bardzo zdenerwowany, miotał się nerwowo, jakby czegoś szukał. Trzy butelki po piwie turlające się po podłodze mówiły same za siebie. Tova uśmiechnęła się złośliwie i zeszła na dół.

Mężczyzna gapił się na nią podejrzliwie.

– Co ty, do cholery, tu robisz, smarkulo? – wybełkotał.

Tova zastanawiała się, czy by nie wywołać wizji kilku eleganckich kobiet, a jednocześnie sprawić, by z tego mężczyzny opadło ubranie, ale uznała, że nie warto. Ten typ jest za głupi, za prymitywny, by wysilać się dla niego na takie mistyfikacje.

– Twój brat przesyła ci pozdrowienia, a poza tym kazał ci powiedzieć, żebyś natychmiast przyszedł do niego na mostek – odparła obojętnie. – To zdaje się ważne.

Bent Strand gapił się na nią z głupią miną, jakby jego mózg niedokładnie pojmował, o co chodzi, po czym zaczął się wspinać na schody, mamrocząc po drodze, jak należałoby postąpić z takimi paskudami jak ona.

No i tego właśnie nie powinien był robić. Tova natychmiast się postarała, żeby duży homar zaatakował najszlachetniejszą część jego męskiego ciała, i to nie przez spodnie, ale w środku, w nogawce. Bent wrzasnął jak opętany, rzucił się na pokład i szamocząc się histerycznie, próbował złapać homara, którego tam, oczywiście, nie było.

Gdy tylko marynarz zniknął, Tova podeszła do żelaznej pokrywy i starała się ją podnieść. Pokrywa była cięższa, niż sądziła, ale mimo to wkrótce Nataniel i Winsnes znaleźli się w maszynowni. Nie było czasu na ceremonie, Nataniel powiedział tylko: „Dobra robota, Tova!”, po czym wszyscy troje zbiegli po schodach.

– Musimy odszukać Ellen! – zawołał Nataniel.

– Ona została zamknięta – oświadczyła Tova lakonicznie.

Nataniel stanął jak wryty

– Zamknięta? Gdzie?

– W mniejszym salonie.

– Ale tam… Chodź, musimy ją uwolnić!

Tova posłała mu pełne goryczy spojrzenie, bo wciąż myślał przede wszystkim o Ellen, ale poszła za nim bez słowa.

Kiedy trzymając się relingu brnęli do przodu, Nataniel zawołał, starając się przekrzyczeć huk sztormu:

– Ingvar Strand nie może odejść od steru i Bent teraz też na pewno jest na mostku, ale gdzie jest Egil?

Nikt nie umiał mu odpowiedzieć. Nie mieli wątpliwości, że bracia wkrótce odkryją, iż Tova wywiodła ich w pole i uwolniła więźniów, teraz jednak najważniejsza była Ellen.

Klucz tkwił w drzwiach salonu. Otworzyli i cała trójka pospiesznie zbiegła na dół.

– Ellen! – krzyczał Nataniel, próbując tchnąć nieco życia w śpiącą na podłodze istotę. Ona zaś protestowała żałośnie, ale bardzo stanowczo.

Tova była mniej ceremonialna. Przyniosła karafkę z wodą i całą zawartość wylała Ellen na twarz.

– Tova, coś ty! – zaprotestował Nataniel, ale kuracja okazała się skuteczna. Prychając i sapiąc ze złością Ellen otworzyła oczy i powoli wracała do rzeczywistości.

Nataniel spoglądał podejrzliwie na kuzynkę.

– Tova, skąd ty wiedziałaś, że Ellen jest właśnie tutaj? Czy to ty ją zamknęłaś?

– Nie, do diabła, to nie ja! To ten z lisią mordą, ten podstępny Egil Strand. Chłopiec pokładowy.

Dzielna Tova unikała jednak wzroku Nataniela. A on wciąż pytał z niedowierzaniem:

– Widziałaś to?

– Oczywiście! Ale pomyślałam, że tutaj Ellen będzie bezpieczna, więc nie otworzyłam drzwi. Zresztą miałam co innego do roboty.

Ellen usiadła nareszcie.

– O mój Boże, ale mi się kręci w głowie! Gdzie my jesteśmy? Ale… Czy statek w ogóle się posuwa? Ciągle widzę tę latarnię! Tylko teraz z niewłaściwej strony…

– Płyniemy już z powrotem – wyjaśnił Nataniel. – Dziewczyny, czy możecie zostać tu na chwilę same, a my tymczasem…

– Nie, bardzo dziękuję – przerwała mu Ellen gwałtownie. – Nie chcę przeżywać po raz drugi tego tam… skoro jesteśmy znowu dokładnie na wprost cypla!

– Czego mianowicie?

Ellen patrzyła na nich zbita z tropu.

– Spotkania ze zmywaczem brzegów, oczywiście! Musieliście go przecież słyszeć, kiedy poprzednim razem mijaliśmy przylądek. Czy nie uważacie, że to brzmiało okropnie?

Zaległa cisza.

– My… niczego nie słyszeliśmy – powiedział Winsnes szeptem.

– Musisz nam opowiedzieć, co widziałaś – powiedział Nataniel z nie wróżącym niczego dobrego spokojem.

– Przecież musieliście to słyszeć – upierała się Ellen. – To musiało docierać daleko na ląd!

I opowiedziała im, co się działo aż do tego momentu, kiedy dotarła do salonu. Reszta dla niej samej była niejasna, wspomnienia rozpływały się.

– To musiał być Egil – powiedział Winsnes, ale nie brzmiało to zbyt przekonująco.

– Krzyk to my także słyszeliśmy – rzekł Nataniel. – Ale nic więcej. Tych dudniących kroków, o których opowiadasz, nie. – „Stella” zaczynała się zachowywać w sposób, który znali aż nazbyt dobrze. Kiwanie było potwornie silne, zdawało się, że coś wsysa statek w głąb, w wodne doliny pomiędzy piętrzącymi się falami, a potem znowu wyrzuca w górę, jakby go tam w dole nie chciano. – Cmentarzysko okrętów – szepnął Nataniel. – Chodźcie, idziemy do sterowni, nie mam zaufania do umiejętności nawigacyjnych tych facetów. I chyba powinniśmy się nareszcie z nimi poważnie rozmówić. Tak, Ellen, możesz pójść z nami. Tova też, rzecz jasna.

Tova się zjeżyła.

– Czy musisz wciąż dawać do zrozumienia, że jestem ci kulą u nogi?

– Przecież wcale tego nie robię – oburzył się Nataniel. Kiedy się lepiej zastanowił, ogarnął go wstyd. Objął ramieniem plecy Tovy i przytulił ją serdecznie, choć ona natychmiast mu się wyrwała i poprosiła, żeby się nie wygłupiał, czułości może sobie zostawić dla innych.

Niełatwo było mieć do czynienia z naszą małą Tovą, oj, niełatwo!

Nataniel martwił się poważnie. Stary i bezsilny mężczyzna, dziewczyna, która znaczyła dla niego więcej niż cokolwiek na świecie, i ta nieobliczalna kuzynka, która w każdej chwili mogła podstawić mu nogę albo zrobić coś jeszcze gorszego… jak zdołają się przeciwstawić braciom Strand? On sam ich przecież nie znał, nie wiedział, na co mogą się ważyć, a przemoc nigdy nie była jego mocną stroną. Wystrzegał się jej jak zarazy.

Jego niepokój jeszcze się pogłębił, kiedy na mostku kapitańskim spotkali Ingvara i Benta Strandów. Stanowczy rozkaz Winsnesa, by Bent natychmiast wrócił do steru, nie został spełniony. Zaległa wroga, pełna wyczekiwania cisza. Wydawało się jednak, że bracia byli równie zbici z tropu, jak kapitan i jego goście. Marynarze najbardziej obawiali się Tovy, to się dostrzegało gołym okiem.

– Gdzie jest Egil? – zapytał Nataniel, który wciąż się zastanawiał, do czego właściwie zmierza jego kuzynka.

Bent gapił się na niego z rozdziawioną gębą, ale nie powiedział nic. Ostre światło latarni wpadało przez szybę i Ellen znowu ogarnęło to jakieś nieokreślone uczucie, które tak dobrze pamiętała z czasów dzieciństwa. No i rzeczywiście, znajdowali się z pewnością w miejscu jak najbardziej odpowiednim dla dramatycznych wspomnień, ale nic nie wskazywało, że dotyczyć one powinny akurat „Stelli”. Tutaj na dnie znajdowało się mnóstwo wraków.

Nagle usłyszeli jakieś nieregularne parskania dochodzące z wnętrza promu.

– Maszyny! – krzyknęli niemal wszyscy równocześnie, a Bent nie potrzebował już więcej napomnień. Pobiegł ku schodom, a Nataniel za nim.

Ellen poczuła skurcz w gardle. Co się teraz stanie? W tym samym momencie wyczuła sztywną kopertę w kieszeni.

– Nataniel! – zawołała bez zastanowienia. – Ja znalazłam klucz! Ten, który był schowany w małym salonie.

I naraz czas jakby się zatrzymał, jakby cały świat pokrył się lodem. Widziała przed sobą pięć bladych twarzy. Benta i Nataniela stojących na schodach, Winsnesa i Ingvara Stranda obok siebie i Tovy gdzieś w oddali. Maszyna szarpnęła jeszcze raz gwałtownie i definitywnie stanęła, skały na cmentarzysku okrętów wznosiły się ciemne i ponure, a gdzieś po pokładzie „Stelli” chodziła jakaś niewidzialna, potężna istota.

Загрузка...