33

– Dzięki, dziewczyny. Naprawdę jesteście najlepsze – powiedziałam, ściskając je wszystkie, otaczające mnie kołem. Podczas naszej specjalnej urodzinowej sesji spotkałyśmy się, żeby zjeść tort i zbiorowo strzelić sobie lufkę. Mój urodzinowy tort był z musem z białej czekolady, a na towarzyszący mu alkohol wybrały staroświecką wódkę z cytryną, do tego kostki cukru i cytryna w plasterkach. Po naszej miniuroczystości byłam lekko wstawiona i w dobrym humorze, który jeszcze się poprawił, gdy zaprezentowały mi bon upominkowy do Bamesa & Noble'a na sto dolarów.

– Baw się dobrze na kolacji! – zawołała za mną Vika. – Zadzwoń, gdybyś chciała się spotkać po wyjściu od wujka.

Kiwnęłam głową, pomachałam im i zeszłam na dół. Myślałam o tym, że powinnam zacząć znów przyjmować zaproszenia, żeby dokądś wychodzić. Dochodziła dopiero pierwsza, a u Willa nie musiałam pojawić się przed ósmą, więc rozsiadłam się przy stoliczku na patio w Starbucks w Astor Place z waniliową latte i egzemplarzem „Post”. Niektóre nawyki trudno wykorzenić, więc jak zwykle otworzyłam gazetę na Page Six i oniemiałam: duży kawałek o Abby, ze zdjęciem. Przeczytałam, że „Nowojorska Bomba” właśnie zrezygnowała z kolumny „Wtajemniczonej Ellie” i zwolniła ją za sfałszowanie CV. Nie podano szczegółów, ale według jakiegoś anonimowego źródła twierdziła, że skończyła uniwersytet Emory, podczas gdy faktycznie zabrakło jej trzech zaliczeń. Tak naprawdę nie miała tytułu licencjata. Wybrałam numer Penelope, zanim jeszcze skończyłam czytać.

– Omójboże, czytałaś dziś może Page Six? Musisz to zobaczyć. Teraz.

Nie mogę powiedzieć, że zapomniałam o Abby, ale nie zrealizowałam też swojego zamierzenia, żeby zrujnować jej życie. Nie napisała o mnie ani słowa od imprezy „Playboya”, ale nie miałam pewności, czy przestraszyły ją moje groźby, czy ponieważ nie pracowałam już dla Kelly & Company i nie umawiałam się z Philipem, nie byłam warta wzmianki. Istniało też prawdopodobieństwo, że skończył się jej romans z Averym. W każdym razie nie przestałam modlić się o jej szybki zgon.

– Wszystkiego najlepszego, Bette!

– Hę? A, tak, dzięki. Ale słuchaj, widziałaś już „Post”?

Śmiała się przez całą minutę i doznałam przelotnego wrażenia, że coś mi umyka.

– To mój prezent dla ciebie, Bette. Szczęśliwych dwudziestych ósmych urodzin!

– Co ty opowiadasz? Nie rozumiem, co się dzieje. Miałaś z tym coś wspólnego? – zapytałam z taką nadzieją, że było to niemal żenujące.

– Można tak stwierdzić – odparła skromnie.

– Pen! Natychmiast mów, co się stało! To może być najlepszy dzień mojego życia. Wyjaśnij mi to!

– Okej, spokojnie. Wszystko to było właściwie bardzo niewinne, w pewnym sensie samo wpadło mi w ręce.

– Co takiego?

– Informacja, że nasza droga przyjaciółka Abby nie ukończyła college'u.

– A jak dokładnie do tego doszło?

– Cóż, po tym, jak mój były narzeczony oznajmił mi, że ją pieprzy…

– Uściślmy to, Pen. Powiedział ci, że kogoś pieprzy. To ja powiedziałam ci, że pieprzy ją – dodałam uczynnie.

– Słusznie. Więc w każdym razie kiedy dowiedziałam się, że się pieprzą, odczułam potrzebę napisania do niej liściku i wyjawienia, co myślę.

– Ale co to ma wspólnego z nieukończeniem college'u? – Za bardzo chciałam rozgrzebać te brudy, żeby znosić poboczne szczegóły.

– Bette, właśnie do tego zmierzam! Nie chciałam wysyłać do niej e-maila, ponieważ zawsze istnieje szansa, że zostanie przekazany milionom ludzi, ale jej adres w Nowym Jorku jest zastrzeżony. Pewnie uważa się za sławną postać i jest przekonana, że ludzie dobijaliby się do niej, żeby tylko rzucić okiem na gwiazdę. Zadzwoniłam do „Nowojorskiej Bomby”, ale mi nie podali. Wtedy właśnie wpadłam na pomysł kontaktu z Emory.

– No dobrze, na razie rozumiem.

– Uświadomiłam sobie, że jako jej koleżanka bez trudu wydobędę od nich ten adres. Zadzwoniłam do centrum absolwentów i powiedziałam, że szukam koleżanki z grupy, że straciłam z nią kontakt, a chciałabym zaprosić ją na swój ślub.

– Niezłe zagranie – pochwaliłam.

– Dzięki, tak pomyślałam. W każdym razie sprawdzili swoje dane i powiedzieli, że nie ma nikogo o takim nazwisku. Oszczędzę ci wszystkich krwistych szczegółów, ale generalnie po kilku minutach dalszych poszukiwań wyszło na jaw, że chociaż kochana Abby została razem z nami przyjęta na pierwszy rok, nie udało się jej ukończyć uczelni z resztą grupy ani w ogóle.

– Jezu. Chyba widzę, do czego zmierzasz, i nie mogłabym odczuwać większej dumy.

– Czekaj, będzie jeszcze lepiej. Rozmawiałam przez telefon z dziewczyną z archiwum uczelnianego. Kazała mi przysiąc, że się nie wygadam, a potem powiedziała, co było powodem wycofania się Abby bez trzech ostatnich zaliczeń. Dziekan Wydziału Sztuki i Nauki dowiedziała się, że Abby sypia z jej mężem i zasugerowała jej natychmiastowe zabranie papierów z uczelni. Nie dowiedzieliśmy się o niczym, ponieważ Abby nikomu się nie przyznała; po prostu kręciła się po kampusie, dopóki reszta z nas nie skończyła studiów.

– Niesamowite – westchnęłam. – A jednak nie tak bardzo zaskakujące.

– Cóż, w tamtym momencie potrzeba było mi zaledwie paru minut, żeby założyć na Hotmailu anonimowe konto i poinformować dobrych ludzi z „Nowojorskiej Bomby”, że ich gwiazda publicystyki nie skończyła college'u oraz podać im drobną wskazówkę, dlaczego odeszła z uczelni, nie uzyskując stopnia naukowego. Codziennie dzwoniłam do ich biura z pytaniem o nią, aż wczoraj mi powiedziano, że już nie pracuje, w którym to momencie wysłałam pomocną wskazóweczkę także do Page Six.

– Omójboże, Penelope, ty podła dziwko. Nie sądziłam, że jesteś do tego zdolna!

– Więc jak już mówiłam, wszystkiego najlepszego! Dowiedziałam się o tym całe miesiące temu, kiedy pisałam ten list, ale pomyślałam, że jeśli poczekam, może być z tego niezły urodzinowy upominek. Uznaj to za mój prezent dla ciebie. I dla mnie – dodała.

Zaraz po rozmowie czułam się bezwstydnie uszczęśliwiona, wyobraziłam sobie Abby żebrzącą na ulicach albo – jeszcze lepiej – ubraną w fartuch w McDonaldzie. Kiedy za parę sekund zadzwonił telefon, otworzyłam go, nie patrząc na wyświetlacz.

– Co jeszcze? – zapytałam, zakładając, że to Penelope z jakimś zapomnianym soczystym kawałkiem.

– Halo? – usłyszałam męski głos. – Bette?

Omójboże, to był Sammy. Sammy! Saaaaaaaammmmmy! Chciałam śpiewać, tańczyć i wykrzyczeć jego imię na całą kawiarnię i dalej.

– Czeeeść – westchnęłam, ledwie mogłam uwierzyć, że telefon, na który czekałam od prawie czterech miesięcy – którego tak pragnęłam – wreszcie nastąpił. Roześmiał się, słysząc moją ewidentną radość.

– Dobrze usłyszeć twój głos.

– Twój też – odparłam o wiele za szybko. – Jak się masz?

– Dobrze, dobrze. Otworzyłem wreszcie knajpę i…

– Wiem, wszędzie o niej czytam. Gratulacje! To wielki sukces i uważam, że to po prostu niesamowite! – Umierałam z ciekawości, jak zdołał wszystko tak szybko przeprowadzić, ale nie zamierzałam ryzykować zadawania tysięcy irytujących pytań.

– Tak, dzięki. Więc słuchaj, trochę mnie czas goni, ale chciałem zadzwonić i…

Och. Mówił tonem kogoś, kto ruszył z miejsca, najprawdopodobniej ma nową dziewczynę, która spełnia się w pożytecznej pracy, polegającej na niesieniu pomocy innym… kogoś, kto nie nosi powyciąganych, zaplamionych spodni od dresu, ale w mieszkaniu zawsze relaksuje się w uroczej jedwabnej piżamie. Kogoś, kto…

– …i zapytać, czy zjesz dziś ze mną kolację?

Czekałam, chcąc mieć pewność, czy dobrze słyszałam, ale w końcu żadne z nas niczego więcej nie powiedziało.

– Kolację? – zaryzykowałam niepewnie. – Dzisiaj?

– Pewnie masz jakieś plany, prawda? Przepraszam, że dzwonię w ostatniej chwili, po prostu…

– Nie, żadnych planów – wykrzyknęłam, zanim zdążył zmienić zdanie. Nie miałam szansy rozegrać tego na chłodno, ale nagle nie wydawało się to ważne. Odkąd rzuciłam Kelly & Company nie opuściłam żadnego brunchu ani żadnej czwartkowej kolacji, więc Will będzie po prostu musiał zrozumieć, że dziś się wymówię. – Zdecydowanie mogę zjeść kolację.

Po jego głosie usłyszałam, że się uśmiecha.

– Świetnie. Może wpadnę po ciebie koło siódmej? Wypilibyśmy po drinku gdzieś w okolicy, a potem chciałbym cię zabrać do restauracji. Jeżeli to brzmi dość dobrze…

– Dobrze? Brzmi idealnie, po prostu idealnie – zawołałam entuzjastycznie. – Siódma? W takim razie do zobaczenia – rzuciłam i zamknęłam telefon, zanim zdążyłam powiedzieć choć słowo więcej, które mogłoby to spieprzyć. Przeznaczenie. Absolutnie, stanowczo, bezsprzecznie to przeznaczenie skłoniło Sammy'ego, żeby zadzwonić w moje urodziny; znak, że zdecydowanie przeznaczone było nam być ze sobą na wieki. Rozważałam, czy powiedzieć Sammy'emu, że skończyłam tego dnia dwadzieścia osiem lat, kiedy dotarło do mnie, że zobaczę go wieczorem.

Przygotowywałam się jak w gorączce. Zadzwoniłam do Willa z taksówki, jadąc do domu, błagając go o wybaczenie, ale tylko się roześmiał i stwierdził, że z przyjemnością przełoży spotkanie, jeśli to oznacza, że w końcu wychodzę z chłopakiem. Popędziłam do gabinetu za rogiem na szybki manikiur i pedikiur, a potem wydałam dziesięć dolarów na dziesięciominutowy masaż na siedząco, żeby spróbować się odprężyć. Penelope przejęła obowiązki stylistki i przyniosła rozmaite części stroju, w tym trzy sukienki i wyszywany paciorkami w skomplikowany wzór top, dwie pary butów, cztery torebki i cały zapas biżuterii, który został ostatnio uzupełniony przez jej rodziców w próbie ulżenia jej żałobie. Podrzuciła to wszystko i wyszła, zamierzając spędzić wieczór z Michaelem i Megu i zaczekać na moją relację. Modliłam się, żeby było co relacjonować. Przymierzyłam rzeczy, a potem z nich zrezygnowałam, w szaleńczym tempie uporządkowałam mieszkanie, tańczyłam do We Belong Pat Benatar z Millington w ramionach i wreszcie usiadłam skromnie na sofie, by czekać na przybycie Sammy'ego – dokładnie godzinę przed czasem.

Kiedy Seamus zadzwonił domofonem, że mam gościa, myślałam, że przestanę oddychać. Sammy stanął w moich drzwiach chwilę później. Nigdy nie wyglądał lepiej. Miał na sobie zestaw „koszula i marynarka bez krawata”, który sprawiał wrażenie modnego i wyrafinowanego bez przesadnego nacisku, i zauważyłam, że zapuścił włosy do tej idealnej długości, gdy nie są ani naprawdę krótkie, ani długie – długość Hugh Granta, jeśli musiałabym sprecyzować. Kiedy pochylił się, by pocałować mnie w policzek, pachniał mydłem i miętą i gdybym kurczowo nie trzymała się framugi, z pewnością bym padła.

– Naprawdę wspaniale cię widzieć, Bette – powiedział, biorąc mnie za rękę i prowadząc w stronę windy. Szłam lekko w pożyczonych sandałach D &G, czułam się ładna i kobieca w spódnicy do kolan i lekkim kaszmirowym sweterku, który odsłaniał dokładnie odpowiednią ilość rowka między piersiami. Było tak, jak zawsze opowiadały wszystkie harlequiny: chociaż minęły miesiące, odkąd się ostatnio widzieliśmy, miałam wrażenie, że upłynęła ledwie chwila.

– Ciebie też – zdołałam odpowiedzieć, zachwycona samą tylko możliwością spoglądania przez cały wieczór na jego profil.

Zaprowadził mnie do czarującego baru z winem w sąsiedztwie, trzy przecznice na zachód, gdzie usiedliśmy przy stoliku z tyłu i natychmiast zaczęliśmy rozmawiać. Z zachwytem stwierdziłam, że właściwie wcale się nie zmienił.

– Powiedz, co u ciebie – odezwał się, sącząc syrah, które zamówił ze znawstwem. – Co porabiałaś?

– Nie, nie, nie ma mowy. To nie ja mam do przekazania ekscytujące nowiny – powiedziałam. Czy to nie było niedopowiedzenie stulecia? – Czytałam chyba każde słowo, które o tobie napisali i wszystko brzmi fantastycznie!

– Tak, cóż, miałem szczęście. Wielkie szczęście. – Od-kaszlnął. Miał trochę niepewną minę. – Bette, ja, ee, muszę ci coś powiedzieć.

O Chryste. Nie ma możliwości, żeby coś takiego to był dobry znak, żadnych. Zbeształam się za swój przedwczesny entuzjazm, za przekonanie, że ten telefon – i to w moje urodziny – oznaczał coś więcej niż fakt, że Sammy był przyjacielski i spełniał obietnicę daną starej znajomej. To te cholerne harlequiny – to one stanowiły problem. Przysięgłam sobie natychmiast rzucić te nędzne czytadła, ponieważ to one pozwoliły mi mieć kompletnie nierozsądne oczekiwania. Bo Dominick albo Enrique nigdy nie mówili „muszę ci coś powiedzieć”, dopóki nie poprosili kobiet swoich marzeń, żeby za nich wyszły. To zdecydowanie była kwestia mężczyzny, który ma obwieścić, że jest zakochany – ale nie we mnie. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie, jak zniosę nawet pół złej wieści.

– Och, naprawdę? – zdołałam wydusić, krzyżując ręce na piersi w nieświadomym wysiłku stworzenia fizycznej bariery, która ochroni mnie przed nowiną. – Co takiego?

Znów rzucił mi dziwne spojrzenie i w tym właśnie momencie przerwał nam kelner, który położył przed Sammym rachunek.

– Przepraszam, że was poganiam, ale zamykamy teraz przed prywatną imprezą. Przyjdę, kiedy tylko będziecie gotowi.

Chciało mi się krzyczeć. Już sam fakt, że muszę wysłuchać, jak to Sammy zakochał się w modelce reklamującej kostiumy kąpielowe skrzyżowanej z Matką Teresą był wystarczająco trudny – czy naprawdę musiałam zaczekać, by to usłyszeć? Najwyraźniej tak. Czekałam, podczas gdy Sammy szukał w portfelu dokładnie odliczonej należności, a potem znów czekałam, kiedy pobiegł do toalety. Dalsze czekanie, na taksówkę na dworze, poprzedziło kolejne czekanie, kiedy Sammy i taksówkarz omawiali najlepszy dojazd do Sevi. Wyruszyliśmy wreszcie do restauracji, ale musiałam dalej czekać, bo chociaż Sammy wylewnie mnie przeprosił, nie przestał odbierać komórki. Trochę do niej pomruczał i wydał parę potakujących chrząknięć, a w pewnym momencie powiedział „tak”, poza tym jednak niczego nie wyjaśnił i czując, jak zapada mi się żołądek, wiedziałam, że rozmawia z Nią. Gdy wreszcie wyłączył telefon, odwróciłam się do niego, spojrzałam mu prosto w oczy i zapytałam:

– Co takiego miałeś mi wcześniej powiedzieć?

– Wiem, że to dziwnie zabrzmi… i przysięgam, że sam dowiedziałem się zaledwie kilka dni temu… ale pamiętasz, jak ci mówiłem o tych cichych inwestorach?

Hmm. Nie brzmiało to jak deklaracja miłości do innej kobiety – co z pewnością stanowiło osiągnięcie.

– Tak. Chcieli wylansować nowego modnego mistrza kuchni czy coś w tym stylu, zgadza się? Miałeś przedstawić jakieś koncepcje i propozycje menu?

– Zgadza się – potwierdził. – Cóż, chodzi o to, że chyba muszę ci za to podziękować.

Spojrzałam na niego z uwielbieniem, czekając, aż stwierdzi, jak to stałam się dla niego inspiracją, zachętą, muzą, ale to, co powiedział potem, niezupełnie miało związek ze mną.

– Dziwnie się czuję, że sam ci to mówię, ale nalegali, żeby tak się to odbyło. Inwestorzy, którzy mnie wsparli, to Will i Simon.

– Co? – Odwróciłam się gwałtownie, żeby dobrze go widzieć. – Mój Will? I Simon?

Skinął głową i wziął mnie za rękę.

– Naprawdę nie wiedziałaś, prawda? Myślałem, że może w jakiś sposób ich przekonałaś, ale twierdzili, że nie miałaś o tym pojęcia. Sam dopiero ostatnio się dowiedziałem. Nawet się z nimi nie widziałem od czasu, kiedy przyszli na brunch do Gramercy Tavem całe miesiące temu.

Byłam tak oszołomiona, że zabrakło mi słów i jedyna informacja, która do mnie dotarła, dotyczyła tego, czego nie usłyszałam: na razie Sammy nie poinformował mnie o swojej beznadziejnej, namiętnej miłości do kogoś innego.

– Nie wiem, co powiedzieć…

– Powiedz, że nie jesteś zła – poprosił, przysuwając się bliżej.

– Zła? Czemu miałabym być zła? Bardzo się cieszę! Nie rozumiem, dlaczego Will mi nie powiedział. Dowiem się wszystkiego jutro na brunchu.

– Słusznie. On też tak stwierdził.

Nie miałam kiedy przemyśleć tego nowego oświadczenia, ponieważ taksówka dotarła na Lower East Side w rekordowym czasie. Kiedy tylko podjechaliśmy, rozpoznałam niedużą markizę ze zdjęć w gazecie. Gdy Sammy zatrzasnął drzwi samochodu, zauważyłam dobrze ubraną parę, która oglądała wystawioną na zewnątrz tablicę. Odwrócili się do nas i z wielkim rozczarowaniem stwierdzili:

– Wygląda na to, że dzisiaj z jakiegoś powodu zamknęli. – Po czym wyruszyli na poszukiwanie innego miejsca, żeby coś zjeść.

Spojrzałam na Sammy'ego zdumiona, ale tylko się uśmiechnął.

– Mam dla ciebie niespodziankę – mruknął.

– Wycieczkę z przewodnikiem? – zapytałam z taką nadzieją w głosie, że było to prawie żenujące.

Skinął głową.

– Tak. Chciałem, żeby dzisiejszy wieczór był wyjątkowy. Zamknąłem restaurację, żebyśmy mogli być sami. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że parę minut spędzę w kuchni. Zaplanowałem na dziś w Sevi specjalne menu.

– Naprawdę? Nie mogę się doczekać. A co w ogóle znaczy Sevi? Chyba nigdzie tego nie wyjaśnili.

Ujął mnie za rękę i uśmiechnął się, a potem spojrzał na własne buty.

– „Sevi” znaczy „miłość”. Po turecku – wymamrotał.

Myślałam, że zemdleję ze szczęścia. Ale tylko skupiłam się na tym, żeby stawiać stopy jedna za drugą. Weszłam za Sam-mym do ciemnej sali i próbowałam przyzwyczaić wzrok do mroku, ale chwilę później znalazł włącznik i wszystko zobaczyłam. A raczej – wszystkich.

– Niespodzianka! – rozległy się okrzyki. Potem kakofonia głosów wołających „Wszystkiego najlepszego!” i zdałam sobie sprawę, że znam wszystkie spoglądające na mnie twarze.

– Omójboże.

Nieduże stoliki zestawiono razem, tworząc jeden długi stół na środku pomieszczenia, a wokół niego posadzeni zostali wszyscy moi przyjaciele i rodzina. Machali do mnie i wołali.

– O. Mój. Boże.

– Chodź tu i siadaj – powiedział Sammy, znów biorąc mnie za rękę i prowadząc do szczytu stołu. Oszołomiona ściskałam i całowałam wszystkich po drodze do swojego miejsca, a potem padłam na wskazane krzesło, w którym to momencie Penelope umieściła na mojej głowie papierową koronę i wygłosiła jakąś wywołującą zakłopotanie kwestię, zakończoną stwierdzeniem:

– Jesteś bohaterką wieczoru.

– Wszystkiego najlepszego, kochanie! – powiedziała mama, nachylając się, żeby pocałować mnie w policzek. – Twój ojciec i ja nie przegapilibyśmy takiej okazji za nic w świecie. – Słabo pachniała kadzidełkiem i miała na sobie piękne, ręcznie robione na drutach ponczo, które z pewnością zostało wydziergane z niebarwionej wełny. Tata siedział obok niej, włosy miał starannie zebrane w porządny kucyk i z dumą obnosił swoje najlepsze sandały.

Przyjrzałam się wszystkim zgromadzonym przy stole: Penelope i jej mama, zachwycona, że Pen ma odpowiednie znajomości, by wprowadzić je do nowego modnego miejsca; Michael i Megu, którzy specjalnie wzięli wolne, żeby ze mną świętować; Kelly i Henry, facet, z którym była na imprezie „Playboya”; cały klub książki, każda z dziewczyn ściskała w dłoni coś, co wyglądało na zapakowaną nową książkę. I oczywiście Simon, spowity w nadmiar lnu, oraz Will, który wychylał ochrzczone jego imieniem firmowe martini (później dowiedziałam się, że Sammy nazwał firmowego drinka „Martini Willa”) u szczytu stołu, dokładnie na wprost mnie.

Po szeregu okrzyków: „Mowa, mowa” zdołałam podnieść się z miejsca i powiedzieć niepewnie kilka słów. Niemal natychmiast kelner podał kilka butelek szampana i wszyscy wypiliśmy za moje zdrowie i sukces Sammy'ego. A potem kolacja zaczęła się na poważnie. Z kuchni wyłoniły się wyładowane jedzeniem półmiski, wnoszone na ramionach kelnerów, wszystkie parujące i rozkosznie aromatyczne, ustawiane przed nami z teatralnym dramatyzmem. Spojrzałam na Sammy'ego, który siedział po przeciwnej stronie sali, a on podniósł na mnie wzrok i mrugnął. Zaczął rozmawiać z Alex, wskazując na kolczyk w jej nosie i mówiąc coś, co doprowadziło ją do śmiechu. Przyglądałam się im przez moment pomiędzy kęsami pysznej, doprawianej kuminem i koprem jagnięciny, a potem zapatrzyłam się na siedzących przy stole: wszyscy radośnie gawędzili, podając sobie półmiski i dolewając szampana. Słyszałam, jak rodzice przedstawiają się Kelly, podczas gdy Courtney opowiadała mamie Penelope o naszym klubie książki, a Simon żartował z Michaelem i Megu. Siedziałam tam po prostu, chłonąc widok, kiedy Will przysunął krzesło do mojego.

– Dość niezwykły wieczór, prawda? – zapytał, siadając. – Byłaś zaskoczona?

– Kompletnie! Will, jak mogłeś mi nie powiedzieć, że to ty i Simon stoicie za całym tym projektem? Nie wiem, jak mam wam dziękować.

– Nie musisz mi dziękować, kochanie. Nie zrobiliśmy tego dla ciebie ani nawet dla Sammy'ego, chociaż przyznaję, darzę go sympatią. Wspomniałaś, że co niedziela szykuje brunch w Gramercy Tavem i wzbudziłaś naszą ciekawość. Simon i ja złożyliśmy mu wizytę kilka miesięcy temu i, muszę powiedzieć, byliśmy absolutnie oszołomieni. Ten chłopak to geniusz! I nie tylko to, ale najwyraźniej słucha, co się do niego mówi, ponieważ cały posiłek był doprowadzony do perfekcji: krwawa mary podana dokładnie tak, jak lubię, z dodatkową kroplą tabasco i dwoma plasterkami limonki. Egzemplarz „New York Timesa” na stole, i to otwarty na dziale Styl. I żadnych ziemniaków w zasięgu wzroku. Żadnych! Jadam w Essex House od dziesięcioleci, a oni wciąż nie potrafią zrobić wszystkiego należycie. Nie mogliśmy się go nachwalić i uznaliśmy, że lepiej go capniemy, zanim zrobi to ktoś inny. Wygląda na to, że mieliśmy rację. Prawda?

– Poszliście na brunch do Gramercy Tavem? Tylko po to, żeby zobaczyć Sammy'ego?

Will skrzyżował ręce na piersi i uniósł brwi.

– Ależ, kochanie, byłaś wyraźnie pod każdym względem oczarowana tym chłopcem. To rzucało się w oczy. Byliśmy z Simonem ciekawi! Z pewnością nie spodziewaliśmy się, że takie wrażenie zrobią na nas jego umiejętności, ale to trafiło się nam jako niespodziewana premia. Kiedy tamtego dnia zapytałem go o plany na przyszłość i zaczął opowiadać coś o jakimś Houston's, wiedziałem, że muszę wkroczyć i ocalić go przed piekłem franszyzy.

– Tak, wspomniał w Turcji, że on i kilku innych facetów ze szkoły kulinarnej myślą o otwarciu takiej restauracji na Upper East Side – powiedziałam.

Will głośno sapnął i skinął głową.

– Wiem. Co za okropność! Ten chłopak nie nadaje się do pracy jako franszyzobiorca. Oświadczyłem prawnikowi, że sam wszystko sfinansuję, ale Sammy wykona całą pracę. Pomijając kwestię wyboru mojego stałego stolika, nie chciałem brać udziału w żadnych uzgodnieniach. Urządziłem się nawet lepiej niż nasz cholerny rząd, chyba przyznasz? Poza tym szukałem czegoś innego, czym mógłbym się zająć. Postanowiłem skończyć z pisaniem i przejść na emeryturę.

Cóż, to mną wstrząsnęło. Podczas tej nocy niespodzianek ta chyba okazała się najbardziej szokująca.

– Co takiego? Mówisz poważnie? Dlaczego teraz? Ile lat to trwało, sto? Cały świat czyta twoją kolumnę, Will! Co się z nią stanie?

Łyknął martini i spojrzał na mnie z namysłem.

– Tyle pytań, kochanie, tyle pytań. Tak naprawdę nie jest to fascynująca historia. Po prostu przyszedł czas. Nie potrzebuję „Nowojorskiej Bomby”, żeby mi wytykała, że moje felietony są przeżytkiem. Świetnie się bawiłem przez wiele, wiele lat, ale przyszedł czas odpocząć.

– Potrafię to zrozumieć – stwierdziłam w końcu. Nie wiem skąd, ale wiedziałam, że to właściwa decyzja. Tylko że Will pisywał swoje felietony, zanim się urodziłam, i myśl, że kolumna po prostu przestanie istnieć, była frustrująca.

– W każdym razie musisz wiedzieć, że rozmawiałem z moim wydawcą, to jeszcze dzieciak, ale otrzymałem zapewnienie, że zawsze będzie tam dla ciebie miejsce, jeśli zechcesz iść tą drogą. Nie chcę nudzić, ale uważam, że powinnaś się nad tym zastanowić. Wspaniale piszesz i nie rozumiem, dlaczego w żaden sposób jeszcze tego nie wykorzystałaś. Powiedz tylko słowo i możemy cię tam umieścić, najpierw jako asystentkę, a potem, mam nadzieję, na stanowisku reporterki praktykantki.

– Prawdę mówiąc, też o tym myślałam. – Powiedziałam coś, co przysięgłam sobie trzymać w tajemnicy, dopóki nie uda mi się przemyśleć sprawy. – Chcę spróbować trochę popisać…

– Wspaniale! Miałem nadzieję, że to powiesz. Szczerze wyznam, że moim zdaniem za długo z tym zwlekałaś, ale z pewnością lepiej późno niż wcale. Zadzwonię do niego jeszcze dziś i…

– Nie, nie o to mi chodzi, Will. Będziesz wściekły…

– Och, dobry Boże, proszę, nie mów, że chcesz opisywać śluby dla działu Styl czy coś równie bzdurnego. Proszę.

– Gorzej – oznajmiłam, bardziej dla efektu niż ze szczerym przekonaniem. – Chcę napisać romans. Właściwie to mam już zarys akcji i uważam, że wcale niezły. – Przygotowałam się na falę krytyki, ale, ku mojemu zaskoczeniu, nie nadeszła.

Zamiast tego zerknął na mnie, jakby szukał w mojej twarzy odpowiedzi, i po prostu skinął głową.

– Może to przez te wszystkie martini, ale uważam, że to ma sens, kochanie. – Pochylił się i pocałował mnie w policzek.

Romanse – mówiłam prawdę. Od czasów Turcji i luksusowego świata, z którym zapoznała mnie firma Kelly & Company, wyobrażałam sobie rozdzielonych przez przeciwności losu bohaterów i zdarzenia, które by ich połączyły. Ktoś mógłby powiedzieć, że czerpałam z własnego doświadczenia, kto inny, że z wyobraźni, ale i jedno, i drugie było pociągające. Pierwsza od długiego czasu rzecz, którą uznałam za pociągającą. Aż do dzisiejszego wieczoru.

Szykowałam się właśnie, żeby zawiadomić rodziców o swoich planach, kiedy zadzwoniła moja komórka. Dziwne, pomyślałam. Wszyscy ludzie, których znam, siedzą teraz w tej sali, kto może do mnie dzwonić? Sięgnęłam do torby, żeby wyłączyć telefon, i stwierdziłam, że to Elisa. Elisa, której nie widziałam, z którą nie rozmawiałam od czasu imprezy „Playboya”, dokładnie ta sama, która z jakiegoś powodu – zaburzeń pracy niedożywionego mózgu, dziwacznej obsesji na tle Philipa, a może po prostu dla sportu – miesiącami dostarczała Abby informacji na mój temat. Nie oparłam się ciekawości. Wyszłam do kuchni.

– Halo? Elisa? – odezwałam się do słuchawki.

– Bette, jesteś tam? Słuchaj, mam wspaniałe wieści!

– Doprawdy? A co takiego? – zapytałam, zadowolona, że w moim głosie słychać chłód, dystans i zupełny brak zainteresowania, dokładnie tak, jak zamierzałam.

– Pamiętam, że miałaś jakiś, eee, układ z tym bramkarzem z Bungalowu, który otworzył Sevi, zgadza się?

Udawała, że nie pamięta imienia Sammy'ego, jak zwykle, ale nie byłam już zainteresowana poprawianiem jej.

– Tak, zgadza się. Właściwie akurat teraz jestem w Sevi – powiedziałam.

– Jesteś tam? Jesteś teraz w restauracji? Omójboże, to po prostu idealnie! Słuchaj, właśnie dostałam wiadomość, że Lindsay Lohan ma w Nowym Jorku przerwę w podróży z LA do Londynu – wiesz, że reprezentujemy teraz Von Dutch * i Lohan jest ich nową rzeczniczką, prawda? – i zgadnij, co się stało? Chce dzisiaj zjeść w Sevi! Prawdę mówiąc, wręcz nalegała. Odbieram ją teraz z Mandarin Oriental. Nie jestem pewna, ile osób ma ze sobą, ale najwyżej kilka. Powinniśmy tam dotrzeć za pół godziny, może godzinę. Powiedz swojemu przyjacielowi, żeby przygotował jakieś wyjątkowe menu, okej? Bette, to będzie dla niego świetna prasa! – Z podniecenia brakowało jej tchu.

Skłamałabym, mówiąc, że nie rozważałam powiedzenia tego Sammy'emu. Rzeczywiście miałby świetną reklamę w prasie – był to najszybszy sposób, by doczekać się wzmianki w tych kilku gazetach o ogólnokrajowym zasięgu, które go jeszcze nie odkryły. Ale wyjrzałam przez kuchenne drzwi i zobaczyłam, jak Sammy stawia na środku stołu tort. Wielki, prostokątny, z gigantycznymi kopami bitej śmietany i kolorowym lukrem, a kiedy wychyliłam się, żeby mieć lepszy widok, zorientowałam się, że na wierzchu idealnie szczegółowo odtworzono całą okładkę Wysokiego mrocznego południowca **. Wszyscy się śmiali, pokazywali sobie ciasto i pytali Willa, gdzie się podziałam.

Przelotna myśl o korzyściach z wizyty Linds Lohanay zniknęła i powiedziałam:

– Dzięki, ale nie, Eliso. Zamknął dzisiaj restaurację z powodu prywatnej imprezy.

Rozłączyłam się, zanim zdążyła zaprotestować, i wróciłam do stołu. To nawet nie było kłamstwo, pomyślałam, rozglądając się po sali. Po prostu mieliśmy imprezę sezonu.

Загрузка...