20

Właśnie skończyłam przywiązywać ostatni papierowy lampion w warzywny wzór, kiedy mama nie wytrzymała i zapytała o Sammy'ego.

– Bettino, kochanie, Sammy wydaje się uroczym chłopcem. Twój ojciec i ja z przyjemnością go wczoraj poznaliśmy.

– Tak, rzeczywiście wydaje się miły. – Zamierzałam ją zmusić, żeby się nad tym napracowała i cieszyć się każdą sekundą jej wysiłków.

– Czy przyłączy się do nas wieczorem? – Umieściła półmisek z hummusem obok tacy z mieszanymi oliwkami i cofnęła się, żeby nacieszyć oko swoim dziełem, zanim przeniosła uwagę na mnie.

– Nie sądzę. Wiem, że miałby ochotę, ale oboje przyjechaliśmy tylko na weekend i myślę, że chce spędzić trochę czasu ze swoim tatą. Wspomniał, że może wybiorą się na steki czy coś w tym rodzaju.

– Mmm, rzeczywiście? – zapytała mama z napięciem w głosie, wyraźnie starając się nie komentować czegoś, co z pewnością wyobraziła sobie jako szaleńczą orgię mięsożerców. Sammy powiedział tylko, że pewnie wybiorą się na świąteczny obiad, ale doprowadzanie jej do szaleństwa było zbyt łatwe i zbyt zabawne. – Może chciałby potem wpaść i pokosztować naszych najlepszych lokalnych produktów?

– Tak, cóż, zdecydowanie przekażę mu to seksowne zaproszenie. – Poczułam się rozstrojona, kiedy Sammy zadzwonił, żeby powiedzieć, że nie da rady przyjść na przyjęcie, i jeszcze bardziej, kiedy wspomniał, że nie będzie wracał do miasta razem ze mną. Po uprzejmych podziękowaniach za przejażdżkę poprzedniego dnia wyjaśnił, że musi pracować w sobotę wieczorem i z powrotem pojedzie autobusem. Pomyślałam o tym, żeby też wcześniej wyjechać, ale wiedziałam, że rodzice by się zdenerwowali, więc po prostu życzyłam mu dobrej nocy i odłożyłam słuchawkę.

– Hej, Bettino, przyjdź mi z tym pomóc, dobrze? – Tata z czułością układał stos patyków i drewna na opał w skomplikowany przeplatany wzór. Głównym punktem programu każdego Święta Plonów było ceremonialne ognisko, wokół którego wszyscy gromadzili się, żeby tańczyć, pić wino i „sławić plony”, cokolwiek to oznaczało.

Przyłączyłam się do niego. Czułam się wyjątkowo swobodnie w znoszonych sztruksach z czasów liceum, wełnianym swetrze na suwak i zmechaconej kamizelce. Było to dziwnie rozkoszne wrażenie, ulga po cienkich topach i ciasnych, podnoszących tyłek, obciskających uda dżinsach, które zwykle nosiłam z religijnym oddaniem. Moje stopy spowijały puchate skarpetki z angory, na które założyłam mięciutkie indiańskie mokasyny. Na gumowych podeszwach. Wyszywane paciorkami. Z frędzlami. W liceum stanowiły potworną obrazę wobec wymagań mody, ale i tak je nosiłam. Chodzenie w nich teraz, kiedy pyszniły się na każdej stronie „Lucky”, wydawało się skażone, ale były zbyt wygodne, żeby unikać ich dla samej zasady. Głęboko wciągnęłam listopadowe powietrze i poczułam coś dziwnie przypominającego szczęście.

– Hej, tato, co mogę zrobić?

– Bierz się za ten stos obok oranżerii i przytargaj go tutaj, jeśli możesz – mruknął, kładąc sobie na ramieniu szczególnie dużą kłodę.

Rzucił mi parę wielkich rękawic roboczych – takich, co to dawno temu zrobiły się czarne od brudu – i machnął mniej więcej w stronę drewna. Wciągnęłam rękawice i zaczęłam przenosić opał z jednego miejsca na drugie, kłodę za kłodą.

Mama oznajmiła, że idzie wziąć prysznic, ale zostawiła nam w kuchni dzbanek herbaty z lukrecji. Usiedliśmy, nalaliśmy, wypiliśmy.

– Więc powiedz, Bettino, jakiego rodzaju relacja łączy cię z tym miłym młodym człowiekiem z wczorajszego wieczoru? – zapytał tata, starając się mówić niedbałym tonem.

– Miłym młodym człowiekiem?- powtórzyłam, bardziej by zyskać na czasie, niż zażartować. Wiedziałam, że oboje rozpaczliwe chcą usłyszeć, że Sammy i ja się spotykamy – i Bóg jeden wie, że nikt bardziej ode mnie nie pragnął, żeby tak było naprawdę – ale nie mogłam się zmusić do wyjaśnienia całej tej sytuacji.

– Cóż, wiesz oczywiście, że twoja matka i ja w marzeniach widzimy cię u boku kogoś takiego jak kolega Penelope. Jak mu na imię?

– Avery.

– Słusznie. Avery. Bo rozumiesz, rozkosznie byłoby mieć dostęp do niewyczerpanego źródła naprawdę dobrej trawy, ale pomijając wymarzony ideał, ten koleżka Sammy wydaje się w porządku. – Wyszczerzył zęby, ciesząc się z własnego żartu.

– No tak, ale nie mam żadnych ekscytujących wieści do przekazania. Właściwie to tylko go tu podwiozłam, wiesz? – Nie miałam ochoty wdawać się w dyskusję. Byłam już trochę za duża, żeby opowiadać rodzicom o czymś, co w tym momencie można by określić najwyżej mianem zauroczenia.

Tata upił łyk herbaty i zerknął na mnie znad kubka z napisem „Weterani dla pokoju”. Z tego, co wiedziałam, żadne z moich rodziców nie zaliczało się do weteranów w żadnej dziedzinie, ale nie powiedziałam ani słowa.

– W porządku. A więc jak tam w pracy? – zapytał.

Udało mi się nie myśleć o pracy przez całe dwadzieścia cztery godziny, ale nagle poczułam histeryczną potrzebę sprawdzenia wiadomości. Na szczęście w domu rodziców nie było zasięgu i nie zawracałam sobie głowy sprawdzaniem poczty przez ich telefon stacjonarny.

– Właściwie całkiem dobrze – odparłam szybko. – Znacznie lepiej, niż się spodziewałam. Na ogół lubię ludzi, z którymi pracuję. Imprezy są na razie zabawne, chociaż widzę, jak szybko można się tym znudzić. Poznaję tłumy nowych ludzi. W sumie na teraz wydaje się, że to dobry plan.

Skinął głową, jakby to rozważał, ale widziałam, że chce coś powiedzieć.

– Co takiego? – zapytałam.

– Nie, nic. To wszystko jest bardzo interesujące.

– Co w tym interesującego? Imprezy w ramach public relations. Moim zdaniem to nic porywającego.

– Cóż, oczywiście, dokładnie to mam na myśli. Nie zrozum mnie źle, Bettino, ale my – to znaczy twoja matka i ja – jesteśmy po prostu nieco zaskoczeni, że wybrałaś taką drogę.

– Przynajmniej nie jest to UBS. Mama prawie dostała ataku serca, kiedy się dowiedziała, że jednym z naszych klientów było Dow Chemical. Codziennie przez trzy tygodnie pisała do mnie listy, oskarżając mnie o wspieranie wycinania lasów, raka płuc u dzieci, a nawet, chociaż nadal nie rozumiem, w jaki sposób, wojny w Iraku. Nie pamiętasz? Była taka przerażona, że w końcu musiałam uzyskać pozwolenie na rezygnację z pracy dla tego klienta. Jak możecie się denerwować faktem, że mam nową pracę?

– Nie chodzi o to, że się denerwujemy, Bettino, myśleliśmy po prostu, że jesteś gotowa na coś, coś… znaczącego. Może uzyskanie grantu na pisanie? Zawsze wspaniale pisałaś. I czy przez jakiś czas nie mówiłaś o Świadomym Rodzicielstwie? Co się stało z tym planem?

– Wspominałam o różnych rzeczach, tato. Ale to się trafiło i dobrze się bawię. Czy jest w tym coś złego? – Wiedziałam, że brzmi to defensywnie, ale ta rozmowa w najwyższym stopniu mnie brzydziła.

Uśmiechnął się i położył rękę na mojej dłoni.

– Oczywiście, że to nic złego. Wiemy, że w końcu znajdziesz własną drogę.

– Znajdę drogę? A cóż to za protekcjonalny ton? W tym, co robię, nie ma niczego złego…

– Bettino? Robercie? Gdzie jesteście? Właśnie dzwoniły dziewczyny ze spółdzielni spożywczej, że już jadą. Czy ognisko przygotowane? – Głos mamy odbił się echem od drewnianych ścian domu. Spojrzeliśmy na siebie, a potem wstaliśmy.

– Już idziemy, kochanie! – zawołał tata.

Umieściłam oba nasze kubki w zlewie i przepchnęłam się obok ojca, biegnąc na górę, żeby zmienić jedne workowate spodnie na drugie. Zanim przejechałam szczotką po włosach i wtarłam trochę wazeliny w usta (te same usta, które niespełna dwadzieścia cztery godziny temu całował Sammy), na podwórzu słychać już było głosy.

W godzinę dom pękał w szwach i zdałam sobie sprawę, że większości tych ludzi nie znam. Oprócz garstki sąsiadów i pracowników uniwersytetu, których znałam od lat, wszędzie kręciły się duże grupy obcych, którzy popijali gorący cydr i kosztowali baba ganoush.

– Hej, mamo, kim są ci wszyscy ludzie? – zapytałam, zakradając się do niej do kuchni, kiedy szykowała lemoniadę. Słońce właśnie zaszło – a raczej niebo pociemniało, ponieważ tak naprawdę nie mieliśmy tego dnia słońca-i zaczął grać jakiś zespół, coś w rodzaju orkiestry klezmerskiej. Mężczyzna w sandałach podobnych do sandałów mojego ojca wydał zachwycony okrzyk i zaczął podskakiwać w irytującym tańcu, który równe dobrze mógł oznaczać uwięźnięcie przepukliny jak chęć zabawy. Nie był to typowy obiad z okazji Święta dziękczynienia.

– Niech się zastanowię… W tym roku mamy masę nowych gości. Mieliśmy więcej czasu na aktywność towarzyską, ponieważ twój ojciec uczy w tym semestrze tylko jedną grupę. Ci siedzący przy stole to ludzie z naszej spółdzielni spożywczej. Wiesz, że kilka miesięcy temu przenieśliśmy się do nowej? Nasza zrobiła się taka faszystowska! Och, a te dwie urocze pary znamy z sobotniego targu warzywnego na Euclid Street. Niech spojrzę. Tam są ludzie, których poznaliśmy podczas tygodniowego milczącego czuwania na rzecz zniesienia kary śmierci w zeszłym miesiącu i kilka osób z naszego komitetu na rzecz budowy osad zrównoważonych ekologicznie…

Kontynuowała opowiadanie, napełniając pojemniki do lodu i porządnie ustawiając je w zamrażarce. Oparłam się o blat i zaczęłam zastanawiać, kiedy dokładnie zniknęły punkty wspólne między życiem moim a życiem rodziców.

– Chodź, chcę cię przedstawić Eileen. Pracuje ze mną w centrum kryzysowym i w tym roku była zbawieniem. Wie o tobie wszystko i nie mogę się doczekać, żebyście się poznały.

Nie musiałyśmy jej szukać, ponieważ Eileen zjawiła się w kuchni, zanim zdołałyśmy ustawić dzbanki na tacach, żeby je wynieść na zewnątrz.

– O niech mnie, to musi być Bettina! – wysapała, pędząc w moim kierunku i wywijając mięsistymi ramionami. Była w przyjemny sposób grubiutka, dzięki tej krągłości i szerokiemu uśmiechowi sprawiała wrażenie osoby godnej zaufania. Zanim zdążyłam pomyśleć o wykonaniu jakiegokolwiek ruchu, chwyciła mnie w objęcia jak niemowlę.

– Och! Tak się cieszę, że wreszcie się spotykamy. Twoja mama tyle mi o tobie opowiadała, czytałam niektóre z tych fantastycznych listów, które pisałaś w liceum! – W tym momencie rzuciłam mamie zabójcze spojrzenie, ale tylko wzruszyła ramionami.

– Naprawdę? Cóż, to było kawał czasu temu. Oczywiście też słyszałam o pani wiele dobrego – skłamałam. Imię tej kobiety padło po raz pierwszy trzydzieści sekund wcześniej, ale mama wyglądała na zadowoloną.

– Hę! Doprawdy? No, chodź tu. Siadaj obok cioci Eileen i opowiadaj, jak to jest być sławną!

„Ciocia Eileen” to była już lekka przesada, biorąc pod uwagę, że wyglądała na może dziesięć lat ode mnie starszą, ale nie protestowałam i usiadłam przy kuchennym stole.

– Sławna? Chyba myśli pani o kimś innym. W pewnym sensie pracuję ze sławnym ludźmi, zajmuję się public relations, ale siebie absolutnie bym tak nie opisała-powiedziałam wolno, przekonana, że Eileen musiała mnie pomylić z czyjąś inną córką.

– Moja droga, może i mieszkam w Poughkeepsie, ale nikt nie czyta tylu kolorowych pism co ja! A teraz – nie zatrzymuj tego dla siebie ani chwili dłużej. Jak to jest chodzić z tym boskim Philipem Westonem? – W tym miejscu gwałtownie zaczerpnęła tchu i udała, że mdleje. – Mów, nie pomiń najmniejszego szczegółu. To najwspanialszy mężczyzna na ziemi!

Roześmiałam się skrępowana, rozważając w myślach drogi ucieczki, ale tak naprawdę zdenerwowałam się dopiero, widząc wyraz twarzy mojej matki.

– Przepraszam?- zapytała. – Jakim Philipem?

Eileen spojrzała na nią z niedowierzaniem i powiedziała:

– Anne, tylko spróbuj mi powiedzieć, że nie wiesz, że twoja rodzona córka umawia się z najbardziej pożądanym mężczyzną na świecie. Tylko spróbuj! – pisnęła. – Nie zapytałam o to ciebie, bo wiedziałam, że dziś wieczorem poznam Bettinę i chciałam rozkoszować się wszystkimi soczystymi szczegółami wprost z ust samej bohaterki!

Mama nie mogłaby wyglądać na bardziej zaskoczoną, nawet gdybym ją uderzyła, i w czasie tych kilku krótkich sekund zrozumiałam, że rodzice na szczęście nie czytali ostatnich rewelacji w odcinkach autorstwa Abby.

– Ja… eee… nie wiedziałam, że masz chłopaka – wyjąkała, najprawdopodobniej czując się podwójnie zdradzona: córka najwyraźniej nie tylko nie przekazała jej kluczowych informacji, ale ta skaza w relacji matka-córka była teraz wyraźnie widoczna dla jej współpracownicy. Chciałam uściskać mamę i odciągnąć gdzieś na bok, żeby spróbować wszystko wyjaśnić, ale Eileen nadal bombardowała mnie pytaniami.

– Czy podał jakieś wyjaśnienie, czemu on i Gwynnie się rozstali? Zawsze się nad tym zastanawiałam. Och, i czy kiedykolwiek spotkał osobiście królową angielską? Domyślam się, że tak, przecież pochodzi ze szlachty, ale zastanawiam się, jakie to uczucie?

– Ze szlachty? – wyszeptała mama, przytrzymując się blatu dla zachowania równowagi. Wyglądała, jakby chciała mi zadać milion pytań, ale jedyne, na co się zdobyła, brzmiało: – A co z tym chłopcem z wczorajszego wieczoru?

– Był tutaj? – Eileen z miejsca zażądała odpowiedzi. – Philip Weston tu był? W Poughkeepsie? Wczoraj? Omójboże…

– Nie, Philipa Westona tu nie było. Podwiozłam przyjaciela, który wracał do domu i wstąpił poznać mamę i tatę. Nie umawiam się z Philipem. Po prostu parę razy byliśmy gdzieś razem. Jest zaprzyjaźniony ze wszystkimi ludźmi, z którymi pracuję.

– Oooooch – westchnęła Eileen. Najwyraźniej wystarczyło jej to wyjaśnienie. Mama nie wyglądała jednak na równie zadowoloną.

– Parę razy wychodziłaś, ale z kim? Z jakimś Westonem, tym czy innym? Chcesz powiedzieć, że z tych sławnych angielskich Westonów?

Czułam pewną dumę, że Philip jest tak szeroko znany – nawet mama o nim słyszała.

– Tym samym – stwierdziłam, zachwycona, że tak gładko wszystko się wyjaśniło.

– Bettino, czy masz świadomość, że Westonowie to zaprzysięgli antysemici? Pamiętasz tę sytuację z kontami ofiar Holokaustu w szwajcarskich bankach? I jakby tego było mało, są znani z wykorzystywania niewolniczej pracy w Ameryce Południowej w niektórych swoich przedsięwzięciach biznesowych. A ty się umawiasz z jednym z nich?

Eileen najwyraźniej zorientowała się, że rozmowa przybrała niepożądany obrót, i cicho się wymknęła.

– Nie umawiam się z nim – odparłam stanowczo, chociaż to zaprzeczenie zabrzmiało nieco śmiesznie w świetle mojego poprzedniego oświadczenia, że parą razy z nim wychodziłam.

Spojrzała na mnie badawczo, jakby widziała mnie po raz pierwszy od miesięcy, i powoli pokręciła głową.

– Nigdy bym się tego po tobie nie spodziewała, Bettino, naprawdę.

– Czego nie spodziewała?

– Nigdy nie sądziłam, że moja córka mogłaby przebywać w towarzystwie tego typu ludzi. Chcemy, żebyś była tym, kim jesteś, inteligentną, ambitną dziewczyną, która odnosi sukcesy, ale próbowaliśmy także wpoić ci pewną społeczną i obywatelską świadomość. Co się z tym stało, Bettino? Powiedz mi, co się z tym stało?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, jakiś mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widziałam, wbiegł do kuchni oznajmić, że mama jest potrzebna na zewnątrz do zdjęcia dla miejscowej gazety. Od pięciu lat rodzice wykorzystywali doroczne przyjęcia, by zbierać fundusze na schroniska dla maltretowanych kobiet z okolicy, i rzecz nabrała w Poughkeepsie takiej rangi, że relacje zamieszczały obie gazety, wydawana przez college i lokalna. Przyglądałam się, jak fotograf ustawia rodziców najpierw w oranżerii, a potem przy ognisku, i resztę wieczoru spędziłam, poznając ogromne grono ich przyjaciół i współpracowników. Ani mama, ani ojciec nie wspomnieli więcej o mojej pracy czy Philipie Westonie, ale obie te sprawy wisiały w powietrzu, pozostawiając niemiły posmak. Nagle nie mogłam się doczekać, żeby znów znaleźć się w mieście.

Загрузка...