12

– Chciałabym zacząć dzisiejsze spotkanie toastem za Bette – powiedziała Courtney, unosząc nad głową swoje mojito.

Czytałam właśnie SMS-a od Kelly z uprzejmą prośbą (czytaj: poleceniem), żebym się „pojawiła” na premierze Hitcha, organizowanej przez Skye i Leo. Film miał się skończyć dokładnie o jedenastej, co oznaczało, że mogłabym wpaść na popremierową imprezę w Bungalowie, wrócić do domu o wpół do pierwszej i położyć się spać przed pierwszą-co oznaczałoby znalezienie się w łóżku co najmniej o godzinę wcześniej niż od tygodni. Właśnie zakończyłam te kalkulacje, kiedy padło moje imię i gwałtownie wróciłam do rzeczywistości.

– Za mnie? A co takiego zrobiłam, że zasłużyłam na toast? – zapytałam roztargniona.

Grupa zagapiła się na mnie, jakby nie mogła pojąć mojej głupoty. Pierwsza odezwała się Janie.

– Przepraszam, myślisz, że żyjemy w próżni? Że nasze życie przestaje istnieć poza klubem?

Tylko na nią patrzyłam, ale z dość silnym przeświadczeniem, że wiem, dokąd to zmierza, ale wciąż jeszcze usiłując zapobiec takiemu rozwojowi sytuacji.

Jill rozgniotła w misce limonki z cukrem, po czym łyżką naładowała więcej mętnej mieszaniny do mojego drinka.

– Bette, wszystkie czytamy „Nowojorską Bombę”, wiesz… Cholera, wszyscy to czytają. A wygląda na to, że codziennie jesteś tematem dnia. Kiedy, u licha, zamierzałaś wspomnieć, że przypadkiem twoim chłopakiem jest Philip Weston? – Wymówiła jego nazwisko z powolną pieczołowitością i wszystkie się roześmiałyśmy.

– Ooo, dziewczyny, zaczekajcie minutkę. On nie jest moim chłopakiem.

– Cóż, Wtajemniczona Ellie najwyraźniej uważa inaczej – zaświergotała Alex. Jej włosy miały dziś wieczorem ohydny kolor zielonkawych wymiocin i zdumiała mnie myśl, że nawet artyści z East Village czytają tę potworną kolumnę.

– Tak, to prawda – z namysłem dodała Vika. – Wydaje się, że dość często się z nim pokazujesz. A dlaczego nie? Jest szaleńczo, niezaprzeczalnie, cudownie rozkoszny.

Zastanowiłam się nad tym przez chwilę. W rzeczy samej był rozkoszny i każda kobieta w wieku między piętnaście a pięćdziesiąt wydawała się rozpaczliwie go pragnąć, więc co by się stało, gdybym pozwoliła wszystkim myśleć, że się umawiamy? Jeżeli im nie powiem, nikt się tak naprawdę nie dowie, że nie byłam w mieszkaniu Philipa, odkąd za pierwszym razem przypadkowo się tam obudziłam. Właściwie prawdopodobnie nawet by nie uwierzyły, gdybym im wyjaśniła, że widywaliśmy się (i jednocześnie byliśmy razem widywani) tylko dlatego, że oczekiwano ode mnie przynajmniej pokazania się na każdej imprezie Kelly & Company – wszystko jedno, czy nad nią pracowałam, czy nie. Od tygodni „przypadkowo” wpadałam na Philipa niemal co wieczór. Ostatecznie urządzanie najlepszych imprez należało do moich powinności, a Philip sam sobie narzucił obowiązek bywania na nich wszystkich, co do jednej.

Po co miałam im wyjaśniać, że chociaż na tych imprezach tylko przelotnie wymienialiśmy parę słów, zawsze obejmował mnie (albo kładł mi rękę na tyłku, drinka na biuście czy przyklejał usta do mojej szyi) dokładnie w chwili, gdy pojawiał się jakiś przypadkowy fotograf? Każdemu, kto śledził tę plotkarską kolumnę, wydawało się, że jesteśmy nierozłączni. To, co doczekało się etykiety „masa namiętnego migdalenia”, było nacechowane seksem w takim samym stopniu jak moje wieczorne pieszczotki z Millington. Dlaczego, zastanowiłam się, ktokolwiek miałby chcieć o tym usłyszeć?

Znałam odpowiedź. Ponieważ on był bohaterem dnia, a ja się z nim obściskiwałam.

– Jest słodki, prawda? – zapytałam. I taka była prawda. Philip Weston zaliczał się być może do grona najbardziej aroganckich facetów, jakich w życiu poznałam, ale byłoby śmieszne zaprzeczać, że czuję do niego absurdalny pociąg.

– Uhm, tak. I nie pomijajmy faktu, że jest najbardziej idealnym facetem z harlequina, jakiego można sobie wyobrazić w rzeczywistym świecie – westchnęła Courtney. – Chyba będę na nim wzorowała bohatera mojej kolejnej powieści.

– Na Philipie? – Trudno mi było wyobrazić sobie jakiegokolwiek bohatera romansu, który jęczy i klnie z powodu liczby nitek w osnowie prześcieradła, ale biorąc pod uwagę rozpoczęcie nowego milenium, nasz ulubiony gatunek literacki mógł tylko skorzystać na pewnym uaktualnieniu.

– Bette! Jest wysoki, przystojny, elegancki i wpływowy. Jest nawet cudzoziemcem, na litość boską – wytknęła, wymachując egzemplarzem Słodkiej barbarzyńskiej miłości * i wskazując na potężnie zbudowanego mężczyznę w przepasce biodrowej na okładce. – Wygląda nawet lepiej od Dominicka, co jest znamienne, ponieważ Dominick został narysowany, żeby wyglądać najbardziej rozkosznie jak to możliwe.

Dziewczyna miała rację. Philip pasował do ideału romantycznego bohatera bardziej niż każdy inny facet, którego wcześniej poznałam – nie licząc tego małego irytującego problemu z osobowością.

Przez resztę klubowego wieczoru nie mogłam się skupić, zastanawiałam się, czy później, na popremierowym przyjęciu, spotkam Philipa i co się może wydarzyć.

Wymknęłam się ze spotkania wcześnie i poszłam się przebrać przed pójściem do nowego klubu o nazwie Kołdra. Gdzie, oczywiście, pierwszą osobą, którą zobaczyłam po wejściu, był pan Weston we własnej osobie.

– Bette, kochanie, chodź się przywitać z kilkoma kumplami, którzy przyjechali z wizytą z Anglii – powiedział, składając przelotny, lecz trzeba przyznać, rozkoszny pocałunek dokładnie na moich ustach.

Nie mogłam się opanować, spojrzałam przez ramię. Obiecałam sobie, że będę bardziej uważała na fotografów, ale nie zobaczyłam niczego niezwykłego, tylko ten co zwykle piękny wijący się tłum.

– Cześć – rzuciłam, konstatując, że a) kiedy tak stoi przede mną, wygląda na jeszcze bardziej podobnego do fikcyjnego Dominicka i b) Courtney miała rację: Philip jest przystojniejszy. – Mogę się tam z tobą spotkać za minutkę? Muszę znaleźć Kelly i upewnić się, że wszystko w porządku.

– Jasne, kochanie. Przyniesiesz mi koktajl, kiedy wrócisz? Byłoby genialnie! – I czmychnął bawić się z przyjaciółmi, szczęśliwy jak mały chłopiec na placu zabaw.

Udało mi się skontaktować z Kelly, zapytać Leo i Skye, czy czegoś nie potrzebują, pokiwać do Elisy, która obściskiwała się z Davide'em, przedstawić się dwóm potencjalnym klientom (podziwianemu projektantowi Alvinowi Valleyowi i komuś, o kim wcześniej nie słyszałam, ale został opisany przez Kelly jako „najbardziej poszukiwany stylista w Hollywood”) i przynieść Philipowi wódkę z tonikiem, a wszystko to w czasie krótszym niż godzina. To tyle, jeśli chodzi o potencjalny rozwój sytuacji z Philipem. Był zajęty zabawianiem swoich „kumpli”. Tępy ból głowy, który udawało mi się ignorować od rana, nagle się wyostrzył i wiedziałam, że nie mogę znów być na nogach przez pól nocy. Wymknęłam się krótko potem. Byłam w domu piętnaście po dwunastej, solidnych piętnaście minut przed planowanym czasem, i spałam jak zabita przed wpół do pierwszej, uznając, że głupie wieczorne rytuały w rodzaju mycia zębów i twarzy są zwykłą stratą czasu, więc spokojnie można je pominąć. Kiedy sześć i pół godziny później zadzwonił budzik, nie wyglądałam za dobrze.

Wydrukowałam „Pranie Brudów” i czytałam biuletyn w metrze, wchłaniając dużą kawę oraz bajgla z masłem, cynamonem i rodzynkami. Jak było do przewidzenia, „Nowojorska Bomba” stanowiła pierwszy wycinek z codziennego pakietu i znów prezentowała wielkie zdjęcie – prawdę mówiąc zbliżenie – Philipa całującego mnie poprzedniego wieczoru. Widoczny był tylko tył jego głowy, ale aparat jakimś sposobem dał zbliżenie na moją twarz i uchwycił mnie z nieobecnym marzycielskim spojrzeniem na wpół przymkniętych oczu, które wpatrywały się w Philipa z uwielbieniem. Albo pijackim rozmarzeniem, w zależności od tego, jak kto zinterpretował na wpół przymknięte powieki. Prawdopodobnie powinnam była się tego spodziewać, ale ponieważ nie zauważyłam aparatu, zdjęcie na całą stronę sprawiło, że dosłownie się skurczyłam. Wiadomość dnia była szczególnie warta zapamiętania: zgodnie z przewidywaniami awansowałam i zamiast być określana jako „koleżanka Philipa” i „nowa dziewczyna”, „imprezowiczka” oraz „spec od PR w czasie szkolenia” doczekałam się powrotu do własnej tożsamości. Dokładnie pod zdjęciem – na wypadek gdyby w stanie Nowy Jork został jeszcze ktoś, kto nie jest na bieżąco zorientowany w mojej sytuacji – znajdowało się nazwisko wypisane wielkimi pogrubionymi literami i tytuł, który głosił: NAJWYRAŹNIEJ MOCNO SIĘ TRZYMA… BETTINA ROBINSON WIE, JAK SIĘ BAWIĆ. Czułam dziwną mieszankę zakłopotania, że wszyscy widzieli mnie w takim stanie, oburzenia, że wszystko zostało tak przeinaczone, i słabą, ale stale obecną żałość na myśl, że nie mam już niczego, co choć w przybliżeniu przypominałoby prywatność.

Spacer z metra do biura wydał mi się o sześć mil dłuższy niż trzy przecznice, które w rzeczywistości miałam do pokonania, a nastrój znacznie mi się pogorszył, kiedy podsłuchałam dwie dziewczyny rozmawiające o „nowej dziewczynie Philipa, tej, no jak ona się nazywa?”.

Zanim odłożyłam laptopa na okrągły stół, otoczył mnie cały personel.

– Przypuszczam, że wszyscy już to widzieliście? – zapytałam, klapnąwszy na skórzane krzesło.

– Naprawdę nie ma tu niczego, czego byśmy już nie wiedzieli – wytknęła Kelly, najwyraźniej rozczarowana. – Piszą tylko, że pewien pan Philip Weston tak często jest widywany w towarzystwie pewnej pani Bettiny Robinson, że jedynym sensownym wyjaśnieniem będzie uznanie ich za parę.

– Parę? – zapytałam z niedowierzaniem. Pod wpływem przerażenia na widok zdjęcia zwyczajnie zapomniałam przeczytać towarzyszący mu tekst.

– Och, tak, piszą tu, że z anonimowego źródła wiadomo, że spędzacie razem prawie każdą noc po imprezach we wszystkich tych seksownych miejscach w rodzaju Bungalowu i Marquee.

– Nie chodzimy ze sobą – upierałam się.

– Mam przed sobą zdjęcia, Bette. I jak najbardziej wygląda na to, że chodzicie, dzięki Bogu. – Kelly odwróciła dwudziestocalowy płaski monitor swojego maca w stronę grupy, żeby wszyscy mogli nacieszyć oko zdjęciami.

Moje życie osobiste i zawodowe nie tylko się splątało, ale jedno stało się całkowicie zależne od drugiego. Każdy idiota by się zorientował, że kontakty z Philipem uczyniły mnie akceptowanym członkiem zespołu i firmy tak gładko, że przyprawiało to o ból głowy.

– Po prostu rzecz w tym, że „chodzić” to raczej mocne słowo – powiedziałam niezręcznie. Czemu nikt nie rozumie?

– Cóż, cokolwiek robisz, Bette, nie przestawaj. Wiesz, że zostaliśmy zatrudnieni, żeby reprezentować T-Mobile tylko dlatego, że chodzisz z panem Westonem?

Tylko?

– Niespodzianka, Bette! Zadzwonili do nas z ich wewnętrznego działu PR właśnie dziś rano. Chcą, żebyśmy przedstawili nowego blackberry młodszej części Nowego Jorku i wybrali nas, ponieważ najwyraźniej mamy dojście do tego świata. BlackBerry jest już oczywiście powszechnie znaną marką, tłum z Wall Street i każdy, kto jest kimś – i większość ludzi, którzy nikim nie są – w Hollywood już używa ich produktów, ale tutaj nie weszli na rynek tak mocno, jak T-Mobile by sobie życzył. Oczywiście damy z siebie wszystko, żeby to zmienić. I mam przyjemność zakomunikować, że wyznaczam cię jako odpowiedzialną za całą logistykę przedsięwzięcia, a uzgadniać będziesz wszystko wyłącznie ze mną.

– Odpowiedzialną? – wyjąkałam.

– Ich przedstawicielka powiedziała nam, jak marzy o tym, żebyś ty zaplanowała, a Philip był gospodarzem całej imprezy, więc uważam, że wszystko wyjdzie perfekcyjnie! – zanuciła, zupełnie nieświadoma, że Philip najprawdopodobniej wciąż jeszcze nie zna mojego nazwiska, nie wspominając już o wyrażeniu zgody na pełnienie honorów domu na jakimś przyjęciu tylko dlatego, że go o to poproszę.

– Skye pomoże ci we wszystkim. – Szybki rzut oka na Skye powiedział mi, że jest co najmniej niezbyt zachwycona tym oświadczeniem. – I wszyscy będziemy tu, żeby cię wspierać. Impreza jest zaplanowana na dwudziestego drugiego listopada, wtorek przed Świętem Dziękczynienia, więc lepiej od razu zacznij…

Wykonałam kilka obliczeń w pamięci i zdałam sobie sprawę, że były to niespełna trzy tygodnie od dziś. Powiedziałam to głośno.

– Och, Bette, przestań robić nerwową atmosferę – prychnęła Elisa, z irytacją przewracając oczami. – To nic takiego. Znajdź miejsce, zdobądź sponsorów, zrób zaproszenia, popracuj z Listą, a całą zabawę z prasą zostaw na ten ostatni tydzień. Każda impreza, na której Philip będzie gospodarzem, automatycznie zostanie wspomniana w mediach, więc nie będziesz miała z tym za wiele roboty.

Kiedy spotkanie wreszcie się skończyło, wymknęłam się z laptopem do Starbucks w panicznym wysiłku zorientowania się, co muszę zorganizować na imprezę BlackBerry. Prawie miałam nadzieję, że Philip zechce przeprowadzić transakcję wymienną; on będzie gospodarzem imprezy, jeżeli ja się z nim prześpię… Ale natychmiast poczułam się żałośnie. Wszyscy zakładali, że już skonsumowaliśmy nasz związek, ale rzeczywistość była inna i wyglądało na to, że oboje raczej unikamy tego rodzaju sytuacji. Co nie było trudne, biorąc pod uwagę, że Philip wyraźnie chciał tylko robić miny na użytek fotografów. Był świetny w sugestywnych wzmiankach, ale nigdy tak naprawdę nie zrealizował żadnej z nich i sprawiał wrażenie, że czuje ulgę, kiedy co wieczór go porzucam i zostawiam samego. Nie miałam za wiele czasu, żeby się nad tym zastanawiać, ale doszłam do wniosku, że ma jakąś supertajną dziewczynę (albo pięć), którą trzyma gdzieś w ukryciu, i jest zadowolony, że publika uważa nas za parę. Było to nieco obraźliwe – czy chciałam tak wiele, nie chcąc uprawiać z nim seksu, ale pragnąc rozpaczliwie, żeby on chciał uprawiać seks ze mną? – ale wyglądało, jakbyśmy zawarli niepisaną umowę, żeby zachować obecny stan rzeczy.

Zostawiłam wiadomość w biurze Amy Sacco z pytaniem, czy moglibyśmy zarezerwować Bungalow na imprezę dla BlackBerry tuż przed tym, gdy na drugą linię zadzwoniła Penelope.

– Hej, co się dzieje? Czemu zawdzięczam telefon w środku dnia? Jak tam Aaron, widziałaś go ostatnio?

– Czy masz pojęcie, jak bardzo podniosła się jakość mojego życia zawodowego, odkąd odeszłaś? – zapytała Penelope. – Bez obrazy, ale niemal warto się z tobą nie widywać, żeby również nie słyszeć, jak znów wyrzuca z siebie słowo „pogaduszki”. Jak tam kochaś?

– Och, masz na myśli mojego chłopaka? Rozkoszny!

– Opowiedz mi – poprosiła Penelope, starając się wykrzesać z siebie nieco entuzjazmu. Wiem, że nie mogła znieść myśli o Philipie, ale była na tyle uprzejma, żeby nie mówić tego wprost… Na razie.

– Niech pomyślę. Sprawy mają się cudownie. Chodzimy na te wspaniałe imprezy, gdzie spędza ze mną co najmniej kilka minut, zanim zacznie flirtować z każdą obecną dziewczyną. Często wolno mi podać mu ulubiony koktajl, wódkę z tomkiem – to oficjalne stwierdzenie. Pozwalam, żeby mnie całował na konto fotografów, a potem każde z nas idzie w swoją stronę. A, przy okazji, żadnego seksu. Nawet nie spędziliśmy razem nocy, odkąd straciłam przytomność w chwili, kiedy go poznałam!

– Może tak go przytłacza ilość seksu, który uprawia z każdą modelką, aktorką i osobą z towarzystwa w Londynie, Los Angeles i Nowym Jorku, że jest po prostu fizycznie wyczerpany? Wiesz, to możliwe.

– Czy mówiłam ci kiedyś, jaką jesteś dobrą przyjaciółką, Pen? Poważnie, zawsze wiesz, co należy powiedzieć.

Roześmiała się.

– Cóż, nie muszę chyba mówić, że moim zdaniem jesteś dla siebie niesprawiedliwa. Ale dość o tym, porozmawiajmy przez chwilę o mnie. Mam ci coś do powiedzenia.

– Jesteś w ciąży i czujesz się winna, bo chcesz przerwać, ponieważ jesteś zaręczona i wystarczająco dorosła, żeby wziąć odpowiedzialność za własne czyny? – zapytałam ochoczo, nachylając się bliżej do telefonu, jakby mogła mnie zobaczyć.

Westchnęła i wiedziałam, że przewraca oczami.

– Jesteś w ciąży i to nie jest dziecko Avery'ego? Kiedy to wywołało wyłącznie kolejne pełne irytacji westchnienie, postanowiłam spróbować jeszcze raz.

– Jesteś w ciąży i…

– Bette… – Jej głos stwardniał i zorientowałam się, że nie bawi się nawet w przybliżeniu tak dobrze jak ja.

– Przepraszam. Co jest?

– Odchodzę.

– Co robisz?

– Odchodzę. Mam to załatwione. Skończyłam z tym.

– Omójboże, nie.

– Tak.

– To postanowione?

– Tak.

– Mówisz poważnie? Tak po prostu? Koniec? Jak się z tym czujesz?

Robiłam, co mogłam, żeby ukryć zadowolenie na myśl, że nie będzie musiała przejść przez ten ślub, ale było to trudne, szczególnie, że najpewniej przyłapała Avery'ego z jakąś dziewczyną, który to scenariusz już wcześniej uznałam za jedyne, co mogłoby ją przekonać, że musi w pewne rzeczy uwierzyć. Biorąc to pod uwagę, głos miała spokojny. Może tak było najlepiej i ona o tym wiedziała.

– Szczerze? Nie spodziewałam się tego, ale jestem najszczęśliwsza. Od dawna chciałam to zrobić i, cóż, po prostu jestem strasznie podniecona myślą, co będzie dalej.

Powoli upiłam łyk kawy i rozważyłam tę nową informację.

– Nie byłabyś taka podniecona, gdybyś nie spotkała kogoś innego. Kto to jest? Nie miałam pojęcia, że macie z Averym kłopoty. Jak mogłaś mi nie powiedzieć? – wydusiłam. – A co z pierścionkiem? Wiesz, etykieta nakazuje, że skoro to ty zrywasz zaręczyny, musisz go oddać. Omójboże, chyba cię nie zdradzał, prawda? – Udałam przerażenie na samą myśl, jakby nie sposób było sobie tego nawet wyobrazić. – Czy ten drań…

– Bette, przestań! Nie odchodzę od Avery'ego, odchodzę z pracy – syknęła, starając się nie dać podsłuchać kolegom z boksu.

Poważny zwrot o sto osiemdziesiąt stopni.

– Odchodzisz z UBS? Naprawdę? Co się stało?

– Cóż, trochę nie miałam wyboru. Avery'ego przyjęto na UCLA * na prawo, więc się tam przeprowadzamy. Zaczyna dopiero w styczniu, ale uznaliśmy, że pojedziemy już teraz, żeby się zadomowić i zorientować.

– UCLA?

– Uhm.

– Więc nie rzucasz Avery'ego, rzucasz mnie? – na pół jęknęłam, na pół wyszeptałam. Smakowita historyjka o tym, jak moja najlepsza przyjaciółka z college'u zdradza narzeczonego, stała się historyjką o tym, że moja najlepsza przyjaciółka z college'u przeprowadza się na drugie wybrzeże.

– Nie porzucam cię – westchnęła. – Rzucam tę pracę, to miasto i jadę do Kalifornii. Prawdopodobnie tylko na trzy lata, a potem wrócę. I będziemy się oczywiście odwiedzały. Będziesz zachwycona, przyjeżdżając tam w lutym, kiedy nie wychodziłaś z mieszkania od dwunastu dni, bo temperatura nie podnosi się powyżej zera.

– Nie ma szkół prawniczych na Wschodnim Wybrzeżu? Avery naprawdę musi być taki samolubny i ciągnąć cię ten kawał, aż tam, żeby studiować prawo?

– Och, Bette, zamknij się i ciesz się moim szczęściem. UCLA to świetna uczelnia, a poza tym przyda mi się odmiana. Mieszkam w tym mieście od pięciu lat, od dyplomu, a przedtem mieszkałam przez osiemnaście. Wrócę, co do tego nie ma wątpliwości. Ale teraz myślę, że może miło byłoby zająć się czymś innym.

W tym momencie dotarło do mnie, że od przyjaciółki oczekuje się wsparcia, nawet gdyby jego przekazanie miało wypaść kulawo.

– Kochanie, przepraszam, to po prostu wielkie zaskoczenie. A nawet nie wspominałaś, że on składa papiery na zachodzie. Jeżeli to właśnie chcesz zrobić, to cieszę się, że to cię cieszy. I obiecuję, że bardzo się postaram przestać myśleć wyłącznie o tym, jak mnie to dotyka, dobrze?

– No tak, złożył papiery na UCLA w ostatniej chwili i nigdy nie przyszło mi do głowy, że zechce tam jechać. Ale poważnie, o ciebie jestem spokojna. Masz teraz całą nową ekipę i odnoszę wrażenie, że świetnie sobie beze mnie poradzisz… – Pozwoliła, żeby te słowa zawisły w powietrzu, starając się mówić bez nacisku, ale obie wiedziałyśmy, że w tym momencie jest bliższa niż kiedykolwiek powiedzenia czegoś ważniejszego.

– Musimy urządzić dla was wielkie przyjęcie pożegnalne – stwierdziłam z wymuszoną wesołością, nie do końca zdając sobie sprawą, że miałam okazję zaprotestować.

– Jak możesz sobie wyobrazić, nasze matki już się tym zajęły. Wyjeżdżamy niedługo, więc zaplanowały wspólny obiad w Four Seasons w sobotę. Przyjdziesz, prawda? Będzie okropnie, ale i tak masz obowiązek się zjawić. – Odchrząknęła. – I, oczywiście, Philip też jest zaproszony.

– Pen! Oczywiście, że będę. I z pewnością oszczędzę wam wszystkim towarzystwa Philipa. Co prawda rozkosznie jest być zabawianym opowiastkami o liczbie nitek w osnowie, okraszonymi wtrącaniem sławnych nazwisk, ale w końcu to jednak twoja kolacja.

Na wyświetlaczu błysnęło połączenie oczekujące, z numerem zaczynającym się od 917, którego nie rozpoznałam. Postanowiłam odebrać, na wypadek gdyby chodziło o coś w związku z imprezą BlackBerry.

– Przepraszam Pen, muszę odebrać tę rozmowę. Mogę oddzwonić później?

– Jasne, nie ma sprawy.

– Okej, to pogadamy za moment. I gratulacje! Jeżeli jesteś szczęśliwa, to ja też. W ograniczonym zakresie, oczywiście. Ale cieszę się z twojego powodu.

Pożegnałyśmy się i włączyłam tę drugą rozmowę na chwilę przed przekierowaniem jej do poczty głosowej.

– Czy mogę mówić z Bette? – zapytał zachrypnięty męski głos.

– Przy telefonie.

– Bette, tu Sammy z biura Amy Sacco. Dzwoniłaś, żeby ustalić datę, kiedy chcesz zarezerwować klub?

Sammy? Czy nie tak miał na imię bramkarz z Bungalowu? Czy możliwe, że Aray zatrudnia więcej niż jednego Sammy'ego? Nie wiedziałam, że bramkarze wykonują prace biurowe.

– Tak, cześć, jak się masz? – powiedziałam najbardziej profesjonalnie jak to możliwe, chociaż na pewno nie znał mojego imienia ani nie pamiętał mnie jako tej irytującej dziewczyny bez parasola.

– Świetnie. Odebraliśmy twoją wiadomość i Amy prosiła, żebym oddzwonił, przez całe popołudnie jest zajęta… – Resztę zagłuszyło wycie syren.

– Przepraszam, nie usłyszałam. To była najgłośniejsza syrena, jaką w życiu słyszałam. Pewnie z osiem wozów strażackich czy coś takiego! – krzyknęłam, starając się przebić przez wycie.

– Też je słyszę, tylko nie przez telefon. Gdzie teraz jesteś?

– W Starbucks w pobliżu Ósmej i Broadwayu. Czemu pytasz?

– Dziwne. Jestem dosłownie po drugiej stronie ulicy. Właśnie wychodziłem z zajęć, kiedy odebrałem wiadomość od Amy, że mam do ciebie oddzwonić. Zaczekaj, już idę. – Rozłączył się, a ja przez sekundę wpatrywałam się w telefon, po czym jak szalona wyrwałam z torby błyszczyk i szczotkę do włosów i pognałam do łazienki, która oczywiście była zajęta. Zobaczyłam, że podchodzi do frontowych drzwi i galopem wróciłam do swojego stolika w bocznej loży, padając na siedzenie – bez tchu – zanim mnie zauważył.

Teraz nie było już możliwości, żeby dyskretnie poprawić urodę, ponieważ całą energię poświęcić musiałam na wypracowanie pozy osoby jednocześnie zajętej i obojętnej, co okazało się niemożliwe. Wiedziałam, że udławiłabym się, próbując coś wypić, albo upuściłabym telefon, gdybym udawała, że rozmawiam, więc po prostu siedziałam, wpatrując się w notes z tak skupionym zainteresowaniem, że przez chwilę się zastanawiałam, czy aby się nie zapali z powodu intensywności mojego spojrzenia. Pospiesznie sporządzony przegląd własnego stanu fizycznego ujawnił cały szereg standardowych objawów – drżące ręce, walące serce, suchość w ustach – co mogło oznaczać tylko jedno: ciało mówi mi, że lubię Sammy'ego, a nawet, bardzo możliwe, uwielbiam. Co, jeśli ktoś by się potrudził, żeby przeprowadzić odpowiednie porównanie, dokładnie odpowiadało stanowi Lucindy tuż przed jej pierwszym spotkaniem w cztery oczy z Marcellem w Czułym dotyku magnata. Pierwszy raz w życiu drżałam w nerwowym oczekiwaniu, dokładnie tak, jak drżały kobiety w moich romansach. Poczułam, że stanął nade mną, zanim go zobaczyłam, amorficzną postać w czerni. I jak przyjemnie pachniał! Świeżo upieczonym chlebem albo słodkimi ciasteczkami czy czymś równie zdrowym. Stał tam pewnie ze trzydzieści sekund, wpatrując się we mnie wpatrującą się w notes, zanim w końcu zebrałam się na odwagę, żeby podnieść wzrok dokładnie w chwili, kiedy chrząknął.

– Hej – powiedziałam.

– Hej – odpowiedział. Nieświadomie pocierał na czarnych spodniach coś, co wyglądało jak plama z mąki, ale przestał, kiedy zauważył, że mu się przypatruję.

– Eee, masz ochotę usiąść? – wyjąkałam, zastanawiając się, dlaczego utraciłam zdolność wygłoszenia choć jednej inteligentnej czy spójnej wypowiedzi.

– Jasne. Ja, ee, po prostu uznałem, że łatwiej będzie to załatwić osobiście, skoro, mmm, byłem po drugiej stronie ulicy…

– Pewnie, stanowczo, całkowicie się zgadzam. Mówiłeś, że właśnie wracasz z lekcji? Robisz kurs barmana? Zawsze chciałam coś takiego zaliczyć! – Gadałam teraz bez ładu i składu, ale nic nie mogłam na to poradzić. – Bo wiesz, mam wrażenie, że to strasznie przydatna sprawa, wszystko jedno, czy się rzeczywiście pracuje w barze. Sama nie wiem. Miło by było umieć zmieszać porządnego drinka czy coś, no wiesz…

Uśmiechnął się po raz pierwszy, oślepiającym uśmiechem od ucha do ucha, i pomyślałam, że jeśli przestanie, być może po prostu ujdzie ze mnie życie.

– Nie, to nie kurs na barmana, uczą się pieczenia – wyjaśnił.

Fakt, że bramkarz interesuje się pieczeniem, nie miał za wiele sensu, ale uznałam, że to miłe z jego strony, że ma pozazawodowe zainteresowania. W sumie, nie licząc nocnego pompowania ego, którego dostarcza odprawianie ludzi wyłącznie na podstawie wyglądu, musi to być dosyć nudne zajęcie.

– Och, naprawdę? Ciekawe. Dużo gotujesz w wolnym czasie? – pytałam tylko, żeby okazać uprzejmość, co, niestety, głośno i wyraźnie dało się słyszeć w moim głosie. – To znaczy, czy to twoja szczególna pasja?

– Pasja? – Znów uśmiechnął się szeroko. – Nie jestem pewien, czy nazwałbym to „pasją”, ale tak, lubię gotować. I właściwie muszę, w pracy.

Omójboże. Nie mogłam uwierzyć, że wytknął mi użycie tego absurdalnego słowa „pasja”.

– Musisz? – Zabrzmiało to strasznie snobistycznie. – Przepraszam, nie to chciałam powiedzieć. Dla kogo gotujesz?

– Właściwie to się uczę, żeby zostać szefem kuchni – wyznał, unikając mojego spojrzenia.

– Szefem? Naprawdę? Gdzie?

– Cóż, tak naprawdę to na razie jeszcze nigdzie. Na razie skończyłem Amerykański Instytut Kulinarny i teraz wieczorami robię różne kursy. Na przykład pieczenia ciast. – Roześmiał się.

– Dlaczego się tym zainteresowałeś?

– Nie jestem specjalnie zainteresowany, ale dobrze to wszystko wiedzieć. Nie licząc omletów na kolację, kiedy jako nastolatek miałem dyżur w kuchni, właściwie nie gotowałem. W liceum mieszkałem przez lato w Ithaca, z kumplem, i pracowałem jako kelner w hotelu Statler w kampusie Comell. Któregoś dnia dyrektor zobaczył, jak nalewam jakiemuś gościowi kawy, trzymając dzbanek prawie cztery stopy nad filiżanką, i mało nie padł, był zachwycony. Przekonał mnie, że powinienem startować do szkoły hotelarskiej. Załatwił mi kilka stypendiów i cały czas pracowałem – jako konduktor, kelner, kierownik nocnej zmiany, barman, dowolnie – i kiedy zrobiłem dyplom, skusił mnie szkoleniem czeladniczym w restauracji we Francji, która trafiła do przewodnika Michelina. To była wyłącznie jego zasługa.

Miałam świadomość, że niezbyt atrakcyjnie opada mi szczęka, a to z powodu wstrząsu, jaki wywołały we mnie jego osiągnięcia, ale elegancko wyratował mnie z opresji, mówiąc dalej:

– Zastanawiasz się pewnie, dlaczego pracuję jako bramkarz w Bungalowie, hę? – Kolejny uśmiech.

– Nie, zupełnie nie. Jeżeli ci to odpowiada. Eee, no wiesz, przecież to tylko inny aspekt branży usługowej, prawda?

– Płacę w ten sposób rachunki, to wszystko. Pracowałem już chyba w każdej restauracji w mieście, jaką tylko sobie wyobrazisz. – Roześmiał się. – Ale to się przyda, kiedy otworzę własną knajpę. Mam nadzieję, że wcześniej niż później.

Musiałam chyba nadal wyglądać na zmieszaną, bo zaczął się śmiać.

– Cóż, oczywiście pierwszym i najważniejszym powodem są pieniądze. Można naprawdę nieźle zarobić, łącząc kilka posad ochroniarza i barmana, i mam kilka takich rzeczy nagranych. Dzięki temu nie wychodzę wieczorami i nie wydaję, więc tego się trzymam. Wszyscy mówią, że nie ma to, jak otworzyć tu restaurację. Słyszałem, że dobrze jest znać całe zaplecze towarzyskie, od tego, kto z kim sypia, do tego, kto się naprawdę liczy, a kto tylko udaje, że jest w grze. Niezbyt mnie to ciekawi, ale ponieważ nie bywam w tych kręgach, nie ma lepszego sposobu, żeby się uczyć, jak obserwować okazy w ich naturalnym środowisku.

Zatkał sobie usta dłonią i zerknął na mnie.

– Słuchaj, pewnie nie powinienem był tego wszystkiego mówić. Nie miałem zamiaru obrazić ciebie ani twoich przyjaciół, chodzi tylko o to, że…

Miłość. Pochłaniająca i wszechogarniająca miłość. Ze wszystkich sił starałam się nie ująć jego twarzy w dłonie i nie pocałować go w same usta… Wydawał się taki przerażony. Jednak najpilniej domagał się uwagi fakt, że uważał tych ludzi za moich prawdziwych przyjaciół, uważał, że naprawdę z wyboru zadaję się z kimś, kto płaci za prześcieradła więcej niż moi rodzice za swój samochód.

– Nie, poważnie, ani słowa więcej – powiedziałam, odruchowo wyciągając rękę, żeby uspokajająco dotknąć jego dłoni, ale w ostatniej chwili zabrakło mi odwagi i moje palce niepewnie zawisły w powietrzu nad stolikiem. Lucinda z Magnata potrafiłaby doprowadzić ten ruch do końca, ale ja najwyraźniej nie. – Uważam, że to, co robisz, jest naprawdę świetne. Mogę sobie wyobrazić, jakie sceny muszą ci się trafiać co wieczór. Śmieszne, prawda?

To mu wystarczyło.

– Chryste, to niesamowite. Wszyscy ci ludzie… mają tyle pieniędzy i tyle czasu, a wygląda na to, że nie zajmują się niczym innym, jak tylko błaganiem mnie, żebym co wieczór wpuszczał ich do tych klubów.

– W sumie musi to być trochę zabawne, co? To znaczy, że ludzie wychodzą ze skóry, tak się starają być dla ciebie mili.

– Och, daj spokój, Bette, oboje wiemy, że nie tak to wygląda. Wchodzą mi w tyłek, ponieważ mnie potrzebują, nie dlatego, że cokolwiek o mnie wiedzą albo lubią mnie jako osobę. Mój okres przydatności jest bardzo krótki – konkretnie tych kilka minut między czasem ich przyjścia i momentem, kiedy wchodzą do środka. Nawet by na mnie nie splunęli, gdyby zobaczyli mnie gdziekolwiek poza posterunkiem przy drzwiach. – Na jego twarz powrócił wyraz napięcia i zauważyłam, jak marszczy czoło, kiedy ściąga brwi, przez co wyglądał jeszcze bardziej uroczo. Westchnął i poczułam dziwaczne pragnienie, żeby go uściskać. – Ale mam długi język. Zapomnij o wszystkim, co powiedziałem. Naprawdę nie biorę tej pracy aż tak poważnie, więc nie powinienem gadać, jakby chodziło o coś więcej, niż rzeczywiście chodzi. To zwyczajny środek do celu i potrafię znieść wszystko, jeśli to mnie przybliży do otworzenia pewnego dnia własnej restauracji.

Rozpaczliwie pragnęłam, żeby mówił dalej, opowiadał cokolwiek o czymkolwiek, bo wtedy mogłabym przyglądać się jego idealnej twarzy i studiować sposób, w jaki poruszają się jego usta, w jaki gestykuluje, ale skończył. Otworzyłam buzię, chcąc mu powiedzieć, że dokładnie rozumiem, co ma na myśli, i że nigdy nie spojrzałam na to z tej perspektywy, ale delikatnie mnie ubiegł.

– Chyba po prostu łatwo się z tobą rozmawia – stwierdził i uśmiechnął się tak słodko, że musiałam sobie przypomnieć o konieczności zaczerpnięcia oddechu. – Będę wdzięczny, jeżeli nie wspomnisz o tym nikomu u siebie w biurze. Po prostu łatwiej mi robić to, co robię, kiedy wszyscy nie… no, eee, no wiesz.

Wiedziałam. Oczywiście. Kiedy ludzie nie wiedzą, skąd jesteś i dokąd zmierzasz, kiedy nie starają się co chwila przyporządkować cię do swoich prywatnych zbiorów „warto znać” i „można bezpiecznie zignorować”. Kiedy nie knują i nie usiłują manipulować, żeby uzyskać najkorzystniejszą dla siebie sytuację i nie odzierają cię z pewności siebie, powoli, lecz pewną ręką, bo dzięki temu sami lepiej się czują. Wujek Will żartował, kiedy powtarzał „Jeżeli nie możesz czegoś mieć, zdyskredytuj to”, ale większość ludzi brała to stwierdzenie na poważnie. Taak, rozumiałam, aż za dobrze.

– Oczywiście. Absolutnie. Całkowicie cię rozumiem. Ja, ee, uważam, że to, co robisz, jest naprawdę fajne – zdołałam wydusić po kilku nieudanych próbach.

Kolejny oślepiający uśmiech. Ach! Usiłowałam coś wymyślić, cokolwiek, co wywołałoby następny uśmiech, ale jedno z nas w końcu przypomniało sobie, że spotkaliśmy się służbowo.

Nie zdradzał nawet śladu słabości, kiedy powiedział:

– Zamawiam kawę, a potem możemy dogadać szczegóły. Mogę ci coś przynieść?

Pokręciłam głową i wskazałam na swój kubek.

– Nie chcesz dużej bez cukru, waniliowej, supergorącej latte z chudym mlekiem bez pianki?

Zaśmiałam się i znów pokręciłam głową.

– Co? Myślisz, że żartuję? Naprawdę zamawiam ten pieprzony napój za każdym razem, kiedy tu przychodzę.

– Niemożliwe.

– Owszem, przysięgam. Przez dwadzieścia parę lat życia całkowicie wystarczała mi filiżanka zwykłej kawy. Czasami piłem jasno paloną i słodką, a czasami późno wieczorem prosiłem o bezkofeinową, ale zdecydowanie była to tylko kawa. A potem przyjaciel wspomniał, jakie dobre jest latte. Niedługo potem kumpel ze szkoły oznajmił, że dodanie syropu jeszcze podnosi smak. Reszta przyszła sama i rzecz zupełnie wymknęła się spod kontroli. Chciałbym, żeby choć raz odmówili przygotowania mi tego cholerstwa, powiedzieli po prostu: „Weź się w garść, Sammy. Bądź mężczyzną i wypij cholerną filiżankę normalnej kawy”. Ale nigdy tego nie robią, więc nigdy zwykłej nie piję. – I z tymi słowami odszedł.

Przyglądałam się, jak barman obdarzył go jednoznacznym uśmiechem.Jeżeli mnie chcesz, to jestem do wzięcia”. Nie sądzę, żebym choć mrugnęła przez cały czas, kiedy go nie było i gdy znów zajął miejsce obok mnie, głośno wypuściłam powietrze.

– No dobrze. Dość na mój temat. Zajmiemy się imprezą? – Przejechał dłonią po włosach i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że już wcześniej milion razy widziałam, jak to robił.

– Jasne. Od czego zaczniemy? – Upiłam łyk kawy i starałam się wyglądać na luzie i profesjonalnie.

– Mówiłaś, że na ile osób jest ta impreza?

– Jeszcze nie wiem dokładnie, bo nie ułożyłam do końca ostatecznej listy… – Żadnej listy, jeśli chodzi o ścisłość, ale nie musiał tego wiedzieć. – Zdaje mi się, że będzie to coś w okolicy paru setek.

– Kelly & Company sprowadzi do wszystkiego własnych ludzi czy skorzysta z naszej obsługi?

Znów było to coś, czego jeszcze nie rozważyłam, ale spróbowałam przypomnieć sobie wcześniejsze spotkania i naprędce sklecić jakąś w miarę sensowną odpowiedź.

– Zdecydowanie będę załatwiała jakichś sponsorów, więc chyba damy alkohol, ale skorzystamy z waszych barmanów. Zakładam, że skorzystamy też z waszych, eee, waszej…

– Ochrony? – podrzucił usłużnie, jakimś sposobem wyczuwając moją niechęć do użycia słowa „bramkarze”.

– Tak, no właśnie, chociaż co do tego muszę się jeszcze upewnić.

– Jak dla mnie w porządku. W tej chwili na wieczór wolne jest tylko Lot Sześćdziesiąt Jeden, ale Amy może zechcieć rozważyć zmianę planów. Kto będzie gospodarzem?

– Och, ee, facet nazwiskiem Philip Weston. On, eee, on jest…

– Wiem, kim jest. To twój chłopak, prawda? Ostatnio często was razem widywałem, jak imprezowaliście. Jasne, Amy na pewno będzie zachwycona, kiedy to usłyszy, więc nie martwiłbym się o rezerwację Bungalowu na ten wieczór.

– Nie, nie, to zdecydowanie nie mój chłopak – powiedziałam najszybciej, jak się dało. – To nic z tych rzeczy. Prawdę mówiąc, to po prostu dziwaczny facet, którego trochę znam, który…

– To z całą pewnością nie moja sprawa. Mnie zawsze wydawał się trochę dupkiem, ale co ja tam wiem? – Czy w jego głosie wyczułam gorycz? Albo chciałam wyczuć?

– Tak, wydaje mi się, że to nie twoja sprawa – stwierdziłam tak sztywno, że autentycznie odskoczył.

Przelotnie na siebie spojrzeliśmy, po czym to on odwrócił wzrok.

Wypił jeszcze łyk kawy i zaczął zbierać swoje rzeczy.

– No tak, miło było. Sprawdzę wszystko z Amy i odezwę się do ciebie w sprawie miejsca. Zakładam, że się uda. Jak powiedziałem, kto by nie skakał z radości, że trafia się okazja, żeby sam jaśnie pan Brytyjczyk wydał przyjęcie, prawda? Powinien już zacząć się opalać, jeżeli ma zdążyć z właściwym odcieniem na czas.

– Dzięki za troskę, na pewno przekażę mu tę radę. A ty baw się dobrze przy pieczeniu swoich ciasteczek. Ustalę szczegóły imprezy sama albo bezpośrednio z Amy, bo chociaż ataki słowne z twojej strony to czysta przyjemność, nie mam na to teraz czasu. – Wstałam najbardziej stanowczo, jak mogłam, i zaczęłam chwiejnie przemieszczać się w stronę drzwi, zastanawiając się, jakim sposobem można było rozegrać coś aż tak okropnie w tak krótkim czasie.

– Bette! – zawołał, kiedy już miałam pociągnąć drzwi do siebie. Tak mu strasznie przykro. Miał po prostu wyjątkowo nużący dzień i żyje ostatnio w wielkim stresie, nie dosypia i wcale nie chciał się na mnie odgrywać. Albo to, albo jest tak szaleńczo, niesamowicie zazdrosny o moje spotkania z Philipem, że po prostu nie mógł się powstrzymać, żeby nie powiedzieć czegoś paskudnego. Albo i jedno, i drugie, pomyślałam. W każdym razie oczywiście, mu wybaczę, skoro błaga, żebym zrozumiała i wylewnie przeprasza.

Odwróciłam się, mając cały czas nadzieję, że podbiegnie do mnie z prośbą o wybaczenie, ale on tylko trzymał coś w ręku i tym czymś machał. Moja komórka. Która oczywiście zaczęła dzwonić, zanim jeszcze dotarłam do stolika.

Zerknął na nią i zobaczyłam, jak twarz mu się ściąga, a potem zmusił się do uśmiechu.

– Co za zbieg okoliczności, o wilku mowa. Mam odebrać wiadomość? Nie martw się, obiecuję powiedzieć, że wracasz odrzutowcem z Cannes, a nie że siedzimy w Starbucks w centrum.

– Daj mi to – rzuciłam ostro, mając ochotę wymierzyć sobie kopniaka za zaprogramowanie numeru Philipa w telefonie, i wyrywając aparat z palców Sammy'ego. Przelotnie zauważyłam, jak miło było dotknąć jego skóry. Wyłączyłam dzwonek i wrzuciłam telefon do torby.

– Ależ odbierz, mną się nie przejmuj.

– Nie robię niczego ze względu na ciebie. Sądzę, że jestem w stanie podjąć decyzję, kiedy i gdzie odbieram telefony – oznajmiłam. Wypadłam jak burza i obejrzałam się tylko raz, żeby zobaczyć, jak mi się przygląda i kręci głową. Niezupełnie tak wyglądałaby ta scena w Czułym dotyku magnata, pomyślałam z wielkim żalem. Pewną pociechę znalazłam w rozsądnej myśli, że wszystkie nowe związki-nawet te fikcyjne – muszą z początku przezwyciężać przeszkody. Nie zamierzałam porzucać nadziei na ten związek. Jeszcze nie teraz.

Загрузка...