15

– Nie stresuj się, kochanie. Mówiłem ci, że panują nad sytuacją. – Philip zaparkował vespę na chodniku przed wejściem do pięknego apartamentowca w West Village i podał portierowi banknot, co ten przyjął dyskretnym skinieniem głowy. Nagle zdałam sobie sprawę, że pierwszy raz od tamtego poranka, kiedy obudziłam się w jego mieszkaniu, znaleźliśmy się z Philipem sam na sam.

– Nie stresuj? Mam się nie stresować?! – wrzasnęłam. – Przepraszam pana, czy mógłby mi pan zawołać taksówkę? – rzuciłam w kierunku portiera, który natychmiast spojrzał na Philipa, wzrokiem pytając o pozwolenie.

– Bette, wyluzuj się, do cholery. Nie potrzebujesz taksówki. Jesteśmy na miejscu. Impreza jest właśnie tutaj. A teraz wejdź i daj sobie podać jakieś piciu.

Piciu? Czy ja dobrze słyszę? Facet przeleciał wszystkie atrakcyjne kobiety na Manhattanie w wieku od szesnastu do czterdziestu pięciu lat i mówi „piciu”? Nie mogłam zbyt długo zastanawiać się nad tym szokującym wydarzeniem, ponieważ zostało mi niespełna dziesięć minut na dotarcie do Soho House.

– Zadzwoniła Elisa i powiedziałem jej, że nie mogę przyjść, bo czekają na mnie na imprezie u Caleba. Spytała, czy może przyprowadzić tam ludzi z BlackBerry, bo bardzo się im spodoba, że mogą wpaść na „prawdziwą imprezę w śródmieściu” i tym podobne bzdety. No i lada chwila się tu zjawią. Tu właśnie powinniśmy być, rozumiesz?

Popatrzyłam na niego z powątpiewaniem, zastanawiając się, jak do tego wszystkiego doszło. Czy Elisa celowo posłała mnie w złym kierunku? Przez moment rozważałam taką możliwość, ale zdałam sobie sprawę, że nie mogłaby sabotować imprezy bez wiedzy Kelly, a poza tym, dlaczego miałaby to robić? Fakt, w pewnym momencie mogła chcieć Philipa dla siebie i może wydawała się ostatnio nieco mniej przyjacielska, ale doszłam do wniosku, że działo się tak, ponieważ byłyśmy naprawdę zawalone robotą, planowaniem poszczególnych imprez, a do tego przygotowaniami do imprezy „Playboya”. Chciałam tylko zadzwonić do Penelope i wyjaśnić, że nie skłamałam, żeby zwiać z jej kolacji i spędzić noc z tą żałosną karykaturą „mojego chłopaka”, Philip minął już portiera i niecierpliwie czekał, aż do niego dołączę, i kiedy tylko weszliśmy do windy, jak zwykle mnie zaatakował.

– Bette, nie mogę się doczekać, żeby zabrać cię do domu i pieprzyć całą noc – zamruczał w moje włosy, przesuwając dłońmi po moim ciele i wsuwając mi ręce pod bluzkę. – Nawet w tym dziwacznym przebraniu jesteś kusząca.

Odepchnęłam jego zachłanne ręce i westchnęłam.

– Dajmy sobie z tym spokój, dobrze?

– Czemu się tak irytujesz, kochanie? Och, rozumiem, chciałabyś, żebym się nieco bardziej starał. Z przyjemnością się dostosuję… – I naparł na mnie dolną połową ciała z zerową zręcznością i tym charakterystycznym gwałtownym ruchem języka. Czy Gwyneth naprawdę musiała znosić takie traktowanie? Czy to możliwe, że z tymi wszystkimi dziewczynami spał tylko raz czy dwa i żadna nie zadała sobie trudu, by mu uświadomić, że tak naprawdę zupełnie nie wie, co robi? Było to obrzydliwe i nagle doznałam objawienia: Philip dobierał się do mnie tak namiętnie tylko wtedy, gdy wiedział, że nie będziemy mogli posunąć się dalej. Tym razem było tak samo, ryzyko, że zedrą z niego ubranie i będę błagała o seks, nie istniało, skoro drzwi windy mogły się otworzyć w każdej chwili. Co też się stało. Drzwi otworzyły się prosto na apartament Caleba. Szybkie i nieznaczne wytarcie twarzy i szyi wierzchem dłoni pozwoliło mi usunąć większość śliny i już byłam gotowa do działania.

– Philip, kochanie, chodź tu do nas! – zawołał z sofy wysoki szczupły mężczyzna z długimi włosami, który pochylał się nad lustrem ze zwiniętym banknotem w dłoni. Na jego kolanach leżało coś, co wyglądało na nagą dziewczynę. Wpatrywała się w niego spojrzeniem wyrażającym już nie podziw, a uwielbienie. Wciągnął szybko, bez wysiłku, wręczył dziewczynie banknot, po czym nasunął maskę na twarz.

– Cally, Cal-man, to jest Bette. Bette, Caleb, organizator tej najświetniejszej z imprez, który od dziś nie jest już dżentelmenem w wieku lat dwudziestu.

– Cześć Caleb, miło cię poznać – powiedziałam masce. – Dziękuję, że mnie zaprosiłeś.

Wszyscy troje spojrzeli na siebie, potem na mnie i zaczęli się śmiać.

– Bette, może przyłączysz się do nas na małą degustację, a potem pójdziemy na górę? Wszyscy są na dachu.

– Nie, dziękuję. Nie mogłam oderwać oczu od dziewczyny. Dokończyła dwie nieduże kreski, które zostawił dla niej Caleb, i przekręciła się na plecy. Teoretycznie nie była całkiem naga, biorąc pod uwagę skrawek jedwabiu w kolorze fuksji wiszący nisko na biodrach, który zakrywał tylko przód miednicy, odsłaniając cały tył. To, co początkowo wzięłam za stringi, okazało się jedynie białym śladem na opaleniźnie, a piersi już dawno uwolniły się z jedwabnych więzów, czegoś, co przypominało stanik, ale nie miało żadnych haczyków, ramiączek ani kształtu. Zwinęła się w kłębek z rozanielonym uśmiechem i łyknęła szampana, po czym oznajmiła, że jeszcze trochę poimprezuje na dole, zanim dołączy do innych.

– Jak sobie życzysz, kotku – powiedział Caleb, dając znak, żebyśmy poszli za nim. Wsiedliśmy do windy, gdzie użył specjalnego klucza, pozwalającego na wciśnięcie guzika z oznaczeniem „Taras”. O mało nie zemdlałam, kiedy drzwi znów się otworzyły. Nie wiem, czego oczekiwałam, ale na pewno nie tego. Może myślałam, że będzie to coś w stylu imprezy Michaela z okazji Halloween sprzed paru tygodni, gdzie kilku kumpli z UBS i z college'u zebrało się w jego mieszkaniu na czwartym piętrze bez windy. Na stole w kuchni stały butelki taniej wódki i napojów oraz kilka misek kukurydzy w cukrze, precli i salsy. Jakiś facet w damskich ciuchach oznajmił poprzebieranym imprezowiczom, że pizza jest w drodze, a oni siedzieli, rozmawiając o studiach, o tym, kto się zaręczył, a kto awansował i jak bardzo prezydent Bush daje ciała w Iraku.

Ta scena była zupełnie, ale to zupełnie inna. Wystrój stanowił dokładną replikę Sky Baru z Los Angeles, cały lśniący, modny i opływowy, z nisko wiszącymi leżankami, lampami grzewczymi i geometrycznymi kandelabrami, rozświetlającymi wszystko delikatnym blaskiem. Bar z oszronionego szkła wystawał zza jakichś imponujących zarośli, a w innym rogu zainstalowano stanowisko didżeja, właściwie poza zasięgiem wzroku, żeby nie zasłaniać wspaniałego widoku na rozciągające się pod nami miasto. W tej chwili jednak rzeka Hudson najwyraźniej nikogo nie interesowała i natychmiast zrozumiałam dlaczego: wystawione na widok ciała były znacznie bardziej frapujące niż jakaś tam rzeka i znacznie bardziej przykuwające uwagę.

Bywają imprezy, bywają bale przebierańców i wreszcie jest to, co rozgrywało się na dachu u Caleba, co z definicji, teoretycznie, kwalifikowało się jako impreza kostiumowa, ale w rzeczywistości wyglądało raczej jak wielka powtórka musicalu Hair - plus torebki od Gucciego, minus paskudne koki z lat sześćdziesiątych. Poczułam nagłe pragnienie, żeby zrzucić buty, garsonkę i włóczyć się w samych majtkach i staniku, choćby po to, by jak najmniej wyróżniać się z tłumu. Nawet wtedy miałabym na sobie więcej ubrania niż każda z obecnych tu kobiet, ale przynajmniej tak bardzo nie rzucałabym się w oczy.

Caleb zniknął na chwilę i wrócił z kieliszkiem szampana dla mnie i szklanką czegoś w kolorze bursztynu dla Philipa. Opróżniłam kieliszek jednym długim haustem i zaczęłam gapić się na dziewczynę, którą Caleb przyprowadził, żeby nas sobie przedstawić. Prezentacja została poprzedzona długim i widowiskowym pocałunkiem, podczas którego oboje, Caleb i dziewczyna, otworzyli usta tak szeroko i z takim entuzjazmem poruszali językami, że czułam się jak niemal pełnoprawna uczestniczka wydarzenia.

– Mmm – mruknął, swawolnie gryząc ją w szyję, kiedy już wydobył język z wnętrza jej ust. – Chłopaki, to… najpiękniejsza dziewczyna na tej imprezie. Odjazdowa. Poważnie, widzieliście kiedyś w życiu coś równie niesamowitego?

– Piękna – zgodziłam, się, jakby w ogóle jej tam nie było. – Masz całkowitą rację. – Dziewczyna najwyraźniej nie przejęła się tym, że Caleb zapomniał, a może nawet nigdy nie poznał jej imienia. Nie było to aż takie dziwne, stwierdziłam, najwyraźniej masa ludzi spędza razem czas, nie znając swoich imion. Muzyka jest zawsze za głośna, z reguły wszyscy są pijani. Zasadniczym powodem niewiedzy był jednak fakt, że nikogo to nie obchodziło. „Zapamiętam, jak jej na imię, kiedy przeczytam o niej na Page Six”, wypowiedziała się kiedyś w tej kwestii Elisa. Tej dziewczynie to nie przeszkadzało, pewnie dlatego, że najwyraźniej nie rozumiała ani słowa z tego, co mówimy. Chichotała tylko i od czasu do czasu poprawiała kostium, koncentrując się na dotykaniu Caleba tak często i tak sugestywnie, jak tylko się dało. Podszedł do nas kolejny mężczyzna przebrany za kobietę (ten miał na sobie kostium imitujący ciało z nagimi piersiami, oczy pociągnięte błyszczącą kredką i biało-czerwoną arafatkę) i poinformował, że samochody podjadą za kilka minut i zabiorą nas do Bungalowu na „prawdziwą” imprezę Caleba.

– Mam nadzieję, że będzie lepsza od mojej beznadziejnej zeszłorocznej imprezy urodzinowej – westchnął Philip.

– Dlaczego beznadziejnej? – zapytałam, nie dlatego, żeby mnie to obchodziło, ale ponieważ starałam się pozorować udział w rozmowie, dzięki czemu nie rzucało się w oczy, jak się na wszystkich gapię.

– Debile przy drzwiach zaczęli wpuszczać wszystkich i po godzinie imprezę zdominowały wieśniaki spoza miasta. Fatalna wtopa.

– Fatalna – zgodził się Arafat-transwestyta. – Totalnie nieudany moment. Dziś będzie lepiej. Ten duży, jak mu tam, Sammy, stoi na bramce. Nie jest to może geniusz, ale też nie taki znowu kompletnie pojebany idiota.

Sammy! Chciałam wyśpiewać jego imię i uściskać tego, kto je wymówił, zatańczyć w kółeczko na samą myśl o spotkaniu z nim. Ale najpierw musiałam przebrnąć przez to tutaj.

– Więc za kogo się przebrałaś? – zapytał mnie gość w turbanie.

– Za spiętą su… bizneswoman. – Philip był uprzejmy odpowiedzieć za mnie. Kiedy się rozejrzałam, zaczęłam się zastanawiać, co takiego jest w imprezach kostiumowych, że mężczyźni zawsze przebierają się za kobiety, a kobiety ubierają się jak dziwki. Niezależnie od tego, jak elegancka jest impreza i jak drogi alkohol się podaje, dzieje się tak zawsze, za każdym razem. Rozejrzałam się w poszukiwaniu skąpo odzianych kociaków, pielęgniarek, księżniczek, piosenkarek, francuskich pokojówek, cheerleaderek, uczennic ze szkoły katolickiej, diabłów, aniołów i tancerek, ale te dziewczyny nie zawracały sobie głowy tak ograniczającą identyfikacją. W zasadzie strój żadnej z nich nie był kostiumem, a zaledwie połączeniem błyszczących tkanin i lśniących dodatków, zaprojektowanych, by zaprezentować najlepsze egzemplarze kobiecego ciała, jakie kiedykolwiek stworzył Bóg.

Brunetka spoczywająca na jednej z leżanek miała na sobie powłóczyste różowe cygańskie spodnie, zmarszczone w pasek na biodrach i zebrane w kostkach, a ich przezroczysty materiał pozwalał obejrzeć naszywane diamencikami stringi, wciśnięte między idealnie jędrne pośladki. Jako górę włożyła naszywany diamencikami stanik, który zbierał piersi w ten idealny sposób, mówiący „patrz na mnie”, ale nie, jestem nową Pamelą Anderson”. Obok brunetki leżała jej przyjaciółka, która wyglądała na szesnaście lat, i bawiła się jej włosami. Miała na sobie srebrne kabaretki, tak rozciągnięte wzdłuż jej nieskończenie długich nóg, że miejscami wyglądały na podarte, na to czerwone skórzane chłopięce szorty, tak nisko wycięte na biodrach i tak wysoko na udach, że z pewnością musiała zamawiać specjalne woskowanie. Jedynym dodatkiem do tego „kostiumu” były długie srebrne frędzle zwisające z sutków jej piersi wielkości jabłek i ogromna tiara z różnokolorowych piór i kawałków futra, które kaskadą spływały jej na plecy. Nigdy, przez całe dwadzieścia siedem lat życia nie zdarzyło mi się poczuć seksualnego pociągu do kobiety, ale w tym momencie przespałabym się z każdą z nich, od razu.

– Wyglądają jak modelki prezentujące bieliznę, na litość boską – mruknęłam pod nosem, nie zwracając się do nikogo konkretnie.

– To są modelki – odpowiedział Philip, wpatrując się w nie z wyrazem twarzy, który można opisać tylko słowem „żądza”. – Nie poznajesz Raquel i Marii Therezy? To w tym roku najpopularniejsze dziewczyny Victorii, najmłodsze w historii pokolenie z Brazylii.

Byłam zdruzgotana, widząc, że wcale nie potrzebują takiego retuszu zdjęć, jak zawsze to sobie wmawiałam. Przemieszczaliśmy się pod przykrytym szkłem dachem (tylko sufit był otwarty na niebo), Philip przybił piątkę Jimmy'emu Fallonowi i zaraz potem Derekowi Jeterowi oraz wymienił całusy w policzki (zawsze o milimetr omijając usta) z długim korowodem redaktorek z magazynów o modzie, aktorek z sitkomów i hollywoodzkich gwiazdek. Właśnie sprawdzałam komórkę, żeby zobaczyć, czy nie dzwoniły Elisa lub Kelly, kiedy zauważyłam Philipa masującego plecy dziewczynie z frędzlami na sutkach, i teraz rozpoznałam, że to ona prezentowała zamówione przeze mnie bawełniane majtki od bikini w katalogu VS. To właśnie ją oskarżałam w duchu o wprowadzenie mnie w błąd, kiedy założyłam to bikini i spojrzałam w lustro. Muzyka Hotel Costes dudniła z jakiegoś płaskiego, jakby plazmowego monitora, który wisiał na jednej z zewnętrznych ścian, a ludzie na przemian tańczyli, palili, wciągali kreski, wsuwali sushi albo pożerali się wzrokiem. Co chwila spoglądałam na drzwi w oczekiwaniu na Elisę, martwiłam się, czy znajdą nas na tarasie, aż w końcu wysłałam jej SMS-a z instrukcją obsługi windy. W którymś momencie wzięłam drinka od pięknego kelnera bez koszuli, w opasce na biodrach i na obcasach, ale trwałam przykuta do drzwi, żeby widzieć wszystkich wchodzących i wychodzących. Zabawę na chwilę przerwano, kiedy Caleb ogłaszał, że na dole czekają samochody, żeby zawieźć wszystkich do klubu, ale zaraz potem imprezowano dalej, także w windzie i przy wsiadaniu do dwudziestu paru limuzyn Town Car, które z tego, co widziałam, zajęły cały kwartał od przecznicy do przecznicy.

– Philipie, nie możemy wyjść z tej imprezy!- syknęłam, kiedy próbował wepchnąć mnie do windy. – Czekamy na ludzi z BlackBerry.

– Przestań się przejmować, kochanie. Elisa zadzwoniła, żeby mi powiedzieć, że dzwoniła twoja szefowa i oznajmiła, że spotkanie zostaje odwołane.

– Co? Nie mówisz tego poważnie. – Nie byłam w stanie nawet rozważyć ewentualności, że zostałam siłą zabrana z kolacji Penelope, żeby zająć się gośćmi, którymi wcale nie trzeba się było zajmować.

Wzruszył ramionami.

– O ile nie mówiła od rzeczy, to jestem pewien, że dokładnie tak powiedziała. Chodź kochanie, możesz zadzwonić z samochodu.

Wcisnęłam się między Caleba i Philipa i starałam się nie dotknąć żadnej z wystających części ciała dziewcząt, które leżały nam na kolanach.

Wykręciłam numer Elisy i prawie krzyknęłam z frustracji, kiedy włączyła się poczta głosowa. Kelly odebrała po trzecim dzwonku i, sądząc po głosie, była zaskoczona, że do niej dzwonię.

– Bette? Bardzo słabo cię słyszę. W każdym razie spotkanie odwołane. Zjedliśmy uroczą kolację w Soho House i wypiliśmy parę drinków przy basenie, ale chyba nie są jeszcze przyzwyczajeni do nowojorskiego imprezowania. Już wrócili do hotelu, więc jesteś wolna. Ale bardzo się nastawili na ten tydzień! – Przekrzykiwała jakąś muzykę i nie zdawała sobie sprawy, że chociaż sama siebie nie słyszy, ja słyszę ją doskonale.

– Och, dobrze. To w porządku. Skoro jesteś pewna…

– Jesteś z Philipem?

Na dźwięk swojego imienia padającego ze słuchawki Philip ścisnął mnie za kolano i zaczął przesuwać rękę do góry.

– Jestem. Tak, jest tutaj, chcesz z nim rozmawiać?

– Nie, nie, chcę żebyś ty z nim porozmawiała. Mam nadzieję, że jesteście w Bungalowie. To będzie wielki wieczór, wszyscy przyjdą na urodziny Caleba.

– Hę?

– Tłumy fotografów, masa okazji…

Mimo dyskomfortu spowodowanego wyraziście stręczycielskimi zagraniami Kelly w tamtym momencie lubiłam swoją pracę. Oraz Kelly. Wiedziałam, że nigdy już nie chcą wrócić do funduszy wzajemnych. Chciałam, żeby impreza BlackBerry była największym wydarzeniem roku. Chciałam, żeby Kelly była zadowolona. Pewnie nie zaszkodzi zrobić sobie parą zdjęć z Philipem, a potem wymknąć się na spotkanie z Penelope i Michaelem w Black Door. Poza tym, i tak już tam jechaliśmy, prawda? Chociaż byłam oburzona, że w taki sposób wywleczono mnie z przyjęcia Penelope, tego wieczoru chyba miało to dla mnie jakiś sens?

– Jasne, słyszę cię – powiedziałam z udawaną wesołością, jednocześnie usuwając rękę Philipa z miejsca, w którym obecnie spoczywała – wewnętrznej strony mojego uda – i klepiąc go, jak mogłaby to zrobić babcia. – Dziękują za rozmowę, Kell. Do zobaczenia w poniedziałek.

Samochody stanęły rzędem wzdłuż Dwudziestej Siódmej Ulicy i zobaczyłam kolejkę ponad stu osób, które wpatrywały się z otwartymi ustami, jak wysiadamy z konwoju limuzyn w ekstrawaganckich kostiumach. Sammy stał nieco z boku, wysłuchując wrzasków uczestnika imprezy w blond peruce i na wysokich obcasach. Próbowałam zwrócić na siebie jego uwagę, kiedy przepychaliśmy się na czoło kolejki, ale podszedł do nas inny bramkarz.

– Ile osób? – zapytał Philipa uprzejmie, nie robiąc wrażenia, że kogokolwiek poznaje.

– No, nie wiem, stary, czterdzieści? Sześćdziesiąt? Kto to, kurna, wie?

– Przykro mi, ale dziś nic z tego – stwierdził bramkarz, odwracając się do nas plecami. – Prywatna impreza.

– Dobry człowieku, najwyraźniej nie rozumiesz… – Philip klepnął go w plecy i bramkarz wyglądał, jakby zaraz miał go rzucić na ziemię, ale zobaczył kartę kredytową, którą wymachiwał Philip, jedyną i niepowtarzalną czarną kartę. Rozpoczęły się negocjacje.

– Mam w tej chwili tylko trzy stoliki. Wpuszczę sześć osób na stolik plus dziesięć dodatkowo, ale to wszystko, co mogę zrobić. Zwariowany wieczór – westchnął. – W każdym innym momencie nie ma sprawy, ale dziś to naprawdę nie zależy ode mnie.

Facet najwyraźniej był nowy i nie miał pojęcia, z kim rozmawia, ale Philip szykował się już, żeby go poinformować. Głos miał cichy, opanowany, przysunął się do twarzy bramkarza na mniej niż cztery cale i powiedział:

– Słuchaj, koleś, guzik mnie obchodzi twój problem, i tak rozmawiać nie będziemy. Caleb to jeden z moich najbliższych kumpli i to jego impreza. Trzy stoliki to gówno. Chcę osiem stolików, po dwie butelki na głowę na początek i wszyscy wchodzą. Teraz.

Zauważyłam, że Sammy kończy rozmowę i starałam się jak najciszej usunąć z przodu kolejki i wmieszać w tłum. Rozpaczliwie nie chciałam, żeby zobaczył mnie z Philipem. Wszędzie wokół mnie faceci dzwonili jak szaleni, kontaktując się z każdym, kto mógłby sprawić, że bramkarz opuści aksamitny sznur. Dziewczyny podchodziły do bramkarzy z niewinnymi oczętami, głaszcząc ich ramiona i cichutko objaśniając powody, dla których należy je wpuścić. Sammy podszedł do Philipa i nasze oczy na chwilę się spotkały, kiedy z powrotem przepychałam się do przodu, żeby usłyszeć, co się dzieje. Miałam gorącą nadzieję, że każe im spieprzać, zabierać swoje pieniądze i całą tę imprezę gdzie indziej, ale on tylko jeszcze raz spojrzał na mnie przelotnie i zwrócił się do drugiego bramkarza.

– Anthony, wpuść ich.

Anthony, który był już pokojowo nastawiony i niekonfliktowy, przeraził się takim obrotem rzeczy i zaczął się spierać:

– Stary, oni tu mają osiemdziesiąt pieprzonych osób. Nieważne, ile mają pieniędzy, to ja dostanę w dupę, jeżeli…

– Powiedziałem, wpuść ich. Opróżnij tyle stolików, ile będzie trzeba, i daj im, co zechcą. Zrób to teraz. – Spojrzał na mnie ostatni raz i wszedł do środka, zostawiając Anthony'ego, żeby się nami zajął.

– Widzisz, kolego? – Philip nie mógł się powstrzymać, żeby nie napawać się triumfem, przekonany, że to jego sława; otworzyła nam drzwi. – Zrób, jak powiedział ten dobry człowiek. Weź tę kartę i załatw nam te cholerne stoliki. Myślę, że z tym sobie poradzisz, mam rację?

Anthony wziął czarną kartę, ręce trzęsły mu się z wściekłości. Przytrzymał drzwi czterdziestu osobom, które już przyjechały. Kolejka ucichła, kiedy wchodziliśmy, każdy z ciekawością] wypatrywał wśród nas sławnych osobistości.

– Jest Johnny Depp! – usłyszałam sceniczny szept jednej z dziewczyn.

– Omójboże! Czy to Philip Weston? – spytała inna.

– Chodził z Gwyneth, prawda? – upewnił się jeden z facetów.

Widać było, jak Philip pęcznieje z dumy. Poprowadził mnie do stołu, który kierownik sali właśnie dla nas opróżnił. Grupa usunięta od stolika stała kilka kroków dalej, z drinkami w rękach i twarzami zaczerwienionymi ze wstydu, a my zajęliśmy miejsca na siedzeniach.

Philip pociągnął mnie do siebie na kolana i zaczął pocierać moją nogę, ugniatając ją w sposób, który był jednocześnie bolesny i nieprzyjemnie łaskotał. Przyrządził dla mnie wódkę z tonikiem, korzystając z butelki Ketel za czterysta dolarów, która natychmiast wjechała na stół, i witał wszystkie przechodzące obok osoby po imieniu, od czasu do czasu przyciskając twarz do mojej szyi.

Za którymś kolejnym razem oparł podbródek o moje ramię i zaczął wpatrywać się w modelkę siedzącą obok z uwodzicielsko skrzyżowanymi nogami, podbródkiem na dłoniach i łokciami na kolanach. O tej porze frędzle już nieco zsunęły się z sutków.

– Tylko spójrz na nią – wyszeptał zachrypniętym głosem, z oczami utkwionymi w dziewczynie, która wyglądała na najmłodszą ze wszystkich. – Patrz, jak naśladuje starsze modelki, podpatruje, jak ruszają biodrami, oczami, patrzy na ich usta i robi dokładnie to samo, bo wie, że to seksowne. Dopiero dorasta do tego ciała, które już ma, nie do końca zdaje sobie sprawę, z tego, co posiada, i uczy się jak pisklę świeżo wyklute ze skorupki. Czy to nie kapitalny widok?

Ooo tak, zdecydowanie kapitalny. Absolutnie wciągający, w rzeczy samej, pomyślałam, ale tylko strząsnęłam go z siebie i oznajmiłam, że zaraz wracam. Prawie upadł na nią, kiedy się z niego wyplątałam, i słyszałam, jak prawi jej komplementy, kiedy szłam w stronę frontowej części klubu.

Elisa leżała na atrakcyjnym mężczyźnie na siedzisku bliżej drzwi, głowę i ramiona opierała na jego piersi, a bose stopy – jeszcze z czerwonymi śladami od sandałów – na kolanach Davide'a. Nie wyglądała na specjalnie przejętą ani nawet świadomą sytuacji z BlackBerry. Nie byłam pewna, czy jest przytomna, ani nawet żywa, dopóki nie podeszłam na tyle blisko, żeby zobaczyć, jak jej wklęsły brzuch podnosi się i opada najlżejszym z możliwych ruchem.

– Bette, kochana, tu jesteś! – wykrzesała z siebie dość energii, żeby było ją słychać mimo muzyki, chociaż z pewnością nie spożyła tego dnia wystarczającej liczby kalorii, żeby utrzymać pozycję stojącą. Postanowiłam wyjaśnić porażkę z Black-Berry przy innej okazji.

– Hej – mruknęłam, demonstrując brak entuzjazmu.

– Podejdź tu, chcę, żebyś poznała najbardziej utalentowanego terapeutę pielęgnacji skóry na Manhattanie. Marco, to jest Bette. Bette, Marco.

– Jestem estetykiem – poprawił natychmiast.

Szłam podziękować Sammy'emu, ale było oczywiste, że muszę spędzić przynajmniej kilka minut przy ich stoliku. Usiadłam i natychmiast nalałam sobie wódkę z tonikiem. – Cześć Marco, miło cię poznać. Skąd znasz Elisę?

– Skąd znam Elisę? Cóż, lubię myśleć, że jestem odpowiedzialny za tę nieskazitelną, jaśniejącą skórę! – Ujął jej głowę wypielęgnowanymi palcami i popchnął w moim kierunku, jakby chodziło o przedmiot. – Popatrz tylko. Czy widzisz tę gładkość? Widzisz całkowity i absolutny brak plam i przebarwień? To osiągnięcie! – Mówił z lekkim hiszpańskim akcentem i z wielką emfazą.

– Uhm, wygląda świetnie. Może mógłbyś i mnie kiedyś pomóc – powiedziałam, bardziej z braku pomysłu, jak wnieść coś do rozmowy, niż kierując się pragnieniem skorzystania z jego usług.

– Uhm – odpowiedział, przedrzeźniając mnie, i przyjrzał się mojej twarzy. – Nie jestem taki pewien.

Potraktowałam to jako pretekst do odejścia, ale Elisa podniosła się do pozycji siedzącej i powiedziała:

– Kochani, zabawcie tu przez parę minut sami, a ja i Davide pójdziemy się przywitać z kilkoma znajomymi.

Podniosłam głowę i zobaczyłam, że Davide pochylił się do przodu tak, by stół zasłaniał jego dłonie. Zręcznie otworzył leżącą na podłodze torebkę Elisy, pikowaną Chanel, zdjął klucz z breloczka, z malutkiej paczuszki wsypał do najdłuższego rowka w kluczu biały proszek i szybko podniósł do nosa. Dłonią zasłaniał cały klucz i dla kogoś, kto nie przyglądał się uważnie, wyglądało to, jakby od niechcenia potarł nos, może z powodu alergii. W sekundę lub dwie napełnił klucz na nowo i podał Elisie, która też zrobiła to tak szybko, że nie byłam nawet pewna, co przemknęło pod jej nosem i kiedy. Po kilku kolejnych sekundach breloczek z kluczami był już na swoim miejscu w torebce, a oni wstali z miejsc, gotowi na obchód sali.

– Mogli nas przynajmniej poczęstować, nie uważasz? – powiedział Marco.

– Taaa, chyba tak – powiedziałam, nie do końca pewna, czy mam ogłosić, że nigdy tego nie próbowałam i chociaż byłam ogromnie ciekawa, strach okazał się silniejszy niż ciekawość.

Marco westchnął znacząco i pociągnął długi łyk ze szklanki.

– Ciężki dzień? – spytałam, znowu nie wiedząc ani jak prowadzić rozmowę, ani jak uciec.

– A żebyś wiedziała, że ciężki jak cholera. Elisa znowu spieprzyła mi cały harmonogram. Dobrze wie, jak bardzo nie lubię, kiedy mi mdleje na fotelu. – Kolejne westchnienie.

– Hm? Zemdlała? Coś jej jest?

Przewrócił oczami, po czym westchnął przeciągle i z wyczerpaniem.

– Popatrz na nią, czy wygląda na zdrową? Oczywiście, jak najbardziej popieram koncepcję, żeby się głodzić, co tu dużo gadać, sam parę razy w życiu musiałem to zrobić, ale trzeba brać odpowiedzialność za swoje czyny! Człowiek wie, kiedy jest na granicy omdlenia! Najpierw pojawiają się drobne błyski.światła przed oczami, a potem zwykle trochę kręci się w głowie. Ciało w ten sposób daje znak, że czas ugryźć kawałek batona energetycznego, który powinno się mieć przy sobie na tego typu okazje. Trzeba uważać na sygnały ostrzegawcze, rozumiesz, i nie spadać z mojego fotela, bo w przeciwnym razie pieprzy mi się cały harmonogram wizyt.

Nie byłam do końca pewna, jak na to wszystko zareagować, więc tylko siedziałam i słuchałam.

– Te dziewczyny myślą, że mogą przyjść po tygodniu wciągania narkotyków przez nos i niejedzenia i tak po prostu odlecieć na moim fotelu, a ja się nimi zajmę. Wiesz, kiedyś nie było z tym problemu, ale teraz mam lepsze rzeczy do roboty. Moim zdaniem to tak samo jak z narkomanami zażywającymi heroinę: nie obchodzi mnie, co zażywasz, tylko nie przedawkuj u mnie w domu, bo wtedy to ja mam problem. Rozumiesz?

Kiwnęłam głową. Szczęśliwy ten świat, że nosi faceta tak wrażliwego jak Marco, pomyślałam.

– Co prawda czasem ludzie mają gorzej niż ja – ciągnął szczerze. – Mój przyjaciel jest wizażystą. Nosi ze sobą walizkę kosmetyków i drugą z batonami i sokami w kartonikach, bo dziewczyny zawsze mu mdleją. Kiedy u mnie mdleją na fotelu, przynajmniej nie muszę zaczynać od nowa. On z reguły robi dziewczyny przed dużymi imprezami, kiedy są najbardziej zagłodzone, bo po supergłodówce, żeby się zmieścić w kiecki. Nie jest lekko, mówię ci. Potem to my musimy wszystko pozbierać.

– Tak, rozumiem. Słuchaj, bardzo miło było cię poznać, ale muszę iść przywitać się ze znajomym. Będziesz tu jeszcze parę minut? – spytałam, zdając sobie sprawę, że jeżeli nie ucieknę zaraz, to pewnie nie uda mi się nigdy.

– Jasne, nie ma sprawy, miło było. Do zobaczenia. – Skinął głową w moim kierunku, po czym pochylił się, żeby przygotować sobie następnego drinka.

Chciałam znaleźć Sammy'ego i podziękować mu za to, co zrobił, może wytłumaczyć, że nie przyszłam tu jako randka ani dziewczyna Philipa, ani nawet z własnej woli, ale zanim prze- brnęłam przez tłum przy drzwiach, który najwyraźniej powiększył się nadzwyczajnie w ciągu minionej godziny, Sammy'ego nie było nigdzie widać.

– Hej, widziałeś Sammy'ego? – spytałam Anthony'ego, starając się mówić nonszalancko.

Wyglądało, że już się uspokoił po ostatniej dyskusji; pokręcił głową, patrząc na swoją kartkę na podkładce.

– Nie, wyszedł wcześniej spotkać się z dziewczyną. Zostawił mnie samego z jedną z największych imprez roku. Z reguły tak nie robi, więc to musiało być coś ważnego. A co, jakiś problem? Spróbuję ci pomóc, tylko muszę najpierw pozbyć się tych ludzi.

– Nie, nie ma problemu. Chciałam się tylko przywitać.

– Tak, cóż, jutro znowu tu będzie.

Wyżebrałam papierosa od faceta w szmaragdowozielonej sukni jak z balu maturalnego i zmusiłam się, żeby wejść do środka. W zasadzie nie musiałam, bo impreza przyszła do mnie.

– Bette! Miałam nadzieję, że cię tu spotkam! – zaskrzeczała Abby, a kolosalne piersi o mało nie zasłoniły jej całej twarzy. – Powinnaś być w środku i pilnować swojego chłopaka, nie uważasz?

– Hej, Abby. Chętnie bym pogadała, ale właśnie wychodzę.

– Teraz używam formy Abigail. Wejdź do środka i wypal ze mną papieroska, co? W imię starych czasów.

Chciałam jej powiedzieć, że nie było żadnych starych czasów, ale zaczęłam się już poddawać stworzonemu przez mój umysł obrazowi Sammy'ego, który wtula się w swoją dziewczynę.

– Jasne – potwierdziłam apatycznie. – Nie ma sprawy.

– Więc powiedz, jak się wam układa z Philipem? To niesamowite, że wy dwoje jesteście ze sobą! – powiedziała, pochylając się do mnie konspiracyjnie.

– Niesamowite? Nie powiedziałabym. – Szukałam jakiegoś dobrego sposobu na zakończenie tej rozmowy.

– Bette! Oczywiście, że tak! Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że zadam ci osobiste pytanie, ale po prostu umieram z ciekawości: jaki on jest w łóżku? Bo, jak sama wiesz, krążą pogłoski, że…

– Abby, nie chcę być niegrzeczna, rozumiesz, ale naprawdę muszę już iść. Nie mogę teraz o tym rozmawiać.

Wydawała się zupełnie niezrażona.

– Jasne, nie ma problemu. Wiem, jak bardzo musisz być zmęczona nową pracą. W każdym razie na pewno niedługo się spotkamy, prawda? Och! I to cudowne, co zrobiłaś z tym kostiumem. Tylko ty potrafiłabyś sprawić, że coś tak przeciętnego może wyglądać aż tak dobrze!

Wycofałam się, jakby była psem chorym na wściekliznę, i zaczęłam brnąć z powrotem do stolika Elisy, żeby się pozbierać. Zamiast tego dotarłam do baru i wypiłam martini, zmieszane tak, jak lubił Will. Nie było to wcale takie złe, siedzieć i upijać się w samotności, ale kiedy cała horda wspaniałych i niemal nagich dziewczyn wtargnęła w moją osobistą przestrzeń, pokusa, aby wyjść, okazała się zbyt wielka. Niezależnie od zdjęć, których pragnęła Kelly, nie miałam już siły znosić fascynujących rozważań Philipa na temat cyklu rozwojowego południowoamerykańskich modelek czy sugestii Marco dotyczących najlepszych technik głodzenia się, więc wysłałam Philipowi i Elisie tego samego jednolinijkowego SMS-a, informując ich o nagłej chorobie, i opadłam na tylne siedzenie taksówki. Spojrzałam na zegarek – pierwsza trzydzieści nad ranem. Czy zastanę ich jeszcze w Black Door? Odpowiedź uzyskałam, kiedy Michael mruknął niewyraźnie „halo” po piątym dzwonku.

– Przepraszam – wybąkałam.

– Właśnie dotarłem do domu – odpowiedział. – Ominął cię udany wieczór. Ale Black Door z Pen i Averym to zupełnie coś innego niż Black Door z Pen i Bette!

Zaczęłam dzwonić do Penelope w chwili, kiedy zaczął stukać licznik, i ponawiałam próby, aż w końcu zasnęłam nieco po trzeciej nad ranem. Za każdym razem włączała się poczta głosowa.

Загрузка...