22

W końcu skontaktowałam się z Penelope we wtorek wieczorem. Wydawała się daleka, w sensie fizycznym w związku z odległością i różnicą czasu, ale też w innym znaczeniu. Przysięgła, że wybaczyła mi wyjście tego wieczoru z jej pożegnalnego przyjęcia, ale nie miałam wrażenia, by sprawa zupełnie przebrzmiała. Wciąż nie powiedziałam jej o pocałunku Sammy'ego, sytuacji z rodzicami podczas Święta Plonów ani o tym, co zdradziła mi Kelly, że za okropnymi artykułami na mój temat stoi Abby. Trzy miesiące temu byłoby to zupełnie niezrozumiałe. A teraz miałam wszystko jeszcze bardziej pogorszyć. Może nawet nieodwracalnie.

Przez ostatnie trzy godziny zbierałam odwagę, żeby zadzwonić do Pen, myśląc jednocześnie o Sammym, zastanawiając się, czy jest w domu i szykuje się do zerwania ze swoją dziewczyną, żebyśmy mogli być razem. Zawsze wydawał się taki uszczęśliwiony, kiedy widział mnie w Bungalowie, że wiedziałam: postąpi właściwie, co oczywiście oznacza natychmiastowe zakończenie związku z tamtą i rozpoczęcie długotrwałego romansu ze mną. To było takie oczywiste. Przynajmniej dla mnie.

Ostatecznie palce wykonały polecenie mózgu, żeby wybrać numer, i zanim zdążyłam odłożyć słuchawkę po raz tysięczny, Penelope odebrała.

– Cześć! Jak się masz? – zapytałam nieco zbyt entuzjastycznie. Wciąż nie znalazłam właściwych słów i chciałam zyskać na czasie.

– Bette! Cześć. Co tam? – Odpowiedziała równie entuzjastycznie.

– Nic specjalnego. Jak zwykle, wiesz. – Postanowiłam zerwać plaster szybko: jedno pociągnięcie zamiast długiej powolnej tortury. – Muszę ci coś powiedzieć. Pen…

Przerwała mi, kiedy formułowałam pierwsze słowa.

– Bette, zanim cokolwiek powiesz, mam ci do powiedzenia coś okropnego. – Zrobiła głęboki wdech, a potem oznajmiła: – Nie mogę spędzić z tobą sylwestra.

Co? Jak to możliwe? Czy już skądś wie o Turcji? Jest taka zirytowana, że postanowiła pierwsza odwołać? Musiała zinterpretować moje zdumione milczenie jako gniew, bo pospiesznie rzuciła:

– Jesteś tam? Bette, tak mi przykro, nawet nie umiem ci wyjaśnić, jak bardzo. Właśnie dzwonili moi rodzice, żeby nam powiedzieć, że wynajęli dom w Las Ventanas na tydzień między świętami a Nowym Rokiem. Powiedziałam im, że mam już plany na sylwestra, ale stwierdzili, że zaprosili już rodziców Avery'ego i jego brata, więc wszyscy musimy jechać i nie mam wyboru. Jak zwykle.

To było zbyt piękne, żeby okazało się prawdziwe.

– Naprawdę? Zamiast tego jedziesz do Meksyku? – Pytałam, bo chciałam się upewnić, że dobrze rozumiem jej opowieść, ale dla Penelope musiało to zabrzmieć, jakbym była bardzo zagniewana.

– Och, Bette, tak mi strasznie, strasznie przykro. Oczywiście zwrócę ci pieniądze za bilet, z którego nie skorzystasz, i kupię następny, kiedy tylko będziesz mogła. Proszę, wybacz mi. Jeżeli to jakaś pociecha, to czeka mnie absolutnie koszmarny sylwester… – Była taka zmartwiona, że miałam ochotę ją uściskać.

– Pen, nie martw się…

– Naprawdę? Nie jesteś wściekła?

– Jeżeli obie mamy być szczere, to dzwoniłam odwołać swój noworoczny przyjazd. Kelly chce nas wszystkich wysłać do Turcji.

– Do Turcji? – zapytała niepewnie. – Dlaczego do Turcji?

– Służbowo, wyobraź sobie. Mamy nowego klienta, jakieś Stowarzyszenie Właścicieli Nocnych Klubów, i chcą, żebyśmy promowali nocne życie w Stambule. Zasadniczo eksportujemy po prostu do nich całą imprezę i pilnujemy, żeby miała tutaj dobrą prasę. Stwierdzili, że Nowy Rok to świetny moment na początek.

Zaczęła się śmiać i powiedziała:

– A ty zmusiłaś mnie, żebym wydusiła z siebie całą tę żałosną historię, kiedy sama dzwoniłaś odwołać spotkanie? Ależ z ciebie suka.

– Przepraszam bardzo, od razu stwierdziłaś, że mam nie przyjeżdżać, więc nie widzę powodu do nazywania mnie suką. – Obie się śmiałyśmy i miałam uczucie, że ktoś zdjął z moich ramion wielki ciężar.

– Ale całkiem poważnie, to brzmi fantastycznie – stwierdziła. – Będziesz miała czas na zwiedzanie? Słyszałam, jak ludzie opisywali Hagia Sofię jako transcendentalne przeżycie. I Błękitny Meczet, i Wielki Bazar. Przejażdżka łodzią wycieczkową po Bosforze! Mój Boże, Bette, to brzmi niesamowicie…

Nie chciałam jej mówić, że jak na razie jedyne zajęcia w czasie dnia, które widziałam w planie, to masaże gorącymi kamieniami, a jedyna planowana przejażdżka łodzią miała służyć wielkiemu pijaństwu, więc mruczałam potakująco i spróbowałam zmienić temat.

– Wiem, powinno być wspaniale. A co u ciebie?

– Och, nic takiego. To i tamto, wiesz.

– Penelope! Jeśli dobrze sobie przypominam, przeprowadziłaś się ostatnio na drugi koniec kraju. Jak tam jest? Co się dzieje? Opowiedz mi wszystko! – Zapaliłam papierosa i posadziłam sobie Millington na kolanach, gotowa do wysłuchania, jak cudownie zalane słońcem jest LA, ale Penelope zdecydowanie nie miała zachwyconego głosu.

– Cóż, na razie w porządku – stwierdziła ostrożnie.

– Brzmi to żałośnie. Co się dzieje?

– Nie wiem – westchnęła. – Kalifornia jest w porządku. Właściwie miła. Naprawdę miła. Kiedy pominiesz cały ten absurd z koktajlami z perzu, to niezłe miejsce do życia. Mamy wspaniały apartament w Santa Monica, kilka przecznic od plaży, i świetnie jest być tak daleko od rodziców. Sama nie wiem, to po prostu…

– Co po prostu?

– Myślałam, że Avery trochę się uspokoi, kiedy tu dotrzemy, ale natychmiast nawiązał kontakty z całą masą ludzi z ubezpieczeń, którzy przeprowadzili się tu po college'u. Prawie go nie widuję. Ponieważ nie zacznie zajęć przed połową stycznia, ma przed sobą kolejny miesiąc samych całonocnych wyjść, co wieczór.

– Och, kochanie, na pewno po prostu musi przywyknąć do nowego miejsca. Będzie musiał zwolnić, kiedy zacznie szkołę.

– Pewnie tak. Masz rację, na pewno. Chodzi tylko o to, że on… nieważne.

– Penelope! Co miałaś zamiar powiedzieć?

– Pomyślisz, że jestem najgorszą osobą na świecie.

– Pozwól, że ci przypomnę, droga przyjaciółko, że rozmawiasz z kimś, kto – początek cytatu – umawia się – koniec cytatu – z facetem wyłącznie z powodów zawodowych. Nie wydaje mi się, żebym z tej pozycji mogła cię teraz osądzać.

Westchnęła.

– Przedwczoraj sprawdziłam konto Avery'ego na Yahoo, kiedy był na imprezie w Viceroyu, i znalazłam trochę e-maili, które były dość niepokojące.

– Macie dostęp do swoich kont pocztowych? – zapytałam przerażona.

– Oczywiście, że nie. Ale nietrudno było wpaść na jego hasło. Wpisałam po prostu nazwą jego fajki wodnej i voila! Pełny dostęp!

– Fajki wodnej? I co znalazłaś? – Z pewnością nie uważałam, że źle postępuje, włamując się na jego konto. Całymi miesiącami usiłowałam podejrzeć, jak Cameron wpisuje swoje hasło, ale zawsze był zbyt szybki.

– Wiem, że pewnie reaguję przesadnie, ale są tam bardzo słodziutkie e-maile do dziewczyny, z którą pracował w Nowym Jorku.

– Zdefiniuj „słodziutkie”.

– W kółko o tym, jaką to ona ma mocną głowę, bardziej niż każda inna dziewczyna, którą spotkał.

– Rany, co za donżuan. Facet mógłby napisać podręcznik uwodzenia.

– Prawda? Wiem, że to brzmi absurdalnie, ale były naprawdę flirciarskie. Podpisał je „buziaczki”.

– O Boże. Czy jest gejem? Stanowczo nie jest gejem, prawda? Jaki heteroseksualny facet tak pisze?

– Cóż, na pewno nie pisał czegoś takiego do mnie. Po prostu się wystraszyłam. Wczoraj, kiedy wrócił do domu o trzeciej nad ranem, zapytałam go jakby nigdy nic, czy podtrzymuje kontakty z kimś z pracy i powiedział „nie” tuż przedtem, nim stracił przytomność. Czy reaguję przesadnie? Dzisiaj rano był taki uroczy i zaproponował, że zabierze mnie na zakupy, żebyśmy spędzili razem dzień…

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Do ślubu zostało jeszcze osiem miesięcy i wyglądało na to, że Penelope może – tylko może – zda sobie sprawę, zanim będzie za późno, że Avery to dupek pierwszej klasy i nie jest wart całej jej małżeńskiej przyszłości. Z radością podsyciłabym w niej to przekonanie, ale do podstawowego wniosku musiała dojść sama.

– Cóż – zaczęłam powoli, dobierając starannie słowa – to chyba normalne, że każdy związek ma lepsze i gorsze momenty, prawda? To dlatego ludzie najpierw się zaręczają. To tylko tyle. Zaręczyny. Jeżeli odkryjesz na jego temat coś, z czym nie będziesz mogła żyć, no wiesz, nie jesteście po ślubie i…

– Bette, nie o tym mówią – przerwała mi ostro. Ups. – Kocham Avery'ego i oczywiście wychodzą za niego za mąż. Po prostu rozmawiam z moją najlepszą przyjaciółką o czymś, co z pewnością jest śmiesznym, bezpodstawnym, paranoicznym podejrzeniem. To stanowczo mój problem, nie Avery'ego. Muszę tylko bardziej wierzyć w jego uczucia do mnie, to wszystko.

– Jasne, jasne, Pen. Całkowicie rozumiem. Nie chciałam niczego sugerować. I oczywiście zawsze tu jestem, żeby cię wysłuchać. Przepraszam, że to powiedziałam.

– Mniejsza z tym, jestem teraz trochę rozemocjonowana. Trochę tęsknię za domem. Poważnie, dzięki, że mnie wysłuchałaś. Przepraszam za to wszystko. A co u ciebie? Philip? Jest w porządku?

Jakim sposobem sytuacja tak bardzo wymknęła się spod kontroli, że moja najlepsza przyjaciółka nie tylko pyta o Philipa, ale nie ma pojęcia o istnieniu Sammy'ego? Było niewyobrażalne, żebym mogła pocałować kogoś takiego jak Sammy i nie powiedzieć o tym Pen trzydzieści sekund po fakcie, kiedy całymi dniami razem pracowałyśmy, a wieczorami spotykałyśmy się w Black Door, ale minęły wieki, odkąd ostatnio to zrobiłyśmy. A przynajmniej miałam uczucie, że to były wieki.

– To dość skomplikowane. Wszyscy uważają, że się spotykamy, pewnie nawet on, ale tak naprawdę się nie spotykamy – wyjaśniłam, świetnie rozumiejąc, że to stwierdzenie nie ma za grosz sensu, ale zabrakło mi energii na cofanie się do początku i wyjaśnianie.

– Cóż, prawdopodobnie to nie moja rola, ale nie jestem pewna, czy jest dla ciebie odpowiedni, Bette.

Zaczęłam się zastanawiać, jak by zareagowała, gdyby wiedziała, co mama powiedziała mi o Westonach.

Westchnęłam.

– Wiem o tym, Pen. Po prostu teraz czuję się przytłoczona, rozumiesz?

– Niezupełnie. Właściwe to niczego nie wyjaśniłaś.

– Chodzi o to, że ta praca w jakiś sposób przeniknęła do całej reszty mojego życia. Szefowa nie jest specjalnie dobra w dokonywaniu rozróżnień między tym, co dzieje się w biurze, a tym, co dzieje się gdzie indziej, i wiele rzeczy działa na zakładkę. Czy to ma jakiś sens?

– Nie. Co szefowa ma wspólnego z twoim życiem osobistym?

– Nie tylko o to chodzi. Will załatwił mi tę pracę i oczekuje, że się dobrze sprawię. Ktoś wyświadczył mu wielką przysługę. I dobrze sobie radzę, jak sądzę, cokolwiek by to znaczyło. Ale cała sprawa z Philipem jest z tym w pewien sposób powiązana. – Wiedziałam, że mówię zupełnie bez sensu, że równie dobrze mogłabym mówić po chińsku, bo niczego nie wyjaśniam ani Penelope, ani sobie, ale nie byłam w stanie znieść myśli o tłumaczeniu tego teraz.

– No dobrze – westchnęła Pen. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz, ale jestem pod ręką, wiesz? Wystarczy podnieść słuchawkę.

– Wiem, kochanie, i doceniam to.

– Jeszcze raz przepraszam za ten Nowy Rok, ale cieszę się, że będziesz robiła coś tak wspaniałego. Przeczytam o tym we wszystkich gazetach…

– Coś mi się przypomniało! Nie mówiłam ci… jak mogłam zapomnieć? Wiesz, że „Nowojorska Bomba” wypisuje o mnie wszystkie te paskudztwa?

– Tak, ostatnio trudno je przegapić.

– Masz jakieś pojęcie, kto to pisze?

– Zaraz, chyba pamiętam jej imię. Czy nie jakaś Ellie?

– Tak. Wiesz, kto to jest?

– Nie, a powinnam?

– To, moja droga Pen, Abby. Wir. Ta kurwa mnie śledzi i drukuje to wszystko pod pseudonimem.

Gwałtowne zaczerpnięcie powietrza.

– Za tym wszystkim stoi Abby? Jesteś pewna? Co chcesz z tym zrobić? Musisz ją uciszyć.

Prychnęłam.

– Nie mów! Kelly powiedziała mi o tym całe tygodnie temu, ale przysięgłam, że zachowam wszystko w tajemnicy! Rozważam to obsesyjnie, ale zawsze tak się spieszymy, że zapomniałam ci powiedzieć. Czy to nie wariactwo? Nie przypuszczałam, że aż tak mnie nienawidzi.

– To faktycznie dziwne. Wiem, że nie jest twoją wielką fanką-moją zresztą też nie – ale to wydaje mi się szczególnie podłe, nawet jak na nią.

– Chcę konfrontacji i nie mogę tego zrobić. To niesamowicie irytujące. – Zerknęłam na zegarek na dekoderze do kablówki i zeskoczyłam z sofy. – Omójboże, Pen, już ósma. Strasznie mi przykro, ale muszę lecieć. Prowadzę dzisiaj klub książki i muszę wszystko przygotować.

– Nie rozumiem dlaczego, ale jestem zachwycona, że wciąż to czytasz. Jesteś taką romantyczką, Bette.

Pomyślałam o Sammym i o mało czegoś nie powiedziałam, ale w ostatniej sekundzie postanowiłam sprawę przemilczeć.

– No tak, znasz mnie. Bette, nieodmiennie pełna nadziei – stwierdziłam lekko.

Kiedy się rozłączyłyśmy, czułam się nieco lepiej. Powinnam spędzić wieczór, wyszukując w Google'u informacje i czytając o ludziach, których mieliśmy zabrać do Turcji, ale nie mogłam się zmusić, żeby odwołać klub książki, jeśli nie było to absolutnie konieczne. Pełną godzinę zajęło mi przygotowanie mieszkania na przyjście dziewczyn, ale kiedy po raz pierwszy zabrzęczał domofon, wiedziałam, że było warto.

– Postanowiłam uczcić dzisiaj temat latynoski – oznajmiłam, kiedy wszystkie się usadowiły. Czytałyśmy Kupioną przez latynoskiego kochanka * i okładka przedstawiała wysokiego mężczyzną w czarnym krawacie (prawdopodobnie owego latynoskiego kochanka), obejmującego elegancką kobietę w wieczorowej sukni na pokładzie czegoś, co wyglądało na jacht. – Mamy tu dzbanek sangrii i drugi margarity.

Urządziły mi owację i napełniły szklanki.

– Oprócz tego miniaturowe quesadillas, miniburrito i trochę zabójczych czipsów z dipem guacamole. A na deser babeczki „Magnolia”.

– Co babeczki z różowym lukrem mają wspólnego z naszym latynoskim tematem? – zapytała Courtney, biorąc jedną z tacy.

– Przyznaję, że nic, ale nie umiałam wymyślić latynoskiego deseru, który wolałabym od babeczek – stwierdziłam. W tym momencie Millington cienko szczeknęła ze swojej kryjówki pod zlewem. – Maleńka, chodź tu. No, chodź, grzeczna dziewczynka – zawołałam. Posłuchała mnie i podeszła powoli, prezentując zebranym maleńkie sombrero, które miała na głowie stosownie do okazji.

– Niemożliwe – zaśmiała się Jill, biorąc ją na ręce i podziwiając kapelusik.

– Owszem. Dostałam go w sklepie z kostiumami dla dzieci w centrum. Zobacz, ma gumkę, żeby nie spadł. Wspaniały, prawda?

Janie sięgnęła po kolejną quesadillę i z roztargnieniem podrapała Millington.

– Bette, od roli niechętnej członkini, która nie chciała organizować spotkań u siebie, przeszłaś do roli klubowej Marthy Stuart… Cóż, muszę przyznać, że to robi wrażenie.

Zaśmiałam się.

– Chyba praca przesącza się w inne dziedziny mojego życia, co? W tym momencie potrafię zorganizować imprezę z zamkniętymi oczami.

Najpierw zjadłyśmy i wypiłyśmy, pracując nad uzyskaniem stosownego szumu po sangrii, żeby móc dyskutować zupełnie szczerze o tym, jak bardzo jesteśmy zachwycone wyborem dzisiejszej lektury. Kiedy Vika wyciągnęła mocno podniszczony egzemplarz ze swojej superwielkomiejskiej torby konduktorki, byłyśmy nieźle wstawione.

– Okej, przeczytam streszczenie ze strony w necie – oznajmiła, rozwijając wydruk. – Wszystkie gotowe?

Kiwnęłyśmy głowami.

– Dobra, zaczynam. „Hiszpański milioner Cesar Montarez pragnie Rosalind od chwili, gdy ją zobaczył. To elektryzujące pożądanie jest odmienne od wszystkiego, czego doświadczył do tej pory. Ale Cesar nie ma szacunku dla kobiet pragnących pieniędzy – kochanek czy żon w małżeństwach z rozsądku. Rosalind jest zdecydowana, że nigdy nie będzie ani jedną, ani drugą, przynajmniej do czasu, gdy Cesar odkrywa, że dziewczyna ma tajemnicze długi. Teraz może kupić ją na kochankę… a Rosalind nie ma wyboru i musi zapłacić żądaną przez niego cenę…”. O rany. Brzmi seksownie. Przemyślenia?

– To takie romantyczne, kiedy on widzi ją w tej nadmorskiej restauracji. Po prostu wie, że to ta jedyna. Czemu normalni faceci tacy nie są? – jęknęła Courtney.

Sammy na pewno taki jest, pomyślałam, gubiąc wątek.

Każda z nas dorzuciła coś od siebie o ulubionej postaci, zwrocie akcji i scenach miłosnych, co nieuchronnie sprowadziło rozmowę na nasze życie – opowieści o pracy i narzekanie na rodzinę, ale głównie mężczyzn.

Była prawie północ, kiedy zabrzęczał domofon.

– Tak? – zapytałam, naciskając guzik interkomu.

– Mam tu Philipa Westona, który chce się z tobą zobaczyć, Bette. Przysłać go na górę?

– Philip? Jest tutaj? Teraz? -Nie zdawałam sobie sprawy, że powiedziałam to głośno, dopóki Seamus nie odpowiedział radośnie: – Jasne, że jest, Bette.

– Mam towarzystwo – stwierdziłam, ogarnięta paniką. – Możesz poprosić Philipa, żeby zadzwonił, kiedy wróci do domu?

– Bettie, kotku, wpuść mnie. Mój kumpel z dołu… jak ci na imię? Seamus? Poczciwiec! Popijamy piwko i rozmawiamy, jaka z ciebie dobra dziewczyna. A teraz bądź grzeczną dziewczynką i mnie wpuść…

Spojrzałam na swoje podarte dżinsy i znoszony T-shirt i zaczęłam się zastanawiać, czego, u licha, Philip może chcieć o północy? Z normalnym facetem rzecz byłaby oczywista, ale Philip nigdy wcześniej nie dzwonił do mnie po pijaku – że już nie wspomnę o pijackich odwiedzinach – i autentycznie poczułam mdłości.

– A, raz się żyje – westchnęłam. – Wchodź.

– Omójboże, Philip Weston tu jest? Teraz? – zapytała Janie bez tchu. – Ale wszystkie wyglądamy okropnie. Ty wyglądasz okropnie.

Miała oczywiście rację, ale nie było czasu, żeby coś na to poradzić.

– Bette, nie myśl, że tak łatwo się wymigasz. Wychodzimy, ale lepiej, żebyś była przygotowana do złożenia wyjaśnień na następnym spotkaniu – groźnie ostrzegła Vika.

Courtney kiwnęła głową.

– Zaprzeczałaś, że „Nowojorska Bomba” pisze prawdę, a teraz Philip Weston zjawia się w twoim mieszkaniu w środku nocy? Zasługujemy na każdy smakowity detal!

Rozległo się pukanie, a potem głuchy łomot w korytarzu. Otworzyłam drzwi i Philip wtoczył się do środka.

– Bettie, kotku, jestem troszkę wcięty – wybełkotał, ciężko opierając się o ścianę.

– Tak, właśnie widzę. Wchodź – powiedziałam, na wpół go ciągnąc, na wpół podpierając, kiedy wszedł, powłócząc nogami, a dziewczyny stanęły po bokach, żeby zrobić przejście do futonu.

– Philip Weston – westchnęła Janie.

– We własnej osobie – wyszczerzył zęby i rozejrzał się po pokoju, po czym padł na futon. – Laleczko, skąd się wzięły te wszystkie zabójcze dziewczyny?

Courtney wpatrywała się w niego przez pełnych dziesięć sekund, po czym odwróciła się do mnie i stwierdziła dość znacząco:

– Bette, teraz zmykamy. Dziewczyny, chodźmy i zostawmy Bette i Philipa, eee, sam na sam. Jestem pewna, że wszystko nam opowie przy następnym spotkaniu. A skoro o tym mowa, za co się bierzemy?

Alex uniosła egzemplarz Poskromić mrocznego władcę odchylony w taki sposób, że tylko my go widziałyśmy.

– Proponuję to.

– Załatwione – powiedziałam. – Czytamy to na następny raz. Dzięki za wizytę, dziewczyny.

– Och nie, to my dziękujemy – odparła Janie, kiedy ściskałam je na pożegnanie.

– Nie mogę się doczekać, kiedy o tym usłyszę – wyszeptała Jill.

Gdy poszły, skupiłam uwagę na pijanym Angliku na mojej sofie.

– Kawa czy herbata?

– Gin z tonikiem brzmi absolutnie fantastycznie, kotku. Z przyjemnością wypiję szklaneczkę na dobranoc.

Nastawiłam wodę i usiadłam na krześle naprzeciwko niego. Nie mogłam podejść bliżej, ponieważ odór alkoholu był wszechogarniający. Sączył się przez pory jego skóry w ten szczególny sposób, który przytrafia się facetom, kiedy piją całą noc. W promieniu pięciu stóp unosił się charakterystyczny zaduch męskiego akademika z pierwszego roku studiów. A jednak Philip nadal wyglądał uroczo. Opalenizna maskowała zielony odcień, który z pewnością musiała mieć jego skóra, a postrzępione włosy były rozburzone niemal perfekcyjnie.

– No i gdzie dzisiaj byłeś? – zagadnęłam.

– Och, tu i tam, kotku, tu i tam. Cholerna reporterka łaziła za mną przez całą noc ze swoim cholernym fotografem. Kazałem im się odpieprzyć, ale chyba przyjechali za mną tutaj – wybełkotał, wyciągając rękę w stronę Millington, która na niego zerknęła, zawyła i uciekła. – Chodź tu, piesku. Chodź i przywitaj się z Philipem. Co się stało twojemu psu, kotku?

– Och, zawsze jest wyjątkowo ostrożna wobec wysokich pijanych Brytyjczyków w mokasynach od Gucciego noszonych na bose stopy. Poważnie, to nic osobistego.

Z jakiegoś powodu uznał, że to straszliwie zabawne i o mało nie spadł z kanapy w ataku śmiechu.

– Cóż, jeśli nie ona, może ty przyjdziesz i należycie mnie powitasz?

Zagwizdał czajnik i kątem oka zobaczyłam Millington ukrywającą się w ciemnej łazience. Lekko drżała. Podeszłam do kuchenki, żeby nalać nam herbaty.

– Kotku, naprawdę nie powinnaś była robić sobie tyle kłopotu! – zawołał, jakby nieco bardziej trzeźwy.

– To herbata, Philipie. Gotowana woda.

– Nie, kochanie, mam na myśli wybór stroju. Poważnie, pocałowałbym cię bez wzglądu na to, co masz na sobie. – Dostał kolejnego ataku śmiechu i zaczęłam się zastanawiać, jak ktoś może mieć tak pokrętne poczucie humoru.

Umieściłam przed nim kubek, a on w rewanżu uszczypnął mnie w tyłek.

– Philipie – westchnęłam.

Położył mi ręce na biodrach z zaskakującą siłą i pociągnął do siebie na kolana.

– Wszyscy myślą, że jesteś moją dziewczyną, kotku – za-bełkotał.

– Tak, dziwne, prawda? Szczególnie że nigdy przecież nie byliśmy ze sobą, eee, intymnie.

– Nie rozpowiadasz o tym, prawda? – zapytał szybko. Pierwszy raz, odkąd wszedł, wyglądał na zaniepokojonego.

– Rozpowiadam o czym?

– Chodź bliżej, laleczko. Pocałuj mnie.

– Jestem tuż obok, Philipie – stwierdziłam, oddychając przez usta.

Wsunął mi rękę pod koszulkę i zaczął gładzić po plecach. Było tak miło, że na ułamek sekundy udało mi się zapomnieć, że to sfatygowany Philip, a nie, powiedzmy, Sammy. Bez namysłu zarzuciłam mu ramiona na szyję i przycisnęłam wargi do jego warg. Nie od razu się zorientowałam, że otworzył usta, żeby zaprotestować, a nie odpowiedzieć pocałunkiem.

– Ooo, kotku, spróbuj nie wyskakiwać z majtek. – Odsunął się i spojrzał na mnie, jakbym zerwała z siebie całe ubranie i się na niego rzuciła.

– Na czym polega problem, co? – spytałam. Tym razem nie zamierzałam popuścić, musiałam się wreszcie upewnić, że to nie moja wyobraźnia czy jakaś gówniana wymówka. Potrzebowałam potwierdzenia, że z jakiegoś powodu wolałby umrzeć, niż mnie dotknąć.

– Oczywiście, że mi się podobasz, kotku. Gdzie ten gin z tonikiem? Łyknę sobie troszkę, a potem możemy porozmawiać.

Zeszłam z niego i wyciągnęłam z lodówki butelkę artois. Kupiłam ją rok temu, kiedy przeczytałam w „Glamour”, że zawsze należy trzymać w lodówce schłodzone piwo na wypadek, gdyby w mieszkaniu zmaterializował się prawdziwy facet, i w duchu złożyłam podziękowanie dobrym duszom u nich w redakcji. Kiedy wróciłam, Philip sprawiał wrażenie nieprzytomnego.

– Philipie! Hej, spójrz, mam dla ciebie piwo.

– Ahrr – mruknął. Powieki mu drgały, wyraźny znak, że udawał.

– Proszę, wstań. Może i jesteś pijany, ale nie śpisz. Może wsadzę cię w taksówkę do domu?

– Mmm. Tylko troszkę się prześpię, kotku. Ahrr. – Zaskakująco zgrabnie przerzucił stopy w mokasynach na futon i przytulił do piersi ozdobną poduszkę.

Było tuż po drugiej, kiedy narzuciłam na chrapiącego Philipa koc, wydobyłam Millington z kąta między umywalką a wanną i otuliłam nas obie kołdrą, nie zawracając sobie głowy rozbieraniem czy gaszeniem świateł.

Загрузка...