17

Kiedy ma się dwadzieścia siedem lat i w środku nocy dzwoni telefon, człowiek na ogół myśli, że to jakiś facet z pijackim zaproszeniem, żeby dokądś pojechać i się spotkać, i nie przewiduje związanej z pracą katastrofy, która z pewnością na zawsze zmieni jego życie. W noc przed imprezą BlackBerry było jednak inaczej. Kiedy o trzeciej trzydzieści nad ranem ryknęła moja komórka, z całkowitą pewnością wiedziałam, że nie mogę jej zignorować.

– Czy to Betty? – zapytała starsza kobieta, gdy tylko odebrałam.

– Halo? Kto mówi? Tu Bette – powiedziałam, wciąż jeszcze oszołomiona, chociaż zdołałam już usiąść prosto i miałam w ręku pióro.

– Betty, tu pani Carter – wyjaśnił kobiecy głos.

– Przepraszam. Czy mogłaby pani powtórzyć swoje nazwisko?

– Pani Carter. – Cisza. – Mama Jaya-Z.

Aha!

– Witam, pani Carter. – Pomyślałam o chwili, gdy rozdzielałam zaproszenia na imprezę i że pani Carter była jedyną osobą z odnośnikiem „matka gwiazdy”.

– Nie możemy się doczekać, żeby jutro przywitać u nas pani syna i jego ban… eee, jego przyjaciół. Wszyscy już się na to cieszą! – zapewniłam, w duchu gratulując sobie umiejętności aktorskich: słyszałam szczerość we własnym głosie.

– No tak, moja droga, właśnie dlatego dzwonią. Czy nie za późno? Pomyślałam, że taka poważna organizatorka jak ty na pewno nie śpi o północy. Nie myliłam się, prawda, kochanie?

– Eee, nie, zupełnie nie. Oczywiście jestem w Nowym Jorku, więc mamy tu trzecią rano, ale absolutnie proszę się nie przejmować. Może pani dzwonić do mnie o dowolnej porze. Czy coś się stało? – Proszę nie, proszę nie, powtarzałam bezgłośnie, zastanawiając się, co jeszcze mogłabym dodać do czeku na sto tysięcy dolarów, apartamentów na najwyższym piętrze hotelu Gansevoort i biletów na samolot w klasie biznesowej, na które wykosztowaliśmy się dla niego, jego mamy, dziewczyny-gwiazdy i dziewięciu najbliższych przyjaciół. Kiedy zapytałam, czemu w ogóle potrzebują pokoi w hotelu – wiedziałam przecież, że Jay-Z ma w Nowym Jorku przypominające pałac mieszkanie -jego mama się roześmiała i powiedziała „Po prostu je zarezerwuj”. Nie miałam więcej pytań.

– Widzisz, kochanie, mój synek właśnie dzwonił i powiedział, że nie widzi potrzeby wyruszania jutro tak wczesnym lotem. Miałam nadzieję, że mogłabyś zarezerwować nam wszystkim coś późniejszego.

– Coś późniejszego?

– Tak, no wiesz, lot, który startuje później niż ten, który…

– Rozumiem, co pani mówi – stwierdziłam trochę za ostro. – Problem w tym, że impreza zaczyna się o siódmej i w tej chwili macie przylot zaplanowany na drugą… Jeżeli go opóźnimy, istnieje ryzyko, że nie dotrzecie na czas.

– Cóż, jestem pewna, że jakoś to rozwiążesz, kochanie. Muszę koniecznie trochę wypocząć przed jutrzejszą wielką wyprawą- wysiłek związany z różnicą czasu między LA a Nowym Jorkiem zawsze zwala mnie z nóg-ale po prostu przefaksuj mi potwierdzenie, kiedy wszystko będzie ustalone. A teraz pa, pa. – Rozłączyła się, zanim zdążyłam powiedzieć choć słowo.

Pa, pa? Pa, kurwa, pa? Rzuciłam komórką o ścianę i nie poczułam nawet śladu satysfakcji, kiedy wydała z siebie słaby jęk, a potem zgubiła pokrywkę baterii i wyświetlacz pociemniał. Millington schowała głowę pod poduszkę w nadziei, że uniknie mojego gniewu. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie jest aby za późno, żeby rozwinąć w sobie poważne i wszechogarniające uzależnienie od środków uspokajających. Albo przeciwbólowych. Albo jednych i drugich. Na szczęście biura linii lotniczych działają przez całą noc i zanim zdążyłam uszkodzić coś jeszcze, już wykręcałam z domowego telefonu numer American Airlines.

Operatorka, która odebrała, miała głos równie zmęczony i wściekły, jak sama się czułam, więc zebrałam siły, szykując się na coś, co z pewnością miało być nieprzyjemnym wydarzeniem.

– Cześć, mam irytujące pytanie. Zrobiłam rezerwację dla grupy dwunastu osób na przelot z LAK na JKF o ósmej rano i miałam nadzieję, że mogłabym może przesunąć ich wszystkich na nieco później?

– Nazwisko! – warknęła, nie tylko w ogóle niezainteresowana, czego się spodziewałam, ale zwyczajnie agresywna. Zastanawiałam się, czy „przypadkowo” mnie rozłączy, jak ostatnio z wyraźną przyjemnością robili to inni, których prosiłam o coś rzeczywiście wymagającego zaangażowania z ich strony.

– Eee, rezerwacja jest właściwie na nazwisko Gloria Carter. Wszyscy lecą klasą biznes.

Nastąpił moment nabrzmiałej ciszy, po czym zapytała:

– Gloria Carter? Ta Gloria Carter? Mama Jaya-Z?

Jakim cudem ludzie wiedzą takie rzeczy, pozostawało dla mnie tajemnicą, ale wyczułam chwilową przewagę i z niej skorzystałam.

– Ta właśnie. Przylatuje do Nowego Jorku na występ razem z kilkoma przyjaciółmi i matką. Oczywiście jeżeli jesteś w Nowym Jorku i możesz to załatwić, będziesz mile widziana, możesz wpaść i posłuchać, jak śpiewa kilka piosenek.

Głośno wypuściła powietrze i powiedziała:

– Żartujesz! Poważnie? Właściwie to pracuję teraz w naszym centrum na Florydzie, ale mój brat mieszka w Queens i wiem na pewno, że byłby zachwycony, gdyby mógł pójść.

– Cóż, zobaczmy, co da się zrobić z tą zmianą lotu. Nie chcę, żeby dotarli tu za późno, może godzinę albo dwie później, to maksymalnie. Czy ten samolot ląduje zwykle o czasie?

– Kochana, LAX do JFK nigdy nie ląduje o czasie. – Skurczyłam się ze strachu. – Ale zwykle nie jest bardzo spóźniony. Zobaczmy… mam lot, który startuje z Los Angeles o dziesiątej rano i ląduje w Newark o czwartej. Pasuje?

– Tak, tak, będzie świetny. I masz dwanaście wolnych miejsc? – zapytałam z nadzieją, zastanawiając się, czy ta kobieta nie jest aby zesłanym na ziemię aniołem.

Roześmiała się. A raczej – zachichotała. Stanowczo zły znak.

– Jasne, mam dwanaście wolnych miejsc, ale nie wszystkie w biznesowej. Najlepsze, co mogę załatwić, to cztery w biznesowej, sześć w pierwszej klasie i dwa w turystycznej. Oczywiście będziesz musiała dopłacić różnicę między pierwszą klasą, co daje w sumie, och, zaraz… siedemnaście tysięcy dolarów. Pasuje?

Teraz przyszła moja kolej na chichot. Nie żeby cokolwiek było rzeczywiście zabawne, ale jedyną alternatywę stanowił szloch.

– A mam jakiś wybór? – zapytałam łagodnie.

– Z całą pewnością nie – odparła głosem, który podejrzanie sugerował, że świetnie się bawi. – I powinnaś chyba niedługo podjąć decyzję, bo właśnie zniknęło następne miejsce w klasie biznes.

– Biorę! – praktycznie krzyknęłam. – Rób tę zamianę.

Podałam jej numer mojej służbowej karty płatniczej, uznając, że to łatwiejsze, niż powiedzieć mamie Jaya-Z, że nie było późniejszych lotów, ryzykując odwołanie przez nich przyjazdu. A potem padłam z powrotem na łóżko.

Kiedy kilka godzin później zadzwonił budzik, czułam się, jakbym spędziła noc skulona na twardej betonowej podłodze. Na szczęście spakowałam strój na wieczorne przyjęcie do oddzielnej torby już wczoraj, więc jedyne, co musiałam zrobić, to starać się zachować pozycję pionową i pełną przytomność pod prysznicem.

Uznając, że jeśli kiedyś jest pora, żeby zaszaleć i pojechać taksówką, to teraz, upolowałam wolną w połowie swojej ulicy i zanurkowałam do środka. Korzystając, że nie jestem uwięziona pod ziemią w metrze, do którego nie dociera sygnał, pozwoliłam sobie również na sprawdzenie porannej wersji kilku stron internetowych na moim nowiutkim BlackBerry, prezencie od firmy, żebym mogła „zapoznać się z produktem”. Przejrzałam klipy z premiery Shreka 3, wprowadzenia na rynek wódki Vox i naturalnie kolumnę „Nowojorska Bomba”, przedstawiającą Philipa, mnie i moją garsonkę.

Taksówka oczywiście utknęła w korku zaledwie trzy przecznice od mojego domu i oczywiście postanowiłam – wbrew radzie taksiarza – za wszelką cenę pozostać we wnętrzu zachowującego stałą temperaturę pojazdu, bez względu na kwotę na taksometrze i liczbę minut potrzebnych, żeby przejechać trzy kilometry w miejskim ruchu. Musiałam sprawdzić listę zadań przed imprezą BlackBerry. Z paczką cukierków cynamonowych Red Hots i papierosem w dłoni (taksówkarz dał mi błogosławieństwo), sprawdziłam komórkę, chcąc się upewnić, że mama Jaya-Z nie dzwoniła w czasie tych czterech godzin, które upłynęły od naszej rozmowy. Ku mojej wielkiej uldze nie dzwoniła, ale nie dzwoniła też Penelope, co było frustrujące. Próby wyjaśnienia, że nie było tak, jak to wyglądało, że Philip po prostu się zjawił i nie wymyślałam bajek, żeby uciec z jej imprezy, dla mnie samej brzmiały niewiarygodnie i żałośnie, a wyobrażam siebie, że w uszach Penelope wypadały jeszcze mniej wiarygodnie. A co najgorsze, zamienili z Averym bilety i lecieli dziś wieczorem. Nie mogłam zrozumieć, skąd ten pośpiech – Avery nie miał przecież zajęć jeszcze przez ponad miesiąc – ale mogło to mieć coś wspólnego z faktem, że Avery aż się palił, by włączyć się w zupełnie nowy ciąg imprez na Zachodnim Wybrzeżu. No i Penelope zrobiłaby wszystko, żeby uniknąć spędzania Święta Dziękczynienia z rodzicami, i swoimi, i Avery'ego. Matka Penelope posłała swoją własną służbę, żeby zabrała ich pakunki i walizki, podczas gdy Avery i Pen mieli wylecieć z lotniska JFK tylko z bagażem podręcznym. Michael zamierzał ich odprowadzić, ale ja oczywiście nie mogłam nawet o tym myśleć.

Jedyną wiadomość zostawiła Kelly. Był to SMS przypominający o przygotowaniu listy spraw do załatwienia i podrzuceniu na jej biurko z samego rana, żebyśmy mogły razem przejrzeć kwestie do rozważenia w ostatniej chwili. Rozwinęłam pogniecione już strony i zębami zdjęłam zakrętkę z pióra. Wczytywanie się w listę przez kilka minut, które miałam jeszcze spędzić w taksówce, wydawało się dobrym pomysłem; poza tym będę miała masę czasu, zanim Kelly się zjawi, a teraz najważniejsze to upewnić się, że Jay-Z i jego świta nie tylko wiedzą o zmianie lotu, ale dostaną się na pokład bez najmniej-szych problemów.

Szybki rzut oka na „Pranie Brudów” choć raz przyniósł dobre wieści. Page Six dotrzymała umowy i napisała o mojej imprezie, że zapowiada się na ekskluzywną, ekscytującą i w ogóle bardzo zachęcająco:


Doszło do nas, że Jay-Z pojawi się niezapowiedziany na dzisiejszej imprezie w Bungalowie 8, żeby uczcić wejście na rynek nowej wersji palmtopów BlackBerry. Chociaż Bette Robinson z Kelly & Company odmówiła nam potwierdzenia, obserwatorzy twierdzą, że przyjaźń jej chłopaka Philipa Westona z raperem gwarantuje, że to on jest tym tajemniczym gościem. A przy okazji: plotka głosi, że pan Weston i jego przyjaciele byli widziani podczas sobotniej imprezy z okazji Halloween, gdy obściskiwali się z brazylijskimi modelkami, z których najmłodsza miała zaledwie czternaście lat.


Nie byłabym szczęśliwsza, nawet gdyby podali stronę w sieci, na której można zamawiać nowe BlackBerry: umieścili wszystko, co ważne, od nazwy firmy po wzmiankę o BlackBerry i napomknienie o tym, kto wystąpi na imprezie, dokładnie tak, jak poleciłam, i wiedziałam, że Kelly będzie zachwycona, kiedy to zobaczy. W duchu poklepałam się po plecach, i wróciłam myślą do jednego z miniwykładów wygłoszonych przez Elisę.

– Pamiętaj, jest wielka różnica między sensacją a wzmianką – powiedziała, siedząc przy stole obłożonym wydrukami z plotkarskich stron.

– Co? Co masz na myśli?

– Spójrz tutaj. – Wskazała na kilka zdań początkującej stylistki, która jako pierwsza zauważyła, że Julia Roberts popuszcza szwy w kostiumach ponieważ, jak założyła ta dziewczyna, Julia jest we wczesnej ciąży. Page 5ix jako pierwsza rozmawiała ze stylistką, która jako pierwsza zauważyła poszerzanie. – Co to jest, sensacja czy wzmianka?

– Mnie pytasz?

– Bette, musisz to rozróżniać. Jak inaczej, do cholery, masz zamiar zapewnić naszym klientom prasę, za którą płacą?

– No nie wiem… sensacja – stwierdziłam, wybierając jedno z określeń na chybił trafił.

– Dobrze. Dlaczego?

– Eliso, zdaję sobie sprawę, że jest tu coś ważnego, ale nie wiem co. Jeżeli jednak mi to powiesz, zamiast urządzać zgadywankę, prawdopodobnie zaoszczędzimy sporo czasu. – Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.

Dramatycznie przewróciła oczami i wyjaśniła:

– Jeżeli uważnie się przyjrzysz, istnieje różnica między „sensacją” a „wzmianką”. Coś pieprznego, odkrywczego i lekko skandalicznego to „sensacja”. Sławna osoba widziana na imprezie, w miejscu publicznym czy wspomnienie o innym miejscu, które odwiedziła, to „wzmianka”. Nie możesz prosić publicysty o same wzmianki, nie dając mu żadnej sensacji. Informacja to waluta, im więcej jej masz, tym więcej dostaniesz wzmianek.

– Więc twierdzisz, że jakiś rzecznik prasowy chciał mieć nazwisko swojego klienta wspomniane na tej stronie i w zamian podsunął plotkę o Julii Roberts? – Brzmiało wstrętnie, ale z pewnością miało sens.

– Dokładnie. Podetkał im pod nos tę stylistkę, a potem wysunął żądania co do informacji na temat swojego klienta.

Cóż, nie wydawało się to specjalnie trudne. Page Six mogła być zainteresowana wiedzą, że kilku najbardziej pożądanych kawalerów w mieście dotrzymywało towarzystwa Brazylijkom, które były nie tylko nieletnie, ale w takim wieku, że nawet do kina na pewne filmy mogły chodzić tylko pod opieką rodziców. I rzeczywiście, byli zainteresowani. A kiedy zaraz potem wysłałam im nasze zwykłe „Podpowiedzi” przygotowywane dla całej prasy – faks zawierający wszystkie informacje o imprezie, gdyby ktoś chciał o niej napisać – człowiek z redakcji entuzjastycznie zareagował na moją sugestię, żeby wspomnieli o przyjęciu BlackBerry. Hmm, nie było to trudne, prawda? Moralnie godne pogardy i całkowicie nierzetelne? Zdecydowanie tak. Ale nie trudne.

Kiedy o dziewiątej Kelly objawiła się w biurze, zakończyłam sporządzanie spisu spraw i trzykrotnie sprawdziłam, że faks o zmianie lotu doszedł do posiadłości Jaya-Z, posiadłości jego mamy oraz do rzecznika prasowego, agenta, menedżera i kilku pracujących dla niego osób. Wmaszerowałam do jej gabinetu dziesięć minut po dziewiątej, niosąc całą teczkę planów, informacji kontaktowych i numerów potwierdzeń, po czym zasiadłam na niedużej sofie we wzór w paski zebry dokładnie pod oknem.

– Wszystko gotowe na dziś wieczór, Bette? – spytała Kelly, szybko przewijając zawartość skrzynki odbiorczej i jednocześnie wlewając w siebie litr dietetycznej coli. – Powiedz, że jesteśmy gotowi.

– Jesteśmy gotowi – zanuciłam, podsuwając jej pod nos „Post”. – A nawet lepiej, biorąc pod uwagę to.

Pożądliwie przebiegła wzrokiem tekst, jej uśmiech poszerzał się z każdym przeczytanym słowem. – Omójboże – mruknęła, połykając wielki łyk coli. – Omójboże, omójboże, omójboże. To ty?

Zebrałam wszystkie siły, żeby nie odtańczyć tańca radości na dywanie w zebrę.

– To ja – odparłam cicho, pewnie, chociaż serce podskakiwało mi z radości.

– Jak? Nigdy nie opisują wydarzeń z wyprzedzeniem.

– Powiedzmy, że bardzo uważnie wysłuchałam cennej lekcji, której udzieliła mi Elisa na temat sensacji i wzmianki. Mam wrażenie, że ludzie z BlackBerry będą bardzo zadowoleni, nie uważasz?

– Fanta-kurwa-styczne, Bette. To niesamowite! – Zaczęła czytać tekst po raz trzeci i podniosła słuchawkę. – Przefaksuj to natychmiast do pana Kronera z BlackBerry. Powiedz mu, że niedługo zadzwonię. – Rozłączyła się i spojrzała na mnie. – Okej, początek mamy perfekcyjny. Podaj mi aktualne informacje, jak ze wszystkim wyglądamy?

– Jasne. „Podpowiedzi” wyszły dziesięć dni temu do tych co zawsze dzienników i tygodników. – Wręczyłam jej kopię i mówiłam dalej, podczas gdy ją przeglądała. – Mamy potwierdzony udział redaktorów lub ludzi pisujących do „New York”, „Gotham”, „Observera”, „E!”, „Entertainment Weekly” i dodatku Styl z „NY Timesa”. W geście dobrej woli zgodziłam się na kilka osób z miesięczników, ale oczywiście oni o nas nie napiszą.

– A co z „Daily News”? – zapytała. Była to jedna z gazet, które ostatnio zrezygnowały z felietonu Willa i czułam się jak zdrajczyni z powodu samego tylko kontaktu z nimi.

– Jak na razie nikt nie potwierdził udziału, ale byłabym zaszokowana, gdyby nie przyszli, więc wszyscy bramkarze zostali poinstruowani, żeby wpuszczać każdego, kto będzie, w posiadaniu służbowej wizytówki z dowolnej, byle autentycznej instytucji medialnej.

Skinęła głową.

– A skoro o tym mowa, kontrolujemy drzwi, zgadza się? Nie będę musiała oglądać żadnych ludzi od Grey Goose, którzy próbują wprowadzić przypadkowe osoby, prawda?

To była nieco śliska sprawa. Grey Goose zaproponowało sponsorowanie imprezy i dostarczenie wódki wartej tysiące dolarów w zamian za logo na zaproszeniu, kiedy usłyszeli o prasie, którą obiecaliśmy ściągnąć na przyjęcie. Firma twierdziła oczywiście, że rozumieją; nie wolno im wprowadzać gości mezaaprobowanych wcześniej przez nas i nieumieszczonych z wyprzedzeniem na liście, ale sponsorzy notorycznie ściągali tłumy swoich przyjaciół i znajomych, ponieważ uważali, że to także ich impreza. Omówiłam rzecz z Sammym – niepotrzebnie, ponieważ obsługiwał setki podobnych wydarzeń i wiedział, w czym rzecz – i zapewnił mnie, że nie będzie problemu.

– Wszyscy będą się starali, żeby do tego nie dopuścić. Sammy to najlepszy i najbardziej doświadczony bramkarz w Bungalowie i on będzie dzisiaj pilnował wejścia. Rozmawiałam z nim. – I jednocześnie marzyłam o tym, żeby odessać kolagen z ust jego dziewczyny, ale to już inna historia.

W przeciwieństwie do Elisy Kelly natychmiast połączyła nazwisko z osobą.

– Znakomicie. Zawsze uważałam, że jest odpowiednio bystry, przynajmniej jak na bramkarza. Kto z VIP-ów potwierdził udział?

– Cóż, oczywiście Jay-Z i ekipa. Zażądał, żeby zaprosić całe masy ludzi z jego firmy fonograficznej, ale większość nie odpowiedziała na zaproszenia, więc wątpię, czy zjawią się od nich tłumy. Poza tym mamy na pewno Chloe Sevigny, Betsey Johnson, Drew Barrymore, Carsona Daly'ego, Andy'ego Roddicka, Mary-Kate i Ashley oraz Jona Stewarta. Do tego trochę ludzi z elity towarzyskiej. Mogą przyjść też inni. Kiedy tej klasy artysta daje prywatny występ w niedużym klubie… byłabym bardzo zdziwiona, gdyby nie miały miejsca niezapowiedziane wizyty Gwen albo Nelly czy innych, którzy mogą być w mieście i okolicy. Bramkarze są poinformowani.

– A kto przeprowadził ostateczną weryfikacją listy?

– Przejrzałam ją z Philipem i Elisą, a pan Kroner z Black-Berry ostatecznie wszystko zaakceptował. Sprawiał wrażenie bardzo, bardzo zadowolonego ze spodziewanych gości.

Skończyła butelkę coli i sięgnęła do lodówki pod biurkiem, żeby wyjąć następną.

– Co jeszcze? Zdaj mi krótką relację na temat wystroju, toreb z upominkami, wywiadów, kontroli dowodzenia.

Wiedziałam, że zbliżamy się do końca, i byłam zachwycona, nie tylko dlatego, że rozpaczliwie potrzebowałam kawy i może drugiego zestawu jajko plus ser, ale dlatego, że zrobiłam wszystko jak trzeba i Kelly była pod wrażeniem. Pracowałam nad imprezą całymi dniami, codziennie, odkąd na mnie spadła, i chociaż byłam świadoma absurdalności tego, czym się zajmuję, podobało mi się to. Prawie zapomniałam, jak to jest ciężko pracować i dobrze się spisać i było mi cholernie przyjemnie.

– Didżejować będzie Samantha Ronson i wie, że ma być optymistycznie. Wystrojem zajmuje się Bungalow, dostali instrukcje, że ma być ograniczony do minimum, szykowny i bardzo, bardzo prosty. Wpadnę tam po południu, żeby to sprawdzić, ale spodziewam się tylko porozstawianych umiejętnie świec i oczywiście podświetlonych od spodu palm. Zresztą moim zdaniem jedyne, na co ludzie będą patrzeć, to modele, których ściągnęliśmy.

Słysząc „modele”, Kelly jeszcze bardziej pojaśniała.

– Ilu i którzy? – zapytała ze swadą sierżanta.

– Zaprosiłam oczywiście wszystkich top modeli jako gości, jak zwykle, ale nawiązaliśmy też kontakt z nową firmą… zaraz, jak się nazywa? „Piękni barmani”. Zatrudniają aktorów i modeli do obsługi baru i podawania drinków. Widziałam ich na imprezie Calvina Kleina dwa tygodnie temu i zarezerwowałam całe tłumy, z zaznaczeniem, że wszyscy mają mieć długie włosy i być od góry do dołu ubrani na biało. Są wspaniali, naprawdę wysyłają właściwe wibracje. – Zastanowiłam się przez chwilę, czy rzeczywiście wygłosiłam tę bzdurę?

– Co do reszty, to szykowanie toreb z upominkami właśnie trwa. Mamy w nich miniaturowe butelki Skyy, szminkę i cień MAC, aktualne wydanie „US Weekly”, bon zniżkowy na trzydzieści procent do Bamey's Coop i okulary przeciwsłoneczne Kate Spade.

– Nie wiedziałam nawet, że Kate Spade robi okulary – mruknęła Kelly. Druga litrowa dietetyczna cola była już prawie opróżniona.

– Ja też nie. Pewnie dlatego chce, żeby je dołączyć. – Kiedy nie przestawała przełykać, stwierdziłam, że najlepiej będzie zmierzać do końca. – Więc to tyle. Kontaktowałam się z panem Kronerem, dokładnie wie, co ma podkreślać, a co pomijać podczas rozmów z prasą, i będę cały wieczór na miejscu, żeby dopilnować wszystkiego, co może wyniknąć. W każdym razie spodziewam się, że pójdzie gładko. Och, i rozmawiałam z Philipem. Rozumie, jak sądzę, że jako gospodarz imprezy nie powinien pić wódki butelkami, flirtować z nieletnimi i publicznie, z nadmiernym entuzjazmem zażywać narkotyków. Nie mogę zagwarantować, że zastosuje się do tych zasad, ale zapewniam cię, że przynajmniej został poinformowany o ich istnieniu.

– W końcu mamy się tam wszyscy zabawić, prawda? Więc jestem pewna, że jeśli Philip zechce trochę zabalować, nie będziemy przesadnie protestowali. Po prostu trzymaj go z daleka od prasy. Zrozumiano?

– Oczywiście. Uroczyście pokiwałam głową, zastanawiając się, jakim cudem mam trzymać fotografów i publicystów z dala od dokładnie tej osoby, którą przyszli zobaczyć. Zdecydowałam, że później coś z tym zrobię. – Kelly, strasznie cię przepraszam za ten kawałek w „Nowojorskiej Bombie”. Czuję się, jakbym miała na plecach tarczę strzelniczą, i to tylko dlatego, iż rzekomo spotykam się z Philipem Westonem. Gdybym miała paranoję, uznałabym, że ta cała Ellie się na mnie uwzięła.

Obrzuciła mnie dziwnym spojrzeniem, z wyrazem twarzy przypominającym litość, i pomyślałam, że może te wzmianki przeszkadzają jej bardziej, niż przyznaje. Kelly zbywała wszystkie moje przeprosiny czy napomknienia o internetowej publikacji, zarzekając się, że każde skojarzenie z Philipem Westonem jest dobre i dzięki temu zyskuje obraz firmy – nawet jeśli ja dorobiłam się wrzodów, czekając na każde kolejne wydanie – ale może zmęczyły ją ataki. Cóż, byłoby nas dwie.

– Bette, muszę ci coś powiedzieć – zaczęła wolno. Z lodówki pod biurkiem wyciągnęła nową, plastikową, litrową butelkę coli.

Z tonu jej głosu wywnioskowałam, że to nic dobrego. Stało się, pomyślałam. Teraz zostanę zwolniona za coś, co w ogóle ode mnie nie zależy. Wygląda na taką zmartwioną, że musi to zrobić – w końcu jest bardzo lojalna wobec Willa, ale najwyraźniej nie dałam jej wyboru. W branży, gdzie wszystko kręci się wokół tego, jak co zostanie przedstawione w prasie, fatalnie zawiodłam. W sumie to jej obowiązek, jest zobowiązana, żeby mnie zwolnić – stworzyła tę firmę, a ja się zjawiam i ją degraduję. Jak powiem to Willowi? A rodzicom? Zaczęłam już kalkulować, ile czasu potrwa przerobienie mojego CV i rozpoczęcie starań o nową pracę, kiedy Kelly pociągnęła łyk coli i odchrząknęła.

– Bette, obiecaj mi, że to, co ci powiem, nie wyjdzie poza ten pokój.

Odetchnęłam z ulgą. Nie wyglądało to na początek przemowy na temat zwolnienia mnie z pracy.

– Oczywiście – zapewniłam, wyrzucając z siebie słowa z pospieszną gorliwością. – Jeżeli mi mówisz, że nie mam o tym wspominać, to oczywiście nie wspomnę.

– Przedwczoraj jadłam lunch z kobietą od Polo Ralpha Laurena. Mam wielką nadzieję podpisać z nimi umowę. Byliby naszym największym i najbardziej spektakularnym klientem, przynajmniej na razie.

Skinęłam głową, a Kelly mówiła dalej:

– I dlatego musisz zachować dyskrecję. Jeżeli ta informacja wyjdzie, jeżeli komukolwiek powiesz, będzie wiedziała, że to ja, i nigdy nie dostaniemy tego kontraktu.

– Rozumiem.

– Rzecz dotyczy „Nowojorskiej Bomby”…

– Masz na myśli Wtajemniczoną Ellie?

Kelly na mnie spojrzała.

– Tak. Jak wiesz, to pseudonim. Dokłada wszelkich starań, żeby zachować swoją tożsamość w tajemnicy, żeby móc się swobodnie poruszać wśród ludzi i rozmawiać z niczego nieświadomymi. Nie jestem pewna, czy coś ci to powie, ale tę kolumnę pisze jakaś dziewczyna nazwiskiem Abrams. Abigail Abrams.

Nie wiem skąd, ale ułamek sekundy przed tym, zanim wymówiła to nazwisko, wiedziałam, że to będzie nazwisko Abby. Absolutnie nie zakładałam, że autorem tekstów może być ktoś, kogo wcześniej znałam – czy choćby spotkałam – ale jakimś sposobem, w przebłysku, byłam pewna, że wymieni nazwisko Abby. Świadomość ta nie pomogła mi jednak w żaden sposób się przygotować i nie byłam w stanie nic zrobić. Gapiłam się tylko na Kelly, ręce miałam wetknięte pod uda i czułam taki sam duszący ucisk jak w piątej klasie na lekcji gimnastyki, kiedy czerwona gumowa piłka walnęła mnie w żołądek i pozbawiła tchu. Jak mogłam być taka tępa? Ale skąd miałam wiedzieć? Usiłowałam zaczerpnąć tchu i zrozumieć, co Kelly do mnie mówi. Wszystkie te okropne rzeczy, które zostały napisane – wszystkie przekłamania, ubarwienia, wnioski i zwykłe kłamstwa – wyszły z ust Abby, samozwańczego wiru świata mediów. Dlaczego, u licha, tak mnie nienawidzi? Nie mogłam odpędzić tej irracjonalnej myśli. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Oczywiście nigdy się nie lubiłyśmy, jasne, ale dlaczego zapragnęła zrujnować mi życie? Co takiego zrobiłam?

Kelly najwyraźniej zinterpretowała mój wstrząs jako brak skojarzeń, bo powiedziała:

– Tak, ja też nie rozpoznałam nazwiska. To nikt, co jest sprytnym zagraniem z ich strony. Nie można podejrzewać kogoś, o kim się wcześniej nie słyszało. Ta kobieta od Ralpha Laurena to jej szwagierka i kazała mi przysiąc, że dochowam tajemnicy. Mam wrażenie, że po prostu chciała to komuś powiedzieć. A może sprawdza moją dyskrecję? To bez znaczenia. Nie piśnij ani słowa, ale jeśli natkniesz się na tę dziewczynę, masz szansę przypilnować, żeby dotarł do niej właściwy obraz czy informacje.

Z początku sądziłam, że Kelly zdradza mi tożsamość publicystki, żebym mogła jej starannie unikać, ale wyraźnie nie takie miała intencje.

– Teraz możesz jej podsuwać rozmaite rzeczy. Zachowaj spokój i rozegraj to na zimno, podaj w formie sensacji i będziemy mieli jeszcze lepszą okazję zapewnienia naszym klientom takiej prasy, jakiej potrzebują.

– Brzmi świetnie – wychrypiałam. Nie mogłam się doczekać, kiedy wyjdę z biura i jeszcze raz przeczytam każde słowo napisane przez Abby. Jak uzyskała dostęp do informacji? Z goryczą przypomniałam sobie, jak musiała wyczuć, że natknęła się na złotą żyłę tego pierwszego wieczoru w Bungalowie, kiedy poznałam Philipa. Oczywiście teraz wszystko zaczynało się układać w spójną całość: ostatnio wszędzie bywała, zawsze wyskakiwała jak diabeł z pudełka, mając pod ręką paskudny komentarz albo złośliwe spojrzenie.

– Okej, dość o tym. Nie przejmuj się za bardzo. Skup się po prostu na tym, żeby wszystko dzisiaj zagrało. Będzie wspaniale, nie uważasz?

Mruknęłam kilka razy „wspaniale” i wyszłam z jej biura, powłócząc nogami. Zaczęłam już fantazjować na temat konfrontacji z Abby. Istniały miliony możliwości, każda równie smakowita. Dopiero kiedy dotarłam do okrągłego stołu i wbiłam wzrok w laptopa, zdałam sobie sprawę, że za cholerę niczego nie mogę zrobić. Nie mogłam nikomu powiedzieć, że wiem, a już z pewnością nie Abby.

Spróbowałam się skupić. Wycięłam tekst z Page Six i przy-kleiłam na środku naszego wspólnego okrągłego stołu, a potem zalogowałam się do sieci, żeby sprawdzić, czy samolot, który miał zabrać Jaya-Z z Los Angeles, wystartował o czasie z Nowego Jorku, co znacząco podniosłoby szanse na jego dotarcie, a potem opuszczenie LA zgodnie z rozkładem. Na razie było w porządku. Wyznaczyłam dwóch pracowników, żeby pojechali samochodami na lotnisko i czekali na jego przybycie. Nie było to konieczne, ponieważ hotel Gansevoort posyłał po gości dwie limuzyny, ale chciałam, żeby ktoś na własne oczy potwierdził przylot rapera i przypilnował go przy wsiadaniu do samochodu na wypadek, gdyby coś zatrzymało go po drodze. Szybki telefon do Sammy'ego – milcz, moje serce – potwierdził, że przygotowania szły gładko. Z odznaczonymi wszystkimi pozycjami na liście spraw do załatwienia starałam się wyrzucić z głowy myśli o złośliwości Abby. Było późne popołudnie i nie zostało mi zupełnie nic do zrobienia.

Загрузка...