18

Holly zaczęła się przebierać.

– Muszę jechać do szpitala – zawołała przez drzwi. – Podrzucisz mnie na lotnisko? Jest tam mój wóz.

– Jasne, z przyjemnością. Coś z Chetem Marleyem?

Wyszła z przyczepy, zapinając bluzkę.

– Mniej więcej.

Wsiedli do samochodu i ruszyli. Daisy siedziała z tyłu. Holly milczała, zastanawiając się, co zastanie w szpitalu. Prawdopodobnie Chet nie może mówić. Nieważne, przynajmniej da mu znać, że już pracuje.

– Mam nadzieję, że Chet nie umarł – przerwał milczenie Oxenhandler.

– Nie.

– Czemu jesteś taka małomówna w związku z tą sprawą?

– Ktoś próbował go zabić. Mogą spróbować znowu.

– Oni? Był więcej niż jeden?

– Sweeney ci nie powiedział?

– Nie. Mówił, że nic o tym nie wie. Tobie powiedział coś innego?

– Powiedział, że słyszał strzał, ale nic nie widział. Wydaje mu się, że były tam trzy osoby.

Oxenhandler przez chwilę prowadził w milczeniu.

– W twoim wydziale dzieje się coś niedobrego – odezwał się wreszcie.

– Od kiedy o tym wiesz?

– Od jakiegoś czasu. Chet raz mi coś o tym wspomniał.

– Nawet nie wiedziałam, że się znacie. Co powiedział?

– To małe miasto i wszyscy się znają. Wypiliśmy kiedyś razem parę piw, jakieś trzy tygodnie temu. Rozmawialiśmy o Orchid. Powiedziałem, że to miłe miasteczko. On na to, że było milsze, zanim został gliną. Zapytałem, co ma na myśli, a on odparł, że wydział mógłby być lepszy i że nad tym pracuje.

– Pracował. I za to zarobił kulkę.

– Wiesz, od kogo?

– Nie, ale zamierzam się dowiedzieć.

Oxenhandler podjechał pod główne wejście szpitala.

– Miałeś podrzucić mnie na lotnisko.

– Idź do Cheta. Ja zostanę z Daisy. Później podjedziemy po twój wóz.

– Daisy, zostań z Jacksonem i bądź grzeczna.

Holly wbiegła po schodach, wjechała windą na drugie piętro i weszła na oddział intensywnej terapii. Doktor Green na nią czekał.

– Co z Chetem? – zapytała.

– Proszę ze mną. – Wprowadził ją do sali.

Wezgłowie łóżka Cheta Marleya było podniesione, a on sam jadł zupę, karmiony przez pielęgniarkę. Spojrzał w stronę drzwi.

– Holly! – zawołał słabym głosem.

– Cześć, Chet – powiedziała, ujmując jego rękę. – Jak się czujesz?

– Dziwnie zmęczony. Jestem w szpitalu w bazie?

– Nie, Chet, w Orchid Beach.

Milczał przez chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał.

– Szybko przyjechałaś, prawda – powiedział wreszcie.

– Nie, od naszego ostatniego spotkania minęło sporo czasu. Zostałeś ranny.

Przyłożył rękę do obandażowanej głowy.

– Co się stało?

– Ktoś cię postrzelił.

– Kto?

– Miałam nadzieję, że ty mi to powiesz.

Potrząsnął głową.

– Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, jest kolacja z tobą i Hamem. Zatrudniłem cię, prawda?

– Tak, Chet, i zaczęłam pracę parę dni temu. Zostałeś ranny, zanim zdążyliśmy porozmawiać.

Odsunął talerz z zupą.

– Rany boskie, ależ jestem potwornie zmęczony. Mam kompletny mętlik w głowie.

– Lepiej pozwólmy mu się wyspać – wtrącił się doktor Green. – Jutro będzie mógł rozmawiać dłużej.

– Tak. – Chet zamknął oczy.

Pielęgniarka opuściła wezgłowie. Po chwili Marley zasnął.

Holly i Green wyszli z sali.

– Wydobrzeje? – zapytała lekarza.

– Wydaje się, że wraca do zdrowia, pomijając lukę w pamięci.

– Odzyska pamięć?

– Trudno powiedzieć. Pamięta wszystko, co się zdarzyło przed paroma tygodniami, ale, jak pani widziała, w ogóle nie pamięta tego wypadku. Jeśli tkanka mózgowa nie została zniszczona, pamięć może mu wrócić, ale nie mogę tego zagwarantować. Proszę przyjść jutro rano, zobaczymy, w jakim będzie stanie.

– Dziękuję, że pan zadzwonił, doktorze. Moja prośba o zachowanie tajemnicy nadal jest aktualna.

– Rozumiem. Dopilnuję, żeby kontakt z nim był ograniczony. Pielęgniarki już wiedzą, że nie wolno im z nikim rozmawiać na ten temat.

– Zatem do jutra. – Holly pożegnała się z doktorem i zjechała windą na dół.

Gdy podeszła do samochodu, Daisy siedziała na przednim fotelu, z głową na kolanach Jacksona.

– Widzę, że doszliście do porozumienia. Wracaj do tyłu, Daisy.

– Dogadaliśmy się. Jest bardzo miła, kiedy nie grozi, że rozszarpie mi gardło. Mam nadzieję, że z nią nie sypiasz.

– Sypiam – skłamała Holly.

– Och. Co u Cheta?

– Umiesz trzymać język za zębami?

– To jedna z rzeczy, które prawnicy robią najlepiej. Gdybyśmy zaczęli mówić, świat zadrżałby w posadach. – Włączył silnik.

– Chet odzyskał przytomność i może mówić.

– Świetnie! Kto go postrzelił?

– Tego nie pamięta. Prawdę powiedziawszy, nie pamięta niczego od czasu naszego ostatniego spotkania, na którym mnie zatrudnił.

– To niedobrze. Czy odzyska pamięć?

– Nie wiadomo. Zajrzę do niego jutro rano i zobaczę, jak sobie radzi.

– Naprawdę uważasz, że mogą ponowić próbę?

– Jeśli uznają, że zdoła ich zidentyfikować, będą musieli.

– Czy nie przyszło ci na myśl, że byłoby im na rękę, gdybyś ty też zginęła?

– Przyszło. Ktoś próbował mnie załatwić, całkiem niedawno. – Opowiedziała mu o incydencie z butlą gazową i flarą na spadochronie. – Ale potrafię o siebie zadbać – zapewniła.

– Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko mojej pomocy.

– A co chciałbyś zrobić?

– Mieć cię na oku, głównie wieczorami.

– Chyba mogłabym do tego przywyknąć – odparła.

– Kogo ze swoich ludzi podejrzewasz? – zapytał, zmieniając temat.

– Nie wiem. Kiedy mi powiedziałeś o broni w furgonie, myślałam, że mam Hurda Wallace’a na widelcu, ale okazało się, że trzy miesiące temu ktoś włamał się do mieszkania jego byłej żony. Skradziono jej pistolet. Twój klient mógł kupić pistolet od złodzieja.

– To mało prawdopodobne.

– Dlaczego?

– Bo ten, kto strzelał do Cheta, zabił też Hanka Doherty’ego. A Sammy nawet nie wiedział, kim był Doherty.

– Dlaczego myślisz, że Hanka zabili ci sami ludzie?

– Słyszałem, że został zabity ze strzelby szefa.

– Dobrze słyszałeś.

– A to nie Chet go zabił, prawda?

– Tak myślę.

– Sweeney też nie pasuje.

– Zgadza się. Szczerze mówiąc, bałam się, że jeśli zostanie oskarżony, ktoś może go zabić. Łatwo zrzucić winę na martwego faceta. Dlatego kazałam mu wyjechać z miasta.

– Dobre posunięcie.

– Zastanawiam się, gdzie jest jego trzydziestkadwójka.

– Prawdopodobnie w kieszeni zabójcy. – Oxenhandler zatrzymał wóz pod budynkiem terminalu. – Pojadę za tobą do domu.

– Nie trzeba, dam sobie radę.

– Masz broń?

– Nie.

– Pojadę za tobą – powtórzył i pocałował ją.

Holly oddała mu pocałunek.

– Jak pan sobie życzy, mecenasie – szepnęła.

Загрузка...