Holly zaczęła się przebierać.
– Muszę jechać do szpitala – zawołała przez drzwi. – Podrzucisz mnie na lotnisko? Jest tam mój wóz.
– Jasne, z przyjemnością. Coś z Chetem Marleyem?
Wyszła z przyczepy, zapinając bluzkę.
– Mniej więcej.
Wsiedli do samochodu i ruszyli. Daisy siedziała z tyłu. Holly milczała, zastanawiając się, co zastanie w szpitalu. Prawdopodobnie Chet nie może mówić. Nieważne, przynajmniej da mu znać, że już pracuje.
– Mam nadzieję, że Chet nie umarł – przerwał milczenie Oxenhandler.
– Nie.
– Czemu jesteś taka małomówna w związku z tą sprawą?
– Ktoś próbował go zabić. Mogą spróbować znowu.
– Oni? Był więcej niż jeden?
– Sweeney ci nie powiedział?
– Nie. Mówił, że nic o tym nie wie. Tobie powiedział coś innego?
– Powiedział, że słyszał strzał, ale nic nie widział. Wydaje mu się, że były tam trzy osoby.
Oxenhandler przez chwilę prowadził w milczeniu.
– W twoim wydziale dzieje się coś niedobrego – odezwał się wreszcie.
– Od kiedy o tym wiesz?
– Od jakiegoś czasu. Chet raz mi coś o tym wspomniał.
– Nawet nie wiedziałam, że się znacie. Co powiedział?
– To małe miasto i wszyscy się znają. Wypiliśmy kiedyś razem parę piw, jakieś trzy tygodnie temu. Rozmawialiśmy o Orchid. Powiedziałem, że to miłe miasteczko. On na to, że było milsze, zanim został gliną. Zapytałem, co ma na myśli, a on odparł, że wydział mógłby być lepszy i że nad tym pracuje.
– Pracował. I za to zarobił kulkę.
– Wiesz, od kogo?
– Nie, ale zamierzam się dowiedzieć.
Oxenhandler podjechał pod główne wejście szpitala.
– Miałeś podrzucić mnie na lotnisko.
– Idź do Cheta. Ja zostanę z Daisy. Później podjedziemy po twój wóz.
– Daisy, zostań z Jacksonem i bądź grzeczna.
Holly wbiegła po schodach, wjechała windą na drugie piętro i weszła na oddział intensywnej terapii. Doktor Green na nią czekał.
– Co z Chetem? – zapytała.
– Proszę ze mną. – Wprowadził ją do sali.
Wezgłowie łóżka Cheta Marleya było podniesione, a on sam jadł zupę, karmiony przez pielęgniarkę. Spojrzał w stronę drzwi.
– Holly! – zawołał słabym głosem.
– Cześć, Chet – powiedziała, ujmując jego rękę. – Jak się czujesz?
– Dziwnie zmęczony. Jestem w szpitalu w bazie?
– Nie, Chet, w Orchid Beach.
Milczał przez chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Szybko przyjechałaś, prawda – powiedział wreszcie.
– Nie, od naszego ostatniego spotkania minęło sporo czasu. Zostałeś ranny.
Przyłożył rękę do obandażowanej głowy.
– Co się stało?
– Ktoś cię postrzelił.
– Kto?
– Miałam nadzieję, że ty mi to powiesz.
Potrząsnął głową.
– Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, jest kolacja z tobą i Hamem. Zatrudniłem cię, prawda?
– Tak, Chet, i zaczęłam pracę parę dni temu. Zostałeś ranny, zanim zdążyliśmy porozmawiać.
Odsunął talerz z zupą.
– Rany boskie, ależ jestem potwornie zmęczony. Mam kompletny mętlik w głowie.
– Lepiej pozwólmy mu się wyspać – wtrącił się doktor Green. – Jutro będzie mógł rozmawiać dłużej.
– Tak. – Chet zamknął oczy.
Pielęgniarka opuściła wezgłowie. Po chwili Marley zasnął.
Holly i Green wyszli z sali.
– Wydobrzeje? – zapytała lekarza.
– Wydaje się, że wraca do zdrowia, pomijając lukę w pamięci.
– Odzyska pamięć?
– Trudno powiedzieć. Pamięta wszystko, co się zdarzyło przed paroma tygodniami, ale, jak pani widziała, w ogóle nie pamięta tego wypadku. Jeśli tkanka mózgowa nie została zniszczona, pamięć może mu wrócić, ale nie mogę tego zagwarantować. Proszę przyjść jutro rano, zobaczymy, w jakim będzie stanie.
– Dziękuję, że pan zadzwonił, doktorze. Moja prośba o zachowanie tajemnicy nadal jest aktualna.
– Rozumiem. Dopilnuję, żeby kontakt z nim był ograniczony. Pielęgniarki już wiedzą, że nie wolno im z nikim rozmawiać na ten temat.
– Zatem do jutra. – Holly pożegnała się z doktorem i zjechała windą na dół.
Gdy podeszła do samochodu, Daisy siedziała na przednim fotelu, z głową na kolanach Jacksona.
– Widzę, że doszliście do porozumienia. Wracaj do tyłu, Daisy.
– Dogadaliśmy się. Jest bardzo miła, kiedy nie grozi, że rozszarpie mi gardło. Mam nadzieję, że z nią nie sypiasz.
– Sypiam – skłamała Holly.
– Och. Co u Cheta?
– Umiesz trzymać język za zębami?
– To jedna z rzeczy, które prawnicy robią najlepiej. Gdybyśmy zaczęli mówić, świat zadrżałby w posadach. – Włączył silnik.
– Chet odzyskał przytomność i może mówić.
– Świetnie! Kto go postrzelił?
– Tego nie pamięta. Prawdę powiedziawszy, nie pamięta niczego od czasu naszego ostatniego spotkania, na którym mnie zatrudnił.
– To niedobrze. Czy odzyska pamięć?
– Nie wiadomo. Zajrzę do niego jutro rano i zobaczę, jak sobie radzi.
– Naprawdę uważasz, że mogą ponowić próbę?
– Jeśli uznają, że zdoła ich zidentyfikować, będą musieli.
– Czy nie przyszło ci na myśl, że byłoby im na rękę, gdybyś ty też zginęła?
– Przyszło. Ktoś próbował mnie załatwić, całkiem niedawno. – Opowiedziała mu o incydencie z butlą gazową i flarą na spadochronie. – Ale potrafię o siebie zadbać – zapewniła.
– Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko mojej pomocy.
– A co chciałbyś zrobić?
– Mieć cię na oku, głównie wieczorami.
– Chyba mogłabym do tego przywyknąć – odparła.
– Kogo ze swoich ludzi podejrzewasz? – zapytał, zmieniając temat.
– Nie wiem. Kiedy mi powiedziałeś o broni w furgonie, myślałam, że mam Hurda Wallace’a na widelcu, ale okazało się, że trzy miesiące temu ktoś włamał się do mieszkania jego byłej żony. Skradziono jej pistolet. Twój klient mógł kupić pistolet od złodzieja.
– To mało prawdopodobne.
– Dlaczego?
– Bo ten, kto strzelał do Cheta, zabił też Hanka Doherty’ego. A Sammy nawet nie wiedział, kim był Doherty.
– Dlaczego myślisz, że Hanka zabili ci sami ludzie?
– Słyszałem, że został zabity ze strzelby szefa.
– Dobrze słyszałeś.
– A to nie Chet go zabił, prawda?
– Tak myślę.
– Sweeney też nie pasuje.
– Zgadza się. Szczerze mówiąc, bałam się, że jeśli zostanie oskarżony, ktoś może go zabić. Łatwo zrzucić winę na martwego faceta. Dlatego kazałam mu wyjechać z miasta.
– Dobre posunięcie.
– Zastanawiam się, gdzie jest jego trzydziestkadwójka.
– Prawdopodobnie w kieszeni zabójcy. – Oxenhandler zatrzymał wóz pod budynkiem terminalu. – Pojadę za tobą do domu.
– Nie trzeba, dam sobie radę.
– Masz broń?
– Nie.
– Pojadę za tobą – powtórzył i pocałował ją.
Holly oddała mu pocałunek.
– Jak pan sobie życzy, mecenasie – szepnęła.