59

Harry Crisp poderwał się od stołu.

– Jest pięć! – ryknął. – Zabezpieczyliśmy wszystkie główne obiekty, teraz zajmijmy się budynkiem klubu. – Złapał radiotelefon i popędził do samochodu.


Furgon opuścił wioskę. Teraz jechali wzdłuż pola golfowego.

– Zatrzymaj się – rozkazała Holly. – Stąd pójdziemy pieszo.

Wysiadła, zabierając Daisy na krótkiej smyczy, i cicho zamknęła drzwi.

– Słuchajcie – powiedziała do swoich ludzi. – Tego nie było w planach, ale musimy oskrzydlić klub. Nasze zadanie polega na wyłapaniu ludzi ochrony na zewnątrz budynku bez zaalarmowania tych wewnątrz. – Podzieliła grupę na dwa zespoły. – Bill, twój zespół pójdzie zgodnie z ruchem wskazówek zegara, tam może być dodatkowa ochrona. Wszystkich kneblujcie. Reszta pójdzie ze mną, w przeciwnym kierunku. Spotkamy się po drugiej stronie budynku. Kiedy dostaniemy rozkaz wkroczenia, wejdziemy przez tylne drzwi. Musimy się liczyć ze zbrojnym oporem. W środku zastaniemy więcej osób, niż będziemy mogli skuć. Najpierw zajmijcie się personelem, a potem mężczyznami. Kobiety zostawcie na koniec. Ruszamy!

Pobiegła truchtem w stronę budynku klubu, z Daisy u boku. Dotarła do drzwi sklepu ze sprzętem sportowym. Stał tam mężczyzna z kompletem kluczy. Holly pozwoliła mu otworzyć drzwi, potem wyjęła pałkę i z całej siły rąbnęła go w kark. Mężczyzna jęknął cicho i osunął się na ziemię. Jeden z jej ludzi skrępował mu ręce, zakneblował go i ruszył dalej. Zbliżali się do końca budynku, gdy Holly zobaczyła następnego mężczyznę. On dostrzegł ją w tej samej chwili. Podniosła pistolet i syknęła:

– Stać!

Mężczyzna sięgnął pod połę marynarki, więc pociągnęła za spust. Upadł, jego pistolet uderzył w ścianę budynku.

Holly podbiegła do niego. Miał szeroko otwarte, wytrzeszczone oczy i oddychał chrapliwie. Po chwili znieruchomiał.

– Pierwszy raz – szepnęła, a potem zwróciła się do agentów: – Nie trzeba go wiązać ani kneblować.

Pobiegła dalej w rytm dudniącej muzyki.

Przypadła do ściany i wyjrzała zza rogu. Dwadzieścia metrów od drzwi kuchennych stali dwaj mężczyźni w strojach kucharzy. Palili papierosy. Holly spuściła Daisy ze smyczy, wyszła zza węgła i uniosła pistolet.

– Nie ruszać się! – rozkazała.

Agenci stanęli za nią, z bronią gotową do strzału. Mężczyźni popatrzyli na nich. Jeden poderwał ręce w powietrze, drugi skoczył do drzwi kuchni.

– Daisy! – Holly wskazała uciekającego. – Zatrzymaj go!

Daisy popędziła jak strzała. Dwa metry przed drzwiami dopadła mężczyznę. Wbiła mu zęby w łydkę, przewróciła na ziemię i stanęła nad nim, warcząc głucho. Mężczyzna nawet nie drgnął.

Holly skuła drugiego kucharza, potem podeszła do leżącego.

– Ten pies mnie ugryzł! – poskarżył się.

– Zamknij się, bo każę jej odgryźć ci głowę! – burknęła. Skuła go i zakneblowała. Kiedy skończyła, przybyła reszta zespołu, wlokąc trzech związanych i zakneblowanych ludzi.

– Czysto – zameldował jeden z agentów.

Holly włączyła radio.

– Zespół czwarty, zadanie wykonane. Jesteśmy przy drzwiach kuchennych, czekamy na dalsze instrukcje.


Harry odebrał przekaz.

– Wszystkie zespoły do budynku klubu. Obsadzić wejścia i czekać na dalsze rozkazy. – Odwrócił się do Jacksona. – Ile czasu zostało?

– Może pół minuty. Patrz na główną bramę.

Furgon minął bramę i ruszył w stronę budynku klubu.

– Cały oświetlony – powiedział Jackson.

– Zostaniesz w furgonie, słyszysz? – polecił Harry. – Nie masz broni, jesteś tu nieoficjalnie i ta kamizelka nie wystarczy, żeby cię ochronić. Nie wychodź, dopóki cię nie zawołam!

– W porządku.


Holly stanęła w drzwiach i zajrzała do kuchni. Kucharze i pomywacze uwijali się jak w ukropie. Podniosła radio do ucha.

– Zespół czwarty – usłyszała głos Hary’ego – weźcie kuchnię, ale nie idźcie dalej. Potwierdzić wykonanie zadania.


– Idziemy – rozkazała Holly.

Wpadli do kuchni z bronią gotową do strzału. Kucharze i ich pomocnicy zamarli. Nagle otworzyły się wewnętrzne drzwi i wszedł kelner, z tacą brudnych talerzy.

Holly wycelowała w niego.

– Nie ruszać się! Uwaga, jest uzbrojony!

Jeden z agentów wyszarpnął pistolet z podramiennej kabury kelnera.

– Wszyscy na podłogę – zawołała Holly. – Wskazała na drzwi prowadzące do jadalni. – Wy dwaj, tam. Zajmijcie się każdym, kto tu wejdzie.

Znów podniosła radiotelefon do ucha. Kolejne zespoły zgłaszały, że są na wyznaczonych pozycjach.

Rozbrzmiał głos Harry’ego Crispa.

– Wszystkie zespoły! Ruszać!

– Daisy! Pilnuj! – Holly popatrzyła na ludzi rozpłaszczonych na podłodze. – Pies zabije każdego, kto się poruszy!

Odwróciła się do agentów.

– W porządku, idziemy!

Jak jeden mąż, wpadli za nią do jadalni.

Uderzyła w nich fala niewiarygodnie głośnej muzyki. Holly wbiegła na estradę, odepchnęła gitarzystę i złapała mikrofon. Muzyka ucichła. Ludzie w czerni zaczęli wlewać się do sali.

– Zachować spokój! – zawołała Holly. – Niech nikt się nie rusza! Policja i FBI! Wszyscy jesteście aresztowani.

Popatrzyła na mężczyzn we frakach i kobiety w długich, wieczorowych sukniach. Przez chwilę trwali nieruchomo, a potem rozpętało się istne piekło.

Zaczęli biegać we wszystkie strony, próbując wydostać się z budynku. Przewracali stoły i szamotali się z agentami FBI. Kelnerzy wyciągali pistolety, agenci strzelali do kelnerów.

Harry Crisp wpadł głównymi drzwiami i zamarł na widok tego pandemonium.

– Ty! – krzyknął do agenta z pistoletem mac 10. – Zdejmij tłumik.

Mężczyzna wykonał polecenie.

– A teraz opróżnij magazynek. W sufit!

Agent podniósł broń i pociągnął za spust. Naboje kaliber czterdzieści pięć zaczęły pruć sufit. Kawałki tynku i szkło posypały się na spanikowany tłum.

Holly znów krzyknęła do mikrofonu:

– Na podłogę! Wszyscy na podłogę!

Tym razem zadziałało. Wszyscy padli na ziemię, osłaniając głowy przed okruchami sypiącymi się z sufitu. Stali tylko ludzie z FBI.

Hurd Wallace podszedł do Holly.

– Chyba mamy wszystkich.

– Widziałeś Noble’a?

– Nie.

– W takim razie to nie wszyscy.

Harry Crisp zabrał Holly mikrofon, ale ona zakryła go dłonią.

– Barneya tu nie ma – powiedziała. – Zabieram ludzi i idę do jego domu.

– Idź – zgodził się, a potem zwrócił do swojej widowni: – Mówi Harry Crisp, agent specjalny Federalnego Biura Śledczego. Wszyscy jesteście aresztowani. Ustawicie się pod ścianą i podacie swoje nazwiska i paszporty agentom, którzy o nie poproszą. Ale już!!!

Jakiś agent podszedł do podium.

– Holly, twój pies nie chce nas wpuścić do kuchni.

Holly pobiegła na odsiecz.


Parę minut później jechała wraz ze swoimi ludźmi furgonem.

– Następna w prawo – powiedziała, sprawdziwszy trasę na mapie. – Pierwszy dom po lewej stronie. Zgaś światła i nie wjeżdżaj na podjazd.

Kierowca wykonał polecenie. Furgon zatrzymał się na ulicy, kilka metrów od podjazdu.

Holly popatrzyła na dom. Był ładny, choć nieduży. W oknach nie paliły się światła.

– Wszyscy wysiadać, ale bez trzaskania drzwiami. Myślę, że Barney śpi i nie chcę go budzić, zanim nie będziemy gotowi.

Poprowadziła ludzi podjazdem i zatrzymała się parę metrów przed drzwiami.

– Może uda się to załatwić prostszym sposobem – powiedziała, zdejmując hełm, kamizelkę kuloodporną i dres FBI.

– Do licha, co ty wyprawiasz? – zapytał agent.

– Zamierzam zadzwonić do drzwi. Jeśli Barney jest w łóżku, przyjdzie otworzyć i zobaczy znajomą twarz.

Zdjęła pas z bronią i odrzuciła go na bok, a potem, z berettą w dłoni, skręciła na ścieżkę wiodącą do drzwi. Ruchem dłoni kazała ludziom zniknąć z pola widzenia. Potem zadzwoniła do drzwi i czekała, z pistoletem za plecami, aż Barney Noble wpadnie jej w ręce.


Ham obszedł centrum łączności.

– Czysto – powiedział do swoich ludzi. – Sprawdźmy dół.

Zbiegł po schodach i skręcił za róg korytarza. Zatrzymały go wielkie stalowe drzwi z szeregiem zabezpieczeń.

– Ciekawe, co tam jest.

– Co by nie było – odparł agent – właśnie tego szukamy. W Bogu nadzieja, że to sprzeczne z prawem.


Harry Crisp dojechał na lotnisko. Na pasie stały cztery pojazdy FBI, agenci otoczyli wieżę. Harry wysiadł z samochodu.

– Jak poszło?

– W wieży był tylko jeden człowiek – odparł agent. – Nie mieliśmy żadnych problemów.

– Są samoloty, gotowe do startu?

– Tak, ale nie ma pilotów.

– Zabierzcie tego faceta z powrotem do wieży i trzymajcie go pod strażą. I zabierzcie furgony z pasa. Gdyby jakiś samolot chciał wylądować, niech ląduje. Macie zatrzymać wszystkich obecnych na pokładzie. Zrozumiano?

– Tak jest.

Harry wrócił do wozu.

– Zajrzyjmy do centrum łączności. Jest coś ze stanowisk karabinów?

– Tak, przed chwilą dostaliśmy raport. Wszystkie zabezpieczone – zameldował radiooperator.

Harry zwrócił się do Jacksona.

– Chyba możesz zdjąć kamizelkę. Wyglądasz w niej okropnie głupio.


Holly jeszcze raz zadzwoniła do drzwi. Nikt się nie pojawił. Odwróciła się do najbliższego agenta, rozpłaszczonego pod ścianą.

– Będziemy musieli wejść.

– Najpierw się ubierz – powiedział, wskazując dres i kamizelkę.

Holly założyła strój i cofnęła się od drzwi. Dwaj agenci z taranem jednym ciosem wyważyli drzwi i wszyscy wpadli do domu, z latarkami i bronią gotową do strzału.

– Daisy, chodź ze mną. – Holly ruszyła na górę, osłaniana przez dwóch agentów.

Po chwili znalazła się w sypialni. Nagle rozbłysła lampka na stoliku przy łóżku.

– Jest zasilanie – zawołał ktoś z dołu.

Pościel była zmięta, ale w pokoju nie było nikogo.

– Przeszukać dom – poleciła Holly.

Dwie minuty później agent wszedł do sypialni, popychając przed sobą atrakcyjną młodą kobietę. Była w koronkowej bieliźnie.

– Gdzie jest Barney Noble? – zapytała Holly.

– Nie wiem. Wyszedł, kiedy drugi raz zgasło światło. Kazał mi tu zostać. Gdy usłyszałam, jak wyłamujecie drzwi, schowałam się w pokoju gościnnym.

– Może opuścił dom, ale nie Palmetto Gardens – wtrącił agent.

Holly podniosła radiotelefon.

– Przystań, tu Holly.

– Przystań – usłyszała.

– Wszystko gra?

– Tak. Mieliśmy parę minut spóźnienia, ale już wszystko w porządku.

Holly zerknęła na mapę.

– Jesteśmy niecałe sto metrów od przystani. Barney uciekł.

– Co teraz? – zapytał agent.

– Możecie zająć się przeszukiwaniem domów, ale najpierw podrzućcie mnie do centrum łączności.

W samochodzie wyjęła telefon komórkowy i zadzwoniła na komisariat.

– Policja Orchid Beach – oznajmiła dyżurna policjantka.

– Tu Holly Barker. Roześlijcie listy gończe za niejakim Barneyem Noble’em. Biały, pod sześćdziesiątkę, metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, sto kilo wagi, krótkie, szpakowate włosy, uzbrojony i niebezpieczny. Podejrzany o zamordowanie oficera policji.

– Zrozumiałam, szefie.

– Zadzwoń do straży wybrzeża i poproś, żeby zatrzymywali wszystkie łodzie na rzece. Niech szukają Noble’a.

– Już się robi.

Holly z trudem panowała nad ogarniającą ją irytacją. Barney Noble zniknął i szansę na złapanie go malały z minuty na minutę.


Harry Crisp obszedł cały budynek centrum łączności. Zatrzymał się przed stalowymi drzwiami.

– Czy ktoś wie, jak je otworzyć?

Bill stanął przy nim i obejrzał drzwi.

– Moglibyśmy je wysadzić, ale Bóg wie, co by się stało z komputerami. Przydałby nam się jakiś pierwszorzędny kasiarz.

– Ściągnij specjalistów, może uda im się coś zdziałać.


Holly wysiadła przy centrum łączności. Furgon odjechał. Grupy agentów przeszukiwały kolejne domy i jej ludzie do nich dołączyli. Przy drzwiach spotkała Harry’ego Crispa.

– Jak poszło? – zapytała.

– Znakomicie. Ale są tam stalowe drzwi, z którymi nie możemy dać sobie rady, więc nadal nie wiemy, co jest na dole.

– Gdzie jest Ham?

– Kręci się gdzieś tutaj. Sprawił się ze swoimi ludźmi doskonale. Nie wiem, co byśmy bez niego zrobili.

Podszedł do nich Jackson.

– Aresztowałaś Noble’a?

Holly pokręciła głową.

– Zwiał, prawdopodobnie przez przystań.

– Cholera.

Z centrum łączności wyszedł jakiś człowiek.

– Harry, droga wolna. To była bułka z masłem.

Crisp wpadł do budynku, a Holly z Jacksonem pobiegli za nim. Drzwi były otwarte. Za nimi znajdowały się schody wiodące w dół.

– Sprawdzę teren – zawołał agent i wraz z drugim mężczyzną zniknął w oświetlonej klatce schodowej. Po chwili zameldował: – W porządku, czysto.

Harry, Holly i Jackson zeszli do przestronnego pomieszczenia. Było tam tylko biurko i następne stalowe drzwi.

Holly zmarkotniała.

– Cholera jasna – mruknęła.

– Co to jest do licha? – zapytał Harry.

– Wygląda jak skarbiec bankowy – powiedział Jackson.

– Widzę, ale co w nim może być?

– Ci ludzie chyba nie chcą, żebyś się dowiedział. Jest tu zamek czasowy – pokazał – nastawiony na dziewiątą rano. Gdybyśmy nawet znali kombinację, nie damy rady otworzyć go wcześniej.

– To niemiecki friedrich – powiedział agent. – Firma ma biuro w Nowym Jorku. Może w Miami też.

– Zadzwoń do nich z samego rana i ściągnij eksperta – polecił Harry. – Jezu Chryste, nienawidzę czekania.

Загрузка...