31

W niedzielę po południu Holly, Jackson i Ham wsiedli do łodzi Cheta Marleya. Holly zajęła miejsce za sterem, a Ham trzymał urnę. Gdy odbili od przystani, rozrzucił prochy. Potem przez dłuższą chwilę siedział z twarzą schowaną w dłoniach. Wreszcie podniósł głowę.

– Cóż, załatwione – powiedział i zastąpił córkę za kołem.

Przesunął dźwignię przepustnicy i popędzili w dół rzeki, prawie nie zostawiając kilwateru. Mijali żaglówki i jachty motorowe – wszelkie rodzaje łodzi rekreacyjnych.

Holly spojrzała w niebo na pasażerski odrzutowiec, który schodził pod niewiarygodnie ostrym kątem i po chwili zniknął za kępą wysokich sosen. Bała się, że usłyszy huk eksplozji i zobaczy kulę ognia. Na szczęście nic takiego się nie stało.

– Poleciał na lotnisko w Palmetto Gardens – powiedziała. – Byłam pewna, że się rozbije.

– Ja też – rzekł Ham. – Całkiem duży ten odrzutowiec.

– Najwyraźniej mogą przyjmować wszystko poniżej 747.

– Tam musi być wejście do przystani. – Jackson wskazał niewielką zatokę. – Wprawdzie nie ma znaku, ale to nie może być nic innego, biorąc pod uwagę lokalizację lotniska.

– Sprawdźmy – orzekła Holly. – Skręć, Ham, i zwolnij.

Ham przesunął dźwignię i skręcił w zatoczkę.

– Woda wygląda na głęboką – zauważył Jackson.

Holly wskazała grupę masztów widocznych nad niskimi drzewami.

– Całkiem spore łódki – powiedziała.

– Jedna ma nawet antenę satelitarną – zauważył Ham. – Za tym zakrętem powinniśmy zobaczyć przystań.

Gdy pokonywali zakręt, z przeciwnej strony wypłynęła łódź, z wielkim reflektorem zamontowanym na grubym maszcie. Nad wodą poniósł się ryk megafonu.

– Stać! – rozkazał metalicznie brzmiący głos.

Ham wyłączył silnik. Zaczęli dryfować. Podpłynęła do nich większa łódź z dwoma umundurowanymi strażnikami. Obaj mieli pistolety, a ten, który nie sterował, trzymał karabin.

– To własność prywatna – zawołał, mierząc ich wzrokiem. – Zawróćcie. – Nie celował w nich, ale najwyraźniej był gotów to zrobić.

– Przepraszam – odkrzyknął Ham. – Co to za miejsce?

– Mówiłem, stary, własność prywatna. Zawracaj łajbę, bo poślę ją na dno.

– Czy ta zatoka nie jest częścią śródlądowej drogi wodnej? – zapytał Jackson.

Mężczyzna odłożył karabin, podniósł bosak i zahaczył o dziób ich łodzi.

– W porząsiu – mruknął do swojego kolegi.

Ten zwiększył obroty silnika i pociągnął zahaczoną łódź, niemal wyrzucając pasażerów za burtę.

Ham zapuścił silnik, żeby odciążyć dziób, ale holowano ich z prędkością dobrych dziesięciu węzłów. Strumienie wody zalewały pokład. Dopiero gdy z powrotem znaleźli się na rzece, strażnik odczepił bosak, a sternik przyspieszył i zawrócił do zatoczki. Whaler zakołysał się niebezpiecznie na fali.

– Ty sukinsynu! – wrzasnął Ham.

Holly zaczęła wybierać wodę.

– Chyba nie byliśmy mile widziani? – mruknęła.

– Chyba nie – zgodził się Jackson.

– Chciałbym wrócić tam ze strzelbą – warknął Ham.

– Tylko nie wyjeżdżaj mi tu z armią – przystopowała go Holly. – Po prostu trochę przesadnie zareagowali na naszą obecność.

Ham zawrócił w kierunku Egret Island. Płynęli bardzo szybko, wiatr suszył im ubrania. Kiedy dobili do przystani, Ham wyskoczył i bez słowa ruszył do domu. Holly popędziła za nim.

– Co robisz?

– Mam zamiar zadzwonić do Barneya Noble’a i powiedzieć mu, co myślę o jego pieprzonych ochroniarzach! – ryknął przez ramię.

Wpadła do domu, gdy sięgał po telefon.

– Ham, nie dzwoń, proszę.

– A dlaczego nie, do cholery?

– Nie chcę, żeby Barney myślał, że węszymy wokół Palmetto Gardens.

– Przecież właśnie to robimy.

– Tak, ale Barney nie musi o tym wiedzieć. Muszę działać ostrożnie. Czeka mnie rozmowa z radą miejską i nie chcę, żeby zaszkodziły mi jakieś skargi.

Ham z trzaskiem odłożył słuchawkę.

– No dobra – mruknął.

– Napij się piwa i postaraj się ochłonąć. Nie chcę, żebyś zaprzepaścił moje szansę.

Ham wszedł do kuchni, znalazł butelkę bourbona i nalał sobie solidną porcję.

– Chcecie? – zapytał Holly i Jacksona, który zdążył wejść do domu.

– Dla mnie trochę za wcześnie – odparła Holly. – Dla ciebie zresztą też.

– To miejsce przypomina jakąś cholerną obcą bazę wojskową na amerykańskiej ziemi. – Ham wychylił połowę drinka. – I to mnie wkurza.

– Przyjrzę mu się, w porządku? Ale nie chcę z tego powodu stracić pracy.

– Nie rozumiem, dlaczego tak cholernie się trzęsiesz o tę posadę. Masz przecież emeryturę. – Dopił bourbona i odstawił szklankę.

– Lubię swoją pracę i nie zamierzam ograniczyć się do łowienia ryb i grania w golfa.

– Tak, chyba potrafię to zrozumieć – rzekł Ham już spokojniej.

– Poza tym chcę dopaść zabójców Cheta Marleya i Hanka Doherty’ego – ciągnęła – a będę miała na to większe szansę jako szef policji.

– Przepraszam, Holly – Ham objął córkę. – Po prostu nie jestem przyzwyczajony do takiego rozstawiania po kątach.

– Dziwne – powiedziała Holly ze śmiechem. – Właśnie to przez trzydzieści lat robiła z tobą armia.

– Coś ci powiem, cukiereczku. Sam też byłem w tym dobry.

– Nie wątpię.

– Mam zamiar obejrzeć mecz. Ktoś chce do mnie dołączyć?

– Nie ja – odparła Holly. – Posiedzę sobie na zewnątrz, popatrzę na łodzie.

– Pójdę z tobą – oznajmił Jackson.

– Nie chcesz obejrzeć meczu? – zdziwił się Ham.

– Wolę popatrzeć na nią. – Jackson wziął Holly za rękę i wyszli z domu.

Usiedli na pomoście, zdjęli buty i zanurzyli stopy w wodzie.

– Komitet powitalny z Palmetto Gardens nie bardzo przypadł mi do gustu – powiedział Jackson.

– Tak, zdecydowanie przesadzają z ochroną. Barney Noble twierdzi, że mieszkańcom to odpowiada, ale według mnie to nie ma sensu. Przecież to osiedle dla dyrektorów korporacji, a nie dla dyktatorów z republik bananowych.

– Ten samolot miał zagraniczny numer rejestracyjny.

– Jakiego kraju?

– Nie wiem, ale rejestracje wszystkich amerykańskich maszyn zaczynają się na N.

– Noble mówił mi, że organizują na miejscu odprawę celną i paszportową, więc mieszkańcy mogą przylatywać bezpośrednio z zagranicy.

– Dziwne. Myślałem, że każdy samolot, który przylatuje do Stanów z zagranicy, musi wylądować na lotnisku międzynarodowym. Sam musiałem tak zrobić, gdy wracałem z Bahamów. Wylądowałem w Fort Pierce, przeszedłem przez odprawę i dopiero potem poleciałem na lotnisko w Orchid.

– Latasz?

– Mam licencję, ale nie mam samolotu. Należę do tutejszego klubu lotniczego i mogę wynajmować ich maszyny.

– Może obejrzymy Palmetto Gardens z powietrza?

– Nie boisz się, że nas zestrzelą?

– Przekonajmy się.

Загрузка...