22

Przez pierwsze dwa tygodnie Holly pracowała przez siedem dni w tygodniu. Koncentrowała się na zapamiętaniu nazwisk swoich ludzi i zakresu ich obowiązków oraz na poznaniu ich doświadczenia i umiejętności. Na komendzie pracowały cztery policjantki, wszystkie za biurkiem; przydzieliła je do patroli i zadecydowała, że jeśli zwolni się jakieś miejsce, to rozpatrzy podania kobiet. Powiedziała o tym Hurdowi Wallace’owi, który tylko pokiwał głową i wstrzymał się od komentarza. Zaczęła się przyzwyczajać do jego chłodnej powściągliwości i zaczęła rozumieć, że porucznik doskonale orientuje się w sprawach wydziału. Był zdolnym człowiekiem i zastanawiała się, czemu Chet Marley nie chciał go awansować. Co do Cheta, od czasu do czasu pewne znaki świadczyły, że wychodzi ze śpiączki, ale za każdym razem następował regres.

Pod koniec trzeciego tygodnia, w piątkowe popołudnie, odebrała telefon.

– Mówi Jackson – usłyszała w słuchawce.

Obawiała się tego telefonu. Chciała zobaczyć Jacksona, ale z drugiej strony wzbraniała się przed spotkaniem.

– Miałaś zadzwonić dwa tygodnie temu – wypomniał jej.

– Przepraszam, Jackson, ale spróbuj mnie zrozumieć. Czuję się jak pod obstrzałem. Radni nie kryją, że woleliby kogoś innego na moim miejscu, więc nie chcę dawać im pretekstu, który mogliby wykorzystać przeciwko mnie. A spotykanie się z kimś z przeciwnej strony w sali sądowej byłoby znakomitym pretekstem.

– Naprawdę tylko o to chodzi?

– Nie, ale o to przede wszystkim.

– Zapytam wprost, Holly: jesteś mną zainteresowana?

– Tak, jestem – odparła bez wahania. – Ale wiem, że nie powinniśmy pokazywać się razem, dopóki nie stanę pewnie na nogach i nie uzyskam poparcia władz miasta.

– To roztropne i całkowicie zrozumiałe. Rzeczywiście nie powinniśmy pokazywać się razem w miejscach publicznych.

– Dzięki za zrozumienie.

– Zapraszam cię na kolację do siebie.

Roześmiała się.

– Cóż, to chyba nie jest miejsce publiczne. Mogę zabrać Daisy?

– Czy gdziekolwiek ruszasz się bez tego psa?

– Jeśli już, to niechętnie.

– Oto, co zrobisz: kiedy wyjedziesz z parku, skręcisz w prawo i skierujesz się na południe, a po przejechaniu pięciu kilometrów i czterystu metrów – mierzyłem – skręcisz w lewo na drogę dojazdową. Nie ma znaku, nie ma nawet skrzynki na listy. Jedź do końca. O siódmej?

– W porządku. – Rozłączyła się i westchnęła. Jej postanowienie wzięło w łeb przy pierwszej okazji.


Minęła dojazd i musiała zawrócić. Nic dziwnego: wąska droga gruntowa była prawie zarośnięta, gałęzie muskały maskę. Daisy wystawiła nos za okno.

– Czujesz ocean, Daisy? Gdzieś tam musi być. – Był. Nim dotarła na miejsce, usłyszała szum fal. Dom, dość stary, był pomalowany na biało i miał zielone okiennice przeciwhuraganowe. Jackson Oxenhandler czekał na nią na werandzie.

– Spóźniłaś się, jak przystało na damę – zawołał, gdy wysiadła i podała mu usta do pocałunku.

– Matka nauczyła mnie, żeby nie okazywać zbyt wielkiego zapału. Ładnie tu.

– Wejdźmy do domu. – Wprowadził ją do dużego pokoju, który razem z kuchnią, oddzieloną od niego tylko ladą, zajmował większą część parteru.

– Czy możesz mi wyjaśnić – poprosiła, rozglądając się – jakim cudem obrońcę publicznego, który nosi niewyprasowane garnitury i jeździ piętnastoletnim wozem, stać na taki dom w Orchid, i to na plaży?

– Podejrzliwa z ciebie osóbka.

– Skrzywienie zawodowe.

– Cóż, obrońcą publicznym jestem od przypadku do przypadku. Przyzwoity adwokat może tutaj nieźle zarobić, a czasami trafia się prawdziwa gratka. To miejsce było taką okazją. Chodź, wyjrzysz z drugiej strony. – Zabrał ją na szeroką werandę, z której rozciągał się widok na wydmy i morze, oddalone o niecałe sto metrów.

– Wspaniały widok. Opowiedz mi o tej okazji.

– Broniłem zamożnego plantatora cytrusów, który został zatrzymany za przekroczenie szybkości. Jak się okazało, miał w bagażniku dwadzieścia kilo kokainy, co zresztą było dla niego sporą niespodzianką.

– Wyciągnąłeś go?

– Oczywiście. Był niewinny. Jeden z pracowników woził towar jego samochodem, kiedy on był poza miastem. Raz wrócił niespodziewanie i tamten nie miał okazji zabrać prochów. Proces ciągnął się prawie rok, a honorarium rosło. Wziąłem tę parcelę zamiast pieniędzy, a potem natrafiłem w gazecie na ogłoszenie. Dotyczyło starego wiejskiego domu, który miał zostać rozebrany i właściciel oferował go praktycznie za darmo każdemu, kto tylko go przeniesie. Obejrzałem dom, zapłaciłem stówę, kazałem przeciąć go na pół, przywieźć tutaj i złożyć. Kosztowało mnie to parę kawałków, a efekty możesz sama zobaczyć. Zaciągnąłem dług hipoteczny, ale w sumie był to niezły interes.

– Niezły? Znakomity. Ale jak przewiozłeś dom tą drogą?

– Nie było drogi, gdy go przenosiłem, tylko otwarte pole. Później posadziłem rośliny. Tutaj wszystko szybko rośnie. Siadaj na bujaku, a ja zrobię drinki. Czego się napijesz?

– Sam zdecyduj – powiedziała, opadając na fotel. Daisy zwinęła się u jej stóp.

Jackson wyszedł, a Holly zapatrzyła się na niebo i ocean. Zachodzące słońce podświetlało ogromne cumulusy, a błękitna woda odbijała różowy kolor. Jackson wrócił po paru minutach z shakerem i dwiema szklankami.

Przelał klarowny, zielonkawy płyn do szklanek i podał jej jedną. Wzniósł toast.

– Za twoje nieprzerwanie dobre zdrowie.

– I twoje – powiedziała, smakując koktajl o smaku limonki. – Co to jest?

– Gimlet na wódce. Wódka i Rose’s Sweetened Lime Juice, wstrząsany, bardzo zimny.

– Przepyszny. Co oznacza twój toast?

– Jesteś zdrowa i chciałbym, żeby tak zostało.

– Czy masz powody sądzić, że może być inaczej?

– Prawdę mówiąc, po historii z butlą gazową i flarą obawiałem się, że usłyszę, że coś ci się stało. To by tłumaczyło twoje milczenie. Wyobrażałem sobie, że nic mniej poważnego od pobytu w szpitalu nie powstrzyma cię od zatelefonowania.

Roześmiała się.

– Przyznaję, musiałam się hamować.

– Jeśli martwisz się, co pomyślą o nas radni, to nie masz się czym przejmować.

– Dlaczego tak uważasz?

– Weźmy ich po kolei: Charlie Peterson jest słodkim facetem i nic nie mogłoby mniej go obchodzić; Howard Goldman to mensch, wiesz, co to znaczy?

– Określenie jidysz na słodkiego faceta?

– Zgadza się. Frank Hessian, konował, jest po prostu obojętny, ma wszystko w nosie.

– A John Westover i Irma Taggert?

– To najmniejsze zmartwienie, bo pieprzą się od lat, bez wiedzy jego żony i jej męża.

– Żartujesz! Westover i ta świętoszka?

– Najwyraźniej nie jest taka święta. Pewnego dnia pewien facet wszedł do biura w salonie samochodowym i przerwał im szybki numerek.

Holly niemal zakrztusiła się drinkiem.

– Nie wierzę.

– A powinnaś.

Gdzieś w domu zadzwonił gong.

– Przepraszam na chwilę. – Jackson odstawił drinka i wszedł do środka.

Zrobiło się chłodno, więc Holly poszła za nim, zabrawszy szklanki. Ku jej zaskoczeniu Jackson podszedł do stojaka na parasole przy tylnych drzwiach i wyjął „pompkę” z osiemnastoipółcalową lufą. Przesunął czółenko, wyciągnął strzelbę przed siebie, uchylił drzwi i wyjrzał na podjazd.

– Co się dzieje? – zapytała.

– Goście. Masz broń?

– W torebce.

– Przynieś ją, proszę.

Загрузка...