45

Holly w milczeniu wpatrywała się w Mosely’ego. Daisy warknęła, jakby chciała go nakłonić do mówienia. Mosely spojrzał na psa.

– Słucham – powiedział wreszcie. – Co pani chce wiedzieć?

– Wszystko – odparła Holly.

– Wszystko? Co to znaczy wszystko?

– Powiedz mi, jak zarabiasz na życie, Cracker.

– Jestem pracownikiem ochrony. Czy raczej byłem, do dzisiaj.

– A co chroniłeś?

– Palmetto Gardens. Po prostu pilnowałem tego miejsca przed intruzami, których zresztą nie było.

– Jak długo wykonywałeś tę robotę?

– Prawie rok.

– Przeszedłeś jakieś szkolenie?

– Właściwie nie. Barney powiedział mi, co mam robić.

– I co ci kazał robić?

– Pilnować tego miejsca. Wie pani, warta przy bramie, patrole.

– Co patrolowałeś?

– Cały teren.

– Opowiedz mi, jak wygląda typowy patrol.

– Przychodzę na zmianę, powiedzmy, że poranną. Objeżdżam wszystkie domy, czasami wysiadam z samochodu i idę pieszo. Jadę do budynku klubu i zaglądam tu i ówdzie, sprawdzając różne rzeczy.

– A budynki specjalne?

– Jakie budynki specjalne?

– Na przykład ten z antenami?

– Aha, tam nie chodzimy. Mają własną ochronę.

– Czego pilnuje?

– O co pani chodzi?

– Co tam się dzieje, skoro potrzebują własnej ochrony?

– Nie wiem. To miejsce jest nazywane centrum łączności, więc pewnie właśnie temu służy.

– Łączności z kim?

– Jezu, nie mam pojęcia. Nie mówią mi takich rzeczy.

– Kto jest szefem Barneya?

– Dyrektor generalny, pan Diego.

– Jak ma na imię?

– Nie wiem. Barney mówi o nim po prostu Diego.

– Jak wygląda?

– Około czterdziestu pięciu lat, metr siedemdziesiąt wzrostu, osiemdziesiąt kilo wagi, czarne, szpakowate włosy, wąsy. Chyba jest Meksykaninem, mówi z lekkim akcentem.

– Chcę znać jego imię, Cracker.

– Chwileczkę, niech się zastanowię. Diego to jego imię. A nazywa się… coś jak… Romeo.

– To hiszpańskie nazwisko?

– Tak.

– Myśl.

– Staram się. Ramos albo Ramero, coś w tym stylu. Ramirez! Tak, Ramirez.

– Diego Ramirez. Świetnie, Cracker. Kto jeszcze pracuje dla Ramireza?

– Wszyscy. Kierownik klubu, kierownicy sklepów, ludzie w biurze rachunkowym, kierownik konserwacji, kierownik lotniska – wszyscy składają mu raporty.

– Gdzie mieści się biuro rachunkowe?

– W wiosce, obok posterunku ochrony.

– Kto je prowadzi?

– Niejaka Miriam… chyba Talbot.

– Na pewno Talbot?

– Chyba tak.

– Jak wygląda?

– Pod czterdziestkę, średniego wzrostu, tęga, szare włosy, niezbyt ładna.

– Jakimi samochodami jeździ personel?

– Ochrona ma białe range rovery, a obsługa furgony i fordy pikapy, też białe, z zielonymi palmetto na drzwiach.

– Gdzie są serwisowane?

– W mieście. W Westover Motors.

– Są tam teraz jakieś samochody?

– Mam tam odstawić auto Barneya, gdy stąd wyjdę.

– Po co?

– Na przegląd. Jutro go odbierzemy. Barney ma fioła na punkcie regularnych przeglądów.

– Gdzie mieszkasz, Cracker?

– W pokoju w kwaterach personelu.

– Ile osób tam mieszka?

– Wszyscy.

– Jakie macie rozrywki?

– Zabierają nas samolotem do Miami. Wszyscy pracują przez siedem dni, potem mają cztery dni wolnego. W Palmetto Gardens jest odnowiony DC-3 do wożenia personelu.

– Na które lotnisko w Miami latacie?

– Opa Locka.

– Podaj mi nazwiska mieszkańców Palmetto Gardens.

Cracker zmieszał się.

– Nie znam żadnego nazwiska.

– Jak o nich mówicie między sobą?

– Podajemy adresy. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś użył nazwiska.

– Co to za ludzie?

– Bogaci. Jest paru Europejczyków, paru Latynosów i paru Amerykanów, a także kilku Arabów.

– Mają żony i dzieci?

– Większość przylatuje z kobietami. Ale dzieci widuję bardzo rzadko.

– Ilu jest członków?

– Mamy dwieście osiem domów.

– A ilu jest pracowników?

– Ponad sześciuset. Połowa z nich to służba domowa.

– Na terenie osiedla mieszka sześciuset pracowników?

– Nie, obsługa domów to miejscowi.

– Jak tam wchodzą i wychodzą?

– Przyjeżdżają swoimi samochodami albo autobusem do bramy służbowej; jest tam specjalny parking. Potem idą albo jadą furgonami do pracy.

– Jak ich wynajmują?

– Nie wiem, pewnie dają ogłoszenia.

– Jaką broń macie na posterunku ochrony?

– Wszyscy nosimy pistolety powtarzalne dziewięć milimetrów, są też karabiny piętnastki.

– Coś cięższego?

– Nie na posterunku.

– A gdzie?

Mosely zawahał się.

– Mów, Cracker, bo pogadam z twoim kuratorem.

– Jest trochę broni rozrzuconej po całym terenie.

– Musisz bardziej się postarać, Cracker. Gdzie?

– Nigdy nie byłem w pobliżu, ale wiem, że jest parę takich miejsc.

– Są zakamuflowane?

– Skąd pani wie?

– Mówimy o tym, co ty wiesz, Cracker.

– Tak, są pod siatkami.

– Kto je obsadza?

– Specjalnie wyszkoleni ludzie, parę tuzinów, jak sądzę. W razie alarmu zajmują stanowiska.

– Jakiego alarmu?

– Na słupie przy biurze ochrony jest syrena. Po trzech sygnałach udajemy się na wyznaczone pozycje.

– Jaka jest twoja?

– Budka przy frontowej bramie, chyba że już pełnię tam wartę.

– Czego oni się boją, Cracker?

– Wiem tylko, że nie chcą, żeby wszedł tam ktokolwiek z zewnątrz, jeśli nie został zaproszony lub nie towarzyszy mu eskorta.

– Jakie samoloty lądują na lotnisku?

– Głównie prywatne odrzutowce i parę zaopatrzeniowych, które przywożą towar.

– Jaki towar?

– Wyposażenie, części, specjalne jedzenie, wszystko, co potrzebne. Służą do tego DC-3 i cessna carafurgon.

– Na lotnisku jest specjalna ochrona?

– Tak, jest tam kilka tych zakamuflowanych stanowisk.

Holly nie wiedziała, o co jeszcze zapytać.

– Zostań tutaj, Daisy. Pilnuj – powiedziała.

– Zostawia mnie pani z tym psem? – zapytał Cracker z niepokojem.

– Nie zrobi ci krzywdy, póki się nie ruszysz – odparła Holly i poszła do sąsiedniego pokoju. Harry Crisp, zniknął. Wróciła więc do Mosey’ego, który siedział jak wykuty z kamienia. – W porządku, Cracker, puszczę cię. Gdy Barney zapyta, co robiłeś tak długo, powiesz, że kazałam ci czekać. Jeśli powtórzysz mu naszą rozmowę, dowiem się o tym i przed zachodem słońca znajdziesz się za kratkami, rozumiesz?

– Rozumiem. Nie pójdę do pudła dla Barneya.

– To dobrze. – Odprowadziła go do pokoju odpraw i patrzyła, jak wychodzi z posterunku.

Podszedł do niej Hurd Wallace.

– Co to za facet?

– Interesant – odparła Holly. – Nic ważnego.

Загрузка...