Efemerydy

Marta miała jeden szczególnie dla mnie nieprzyjemny zwyczaj – stawała za mną i przez ramię zaglądała, co robię. Słyszałam jej oddech: lekki, szybki, płytki – oddech starego człowieka. I czułam jej zapach, to był zawsze zapach snu, pościeli, rozespanej skóry. Tak czasami pachną dzieci. To jest ten zapach, który dorośli chętnie tłumią perfumami i dezodorantami – wtedy dopiero zaczynają pachnieć jak rzeczy, nie jak ludzie. Więc Marta stawała tak nade mną i stała. Cokolwiek robiłam, zaczynałam się mylić. Jeżeli czytałam, słowa uciekały mi i gubiłam sens zdania. Jeżeli pisałam, nagle przestawałam mieć cokolwiek do napisania. Wtedy odsuwałam się od niej delikatnie, żeby jej nie urazić, ale byłam na nią zła.

Jedyne, w czym mi nie przeszkadzała – to czytanie efemeryd, perfekcyjnie dokładnych tabel z pozycjami planet, może dlatego, że nie ma tam słów ani zdań, ani nawet rysunków, które trzeba objąć wzrokiem. Są tylko kolumny cyfr, zupełnie obojętnych, cyfr stałych, niepodatnych na niezrozumienie, raz na zawsze wyliczonych i wydrukowanych czarno na białym, liczb od jeden do sześćdziesięciu, bo tyle możliwości ludzie dali czasowi, żeby mógł się jakoś przejawić. Więc tylko kombinacje liczb i dwanaście prostych graficznych znaczków, które oznaczają przestrzeń niebieską. I jeszcze dziesięć symboli ciał niebieskich – to wszystko. A wczytując się w to uważnie, sunąc wzrokiem poprzez szeregi i kolumny, przy pewnej wprawie da się objąć całość, zobaczyć subtelną chwilową równowagę, jaką mają tylko papierowe mobile, które robi moja siostra – ostrożnie wyważane przestrzenne konstrukcje zawieszone na jedwabnych nitkach, poruszane przez niezauważalny ruch powietrza w pokoju. Mobile są jednak kruche i dużo łatwiej je zniszczyć niż stworzyć. Świat wyrażony w efemerydach jest cudownie stały, właściwie nieśmiertelny. Pewnie dlatego nic mi nie może przeszkodzić w jego oglądaniu.

W moich efemerydach nie było jednak komety.

Загрузка...