Akwen atlantycki w pobliżu Bermudów zyskał sobie ponurą nazwę „Diabelskiego trójkąta”. W jego okolicach już wielokrotnie w tajemniczych okolicznościach ginęły samoloty i statki. Amerykański badacz T. Sanderson, który utrzymuje, że zebrał wszystkie relacje o tych niezwykłych wydarzeniach, pisze w swojej książce, iż współrzędne awarii ustalono często tylko orientacyjnie, gdyż radiostacje pokładowe w chwili katastrofy.milczały i nikt nie słyszał sygnału SOS.
Nie jest to jedyne „zaczarowane miejsce”. Sanderson stwierdził, że na Ziemi jest ich dokładnie 10, przy czym rozmieszczone są one dość symetrycznie po 5 z każdej strony równika. Gdyby amerykański autor dodał do tego jeszcze dwa punkty — biegun północny i południowy — uzyskałby zestaw współrzędnych geograficznych, który doskonale godzi się z oryginalnym schematem, przedstawionym przez radzieckich badaczy Mikołaja Gonczarowa, Walerego Makarowa i Wiaczesława Morozowa. Czym wytłumaczyć taką zbieżność? Zanim na to pytanie odpowiemy, wyobraźmy sobie fotografię globusa, pokreśloną białymi i czarnymi liniami, jakby zgodnie z dwoma różnymi wykrojami. Najpierw omówmy pierwszy (z pięciokątnych „brytów”): „Ziemia widziana z góry przypomina piłkę zszytą z dwunastu kawałków skóry”. Tak pisał grecki filozof Platon. Tak uważali również pitagorejczycy, głoszący, iż „światem rządzą liczby”.
Tak samo też wyobrażali sobie oblicze naszej planety trzej badacze radzieccy. Ale ciekawa rzecz: doszli do tego sami, a dopiero później zapoznali się z wypowiedziami antycznych myślicieli! Przypadkowa zbieżność, czy też po prostu nowe sformułowanie idei, która od dawna „leżała pod nogami”?
Bez względu na to, jak było naprawdę, pierwszy model Ziemi skonstruowany przez Gonczarowa i jego kolegów przypominał dwunastościan pięciokątny (dodekaedr). Drugi, uściślony, okazał się bardziej skomplikowany: do dwunastościanu doszedł ikosaedr z jego 20 trójkątnymi ścianami. Taką konstrukcję wyobraża właśnie fotografia globusa z nałożoną nań siatką białych i czarnych linii.
Ale czemu służyło przekształcenie w wielościan znanej wszystkim kuli ziemskiej?
Wiadomo powszechnie, że Ziemia wcale nie ma kształtu idealnej kuli. Chodzi nie tylko o to, że nasz glob jest spłaszczony przy biegunach. Istnieją również inne odchylenia od tego prawidłowego kształtu geometrycznego, który zazwyczaj nadajemy globusowi. Jeszcze większe te odchylenia były dawniej. Wiemy zresztą dlaczego.
Układ Słoneczny powstał z obłoku pyłowo-gazowego, który rozpadł się na pojedyncze zgęstki. Każde skupisko substancji stopniowo rosło, obrastając nie tylko w drobniutkie, lecz także i duże kawałki materii w rodzaju meteorytów lub nawet asteroidów (małych planetek). Jest oczywiste, że ówczesny kształt Ziemi różnił się znacznie od obecnej formy obłej bryły. Jest niemal pewne, że nasza planeta „wyokrągliła się” znacznie później, a początkowo przypominała raczej wielościan niż kulę.
Jeśli tak było w istocie, to może ślady tej ówczesnej kanciastości zachowały się do dziś w formie utajonej? Ale wówczas wynika pytanie, czy mogą one mieć prawidłową, krystaliczną formę naszego dwunaste — i dwudziestościanu?
Kiedy kryształ wyrasta z malutkiej drobinki, jego powiększające się krawędzie i ściany zachowują niezmiennie swoją początkową geometrię. Rzecz jasna, że kolejne warstwy Ziemi nie mogły idealnie powtarzać pierwotnego kształtu. Z drugiej jednak strony ten tytaniczny proces nie mógł przebiegać zupełnie bezładnie. Pozorny chaos przypadków podporządkowany był pewnym prawidłowościom.
Jakim mianowicie? Tłumaczy je inna hipoteza: pokłady rud żelaza tylko z pozoru przypominają chaotyczny zestaw plam rozsypanych po mapie geologicznej. W istocie są one powiązane w jeden wielki globalny system, obejmujący całą Ziemię trzema gigantycznymi pasami. Tak twierdził Michał Kałganow, pracownik naukowy Komisji Badania Sił Wytwórczych i Zasobów Naturalnych Akademii Nauk ZSRR.
Najbardziej zadziwiające jest jednak to, że Mikołaj Gonczarow niczego nie słyszał o żadnej tego rodzaju hipotezie, gdy po raz pierwszy zaczął konstruować model Ziemi „zszyty z dwunastu kawałków skóry”. Jego zainteresowania nie miały punktów stycznych z problemami geologii i geofizyki. Pracował wówczas na wydziale zaocznym Instytutu Sztuki i zajmował się wyłącznie starymi kulturami. Gdy jednak zaznaczył ich najważniejsze ogniska na mapie, intuicyjnie wyczuł istnienie przesłanek precyzyjnego systemu geometrycznego.
Dopiero w wiele lat później, gdy Gonczarow zetknął się z inżynierem elektronikiem Walerym Makarowem i Wiaczesławem Morozowem, który jest z wykształcenia budowlanym, niejasne przypuszczenia nabrały kształtu precyzyjnej hipotezy. Przez wiele lat trzej młodzi badacze z benedyktyńska wpr,ost cierpliwością poznawali podstawy najrozmaitszych nauk — od archeologii do geochemii, od meteorologii do ornitologii — zanim zdecydowali się oddać swą „zwariowaną ideę” pod sąd opinii publicznej. Znawcy byli zaintrygowani wieloma zadziwiającymi zbieżnościami.
Wiele ognisk kultury i cywilizacji starożytnej leżało nie byle gdzie, lecz właśnie w węzłach układu geometrycznego. Dotyczyło to Mohendżo Daro, ośrodka cywilizacji protoindyjskiej, Egiptu, Mongolii Północnej, Irlandii, Wyspy Wielkanocnej, Peru i wreszcie Kijowa, „matki miast ruskich”…
Gdzieniegdzie wprawdzie widniały białe plamy, ale i one stopniowo się wypełniają.
W ostatnich latach dokonano sensacyjnych odkryć archeologicznych. Na przykład w Indochinach znaleziono ślady nader starożytnej kultury (7000 lat p.n.e.). Rolnictwem zn28 a częto tam zajmować się 2000 lat wcześniej niż na Środkowym Wschodzie, który dotychczas uważany był za kolebkę ludzkości. Nowe odkrycia znakomicie nałożyły się na hipotetyczny system.
Dotyczy to również pokładów cennych kopalin. Proszę to sprawdzić Inna rzecz, że i tu trafiają się „białe plamy”. Ale może właśnie na tych terenach czekają na człowieka skarby, których do tej pory nie odnaleziono? Oczywiście tego rodzaju zbieżności nie występują wszędzie, ale jest ich zbyt wiele, aby mogły być dziełem czystego przypadku. Zresztą odchylenia od ścisłej siatki geometrycznej są w pełni zrozumiałe: oblicze planety zmieniło się i zmienia nadal, ciągle jeszcze trwają procesy odkładania się pożytecznych kopalin. W każdym razie szczególne punkty i linie na mapie tylko na pozór sprawiają wrażenie spekulatywnych, gdyż przy bliższej analizie odnajdujemy pod nimi konkretne utwory geologiczne. Jeśli skorupa ziemska rzeczywiście przypomina parkiet ułożony z kolosalnych płyt, to złącza między nimi powinny być możliwe do wykrycia. Tak jest w istocie: krawędzie obu wielościanów pokrywają się z wieloma śródoceanicznymi łańcuchami górskimi,f które odkryto w ostatnich latach, z planetarnymi uskokami skorupy ziemskiej, ze strefami aktywności tektonicznej, której towarzysza ruchy pionowe warstw skalnych oraz intensywna działalność sejsmiczna i wulkaniczna. W wierzchołkach wielościanów znalazły się środki największych na Ziemi anomalii magnetycznych, obszarów maksymalnego i minimalnego ciśnienia atmosferycznego oraz miejsca, w których rodzą się huragany. Wiele zaś wiatrów wieje stale wzdłuż krawędzi wielościanów. Wokół niektórych węzłów siatki występują gigantyczne zawirowania prądów morskich, w innych znajdują się obszary otrzymujące najwyższe dawki promieniowania słonecznego. Czy aby nie w tym kryje się rozwiązanie zagadek, które tak zafascynowały T. Sandersona? Wiadomo, iż anomalia magnetyczne nazywają się tak dlatego, że na ich obszarze igła kompasu odchyla się od zwykłego położenia. Ten sam skutek wywołują burze magnetyczne powodowane gwałtownym wzrostem aktywności słonecznej, który zakłóca równowagę naładowanych elektrycznie warstw atmosfery i tym samym uniemożliwia prawidłowe działanie aparatury radiowej. Okazuje się więc, że za obrazowym wyrażeniem „zaczarowane miejsce” nie kryją się żadne przyczyny nadnaturalne, lecz fenomeny poddające się analizie naukowej, cały zespół zjawisk geofizycznych. Na przykład zakłócenia wywołane przez wzmożoną radiację słoneczną mogą sparaliżować najdoskonalsze urządzenia radiołącznościowe i nawigacyjne, a wiatry, prąd i fale — spowodować „tajemnicze” zniknięcie statku lub samolotu. Jest oczywiste, iż żadna hipoteza nie wyjaśnia wszystkiego do końca, lecz jest mniej lub bardziej prawdopodobnym przypuszczeniem. Jeśli hipotetyczny obraz okaże się bliski rzeczywistości, schemat geometryczny naszego globu pozwoli zapobiegać katastrofom komunikacyjnym, podobnie jak to robią locje, opisujące podwodne rafy i mielizny. Proszę teraz spojrzeć na drugi rysunek, przedstawiający znalezisko archeologiczne. Trzydzieści takich dziwnych przedmiotów ze złota znaleziono w Wietnamie i jeden — z brązu — we Francji. Uczeni nie znają ich przeznaczenia. Niektórzy z nich mówią, że jest to amulet astrologiczny, inni domyślają się w nim przyrządu niezbędnego przy astronomicznych obliczeniach kalendarzowych. Gonczarow, Makarow i Morozow są innego zdania. Uważają mianowicie, że jest to wizerunek ich własnego modelu Ziemi. Ale czy ten model mógł być znany w starożytności? Analogie bywają zawodne, przypomnijmy sobie jednak, że słowo „atom” pochodzi z epoki antycznej i było znane na długo przedtem, zanim zyskało swój dzisiejszy sens fizyczny. System heliocentryczny, zgodnie z którym środkiem Wszechświata jest Słońce, a nie Ziemia, powstał na 19 wieków przed Kopernikiem. Hipoteza ta, wysunięta przez starogreckiego astronoma Arystarcha z Samosu, nie została przyjęta przez współczesnych, bowiem wydała się im zbyt obrazoburcza, zbyt „zwariowana”. Zatriumfował geocentryczny system Ptolemeusza, wedle którego centrum świata miała być Ziemia. Zresztą nawet ten pogląd kosmogoniczny wymagał od swego twórcy wielkiej wyobraźni, gdyż mówił o kulistości Ziemi, która w owych czasach niemal powszechnie była uważana za płaską. Trudno wnioskować, w jaki sposób Platon doszedł do wyobrażenia Ziemi jako podobnej do piłki zszytej z 12 kawałków skóry. Za jego czasów nikt nie miał pojęcia ani o podmorskich śródoceanicznych grzbietach górskich ani o anomaliach magnetycznych, ani wreszcie o tym, w jaki sposób rozkładają się strumienie promieniowania słonecznego czy bogactwa kopalne. A jednak… Kiedy Gonczarow, Makarow i Morozow zapoznali się z mapą ornitologiczną, okazało się, że ich system pokrywa się również z najważniejszymi światowymi rejonami zimowania ptaków, a zachowanie skrzydlatej braci, jej przeloty mogły być przedmiotem obserwacji już w czasach najdawniejszych. Gdy mowa o okresie lodowcowym, który zakończył się przed 10 lub 15 tysiącami lat, specjaliści wspominają zwykle „schroniska życia”. Naprzykład na obszarze ZSRR wykryto trzy takie regiony, w których wszystko, co żywe, chroniło się i przetrwało śmiertelne zagrożenie niesione przez atakujące lody. Owe tereny również znajdują się w węzłach siatki. Informacje o takich regionach także mogły dotrzeć do antycznych filozofów natury wraz z podaniami sięgającymi czasów, gdy ludzie jeszcze bytowali w jaskiniach. Gonczarow, Makarow i Morozow przedstawiali swą hipotezę na posiedzeniach różnych towarzystw naukowych. Jak zazwyczaj w podobnych wypadkach bywa, w trakcie dyskusji wypowiadano pod ich adresem wiele słów krytyki, czasem bardzo ostrej, lecz generalnie przychylnej. Dyskusja trwa nadal i jest to dyskusja prowadzona całkiem serio, bez cienia dobrotliwej pobłażliwości dla niedawnych „naukowych nowicjuszy”. Zresztą wszelkie oficjalne opinie podkreślają zgodnie wielką erudycję autorów hipotezy w najrozmaitszych dziedzinach wiedzy, wielką fachowość historyka sztuki, elektronika i budowlanego, którzy podjęli się rozwiązywania tak wielostronnego i niezmiernie trudnego zadania naukowego. Naturalnie sami autorzy nie sądzą, że już wyczerpali temat i nadal pracują nad swą hipotezą, uważnie wsłuchują się w słowa krytyki, gromadzą nowe informacje. Kto wie, rnoże dzięki temu zdobędą jeszcze bardziej przekonywające dowody swej słuszności, jak to już nieraz zdarzało się z twórcami najbardziej nawet „zwariowanych pomysłów”? Przełożył z rosyjskiego Tadeusz Gosk