9

Kiedy Myron wszedł do ciasnego komisariatu i popatrzył na Jake’a, zobaczył, że jego podbródek jest pokryty czerwoną i lepką substancją. Mogło to być nadzienie z pączka. Albo rezultat kontaktu z jakimś zwierzęciem. W przypadku Jake’a obie możliwości były równie prawdopodobne.

Jake Courter został dwa lata wcześniej wybrany na szeryfa Reston w okręgu New Jersey. Ze względu na to, że Jake był czarnoskóry, a miasto miało niemal wyłącznie białych mieszkańców, większość ludzi uważała wynik wyborów za niepokojący. Jednak nie Jake. Reston było akademickim miasteczkiem. A w akademickich miasteczkach roi się od liberalnych intelektualistów, którzy chcą pomóc czarnym braciom. Jake i uważał, że kolor skóry wystarczająco utrudniał mu dotychczasowe życie, więc niech choć raz przyniesie korzyść. Poczucie winy białych ludzi, powiedział Myronowi. Najskuteczniejszy środek zdobywania głosów, nie licząc reklam Williego Hortona.

Jake był po pięćdziesiątce. Przez większość swego życia służył w policji, w kilku dużych miastach – Nowym Jorku, Filadelfii, Bostonie i innych. Zmęczony tropieniem wielkomiejskich mętów, przeniósł się na przedmieścia, aby uganiać się za małomiasteczkowymi mętami. Myron poznał go przed rokiem, kiedy prowadził dochodzenie w sprawie zniknięcia Kathy Culver, siostry Jessiki, studentki Uniwersytetu Reston.

– Cześć, Myron.

– Cześć.

Jake, jak zwykle, był wymiętoszony. Cały. Od włosów po mundur. Nawet jego biurko wydawało się wymiętoszone, jak bawełniana koszula trzymana na dnie kosza z praniem. Na blacie walało się mnóstwo różności. Pudełko z Pizza Hut. Torebka od Wendy. Kubek po lodach Carvel. Niedojedzona kanapka od Blimpiego. A także, oczywiście, puszka preparatu odchudzającego Slim-Fast. Jake ważył prawie sto trzydzieści pięć kilogramów. Spodnie były za ciasne na brzuchu, a zbyt szerokie w talii. Wciąż je podciągał, usiłując znaleźć to jedno właściwe położenie, w którym pozostałyby w bezruchu. Znalezienie tego położenia wymagałoby zatrudnienia zespołu wybitnych naukowców i naprawdę silnego mikroskopu.

– Chodźmy zaliczyć kilka hamburgerów – zaproponował Jake, ocierając twarz wilgotnym ręcznikiem. – Umieram z głodu.

Myron podniósł puszkę Slim-Fastu i uśmiechnął się słodko.

– Wspaniały koktajl na śniadanie. I na lunch. A także na kolację.

– Guzik prawda. Próbowałem. To gówno nie działa.

– Jak długo to jadłeś?

– Prawie cały dzień. I nic. Nie ubyło mi nawet pół kilo.

– Powinieneś zaskarżyć producenta.

– A w dodatku smakuje jak proch strzelniczy.

– Masz akta Alexandra Crossa?

– Tak, przy sobie. Chodźmy.

Myron wyszedł za Jakiem na ulicę. Weszli do knajpki, na wyrost nazwanej „Royal Court Dinner”. Nora. Po kapitalnym remoncie może osiągnęłaby poziom publicznej toalety przy autostradzie. Jake uśmiechnął się.

– Miło, no nie?

– Od samego zapachu twardnieją mi arterie – powiedział Myron.

– O rany, człowieku, nie wdychaj tego zapachu.

Przy stoliku stała stara szafa grająca. Płyt nie zmieniano w niej od bardzo dawna. Według niewielkiego ogłoszenia, pierwsze miejsce na liście przebojów zajmował singel Eltona Johna, Crocodile Rock.

Kelnerka była standardowym wydaniem spotykanym w takich lokalach. Zgryźliwa, po pięćdziesiątce, o blond włosach z lekko purpurowym odcieniem, nigdy nie występującym w przyrodzie.

– Cześć, Millie – powiedział Jake.

Rzuciła im menu, nic nie mówiąc i prawie nie zwalniając kroku.

– To jest Millie – wyjaśnił Jake.

– Świetnie się trzyma – pochwalił Myron. – Mogę zobaczyć akta?

– Najpierw zjedzmy.

Myron podniósł menu. Plastikowa okładka. I lepka. Bardzo lepka. Jakby ktoś polał ją syropem klonowym. W załamaniach tkwiły również kawałki jajecznicy. Myron gwałtownie tracił apetyt.

Trzy sekundy później Millie wróciła i westchnęła.

– Co ma być?

– Daj mi cheeseburgera deluxe – zamówił Jake. – Z podwójnymi frytkami zamiast sałatki z surowej kapusty. I dietetyczną colę.

Millie spojrzała na Myrona. Niecierpliwie. Uśmiechnął się.

– Macie wegetariańskie menu?

– Co takiego?

– Nie bądź dupkiem – ostrzegł Jake.

– Poproszę o smażony ser – rzekł Myron.

– Do tego frytki?

– Nie.

– Coś do picia?

– Dietetyczną colę. Tak jak mój odchudzający się kolega.

Millie spojrzała na Myrona, mierząc go wzrokiem.

– Przystojniak z pana.

Posłał jej skromny uśmiech. Ten, który mówił „Ach, co tam”.

– I wygląda pan znajomo.

– Po prostu mam taką twarz – rzekł Myron. – Urodziwą, lecz znajomą.

– Nie umawiał się pan kiedyś z jedną z moich córek? Na przykład z Glorią. Pracuje na nocnej zmianie.

– Nie sądzę.

Ponownie zmierzyła go wzrokiem.

– Jest pan żonaty?

– Jestem z kimś związany.

– Nie o to pytałam – powiedziała. – Jest pan żonaty?

– Nie.

– To w porządku.

Odwróciła się i odeszła.

– O co jej chodziło?

Jake wzruszył ramionami.

– Miejmy nadzieję, że nie poszła po Glorię.

– Dlaczego?

– Ona wygląda jak moje lustrzane odbicie… tylko o białej skórze. I z większym podbródkiem.

– Brzmi zachwycająco.

– Wciąż jesteś z Jessicą Culver?

– Chyba tak.

Jake pokręcił głową.

– Człowieku, ona to co innego. Nigdy nie widziałem równie dobrze wyglądającej babki.

Myron powstrzymał uśmiech.

– Trudno się z tym spierać.

– A ponadto owinęła cię wokół małego palca.

– Z tym też trudno się spierać.

– Są gorsze miejsca, wokół których człowiek może się owinąć.

– Jak wyżej.

Milie wróciła z dwiema dietetycznymi colami. Tym razem prawie udało jej się uśmiechnąć do Myrona.

– Taki przystojny mężczyzna nie powinien być samotny – zauważyła.

– Jestem poszukiwany w kilku stanach – rzekł Myron.

Millie nie wyglądała na zrażoną. Wzruszyła ramionami i odeszła. Myron odwrócił się z powrotem do Jake’a.

– W porządku – powiedział. – Gdzie te akta?

Jake otworzył teczkę. Podał Myronowi zdjęcie przystojnego, zdrowo wyglądającego mężczyzny. Opalonego, krzepkiego, w tenisowym stroju. Myron widział to zdjęcie w gazetach, wkrótce po śmierci Crossa.

– Poznaj Alexandra Crossa – rzekł Jake. – Kiedy go zamordowano, miał dwadzieścia cztery lata. Absolwent Wharton. Syn senatora Stanów Zjednoczonych, Bradleya Crossa z Pensylwanii. Wieczorem dwudziestego czwartego lipca, przed sześcioma laty, brał udział w przyjęciu w klubie tenisowym o nazwie „Old Oaks” w Wayne, w Pensylwanii. Szacowny senator również tam był. To piekielnie szykowne miejsce: wymyślne żarcie, korty na zewnątrz i pod dachem, ziemne i utwardzane, oświetlone i tak dalej. Mają tam nawet korty trawiaste.

– Rozumiem.

– Nie wiadomo dokładnie, co się tam stało, ale oto, co wiemy. Alexander Cross z trzema kolegami spacerował po terenie klubu.

– W nocy? Podczas przyjęcia?

– To się zdarza.

– Nieczęsto.

Jake wzruszył ramionami.

– W każdym razie usłyszeli jakiś hałas dobiegający z zachodniego końca posiadłości. Poszli to sprawdzić. Napotkali dwóch podejrzanie wyglądających młodzieńców.

– Podejrzanie wyglądających?

– Ci młodzieńcy byli… jak dzisiaj nas nazywają? Afroamerykanami?

– Aha – mruknął Myron. – Zatem można bezpiecznie założyć, że klub „Old Oaks” nie miał wielu afroamerykańskich członków?

– Ani jednego. To elitarny klub.

– Zatem nigdy nie przyjęliby nie tylko ciebie, ale i mnie.

– Wielka szkoda – odparł Jake. – Założę się, że spodobałoby nam się to przyjęcie.

– I co się wydarzyło potem?

– Według zeznań świadków, biali młodzieńcy podeszli do czarnoskórych. Jeden z czarnych, później zidentyfikowany jako niejaki Errol Swade, wyjął nóż sprężynowy.

Myron skrzywił się.

– Nóż sprężynowy?

– Tak, wiem. Banalne. Zero wyobraźni. No cóż, wydarzył się nieszczęśliwy wypadek. Alexander Cross został pchnięty nożem. Ci dwaj młodzieńcy uciekli. Kilka godzin później policja osaczyła ich w północnej Filadelfii, niedaleko od miejsca ich zamieszkania. Podczas próby aresztowania jeden z tych łobuzów wyciągnął broń. Niejaki Curtis Yeller. Szesnastoletni. Został zastrzelony przez policjanta. Z tego, co mi wiadomo, matka Yellera była na miejscu zbrodni. Trzymała go w ramionach, kiedy umierał.

– Widziała, jak go zastrzelono?

Jake wzruszył ramionami.

– Tu nie napisali.

– A co się stało z Errolem Swade’em?

– Uciekł. Rozpoczęto szeroko zakrojone poszukiwania. Jego zdjęcie znalazło się we wszystkich gazetach i w każdym komisariacie. Oczywiście, do sprawy przydzielono wielu funkcjonariuszy ze względu na to, że ofiarą był syn senatora i w ogóle. Jednak dopiero teraz usłyszysz coś ciekawego.

Myron sączył dietetyczną colę. Bez lodu.

– Nigdy nie znaleźli Errola Swade’a – oznajmił Jake.

Myron zamarł.

– Nigdy?

Jake pokręcił głową.

– Chcesz mi powiedzieć, że Swade uciekł?

– Na to wygląda.

– Ile miał lat?

– Kiedy to się stało, dziewiętnaście.

Myron zastanawiał się przez chwilę.

– Zatem teraz miałby dwadzieścia pięć.

– O! Jesteś genialnym matematykiem.

Myron nie uśmiechnął się. Millie przyniosła talerze. Wygłosiła następną uwagę, ale Myron jej nie usłyszał. Dwadzieścia pięć lat. Myron mimo woli zastanawiał się. Wprawdzie było to idiotyczne podejrzenie. Niewybaczalne. Może nawet rasistowskie. Mimo wszystko nie mógł się go pozbyć. Dwadzieścia pięć lat. Duane twierdził, że ma dwadzieścia jeden, ale ile miał naprawdę?

No nie. To niemożliwe.

Myron pociągnął kolejny łyk napoju.

– Co wiesz o tym Errolu Swadzie? – zapytał.

– Drobny złodziejaszek. Wcześniej już trzykrotnie siedział w więzieniu. Jego pierwszym przestępstwem była kradzież samochodu. Potem popełnił wiele innych. Rozboje, napady, kradzieże samochodów, narkotyki. Ponadto był członkiem agresywnego gangu. Zgadnij, jak nazywał się ten gang.

Myron wzruszył ramionami.

– Josie i Kociaki?

– Blisko. Plamy. To skrót od Plam Krwi. Nosili koszule poplamione krwią ofiar. Coś w rodzaju odznaki skauta.

– Czarujące.

– Errol Swade i Curtis Yeller byli kuzynami. Swade mieszkał u Yellerów przez miesiąc, od kiedy wyszedł z więzienia. Zobaczmy, co tu jeszcze mamy. Swade był narkomanem. Też mi niespodzianka. Zażywał kokainę. Następna. I był kompletnym świrem.

– No to jak zdołał się wymknąć z obławy?

Jake podniósł swojego hamburgera i odgryzł kawałek. Duży kawałek. Co najmniej pół hamburgera.

– Nie zdołał – rzekł z pełnymi ustami.

– Słucham?

– W żaden sposób nie mógłby tak długo trzymać się z dala od kłopotów. To niemożliwe.

– Zaczekaj. Czyżbym czegoś nie dosłyszał?

– Oficjalnie policja wciąż go szuka – rzekł Jake. – Jednak nieoficjalnie są przekonani, że on nie żyje. Ten chłopak był głupim ćpunem. Nie umiałby oburącz złapać się za własny tyłek, nie mówiąc już o tak skutecznym ukrywaniu się przed pościgiem.

– Co więc się stało?

– Plotka głosi, że mafia oddała przysługę senatorowi. Załatwili Swade’a.

– Senator Cross kazał go sprzątnąć?

– Czy to cię dziwi? Ten facet jest politykiem. W porównaniu z nim pedofil to wzór cnót.

– Czy ty czasem nie zostałeś wybrany na szeryfa?

Jake skinął głową.

– Sam widzisz.

Myron zaryzykował i ugryzł kanapkę. Smakowała jak gąbka do zmywania garnków.

– Czy masz rysopis Errola Swade’a? – zapytał, niemal mając nadzieję, że usłyszy przeczącą odpowiedź.

– Mam coś lepszego. Mam jego zdjęcie.

Jake otrzepał dłonie, a potem jeszcze na wszelki wypadek otarł je o koszulę. Później sięgnął do teczki i wyjął fotografię. Podał ją Myronowi. Ten powstrzymał chęć wyrwania mu jej z ręki.

Zdjęcie nie przedstawiało Duane’a.

Ten chłopak wcale nie był do niego podobny. I nie byłby, nawet po operacji plastycznej. Przede wszystkim Errol Swade miał o wiele jaśniejszą skórę i kanciastą głowę, niepodobną do okrągłej czaszki Duane’a. Zbyt szeroko rozstawione oczy. Po prostu wyglądał zupełnie inaczej. I podano, że miał metr osiemdziesiąt cztery, a więc był dziesięć centymetrów wyższy od Duane’a. W żaden sposób nie można udawać niższego. Myron miał ochotę odetchnąć z ulgą.

– Czy w tych aktach występuje nazwisko Valerie Simpson? – zapytał.

W oczach Jake pojawił się błysk zaciekawienia.

– Czyje?

– Słyszałeś.

– O rany, Myronie, to chyba nie jest ta sama Valerie Simpson, która wczoraj została zamordowana?

– Dziwnym zbiegiem okoliczności właśnie jest. Czy w tych aktach znajduje się jej nazwisko?

Jake podał mu połowę dokumentów.

– Niech mnie diabli, jeśli wiem. Pomóż mi szukać.

Przejrzeli akta. Nazwisko Valerie wymieniono tylko na jednej stronie. Na liście gości. Wśród stu innych. Myron zanotował nazwiska i adresy trzech przyjaciół Alexandra Crossa – świadków morderstwa. W aktach nie znalazł już niczego interesującego.

– A więc – naciskał Jake – co śliczna i martwa Valerie Simpson ma z tym wspólnego?

– Nie mam pojęcia.

– Jezu Chryste! – Jake pokręcił głową. – Nie możesz przestać?

– Przecież nic ci nie robię.

– Co masz?

– Mniej niż nic.

– To samo mówiłeś, kiedy chodziło o Kathy Culver.

– Tylko że tym razem to nie twoje śledztwo, Jake.

– Może mógłbym ci pomóc.

– Naprawdę nic nie mam. Valerie Simpson przed kilkoma dniami odwiedziła moje biuro. Chciała wrócić na kort, ale ktoś ją zabił. Chcę się dowiedzieć kto, to wszystko.

– Wciskasz mi kit.

Myron wzruszył ramionami.

– W telewizji mówili coś o tym, że załatwił ją jakiś maniak.

– Mógł to zrobić. Pewnie zrobił.

Zamilkli.

– Znowu coś ukrywasz – stwierdził Jake. – Tak samo jak wtedy, z Kathy Culver.

– Tajemnica zawodowa.

– Nie powiesz mi?

– Nie. Tajemnica zawodowa.

– Znowu kogoś osłaniasz?

– Tajemnica zawodowa – rzekł Myron. – Nie mogę jej wyjawić. To poufne informacje i muszę zachować je w sekrecie.

– Dobrze, niech ci będzie – rzekł Jake. – I jak lunch?

– Może ten lokal nie jest zbyt elegancki, ale przynajmniej można tu trafić po zapachu.

Jake roześmiał się.

– Słuchaj, masz bilety na turniej Open?

– Taak.

– Może załatwiłbyś mi dwa?

– Na kiedy?

– Na ostatnią sobotę. Półfinały mężczyzn i finały kobiet.

– Trudna sprawa – mruknął Myron.

– Nie dla takiego sławnego agenta jak ty.

– Będziemy kwita?

– Taak.

– Zostawię je w okienku informacji.

– Postaraj się o dobre miejsca.

– Z kim pójdziesz?

– Z moim synem, Gerardem.

Myron w college’u grał przeciwko drużynie Gerarda. Ten facet był silny jak byk, ale brakowało mu finezji.

– Wciąż pracuje w nowojorskim wydziale zabójstw?

– Tak.

– Mógłby oddać mi drobną przysługę?

– Cholera. Na przykład jaką?

– Gliniarz prowadzący sprawę Valerie to kompletny dupek.

– A ty chcesz wiedzieć, co oni mają.

– Właśnie.

– Dobrze. Poproszę Gerarda, żeby do ciebie zadzwonił.

Загрузка...