Win czekał po drugiej stronie ulicy, naprzeciw „Łowcy Skalpów”. Wokół panował spokój, zakłócany jedynie cichymi dźwiękami muzyki, płynącymi z baru. Duży neon nad wejściem głosił: „TOPLESS!”.
– Jest ich dwóch – powiedział Win. – Kierowcą był biały, około metr dziewięćdziesiąt. Ma nadwagę, ale jest dobrze zbudowany. Sądzę, że spodoba ci się jego gust.
– Dlaczego?
– Zobaczysz. Towarzyszy mu czarnoskóry mężczyzna. Ponad metr osiemdziesiąt. Spora blizna na prawym policzku. Myślę, że można by go opisać jako chudego i żylastego.
Myron rozejrzał się po ulicy.
– Gdzie zaparkowali?
– Na parkingu przy Ósmej Alei.
– Dlaczego nie na ulicy? Jest tu mnóstwo miejsca.
– Sądzę, że nasz człowiek jest bardzo przywiązany swego czarującego pojazdu – uśmiechnął się Win. – Założę się, że byłby bardzo wzburzony, gdyby ktoś mu go uszkodził.
– Czy trudno byłoby się włamać do tego wozu?
Win zrobił urażoną minę.
– Udam, że tego nie słyszałem.
– No dobrze, ty zajmiesz się samochodem. Ja wejdę do środka.
Win zasalutował.
– Rozkaz.
Rozdzielili się. Win ruszył w kierunku parkingu, a Myron do baru. Wolałby zamienić się z nim rolami, szczególnie że tamci dwaj najwyraźniej wiedzieli, jak wygląda, ale taki podział ról był zgodny z ich predyspozycjami. Win znacznie lepiej włamywał się do samochodów i radził sobie z wszelkimi mechanizmami. Natomiast Myron był lepszy… no cóż, w tym.
Wszedł do baru, na wszelki wypadek ze spuszczoną głową. Niepotrzebnie. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Nie pobierano opłaty za wstęp. Myron rozejrzał się wokół. Na usta cisnęły mu się dwa słowa: okropna nora. Głównym motywem wystroju lokalu były dawne gatunki amerykańskiego piwa. Ściany ozdobiono neonami reklamującymi piwo. Blaty stolików i baru pokrywały niezliczone ślady po kuflach. Za barem wznosiły się piramidy butelek piwa z całego kraju.
Oczywiście, były tu też tancerki topless. Leniwie wiły się na niewielkich podwyższeniach, wyglądających jak stare rekwizyty z Wonderamy. Większość tancerek nie grzeszyła urodą. Wprost przeciwnie. Szaleństwo aerobiku najwidoczniej jeszcze nie dotarło do „Łowcy Skalpów”. Wszędzie widać było fałdy obwisłego ciała. Ten lokal bardziej przypominał klub ofiar cellulitis niż miejsce zaspokajania rozbuchanych męskich fantazji.
Myron usiadł sam przy stoliku w kącie sali. Zauważył kilku facetów w garniturach, ale większość klienteli stanowili robotnicy. Lepiej sytuowani zazwyczaj oglądali tańce topless w „Goldfingers” lub „Score”, gdzie kobiety wyglądały znacznie estetyczniej, aczkolwiek ich wydatne biusty były równie prawdziwe, jak ich nadmuchiwanych sióstr z sex shopu.
Dwaj mężczyźni głośno śmiali się przy środkowym podium. Jeden czarny, drugi biały. Pasowali do opisu podanego przez Wina. Kiedy tancerki zamieniały się miejscami, tańcząca przed nimi zeszła ze sceny. Widocznie skończyła pracę. Faceci zaczęli z nią negocjować. W takich miejscach jak „Goldfmgers” lub „Score” płaci się dwadzieścia do dwudziestu pięciu dolarów za taniec przy stoliku. I dokładnie to otrzymuje się za te pieniądze. Dziewczyna zdejmuje górę i przez około pięć minut tańczy przy waszym stoliku. Żadnego dotykania czy macania. W „Łowcy Skalpów” specjalnością lokalu było najnowsze szaleństwo, zwane lap dance, któremu oddawano się w ciemnych kątach. Ten taniec, określany przez małolatów „numerkiem na sucho”, polegał na tym, że tancerka ocierała się o krocze klienta tak długo, aż doznał… hm… orgazmu. Pomijając zastrzeżenia natury moralnej, Myron miał poważne wątpliwości związane z technicznymi aspektami takich wyczynów. Na przykład jak facet bawi się przez resztę wieczoru? Czy przynosi sobie bieliznę na zmianę?
Tyle pytań. Tak mało czasu. Tamci dwaj i tancerka ruszyli w kierunku tego kąta sali, w którym siedział Myron. Teraz stało się jasne, o czym mówił Win. Biały facet rzeczywiście miał potężne bicepsy, ale także wydatny brzuch i sflaczałą pierś. Te wady można było przynajmniej częściowo zamaskować odpowiednim ubiorem, ale białas miał na sobie ciasną siatkową koszulkę. Siatkową. Z mnóstwem dziur. Tak ażurową, że niemal niewidoczną. Włosy na piersiach – a miał ich mnóstwo – sterczały przez siatkę. Te włosy wydawały się nadzwyczaj długie i poskręcane – dosłownie zaplątane – w liczne złote łańcuszki, które nosił na szyi. Kiedy gość przechodził obok, Myron – mimo woli – ujrzał w całej okazałości jego plecy; jeszcze bardziej niż pierś owłosione i lśniące od potu.
Zrobiło mu się niedobrze.
– Piętnaście dolarów za pierwsze dziesięć minut – powiedziała dziewczyna. – Taniej nie mogę.
– Nie naciągaj nas, zdziro – rzekł Siatkowa Koszulka. – Jest nas dwóch. Daj nam zniżkę.
– Taak – wtrącił czarnoskóry. – Daj nam zniżkę.
– Nie mogę – upierała się dziewczyna.
Jeśli poczuła się obrażona epitetem, to nie dała tego po sobie poznać. Mówiła zmęczonym i obojętnym głosem jak kelnerka na nocnej zmianie.
Siatkowa Koszulka był niezadowolony.
– Posłuchaj, suko, nie denerwuj mnie.
– Zawołam kierownika – ostrzegła.
– Nikogo nie zawołasz. Nie ruszysz się stąd, dopóki nie zrobisz mi dobrze.
– Taa – dodał czarny. – Mnie też. Zdziro.
– Posłuchajcie, biorę dodatkową opłatę za świńskie gadki.
Siatkowa Koszulka spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Co powiedziałaś?
– Za świńskie gadki jest dodatkowa opłata.
– Dodatkowa opłata! – wykrzyknął Siatkowa Koszulka. Był wściekły. – Może to cię zdziwi, ty głupia kurwo, ale żyjemy w USA. W kraju wolnych i odważnych ludzi. Mogę mówić, co mi się żywnie podoba, zdziro! A może nie słyszałaś o wolności słowa?
Prawdziwy legalista, pomyślał Myron. Miło zobaczyć człowieka, który z takim zapałem broni pierwszej poprawki do konstytucji.
– Słuchajcie – powiedziała dziewczyna. – Cena wynosi dwanaście dolarów za pięć minut, dwadzieścia dolarów za dziesięć. Plus napiwek. Tyle się płaci.
– A może – zaproponował Siatkowa Koszulka – zatańczysz na nas obu jednocześnie.
– Co?
– Na przykład zatańczysz na mnie, ale popieścisz jego. Jak ci się to podoba, świnio?
– Taa – wtrącił czarnoskóry. – Świnio.
– Słuchajcie, chłopaki, nie ma rabatów – powiedziała tancerka. – Chcecie, to zawołam drugą dziewczynę. Dobrze się wami zajmiemy.
Myron wszedł w ich pole widzenia.
– Może ja?
Zdrętwieli.
– O rany – powiedział Myron. – Obaj jesteście tacy Przystojni. Po prostu nie mogę się zdecydować.
Siatkowa Koszulka spojrzał na swojego kompana. Ten na niego. Myron zwrócił się do dziewczyny.
– Podoba ci się któryś z nich?
Przecząco potrząsnęła głową.
– Zatem ja zajmę się tym. – Myron wskazał na Siatkową Koszulkę. – Podobam mu się. Poznaję to po sterczących sutkach.
– Hej, co on tu robi? – spytał czarnoskóry.
Siatkowa Koszulka posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.
– Chciałem powiedzieć, co to za facet?
Myron pokiwał głową.
– Szybka reakcja. Błyskotliwa.
– Czego pan chce? – zapytał Siatkowa Koszulka.
– Prawdę mówiąc, skłamałem.
– Co takiego?
– Mówiąc, po czym poznaję, że ci się podobam. Nie tylko po sterczących sutkach, chociaż są tego tak widocznym, aczkolwiek paskudnym, dowodem.
– O czym pan gada, do cholery?
– Jeździsz za mną od dwóch dni, oto co cię zdradziło. Następnym razem spróbuj metody cichego wielbiciela. Przysyłaj mi anonimowo kwiaty. Ładne kartki z życzeniami. Takie rzeczy.
– Chodź, Jim – zwrócił się Siatkowa Koszulka do kompana. – Ten facet to świr. Wynośmy się stąd.
– Nie chcecie, żebym zatańczyła? – spytała dziewczyna.
– Nie. Musimy iść.
– Ktoś musi zapłacić za mój czas – powiedziała tancerka. – Inaczej kierownik weźmie mnie za dupę.
– Spadaj, zdziro. Albo cię zdzielę.
– O, jaki odważny – skomentował Myron.
– Posłuchaj pan, nic do pana nie mam. Zejdź mi pan z drogi.
– Może ja dla was zatańczę?
– Jesteś stuknięty.
– Mogę zaproponować specjalną taryfę – obiecał Myron.
Siatkowa Koszulka zacisnął pięści. Kazano mu śledzić Myrona, a nie dać się zdemaskować i sprowokować do bójki.
– Chodź, Jim.
– Dlaczego mnie śledziliście? – zapytał Myron.
– Nie wiem, o czym pan mówi.
– Czy to ze względu na moje wielkie niebieskie oczy? Wyraziste rysy twarzy? Kształtny tyłeczek? Przy okazji, co sądzicie o tych spodniach? Nie są zbyt obcisłe, prawda?
– Pedał.
Wyminęli go.
– Powiecie mi, dla kogo pracujecie, a ja obiecuję, że nie wydam was szefowi.
Szli w kierunku wyjścia.
– Obiecuję! – zawołał Myron.
Nawet nie zwolnili kroku. Następny dzień, następny przyjaciel. Myron miał dar zjednywania sobie ludzi.
Wyszedł za nimi na ulicę. Siatkowa Koszulka i Jim pośpiesznie oddalali się na zachód.
Win wyłonił się z cienia po drugiej stronie ulicy.
– Tędy – powiedział.
Poszli skrótem przez boczną uliczkę i przybyli na parking przed Siatkową Koszulką i Jimem. Samochody parkowały pod gołym niebem. Dozorca siedział w budce, oglądając powtórkę Roseanne w maleńkim czarno-białym telewizorku. Win pokazał Myronowi cadillaca. Schowali się za zaparkowanym dwa rzędy dalej oldsmobilem i czekali.
Siatkowa Koszulka i Jim pojawili się przy budce. Wciąż oglądali się za siebie. Jim panikował:
– W jaki sposób on nas znalazł, Lee? Co?
– Nie mam pojęcia.
– I co teraz zrobimy?
– Nic. Zmienimy samochody. Spróbujemy znowu.
– Masz drugi samochód, Lee?
– Nie – odrzekł Siatkowa Koszulka. – Wynajmiemy jakiś.
Zapłacili, otrzymali rachunek i kluczyki. Siatkowa Koszulka uparł się, że sam wyprowadzi samochód.
– To powinno być zabawne – stwierdził Win.
Tamci podeszli do cadillaca i Siatkowa Koszulka wetknął kluczyk do zamka. Zamarł, wybałuszył oczy i zaczął wrzeszczeć.
– O kurwa! Ja pierdolę!
Myron i Win wyszli z cienia.
– Co za wyrażenia – rzekł karcąco Myron.
Siatkowa Koszulka z niedowierzaniem spoglądał na swój samochód. Win wywiercił otwór pod zamkiem, żeby włamać się do środka. Rzadko stosował tę metodę, gdyż był zwolennikiem czystej roboty, ale tym razem wcale mu na tym nie zależało. W trakcie borowania kilkakrotnie „omsknęła” mu się wiertarka, pozostawiając długie zadrapania na obu drzwiczkach po stronie kierowcy.
– Ty! – wrzasnął Siatkowa Koszulka. Wycelował palec w Myrona, czerwony i bliski apopleksji. – Ty!
Win rzekł do Myrona:
– Jaki bogaty słownik!
– Owszem, a akcent po prostu wprawia mnie w euforię.
– Ty! – ryczał Siatkowa Koszulka. – Ty tak załatwiłeś mój samochód?!
– To nie on – powiedział Win. – To ja. I pozwól, że ci powiem, iż miałeś wyjątkowo dobrze utrzymaną tapicerkę… Okropnie się czułem, kiedy polewałem te zamszowe fotele syropem klonowym.
Siatkowej Koszulce oczy wyszły z orbit. Zajrzał do środka, pomacał ręką i krzyknął. Ogłuszająco. Wrzeszczał tak potwornie, że dozorca parkingu o mało nie oderwał oczu od ekranu telewizora.
Myron spojrzał na Wina.
– Syrop klonowy?
– Wyprodukowany przez „Chatę z Bali”.
– Ja zawsze wolałem ten „Ciotki Jemimy” – rzekł Myron.
– Każdy ma swoje upodobania.
– Znalazłeś coś w wozie?
– Niewiele – odparł Win. – W schowku na rękawiczki było kilka kwitów parkingowych.
Podał je Myronowi. Ten szybko przejrzał kwity.
– No cóż – rzekł do tamtych dwóch. – Dla kogo pracujecie?
Siatkowa Koszulka ruszył w ich kierunku.
– Mój samochód! – bełkotał, czerwony jak burak. – Ty…! Mój samochód! Mój samochód!
Win westchnął.
– Czy naprawdę musimy tego słuchać? To zaczyna być nudne.
– Ty skurwielu! Ty… – Siatkowa Koszulka znów zacisnął pięści. Z krzywym uśmiechem podchodził do Wina. Pod każdym względem był to nieprzyjemny uśmiech. – Zaraz rozkwaszę ci tę pieprzoną facjatę, chłoptasiu.
Win spojrzał na Myrona.
– Chłoptasiu?
Myron wzruszył ramionami.
Jim trzymał się tuż za Siatkową Koszulką. Myron widział, że żaden z tych dwóch nie ma broni. Niewykluczone, że mieli noże, ale tym się nie przejmował.
Siatkowa Koszulka znalazł się pół metra od Wina. Nic zaskakującego. Źli faceci zawsze nacierali na Wina. Był prawie piętnaście centymetrów niższy od Myrona i siedemnaście kilo lżejszy. Co więcej, Win wyglądał jak bogaty zdechlak, który z trudem potrafi skinąć palcem na lokaja – jednym słowem, idealny worek treningowy dla agresywnego napastnika.
Siatkowa Koszulka zrobił kolejny krok i zacisnął pięść. Ktokolwiek wynajął tych facetów, najwyraźniej ich nie ostrzegł.
Pięść pomknęła w kierunku nosa Wina. Ten uchylił się. Myron czasem mawiał, że Win rusza się zwinnie jak kot. Jednak nie było to precyzyjne określenie. Win poruszał się jak duch. W jednym ułamku sekundy był tutaj, a w następnym gdzie indziej. Siatkowa Koszulka spróbował jeszcze raz. Tym razem Win zablokował cios. Jedną ręką chwycił pięść przeciwnika, a kantem drugiej dłoni uderzył go w kark. Siatkowa Koszulka zatoczył się w tył. Jim zrobił krok naprzód.
– Nawet o tym nie myśl – ostrzegł go Myron.
Jim rzucił się do ucieczki.
Myron Bolitar. Myron Groźny.
Siatkowa Koszulka złapał równowagę. Ze spuszczoną głową rzucił się na Wina, usiłując pochwycić go w niedźwiedzi uścisk. Poważny błąd. Win nienawidził, kiedy przeciwnik próbował wykorzystać przewagę, jaką daje większy ciężar ciała. Już na pierwszym roku studiów nauczył Myrona podstaw taekwondo, ale sam ćwiczył karate, od kiedy skończył pięć lat. Spędził nawet trzy lata na Dalekim Wschodzie, ucząc się pod kierunkiem jednego z największych mistrzów tego stylu walki.
– Aaaaa! – ryknął Siatkowa Koszulka.
Win ponownie zszedł z linii ataku, zwinnie jak matador uskakujący przed szarżującym bykiem. Z półobrotu kopnął napastnika w splot słoneczny i poprawił uderzeniem nasadą dłoni w nos. Rozległ się głośny trzask i trysnęła krew. Siatkowa Koszulka z wrzaskiem padł na ziemię. Nie podnosił się.
Win pochylił się nad nim.
– Dla kogo pracujesz?
Siatkowa Koszulka spojrzał na swoją zakrwawioną dłoń.
– Złamałeś mi nos! – wybełkotał.
– To zła odpowiedź – rzekł Win. – Pozwól, że powtórzę pytanie. Dla kogo pracujesz?
– Nic ci nie powiem!
Win błyskawicznie wyciągnął rękę i złapał go dwoma palcami za nos. Siatkowa Koszulka wybałuszył oczy.
– Nie rób tego – mruknął Myron.
Win zerknął na niego.
– Jeśli nie możesz na to patrzeć, to odejdź. – Znów skupił uwagę na Siatkowej Koszulce. – To twoja ostatnia szansa. Potem zacznę przekręcać. Kto cię wynajął?
Siatkowa Koszulka nie odpowiedział. Win wykręcił mu nos. Kości otarły się o siebie z odgłosem przypominającym bębnienie kropel deszczu o szybę. Siatkowa Koszulka wyprężył się konwulsyjnie. Win wolną dłonią stłumił jego krzyk.
– Wystarczy – powiedział Myron.
– Jeszcze nic nam nie powiedział.
– Jesteśmy dobrymi facetami, pamiętasz?
Win skrzywił się.
– Mówisz jak typowy prawnik.
– Niczego nie musi nam mówić.
– Co?
– To zwykły śmieć. Sprzedałby rodzoną matkę za miedziaka.
– Co chcesz powiedzieć?
– To, że bardziej niż bólu boi się otworzyć usta.
Win uśmiechnął się.
– Mogę sprawić, że zmieni zdanie.
Myron pokazał mu jeden z kwitów parkingowych.
– Ten parking znajduje się na rogu Pięćdziesiątej Czwartej i Madison. Pod budynkiem TruPro. Nasz koleś pracuje dla braci Ache. Tylko ich może się tak bać.
Siatkowa Koszulka miał twarz białą jak kreda.
– Lub Aarona – rzekł Win.
Aaron.
– Dlaczego akurat jego? – spytał Myron.
– Być może bracia Ache korzystają z jego usług. On potrafi tak wystraszyć człowieka.
Aaron.
– On już nie pracuje dla Franka Ache – powiedział Myron. – A przynajmniej tak słyszałem.
Win spojrzał na Siatkową Koszulkę.
– Czy imię „Aaron” jest ci znane?
– Nie! – wykrzyknął zapytany. Pośpiesznie. Zbyt pośpiesznie.
Myron pochylił się nad leżącym.
– Zacznij mówić albo powiem Frankowi Ache, że wszystko nam wygadałeś.
– Niczego nie powiedziałem o żadnym Franku Ache!
– Potrójne przeczenie – zauważył Win. – To robi wrażenie.
Było dwóch braci Ache. Herman i Frank. Herman, starszy z nich, był szefem, socjopatą odpowiedzialnym za niezliczone morderstwa i zbrodnie. Jednak w porównaniu ze swoim niezrównoważonym bratem Frankiem Herman Ache był niewinny jak Mary Poppins. Niestety, to Frank rządził TruPro.
– Nic nie powiedziałem – powtórzył Siatkowa Koszulka. Tulił swój nos, jakby pocieszał zbitego psa. – Ani cholernego słowa.
– Tylko skąd Frank może to wiedzieć? – spytał Myron. – Widzisz, powiem Frankowi, że śpiewałeś radośnie jak szczygiełek. I wiesz co? On w to uwierzy. Bo inaczej skąd wiedziałbym, że to Frank cię wynajął?
Twarz Siatkowej Koszulki zmieniła kolor. Z białej jak kreda zrobiła się sinozielona.
– Jeśli jednak okażesz chęć współpracy – rzekł Myron – wszyscy będziemy udawali, że to nigdy się nie zdarzyło. Wcale nie zauważyłem, że mnie śledzicie. Będziesz bezpieczny. Frank nie musi się dowiedzieć, że spieprzyliście sprawę.
Siatkowa Koszulka nie namyślał się długo.
– Co chcecie wiedzieć?
– Wynajął was jeden z ludzi braci Ache?
– Taak.
– Aaron?
– Nie. Jakiś inny facet.
– Co mieliście zrobić?
– Śledzić pana. Obserwować, dokąd pan chodzi.
– Z jakiego powodu?
– Nie wiem.
– Kiedy was wynajęto?
– Wczoraj po południu.
– O której?
– Nie pamiętam. O drugiej, trzeciej godzinie. Powiedziano mi, że jest pan na meczu tenisa, i kazano natychmiast tam jechać.
Najwidoczniej tuż po zamordowaniu Valerie.
– To wszystko, co wiem, przysięgam na Boga. To wszystko.
– Bzdura – warknął Win.
Myron machnął ręką. Siatkowa Koszulka nie mógł powiedzieć im już niczego interesującego.
– Puść go – powiedział Myron.