Myron obudził się wcześnie. Wyjął z kredensu paczkę płatków na zimno. Nazywały się Nutri-Grain. Smakowita nazwa. Przeczytał wydrukowane na odwrocie pouczenie o znaczeniu błonnika. Pycha.
Tęsknił za płatkami z czasów swego dzieciństwa: Cap’n Crunch, Froot Loops, Quisp, Quisp Cereal. Czy ktoś mógłby i zapomnieć Quispa, tego cudownego ufoludka, który w reklamach telewizyjnych rywalizował z jakimś smętnym górnikiem i zwanym Quake? Quisp kontra Quake. Przybysz z kosmosu przeciwko panu Robociarzowi. Ciekawy pomysł. Co się stało z tymi dwoma rywalami? Czy nawet cudowny Quisp odszedł w przeszłość tak samo jak The Motels?
Myron westchnął. Był o wiele za młody na takie przypływy nostalgii.
Esperanza zdołała ustalić adres matki Curtisa Yellera. Deanna Yeller mieszkała sama w niedawno kupionym domu w Cherry Hill, w stanie New Jersey, czyli na przedmieściach Filadelfii. Myron poszedł do samochodu. Jeśli wyruszy natychmiast, zdąży dotrzeć do Cherry Hill, spotkać się z Deanną Yeller i wrócić do Nowego Jorku na mecz Duane’a.
Tylko czy zastanie Deannę Yeller w domu? Lepiej siej upewnić.
Myron podniósł słuchawkę telefonu i wybrał numer. Usłyszał kobiecy głos – zapewne Deanny Yeller.
– Halo?
– Czy jest tam Orson? – spytał Myron.
Ostrzeżenie: zaraz zostanie zaprezentowany przykład błyskotliwej dedukcji. Osoby szukające w tej książce fachowych porad powinny się skupić.
– Kto? – zapytała kobieta.
– Orson.
– To chyba pomyłka.
– Przepraszam.
Myron rozłączył się. Wydedukował, że Deanna Yeller jest w domu.
Podjechał pod skromny, lecz nowy domek przy typowej podmiejskiej ulicy New Jersey. Każdy dom wyglądał tu mniej więcej tak samo. Może różniły się kolorami. Kuchnia mogła znajdować się po prawej, a nie po lewej stronie. Jednak wszystkie wyglądały jak sklonowane. Przytulne. Krzykliwe dzieci na ulicy. Krzykliwe kolory rowerów. Kilka wiewiórek. Obraz w niczym nie przypominający zachodniej Filadelfii. To dało mu do myślenia.
Myron przeszedł po ceglanym chodniku i zapukał do drzwi. Otworzyła mu bardzo atrakcyjna czarnoskóra kobieta, z miłym uśmiechem na ustach. Włosy miała związane w kok, podkreślający wydatne kości policzkowe. Kurze łapki w kącikach oczu i ust, ale niezbyt widoczne. Była dobrze ubrana, w konserwatywnym stylu. Anne Klein Druga. Nosiła godną uwagi, lecz nie rzucającą się w oczy biżuterię. Ogólne wrażenie: klasa.
Na jego widok jej uśmiech lekko przygasł.
– W czym mogę pomóc?
– Pani Yeller?
Powoli skinęła głową, jakby nie była pewna.
– Nazywam się Myron Bolitar. Chciałbym zadać pani kilka pytań.
Uśmiech zgasł zupełnie.
– Na jaki temat?
Jej głos też trochę się zmienił. Teraz nie był już miły i uprzejmy. Raczej zaniepokojony i podejrzliwy.
– Pani syna.
– Nie mam syna.
– Curtisa – dodał Myron.
Zmrużyła oczy.
– Jest pan policjantem?
– Nie.
– Nie mam czasu. Właśnie wychodzę.
– To nie potrwa długo.
Oparła dłonie na biodrach.
– I po co mi to?
– Przepraszam?
– Curtis nie żyje.
– Zdaję sobie z tego sprawę.
– Zatem co to da, że o nim porozmawiamy? On pozostanie martwy, prawda?
– Proszę, pani Yeller, zajmę pani tylko chwilkę.
Zastanowiła się sekundę czy dwie, rozejrzała na boki, a potem ze znużeniem wzruszyła ramionami. Spojrzała na zegarek. Piaget, zanotował w myślach Myron. Może podróbka, ale bardzo w to wątpił.
Mieszkanie było urządzone ze smakiem. Mnóstwo bieli. Mnóstwo sosnowego drewna. Kute żyrandole. Styl Ikei. Na półkach i na stoliczku do kawy nie dostrzegł żadnych fotografii. Niczego osobistego. Deanna Yeller nie usiadła. I nie zachęciła do tego Myrona.
Posłał jej swój najcieplejszy, budzący zaufanie uśmiech. Jedna trzecia Harry’ego Smitha, dwie trzecie Johna Tesha. Założyła ręce na piersi.
– Z czego się pan śmieje, do licha?
Taak, jeszcze chwilka i będzie jeść mu z ręki.
– Chcę spytać o tamtą noc, kiedy zginął Curtis – powiedział Myron.
– Dlaczego? Co to pana obchodzi?
– Usiłuję coś wyjaśnić.
– Co?
– Co naprawdę stało się tej nocy, kiedy umarł pani syn.
– Jest pan prywatnym detektywem?
– Nie. Niezupełnie.
Milczała chwilę.
– Ma pan dwie minuty – powiedziała w końcu. – To wszystko.
– Policja twierdzi, że pani syn sięgnął po broń.
– Tak mówią.
– A zrobił to?
Wzruszyła ramionami.
– Pewnie tak.
– Czy Curtis miał broń?
Znów wzruszenie ramion.
– Pewnie miał.
– Widziała ją pani tamtej nocy?
– Nie pamiętam.
– A kiedykolwiek przedtem?
– Może. Nie pamiętam.
O rany, to mu naprawdę pomoże.
– Dlaczego pani syn i Errol włamali się do klubu „Old Oaks”?
Skrzywiła się.
– Poważnie?
– Tak.
– A jak pan myśli? Chcieli coś ukraść.
– Curtis często to robił?
– Co?
– Kradł.
Znów wzruszyła ramionami.
– Okradał ludzi, mieszkania, wszystko.
Powiedziała to zupełnie obojętnie. Bez zawstydzenia, zdziwienia, odrazy.
– Curtis miał czystą kartotekę – powiedział Myron.
Kolejne wzruszenie ramion. Wkrótce zaczną ją boleć.
– Chyba wychowałam sprytnego chłopca. Przynajmniej do tamtej nocy. – Demonstracyjnie popatrzyła na zegarek. – Muszę już wyjść.
– Pani Yeller, czy miała pani jakieś wiadomości o Errolu Swadzie?
– Nie.
– Czy wie pani, gdzie się podział po tym, jak pani syn został zastrzelony?
– Nie.
– Jak pani sądzi, co się stało z Errolem?
– Nie żyje. – Znowu obojętnym tonem. – Nie wiem, czego pan szuka, ale to zamknięty rozdział. Historia zakończona dawno temu. Nikogo to już nie obchodzi.
– A panią, pani Yeller? Czy panią to obchodzi?
– Było, minęło.
– Czy była pani przy tym, jak policja zastrzeliła pani syna?
– Nie. Zjawiłam się chwilę później.
Jej głos lekko przycichł.
– I zobaczyła go pani nieżywego?
Skinęła głową. Myron podał jej swoją wizytówkę.
– Gdyby przypomniała pani sobie coś jeszcze…
Nie wzięła od niego wizytówki.
– Niczego sobie nie przypomnę.
– Jednak gdyby…
– Curtis nie żyje. Nic tego nie zmieni. Lepiej po prostu o tym zapomnieć.
– Czy to takie łatwe?
– Minęło sześć lat. Nikt nie tęskni za Curtisem.
– A pani, pani Yeller? Czy pani za nim tęskni?
Otworzyła usta, zamknęła je i znów otworzyła.
– Curtis nie był dobrym dzieckiem. Sprawiał same kłopoty.
– To jeszcze nie oznacza, że należało go zabić – rzekł Myron.
Spojrzała mu w oczy.
– To nieważne. Nie żyje i koniec. Nie da się tego zmienić.
Myron nic nie powiedział.
– Czy pan może to zmienić, panie Bolitar? – spytała wyzywająco.
Deanna Yeller kiwnęła głową, odwróciła się i podniosła torebkę.
– Muszę już wyjść. Lepiej, żeby pan też już sobie poszedł.