35

Jessica poczuła zimną lufę pistoletu, przyciśniętą do jej skroni.

– Czego chcecie? – zapytała.

Aaron dał znak. Stojący za nią mężczyzna wolną ręką zakrył jej usta i mocno przycisnął ją do siebie. Poczuła gorącą kroplę śliny, która spadła jej na kark. Nie mogła oddychać. Próbowała poruszyć głową. Daremnie usiłowała zaczerpnąć tchu. Poczuła lęk.

Aaron wstał z kanapy. Czarny mężczyzna zrobił krok w jej kierunku, wciąż celując do niej z pistoletu.

– Wstępy są zbyteczne – rzekł zimno Aaron. Zdjął białą marynarkę. Nie nosił pod nią koszuli. Zobaczyła gładkie, dokładnie wygolone ciało o muskulaturze zapaśnika. Pomachał rękami. Mięśnie brzucha zafalowały jak tłum na stadionie.

– Jeśli nadal będziesz mogła mówić, kiedy z tobą skończę, powiedz Myronowi, że to moja robota. – Strzelił palcami. – Nienawidzę pracować anonimowo.

– Nie powinienem złamać jej szczęki? – zapytał mężczyzna w siatkowej koszulce. – Żeby nie mogła krzyczeć i w ogóle.

Aaron zastanowił się.

– Nie – odparł. – Od czasu do czasu lubię usłyszeć głośny krzyk.

Wszyscy trzej parsknęli śmiechem.

– Ja będę drugi – rzekł czarny.

– Akurat – sprzeciwił się ten w siatkowej koszulce.

– Zawsze jesteś przede mną – poskarżył się czarnoskóry.

– No dobra, rzucimy monetą.

– A masz jakąś? Ja nigdy nie noszę drobnych.

– Zamknijcie się – powiedział Aaron.

Zapadła cisza.

Jessica szamotała się, ale napastnik w siatkowej koszulce był zbyt silny. Zacisnęła szczęki i zdołała ugryźć go w palec. Wrzasnął i wyzwał ją od suk. Potem szarpnął jej głowę do tył aż trzasnęło jej w krzyżu. Oczy wyszły jej na wierzch.

Aaron miał właśnie rozpiąć spodnie, kiedy to się stało.

Padł strzał. A raczej kilka strzałów. Musiało ich paść więcej, choć w uszach Jessiki zlały się w jeden ogłuszający huk. Dłoń, zaciśnięta na jej ustach zwiotczała i opadła. Przytknięta do jej skroni broń upadła na podłogę. Jessica obróciła się by zauważyć, że stojący za nią mężczyzna nie ma już twarzy a nawet większej części głowy. Był martwy, zanim jeszcze nogi ugięły się pod nim i runął na podłogę.

W tej samej chwili tył głowy czarnoskórego rozprysnął się po pokoju. Trafiony, padł na podłogę jak kupka zakrwawionych szmat.

Aaron poruszał się niewiarygodnie szybko. Wydawało się, że chwycił za broń, zanim jeszcze pierwsza kula trafiła w cel. Wszystko to – strzały, śmierć tych dwóch napastników, skok Aarona – wydarzyło się w ciągu zaledwie dwóch sekund. Aaron wycelował broń w Wina, który jednocześnie zrobił to samo. Jessica stała jak skamieniała. Win najwidoczniej wszedł do pokoju przez drzwi balkonowe, chociaż nie miała pojęcia, jak się tam dostał ani jak długo tam siedział.

Uśmiechnął się obojętnie i skinął głową.

– O rany, Aaronie, wspaniale wyglądasz.

– Staram się utrzymywać formę – rzekł Aaron. – Miło z twojej strony, że to zauważyłeś.

Obaj nadal celowali do siebie. Żaden nawet nie mrugnął. Uśmiechali się. Jessica nie ruszyła się z miejsca. Drżała jak w febrze. Na twarzy czuła coś lepkiego i zdała sobie sprawę z tego, że to prawdopodobnie kawałki tkanki mózgowej zastrzelonego mężczyzny, który leżał u jej stóp.

– Mam pomysł – powiedział Aaron.

– Pomysł?

– Jak wyjść z tego impasu. Myślę, że ci się spodoba, Win.

– Mów.

– Obaj jednocześnie odłożymy broń.

– Na razie nie brzmi to zbyt zachęcająco – zauważył Win.

– Jeszcze nie skończyłem.

– No tak, jestem nieuprzejmy. Mów, proszę.

– Obaj zabijaliśmy już gołymi rękami – powiedział Aaron. – I obaj wiemy, że lubimy to robić. Bardzo. Wiemy także, że na tym świecie mamy niewielu równych sobie przeciwników. Zdajemy sobie sprawę z tego, że rzadko, jeśli w ogóle, ktoś może rzucić nam wyzwanie.

– A więc?

– A więc proponuję ostateczną próbę. – Aaron uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Ty i ja. Jeden na jednego, w walce wręcz. Co ty na to?

Win przygryzł dolną wargę.

– Intrygujące – rzekł.

Jessica próbowała coś powiedzieć, ale język odmówił jej posłuszeństwa. Stała jak skamieniała, a wokół tego czegoś, co przed chwilą było mężczyzną w siatkowej koszulce, rozlewała się kałuża krwi.

– Pod jednym warunkiem – powiedział Win.

– Jakim?

– Obojętnie kto wygra, Jessica odejdzie wolna.

Aaaron wzruszył ramionami.

– To bez znaczenia. Frank dopadnie ją innym razem.

– Może, ale nie dziś wieczór.

– Dobrze – zgodził się Aaron. – Jednak nie opuści mieszkania, dopóki nie będzie po wszystkim.

Win skinął głową.

– Zaczekaj przy drzwiach, Jessico. Kiedy walka się skończy, uciekaj.

– Musisz zaczekać, aż się skończy – dodał Aaron.

Jessika odzyskała głos.

– Skąd będę wiedziała, że się skończyła?

– Jeden z nas będzie martwy – wyjaśnił Win.

Odruchowo skinęła głową. Wciąż się trzęsła. Oni obaj nadal celowali do siebie.

– Wiesz jak? – zapytał Aaron.

– Oczywiście.

Nie wypuszczając broni z rąk, wolne dłonie oparli o podłogę. Jednocześnie skierowali lufy pistoletów w sufit. Potem obaj w tej samej chwili wypuścili je z rąk i jednocześnie wstali. Kopniakami odrzucili broń w kąt pokoju.

Aaron uśmiechnął się.

– Gotowe – powiedział.

Win skinął głową.

Powoli ruszyli ku sobie. Uśmiech Aarona poszerzył się i zmienił w szyderczy grymas. Zabójca przybrał dziwaczną pozę – smoka, konika polnego czy innego podobnego stworzenia – i palcami lewej ręki przyzywał przeciwnika. Ciało miał gładkie i muskularne. Był o głowę wyższy od Wina.

– Zapomniałeś o podstawowej zasadzie sztuki walki – powiedział.

– Jakiej? – zapytał Win.

– Sprawny duży człowiek zawsze pokona sprawnego małego człowieka.

– A ty zapomniałeś o podstawowej zasadzie Windsora Horne’a Lockwooda Trzeciego.

– Aha?

– Zawsze noś drugi pistolet.

Niemal nonszalancko Win sięgnął do kabury na łydce, wyrwał broń i strzelił. Aaron próbował się uchylić, lecz kula i tak trafiła go w czoło. Druga również trafiła w głowę. Jessica odgadła, że trzecia także.

Aaron z łoskotem runął na podłogę. Win podszedł i przyjrzał mu się, odchylając głowę na bok jak pies nasłuchujący jakichś dziwnych dźwięków.

Jessica obserwowała go w milczeniu.

– Jesteś cała? – zapytał.

– Tak.

Win nadal podziwiał swoje dzieło. Potrząsnął głową i cmoknął.

– Co mówisz? – zapytała Jessica.

Win odwrócił się do niej i uśmiechnął z lekkim zawstydzeniem. Potem wzruszył ramionami.

– Chyba nie jestem zwolennikiem uczciwych pojedynków.

Popatrzył na półnagie ciało i parsknął śmiechem.

Загрузка...