2

– Może powinieneś po prostu zostawić to w spokoju – rzekł Win.

Zjechał jaguarem na autostradę, kierując się na południe. Radio było nastawione na rozgłośnię WMXV, nadającą w paśmie 105.1 FM. Puszczali coś, co nazywali „miękkim rockiem”. Śpiewał Michael Bolton. Własną aranżację klasycznego przeboju Four Tops. Okropne. Jak Bea Arthur jako Marilyn Monroe.

Może miękki rock to eufemistyczny synonim paskudnego rocka.

– Masz coś przeciwko temu, że puszczę kasetę? – zapytał Myron.

– Proszę.

Win gwałtownie zmienił pas ruchu. Jego sposób prowadzenia samochodu najłagodniej można by nazwać twórczym. Myron starał się nie patrzeć przed siebie. Wepchnął do odtwarzacza kasetę z oryginalną ścieżką dźwiękową Jak bez trudu odnieść sukces w interesach. Tak samo jak Myron, Win miał bogatą kolekcję starych musicali z Broadwayu. Robert Morse śpiewał o dziewczynie imieniem Rosemary. Jednak Myron wciąż rozmyślał o niejakiej Valerie Simpson.

Valerie nie żyła. Ktoś wpakował jej kulę w pierś. Zastrzelono ją przed knajpką na stadionie United States Tennis Association, podczas inauguracyjnej rundy jedynego turnieju Wielkiego Szlema, jaki odbywa się w Ameryce. I nikt niczego nie widział. A przynajmniej nikt nie przyznawał się, że coś zauważył.

– Znowu masz tę minę – rzekł Win.

– Jaką minę?

– Tę pod tytułem „chcę pomóc światu” – odparł Win. – Ona nie była twoją klientką.

– Chciała nią być.

– To wielka różnica. Jej los nic cię nie obchodzi.

– Dziś dzwoniła do mnie trzy razy – podkreślił Myron. – Kiedy nie zdołała się ze mną skontaktować, przyszła na stadion. I wtedy została zastrzelona.

– To smutna historia – mruknął Win. – Jednak to nie twoja sprawa.

Strzałka prędkościomierza zastygła przy stu dwudziestu ośmiu kilometrach na godzinę.

– Wiesz co Win?

– No?

– Lewa strona drogi. Jest przeznaczona dla jadących z przeciwka.

Win zakręcił kierownicą, przeciął dwa pasy i zjechał z drogi szybkiego ruchu. Kilka minut później jaguar zaparkował przy Pięćdziesiątej Drugiej Ulicy. Oddali klucze Mariowi, strażnikowi parkingu. Manhattan był rozgrzany. Wielkomiejski skwar. Chodnik parzył w stopy przez podeszwy butów. Spaliny wisiały gęstą warstwą w wilgotnym powietrzu, niczym owoc na drzewie. Trudno było oddychać. Łatwo było się spocić. Sztuka polegała na tym, żeby chodząc, pocić się jak najmniej i mieć nadzieję, że klimatyzacja wysuszy ci ubranie, nie powodując zapalenia płuc.

Myron i Win poszli Park Avenue na południe, w kierunku wieżowca Lock-Horne Investments amp; Securities. Budynek należał do rodziny Wina. Winda zatrzymała się na jedenastym piętrze. Myron wysiadł. Win został w kabinie. Jego biuro znajdowało się dwa piętra wyżej.

Zanim drzwi windy zdążyły się zamknąć, Win się odezwał:

– Znałem ją.

– Kogo?

– Valerie Simpson. To ja ją do ciebie przysłałem.

– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?

– Nie było powodu.

– Dobrze ją znałeś?

– To zależy od punktu widzenia. Pochodziła ze starej filadelfijskiej rodziny. Równie szacownej jak moja. Należeliśmy do tych samych klubów, stowarzyszeń charytatywnych i tym podobnych instytucji. Kiedy byliśmy mali, nasze rodziny czasem wspólnie spędzały wakacje. Jednak przez całe lata nie miałem z nią kontaktu.

– I pojawiła się nagle, jak grom z jasnego nieba?

– Można tak powiedzieć.

– A jak ty byś powiedział?

– Czy to przesłuchanie?

– Nie. Czy masz jakieś podejrzenia co do tego, kto mógł ją zabić?

Win stał zupełnie nieruchomo.

– Pogadamy później – odparł. – Mam kilka pilnych spraw, którymi najpierw muszę się zająć.

Drzwi windy zasunęły się. Myron zaczekał chwilę, jakby się spodziewał, że znów się otworzą. Potem przeszedł korytarzem i nacisnął klamkę drzwi z napisem MB SportsReps Inc.

Esperanza zerknęła na niego znad biurka.

– Jezu, koszmarnie wyglądasz.

– Słyszałaś o Valerie?

Skinęła głową. Jeśli miała jakieś wyrzuty sumienia z powodu tego, że na moment przed morderstwem nazwała ją Królową Lodu, to niczego nie było po niej widać.

– Masz krew na marynarce.

– Wiem.

– Ned Tunwell z firmy Nike jest w sali konferencyjnej.

– Chyba pójdę z nim porozmawiać – rzekł Myron. – Nie ma sensu chować głowy w piasek.

Esperanza popatrzyła na niego beznamiętnie.

– Nie złość się – dodał. – Nic mi nie jest.

– Ja tylko udaję wstrząśniętą – odrzekła.

Uosobienie współczucia.

Kiedy Myron otworzył drzwi sali konferencyjnej, Ned Tunwell rzucił się na niego jak rozradowany psiak. Uśmiechnął się promiennie, uścisnął mu dłoń i klepnął w plecy. Myron miał wrażenie, że facet zaraz wskoczy mu na kolana i poliże po twarzy.

Ned Tunwell wyglądał na trzydziestokilkulatka, mniej więcej w wieku Myrona. Był zawsze podekscytowany, jak naćpany wyznawca Hare Kriszna albo gorzej – jak uczestnik turnieju Rodzinna waśń. Miał na sobie niebieski blezer, białą koszulę, spodnie koloru khaki, krzykliwy krawat i – oczywiście – sportowe buty Nike. Nowa linia reklamowana: przez Duane’a Richwooda. Miał włosy koloru słomy i wąsy barwy pożółkłych plam od mleka.

W końcu uspokoił się na tyle, aby pokazać wideokasetę.

– Zaczekaj, aż to zobaczysz! – entuzjazmował się. – Myronie, to ci się spodoba. Jest fantastyczne.

– Zatem obejrzyjmy.

– Mówię ci, Myronie, to fantastyczne. Po prostu fantastyczne. Niewiarygodne. Wyszło lepiej, niż się spodziewałem. Zakasowało to, co robiliśmy z Courierem i Agassim. Spodoba ci się. Mówię ci.

Najwidoczniej dziś kluczowym słowem było „fantastyczne”.

Tunwell włączył telewizor i włożył kasetę do magnetowidu. Myron usiadł i próbował odepchnąć od siebie natrętnie stojący mu przed oczami obraz zwłok Valerie Simpson. Powinien się skupić. Reklama telewizyjna, w której występował Duane, miała być pierwszą o zasięgu ogólnokrajowym, tak więc była bardzo ważna. Takie reklamy tworzą wizerunek sportowca w większym stopniu niż jakiekolwiek inne czynniki, włącznie z jego umiejętnościami i obrazem przekazywanym przez media. Widzowie identyfikują zawodnika przez reklamy. Wszyscy znają Michaela Jordana jako Air Jordana. Większość fanów nie ma pojęcia, że Lany Johnson grał w Charlotte Hornets, ale doskonale znają reklamę z jego babcią. Właściwa kampania reklamowa czyni cuda. Chybiona może zniszczyć sportowca.

– Kiedy to puszczą? – zapytał Myron.

– Podczas ćwierćfinałów. Podbijemy wszystkie stacje telewizyjne.

Taśma skończyła się przewijać. Duane był bliski tego, aby zostać jednym z najlepiej zarabiających tenisistów na świecie. Nie w wyniku zwycięstw w turniejach, chociaż i tych mu nie brakowało. Dzięki tantiemom. Sławni zawodnicy większości dyscyplin dostają więcej pieniędzy od sponsorów niż od swoich klubów. W przypadku tenisa o wiele więcej. A nawet cholernie dużo. Wpływy z wygranych zawodników należących do pierwszej dziesiątki to najwyżej piętnaście procent. Reszta to subwencje, tantiemy i honoraria – płacone, na przykład, za sam udział sławnego zawodnika w turnieju, niezależnie od zajętego miejsca.

Tenis potrzebował świeżej krwi, a Duane Richwood był najbardziej ożywczą transfuzją, jaką ten sport otrzymał od wielu lat. Courier i Sampras byli mniej więcej tak ekscytujący jak sucha karma dla psów. Szwedzkich tenisistów zawsze uważano za sztywniaków. Maniery Agassiego już się opatrzyły. McEnroe i Connors przeszli już do historii.

Nadszedł czas Duane’a Richwooda. Barwnej i zabawnej postaci, nieco kontrowersyjnej, ale jeszcze nie znienawidzonej. Wprawdzie był czarny i wychował się na ulicy, ale uważano go za „porządnego” ulicznika i Murzyna, z rodzaju tych, których popierają nawet rasiści, aby udowodnić, że nie są rasistami.

– Po prostu popatrz na to, Myronie. Ten spot, o którym mówię, jest… jest po prostu…

Tunwell zmarszczył brwi, jakby szukał odpowiedniego słowa.

– Fantastyczny? – zaryzykował Myron.

Ned pstryknął palcami i kiwnął głową.

– Poczekaj, aż to zobaczysz. Oglądając tę reklamę, dostałem erekcji. Cholera, staje mi na samą myśl o niej. Przysięgam na Boga, że jest taka dobra.

Nacisnął klawisz z napisem „play”.

Dwa dni wcześniej Valerie Simpson siedziała w tym samym pokoju, gdzie przyszedł zaraz po spotkaniu z Duane’em Richwoodem. Kontrast między nimi był zdumiewający. Oboje byli dwudziestokilkulatkami, lecz podczas gdy on znajdował się u szczytu kariery, ona najlepsze dni dawno miała za sobą. Dwudziestoczteroletnią Valerie dawno uznano za „niedoszłą” i „byłą”. Jej zachowanie cechował chłód i arogancja (stąd epitet Esperanzy „Królowa Lodu”), być może wywołane po prostu obojętnością i apatią. Trudno orzec. Owszem, Valerie była młoda, ale nie dałoby się o niej powiedzieć – aczkolwiek zabrzmi to trochę ponuro – że jest pełna życia. Teraz ta uwaga wydawała się trochę niesmaczna, lecz jej oczy chyba miały w sobie więcej życia po śmierci, zastygłe i szkliste, niż kiedy siedziała naprzeciw niego właśnie w tym pokoju.

Myron zastanawiał się, dlaczego ktoś postanowił zabić Valerie Simpson. Z jakiego powodu tak rozpaczliwie usiłowała się z nim skontaktować? Po co przyszła na korty? Popatrzeć na turniej? A może go szukała?

– Spójrz, Myronie – powtórzył Tunwell. – To jest takie fantastyczne, że dostałem orgazmu. Naprawdę, jak Boga kocham. Miałem mokro w gaciach.

– Szkoda, że tego nie widziałem – mruknął Myron.

Ned ślinił się z radości.

W końcu zaczęła się reklama i na ekranie pojawił się Duane w okularach przeciwsłonecznych, biegający tam i z powrotem po korcie. Mnóstwo krótkich ujęć, szczególnie pokazujących jego buty. Mnóstwo jasnych kolorów. Bicie serca, zmiksowane z odgłosem odbijanej piłki tenisowej. W stylu MTV. Równie dobrze mógłby to być wideoklip. Nagle z kadru popłynął głos Duane’a: „Chodź do mnie…”. Jeszcze kilka mocnych uderzeń i szybkich cięć. Potem wszystko nagle zastygło. Duane znikł. Obraz stał się czarno-biały. Cisza. Zmiana scenerii. Posępny sędzia w todze gniewnie spoglądał ze swej ławy. Z kadru znów rozległ się głos Duane’a: „A od niego trzymaj się z daleka”. Znów zaczęła grać kapela rockowa. Kolory powróciły. Na ekranie pojawił się odbijający piłkę Duane, spocony, lecz uśmiechnięty. Słońce odbijało się od jego okularów. Potem zastąpił go znak firmowy Nike, a pod nim napis „Chodź do Duane’a”.

Ekran zgasł.

Ned Tunwell jęknął – dosłownie jęknął – z zadowolenia.

– Chcesz papierosa? – zapytał Myron.

Tunwell rozpromienił się jeszcze bardziej.

– A co ci mówiłem, Myronie? Co? Fantastyczne, no nie?

Myron kiwnął głową. Reklama była dobra. Bardzo dobra. Celna, dobrze zrobiona, z pozytywnym wydźwiękiem, ale bez zadęcia.

– Podoba mi się – powiedział.

– Mówiłem ci. Bo mówiłem ci, prawda? Znowu mi staje. Jak Bozię kocham, tak mi się podoba. Może znów dostanę orgazmu. Tu i teraz. Kiedy z tobą rozmawiam.

– Dobrze wiedzieć.

Tunwell ryknął gromkim śmiechem. Klepnął Myrona w ramię.

– Ned?

Śmiech Tunwella powoli ucichł, niczym odtwarzana płyta. Otarł łzy z oczu.

– Wykończysz mnie, Myronie. Już nie mogę się śmiać. Naprawdę mnie wykończysz.

– Tak, jestem niemożliwy. Czy słyszałeś o zamordowaniu Valerie Simpson?

– Jasne. Podali wiadomość przez radio. Jak wiesz, była moją klientką.

Wciąż się uśmiechał. Oczy miał szeroko otwarte i bystre.

– Reklamowała Nike’a? – spytał Myron.

– Taa. I pozwól, że ci powiem, iż sporo nas kosztowała. Wydawała się pewniakiem. Kiedy podpisaliśmy z nią kontrakt, miała dopiero szesnaście lat, a już wtedy doszła do finału French Open. Ponadto była ładną dziewczyną, typową Amerykanką i tak dalej. I już była rozwinięta, jeśli rozumiesz, o czym mówię. Nie była cudownym dzieckiem, które nagle może podrosnąć i zamienić się w potwora. Tak jak Capriatti. Valerie była słodka.

– No to co się stało?

Ned Tunwell wzruszył ramionami.

– Przeszła załamanie nerwowe. Cholera, to wszystko było w gazetach.

– Z jakiego powodu?

– Niech mnie diabli, jeśli wiem. Krążyło mnóstwo plotek.

– Na przykład?

Otworzył usta, ale zaraz je zamknął.

– Nie pamiętam.

– Nie pamiętasz?

– Posłuchaj, Myronie, większość ludzi uważała, że było tego za dużo, rozumiesz? Za dużo presji. Valerie nie mogła tego znieść. Większość tych dzieciaków nie daje rady. No wiesz, są na szczycie, a potem nagle wszystko diabli biorą. Nie możesz sobie wyobrazić, jak to jest, stracić w ten sposób wszystko jak… hm…? – Ned zacukał się. Pochylił głowę. – Do cholery.

Myron nie odzywał się.

– Sam nie wierzę, że to powiedziałem, Myronie. I to akurat tobie.

– Nie ma sprawy.

– Jest. Nie mogę udawać, że nie palnąłem jak łysy o…

Myron zbył to machnięciem ręki.

– Kontuzja kolana to nie załamanie nerwowe, Ned.

– Tak, wiem, a mimo to… – Znowu zamilkł, a potem dodał: – Kiedy zwerbowali cię Celtics, miałeś kontrakt z firmą Nike?

– Nie. Z Converse.

– Zerwali kontrakt? Wycofali się zaraz potem?

– Nie skarżę się.

Esperanza bez pukania otworzyła drzwi. Nic nowego. Nigdy nie pukała. Na usta Neda Tunwella natychmiast powrócił uśmiech. Ten facet był niezmordowany. Popatrzył na Esperanzę z uznaniem. Jak większość mężczyzn.

– Mogę z tobą zamienić kilka słów, Myronie?

Ned pomachał do niej ręką.

– Cześć, Esperanza.

Odwróciła się i udała, że go nie dostrzega. Jeden z jej licznych talentów.

Myron przeprosił gościa i wyszedł za nią z salki. Na biurku Esperanzy stały tylko dwie fotografie. Jedna przedstawiała jej psa, śliczną kudłatą suczkę imieniem Chloe, zajmującą pierwsze miejsce na jakimś psim konkursie. Esperanza była zagorzałą miłośniczką takich wystaw i choć to hobby jest niezbyt rozpowszechnione u mieszkających w śródmieściu Latynosów, radziła sobie całkiem nieźle. Na drugim zdjęciu Esperanza walczyła z jakąś kobietą. Pojedynek zapaśniczy w stylu wolnym. Śliczna i gibka Esperanza występowała kiedyś zawodowo pod pseudonimem Mała Pocahontas – Indiańska Księżniczka. Przez trzy lata Mała Pocahontas była uwielbianą przez tłumy kibiców przedstawicielką organizacji Piękno i Uroda Zapaśnictwa, powszechnie znanej jako PIUZ (ktoś zaproponował kiedyś, żeby zmienić tę nazwę na Piękno i Chwała Zapaśnictwa, ale mediom nie podobał się skrót). Mała Pocahontas w wydaniu Esperanzy była skąpo odzianą (najczęściej w zamszowe bikini) boginią seksu, oklaskiwaną i pożądaną przez fanów, gdy co tydzień walczyła ze złem, niezmiennie je zwyciężając. Nieco zmodyfikowany wariant klasycznego pojedynku Dobra ze Złem. Zdaniem Myrona te cotygodniowe pojedynki bardziej przypominały walki kobiet w tych filmach, których akcja toczy się w więzieniu. Esperanza w roli pięknej i niewinnej więźniarki, osadzonej na oddziale dla szczególnie groźnych przestępczyń. Jej przeciwniczką była Olga, sadystyczna strażniczka więzienna.

– Dzwoni Duane – powiedziała Esperanza.

Myron odebrał telefon przy jej biurku.

– Cześć, Duane. Co się stało?

Tamten rzucił pośpiesznie:

– Przyjedź tu, człowieku. Jak najszybciej.

– O co chodzi?

– Gliny siedzą mi na karku. Zadają mi mnóstwo gównianych pytań.

– O co pytają?

– O tę dziewczynę, którą dziś ktoś zastrzelił. Myślą, że miałem z tym coś wspólnego.

Загрузка...