Rozdział 13 KOPUŁA



Eugenia Insygna uśmiechnęła się z niedowierzaniem, usłyszawszy wypowiedź córki. Doszła do wniosku, że albo Martena oszalała, albo ona sama źle słyszy.

— Co powiedziałaś, Marleno? Co to znaczy, że lecimy na Erytro?

— Poprosiłam komisarza Pitta, który obiecał mi, że to załatwi. Insygna zbladła.

— Ale dlaczego?

Głos Marteny wyrażał lekkie poirytowanie:

— Ponieważ twierdzisz, że chcesz dokonać delikatnych pomiarów astronomicznych i nie możesz zrobić tego na Rotorze. Będziesz więc miała okazję zająć się tym na Erytro. Widzę jednak, że chcesz zapytać mnie o coś innego.

— Zgadza się. Chodzi mi o to, dlaczego komisarz Pitt miałby obiecać ci, że to załatwi. Prosiłam go o to kilka razy i zawsze odmawiał. On bardzo niechętnie zgadza się, aby ktokolwiek leciał na Erytro, z wyjątkiem paru specjalistów.

— Przedstawiłam mu wszystko z nieco innej strony, mamo — Martena zawahała się przez moment. — Powiedziałam mu, że wiem, iż chętnie pozbyłby się ciebie, i że właśnie ma taką okazję.

Insygna wciągnęła powietrze tak gwałtownie, że niemal się za-krztusiła i musiała odkaszlnąć. Jej oczy zaczęły łzawić.

— Jak mogłaś powiedzieć coś takiego?

— Bo to jest prawda, mamo. Nie powiedziałabym tak, gdyby to nie było prawdą. Słyszałam, jak rozmawiał z tobą, i słyszałam to co ty mówiłaś o nim, i wszystko wydawało mi się tak jasne, że dziwię się, że tego nie rozumiesz. On jest zdenerwowany tobą i chce, żebyś przestała go męczyć tym… czymkolwiek go męczysz. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę.

Insygna zacisnęła usta.

— Wydaje mi się, kochanie, że od tej pory będę musiała poświęcić ci więcej czasu. Martwi mnie to, że sama zajęłaś się takimi sprawami.

— Wiem, mamo — Marlena spuściła wzrok. — Przepraszam.

— Ciągle jednak nie rozumiem. Nie musiałaś wyjaśniać mu, że ja go denerwuję. On sam to wie. Dlaczego więc nie wysłał mnie na Erytro, kiedy prosiłam go o to w przeszłości?

— Ponieważ nie chce mieć w ogóle do czynienia z Erytro, a pozbycie się ciebie nie było wystarczającym powodem, by przełamać jego niechęć do planety. Tym razem jednak nie chodzi wyłącznie o ciebie. Chodzi o nas: o ciebie i o mnie.

Insygna pochyliła się opierając obydwie ręce na stole oddzielającym ją od Marleny.

— Nie, Molly… Marleno. Erytro to nie miejsce dla ciebie. Nie zostanę tam na zawsze. Zrobię pomiary i wrócę, a ty zostaniesz tutaj i będziesz na mnie czekać.

— Obawiam się, że nie, mamo. To oczywiste, że Pitt pozwala ci lecieć, bo jest to jedyny sposób pozbycia się mnie.

Zgodził się wysłać cię na Erytro, ponieważ powiedziałam mu, że polecimy razem, a nie zgadzał się, gdy ty sama prosiłaś go o to. Rozumiesz?

Insygna oburzyła się.

— Nie, nie rozumiem. Naprawdę nie rozumiem. Co ty masz z tym wspólnego?

— Gdy rozmawiałam z nim, wyjaśniłam mu, że wiem, iż chce się pozbyć zarówno ciebie, jak i mnie. Jego twarz zamarła, wiesz, chciał ukryć to, co czuje. Wiedział, że ja rozumiem to, co myśli 'z wyrazu twarzy i z innych drobiazgów i nie chciał pozwolić mi, bym odgadła jego uczucia. Tak przypuszczam. Lecz to również jest pewną wskazówką, rozumiesz? To także wiele mówi. Poza tym nie można ukryć wszystkiego. Na przykład ruch oczu, o którym się nawet nie wie.

— Odgadłaś więc, że chce się pozbyć również ciebie.

— Gorzej. Boi się mnie.

— Dlaczego miałby się ciebie bać?

— Ponieważ wie, że ja wiem to, czego on nie chciałby, żebym wiedziała… — po chwili dokończyła myśl z kwaśną miną: — Wielu ludzi to denerwuje.

Insygna kiwnęła głową.

— To całkiem zrozumiałe. Sprawiasz, że ludzie czują się nadzy, nadzy psychicznie, i w ich umysłach hula zimy wiatr. Spojrzała na córkę.

— Czasami ja również tak się czuję. Na dobrą sprawę zawsze tak się czułam w twojej obecności, nawet gdy byłaś małym dzieckiem. Często powtarzałam sobie, że jesteś po prostu niezwykle inteli…

— Myślę, że jestem — dodała szybko Marlena.

— Tak, ale było w tym jeszcze coś więcej, chociaż nie wiedziałam, co. Powiedz mi, czy chcesz o tym rozmawiać?

— Z tobą, tak — powiedziała Marlena, lecz w jej głosie można było wyczuć lekkie napięcie.

— W takim razie powiedz mi, dlaczego, gdy byłaś młodsza i odkryłaś, że możesz to robić, a inne dzieci nie mogą, ba, nawet dorośli nie mogą, dlaczego więc nie przyszłaś do mnie i nie powiedziałaś mi o tym?

— Spróbowałam kiedyś, lecz ty niecierpliwiłaś się. Nie powiedziałaś oczywiście nic takiego, lecz ja wiedziałam, że byłaś zajęta i nie chciałaś słuchać żadnych dziecinnych bzdur.

Oczy Insygny rozszerzyły się.

— Czy ja nazwałam to dziecinnymi bzdurami?

— Nie, nie powiedziałaś tego, lecz wystarczyło jak na mnie patrzyłaś, jak trzymałaś ręce.

— Mimo to powinnaś była mi to powiedzieć.

— Byłam tylko małym dzieckiem. A ty byłaś bardzo nieszczęśliwa — z powodu komisarza Pitta i ojca.

— Nieważne. Czy jest jeszcze coś, co chciałabyś mi powiedzieć?

— Jeszcze tylko jedna sprawa — powiedziała Marlena. — Gdy komisarz Pitt wyraził zgodę na naszą podróż, w jego głosie było coś takiego, co powiedziało mi, że nie mówi wszystkiego, że coś zataja.

— Co to było, Marleno?

— No właśnie, mamo, ja nie potrafię czytać myśli, więc nie wiem. Orientuję się wyłącznie w zewnętrznych formach zachowania, a to nie daje żadnej pewności. Jednak…

— Tak?

— Odnoszę wrażenie, że to, co ukrywa, jest nieprzyjemne, może nawet złe.

Przygotowanie się do wyprawy na Erytro zajęło Insygnie trochę czasu. Nie mogła nagle rzucić wszystkiego na Rotorze i wyjechać, musiała wydać odpowiednie instrukcje, mianować jednego ze swoich bliskich współpracowników tymczasowym naczelnym astronomem, a także przeprowadzić ostatnie konsultacje z Pittem, który był dziwnie niekomunikatywny w interesujących ją sprawach.

W końcu podczas ostatniej rozmowy przed podróżą Insygna postanowiła zagrać w otwarte karty.

— Jutro jadę na Erytro, jak wiesz — powiedziała.

— Słucham? — podniósł głowę znad ostatniego raportu, który wręczyła mu wcześniej i na który bez przerwy spoglądał, chociaż była pewna, że nie czyta go. (Czyżbym zaczynała stosować niektóre sztuczki Marteny, nie wiedząc, co dalej z nimi zrobić? -pomyślała. Nie wolno mi udawać, że rozumiem to, czego w rzeczywistości nie pojmuję — dodała.)

— Jutro jadę na Erytro, jak wiesz — powtórzyła cierpliwie.

— Już jutro? No cóż, wkrótce powrócisz, nie mówię więc „żegnaj". Dbaj o siebie i potraktuj to jako wakacje.

— Mam zamiar zająć się ruchem Nemezis w przestrzeni.

— Tak? No cóż… — wykonał rękoma taki ruch, jak gdyby odsuwał coś nieistotnego — jak sobie życzysz. Zmiana otoczenia to zawsze jednak wakacje, nawet gdy się pracuje.

— Chciałabym podziękować ci za twoją zgodę, Janus.

— Prosiła o nią twoja córka. Wiedziałaś o tym?

— Tak. Powiedziała mi tego samego dnia. Napominałam ją, że nie miała prawa niepokoić cię. Byłeś bardzo tolerancyjny w stosunku do niej.

Pitt odchrząknął.

— Jest bardzo niezwykłą dziewczyną. Jej prośba nie sprawiła mi kłopotu. Twój wyjazd jest czasowy. Zakończ obliczenia i wracaj.

Już dwukrotnie wspomina o powrocie — pomyślała. Ciekawe, co powiedziałaby na to Marlena, gdyby tu była. Coś złego — tak mówiła, ale co?

— Wrócimy — powiedziała bezbarwnie.

— Mam nadzieję, że z wiadomością, iż Nemezis nie uczyni nikomu krzywdy za pięć tysięcy lat — dodał.

— Zadecydują o tym fakty — powiedziała ponuro i wyszła.

To dziwne — pomyślała Eugenia Insygna — ale znajduję się w odległości dwóch tysięcy lat świetlnych od miejsca, gdzie przyszłam na świat i tylko dwukrotnie podróżowałam statkiem kosmicznym na bardzo niewielką odległość: z Rotora na Ziemię i z powrotem.

Mimo tego nie czuła potrzeby wojażowania w przestrzeni. W przeciwieństwie do Marteny, która była motorem tej wyprawy. Marlena sama poszła do Pitta i przekonała go, aby przystał na jej dziwną formę szantażu. I tylko ona była naprawdę podniecona swoim niezwykłym pragnieniem wizyty na Erytro. Eugenia nie rozumiała tej potrzeby i traktowała ją jako kolejny przykład wyjątkowości psychicznej i emocjonalnej córki. Za każdym razem, gdy Insygna narzekała z powodu konieczności opuszczenia bezpiecznego, małego i wygodnego Rotora i udania się na olbrzymią Erytro — tak obcą i groźną, położoną w dodatku w odległości pełnych sześciuset pięćdziesięciu tysięcy kilometrów (była to niemal dwukrotna odległość Rotora od Ziemi) — podniecenie Marleny przywracało jej chęć do życia.

Statek, którym miały polecieć, nie był ani piękny, ani wygodny. Spełniał rolę transportera. Należał do małej flotylli rakiet służących jako promy startujące z Erytro, walczących nieustraszenie z jej polem grawitacyjnym, któremu nie poddawały się również przy lądowaniu, i wreszcie przebijających się przez chmurną, wietrzną, dziką atmosferę planety.

Insygna nie oczekiwała, że podróż okaże się przyjemna. Przez większą część jej trwania mieli znajdować się w stanie nieważkości, a dwa bite dni stanu nieważkości mogły każdemu dać się we znaki.

Głos Marleny wyrwał ją z zamyślenia.

— Chodź, mamo, czekają na nas. Bagaż już sprawdzono, wszystko inne też.

Insygna ruszyła przed siebie. Jej ostatnią myślą, gdy przechodziła przez śluzę powietrzną, było dlaczego Janus Pitt tak chętnie się ich pozbywa.

Siever Genarr rządził światem tak wielkim jak Ziemia. A raczej, mówiąc dokładnie, sprawował bezpośrednie rządy nad obszarem krytym kopułą o powierzchni jednego kilometra kwadratowego, który jednak powoli się rozrastał. Reszta świata — niemal pięćset milionów kilometrów kwadratowych ziemi i mórz — była niezamieszkana pominąwszy stworzenia widoczne wyłącznie pod mikroskopami. Jeśli przyjąć, że rządzić światem mogą tylko stworzenia wie-komórkowe zamieszkujące na jego powierzchni, to tych kilkuset ludzi żyjących i pracujących na obszarze osłoniętym kopułą sprawowało władzę na Erytro, a przewodził im Siever Genarr.

Genarr nie był dużym mężczyzną, jednak wyrazista budowa ciała nadawała mu imponujący wygląd. Gdy był młodszy, wydawał się starszym niż w rzeczywistości, teraz jednak — gdy zbliżał się do pięćdziesiątki — jego wygląd i wiek dopasowały się do siebie. Miał długi nos i lekko podkrążone oczy. Włosy niedawno zaczęły u siwieć. Obdarzony był głosem o melodyjnej, głębokiej barwie nylonu. (Przed laty myślał o karierze scenicznej, lecz wygląd skazywał go na granie ról charakterystycznych, górę wzięły więc talenty administracyjne).

Swój niemal dziesięcioletni pobyt na Erytro zawdzięczał po części owym talentom. Genarr był świadkiem wszystkich stadiów rozbudowy Kopuły — od niewielkiej, trzypokojowej struktury do ekspansywnej stacji wydobywczo-badawczej, jaką była obecnie.

Kopuła miała swoje złe strony. Niewiele ludzi zostawało tutaj na dłużej. Przybywały i odjeżdżały kolejne zmiany. Prawie wszyscy przylatujący na Erytro traktowali swój pobyt jako zesłanie i marzyli o rychłym powrocie na Rotora.

Większość uważała, że różowa poświata Nemezis jest ponura i groźna, pomimo tego że światło wewnątrz Kopuły było tak samo jasne i przyjemne jak na Rotorze. Dobrą stroną pobytu na Erytro, przynajmniej dla Genarra, było odsunięcie się od zamętu rotoriańskiej polityki, która z każdym rokiem wydawała się coraz bardziej skomplikowana i pozbawiona sensu. Co więcej, Genarr cieszył się odległością oddzielającą go od Janusa Pitta którego poglądy generalnie kłóciły się z jego własnymi.

Pitt silnie przeciwstawiał się od samego początku koncepcji budowy jakichkolwiek Osiedli na Erytro, a nawet pobytowi Rotora i orbicie wokół planety. Przegrał jednak z wolą znakomitej większości Rotorian, mimo to dopilnował, by Kopuła otrzymywała jak najmniejsze fundusze, co poważnie ograniczyło jej rozwój.

Gdyby nie to, że Genarr zadbał, aby Kopuła stała się ważnym źródłem wody dla Rotora — wody znacznie tańszej, niż ta, która pochodziła z asteroidów — Pitt postarałby się o zniszczenie całego przedsięwzięcia.

Ogólnie jednak założenie całkowitego ignorowania istnienia Kopuły przez Pitta oznaczało, że komisarz rzadko mieszał się do poczynań administracyjnych Genarra, co bardzo odpowiadało temu ostatniemu. Dlatego zaskoczyła go osobista wiadomość od Pitta, informująca go o przybyciu dwójki Rotorian. Informacje takie przekazywano mu zazwyczaj w zwykłej poczcie. Tym razem jednak Pitt omówił sprawę szczegółowo swoim zwięzłym i nieznoszącym sprzeciwu głosem, a cała rozmowa była zabezpieczona tarczą dźwiękochłonną.

Jeszcze większą niespodzianką było to, że jedną z osób przybywających na Erytro okazała się Eugenia Insygna. Kiedyś — lata całe przed Odlotem — byli przyjaciółmi, później jednak, gdy minęły szczęśliwe lata studiów (Genarr wspominał je tęsknie jako bardzo romantyczne), Eugenia poleciała na Ziemię, by pisać pracę dyplomową i powróciła na Rotora z Ziemianinem. Rzadko ją wtedy widywał — może raz, albo dwa razy na odległość — a później poślubiła Krile Fishera. Jeszcze później, gdy Eugenia i Fisher zaczęli żyć w separacji tuż przed Odlotem, Genarr był zbyt zajęty pracą — podobnie zresztą jak ona — by odnawiać stare znajomości. Czasami jednak myślał o niej, lecz Eugenia była zbyt pogrążona w bólu, zbyt zajęta wychowaniem córeczki, by ośmielił się jej przeszkadzać. I wreszcie wysłano go na Erytro, co ostatecznie zamknęło całą sprawę. Miewał co prawda urlopy, które spędzał na Rotorze, lecz nie czuł się tam swobodnie. Pozostało mu kilka rotoriańskich znajomości, wszystkie one jednak były dość luźne.

A teraz Eugenia miała przylecieć na Erytro z córką. Genarr nie umiał przypomnieć sobie imienia dziewczynki, zakładając, że znał je kiedykolwiek. Z pewnością nigdy jej nie widział. Córka Eugenii musi mleć około piętnastu lat i Genarr zastanawiał się z lekkim drżeniem, czy przypomina matkę z okresu, gdy znali się najlepiej. Genarr rzucał ukradkowe spojrzenia przez okno swojego biura. Tak bardzo przyzwyczaił się do Kopuły, że nie potrafił patrzeć na nią krytycznie. Kopuła była domem dla pracujących tu ludzi obydwu płci, lecz samych dorosłych bez dzieci.

Pracownicy zmianowi podpisujący kontrakt na okres kilku tygodni lub miesięcy czasami wracali na kolejną zmianę, częściej jednak nie. Poza nim, czterema innymi osobami, które z tych czy innych powodów miały mieszkać na Erytro, w Kopule nie było stałych lokatorów. Nikt nie traktował Kopuły jako swojego domu. Z konieczności, co prawda utrzymywano ją w porządku i czystości, czuło się jednak pewną niestałość i tymczasowość. Być może wynikało to z samej struktury budowli, pełnej linii prostych i łuków, płaszczyzn i okręgów, której brakowało nieregulaności i chaosu stałych siedzib ludzkich, gdzie pomieszczenia, a nawet meble, przystosowują się do przyzwyczajeń i nastrojów poszczególnych osób.

Pozostawał on sam. Jego meble i pokój odzwierciedlały jednak go wewnętrzną systematyczność i planowość. Może dlatego czuł się tak dobrze w Kopule na Erytro; jej kształty przypominały wewnętrzny obraz jego ducha.

Co powie na to wszystko Eugenia Insygna? (Cieszył się, że wróciła do swojego panieńskiego nazwiska.) Pamiętał ją jako osobę niezbyt uporządkowaną, lubującą się w zaskakujących wzorach i świecidełkach, pomimo tego że była astronomem.

A może się zmieniła? Jednak czy ludzie kiedykolwiek zmieniają się dogłębnie? A może odejście Krile Fishera sprawiło, że stała się zgorzkniała, zdziwaczała…

Genarr podrapał się po skroni, w miejscu gdzie jego włosy zaczynały siwieć. Doszedł do wniosku, że takie rozważania prowadzą donikąd i są wyłącznie stratą czasu. Wkrótce zobaczy Eugenię; wydał rozporządzenie, aby przyprowadzono ją do niego, gdy tylko przyleci.A może powinien wyjść po nią osobiście?

Nie! Tłumaczył już to sobie dziesiątki razy. Nie wolno mu okazywać podniecenia — osobie o jego pozycji całkowicie to nie przystoi.Lecz nie to było głównym powodem. Nie chciał wprawiać jej zakłopotanie. Nie chciał także, żeby myślała, że jest tym samym niezgrabnym i niezdarnym wielbicielem, który sromotnie zrejterował w obliczu wysokiego i przystojnego Ziemianina. Po przysiędze Krile Eugenia nawet nie rzuciła okiem na Genarra, nawet nie spojrzała na niego.

Genarr skupił się na wiadomości od Janusa Pitta — suchej i zwartej jak wszystko, co pisał, obdarzonej trudnym do zdefiniowania poczuciem władzy, wykluczającym jakąkolwiek formę sprzeciwu. Dopiero teraz zauważył, że Pitt bardzo ostro wyraża się nie o matce, lecz o córce. Zaciekawiło go pewne zdanie komisarza, w którym ten domagał się od niego wyrażenia zgody na opuszczenie Kopuły przez córkę, gdyby przyszło jej do głowy zbadanie powierzchni planety.

Ale dlaczego?

I oto ona. Starsza o czternaście lat od czasu Odlotu. I dwadzieścia lat od czasów młodości, z epoki przed Krile od dnia gdy wybrali się na spacer do Obszaru Farm C, gdzie wspięli się do poziomu małego ciążenia, w którym śmiała się, widząc jak usiłuje wykonać salto i ląduje płasko na brzuchu. (Mógł wtedy łatwo zrobić sobie krzywdę, bo chociaż ważył mniej, jego masa, a co za tym idzie inercja, pozostała taka sama. Na szczęście nie doszło do takiego poniżenia.)

Eugenia wyglądała starzej, nie była jednak grubsza, a jej włosy — mimo że krótsze i proste — były bardziej naturalne i tak samo ciemnobrązowe.

Gdy zbliżała się do niego z uśmiechem na twarzy, poczuł że zdradzieckie serce zaczyna bić szybciej. Wyciągnęła

obydwie ręce, które natychmiast uchwycił.

— Siever — powiedziała — zdradziłam cię i tak mi wstyd.

— Zdradziłaś mnie, Eugenio? O czym ty mówisz? Rzeczywiście, o czym mówiła? Chyba nie o małżeństwie z Krile.

— Powinnam była myśleć o tobie codziennie — odpowiedziała.

— Powinnam była wysyłać do ciebie wiadomości, informować cię o nowych wydarzeniach, nalegać na odwiedziny.

— I zamiast tego nigdy o mnie nie myślałaś!

— O nie, nie jestem taka zła. Czasami myślałam o tobie. Tak naprawdę nigdy cię nie zapomniałam. Nie wolno ci tak myśleć. Jednak moja pamięć o tobie nigdy nie zamieniła się w konkretne działanie.

Genarr kiwnął głową. Co miał powiedzieć?

— Wiem, że byłaś zajęta. A ja tutaj… Co z oczu, to i z serca.

— Nie mów tak. Prawie się nie zmieniłeś, Sieverze.

— Na tym właśnie polega przewaga starego wyglądu w wieku lat dwudziestu. Po prostu przestajesz się zmieniać. Upływa czas, a ty ciągle wyglądasz tak samo staro. I wszystko jest jak dawniej.

— Przestań, Sieverze. Jesteś zbyt okrutny dla siebie i na pewno liczysz na to, że kobieta o miękkim sercu weźmie cię w obronę. Wszystko jak dawniej!

— A gdzie twoja córka, Eugenio? Powiedziano mi, że przyleci z tobą.

— Przyleciała, możesz być pewny. Wyobraża sobie, że Erytro jest rajem — nie mam pojęcia dlaczego. Poszła do naszej kwatery, żeby przygotować ją i rozpakować nasze rzeczy. To właśnie taka młoda osoba: poważna, odpowiedzialna, praktyczna, obowiązkowa. Posiada wszystkie te cechy, które ktoś kiedyś nazwał w mojej obecności trudnymi do kochania.

Genarr roześmiał się.

— Dobrze to znam. Gdybyś wiedziała, jak bardzo kiedyś stadem się kultywować chociaż jedną czarującą wadę. I nigdy mi się nie udawało.

— No cóż, wydaje mi się, że z wiekiem coraz bardziej potrzebne są owe trudne do kochania cechy, zamiast czarujących ułomności. Dlaczego zdecydowałeś się na stały pobyt na Erytro, Siever? Zdaję sobie sprawę, że ktoś musi administrować Kopułą, lecz nie jesteś chyba jedyną osobą na Rotorze, która nadaje się do tej pracy.

— W rzeczy samej, czasami lubię myśleć, że tak — odpowiedział. W pewnym sensie podoba mi się tutaj, poza tym spędzam wakacje na Rotorze.

— I nigdy mnie nie odwiedziłeś…

— To, że ja miałem wakacje, nie oznaczało, że ty byłaś wolna. Podejrzewam, że byłaś znacznie bardziej zajęta ode mnie. Nie miałaś chyba zbyt dużo czasu dla siebie odkąd odkryłaś Nemezis. Jestem jednak rozczarowany — chciałem poznać twoją córkę.

— Poznasz. Nazywa się Marlena. Ja ciągle mówię na nią Molly, ona jednak nie zgadza się na to imię. W wieku piętnastu lat stała się wyjątkowo nietolerancyjna i nalega, by zwracać się do niej pełnym imieniem. Spotkasz ją, nie obawiaj się. Mówiąc prawdę nie chciałam, aby towarzyszyła nam przy pierwszym spotkaniu. nie moglibyśmy wspominać starych czasów w jej obecności.

— Czy chcesz wspominać. Eugenio?

— Niektóre rzeczy… Genarr zawahał się.

— Przykro mi, że Krile nie przyłączył się do nas. Uśmiech Insygny stał się nienaturalny.

— Niektóre rzeczy, Sieverze — odwróciła się, podeszła do okna i zaczęła wyglądać na zewnątrz. — To bardzo ciekawe miejsce, nawiasem mówiąc. To, co zobaczyłam do tej pory, sprawia imponujące wrażenie. Jasne oświetlenie. Prawdziwe ulice. Spore budynki. A na Rotorze prawie nie mówi się i nie wspomina Kopuły. Ile ludzi mieszka tu i pracuje?

— To zależy. Mamy okresy wytężonego wysiłku i okresy zastoju. Kiedyś było tu prawie dziewięciuset ludzi. Obecnie jest pięćset szesnastu. Znamy każdego z obecnych, a nie jest to łatwe, bo ludzie zmieniają się każdego dnia.

— Z wyjątkiem ciebie.

— I kilku innych.

— Lecz po co Kopuła, Sieverze? Atmosfera Erytro nadaje się do oddychania.

Genarr wysunął dolną wargą i po raz pierwszy nie patrzył jej w oczy.

— Nadaje się do oddychania, ale nie jest zbyt przyjemna. Poziom światła także jest nieodpowiedni. Gdy wyjdziesz poza Kopułę zaleje cię różowe światło, zmieniające się w pomarańczowe, gdy Nemezis jest wysoko na niebie. Co prawda światło jest wystarczająco jasne, można w nim czytać, niemniej jednak nie wygląda naturalnie. Nemezis w ogóle nie wygląda naturalnie. Jest zbyt duża i większość ludzi uważa, że stanowi jakieś zagrożenie, że to czerwone światło oznacza gniew — l w związku z tym często mamy tutaj depresje. Zresztą Nemezis rzeczywiście jest w pewnym sensie niebezpieczną: ponieważ nie jest oślepiająco jasna, ludzie wpatrują się w nią szukając plam. A podczerwień niezbyt dobrze wpływa na siatkówkę. Wszyscy, którzy wychodzą, muszą więc nosić specjalne hełmy — między innymi z tego powodu.

— A więc Kopuła jest raczej strukturą do zatrzymywania normalnego światła, niż do ochrony przed wpływem środowiska zewnętrznego?

— Tak, nie filtrujemy nawet powietrza. Woda i powietrze w Kopule pochodzą z naturalnych zasobów planety.

Oczywiście chronimy się przed czymś, co jest na zewnątrz — dodał Genarr.

— Chronimy się przed prokariotami, wiesz, tymi małymi, niebiesko-zielonymi komórkami.

Insygna kiwnęła głową w zamyśleniu. Obecność prokariotów wyjaśniała pochodzenie tlenu znajdującego się w powietrzu. Na Erytro było życie — i to wszechogarniające życie — co prawda mikroskopijnej natury, podobne do najprostszych form jednokomórkowych z Układu Słonecznego.

— Czy rzeczywiście są to prokarioty? — zapytała. — Wiem, że są tak nazywane, ale nazwa ta odnosi się do ziemskich bakterii. czy to są bakterie?

— Jeśli można porównać je z czymkolwiek, co znamy z Układu tanecznego, to byłyby to cyjanobakterie fotosyntezujące. Masz rację, zadając to pytanie. One nie są naszymi cyjanobakteriami. Posiadają nukleoproteiny, lecz o strukturze całkowicie odmiennej i tej, która dominuje pośród naszych form życia. Posiadają także coś w rodzaju chlorofilu, jednak bez magnezu, i jest to chlorofil pracujący w podczerwieni, tak więc komórki są bezbarwne, a nie zielone jak nasze. Mają inne enzymy, minerały śladowe w innych proporcjach. Mimo tego, ich zewnętrzny wygląd bardzo zbliżony jest do ziemskich komórek, stąd nazywa się je prokariotami. Rozumiem, że biolodzy sugerują nazwę „erytrota", jednak dla laików, takich jak ja czy ty prokarioty są wystarczająco dobre.

— Czy można przyjąć, że są również wystarczająco wydajne, gdy spadła na nie odpowiedzialność za tlen w atmosferze?

— Bezwzględnie. Nic innego nie tłumaczy pochodzenia tlenu. Przy okazji, Eugenio, jesteś astronomem: jakie są najświeższe wieści o starej Nemezis?

Insygna wzruszyła ramionami.

— Czerwone karły są niemal nieśmiertelne. Nemezis może być tak stara jak Wszechświat i ma przed sobą kolejne sto miliardów lat, przez które nie zmieni się w sposób zauważalny. Jedyna rzecz, jaka nam pozostała, to ocena zawartości rzadkich pierwiastków tworzących jej strukturę. Przypuszczalnie, jeśli jest to gwiazda pierwszej generacji i nie zaczęła z niczym innym oprócz wodoru helu, to jej wiek wynosi ponad dziesięć miliardów lat, czyli dwa, trzy więcej niż naszego Słońca.

— W takim razie Erytro ma również dziesięć miliardów lat.

— Oczywiście. System gwiezdny formuje się od razu w całości, a nie po kawałku. Dlaczego pytasz?

— Wydaje mi się dziwne, że przez dziesięć miliardów lat życie nie rozwinęło się poza stadium prokariotów.

— Nie sądzę, żeby to było dziwne, Sieverze. Na Ziemi, w okresie pomiędzy dwoma a trzema miliardami lat od momentu pojawienia się życia, miało ono wyłącznie formę prokariotów. Tutaj, na Erytro koncentracja energii w świetle słonecznym jest znacznie mniejsza niż na Ziemi. A energia jest niezbędna do powstania bardziej złożonych form życia. Omawialiśmy ten problem dosyć często na Rotorze.

— Z pewnością — powiedział Genarr. — Do nas jednak nie docierają echa waszych dyskusji. Podejrzewam, że za bardzo zaprzątają nas lokalne obowiązki i problemy, chociaż sprawa prokariotów stała się kwestią ogólną.

— Jeśli już o to chodzi — odpowiedziała Insygna — my również nie słyszymy zbyt wiele na temat Kopuły.

— Tak, chyba się specjalizujemy. Poza tym tak naprawdę nie dzieje się tutaj nic wielkiego, Eugenio. Jest to tylko warsztat i wiadomości z niego giną pod naporem wydarzeń na Rotorze. Wszyscy mówią teraz o budowie nowych Osiedli. Chcesz się przenieść do jednego z nich?

— Nigdy. Jestem Rotorianką i mam zamiar nią zostać. Nie zgodziłabym się nawet na przylot tutaj — nie bierz tego do siebie — gdyby nie astronomiczna konieczność. Muszę poczynić kilka obserwacji na bazie stabilniejszej niż Rotor.

— Tak, Pitt informował mnie o tym. Polecił mi okazać ci maksymalną pomoc.

— To dobrze. Wierzę, że mi pomożesz. Wspomniałeś wcześniej, że Kopuła chroni przed prokariotami — czy całkowicie? Czy woda nadaje się do picia?

— Oczywiście — odpowiedział Genarr — przecież my ją pijemy. Wewnątrz Kopuły nie ma prokariotów. Pobierana przez nas woda, jak zresztą wszystko, co pobieramy z zewnątrz, poddawana jest promieniowaniu ultrafioletowemu, które niszczy prokarioty w przeciągu sekund. Fotony fal krótkich znajdujące się w promieniowaniu są zbyt energetyczne dla stworzonek i niszczą wszystkie kluczowe komponenty komórek. A nawet gdyby kilka z nich dostało się tutaj, nie są one szkodliwe ani trujące, o ile wiemy. Testowaliśmy je na zwierzętach.

— To duża ulga.

— Tak, ale jest to broń obosieczna. Nasze własne mikroorganizmy nie mogą konkurować z prokariotami z Erytro w ich naturalnym środowisku. Gdy w próbkach gleby z Erytro umieściliśmy nasze własne kolonie bakterii, nie udało im się rozrosnąć rozmnożyć.

— A co z roślinami wielokomórkowymi?

— Próbowaliśmy, ale z bardzo miernymi rezultatami. Winę ponosi tu jakość światła z Nemezis, ponieważ wewnątrz Kopuły rośliny rozwijają się normalnie w glebie z Erytro i w wodzie z Erytro. Meldowaliśmy o tym Rotorowi, ale wątpię czy informacja dotarła do opinii publicznej. Tak jak mówiłem. Rotor nie interesuje się Kopułą. A już z pewnością nie interesuje się nami straszny Pitt. A przecież tylko on liczy się na Rotorze, nieprawdaż?

Genarr wypowiedział ostatnią kwestię z uśmiechem, lecz był o uśmiech wymuszony. (Co powiedziałaby na to Marlena — zastanawiała się Insygna).

— Pitt nie jest straszny — powiedziała. — Czasami jest męczący, i to zupełnie coś innego. Wiesz co, Sieverze, kiedy byliśmy młodzi, zawsze wydawało mi się, że któregoś dnia zostaniesz komisarzem. Byłeś bardzo bystry…

— Byłem?

— Ciągle jesteś. Ale wtedy interesowałeś się polityką, miałeś tyle pomysłów. Słuchałam cię jak oczarowana. Pod niektórymi względami byłbyś lepszym komisarzem niż Janus. Słuchałbyś, co mowią ludzie. Nie wymagałbyś od nich absolutnego podporządkowania się własnej woli.

— I właśnie dlatego byłbym bardzo złym komisarzem. Widzisz, a nie mam żadnych konkretnych celów w życiu. Pragnę tylko robić to, co wydaje mi się pożyteczne w danej chwili, mając nadzieję, że to, co robię, wykonuję znośnie. Pitt natomiast wie, czego chce i osiąga to za wszelką cenę.

— Źle go oceniasz, Sieverze. Rzeczywiście ma bardzo sprecyzowane poglądy, lecz jest także rozsądnym człowiekiem.

— Oczywiście, Eugenio. Jego rozsądek jest dużym talentem. Cokolwiek przedsiębierze, zawsze ma wspaniałe, całkowicie logiczne, i przy tym niezwykle ludzkie, wytłumaczenie. Potrafi znaleźć je w dowolnym momencie, a jest przy tym tak szczery, że przekonuje nawet siebie. Jestem pewny, że jeśli kiedykolwiek miałaś z nim do czynienia, to wiesz, jak potrafi przekonywać do rzeczy, których początkowo nie ma się ochoty robić. Pitt nie wydaje rozkazów, nie grozi — on tylko cierpliwie przedstawia logiczne argumenty.

— No cóż… — powiedziała słabo Insygna.

— Widzę, że spotkałaś się z jego zdrowym rozsądkiem — dodali sardonicznie Genarr. — Wiesz zatem, jak powinien wyglądać dobry komisarz. Niekoniecznie dobry człowiek, lecz dobry komisarz.

— Nie posuwałabym się do twierdzenia, że nie jest on dobrym człowiekiem, Sieverze — powiedziała Insygna kręcąc głową.

— No cóż, nie mówmy o tym. Chciałbym spotkać twoją córkę

— Genarr wstał. — Czy mogę odwiedzić was po obiedzie?

— To byłoby wspaniałe — powiedziała Insygna. Spoglądał na nią z lekkim uśmiechem. Eugenia chciała wspominać, a jego pierwszą reakcją była uwaga na temat jej męża.

Zmroził ją tym. Westchnął ciężko. Ciągle posiadał tę niezwykłą umiejętność niszczenia swoich własnych szans. Eugenia Insygna powiedziała do córki:

— Nazywa się Siever Genarr i należy zwracać się do niego „dowódco", ponieważ stoi na czele Kopuły Erytro.

— Oczywiście, mamo. Jeśli ma taki tytuł, to będę go używała.

— I nie chcę, żebyś wprawiała go zakłopotanie…

— Nie zrobię tego.

— Zrobisz, i to bardzo łatwo, Marleno. Wiesz o tym. Przyjmij jego wypowiedzi bez poprawiania ich na gruncie języka jego ciała. Proszę! Był moim dobrym znajomym na studiach i trochę później. I chociaż jest tutaj od dziesięciu lat i nie widziałam się z nim przez cały ten czas, ciągle jest moim dobrym znajomym.

— W takim razie był chyba twoim chłopakiem.

— No przecież o to właśnie cię proszę — powiedziała Insygna.

— Nie chcę, żebyś przyglądała mu się i mówiła, co naprawdę myśli, sądzi, czy czuje. A jeśli już o to chodzi, to nie był moim chłopakiem, a z pewnością nie byliśmy kochankami. Byliśmy wyłącznie przyjaciółmi, lubiliśmy się — jak to przyjaciele…, a potem gdy twój ojciec… — I uważaj na to, co mówisz o komisarzu, jeśli pojawi się ten temat. Wydaje mi się, że dowódca Genarr nie ufa komisarzowi…

Marlena obdarzyła matkę jednym ze swoich rzadkich uśmiechów.

— Czy studiowałaś podświadomie zachowanie dowódcy Sievera? To, o czym mówisz, wygląda mi na więcej niż tylko wrażenia. — Insygna zaprzeczyła ruchem głowy. — Widzisz! Nie potrafisz przestać nawet na chwilę. W porządku, Erytro nie są wrażenia. Genarr powiedział mi, że nie ufa komisarzowi. Wiesz zresztą — dodała jakby do siebie — że może mieć powody… Odwróciła się do Marleny i powiedziała bardzo dobitnie:

— Pozwolisz, że powtórzę, Marleno: możesz przyglądać się dowódcy i badać jego zachowanie, ale nie mów mu o tym! Powiedz mi! Rozumiesz!

— Sądzisz, że jest jakieś niebezpieczeństwo, mamo?

— Nie wiem.

— A ja wiem — powiedziała zupełnie normalnie Marlena. — Domyśliłam się, gdy komisarz Pitt wyraził zgodę na naszą podróż. Nie wiem natomiast, na czym ono polega.

Widząc Marlenę po raz pierwszy, Siever Genarr przeżył szok, tym większy, że dziewczyna spoglądała na niego z poważnym wyrazem twarzy, który mówił, że zdaje sobie sprawę z zaskoczenia, i także z przyczyn, które je wywołały. Zdumiał go fakt, że Marlena w najmniejszym stopniu nie przypominała matki — nie było w niej nic z urody Eugenii, z wdzięku Eugenii, z uroku Eugenii. I tylko te wielkie, jasne oczy o świdrującym spojrzeniu — lecz one także nie należały do Eugenii. Oczy były jedynym ulepszeniem w stosunku do matki, reszta była gorsza.

Wkrótce jednak Genarr zrewidował swoje pierwsze wrażenie. Przyszedł do Eugenii w porze herbaty i deseru. Marlena zachowywała się nienagannie. Całkiem jak dama i w dodatku bardzo inteligentna. O czym to mówiła Eugenia? O cechach trudnych do kochania? Nie jest tak źle. Wydawało mu się, że dziewczyna pragnie miłości aż do bólu — jak wszyscy zwykli ludzie, jak on. Poczuł naglą falę sympatii i współczucia. Po chwili powiedział:

— Eugenio, zastanawiam się, czy mógłbym porozmawiać z Marleną sam na sam.

— Jakiś konkretny powód? — zapytała Insygna siląc się na nie zobowiązujący ton.

— No cóż, to przecież Marlena rozmawiała z komisarzem Pittem i przekonała go, aby zezwolił wam na przylot tutaj. Jako dowódca Kopuły jestem w znacznym stopniu uzależniony od tego, co mówi i robi komisarz i chciałbym dowiedzieć się nieco więcej o tym spotkaniu. Sądzę, że Marlena będzie mniej skrępowana, jeśli porozmawiamy w cztery oczy.

Genarr przyglądał się wychodzącej Insygnie, a następnie zwrócił się do Marleny, która siedziała teraz w dużym fotelu w kącie pokoju, zagubiona niemal w jego miękkich poduszkach. Jej ręce były swobodnie splecione, a wspaniałe oczy spoglądały ponuro na Genarra.

Genarr zaczął lekkim tonem:

— Twoja matka była nieco zdenerwowana zostawiając mnie z tobą tutaj. Czy ty także się denerwujesz?

— Nie — odpowiedziała Marlena. — A jeśli mama rzeczywiście denerwowała się, to raczej z pańskiego powodu niż z mojego.

— Z mojego powodu? Dlaczego?

— Uważa, że mogę powiedzieć coś, co pana obrazi.

— A możesz, Marleno?

— Nie zrobię tego umyślnie, dowódco, a przynajmniej spróbuję.

— Jestem przekonany, że uda ci się. Czy wiesz, dlaczego chcę z tobą rozmawiać?

— Powiedział pan mamie, że pragnie pan dowiedzieć się czegoś na temat mojego spotkania z komisarzem Pittem. To prawda, ale chce pan także przekonać się. jaka jestem?

Genarr zmarszczył lekko brwi.

— Naturalnie chciałbym poznać cię lepiej.

— To nie o to chodzi — powiedziała szybko Marlena.

— W takim razie o co chodzi? Marlena odwróciła wzrok.

— Przepraszam, dowódco.

— Za co przepraszasz?

Skrzywiła się nieszczęśliwie i nie powiedziała nic.

— Posłuchaj, Marleno — powiedział miękko Genarr — coś jest nie tak. Muszę wiedzieć, co? Chcę, żebyśmy porozmawiali uczciwie. Jeśli matka kazała ci uważać na to, co mówisz, zapomnij o tym. Jeśli dała ci do zrozumienia, że jestem wrażliwy i łatwo się obrażam, zapomnij o tym także. W rzeczy samej, rozkazuję ci rozmawiać ze mną swobodnie i nie martwić się tym, czy mnie obrażasz czy, nie. Musisz zastosować się do mojego rozkazu, ponieważ jestem dowódcą Kopuły Erytro.

Marlena roześmiała się nagle.

— Naprawdę chce pan wiedzieć, jaka jestem?

— Oczywiście.

— Ponieważ zastanawia się pan, jak to się stało, że wyglądam tak jak wyglądam, będąc córką swojej matki.

Oczy Genarra rozszerzyły się ze zdumienia.

— Nigdy nie powiedziałem czegoś takiego.

— Nie musiał pan. Jest pan starym przyjacielem mojej mamy. Tyle mi powiedziała. Lecz pan ją kocha i jeszcze to panu nie przeszło, i dlatego oczekiwał pan, że będę wyglądała tak jak ona w młodości, i kiedy zobaczył mnie pan po raz pierwszy, skrzywił się pan i cofnął na mój widok.

— Naprawdę? Zauważyłaś to?

— Był to ledwo widoczny gest, ponieważ jest pan dobrze wychowany i starał się pan go ukryć, niemniej jednak zauważyłam to. I to dosyć łatwo. A potem spojrzał pan na mamę i znowu na minie. No i jeszcze ton pańskiego głosu, gdy odezwał się pan po raz pierwszy do mnie. Wszystko było jasne. Myślał pan, że w ogóle nie przypominam matki i był pan rozczarowany.

Genarr oparł się o poręcz krzesła i powiedział:

— To niesamowite.

Na twarzy Marleny odmalowało się zadowolenie.

— Teraz wierzy pan w to, co mówię, dowódco. Teraz pan wierzy. Nie jest pan obrażony. Nie czuje się pan skrępowany. Czuje się pan szczęśliwy. Jest pan pierwszy, naprawdę pierwszy. Nawet moja mama tego nie lubi.

— Lubi czy nie lubi, to nie ma w tym wypadku większego znaczenia. Jest to absolutnie nieważne, gdy ma się do czynienia z czymś tak niezwykłym. Od jak dawna potrafisz odczytywać język ciała, Marleno?

— Od zawsze, ale z czasem stałam się w tym lepsza. Myślę, że każdy umiałby to robić, gdyby tylko patrzył i wyciągał wnioski.

— Niezupełnie, Marleno. To nie takie proste, jak ci się wydaje. I mówisz, że kocham twoją matkę.

— Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, dowódco. Gdy jest pan obok niej, zdradza się pan z każdym spojrzeniem, każdym słowem, każdym gestem.

— Czy myślisz, że ona to zauważa?

— Podejrzewa, że pan ją kocha, ale nie chce tego. Genarr odwrócił wzrok.

— Nigdy nie chciała.

— Z powodu ojca.

— Wiem.

Martena zawahała się.

— Ale chyba nie ma racji. Gdyby mogła zobaczyć pana tak, jak ja teraz widzę…

— Ale niestety nie może. Natomiast jestem bardzo szczęśliwy, że ty możesz. Jesteś piękna.

Marlena zaczerwieniła się, a potem powiedziała szybko:

— Pan wierzy w to, co mówi?

— Oczywiście, że tak.

— Ale…

— Nie mogę cię okłamywać, prawda? Nie będę nawet próbował. Twoja twarz nie jest piękna. Twoje ciało nie jest piękne. Lecz ty jesteś piękna, a to liczy się najbardziej. I ty wiesz najlepiej, że wierzę w to, co mówię.

— Wiem — powiedziała Marlena uśmiechając się z takim wyrazem szczęścia na twarzy, że naprawdę wyglądała pięknie. Genarr także się uśmiechnął.

— Czy teraz możemy porozmawiać o komisarzu? Jest to dla mnie tym bardziej ważne, ponieważ przekonałem się, że jesteś niezwykle sprytną młodą osobą. Możemy?

Marlena klasnęła lekko w ręce, uśmiechnęła się z przesadną skromnością i powiedziała:

— Możemy, wujku Sieverze. Nie masz nic przeciwko temu, żebym tak cię nazywała?

— Absolutnie nic. Czuję się dumny z tego powodu. A teraz, powiedz mi o komisarzu. Przysłał mi instrukcję, w której nakazuje mi udzielenia wszelkiej pomocy twojej matce. Mam udostępnić jej nasze wszystkie instrumenty astronomiczne. Jak sądzisz, dlaczego?

— Mama chce dokonać precyzyjnych pomiarów ruchu Nemezis w stosunku do gwiazd, a Rotor jest zbyt niestabilny do prowadzenia takich badań, natomiast Erytro doskonale się nadaje.

— Czy ten projekt pojawił się niedawno?!

— Nie, wujku Sieverze. Mówiła mi, że od dawna próbuje zgromadzić niezbędne dane.

— Dlaczego więc nie zdecydowała się wcześniej na przyjazd?

— Prosiła o to komisarza Pitta, lecz on odmawiał.

— Dlaczego zgodził się tym razem?

— Ponieważ chciał się jej pozbyć.

— Tak, jestem pewny, jeśli przychodziła do niego ze swoimi problemami astronomicznymi. Lecz musiał mieć jej dosyć dawno, dlaczego wysłał ją teraz?

Martena zniżyła głos.

— Chciał się pozbyć mnie.



Загрузка...