Rozdział 20 DOWÓD



Kattimoro Tanayama, ze zwykłą nieustępliwością, przeżył wyznaczony mu rok i zaczął następny, kiedy jego walka dobiegała końca. Gdy nadszedł czas, opuścił pole bitwy bez słowa czy ostrzeżenia. Jego śmierć zanotowały instrumenty. Ludzie zorientowali się znacznie później.

Odejście Tanayamy wywołało niewielkie poruszenie na Ziemi. Osiedla zupełnie nie zwróciły na nią uwagi. Stary zawsze wykonywał swoją pracę poza zasięgiem opinii publicznej, co zresztą umacniało jego siłę. Wiedzieli o niej jedynie zainteresowani. Ci, którzy w największym stopniu byli zależni od niego, z największą ulgą przyjęli wiadomość o zgonie.

Tessa Wendel dowiedziała się o śmierci Tanayamy dosyć wcześnie, dzięki specjalnemu kanałowi komunikacyjnemu, który został zainstalowany pomiędzy jej kwaterą główną a Hiper City. Mimo że spodziewała się tej wiadomości, przeżyła ogromny szok.

Co będzie dalej? Kto zastąpi Tanaymę i jakie zmiany pociągnie to za sobą? Od dawna już zadawała sobie takie pytania, jednak dopiero teraz zaczynały one nabierać sensu. Pomimo wszystko Tessa Wendel (i reszta zainteresowanych) nie spodziewała się śmierci Starego.

Zwróciła się po pocieszenie do Krile Fishera. Tessa myślała wystarczająco racjonalnie, by zdawać sobie sprawę, że Fisher nie był z nią wyłącznie ze względu na jej starzejące się teraz ciało (które za dwa miesiące miało skończyć pięćdziesiąt lat). Krile, co prawda, również nie młodniał — miał już czterdzieści pięć lat — jednak w przypadku mężczyzny wiek nie jest aż tak istotny. W każdym razie był z nią — czasami wydawało jej się nawet, że ze względu na nią samą — a najczęściej zdarzało się to wtedy, gdy trzymał ją w ramionach.

— I co teraz? — zapytała Fishera.

— Nie jest to niespodzianka, Tesso — odpowiedział. — Wiedzieliśmy o tym od dawna.

— Zgadzam się. Ale gdy już stało się to, co miało się stać, może odpowiesz mi, co będzie z projektem, który do tej pory istniał dzięki jego ślepej determinacji?

— Gdy żył, chciałaś, żeby umarł. Teraz zaś martwisz się o przyszłość… Ale mogę cię uspokoić — projekt będzie kontynuowany. Coś tak wielkiego nie może zostać zatrzymane w połowie — twój projekt żyje już własnym życiem.

— Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, Krile, ile to wszystko musi kosztować? Będziemy mieli nowego dyrektora Ziemskiej Rady Śledczej, a Kongres Globalny już z pewnością zadba o to, by był to ktoś, kogo będą mogli kontrolować. Nie będzie nowego Tanayamy, przed którym wszyscy klękali, z pewnością nie… A potem zajmą się budżetem i bez Tanayamy, który trzymał w sekrecie wydatki na projekt, okaże się, że mamy milionowy deficyt, który trzeba będzie zlikwidować.

— Nie mogą tego zrobić. Wydali już zbyt dużo pieniędzy. Muszą mieć coś, co usprawiedliwiłoby te wydatki. Muszą mieć coś do pokazania, w innym wypadku zarzucono by im marnotrawstwo.

— Zawsze mogą zwalić winę na Tanayamę. Powiedzą, że był szaleńcem, egocentrykiem, który kierował się obsesjami. Co zresztą jest w pewnym sensie prawdą, jak obydwoje wiemy. Teraz zaś oni — ci, którzy nie maczali w tym rąk — przywrócą Ziemi zdrowy rozsądek i zrezygnują z projektu, na który planeta nie może sobie pozwolić.

Fisher uśmiechnął się.

— Tesso, kochanie, twój wgląd w politykę dorównuje twojemu geniuszowi w badaniach hiperprzestrzennych. Dyrektor Biura jest teoretycznie — jak sądzi opinia publiczna — urzędnikiem o niewielkiej władzy, pracującym pod ścisłym nadzorem Prezydenta Generalnego i Kongresu Globalnego. Te dwa urzędy, wybierane drogą głosowania, nie mogą pozwolić sobie na publiczne stwierdzenie. że rządził nimi Tanayama, i że wszyscy klęczeli przed nim i bali się głośniej odezwać bez jego zgody. Byłoby to równoznaczne z samooskarżeniem się o tchórzostwo i słabość, ryzykowaliby wyniki następnych wyborów. Muszą kontynuować projekt. Jeśli zdarzą się jakieś cięcia, będą one miały charakter kosmetyczny.

— Skąd możesz wiedzieć? — wybąkała Tessa.

— Mam doświadczenie w obserwowaniu władz wybieralnych, Tesso. Poza tym, gdybyśmy przerwali teraz, byłby to znak dla Osiedli, które tylko czyhają na naszą słabość. Wszystkie odleciałyby w kosmos, jak zrobił to Rotor.

— W jaki sposób?

— Zakładając, że posiadają hiperwspomaganie, muszą rozwinąć je w kierunku lotów superluminalnych.

Tessa uśmiechnęła się sardonicznie. — Krile, kochanie, twój wgląd w hiperprzestrzenność dorównuje twojemu mistrzostwu w zdobywaniu sekretów. Tak źle oceniasz moją pracę? Wszyscy muszą rozwinąć się w kierunku lotów superluminalnych? Czy nie rozumiesz, że hiperwspomaganie jest konsekwencją myślenia relatywistycznego? A relatywizm wyklucza możliwość podróżowania z szybkością większą od prędkości światła. Skok do szybkości superluminalnych wymaga całkowitej rewizji myślenia i przekładania myśli w czyny. To nie jest naturalna kontynuacja — próbowałam już wyjaśniać to parokrotnie różnym ludziom w rządzie. Narzekali na wolne tempo prac i wydatki, musiałam więc wyjaśnić im trudności całego przedsięwzięcia. Przypomną to sobie teraz i nie zawahają się wstrzymać projektu w tym punkcie. Nie zmuszę ich do wyrażenia zgody na dalsze prace, mówiąc im jedynie, że ktoś może nas prześcignąć.

Fisher potrząsnął głową.

— Oczywiście, że zmusisz. Uwierzą ci, ponieważ to jest prawda. Mogą nas prześcignąć, i to z łatwością.

— Nie słuchałeś tego, co przed chwilą powiedziałam.

— Słuchałem, lecz zapomniałaś o czymś. Pozwól, że wyłożę ci to na zdrowy rozum mistrza w zdobywaniu sekretów…

— O czym ty mówisz, Krile?

— Ten skok od hiperprzestrzeni do lotów superiuminalnych jest trudny wyłącznie wtedy, gdy ktoś zaczyna od początku — tak jak zrobiłaś to ty. Osiedla nie zaczynają jednak od początku. Czy myślisz, że nie wiedzą o naszym projekcie, o Hiper City? Myślisz, że tylko ja i moi ziemscy koledzy trudnimy się zdobywaniem sekretów w całym Układzie Słonecznym? Osiedla także mają swoich szpiegów, którzy pracują równie intensywnie i równie wydajnie jak my. Wiedzą także, że nie bez powodu zostałaś na Ziemi.

— I co z tego?

— Jak to, co z tego? Myślisz, że nie mają komputerów z wykazem wszystkich twoich prac i artykułów? Myślisz, że nie przeczytali ich? Zapewniam cię, że tak. Przeliterowali dokładnie każde twoje słowo i odkryli, że loty superiuminalne są teoretycznie możliwe.

Wendel przygryzła wargę.

— W takim razie…

— Tak, pomyśl o tym. Gdy pisałaś swoje rozważania na temat szybkości superluminalnych, były to czysto teoretyczne spekulacje. Byłaś absolutną mniejszością składającą się z jednej osoby — ciebie — która uwierzyła, że cała rzecz jest możliwa. Nikt nie brał tego poważnie. Ale przyleciałaś na Ziemię i zdecydowałaś się zostać tutaj. Nagle zniknęłaś z pola widzenia wszystkich, którzy oczekiwali twojego powrotu na Adelię. I chociaż mogą nie znać wszystkich szczegółów — ponieważ bezpieczeństwo tego projektu dorównywało paranoi Tanayamy — wiedzą, że tu jesteś. Samo twoje zniknięcie dało im do myślenia, a biorąc pod uwagę to, co napisałaś, nie może być żadnych wątpliwości co do tego, czym się zajmujesz. Coś tak dużego jak Hiper City nie może umknąć uwagi zainteresowanych. Olbrzymie sumy pieniędzy, które tu zainwestowano, także zostawiają ślady. Możesz być pewna, że w tej chwili wszystkie Osiedla składają razem skrawki i przecieki w łamigłówce, która nosi nazwę lotów superluminalnych. Każdy taki skrawek jest wskazówką, która umożliwi im znacznie szybszy postęp, niż możesz to sobie wyobrazić. Jeśli nasz rząd zacznie wspominać o przerwaniu projektu, wystarczy, że powiesz im to, co teraz usłyszałaś. Jeśli przestaniemy posuwać się do przodu, przegramy ten wyścig. Jestem pewien, że nowi ludzie nie dopuszczą do tej ewentualności, gdy tylko zdadzą sobie sprawę — tak jak zrobił to kiedyś Tanayama — czym to może grozić.

Tessa milczała. Fisher przyglądał jej się uważnie.

— Masz rację, mój drogi mistrzu w zdobywaniu sekretów — powiedziała w końcu. — Popełniłam błąd, bezmyślnie traktując cię jak kochanka, zamiast słuchać twoich rad.

— Jedno nie wyklucza drugiego — odpowiedział Fisher.

— Wiem jednak — dodała Tessa — że masz w tym wszystkim swój własny interes.

— To nieważne — zakończył Fisher, dopóki nasze interesy zazębiają się.

Do Hiper City przybyła delegacja Kongresu z Igorem Koropatkim, nowym dyrektorem Ziemskiej Rady Śledczej, na czele. Nowy dyrektor pracował w Biurze od dawna, nie był więc kimś nieznanym dla Tessy Wendel.

Był cichym mężczyzną o gładkich, przerzedzających się siwych włosach. Miał kartoflowaty nos i podwójny podbródek, co nadawało mu wygląd człowieka lubiącego dobrze zjeść i obdarzonego pogodnym usposobieniem. Musiał być jednak dosyć przebiegły, chociaż na pozór brakowało mu zaangażowania Tanayamy. Cecha ta od razu rzucała się w oczy. Koropatsky przez cały czas znajdował się w otoczeniu członków Kongresu, którzy w ten sposób chcieli pokazać, że następca Tanayamy należy do nich. A może chcieli, żeby tak było. Kadencja Japończyka była dla nich długą i gorzką lekcją.

Nikt nie zaproponował zakończenia projektu. Odwrotnie — sugerowano przyspieszenie prac, jeśli byłoby to możliwe. Opinia Tessy Wendel głosząca, że Osiedla ścigają Ziemię, potraktowana została jako oczywistość, o której nie trzeba przypominać.

Koropatsky, któremu wyznaczono rolę rzecznika całej grupy, powiedział:

— Doktor Wendel, nie domagamy się długiej wycieczki po Hiper City. Ja byłem tutaj wcześniej, poza tym moim głównym zadaniem jest reorganizacja Biura. Nie chciałbym obrażać pamięci mojego szanownego poprzednika, ale każda zmiana na stanowisku administracyjnym wymaga pewnych zabiegów organizacyjnych, szczególnie zaś, gdy poprzednia kadencja była tak długotrwała jak w przypadku Tanayamy. Z natury nie jestem formalistą, porozmawiajmy więc swobodnie i bez skrępowania. Chciałbym zadać kilka pytań. Mam nadzieję, że udzieli mi pani odpowiedzi zrozumiałych dla człowieka o tak skromnej wiedzy jak moja.

Wendel kiwnęła głową.

— Postaram się. dyrektorze.

— Dobrze. Kiedy możemy spodziewać się pierwszego, całkowicie operacyjnego statku superluminalnego?

— Jest to pytanie, dyrektorze, na które nie można udzielić odpowiedzi. Los statku zależy od okoliczności, których nie da się przewidzieć.

— Przyjmijmy, że okoliczności będą nam sprzyjały.

— Tak, w takim wypadku możemy mieć statek za trzy lata. Zakończyliśmy już prace naukowe, reszta to robota inżynieryjna.

— Innymi słowy, statek będzie gotów w roku 2236.

— Z pewnością nie wcześniej.

— Ile osób będzie mogło nim podróżować?

— Pięć do siedmiu.

— Jaki będzie jego zasięg?

— Nieograniczony, dyrektorze. Na tym polega piękno szybkości superiuminalnej. Statek będzie poruszał się w hiperprzestrzeni, a tam nie istnieją prawa klasycznej fizyki, nawet prawo zachowania energii. Lot na odległość jednego roku świetlnego wymaga tyle samo wysiłku, co lot na dystansie tysiąca lat świetlnych.

Dyrektor poruszył się niespokojnie.

— Nie jestem fizykiem, ale trudno mi uwierzyć w istnienie środowiska, w którym nie obowiązują żadne ograniczenia. Czy są jakieś rzeczy, których nie możemy zrobić?

— Ograniczenia istnieją. Potrzebujemy próżni i natężenia grawitacyjnego mniejszego od pewnej stałej po to, by móc dokonać przejścia do i wyjścia z hiperprzestrzeni. Z czasem dowiemy się o innych warunkach lotu, lecz do tego potrzebne są nam loty próbne. Warunki te mogą spowodować dalsze opóźnienia.

— Gdy będziemy już mieli statek, dokąd polecimy najpierw?

— Najbardziej rozsądna wydaje się podróż nie dalej niż do Plutona. Jednak może to okazać się niepotrzebną stratą czasu. Posiadając technologię umożliwiającą nam podróż do gwiazd, powinniśmy chyba rozpocząć od jakiejś gwiazdy.

— Na przykład Sąsiedniej Gwiazdy?

— Byłby to logiczny wybór. Poprzedni dyrektor koniecznie chciał odwiedzić tę gwiazdę, jednak moim obowiązkiem jest wskazanie innych miejsc, daleko bardziej interesujących z punktu widzenia nauki. Syriusz jest tylko cztery razy dalej niż Sąsiednia Gwiazda, a byłaby to pierwsza okazja do zbadania z bliska białego karła.

— Doktor Wendel, moim zdaniem naszym celem powinna być Sąsiednia Gwiazda, chociaż powody naszej wizyty na niej nie muszą się pokrywać z tymi, o których mówił Tanayama. Przypuśćmy, że wybralibyśmy jakąś inną gwiazdę, dowolną gwiazdę, jak udowodniłaby pani, że statek rzeczywiście odbył lot w tę i z powrotem?

Wendel wyglądała na zaskoczoną.

— Udowodniła? Nie rozumiem, o czym pan mówi?

— Chodzi mi o to, w jaki sposób odparłaby pani zarzuty, że domniemany lot jest oszustwem?

— Oszustwem? — Tessa zerwała się gniewnie na równe nogi. -Pan mnie obraża!

Głos Koropatskiego stał się nagle rozkazujący.

— Proszę usiąść, doktor Wendel. Nikt nie ma zamiaru oskarżać pani o cokolwiek. Próbuję jedynie przewidzieć pewną sytuację i staram się myśleć, jak można jej zaradzić. Ludzkość wyruszyła w kosmos prawie trzysta lat temu.

Nie wolno nam zapominać o pewnych epizodach w historii podboju kosmosu; ta część świata, z której pochodzę, pamięta je szczególnie dobrze. Gdy wystrzelono pierwsze satelity, kończące ponurą epokę przywiązania do Ziemi, znalazło się wielu takich, którzy twierdzili, że wszystko to było jednym wielkim oszustwem. O to samo oskarżono pierwsze fotografie ciemnej strony Księżyca. Twierdzono również, że sfabrykowane są zdjęcia Ziemi z kosmosu, a głosili to ci, którzy wierzyli, że Ziemia jest płaska. Mając obecnie statek superluminalny, możemy spotkać się z podobnymi oskarżeniami.

— Ale dlaczego, dyrektorze? Po co ktoś miałby nas oskarżać o kłamstwo w tej sprawie?

— Jest pani naiwna, moja droga pani doktor. Od trzystu lat Albert Einstein traktowany jest jak bóg, który wymyślił kosmologię. Kolejne pokolenia wierzyły, że prędkość światła jest absolutną granicą ludzkich możliwości. Oponenci nie poddadzą się tak łatwo. Naruszamy podstawową zasadę logiczną, że przyczyna poprzedza skutek, a to dopiero początek. Kolejną sprawą jest to, doktor Wendel, że Osiedla z pewnością zechcą zbić kapitał polityczny, przekonując swoich ludzi — i Ziemian także — że kłamiemy. Wywoła to spore zamieszanie, polemiki, stratę naszego czasu, którą oni z pewnością wykorzystają dla własnych celów. Pytam więc panią: czy istnieje prosty dowód, który przekona wszystkich, że nasz lot nie jest oszustwem?

— Dyrektorze — powiedziała Tessa lodowatym tonem — zezwolimy naukowcom na zbadanie naszego statku po powrocie. Wyjaśnimy zastosowaną technologię…

— Nie, nie, nie. Proszę nie kończyć. Proponowany przez panią sposób przekona jedynie naukowców, dorównujących wiedzą pani.

— W takim razie przedstawimy im fotografie nieba, na których najbliższe gwiazdy będą przesunięte w stosunku do siebie. Przesunięcie to umożliwi obliczenie pozycji statku w stosunku do Słońca.

— Również tylko naukowcom. Nie przekona to przeciętnego obywatela.

— Będziemy mieli zbliżenia gwiazdy, którą odwiedzimy. Każda gwiazda jest inna — nie będą mogli powiedzieć, że sfotografowaliśmy Słońce.

— Takie triki robi się w każdym programie holowizyjnym mówiącym o podróżach międzygwiezdnych. Ludzie potraktują to jak film science-fiction, kolejny odcinek „Kapitana Galaxy".

— Poddaję się — powiedziała Tessa z zaciśniętymi zębami. — Nie potrafię wymyślić innych sposobów. Jeśli ludzie nie będą chcieli uwierzyć, to i tak nie uwierzą. To pana zmartwienie, ja jestem tylko naukowcem.

— Spokojnie, pani doktor. Proszę się nie denerwować. Gdy siedemset pięćdziesiąt lat temu Kolumb powrócił z pierwszej podróży przez ocean, nikt nie oskarżał go o oszustwo. Dlaczego? Ponieważ przywiózł ze sobą krajowców z wybrzeży, które odwiedził.

— Wspaniale! Jednak szansa na znalezienie życia w pobliżu gwiazdy jest bardzo niewielka.

— A może jest większa niż się pani wydaje. Rotor — jak pani zapewne słyszała — odkrył prawdopodobnie Sąsiednią Gwiazdę dzięki swojej Sondzie Dalekiego Zasięgu. Wkrótce potem opuścił Układ Słoneczny. A ponieważ nie wrócił, możemy przyjąć, że doleciał do Sąsiedniej Gwiazdy i pozostał tam — w rzeczy samej, ciągle tam jest!

— Dyrektor Tanayama również w to wierzył. Jednakże podróż z hiperwspomaganiem zajęła im okuło dwóch lat. Czy nie wydaje się panu, że dwa lata to wystarczająco długo na wypadki specjalne, zwykłe naukowe pomyłki, czy wreszcie problemy psychologiczne, które uniemożliwiły im zakończenie podróży. Może właśnie dlatego nigdy nie dostaliśmy od nich żadnej wiadomości.

— Co nie wyklucza faktu, że mogło im się udać — powiedział z cichym uporem Koropatsky.

— Nawet jeśli im się udało, to z pewnością pozostali na orbicie wokół gwiazdy z braku świata nadającego się do zamieszkania. Odosobnienie, stres psychologiczny, wszystkie inne czynniki, o których mówiłam, jeśli nie zatrzymały ich w drodze, to z pewnością zniszczą ich na orbicie, i tej chwili wokół Sąsiedniej Gwiazdy krąży martwe Osiedle.

— Czyli rozumie pani, że gwiazda ta musi być naszym pierwszym celem, ponieważ chcemy odszukać Rotora, żywego czy martwego. Bez względu na stan Osiedla musimy wrócić z czymś, co bezpośrednio kojarzy się z Rotorem, a wtedy z łatwością udowodnimy wszystkim, że rzeczywiście polecieliśmy do gwiazd i z powrotem — uśmiechnął się szeroko. — Nawet ja w to uwierzę, | będzie to bezpośrednia odpowiedź na moje wcześniejsze pytanie o dowód dotyczący lotów superluminalnych. Będzie to pani zadanie i proszę się nie obawiać, że Ziemia nie znajdzie pieniędzy, środków i pracowników potrzebnych do jego zakończenia.

Po obiedzie, przy którym nie poruszano problemów technicznych, Koropatsky zwrócił się do Tessy przyjacielskim tonem, w którym brzmiała jednak lodowata groźba:

— Proszę pamiętać, że ma pani trzy lata. Co najwyżej trzy lata.

— A więc mój sprytnie pomyślany wybieg nie był ci wcale potrzebny — powiedział Krile Fisher z udawaną nutą żałości w głosie.

— Nie. Są zdecydowani kontynuować projekt, nawet bez emocji potencjalnej groźby ze strony Osiedli. Martwią się jedynie czymś, czym Tanayama nigdy nie zawracał sobie głowy — jak przeciwdziałać posądzeniu o oszustwo. Myślę, że Tanayama chciał po prostu zniszczyć Rotora, a potem pozwolić wszystkim krzyczeć „Oszustwo”.

— Nie krzyczeliby. Tanayama zadbałby o to, by statek przywiózł coś, co przekonałoby przede wszystkim jego, że Rotor został zniszczony. A potem pokazałby to światu. Jaki jest ten nowy dyrektor?

— Zupełnie inny niż Tanayama. Z pozoru wydaje się miękki i nieporadny, ale odniosłam wrażenie, że Kongres będzie z nim miał tyle samo problemów, co z Tanayama. Na razie zajmuje się przejmowaniem sukcesji i to wszystko.

— Z tego, co mówiłaś o waszej rozmowie, wnioskuję, że jest rozsądniejszy niż Tanayama.

— Tak, ale ta sprawa z „oszustwem”… Ciągle mnie to denerwuje. Jak można w ogóle wyobrazić sobie, że loty kosmiczne są fałszerstwem? Tylko Ziemianie mogli wpaść na coś tak absurdalnego! Nie czujecie kosmosu. Zupełnie. Macie ten swój olbrzymi świat i, poza paroma przypadkami, czujecie się tu dobrze, że nigdy go nie opuszczacie.

Fisher uśmiechnął się.

— Ja należę do tych paru przypadków opuszczających Ziemię. Często. Ty jesteś Osadniczką. Żadne z nas nie jest więc przywiązane do tej czy innej planety.

— To prawda — powiedziała Tessa wpatrując się długo w jego twarz. — Czasami wydaje mi się, że zapominasz o moim pochodzeniu.

— Nigdy, możesz mi wierzyć. Co prawda nie chodzę w kółko i nie powtarzam sobie „Tessa jest Osadniczką! Tessa jest Osadniczką!", ale pamiętam o tym przez cały czas.

— Ale inni nie pamiętają — zatoczyła ręką półkole, które miało wskazywać nieskończoną mnogość tych „innych”. — Jesteśmy w Hiper City, najlepiej strzeżonym miejscu na Ziemi, lecz przed kim nas tak strzegą? Przed Osadnikami. Wszystkim chodzi tylko o to, żeby odbyć pierwszy lot, zanim jeszcze Osiedla zabiorą się do pracy. A kto kieruje tym przedsięwzięciem? Osadniczką.

— Myślisz o tym po raz pierwszy od pięciu lat, od chwili rozpoczęcia projektu.

— Nieprawda. Często zastanawiam się nad tym i czegoś tu nie rozumiem — dlaczego mi ufają? Fisher uśmiechnął się.

— Jesteś nukowcem.

— I co z tego?

— Naukowcy traktowani są jak najemnicy, którzy nie czują się związani z żadną społecznością. Jeśli dasz naukowcowi fascynujący problem, pieniądze, sprzęt i wreszcie pomoc niezbędną do rozwiązania problemu, to nasz hipotetyczny naukowiec nawet przez pięć minut nie będzie zastanawiał się nad źródłem wsparcia. Odpowiedz sobie szczerze na następujące pytanie: „Czy jestem tutaj dlatego, że obchodzi mnie los Ziemi albo Adelii, a może Osiedli lub całej ludzkość?”. Doskonale wiesz, jaka będzie odpowiedź. Jesteś tutaj, ponieważ interesuje cię praca nad lotami superluminalnymi i nic poza tym.

— To, o czym mówisz, jest stereotypem — odpowiedziała pospiesznie Tessa. — Nie każdy naukowiec jest taki. Ja również chyba taka nie jestem.

— Oni zdają sobie z tego sprawę, dlatego jesteś prawdopodobnie pod ciągłym nadzorem. Niektórzy z twoich najbliższych współpracowników, Tesso, mają za zadanie ciągłą obserwację twoich poczynań i meldowanie o nich rządowi.

— Mam nadzieję, że nie jesteś jednym z nich.

— Przypuszczam, że czasami zastanawiasz się nad tym.

— Tak, czasami zdarzało mi się o tym myśleć.

— Mogę cię uspokoić — nie przydzielono mi takiego zadania. Może jestem za bardzo z tobą związany, aby być godny ich zaufania. Podejrzewam, że ja również znajduję się pod nadzorem. Ktoś bez przerwy sprawdza moją użyteczność i dopóki sprawiam, że czujesz się szczęśliwa…

— Jesteś bardzo cyniczny, Krile. Nie wiem, co cię w tym wszystkim bawi?

— Nic mnie nie bawi. Próbuję jedynie myśleć realistycznie. Jeśli kiedykolwiek zmęczysz się mną, stracę swoją funkcję. Nieszczęśliwa Tessa to nieproduktywna Tessa, zostanę więc przesunięty do innych zadań, a oni zaczną się rozglądać za moim następcą. Dla nich liczy się wyłącznie twoje dobre samopoczucie, ja jestem nieważny i to jest chyba rozsądne postawienie sprawy. Rozumiesz teraz, na czym polega mój realizm?

Tessa pogłaskała go po policzku.

— Nie martw się. Chyba za bardzo przyzwyczaiłam się do ciebie, aby się tobą zmęczyć. Kiedyś, gdy byłam młodsza, mężczyźni szybko nudzili mi się i pozbywałam się ich, ale teraz…

— Wymagałoby to zbyt wiele wysiłku, co?

— Jeśli wolisz tak myśleć, to myśl. A może po prostu zakochałam się, na swój sposób…

— Rozumiem, o co ci chodzi. Wykalkulowana miłość może być wygodna, ale nie jest to chyba najlepszy moment na udowadnianie tej tezy. Powinnaś najpierw poradzić sobie z tą rozmową z Koropatskim — wydalić z siebie złe fluidy sugerowanego „oszustwa”.

— Być może kiedyś poradzę sobie z tym wszystkim. Jest jeszcze jedna sprawa: przed chwilą powiedziałam ci, że Ziemianie nie czują kosmosu…

— Tak, pamiętam.

— Chcesz usłyszeć dlaczego? Oto przykład: Koropatsky nie czuje — w ogóle nie czuje — czym są wymiary przestrzeni. Mówił o locie na Sąsiednią Gwiazdę i o odszukaniu Rotora. Ale jak sobie to wyobraża? Co jakiś czas namierzamy asteroida i gubimy go, zanim ktokolwiek zdoła obliczyć jego orbitę. Czy wiesz, ile czasu potrzeba na ponowne znalezienie tego asteroida, nawet za pomocą naszych wszystkich nowoczesnych urządzeń i instrumentów? Lata. Kosmos jest wielki, nawet w pobliżu konkretnej gwiazdy, a Rotor… no cóż…

— Zgoda, jednak twój asteroid jest jednym z wielu podobnych ciał. Rotor zaś jest jedynym obiektem takiego rodzaju w pobliżu Sąsiedniej Gwiazdy.

— Kto ci to powiedział? Nawet jeśli Sąsiednia Gwiazda nie posiada systemu planetarnego w naszym rozumieniu tego pojęcia, to z pewnością otoczona jest różnego rodzaju kosmicznym śmieciem.

— Martwym śmieciem, takim jak nasze asteroidy. Rotor jest natomiast żywym Osiedlem, wysyła promieniowanie, które z łatwością zdołamy wykryć.

— Zakładając, że Rotor rzeczywiście jest żywym Osiedlem. A co stanie się, jeśli Rotor okaże się martwy? Wtedy będzie to poszukiwanie jednego z wielu asteroidów. Znalezienie go będzie zadaniem niemal niewykonalnym. A przynajmniej w żadnym rozsądnym czasie.

Twarz Fishera spochmumiała. Tessa chrząknęła i przysunęła się bliżej niego, obejmując ręką jego obwisłe nagle ramiona.

— Kochany, znasz sytuację. Musisz stawić jej czoła.

— Znam — odpowiedział zduszonym głosem. — Mogli jednak przeżyć, prawda?

— Mogli — odpowiedziała naturalnie Tessa. — Dla nas byłoby lepiej, gdyby przeżyli. Tak jak mówiłeś, z łatwością namierzylibyśmy ich promieniowanie. A co więcej…

— Tak?

— Koropatsky chce, żebyśmy przywieźli ze sobą coś, co świadczyłoby, że rzeczywiście spotkaliśmy Rotora. Wydaje mu się, że będzie to najlepszy dowód na to, że byliśmy w głębokiej przestrzeni, w odległości kilku lat świetlnych, a cała podróż będzie przecież trwała kilka miesięcy. Tylko… nie wiem, co dokładnie mielibyśmy przywieźć, co absolutnie przekona wszystkich? Przypuśćmy, że znajdziemy jakieś dryfujące kawałki metalu czy betonu, nikt nie będzie w stanie zaświadczyć, że pochodzą one akurat z Rotora. Kawałek metalu, w dodatku nie oznakowany, może pochodzić z dowolnego miejsca w przestrzeni. Nawet jeśli znajdziemy coś charakterystycznego dla Rotora — jakiś specyficzny wytwór tego Osiedla — z pewnością pojawią się tacy, którzy będą twierdzić, że jest to oszustwo. Gdyby natomiast okazało się że Rotor jest żywym pracującym Osiedlem, być może udałoby nam się przekonać jakiegoś Rotorianina, żeby powrócił z nami. Każdy z nich może zostać zidentyfikowany poprzez odciski palców, wzory siatkówki, analizę DNA. może nawet znajdują się ludzie w Osiedlach, czy tutaj na Ziemi, którzy pamiętają i rozpoznają tego człowieka. Koropatsky bardzo nalegał. Powiedział nawet, że Kolumb wracając ze swojej pierwszej podróży przywiózł ze sobą krajowców z Ameryki.

— Oczywiście — westchnęła Tessa mówiąc dalej — nie możemy zabrać ze sobą zbyt wiele, i to zarówno ludzi, jak i obiektów. Któregoś dnia być może uda nam się zbudować statki superluminalne wielkości Osiedla, lecz nasz pierwszy pojazd będzie bardzo mały i prymitywny według najnowszych standardów. Będziemy mogli zabrać jednego Rotorianina. nie więcej, musimy więc dokonać starannego wyboru.

— Moja córka, Marlena — powiedział Fisher.

— Może nie zechcieć lecieć z nami. Musi to być ktoś, kto sam pragnąłby wrócić tutaj. Na pewno znajdzie się ktoś taki pośród j kilku tysięcy. A ona…

— Marlena będzie chciała tu wrócić. Porozmawiam z nią. Jakoś to załatwię.

— Jej matka może się nie zgodzić. — Ją także przekonam — powiedział uparcie Fisher. — Zobaczysz.

Tessa ponownie westchnęła.

— Lepiej zapomnij o tym, Krile, Nie rozumiesz, że nie możemy zabrać twojej córki nawet gdyby chciała…

— Dlaczego? Dlaczego nie?

— Miała rok, gdy odlecieli. Nie ma żadnych wspomnień z Układu Słonecznego. Nikt tutaj nie potrafiłby jej zidentyfikować. Nie ma żadnych dokumentów potwierdzających jej tożsamość, gdziekolwiek. Nie, to musi być osoba przynajmniej w średnim wieku, ktoś, kto odwiedzał inne Osiedla lub jeszcze lepiej — był kiedyś na Ziemi.

Przerwała na chwilę.

— Twoja żona nadawałaby się najlepiej. Mówiłeś, że kiedyś studiowała na Ziemi. Muszą istnieć jakieś dokumenty stwierdzające ten fakt, z łatwością dałoby się ją zidentyfikować. Chociaż, mówiąc szczerze, wolałabym, żeby był to ktoś inny.

Fisher milczał.

— Przepraszam, Krile — powiedziała niemal żałośnie Tessa. -Nie chciałam, żeby to tak wypadło.

— Niech tylko Martena będzie żywa — odezwał się z goryczą w głosie — a wtedy zobaczymy, co da się zrobić.



Загрузка...