Rozdział 4 OJCIEC



To dziwne, a raczej głupie, że po czternastu latach ciągle jeszcze raniły ją nieznośnie myśli o mężu.Krile miał 180 centymetrów wzrostu. Przeciętna na Rotorze wynosiła dla mężczyzn nieco mniej niż 170 centymetrów. Sam wzrost (podobnie jak w przypadku Janusa Pitta) sprawiał, że Krile otoczony był aurą siły i przywództwa. Dopiero znacznie później Insygna z niechęcią zdała sobie sprawę, że na sile męża nie można polegać.

Jego twarz wyrażała dumę i nieprzystępność. Miał duży nos, wystające kości policzkowe i mocną szczękę — w całości jego twarz wyglądała dziko i nosiła wyraz niezaspokojenia. Wszystko wokół niego promieniowało silną męskością. Gdy spotkała go po raz pierwszy, czuła w powietrzu ten zapach; zapach, który natychmiast ją zafascynował.

W tym czasie Insygna pisała dyplom z astronomii. Właśnie dobiegał końca jej pobyt na Ziemi i nie mogła doczekać się powrotu na Rotora, gdzie zamierzała ubiegać się o pracę przy Sondzie Dalekiego Zasięgu. Marzyła o odkryciach, które staną się możliwe dzięki Sondzie (nie przypuszczając nawet, że sama będzie odpowiedzialna za największe).

I wtedy spotkała Krile. Ku własnemu zdumieniu stwierdziła nagle, że zakochała się do szaleństwa w Ziemianinie — Ziemianinie! Z dnia na dzień porzuciła marzenia o Sondzie i była gotowa pozostać na Ziemi tylko po to, by być z nim.

Ciągle pamiętała zaskoczenie, z jakim spojrzał na nią, gdy obwieściła mu swoje postanowienie.

— Chcesz zostać tutaj ze mną? — powiedział. — Nie, to raczej ja pojadę z tobą na Rotora.

Nie marzyła nawet o tym, że on zechce porzucić swój świat po to, by być z nią.

Jakim sposobem Krile załatwił sobie pozwolenie na przyjazd a Rotora, Insygna nie dowiedziała się nigdy. Przepisy imigracyjne były przecież bardzo surowe. W momencie gdy jakiekolwiek Osiedle dorobiło się własnej populacji, zakazywano przyjazdów w celu zostania, po pierwsze dlatego, że liczba mieszkańców nie mogła przekraczać pewnej, wyraźnie określonej granicy, wyznaczającej liczbę ludzi, którym Osiedle mogło zapewnić wygodne życie; a po drugie, że każde Osiedle nieustannie starało się utrzymać równowagę ekologiczną. Ludzie przyjeżdżający z Ziemi w interesach — a także mieszkańcy innych Osiedli przechodzili po przylocie szczegółową dekontaminację. Przez cały czas pobytu byli w pewnym sensie odizolowani i zmuszano ich o powrotu, gdy tylko to było możliwe.

Lecz oto pojawił się Krile z Ziemi. Później uskarżał się jej na długie tygodnie oczekiwania, które były częścią procesu dekontaminacji, a ona w skrytości ducha cieszyła się jego wolą wytrwania. Widać było, jak bardzo jej pragnie, jeśli zdecydował się a ten krok.

Jednak z czasem zdarzały się okresy, gdy Krile wydawał się odległy i niedostępny dla niej. Insygna zastanawiała się wtedy, czy rzeczywiście była jedynym powodem, dla którego zdecydował się na pokonanie wszystkich przeszkód w drodze na Rotora. Może nie chodziło o nią, tylko o potrzebę ucieczki z Ziemi? Może popełnił zbrodnię? Może ścigał go śmiertelny wróg? Uciekł od kobiety, która go znudziła? Nigdy nie odważyła się zapytać.

A on nigdy niczego nie wyjaśnił.

Gdy wpuszczono go na Rotora, pozostawało pytanie, jak długo pozwolą mu zostać. Było dalece nieprawdopodobne, że Biuro Imigracyjne wyda specjalne zezwolenie na naturalizację i pełne obywatelstwo.

Wszystko, co odpychało Rotorian od Krile Fishera, stanowiło dodatkowy powód fascynacji dla Insygny. Stwierdziła, że podziwia go już za sam fakt, iż urodził się na Ziemi i był po prostu inny. prawdziwi Rotorianie pogardzali nim jako obcym — bez względu a to, czy miał obywatelstwo, czy nie — lecz dla niej nawet ten fakt stanowił źródło erotycznego podniecenia. Postanowiła walczyć o niego i wygrać, wbrew temu, co sądził świat.

Gdy próbował znaleźć jakąś pracę, która dałaby mu utrzymanie i pozwoliła na zajęcie pozycji w nowym społeczeństwie, to właśnie ona powiedziała mu, że jeśli poślubi kobietę z Rotora — Rotoriankę od trzech pokoleń — będzie to mocnym argumentem na jego korzyść w przypadku ubiegania się o obywatelstwo.

Krile wydawał się zaskoczony, tak jak gdyby nigdy o tym nie myślał, lecz jej propozycja wyraźnie go zadowoliła. Insygna była rozczarowana. Wolałaby wziąć ślub z powodu miłości, a nie obywatelstwa, lecz później powiedziała sobie: no cóż, miłość wymaga poświęceń…

I po typowym dla Rotora długim okresie narzeczeńskim pobrali się.

Życie toczyło się normalnie. Krile nie był zmysłowym kochankiem, ale przecież wiedziała o tym wcześniej. Jego miłość była jak gdyby odległa, lecz okazjonalne pieszczoty i ciepło dawały jej niemal całkowite szczęście. Nigdy nie był okrutny czy nieuprzejmy i to przecież on poświęcił dla niej swój świat i zdecydował się na wszystkie niedogodności tylko po to, by być z nią. Wszystko to przemawiało na jego korzyść, przynajmniej w oczach Insygny.

Lecz nawet, gdy otrzymał już obywatelstwo, wkrótce po ich ślubie, czuła, że jest wewnętrznie skłócony. Nie winiła go za to. Był obywatelem, jednak nie urodził się na Rotorze, co automatycznie wykluczało go z wielu interesujących dziedzin życia. Insygna nie miała pojęcia, jakie wykształcenie odebrał, sam zresztą nigdy o tym nie mówił. Nie mówił jak osoba wykształcona pobieżnie, a nawet gdyby był samoukiem, nie musiał się tego wstydzić.

Insygna wiedziała, że mieszkańcy Ziemi nie traktują wyższego wykształcenia jako rzeczy zrozumiałej sama przez się, tak jak miało to miejsce w Osiedlach.

Martwiła ją ta myśl. Nie przeszkadzało jej, że Krile Fisher był Ziemianinem i jako taka musiał spotykać jej przyjaciół i współpracowników. Nie wiedziała jednak, czy życzyłaby sobie, żeby jej przyjaciele i współpracownicy spotykali niewykształconego Ziemianina. Nikt jednak nie wytknął mu tego, a Krile ze swej strony cierpliwie wysłuchiwał jej opowieści o pracy nad Sondą. Oczywiście nigdy nie sprawdziła jego wiedzy technicznej wdając się w dyskusje o szczegółach. Niekiedy jednak Krile sam zadawał pytania i komentował pewne detale — co sprawiało jej radość, ponieważ przekonywała siebie, że są to inteligentne pytania i komentarze.

Fisher dostał pracę na farmie, poważna pracę, która wymagała pewnej odpowiedzialności, nie było to jednak nic, co umieszczałoby go na górze drabiny społecznej. Nie narzekał, nie robił żadnych uwag — musiała mu to przyznać — lecz sam fakt, że nigdy nie mówił o pracy wystarczał, by poznać, że nie jest z niej zadowolony. Krile nigdy nie był zadowolony.

Z czasem Insygna nauczyła się, by nie witać go radosnym krzykiem „Krile, jak było dzisiaj w pracy?”.

Na początku zdarzyło jej się kilka razy zadać to pytanie, na co usłyszała zdawkowe „niespecjalnie” — i to wszystko, jeśli pominąć gniewny wzrok.

Wreszcie zaczęła obawiać się rozmów nawet o sprawach biurowych czy drobnych potyczkach w pracy. Nie chciała, żeby porównywanie ich zajęć sprawiało mu przykrość.

Zdawała sobie sprawę, że jej obawy nie maja żadnego uzasadnienia — był to raczej jej problem niż jego. Fisher nie okazywał zniecierpliwienia, gdy okoliczności zmuszały ja do dyskusji nad jej praca. Czasami pytał nawet, z cieniem zainteresowania o hiperwspomaganie, lecz Insygna wiedziała bardzo niewiele, prawie nic na ten temat.

Interesował się polityka na Rotorze i jak każdy Ziemianin nie potrafił zrozumieć niewielkiej skali jej zainteresowań. Zmuszała się, by nie krytykować jego zapatrywań.

W końcu zapadła pomiędzy nimi cisza, przerywana jedynie obojętnymi rozmowami na temat obejrzanych filmów, spotkań towarzyskich i drobnych życiowych spraw.

Nie, nie byli nieszczęśliwi. Znaleźli stabilizację, a przecież są w życiu gorsze rzeczy niż stabilizacja. Ich współżycie miało swoje dobre strony. Praca nad ściśle tajnym projektem wymagała zachowania tajemnicy przed absolutnie wszystkimi, któż jednak jest w stanie powstrzymać się przed rozmową na tematy służbowe z mężem czy żoną? Insygna była w stanie to zrobić, poza tym nie kusiło jej aż tak bardzo — jej praca nie wymagała tajemnic.

Gdy doszło do odkrycia Sąsiedniej Gwiazdy i zatajenia tego faktu przed opinią publiczną, jej sytuacja okazała się zbawienna. Przecież naturalną koleją rzeczy powinna podzielić się z mężem wiadomością o wielkim odkryciu, które zapisze jej imię na wieki w annałach astronomicznych. Mogła powiedzieć mu o tym, zanim zwróciła się do Pitta. Mogła przecież wpaść do domu któregoś dnia krzycząc od progu: „Zgadnij, zgadnij, co się stało! Nigdy nie zgadniesz…”

Nie zrobiła tego jednak. Nie przyszło jej do głowy, że Fisher może podzielić jej radość. Z innymi rozmawiał o ich pracy: rozmawiał z farmerami, nawet z robotnikami w warsztatach… Ale nie z nią.

Nic jej więc nie kosztowało zatajenie przed nim wiadomości o Nemezis. Nigdy nie poruszyła tej sprawy, sprawa ta nie istniała, nie było jej aż do tego potwornego dnia, gdy ich małżeństwo dobiegło końca. Kiedy całym sercem opowiedziała się po stronie Pitta.

Początkowo przerażała ją myśl o zatajeniu istnienia Sąsiedniej Gwiazdy. Czuła głęboki niepokój perspektywą opuszczenia Układu Słonecznego i udania się w miejsce, o którym nic nie było wiadomo oprócz jego lokalizacji.

Zdawała sobie sprawę, jak bardzo nieetyczne, a nawet niemoralne jest budowanie skrycie nowej cywilizacji; cywilizacji, która wykluczała udział całej ludzkości.

Poddała się w kwestii bezpieczeństwa Osiedla, zamierzała jednak prywatnie walczyć z Pittem, zgłaszać obiekcje.

Powtarzała je wielokrotnie w samotności: jej argumenty były bezbłędne, nie do odrzucenia — lecz jakoś nigdy nie mogła zdobyć się na przedstawienie ich Pittowi. Zawsze przejmował inicjatywę. Kiedyś na początku powiedział jej:

— Pamiętaj Eugenio, że odkryłaś Sąsiednią Gwiazdę niemal przypadkowo i w związku z tym ktoś z twoich współpracowników także może to zrobić.

— To nie jest… — zaczęła.

— Nie, Eugenio, nie będziemy polegać na nieprawdopodobieństwach. My chcemy mieć pewność. Przypilnujesz, aby nikt nie spoglądał w interesującym nas kierunku, aby nikomu nie zachciało się zaglądać w wydruki komputerowe opisujące umiejscowienie Nemezis.

— Ale jak ja mogę to zrobić?

— Bardzo łatwo. Rozmawiałem z komisarzem i od tej chwili jesteś całkowicie odpowiedzialna za badania związane z Sondą.

— Ale to oznacza przesunięcie mnie na stanowisko zajmowane przez…

— Tak. To oznacza zwiększoną odpowiedzialność, zwiększone prace i wyższą pozycję społeczną. Czy masz coś przeciwko temu?

— Nie, absolutnie nie — odpowiedziała, a jej serce zaczęło żywiej bić.

— Jestem pewny, że poradzisz sobie na stanowisku naczelnego astronoma, jednak twoim głównym zadaniem będzie dopilnowanie, aby pracowano pilnie i sumiennie nad wszystkim, co nie dotyczy Nemezis.

— Nie możesz jednak trzymać tego w sekrecie przez wieczność.

— Nie mam najmniejszego zamiaru. Gdy tylko wyruszymy w drogę, wszyscy dowiedzą się, dokąd lecimy. Do tego momentu o istnieniu Nemezis dowie się bardzo niewielu i to możliwie najpóźniej jak tylko się da.

Insygna zauważyła ze wstydem, że jej awans ostudził chęć zgłaszania obiekcji. Przy innej okazji Pitt powiedział:

— A co z twoim mężem?

— Co z moim mężem? — Insygna natychmiast przyjęła pozycję defensywną.

— Słyszałem, że jest Ziemianinem. — Zacisnęła wargi.

— Pochodzi z Ziemi, ale posiada nasze obywatelstwo. — Rozumiem. Zakładam, że nie powiedziałaś mu niczego o Nemezis.

— Absolutnie niczego.

— Czy ten twój mąż mówił ci kiedykolwiek, dlaczego opuścił Ziemię i tak bardzo starał się, by zostać obywatelem Rotora?

— Nie, nigdy go o to nie pytałam. t — Ale czy nie zastanawiałaś się nad tym?; Insygna zawahała się, a potem odpowiedziała zgodnie z prawdą:

. — Tak, czasami…

Pitt uśmiechnął się.

— Chyba powinienem ci powiedzieć. I zrobił to krok po kroku. Nigdy natrętnie, nigdy na siłę, sączył kropla po kropli to, co chciał powiedzieć podczas ich kolejnych rozmów. Rozbił jej intelektualną skorupę. A przecież tak łatwo było żyć na Rotorze i nie dostrzegać tego, co dzieje się wokół.

Lecz dzięki Pittowi, dzięki temu co jej powiedział, filmom, które wskazał, zdała sobie sprawę, jak wygląda życie miliardów ludzi na Ziemi, czym jest endemiczny głód i przemoc, narkotyki i wyobcowanie. Zaczęła rozumieć, że ucieczka jest jedynym ratunkiem przed tą piekielną otchłanią rozpaczy. Przestała dziwić ją decyzja Krile Fishera, zastanawiała się jedynie, dlaczego tak niewielu Ziemian idzie za jego przykładem.

Życie w Osiedlach nie wyglądało lepiej. Osiedla izolowały się od siebie, ograniczały swobodny przepływ ludności z jednego miejsca do drugiego. Żadne z nich nie życzyło sobie mikroskopijnej flory i fauny innych. Powoli zamierał handel, który prowadzono za pomocą automatycznych pojazdów z dokładnie wysterylizowanymi ładunkami.

Osiedla kłóciły się i wzrastała pomiędzy nimi wzajemna nienawiść. Dotyczyło to także Osad wokół Marsa.

Jedynie w pasie asteroidów rodziło się nieskrępowanie nowe osadnictwo, lecz nawet tam wzrastała podejrzliwość do wszystkich wewnętrznych Osiedli. Insygna zaczęła zgadzać się z Pittem, czuła, jak powiększa się jej entuzjazm do projektu ucieczki ze świata nieznośnej rozpaczy i rozpoczęcia nowego życia tam, gdzie nie posiano jeszcze ziaren cierpienia. Nowy początek, nowe możliwości.

A potem stwierdziła, że spodziewa się dziecka i jej entuzjazm zaczął się zmniejszać. Ryzykowanie życiem własnym i Krile wydawało się łatwe. Jednak dziecko, niemowlę…

Pitt był nieporuszony. Pogratulował jej.

— Urodzi się tutaj, a ty będziesz miała niewiele czasu, aby przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Dziecko będzie miało przynajmniej półtora roku, zanim odlecimy. Do tego czasu przekonasz się, że los uśmiechnął się do ciebie nie każąc ci czekać dłużej. Dziecko nie będzie miało wspomnień ze zrujnowanej planety, nie dowie się o rozpaczliwie podzielonej ludzkości. Pozna nowy świat, świat kultury i zrozumienia pomiędzy jego mieszkańcami. Szczęśliwe dziecko! Mój syn i córka są już dorośli, już naznaczeni…

I znów zgodziła się z Pittem. Gdy na świat przyszła Martena, Insygna nie mogła doczekać się odlotu, zaczęła obawiać się, że zanim wyruszą, dziecko zostanie naznaczone pomyłką, jaką okazał się pełen ludzi Układ Słoneczny. Wtedy była już po stronie Pitta.

Martena zafascynowała Fishera — co sprawiło wielką ulgę Insygnie. Nie spodziewała się, że Krile okaże się dobrym ojcem. Jednak Fisher krzątał się wokół Marteny i wziął na siebie ojcowski obowiązek wychowania dziecka. Widać było. że sprawia mu to radość. Gdy zbliżała się pierwsza rocznica przyjścia Marleny na świat, w Układzie Słonecznym rozeszła się plotka, że Rotor ma zamiar uciec. Spowodowało to niemal ogólnosystemowy kryzys, a Pitt który wyraźnie zabiegał o stanowisko komisarza — wydawał się zadowolony.

— No cóż, co mogą zrobić? — mówił. — Nie ma sposobu na to, żeby nas zatrzymać, a wszystkie te oskarżenia o nielojalności razem z ich systemowym szowinizmem przeszkodzą jedynie ich badaniom nad hiperwspomaganiem, co w efekcie obróci się na naszą korzyść.

— Ale skąd się dowiedzieli, Janus? — pytała Insygna.

— Ja sam dopilnowałem tego — uśmiechnął się. — W tym momencie nie mam nic przeciwko temu, aby zdali sobie sprawę z faktu naszego odlotu. Wszystko jest w porządku, dopóki nie wiedzą, dokąd lecimy. Pozą tym nie mogliśmy dłużej ukrywać naszych zamiarów. Musimy przeprowadzić referendum, jak wiesz, gdy o naszych planach dowiedzą się Rotorianie, nie mą sensu dalsze utrzymywanie tajemnicy.

— Referendum?

— Dlaczego nie? Przemyśl to. Nie możemy wyruszyć w drogę z Osiedlem pełnych ludzi zbyt bojaźliwych i stęsknionych za domem w pobliżu Słońca. Skazywalibyśmy się na porażkę. Potrzebni nam są ludzie chętni, entuzjastyczni…

Miał całkowitą rację. Wkrótce rozpoczęła się kampania o poparcie projektu opuszczenia Układu Słonecznego. Wcześniejszy przeciek pomógł wytłumić głosy opozycji zewnętrznej, jak i tej na Rotorze. Niektórzy Rotorianie popierali projekt, niektórzy bali się. Fisher groźnie marszczył czoło i któregoś dnia powiedział:

— To jest szaleństwo.

— To jest nieuniknione — odpowiedziała Insygna starając się zachować obiektywizm.

— Dlaczego? Nie ma powodu, żeby rozpoczynać wędrówkę pośród gwiazd. Dokąd pójdziemy? Tam nic nie ma.

— Tam są miliardy gwiazd.

— A ile planet? Nie znamy żadnej nadającej się do zamieszkania planety, gdziekolwiek, i bardzo mało innych planet. Nasz Układ jest jedynym domem, jaki mamy.

— Poszukiwania leżą w naturze człowieka — była to jedna z ulubionych fraz Pitta.

— To są romantyczne bzdury. Jak komuś mogło przyjść do głowy, że ludzie będą głosować za tym, by odłączyć się od reszty ludzkości i przepaść gdzieś w przestrzeń?

— Według mnie, Krile — powiedziała — opinia na Rotorze przychyla się właśnie do tego.

— To tylko propaganda Rady. Sądzisz, że ludzie będą głosowali za tym, żeby zostawić Ziemię? Zostawić Słońce?

Nigdy! Jeśli do tego dojdzie, wracam na Ziemię.

Poczuła skurcz w sercu.

— O nie — powiedziała. — Chcesz wrócić do samumów, śnieżyc, tajfunów, czy jakkolwiek je nazywacie? Chcesz wrócić do pokrytej lodem ziemi, lejącej się z nieba wody i gwiżdżącego, wiejącego powietrza?

Podniósł brwi.

— Nie jest tak źle. Od czasu do czasu zdarzają się burze, ale są łatwe do przewidzenia. W rzeczy samej są nawet interesujące, jeśli nie przybierają zbyt gwałtownej postaci. To wszystko jest naprawdę fascynujące: trochę zimna, trochę ciepła, trochę parowania. Na tym polega zróżnicowanie. Dzięki temu żyjesz. A pomyśl tylko, ile jest odmian kuchni.

— Kuchni? Jak możesz tak mówić? Większość ludzi na Ziemi głoduje. Ciągle organizujemy pomoc żywnościową dla Ziemi…

— Niektórzy ludzie są głodni, ale to nie jest powszechne.

— Nie możesz oczekiwać, że Marlena będzie żyła w takich warunkach.

— Miliardy dzieci żyją.

— Moje nie będzie jednym z nich — powiedziała z oburzeniem. Wszystkie swoje nadzieje przeniosła teraz na Marlenę. Dziewczynka rozpoczynała dziesiąty miesiąc życia, miała dwa zęby u góry, dwa na dole, potrafiła podnosić się opierając ręce o szczebelki kojca i spoglądała na świat tymi pełnymi zadumy, inteligentnymi oczyma.

Fisher uwielbiał swoją niezbyt ładną córkę. Uwielbiał ją coraz bardziej. Gdy brał ją w ramiona, przyglądał się jej i podziwiał jej oczy. Koncentrował się na nich i oczy Marleny rekompensowały mu wszystkie inne braki dziecka.

Z pewnością nie wróci na Ziemię, jeśli będzie oznaczało to zostawienie na zawsze Marleny. Insygna nie wierzyła, że wybrałby ją — kobietę, którą kochał i poślubił — gdyby doszło do powzięcia decyzji powrotu na Ziemię, lecz Marlena z pewnością była w stanie go zatrzymać.

Z pewnością?

Następnego dnia po referendum Eugenia Insygna natknęła się na Fishera pobielałego ze wściekłości.

— Sfałszowano wyniki — wykrztusił.

— Cii! Obudzisz dziecko — powiedziała. Wykrzywił się i wstrzymał na chwilę oddech. Insygna odprężyła się i zaczęła cicho mówić:

— Nie ma cienia wątpliwości, że ludzie chcą lecieć.

— Czy ty głosowałaś za odlotem?

Zastanowiła się. Nie było sensu uspokajać go za pomocą kłamstw. Znał przecież jej zdanie na ten temat.

— Tak — powiedziała. — Przypuszczam, że Pitt ci kazał.

Zaskoczył ją.

— Nie! Umiem sama podejmować decyzje.

— Ale ty i on… — nie dokończył.

Poczuła, że krew uderza jej do głowy. — Co masz na myśli? — zapytała gniewnie. Czyżby zamierzał oskarżać ją o zdradę?

— Ten, ten polityk! Chce zostać komisarzem za wszelką cenę. Wszyscy o tym wiedzą. A ty masz zamiar wspinać się razem z nim. Lojalność polityczna to nie byle co, nieprawdaż?

— Nie byle co? Ja nie zabiegam o zaszczyty, jestem astronomem, a nie politykiem.

— Dano ci awans, czyż nie tak? Przepchnięto cię ponad głową starszego, bardziej doświadczonego człowieka.

— Dzięki mojej pracy, jak mi się wydaje. Jak miała się bronić, jeśli nie może powiedzieć mu prawdy?

— Z pewnością ci się wydaje. Za wszystkim stoi Pitt. Insygna wzięła głęboki oddech.

— Dokąd prowadzi ta rozmowa?

— Posłuchaj! — mówił teraz cicho, jak zresztą przez cały czas odkąd przypomniała mu o śpiącej Martenie. — Nie mogę uwierzyć, że całe Osiedle chce zaryzykować podróż za pomocą hiperwspomagania. Skąd wiesz, co może się stać? Skąd wiesz, że wszystko będzie działać? Wszyscy możemy zginąć.

— Sonda działa normalnie.

— Czy było coś żywego na pokładzie Sondy? Jeśli nie, to skąd możesz wiedzieć, jak zareagują żywe organizmy, gdy podda się je hiperwspomaganiu? Co wiesz o hiperwspomaganiu?

— Nic.

— A dlaczego? Pracujesz w samym laboratorium. Nie zajmujesz się uprawą roli tak jak ja.

(Jest zazdrosny — pomyślała Insygna.) Głośno powiedziała:

— Mówiąc o laboratorium sugerujesz, że wszyscy jesteśmy zamknięci w jednym pomieszczeniu. Ja, jak wiesz, zajmuję się astronomią i nie mam nic wspólnego z hiperwspomaganiem.

— Chcesz powiedzieć, że Pitt nigdy ci o nim nie mówił?

— O hiperwspomaganiu? On sam nie ma o nim pojęcia.

— To znaczy, że nikt o nim nic nie wie?

— Oczywiście, że nie. Wiedzą o nim hiperspecjaliści. Przestań Krile. Ci. którzy powinni wiedzieć, wiedzą. Inni nie.

— A więc jest to sekret dla wszystkich poza garstką specjalistów.

— Dokładnie.

— No więc nikt nie wie, czy hiperwspomaganie jest bezpieczne. Oprócz hiperspecjalistów. A niby skąd oni wiedzą?

— Przypuszczam, że przeprowadzili eksperymenty.

— Przypuszczasz?

— Mam po temu wszelkie powody. Zapewniają nas, że jest to bezpieczne.

— I nigdy nie kłamią, jak sądzę.

— Oni też polecą. Poza tym jestem pewna, że prowadzili eksperymenty.

Spojrzał na nią zmrużywszy oczy.

— Teraz jesteś pewna. Sonda była twoim dzieckiem. Czy na okładzie były żywe organizmy?

— Nie pracowałam nad tym zagadnieniem. Zajmuję się jedynie obserwacjami astronomicznymi.

— Nie odpowiedziałaś na moje pytanie o żywe organizmy. Insygna straciła cierpliwość.

— Słuchaj, dość już mam tych pytań, poza tym dziecko śpi niespokojnie. Sama szukam odpowiedzi na parę pytań, na przykład, co masz zamiar zrobić? Czy lecisz z nami?

— Nie muszę na to odpowiadać. Warunki referendum były tale, że ci, którzy powiedzieli „nie”, nie lecą.

— Wiem o tym, ale pytam czy ty chcesz lecieć z nami? Nie chcesz chyba rozbijać rodziny.

Mówiąc to próbowała się uśmiechnąć, ale nie wyglądało to byt przekonująco.

— Nie chcę także opuszczać Układu Słonecznego — powiedział powoli Fisher z ponurym wyrazem twarzy.

— W takim razie opuścisz mnie? I Marlenę?

— Dlaczego miałbym opuszczać Marlenę? Nawet jeśli chcesz ryzykować własnym życiem, czy musisz ryzykować życiem dziecka?

— Jeśli ja polecę. Martena poleci także — powiedziała przez zaciśnięte zęby. — Wybij to sobie z głowy, Krile. Dokąd chcesz ją zabrać? Do jakiejś na wpół wykończonej Osady?

— Oczywiście, że nie. Pochodzę z Ziemi i mogę tam wrócić, jeśli zechcę.

— Wrócić na umierającą planetę? Wspaniale!

— Zapewniam clę, że pozostało jej jeszcze kilka lat życia.

— Dlaczego więc ją opuściłeś?

' — Myślałem, że polepszę sobie warunki życia. Nie wiedziałem, że przyjazd na Rotora oznacza bilet donikąd.

— Nie, nie donikąd! — Insygna nie potrafiła już dłużej powstrzymać wybuchu, nie mogła już dłużej znosić tych tortur.

— Gdybyś wiedział dokąd lecimy, na pewno wolałbyś zostać!

— Dlaczego? Dokąd leci Rotor?

— Do gwiazd…

— Ku zagładzie!

Spoglądali na siebie. Marlena obudziła się i otworzywszy oczy zaczęła cicho gaworzyć. Fisher spojrzał na dziecko i zaczął mówić o pół tonu ciszej:

— Eugenio, wcale nie musimy się rozstawać. Nie chcę zostawiać Marleny ani ciebie. Pojedźcie ze mną.

— Na Ziemię?

— Tak. Dlaczego nie. Mam tam przyjaciół. Nawet teraz. Ty jako moja żona i Marlena jako moje dziecko nie będziecie miały kłopotów z wyjazdem. Ziemia nie przejmuje się tak bardzo równowagą ekologiczną. Zamieszkamy na olbrzymiej planecie, zamiast na małej, cuchnącej bańce gdzieś w kosmosie.

— Tak, na olbrzymiej bani, cuchnącej pod niebiosa. Nie, dziękuję.

— Pozwól mi więc zabrać Marlenę. Jeśli ty uwierzyłaś, że warto podejmować taką podróż, ponieważ jako astronom chcesz badać kosmos, to twoja sprawa, ale dziecko powinno pozostać w Układzie Słonecznym, gdzie będzie bezpieczne.

— Bezpieczne na Ziemi? Nie bądź śmieszny! Czy tylko o to ci chodzi? Chcesz odebrać mi moje dziecko?

— Nasze dziecko.

— Moje dziecko. Odejdź, chcę, żebyś odszedł, ale nie waż się tknąć mojego dziecka. Mówisz, że znam Pitta i to jest prawda. Oznacza to, że mogę załatwić, że wyślą cię na asteroidy czy tego chcesz czy nie, a potem możesz sobie wracać na swoją gnijącą Ziemię. A teraz wynoś się z mojego mieszkania i znajdź sobie jakieś miejsce do spania, dopóki cię nie odeślą. Daj mi znać, gdzie jesteś, to prześlę ci twoje rzeczy. I nie myśl, że będziesz mógł tu wrócić. To miejsce będzie strzeżone.

W chwili, gdy to mówiła — z sercem przepełnionym goryczą — rzeczywiście wierzyła we własne słowa. Mogła przecież prosić go, kusić pochlebstwami, błagać, a nawet kłócić się, ale nie zrobiła tego. Odwróciła się do niego plecami i kazała mu odejść.

I Fisher rzeczywiście odszedł, a ona naprawdę przesłała mu jego rzeczy. I w końcu odmówił zgody na odlot na Rotorze. I odesłano go z powrotem. I mogła tylko przypuszczać, że wrócił na Ziemię.

Odszedł na zawsze, od niej i od Marleny.

Kazała mu odejść i odszedł na zawsze.



Загрузка...