Rozdział 32 ZAGUBIENI



Krile Fisher przyglądał się zamyślony jasnej gwieździe.

Początkowo była zbyt jaskrawa, by można było na nią patrzeć. Co prawda Krile i tak rzucał na nią ukradkowe spojrzenia, ale bolały go od nich oczy, które długo potem widziały jasne rozbłyski. Tessa Wendel — bardzo przejęta wszystkim, co działo się na statku — zganiła go, mówiąc coś o zniszczeniu siatkówki. Krile zaciemnił szyby. Światło gwiazdy stało się teraz znośne. Za to inne ciała niebieskie zniknęły niemal zupełnie.

Gwiazdą, której przyglądał się Fisher, było oczywiście Słońce.

Widział je z takiego oddalenia, z jakiego widzieli je tylko ludzie na Rotorze podczas swojej ucieczki. Słońce znajdowało się teraz dwukrotnie dalej niż widziane z Plutona w największym oddaleniu. Zniknął gdzieś glob, pozostała jedynie błyszcząca gwiazda. W dalszym ciągu było jednak sto razy jaśniejsze niż Księżyc w pełni widziany z Ziemi i jasność była skupiona w jednym małym punkcie. Nic dziwnego, że można je było obserwować tylko przez zaciemnione okna.

Wszystko teraz wyglądało inaczej. Normalnie nikt nigdy nie zastanawia się nad Słońcem. Jest zbyt jasne, by przyglądać się jego tarczy, zbyt niezagrożone w swej dominacji na niebie. Minimalna część jego światła, rozproszona w błękit przez atmosferę, wystarcza, by zgasić wszystkie inne gwiazdy, a nawet gdy było inaczej (tak jak w przypadku Księżyca), to Słońce wygrywa każde porównanie.

Tutaj, w przestrzeni kosmicznej, można przynajmniej było przeprowadzać takie porównania. Tessa powiedziała, że w punkcie, w którym się znajdowali, Słońce było sto sześćdziesiąt tysięcy razy jaśniejsze niż Syriusz — drugi co do jasności obiekt na niebie. Było być może dwadzieścia milionów razy jaśniejsze niż najsłabsza gwiazda, którą mógł dostrzec gołym okiem. Wszystkie te porównania sprawiały, że Słońce wydawało mu się jeszcze bardziej cudowne niż wtedy, gdy świeciło na Ziemi.

W zasadzie nie miał nic do roboty poza przyglądaniem się niebu. Superluminal dryfował. Robił to od dwóch dni. Leciał z szybkością normalnej rakiety.

W tym tempie lot do Sąsiedniej Gwiazdy zająłby mu trzydzieści pięć tysięcy lat — zakładając, że zmierzali we właściwym kierunku, a tak niestety nie było.

Gdy dwa dni temu Tessa Wendel zdała sobie sprawę z pomyłki, jej twarz wyrażała czarną rozpacz.

Do tego momentu lot przebiegał normalnie. Gdy przygotowywali się do wejścia w hiperprzestrzeń, Fisher chodził napięty jak struna obawiając się bólu, duszącego bólu zbliżającej się śmierci, nadejścia wiecznej ciemności.

I nic się nie stało. Wszystko odbyło się zbyt szybko, by mógł zdać sobie z tego sprawę. Weszli w hiperprzestrzeń i wyszli z niej niemal w tej samej chwili. Jedynie gwiazdy zmieniły swoje położenie, nie wiedział jednak, kiedy to się stało.

Czuł podwójną ulgę. Był nie tylko żywy, uniknął śmierci, która gdyby nadeszła, nie dałaby znać o sobie. Umarłby nie wiedząc, co się z nim dzieje.

Uczucie ulgi było tak wielkie, że nie zauważył nawet grymasu zaniepokojenia i bólu, jaki pojawił się na twarzy Tessy, która wypadła ze sterowni z krzykiem na ustach.

Gdy wróciła, wyglądała strasznie — nie na zewnątrz, lecz wewnętrznie strasznie. Patrzyła dziko na Fishera, tak jak gdyby widziała go po raz pierwszy w życiu.

— Położenie nie powinno było się zmienić — powiedziała.

— Naprawdę?

— Nie odlecieliśmy na wystarczającą odległość, gwiazdy powinny być tam, gdzie były, a jeśli są gdzie indziej, to znaczy, że jesteśmy za daleko. Obecnie powinniśmy znajdować się w odległości jeden przecinek trzy setne roku świetlnego — a to za mało, by zmienić położenie gwiazd dla nieuzbrojonego oka. Co prawda — wciągnęła głęboko powietrze — nie jest tak źle, jak myślałam. Wydawało mi się, że odlecieliśmy na tysiące lat świetlnych od Słońca.

— Czy to w ogóle możliwe, Tesso?

— Oczywiście, dlaczego nie? Tysiąc lat świetlnych w hiperprzestrzeni to tyle samo co rok. Na szczęście nasz ruch po przejściu był ściśle kontrolowany.

— W takim razie wróć…

Tessa uprzedziła dalszą część zdania.

— Nie możemy tak po prostu wrócić. Jeśli coś się rozregulowało, to każde kolejne przejście w hiperprzestrzeń będzie strzałem w ciemno. Znajdziemy się w jakimś przypadkowym punkcie i nigdy nie znajdziemy drogi powrotnej.

Fisher zmarszczył brwi. Dawno minęła euforia spowodowana przejściem i pozostaniem przy życiu.

— Ale kiedy wysyłaliśmy przedmioty, zawsze do nas wracały…

— Tak, ale były to obiekty o mniejszej masie i wysyłaliśmy je na krótsze dystanse. Nie jest jednak tak źle.

Wychodzi na to, że przebyliśmy odpowiednią trasę i gwiazdy są na swoich miejscach.

— Ależ one zmieniły się! Widziałem tę zmianę!

— To my zmieniliśmy swoje położenie. Oś statku przesunęła się o całe dwadzieścia trzy stopnie. Mówiąc krótko, z jakiegoś powodu nasza droga przebiegała po krzywej, a nie po prostej.

Gwiazdy za oknem statku przesuwały się teraz wolno.

— Odwracamy się znów w kierunku Sąsiedniej Gwiazdy — powiedziała Tessa. — Jest to zabieg czysto psychologiczny, tak czy siak musimy dowiedzieć się, dlaczego nasza droga uległa zakrzywieniu.

W oknie pojawiła się bardzo jasna oślepiająca gwiazda, która również przesuwała się powoli. Fisher zmrużył oczy.

— To Słońce — powiedziała Tessa patrząc na zdziwioną minę Fishera.

— Czy istnieją jakieś rozsądne wyjaśnienia, dlaczego statek leciał po krzywej? — zapytał Fisher. — Jeśli podobny los spotkał Rotora, to kto wie, gdzie mogą teraz być…

— Na twoim miejscu bardziej przejmowałabym się naszym losem, ponieważ nie umiem podać ci żadnego rozsądnego wyjaśnienia. Jeszcze nie teraz — wyglądała na zakłopotaną. — Jeśli nasze założenia byty poprawne, to powinniśmy zmienić pozycję, ale nie kierunek. Powinniśmy byli poruszać się po linii prostej, euklidesowej linii prostej, pomimo relatywistycznego zakrzywienia czasoprzestrzeni. My nie weszliśmy w czasoprzestrzeń, rozumiesz? Być może powstał jakiś błąd w programie komputerowym albo to my popełniliśmy błąd w założeniach. Mam nadzieję jednak, że jest to pomyłka komputera, a jeśli tak, to z łatwością ją usuniemy.

Minęło pięć godzin. Tessa pojawiła się ponownie. Przecierała oczy. Fisher spojrzał na nią niespokojnie. Oglądał film, ale nie mógł się skupić. Poszedł popatrzeć na gwiazdy. Ich widok wpływał kojąco na jego nerwy.

— I co? — zapytał Tessę.

— Program komputerowy jest w porządku, Krile.

— W takim razie założenia są błędne?

— Tak, ale nie mam pojęcia dlaczego. Nie wiem również, które. Poczyniliśmy olbrzymią ilość założeń. Które są poprawne? Nie możemy sprawdzać ich po kolei, nigdy tego nie skończymy i pozostaniemy tu zagubieni na zawsze.

Zapadła cisza. W końcu pierwsza odezwała się Tessa:

— Gdyby był to błąd komputerowy, nie mielibyśmy żadnych problemów, ale nie nauczylibyśmy się niczego. Poprawilibyśmy go i to wszystko. Teraz natomiast musimy cofnąć się do podstaw. Mamy szansę na odkrycie czegoś naprawdę ważnego, ale jeśli nie uda się, nigdy nie znajdziemy drogi do domu.

Schwyciła go za rękę.

— Rozumiesz, Krile? Coś się zepsuło i jeśli nie dowiemy się co, nie ma powrotu — chyba że zdarzy się cud. Możemy próbować, ale za każdym razem wylądujemy w złym miejscu, za każdym razem coraz bardziej będziemy oddalać się od domu. Oznacza to śmierć, gdy skończą się zapasy lub, gdy wysiądzie zasilanie, albo wreszcie pogrążymy się w rozpaczy i odechce się nam żyć. I to wszystko przeze mnie. Ale największą tragedią będzie stracone marzenie. Jeśli nie wrócimy, oni nigdy nie dowiedzą się, czy ten statek nadawał się do czegokolwiek. Dojdą do wniosku, że przejście zabiło nas i nigdy nie podejmą kolejnej próby.

— Muszą, jeśli chcą uratować Ziemię.

— A jeśli się poddadzą? Jeśli stchórzą i zdecydują się czekać na Sąsiednią Gwiazdę, a potem wymrą, wszyscy wymrą? — spojrzała na niego mrugając oczami, w których widoczne było potworne zmęczenie. — To będzie także koniec twojego marzenia, Krile.

Zacisnął wargi i nic nie odpowiedział.

— Krile — powiedziała Tessa niemal prosząco — miałeś mnie przez tyle… Czy ja nigdy nie zastąpiłam ci twojego marzenia… twojej córki?

— Ja również mógłbym zapytać ciebie: czy jeśli loty superluminalne odejdą w zapomnienie, ja zastąpię ci to wszystko? Obydwoje nie znali odpowiedzi. W końcu Tessa powiedziała:

— Byłeś drugi w kolejności, Krile, ale byłeś najlepszym drugim w kolejności. Dziękuję.

Fisher poruszył się niespokojnie.

— Mógłbym powiedzieć to samo, Tesso. Stało się coś, w co nigdy bym nie uwierzył na początku. Gdybym nie miał córki, byłabyś tylko ty… Czasami żałuję…

— Nie żałuj. Druga w kolejności — to mi wystarcza. Trzymali się za ręce. Milczeli. Spoglądali na gwiazdy. W drzwiach pokazała się twarz Meny Blankowitz.

— Kapitanie Wendel, Wu wpadł na pewien pomysł. Mówi, że wiedział o tym przez cały czas, ale nie chciał się wyrywać. Wendel zerwała się na równe nogi.

— Dlaczego nie chciał się wyrywać?

— Mówi, że kiedyś wspominał pani o tej możliwości, ale że pani powiedziała mu, żeby nie był idiotą.

— Naprawdę? I dlatego doszedł do wniosku, że nigdy się nie mylę? Wysłucham go i jeśli ten jego pomysł jest dobry, skręcę mu kark, dlatego że nie powiedział mi o nim wcześniej.

Wybiegła.

Przez następne półtora dnia Fisher mógł tylko czekać. Spotykali się podczas posiłków, ale nikt nie odzywał się przy jedzeniu. Nie miał pojęcia, czy reszta załogi spała. On sam drzemał przez kilka godzin i obudził się pogrążony w jeszcze większej rozpaczy.

Jak długo to potrwa? — myślał drugiego dnia, wpatrując się w piękno niedostępnej gwiazdy, która jeszcze niedawno oświetlała jego ziemską wędrówkę.

Umrę — prędzej czy później. Co prawda nowoczesna technologia mogła przedłużyć im życie, systemy podtrzymywania działały bardzo sprawnie. Jedzenie także starczy im na długo, jeśli zdecydują się spożyć pozbawioną smaku papkę z glonów. Reaktory mikrofuzyjnę również nie powinny zawieść. Z pewnością jednak odechce im się żyć — prędzej, niż byłoby to konieczne.

Gdy na końcu nie będzie czekało na nich nic, oprócz bolesnej, beznadziejnej, męczącej śmierci, najprościej byłoby posłużyć się demetabolizorami dozującymi.

Była to najczęściej wykorzystywana metoda popełniania samobójstwa na Ziemi. Dlaczego nie mieliby skorzystać z niej na statku? Nastawiało się jedynie urządzenie na odpowiednią dawkę — powiedzmy na jeden dzień, jeden dzień normalnego, radosnego życia (jeśli ostatni dzień życia może być normalny i radosny). Gdy ów dzień dobiegał końca, odczuwało się senność. Kilka ziewnięć i człowiek zapadał w sen, spokojny sen pełen marzeń. Sen pogłębiał się, marzenia znikały i człowiek nie budził się. Nie wymyślono mniej bezbolesnego rodzaju śmierci.

Tuż przed siedemnastą czasu pokładowego, drugiego dnia po przejściu, które, jak się okazało, biegło po krzywej zamiast po prostej, Tessa Wendel wpadła do kabiny Fishera. Oddychała ciężko i spoglądała dziko wokoło. Jej ciemne włosy — które przez kilka ostatnich dni przyprószył siwy osad — były w nieładzie.

Fisher wstał skonsternowany.

— Źle?

— Nie, dobrze! — powiedziała rzucając się na krzesło. Nie był pewny, czy dobrze ją zrozumiał, być może mówiła ironicznie? Przyglądał się jej z niemym pytaniem w oczach, podczas gdy ona dochodziła do siebie.

— Dobrze! — powtórzyła. — Bardzo dobrze! Wspaniale! Krile, patrzysz na idiotkę. Chyba już nigdy nie wyleczę się z tego!

— Co się stało?

— Chao-Li Wu znał odpowiedź. Znał ją przez cały czas. Mówił mi o niej. Pamiętam, że mówił mi o niej. Kilka miesięcy temu. Może rok temu. Zbyłam go wtedy. Nawet nie wysłuchałam go do końca. Naprawdę! — przerwała, by zaczerpnąć oddechu. Podniecenie nadawało rytm jej słowom.

— Problem polegał na tym, że uważałam się za światowy autorytet w sprawach lotów superluminalnych. Byłam przekonana, że nikt, absolutnie nikt nie może powiedzieć mi czegoś, o czym wcześniej nie myślałam i czego wcześniej nie wiedziałam. Jeśli ktoś proponował mi jakieś dziwne według mnie rozwiązanie, twierdziłam, że pomysł jest zły, zgoła idiotyczny. Wiesz, o co mi chodzi?

— Znałem takich ludzi — powiedział ponuro Fisher.

— Każdemu to się zdarza od czasu do czasu — powiedziała Tessa. — W pewnych warunkach. Myślę, że szczególnie dotyczy to starzejących się naukowców. Młodzi, odważni rewolucjoniści po dwóch dekadach zamieniają się w skamienieliny. Ich wyobraźnia pokrywa się grubą warstwą miłości własnej i to już jest koniec. Mój koniec… Ale dosyć. Opracowanie wszystkiego zajęło nam cały dzień, poprawianie równań, programowanie komputera, badanie koniecznych symulacji, ślepe zaułki, odnajdywanie nowych dróg i tak dalej. Normalnie zajęłoby nam to tydzień, ale popędzamy się jak nawiedzeni.

I znów zrobiła przerwę na oddech. Fisher czekał, aż zacznie mówić dalej. Kiwnął zachęcająco głową i wziął jej rękę w swoje dłonie.

— To wszystko jest bardzo skomplikowane — powiedziała w końcu. — Poczekaj, spróbuję ci to wyjaśnić. Spójrz: przemieszczamy się z jednego punktu w przestrzeni do drugiego poprzez hiperprzestrzeń w czasie zero. Poruszamy się po nowej drodze, za każdym razem jest to inna droga w zależności od punktu rozpoczęcia i zakończenia. Nie znamy tej drogi, nie doświadczamy jej, w rzeczy samej nie poruszamy się nią tak, jak robi się to w zwykłej czasoprzestrzeni. Droga ta istnieje poza naszymi zdolnościami pojmowania. Nazywamy ją „drogą pozorną” — sama wymyśliłam tę nazwę.

— Jeśli nie znamy tej drogi i nie doświadczamy jej, to skąd wiemy, że ona w ogóle istnieje?

— Ponieważ można ją obliczyć za pomocą równań, których używamy do opisu ruchu w hiperprzestrzeni. Równania dają nam drogę,

— Ale skąd wiesz, że równania te odnoszą się do rzeczywistości? Może to być przecież czysta matematyka…

— Może. Tak myślałam. Ignorowałam je. Wu sugerował, że równania te mają swoje znaczenie — rok temu — a ja, jak najprawdziwsza idiotka, zbyłam go. „Droga pozorna” — mówiłam — „istnieje tylko pozornie”. Jeśli nie można jej zmierzyć, to nie znajduje się ona w zakresie poznania naukowego. Byłam tak krótkowzroczna. Nie mogę o tym mówić spokojnie.

— W porządku. Przypuśćmy, że droga pozorna istnieje. Co wtedy?

— No, właśnie. Jeśli drogę pozorną wytycza ciało o znacznych rozmiarach, to ciało to doświadcza efektów grawitacyjnych. Był to pierwszy absolutnie fenomenalny i pożyteczny pomysł… że przyciąganie oddziałuje wzdłuż „drogi pozornej” — Tessa potrząsnęła gniewnie pięścią. — Ja również dostrzegłam to w pewien sposób, ale doszłam do wniosku, że jeśli statek będzie poruszał się z szybkością wielokrotnie przekraczającą prędkość światła, to przyciąganie będzie miało zbyt mało czasu na oddziaływanie w jakimś istotnym stopniu. Podróż — według mnie — miała odbywać się po euklidesowej linii prostej.

— Ale tak się nie stało.

— Oczywiście, że nie. Wu wyjaśnił mi, dlaczego. Wyobraź sobie, że prędkość światła jest punktem zero. Wszystkie szybkości mniejsze od prędkości światła będą wtedy miały wielkość ujemną, a większe wielkość dodatnią. W normalnym Wszechświecie, w którym żyjemy, wszystkie szybkości będą ujemne w tej matematycznej konwencji i, w rzeczy samej, muszą być ujemne.

Wszechświat opiera się na zasadzie symetrii. Jeśli coś tak fundamentalnego jak szybkość ruchu jest zawsze ujemna, to coś innego — równie fundamentalnego — musi być zawsze dodatnie i Wu wskazał mi, że tym czymś może być grawitacja. W zwykłym Wszechświecie grawitacja jest przyciąganiem: każdy obiekt obdarzony masą przyciąga inny obiekt, również obdarzony masą.

Jeśli jednak coś porusza się z szybkością superluminalną — to znaczy szybciej od światła — to jego szybkość jest dodatnia i to coś innego, co do tej pory było dodatnie, musi obecnie być ujemne. Innymi słowy, przy szybkościach superluminalnych grawitacja jest siłą odpychającą. Każdy obiekt obdarzony masą odpycha inny obiekt, również obdarzony masą. Wu mówił mi o tym dawno temu, a ja nie słuchałam. Jego słowa spłynęły po mnie jak woda po gęsi.

— Ale co z tego wynika, Tesso? — zapytał Fisher. — Jeśli poruszamy się z olbrzymimi szybkościami superluminalnymi, to zarówno przyciąganie, jak i odpychanie grawitacyjne ma za mało czasu, by na nas oddziaływać.

— Niezupełnie tak, Krile. Na tym polega piękno całej sprawy. Wszystko jest odwrotnie. W normalnym Wszechświecie ujemnych szybkości, im większa szybkość w stosunku do przyciągającego ciała, tym mniejsze przyciąganie i jego wpływ na kierunek ruchu. We Wszechświecie dodatnich szybkości, w hiperprzestrzeni, im szybciej lecimy w stosunku do odpychającego nas ciała, tym bardziej ono odpycha i zmienia kierunek lotu. Dla nas to nie ma sensu, ponieważ przyzwyczajeni jesteśmy do funkcjonowania w normalnym Wszechświecie, ale jeśli zmienimy tylko znaki z minusa na plus, to wszystko zaczyna pasować do siebie.

— Matematycznie. Ale czy można zaufać tym równaniom?

— Obliczenia dopasowuje się do rzeczywistości, a nie odwrotnie. Przyciąganie grawitacyjne jest najsłabszą z istniejących sił, podobnie rzecz się ma z odpychaniem grawitacyjnym wzdłuż drogi pozornej. Wewnątrz statku, a nawet w nas samych, każda cząsteczka odpycha inne cząsteczki podczas lotu w hiperprzestrzeni, ale odpychanie to jest niczym w porównaniu z innymi siłami, które trzymają wszystko razem i, co najważniejsze, nie zmieniają znaku. Nasza droga pozorna od Stacji Czwartej do tego miejsca przebiegała jednak w pobliżu Jowisza. Jego odpychanie wzdłuż pozornej drogi hiperprzestrzennej było tak intensywne, jak przyciąganie podczas zwykłej drogi w normalnej przestrzeni.

Obliczyliśmy, w jaki sposób odpychanie grawitacyjne Jowisza może wpłynąć na naszą drogę w hiperprzestrzeni i okazało się, że droga ta zakrzywiała się dokładnie w taki sposób, jak miało to miejsce. Innymi słowy, modyfikacje Wu nie tylko upraszczają moje równania, ale i potwierdzają je w działaniu.

— Skręciłaś mu kark, tak jak obiecywałaś?

Tessa uśmiechnęła się, przypominając sobie swoją groźbę.

— Nie, nie zrobiłam tego. Pocałowałam go.

— Wybaczam ci.

— Obecnie, Krile, najważniejszą rzeczą na świecie jest to, aby udało nam się bezpiecznie powrócić. Musimy zameldować o naszym odkryciu. Wu musi zostać odpowiednio uhonorowany. Oparł się na mojej pracy, przyznaje, ale zrobił coś, czego ja nigdy nie przewidziałam i mogłam nie przewidzieć. Biorąc pod uwagę konsekwencje takiego przeoczenia…

— Zdaję sobie z nich sprawę.

— Nie, nie zdajesz — powiedziała ostro Tessa. — Posłuchaj mnie uważnie: Rotor nie miał problemów z grawitacją, ponieważ ślizgał się jedynie w okolicach szybkości podświetlnych. Czasami przekraczał je, czasami nie. Oddziaływanie grawitacyjne bez względu na znak, bez względu na to, czy przyciągało czy też odpychało Rotora, miało niesłychanie mały wpływ. Dopiero w naszym przypadku konieczne jest branie pod uwagę odpychania grawitacyjnego. Moje równania są do niczego. Co prawda wprowadzą statek w hiperprzestrzeń, ale nadadzą mu zły kierunek. A to nie wszystko. Zawsze obawiałam się pewnego nieuniknionego niebezpieczeństwa, związanego z wychodzeniem z hiperprzestrzeni: co stanie się, jeśli po wyjściu trafi się w jakiś istniejący już obiekt? Oczywiście nastąpi wybuch, który zniszczy statek i wszystko, co się na nim znajduje w trylionowej części sekundy. Naturalnie nam nie grozi zderzenie z gwiazdą, ponieważ wiemy, gdzie są gwiazdy i wiemy, jak ich uniknąć. Z czasem dowiemy się, gdzie są planety i ich także będziemy unikać. Ale pozostają jeszcze dziesiątki tysięcy asteroidów, dziesiątki miliardów komet znajdujących się w pobliżu każdej gwiazdy. Jeśli wpadniemy w coś takiego, efekt może okazać się równie niebezpieczny. Do dzisiaj wydawało mi się, że jedyną rzeczą, jaka jest nas w stanie uchronić przed przypadkowymi zderzeniami, jest właśnie przypadek. Kosmos jest tak olbrzymi, że prawdopodobieństwo zderzenia się z obiektem większym od atomu jest minimalne. Zakładając jednak wystarczająco dużą ilość lotów kosmicznych, lotów w hiperprzestrzeni, prawdopodobieństwo to znacznie wzrasta. Nasze dzisiejsze odkrycie całkowicie zmienia postać rzeczy. Prawdopodobieństwo zderzenia się z innym ciałem jest równe zeru. Każdy statek i każde dowolne ciało będą odpychały się, poruszały w różnych kierunkach. Nic nam nie grozi, nikomu nic nie grozi. Wszystko usuwa się z drogi.

Fisher podrapał się w czoło.

— A czy my nie zmienimy swojego kursu? Tylko ciała?

— Małe ciała będą zmieniały nasz kurs w sposób bardzo ograniczony. Z łatwością to nadrobimy. To niewielka cena za absolutne bezpieczeństwo.

Tessa wzięła głęboki oddech i przeciągnęła się na krześle.

— Czuję się wspaniale. Pomyśl, jaką sensację wywołamy na Ziemi.

Fisher chrząknął.

— Wiesz, zanim przyszłaś tutaj, prześladował mnie potworny obraz wiecznego zagubienia w kosmosie: nasz statek wędrując bez celu z pięcioma martwymi ludźmi na pokładzie. Widziałen już, jak znajdują nas po wielu latach jakieś inteligentne istot i opłakują tę niewątpliwie kosmiczną tragedię…

— Zapomnij o tym. Nic nam nie grozi, mój drogi, możesz by pewny… — powiedziała Tessa i objęła go.



Загрузка...