Rozdział 26 PLANETA



Krile Fisher spotkał Koropatskiego tylko dwukrotnie, odkąd ten zajął stanowisko zajmowane uprzednio przez Tanayamę i stał się faktycznym, chociaż nie tytularnym, szefem projektu. Krile nie miał jednak kłopotów z rozpoznaniem go na wideografii. Koropatsky ciągle był tym samym zadowolonym z siebie grubasem. Ubierał się dobrze, nosił najmodniejsze, duże, powiewające krawaty.

Fisher, który odpoczywał tego ranka, nie wyglądał zbyt elegancko, nie odmówił jednak przyjęcia dyrektora, chociaż przybył on bez uprzedzenia. Wcisnął klawisz „Czekać" na swym domowym wideofonie. Z drugiej strony powinna pojawić się figurka zapraszającego do środka gospodarza (lub gospodyni — na ekranie trudno było rozpoznać płeć), z ręką uniesioną do góry, co w powszechnie zrozumiałym języku oznaczało: „chwileczkę", bez potrzeby dalszych słownych wyjaśnień.

Przyczesał włosy i doprowadził do porządku ubranie. Powinien się ogolić. Lecz dalsza zwłoka mogłaby zostać odczytana jako zniewaga. Otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Koropatsky. Uśmiechnął się przyjemnie i powiedział:

— Dzień dobry, Fisher. Wiem, że ci przeszkadzam.

— Ależ nie, dyrektorze — odpowiedział Krile, usiłując nadać głosowi wiarygodne brzmienie — ale jeśli przyszedł pan zobaczyć się z doktor Wendel, to niestety wyszła już do pracy.

Koropatsky chrząknął.

— Wiesz, spodziewałem się tego. Nie mam więc powodu i muszę porozmawiać z tobą. Mogę usiąść?

— Oczywiście, bardzo proszę dyrektorze — Fisher zżymał się na siebie, że nie zaproponował zajęcia miejsca wcześniej. — Czy życzy pan sobie coś do picia?

— Nie — Koropatsky poklepał się po brzuchu. — Ważę się co rano i już sama ta procedura odbiera mi ochotę do przyjmowania płynów, nie wspominając o jedzeniu. Posłuchaj Fisher, nigdy nie miałem okazji porozmawiać z tobą jak mężczyzna z mężczyzną. A bardzo tego pragnąłem.

— Cała przyjemność po mojej stronie — wymamrotał Fisher, zaczynając odczuwać pewien niepokój. O co tu chodzi?

— Nasz planeta ma wobec ciebie dług.

— Jeśli pan tak mówi, dyrektorze… — odpowiedział.

— Byłeś na Rotorze, zanim odleciał.

— Czternaście lat temu, dyrektorze.

— Wiem. Wziąłeś tam ślub i miałeś dziecko.

— Tak, dyrektorze — odpowiedział cicho Fisher.

— Ale wróciłeś na Ziemię tuż przed ich odlotem z Układu Słonecznego.

— Tak, dyrektorze.

— Ziemia odkryła Sąsiednią Gwiazdę dzięki temu, że usłyszałeś coś na Rotorze i powtórzyłeś to tutaj oraz na skutek twojej bezpośredniej sugestii, co do tego, gdzie należy jej szukać.

— Tak, dyrektorze.

— To także ty przywiozłeś z Adelii na Ziemię Tessę Wendel.

— Tak, dyrektorze.

— Stworzyłeś jej takie warunki, że pracuje od ośmiu lat i czuje się szczęśliwa, co?

Koropatsky chrząknął znacząco. Fisher odniósł wrażenie, że gdyby siedział bliżej, dyrektor szturchnąłby go porozumiewawczo łokciem, tak jak mają to we zwyczaju prawdziwi mężczyźni.

— Dobrze jest nam ze sobą, dyrektorze — powiedział ostrożnie.

— Ale nie wziąłeś z nią ślubu.

— Jestem żonaty, dyrektorze.

— Żyjesz w separacji od czternastu lat. Rozwód można załatwić raz dwa.

— Mam córkę.

— Która pozostanie twoją córką, nawet jeśli powtórnie się ożenisz.

— Byłaby to formalność bez znaczenia.

— Być może — Koropatsky kiwnął głową. — A może rzeczywiście masz rację: kto wie, czy tak nie jest lepiej. Wiesz, że statek superluminalny jest gotów do lotu. Mamy nadzieję wystrzelić go na początku 2237.

— Wspomniała mi o tym doktor Wendel, dyrektorze.

— Detektory neuroniczne są już zainstalowane i dobrze się sprawują.

— O tym również mówiła.

Koropatsky złożył dłonie na brzuchu i w zamyśleniu kiwnął swoją wielką głową. A potem rzucił szybkie spojrzenie na Fishera.

— Wiesz, jak to działa? Fisher potrząsnął głową.

— Nie, proszę pana. Nie mam pojęcia o działaniu statku. Koropatsky zmrużył oczy.

— My też nie. Musimy wierzyć na słowo doktor Wendel i naszym inżynierom. Brakuje jednak jeszcze jednej rzeczy.

— Tak? — zimny pot oblał Fishera. (Znowu zwłoka?) — Czegóż to brakuje, dyrektorze?

— Środków łączności. Wydawało mi się, że jeśli mamy urządzenie, które sprawia, że statek porusza się szybciej od światła, to powinniśmy również mieć urządzenie do przesyłania fal albo jakiś innych nośników informacji z podobną szybkością. Wydawało mi się, że prościej będzie przesłać wiadomość superluminalną niż poruszać się superluminalnym statkiem.

— Nie umiem powiedzieć nic na ten temat, dyrektorze.

— Tak. Doktor Wendel zapewnia mnie, że moje przypuszczenia są błędne, że nie powstały jeszcze odpowiednie urządzenia do nawiązywania superluminalnej łączności. Doktor Wendel twierdzi, że kiedyś być może powstaną takie urządzenia, ale teraz nie ma zamiaru na nie czekać, ponieważ wedle jej słów może to zająć wiele czasu.

— Ja również wolałbym nie czekać, dyrektorze.

— Tak. Mnie także zależy na postępie i sukcesach. Czekaliśmy już wiele lat i chętnie zobaczyłbym start i powrót tego statku. Oznacza to jednak, że gdy statek wystartuje, my stracimy z nim kontakt.

Koropatsky ponownie kiwnął w zamyśleniu głową. Fisher dyskretnie milczał. (O co mu chodzi? Do czego zmierza ten stary niedźwiedź?)

Dyrektor spojrzał na Fishera.

— Wiesz, że Sąsiednia Gwiazda zmierza w naszym kierunku?

— Tak, dyrektorze. Słyszałem o tym, ale powszechnie sądzi się, że ominie nas w odległości, którą nazywa się bezpieczną.

— Chcemy, żeby ludzie tak sądzili. Prawda jest jednak inna, Fisher. Sąsiednia Gwiazda będzie na tyle blisko, by znacznie zakłócić ruch Ziemi po orbicie.

— I zniszczyć planetę? — zapytał zaszokowany Fisher.

— Fizycznie nie. Zmieni się jednak klimat. Ziemia nie będzie się już nadawała do zamieszkania.

— Czy to pewne? — Krile nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał przed chwilą.

— Nie wiem, czy naukowcy są w ogóle czegokolwiek pewni. Tym razem jednak są wystarczająco przestraszeni, aby można było zacząć myśleć o podjęciu odpowiednich kroków. Mamy pięć tysięcy lat i pracujemy nad lotami superluminalnymi — zakładając, że ten statek to nie oszustwo.

— Jestem przekonany, że doktor Wendel oburzyłaby się na takie stwierdzenie, dyrektorze.

— Nie mówimy o zranionych uczuciach doktor Wendel. Ufamy jej i mamy nadzieję, że nie zawiedzie naszego zaufania. A wracając do sprawy: nawet te pięć tysięcy lat i loty superluminalne stawiają nas w bardzo niewygodnej pozycji. Musimy zbudować sto trzydzieści tysięcy Osiedli takich jak Rotor po to, by przetransportować osiem miliardów ludzi plus rośliny i zwierzęta na inne, dostępne nam światy. Zakładając oczywiście, że nasza populacja nie zwiększy się przez najbliższe pięć tysięcy lat. Dwadzieścia sześć arek Noego rocznie, licząc od teraz.

— Być może — zaczął ostrożnie Fisher — uda nam się osiągnąć taką średnią. Wraz z upływem lat zwiększy się nasze doświadczenie, a kontrola urodzin stosowana jest przecież od dziesięcioleci.

— Doskonale. Odpowiedz mi w takim razie na następujące pytanie: dokąd poleci sto trzydzieści tysięcy naszych Osiedli pełnych zapasów z naszej planety, z Księżyca, Marsa i asteroidów? Dokąd mamy się udać po zostawieniu Układu Słonecznego na łaskę i niełaskę Sąsiedniej Gwiazdy?

— Nie wiem, dyrektorze.

— Otóż, musimy znaleźć wystarczającą ilość planet podobnych do Ziemi; planet, które przyjmą naszą populację bez żadnych dodatkowych nakładów na ich przystosowanie. Musimy się nad tym zastanowić i musimy zrobić to teraz, a nie za pięć tysięcy lat.

— Ale jeśli nie znajdziemy odpowiednich planet, możemy umieścić Osiedla na orbicie odpowiednich gwiazd — palec Fishera zataczał okręgi.

— To w ogóle nie wchodzi w rachubę, mój dobry człowieku.

— Z całym szacunkiem, dyrektorze, to jest model, który istnieje tutaj, w Układzie Słonecznym.

— Niezupełnie. W Układzie Słonecznym istnieje planeta, która nawet w tej chwili — pomimo powstania Osiedli — daje schronienie 99 % osobników gatunku ludzkiego. Czy pyłek może egzystować samoistnie? Nie ma na to żadnych dowodów, a ja twierdzę, że nie.

— Być może ma pan rację, dyrektorze — powiedział Fisher.

— Być może? Ja nie mam co do tego żadnych wątpliwości — powiedział z przekonaniem Koropatsky. — Osadnicy pogardzają nami, ale ciągle o nas myślą. Jesteśmy ich historią. Jesteśmy dla nich przykładem. Jesteśmy źródłem, z którego czerpią natchnienie. Sami przepadliby już dawno.

— Zgadzam się, dyrektorze, ale nikt nie stwierdził jeszcze tego na pewno. Nie było jeszcze takiego Osiedla, które funkcjonowałoby bez planety…

— Ależ było, zdarzały się podobne sytuacje. We wczesnych latach rozwoju ludzkości osiedlano się na odizolowanych wyspach. Irlandczycy osiedlili się na Islandii, Norwegowie na Grenlandii, buntownicy na Pitcaim, a Polinezyjczycy na Wyspie Wielkanocnej. Efekt? Koloniści wymarli, zniknęli całkowicie. Stagnacja. Żadna cywilizacja nie rozwinęła się poza kontynentami lub na wyspach w ich pobliżu. Ludzkość potrzebuje przestrzeni, dużych wymiarów, różnorodności, nowych granic, horyzontów i tak dalej. Rozumiesz?

— Tak, dyrektorze — odpowiedział. (Rozumiem do pewnego momentu. Ale po co się kłócić?)

— Dlatego — Koropatsky podniósł wskazujący palec jak nauczyciel strofujący ucznia — musimy znaleźć planetę, przynajmniej jedną na początek. A to znowu sprowadza nas do kwestii Rotora.

Fisher podniósł brwi ze zdziwieniem.

— Rotora, dyrektorze?

— Tak. Co działo się z nimi przez te czternaście lat, odkąd nas opuścili?

— Doktor Wendel jest zdania, że mogli nie przetrwać. (Mówiąc to poczuł ukłucie bólu. Już sama myśl o tym była dla niego bolesna.)

— Wiem. Rozmawiałem z nią i bez dyskusji przyjąłem do wiadomości to, co miała do powiedzenia na ten temat. Chciałbym jednak usłyszeć twoje zdanie.

— Nie mam zdania, dyrektorze. Mam jedynie cichą nadzieję, że przetrwali. Moja córka była z nimi.

— Może jeszcze jest. Pomyśl! Dlaczego mieliby nie przetrwać? Z powodu usterki? Rotor to nie statek, lecz Osiedle, które przez pięćdziesiąt lat nie miało żadnych awarii. Rotor przemieszczał się w próżni pomiędzy Układem Słonecznym a Sąsiednią Gwiazdą, a co może stać się w próżni?

— Mała czarna dziura, samotny asteroid…

— Masz jakieś dowody? Zgadujesz jedynie, a twoje przypuszczenia są absolutnie nieprawdopodobne — tak przynajmniej twierdzą astronomowie. Zastanówmy się dalej: Czy hiperprzestrzeń posiada jakieś właściwości, które mogłyby okazać się groźne dla Rotora? Od lat prowadzimy badania nad hiperprzestrzenią i nie ma w niej nic, co w jakikolwiek sposób mogłoby okazać się niebezpieczne. Możemy więc założyć, że Rotor dotarł do Sąsiedniej Gwiazdy w stanie nienaruszonym — jeśli oczywiście taki był ich cel. A zdaje się, że możemy tak przypuszczać bez zbędnych dyskusji.

— Wydaje mi się, że tak.

— Powstaje w takim razie pytanie: jeśli Rotor dotarł bezpiecznie na Sąsiednią Gwiazdę, to co tam robi?

— Egzystuje — było to coś pomiędzy stwierdzeniem a pytaniem.

— Ale jak? Okrąża Sąsiednią Gwiazdę? Pojedyncze Osiedla w niekończącej się, samotnej wędrówce wokół czerwonego karła? Nie sądzę. Stagnacja. Powolna śmierć. Muszą zdawać sobie z tego sprawę. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. W innym wypadku nie przetrwają.

— I wymrą? Czy taki jest pański wniosek, dyrektorze?

— Nie. Zrezygnują i wrócą do domu. Przyznają się do porażki i wrócą tam, gdzie jest bezpiecznie. Ale — i to jest najważniejsze — nie zrobili tego do tej pory i wiesz, co myślę? Myślę, że znaleźli nadającą się do zamieszkania planetę w pobliżu Sąsiedniej Gwiazdy.

— Ale w pobliżu czerwonego karła nie może znajdować się planeta nadająca się do zamieszkania. Jest tam za mało energii, a z kolei w samym pobliżu gwiazdy powstaje efekt pływów — przerwał i po chwili wymamrotał zawstydzony — doktor Wendel wytłumaczyła mi to wszystko.

— Tak. Mnie to również tłumaczono — zrobili to astronomowie. Ale… — Koropatsky potrząsnął głową — doświadczenie nauczyło mnie, że bez względu na zapewnienia naukowców, przyroda zawsze płata nam figle. W każdym razie… Czy rozumiesz, po co wysyłam cię w podróż?

— Pański poprzednik obiecał mi tę grzeczność w zamian za moje usługi.

— Ja mam lepszy powód. Mój poprzednik — wielki człowiek, godny podziwu człowiek, był także na koniec schorowanym, starym człowiekiem. Jego wrogowie podejrzewali go o paranoję. Wierzył, że Rotor wiedział o niebezpieczeństwie grożącym Ziemi i opuścił nas bez ostrzeżenia, ponieważ chciał, aby Ziemia została zniszczona. I w związku z tym mój wielki poprzednik postanowił ukarać Rotora. Niestety, odszedł od nas, a ja zająłem jego miejsce. Nie jestem stary, nie jestem schorowany, nie cierpię także na paranoję. Moim zamiarem nie jest karanie Rotora — zakładając. że doleciał on bezpiecznie do Sąsiedniej Gwiazdy.

— Bardzo się cieszę z tego powodu, dyrektorze, ale wydaje mi się, że powinien pan przedyskutować tę sprawę z doktor Wendel. Ona ma być kapitanem statku.

— Doktor Wendel jest Osadniczką. Ty jesteś lojalnym Ziemianinem.

— Doktor Wendel pracuje lojalnie od lat nad całym projektem.

— Nikt nie zarzuca jej nielojalności — przynajmniej w stosunku do projektu. Ale czy będzie lojalna w stosunku do Ziemi? Czy możemy mieć pewność, że zaniesie ziemskie posłanie Rotorowi?

— Czy mogę zapytać, dyrektorze, jakie jest to ziemskie posłanie dla Rotora? Rozumiem, że nie jest to posłanie wypowiadające wojnę Rotorowi dlatego, że nas nie ostrzegł.

— Masz rację. Nasze posianie zawiera przyjacielskie intencje, proponuje zacieśnienie związków, braterstwo i tym podobne ciepłe uczucia. Po nawiązaniu przyjaźni będziecie musieli szybko powrócić z informacjami na temat Rotora i jego planety.

— Jestem przekonany, że jeśli doktor Wendel zostanie o tym poinformowana, jeśli zostanie Jej to wyjaśnione, to wykona postawione zadanie.

Koropatsky chrząknął.

— Wiadomo, ale wiesz jak to jest. Ona jest kobietą nie pierwszej już młodości. Jest w porządku — podoba mi się — ale jest już po pięćdziesiątce.

— I ci z tego? — Fisher poczuł się obrażony.

— Ona zdaje sobie sprawę, że kiedy powróci po osiągnięciu życiowego sukcesu, jakim jest dla niej lot superluminalny, będzie dla nas cenniejsza niż kiedykolwiek. Będzie nam potrzebna do projektowania nowych, lepszych, bardziej zaawansowanych technicznie pojazdów superluminalnych. Będzie musiała szkolić młodych adeptów lotów hiperprzestrzennych. W związku z tym już nigdy nie będzie mogła sama podróżować w hiperprzestrzeni — byłoby to dla niej i przede wszystkim dla nas zbyt ryzykowne. Ona jest bezcenna. Dlatego też będzie kusiło ją, aby przedłużyć wasz lot, aby wypuścić się w dalszą drogę, badać inne gwiazdy. Na pewno nie zrezygnuje z zobaczenia innych części Wszechświata, odkrycia nowych horyzontów. Nie możemy jej na to pozwolić, nie może ryzykować więcej niż tyle, ile potrzeba na dotarcie do Rotora, zebranie informacji i powrót na Ziemię. Nie możemy sobie również pozwolić na dodatkową stratę czasu. Czy zrozumiałeś? -jego głos stał się nagle ostry.

Fisher przełknął ślinę.

— Nie ma chyba powodu, aby przypuszczać…

— Są bardzo dobre powody. Doktor Wendel jest Osadniczką — zawsze była tutaj w — nazwijmy to — delikatnej sytuacji. Chyba rozumiesz. Ze wszystkich ludzi na Ziemi ona jest tą, na którą liczymy najbardziej i jest niestety Osadniczką. Sporządzono bardzo dokładny profil psychologiczny doktor Wendel. Badano ją na różne sposoby — z jej wiedzą lub bez. Mamy absolutną pewność, że będzie chciała lecieć dalej, jeśli damy jej taką szansę. Weź także pod uwagę brak środków łączności. Nikt nie będzie miał zielonego pojęcia o tym, co robi i gdzie się znajduje. Nie będzie nawet wiadomo, czy żyje.

— Dlaczego mówi mi pan to wszystko, dyrektorze?

— Ponieważ wiemy, że masz na nią duży wpływ. Możesz nią pokierować, jeśli będziesz wystarczająco silny.

— Chyba przecenia pan moje możliwości, dyrektorze.

— Z pewnością nie. Ciebie również badano i doskonale wiemy, jak bardzo przywiązana jest do ciebie nasza dobra pani doktor — bardziej niż może ci się wydawać. Wiemy także, że jesteś lojalnym synem Ziemi. Mogłeś odlecieć z Rotorem, zostać z żoną i córką, lecz wróciłeś na Ziemię kosztem utraty rodziny. Co więcej wróciłeś na Ziemię zdając sobie sprawę, że mój poprzednik Tanayama uzna twoją misję za fiasko, ponieważ nie przywiozłeś ze sobą żadnych materiałów na temat hiperwspomagania, i że twoja kariera legnie w gruzach. Wierzę, że mogę ci zaufać w nadzorowaniu doktor Wendel, wierzę, że sprowadzisz ją na Ziemię tak szybko, jak to będzie możliwe, i że tym razem przywieziesz potrzebne informacje.

— Spróbuję, dyrektorze.

— Mówisz tak, jakbyś w to nie wierzył — powiedział Koropatsky. — Zrozum, proszę, znaczenie tego, do czego cię zobowiązuję. Musimy wiedzieć, co robią, czy są silni, jak wygląda planeta. Wiedząc to wszystko, zastanowimy się, co mamy zrobić, czy mamy być silni i do jakiego rodzaju życia musimy się przygotować. Ponieważ, Fisher, musimy mieć planetę i musimy ją mieć już teraz. I nie mamy wyboru, jak tylko zabrać planetę Rotora.

— Jeśli istnieje — powiedział szorstko Fisher.

— Lepiej, żeby tak było — odpowiedział Koropatsky — bo od tego zależy przetrwanie Ziemi.



Загрузка...