Rozdział 21 BADANIE MÓZGU


— Bardzo mi przykro — powiedział Siever Genarr, spoglądając wzdłuż swojego długiego nosa na matkę i córkę. Jego spojrzenie wyrażało żałość. — Mówiłem Marlenie, że nie mamy tutaj zbyt wiele pracy i zaraz potem wysiadło nam zasilanie, musiałem więc Odwołać tę naszą konferencję. Kryzys został jednak zażegnany, poza tym awaria nie była zbyt poważna, z tego co wiem. Czy mogę prosić o wybaczenie?

— Oczywiście, Siever — powiedziała Eugenia Insygna. Była wyjątkowo niespokojna. — Nie powiem jednak, że były to łatwe dla nas trzy dni. Wydaje mi się, że każda godzina pobytu tutaj stwarza dodatkowe zagrożenie dla Marteny.

— Wcale nie boję się Erytro, wujku Sieverze — włączyła się szybko Marlena.

— Uważam, że Pitt nie może nic nam zrobić na Rotorze — kontynuowała Insygna. — Zdaje sobie z tego sprawę, dlatego przysłał nas tutaj.

— Chcę być uczciwy wobec was obydwu — powiedział Genarr — dlatego zagramy w otwarte karty. Bez względu na to, co Pitt może lub nie może zrobić otwarcie, pozostaje kwestia tego, co jest w stanie zrobić pośrednio. Byłoby karygodnym błędem, Eugenio, minimalizowanie sprytu i pomysłowości Pitta tylko dlatego, że obawiasz się zostać na Erytro. Jeśli wrócisz na Rotora, to zrobisz to wbrew przepisom o stanie wyjątkowym. Pitt może nakazać aresztowanie ciebie i, powiedzmy, prewencyjne zesłanie na Nowego Rotora lub nawet na Erytro. Jeśli chodzi natomiast o Erytro, nie wolno nam minimalizować potencjalnego niebezpieczeństwa, jakim jest Plaga, chociaż pozornie może wyglądać na to, że Plaga skończyła się w swojej złośliwej formie. Mimo to wolałbym nie ryzykować zdrowia Marleny, podobnie jak ty, Eugenio.

— Nie istnieje żadne ryzyko — wyszeptała Marlena z rozdrażnieniem.

— Siever — powiedziała Insygna — nie sądzę, aby było rozsądni kontynuowanie tej dyskusji w obecności Marleny.

— Nie masz racji. Musimy rozmawiać w jej obecności. Podejrzewam, że Marlena wie lepiej niż my obydwoje, co powinna zrobić. To przecież ona sprawuje pieczę nad swoim umysłem, a naszym obowiązkiem jest nie przeszkadzanie jej w tym.

Z gardła Insygny wydobył się nieartykułowany dźwięk, Genan mówił jednak dalej, a w jego głosie brzmiała stanowczość.

— Chcę, żeby brała udział w tej dyskusji, ponieważ liczę na jej wkład. Chcę poznać jej zdanie.

— Znasz jej zdanie — odpowiedziała Insygna. — Ona chce zwiedzać Erytro, a ty powiadasz, że mamy pozwalać jej robić to, co chce, bo jest niezwykła.

— Nikt nie mówił tutaj o niezwykłości, czy o pozwoleniu wyjść poza Kopułę. Chciałbym zaproponować pewien eksperyment oczywiście z odpowiednimi zabezpieczeniami.

— Jaki eksperyment?

— Na początek proponuję badanie mózgu — zwrócił się do Marleny. — Czy rozumiesz, że to jest konieczne? Czy masz coś przeciwko temu?

Marlena wzruszyła ramionami.

— Robiono mi już badanie mózgu. Każdemu z nas je robiono Nie wolno nam zaczynać szkoły bez badania mózgu. Za każdym razem, gdy zgłaszamy się na okresowe badania kontrolne…

— Wiem — przerwał jej delikatnie Genarr. — Nie zmamowałen całkowicie minionych trzech dni. mam tutaj — jego ręka powędrowała w kierunku sterty wydruków komputerowych leżących na biurku — wyniki twoich poprzednich, badań.

— Ach tak! — w głosie Insygny dało się wyczuć triumf. — Ukrył coś przed nami, Marleno?

— Martwi się o mnie. Nie wierzy w to, że czuję się bezpieczna Jest niepewny.

— To niemożliwe, Marleno — powiedział Genarr — jestem absolutnie pewny twojego bezpieczeństwa.

Na Marlenę spłynęło nagłe oświecenie.

— Wiem. Dlatego właśnie czekałeś trzy dni, wujku Sieverze. Chciałeś przekonać sam siebie, że jesteś pewny po to, bym nie dostrzegła twojej niepewności. Ale nie udało ci się. Widzę ją.

— Jeśli to rzeczywiście widać, Marleno, to jedynym rozsądnym wytłumaczeniem jest moja olbrzymia niechęć do narażenia cię na cokolwiek; niechęć biorąca się z wysokiej oceny twojej osoby.

— Jeśli tak bardzo nie chcesz jej narażać na cokolwiek — powiedziała ze złością Insygna — to postaraj się teraz wyobrazić sobie, co ja czuję — ja, jej matka. Byłeś tak niepewny jej bezpieczeństwa, że aż musiałeś zdobyć wyniki jej poprzednich badań mózgu naruszając tym samym jej prawo do prywatności.

— Musiałem wiedzieć. I dowiedziałem się. Badania są niepełne.

— W jakim sensie niepełne?

— We wczesnym okresie istnienia Kopuły, gdy Plaga zbierała tu obfite żniwo, jednym z naszych największych zmartwień było zaprojektowanie lepszego od posiadanych przez nas tomografu do badań mózgu, a także odpowiedniego komputera do analizy danych. Gdy w końcu powstały te urządzenia, nigdy nie przeniesiono ich na Rotora. Pitt bardzo się starał, aby zatuszować wszelkie ślady istnienia Plagi, a pojawienie się nagle na Rotorze ulepszonego tomografu mogłoby zaprowadzić kogoś do nas. Powstałyby plotki i pogłoski. Z mojego punktu widzenia był to absurd, podobnie zresztą jak parę innych pomysłów Pitta. Niemniej jednak, z całą stanowczością mogę stwierdzić, że twoje badania mózgu, Marleno, są niepełne i dlatego chcę, żebyś poddała się im na naszym urządzeniu.

— Nie — Marlena skurczyła się w sobie. Na twarzy Insygny natychmiast zgasł promyk nadziei, który pojawił się tam przed sekundą.

— Ale dlaczego, Marleno?

— Ponieważ, gdy wujek Siever proponował mi to… stał się nagle bardziej niepewny.

— Nie, to nie to… — powiedział Genarr. Zamilkł, podniósł do góry obydwie ręce i opuścił je w geście wyrażającym rozpacz. -A zresztą… Posłuchaj, Marleno, posłuchaj tego, co powiem, moja droga. Byłem przez chwilę niepewny, ponieważ potrzebujemy dokładnego badania twojego mózgu, które posłuży nam jako standard twojej psychicznej normalności. Jeśli na skutek kontaktu z Erytro zostanie naruszona twoja norma psychiczna, tomograf natychmiast to wykryje, zanim ktokolwiek zdąży się zorientować po twoim zachowaniu. Gdy zaproponowałem ci dokładne badanie mózgu, natychmiast przyszła mi myśl o wykryciu niezauważalnych zmian w psychice. Sama myśl o tym wystarczyła, by wzbudzić mój niepokój. Stało się to niemal automatycznie i właśnie to dostrzegłaś, Marleno. Powiedz mi, jak bardzo niepewnie wyglądałem?

— Nie bardzo — odpowiedziała Marlena. — Ale to nie zmienia faktu, że tak się czułeś. Problem polega na tym, że mogę powiedzieć ci, że czujesz się niepewnie, ale nie mogę powiedzieć dlaczego. Może to dokładne badanie mózgu jest niebezpieczne.

— Jak to? Robiliśmy je już…Marleno, wiesz, że nic ci nie grozi ze strony Erytro. Czy nie możesz powiedzieć tego samego o badaniu mózgu?

— Nie.

— Jesteś pewna, że coś ci zagraża podczas badania? Marlena milczała przez chwilę, a potem odpowiedziała z ociąganiem:

— Nie.

— Jakże więc możesz mieć pewność co do Erytro, jeśli nie masz pewności co do badanie mózgu?

— Nie wiem. Wiem jedynie, że na Erytro nic mi nie grozi, nie mogę jednak powiedzieć tego samego o badaniu mózgu. Nie wiem, czy jest dla mnie groźne, czy nie.

Na twarzy Genarra pojawił się uśmiech. Nie trzeba było posiadać żadnych specjalności, by stwierdzić, że wypowiedź Marteny sprawiała mu ulgę.

— Co cię tak zadowoliło, wujku? — zapytała Martena.

— Jestem przekonany — odpowiedział Genarr — że gdybyś kłamała co do swojej intuicji — po to, powiedzmy, by okazać się ważną, albo z powodu ogólnego romantyzmu, czy wreszcie z jakichś złudnych powodów — robiłabyś to przy każdej okazji. Dlatego jestem skłonny uwierzyć w twoje twierdzenie, że nic nie grozi ci ze strony Erytro. Nie obawiam się także o wynik badania mózgu.

Martena zwróciła się do matki.

— Mówi prawdę, mamo. Widać, że czuje się znacznie lepiej. Ja też czuję się lepiej. To takie oczywiste. Dostrzegasz to?

— Nieważne, co dostrzegam — powiedziała Insygna. — Ja nie czuję się lepiej.

— Och, mamo — wyszeptała Marlena. A następnie zwracając się do Genarra powiedziała: — Poddam się badaniu.

— Wcale mnie to nie dziwi — powiedział Siever Genarr. Przyglądała się wydrukom komputerowym, z subtelnym, niemal ornamentalnym wzorem, które pojawiły się na wysuwającej się z maszyny taśmie. Eugenia Insygna stojąca obok wpatrywała się w nie, niczego nie rozumiejąc.

— Co cię nie dziwi, Siever? — zapytała.

— Nie potrafię ci tego odpowiednio wyjaśnić, nie znam tego ich lekarskiego żargonu. Wyjaśnieniami powinna zająć się Ranay D’Aubisson, nasza miejscowa guru w tej dziedzinie, lecz jej języka nikt nie jest w stanie zrozumieć. Zwróciła mi jednak uwagę…

— To? To wygląda jak skorupka ślimaka.

— Tak, szczególnie w kolorze. Jest to miara złożoności, a nie bezpośrednia wskazówka co do stanu fizycznego — tak przynajmniej mówi Ranay. Ta część jest nietypowa. Z reguły nie występuje w mózgach.

Usta Insygny zadrżały.

— Chcesz powiedzieć, że ona jest chora?

— Nie, oczywiście, że nie. Powiedziałem nietypowa, a nie nienormalna. Nie muszę chyba wyjaśniać różnicy pomiędzy tymi terminami doświadczonemu naukowcowi. Marlena jest odmienna — sama o tym wiesz. W pewnym sensie zadowolony jestem z pojawienia się tej skorupki ślimaka. Gdyby jej mózg był taki jak inne, należałoby poważnie zastanowić się nad tym, dlaczego jest taka jaka jest; skąd bierze się jej niezwykły dar? Czy udaje, a może to my jesteśmy łatwowiernymi głupcami?

— Lecz skąd wiesz, że to nie jest… nie jest…?

— Objaw choroby? To niemożliwe. Mamy wydruki jej poprzednich badań. Ta nietypowość towarzyszy jej od niemowlęctwa.

— Nikt mi o niej nie mówił. Nic o niej nie wiedziałam.

— To zrozumiałe. Wczesne badania mózgu były dosyć prymitywne i mogły nie wykazać, a przynajmniej nic tak uderzającego. Teraz natomiast, gdy mamy już odpowiednie urządzenia, możemy wrócić do tych wczesnych badań i przeprowadzić analizę interesującego nas szczegółu. Ranay już to zrobiła. Jeszcze raz powiadam ci, Eugenio, że powinniście wprowadzić na Rotorze nowoczesne badania mózgu. Decyzja Pitta o ich wstrzymaniu jest jednym z jego najgłupszych posunięć.

Oczywiście, nie jest to tanie…

— Zapłacę — zamruczała Eugenia.

— Nie bądź niemądra. Koszty tego badania pokrywa budżet Kopuły. Przecież wyniki tego testu mogą nam pomóc w rozwiązaniu zagadki Plagi. Tak przynajmniej będzie brzmiała wersja oficjalna. No, wreszcie… Widzisz teraz mózg Marleny zarejestrowany w całej jego złożoności. Gdyby cokolwiek było nie w porządku, zobaczylibyśmy to na ekranie.

— Nie masz pojęcia, jakie to wszystko jest przerażające — powiedziała Insygna.

— Rozumiem, i nie powinnaś czuć się winna. Marlena jest tak święcie przekonana o tym, co mówi, że ja jej wierzę. Wierzę, że za tym absolutnym przekonaniem o własnym bezpieczeństwie kryje się coś innego.

— Jak to?

Genarr wskazał na skorupkę ślimaka.

— Ty tego nie masz, ja także tego nie mam; żadne z nas nie jest w stanie powiedzieć, skąd bierze się jej poczucie bezpieczeństwa. Lecz ono istnieje i sądzę, że powinniśmy wypuścić Marlenę na powierzchnię.

— Czy musimy aż tak ryzykować? Czy możesz mi wyjaśnić, dlaczego powinniśmy ryzykować jej zdrowiem?

— Z dwóch przyczyn. Po pierwsze, ona jest zdecydowana, a wydaje mi się, że jest w stanie zrobić wszystko, na co się zdecydowała — prędzej czy później. Nie możemy zakazać jej wyjścia — lepiej od razu ją odesłać na Rotora, ponieważ nie będziemy w stanie zatrzymać jej tutaj. Po drugie, jej wizyta na powierzchni Erytro może nauczyć nas czegoś o Pladze. Dokładnie nie umiem ci powiedzieć, czego się spodziewam, ale dla nas liczy się każdy drobiazg, nawet okruch wiedzy…

— I dlatego chcesz ryzykować umysłem mojej córki?

— Nie sądzę, aby istniało jakieś ryzyko. Pomijając już moją wiarę w słowa Marleny, zrobię wszystko, aby ją zabezpieczyć. Na początku nie pozwolimy jej na bezpośrednie poruszanie się po powierzchni. Mogę na przykład zorganizować jej lot nad Erytro. Zobaczy jeziora, równiny, wzgórza, kaniony. Możemy nawet polecieć nad brzeg morza. Krajobraz jest tutaj uderzająco piękny — sam go kiedyś podziwiałem — lecz dziki. Nigdzie ani śladu życia, pomijając niewidoczne gołym okiem prokarioty. Być może dzikość Erytro odstraszy ją i straci zainteresowanie dla planety.

— A jeśli nie? Jeśli w dalszym ciągu będzie nalegała na wyjście, na spacer po powierzchni?

— Ubierzemy ją w skafander E.

— Co to jest skafander E?

— Skafander erytrojański. Bardzo nieskomplikowany, podobny do skafandra kosmicznego, z tym że nie jest skafandrem próżniowym. Zrobiony jest z nieprzepuszczalnej kombinacji plastiku i włókien naturalnych. Jest bardzo lekki i nie utrudnia ruchów. Hełm z tarczą chroniącą przed podczerwienią jest nieco cięższy. Skafander wyposażony jest we własny zapas powietrza i urządzenia do samowentylacji. Najważniejsze jest to, że osoba, ubrana w skafander E, nie jest zagrożona bezpośrednim oddziaływaniem środowiska Erytro. Poza tym Marlena nie wyjdzie sama.

— A z kim? Nie wierzę nikomu oprócz siebie. Genarr uśmiechnął się.

— Trudno wyobrazić sobie gorszego towarzysza podróży. Nie masz pojęcia o Erytro, a przede wszystkim boisz się jej. Nie odważyłbym się wypuścić cię na zewnątrz. Jedyną osobą, której obydwoje możemy zaufać, jestem ja.

— Ty? — Insygna otworzyła usta ze zdziwienia.

— Dlaczego nie? Nikt nie zna Erytro lepiej ode mnie. Jestem odporny na Plagę, podobnie jak Marlena. Po dziesięciu latach spędzonych tutaj mogę chyba zaryzykować takie stwierdzenie. Co więcej, jestem pilotem, nie będziemy więc potrzebowali dodatkowej osoby. Wychodząc z Marlena, będę mógł jej pilnować. Jeśli jej zachowanie zacznie odbiegać od normy, przywiozę ją do Kopuły, gdzie natychmiast przeprowadzimy badanie mózgu.

— Lecz wtedy będzie już oczywiście za późno.

— Niekoniecznie. Plaga to nie gra we wszystko albo nic. Zdarzały się lżejsze przypadki, nawet bardzo lekkie przypadki. Ludzie, którzy zapadali na mniej złośliwą odmianę Plagi, prowadzili później względnie normalne życie. Marlenie nic się nie stanie, jestem pewny.

213

Insygna siedziała na krześle. Milczała. Wyglądała jak mała, bezbronna dziewczynka.

Genarr impulsywnie objął ją ramieniem.

— Posłuchaj, Eugenio, zapomnij o tym przez tydzień. Obiecuję ci, że nie wypuszczę jej przynajmniej przez tydzień, a może nawet dłużej, jeśli uda mi się przekonać ją, że Erytro nie jest tak interesująca, jak sobie wyobraża, pokazując jej planetę z powietrza. Podczas lotu będzie zamknięta w samolocie, będzie tak bezpieczna jak tutaj. Jeśli zaś chodzi o ciebie… jesteś astronomem, prawda?

Spojrzała na niego i odpowiedziała słabym głosem:

— Wiesz, że jestem.

— W takim razie nigdy nie widziałaś gwiazd. Astronomowie nigdy nie patrzą na gwiazdy. Przyglądają się wyłącznie instrumentom. Nad Kopułą panuje teraz noc, proponuję więc wizytę na poziomie widokowym i przyjrzenie się gwiazdom. Niebo jest czyste, a nic tak nie uspokaja jak nocne niebo pełne gwiazd, wierz mi.

Genarr mówił prawdę. Astronomowie nie przyglądają się gwiazdom. Nie czują takiej potrzeby. Wydają instrukcje teleskopom, kamerom i spektroskopom poprzez komputery, które z kolei się programuje. Instrumenty wykonują całą pracę, dokonują analiz, symulacji graficznych. Astronomowie zadają tylko pytania i studiują odpowiedzi. A do tego nie są potrzebne obserwacje gwiazd.

Czy można przyglądać się gwiazdom dla przyjemności? — zastanawiała się Insygna. — Czy może robić to astronom? Widok gwiazd sprawia, że przypominasz sobie o obowiązkach, o pracy do wykonania, o pytaniach, które trzeba zadać, tajemnicach, które trzeba rozwiązać i wreszcie o powrocie do laboratorium i uruchomieniu instrumentów. Później można zacząć czytać książkę lub obejrzeć film w holowizji.

Mówiła o tym Genarrowi, który krzątał się po swoim biurze, zapinając wszystko na ostatni guzik przed wyjściem. (Genarr zawsze zapinał na ostatni guzik — Insygna zapamiętała go właśnie takiego z zamierzchłych czasów ich wspólnej młodości. Wtedy irytowało ją to, a powinna chyba go podziwiać. Siever był taki szlachetny, a Krile…)

Otrząsnęła się ze wspomnień i postanowiła myśleć o czymś innym.

— Ja również nie wychodzę zbyt często na poziom widokowy — mówił Genarr. — Zawsze mam coś innego do roboty. A kiedy już zdecyduję się na wycieczkę, zawsze jestem tam sam. Miło mi będzie mieć w końcu jakieś towarzystwo. Chodźmy!

Poprowadził ją do niewielkiej windy. Insygna po raz pierwszy poruszała się windą po Kopule — poczuła się tak, jak gdyby znalazła się z powrotem na Rotorze, z tą różnicą, że nie czuła teraz przyciągania pseudograwitacyjnego, które zawsze wpychało ją w jedną ze ścian windy na Rotorze, w efekcie działania zasady Coriolisa.

— Jesteśmy na miejscu — powiedział Genarr i wskazał jej wyjście. Eugenia znalazła się w pustym pomieszczeniu i niemal natychmiast skurczyła się w sobie.

— Czy jesteśmy odkryci? — zapytała.

— Odkryci? — zdziwił się Genarr. — Ach, chodzi ci o to, czy znajdujemy się w atmosferze Erytro? Nie, nie. Nie martw się. Znajdujemy się w półkuli pokrytej diamentowym szkłem, którego nie można nawet zadrapać. Nie wiem, co prawda, czy szkło wytrzymałoby zderzenie z meteorytem, lecz tutaj nam to nie grozi. Na Rotorze też mamy takie szkło — w jego głosie zaczęła narastać duma — lecz gorszej jakości i nie takich rozmiarów.

— Dobrze wam się tutaj powodzi — powiedziała Insygna dotykając szkła, jak gdyby chciała upewnić się, że rzeczywiście istnieje.

— Musi nam się dobrze powodzić, jeśli chcemy, by ludzie tu przyjeżdżali. — Potem zmieniając temat dodał: — Czasami mamy tutaj deszcze, zachmurzenia. Ale woda szybko wysycha, gdy niebo jest czyste. Po deszczu na szkle pozostaje osad, który zmywamy w ciągu dnia specjalną mieszaniną detergentów. Usiądź, Eugenio.

Insygna zajęła miejsce w krześle, które było miękkie i wygodne. Gdy tylko usiadła, krzesło rozłożyło się i Insygna stwierdziła, że patrzy do góry. Usłyszała cichy pomruk krzesła Genarra, które również ustawiło się w pozycji dogodnej do obserwacji. Zgasły światła, dzięki którym znaleźli krzesła i małe stoliczki tuż obok. W ciemności niezamieszkanego świata wpatrywali się w bezchmurne niebo, koloru żałobnej krepy, rozświetlone tu i ówdzie iskierkami gwiazd. Insygna westchnęła głęboko. Teoretycznie wiedziała, jak wygląda niebo. Widziała je na mapach i tablicach, symulacjach i fotografiach — widziała niebo w każdej możliwej postaci i formie, oprócz rzeczywistej. Po raz pierwszy nie wybierała interesujących ją obiektów, zagadkowych ciał, tajemnic wymagających wyjaśnienia. Po raz pierwszy nie przyglądała się szczegółom, lecz całości.

W zamierzchłej przeszłości — myślała — ludzie zajmowali się całymi wzorami, które widzieli na niebie, a nie poszczególnymi gwiazdami. W ten sposób odkryli konstelacje i dali początek astronomii. Genarr miał rację. Ogarnął ją spokój, czuła go niczym lekką, zwiewną mgiełkę.

Po chwili powiedziała sennie:

— Dziękuję, Genarr.

— Za co mi dziękujesz?

— Za to, że chcesz wyjść z Marleną. Za to, że ryzykujesz dla mojej córki.

— Nie ryzykuję. Nic nam się nie stanie. A co do Marleny… mam wobec niej ojcowskie uczucia. Ty i ja, Eugenio, mamy wspólną przeszłość. Zawsze bardzo cię ceniłem i… cenię.

— Wiem — odpowiedziała Insygna. Poczuła się winna. Znała uczucia Genarra — nigdy nie potrafił ich ukrywać. Przyjmowała je z rezygnacją, zanim poznała Krile, a później irytowały ją.

— Jeśli kiedykolwiek zraniłam twoje uczucie, wybacz mi, Sieverze — powiedziała.

— Nie muszę niczego ci wybaczać — odpowiedział jej miękko. Zapadła długa cisza. Wokół panował spokój. Insygna miała teraz tylko jedno pragnienie: żeby nikt nie wszedł i nie przerwał nastroju, który ją ogarniał.

Po chwili odezwał się Genarr:

— Mam pewną teorię na temat tego, dlaczego ludzie nie przychodzą tu, na poziom widokowy. Albo na pokład obserwacyjny na Rotora. Zauważyłaś, że nikt tam nie chodzi, Eugenio?

— Oprócz Marleny — odpowiedziała. — Mówiła mi, że często była tam sama. Przez ostatni rok chodziła obserwować Erytro. Powinnam była zwracać uwagę na to, co mówi… słuchać jej uważniej…

— Marleną jest niezwykła. Myślę, że większość ludzi nie przychodzi tutaj z tego powodu.

— Czego? — zapytała Insygna.

— Tego — odpowiedział. Jego ręka wskazała jakieś miejsce w przestrzeni, ale z powodu ciemności nie mogła dostrzec dokładnie, jakie.

— Ta bardzo jasna gwiazda, najjaśniejsza na niebie.

— Chodzi ci o Słońce, nasze Słońce, Słońce z Układu Słonecznego?

— Tak, tego intruza na niebie. Gdyby nie on, niebo tutaj byłoby takie samo, jak na Ziemi. Alfa Centauri jest w nieco innym miejscu, Syriusz również jest przesunięty, ale tego się nie zauważa. Jest to to samo niebo, na które pięć tysięcy lat temu spoglądali Sumerowie. Poza Słońcem.

— I myślisz, że Słońce nie pozwala ludziom przychodzić tutaj?

— Tak, chociaż może nie zdają sobie z tego sprawy. Wydaje mi się, że widok Słońca ich niepokoi. Wolą myśleć o nim jako o bardzo, bardzo dalekiej, niemal nieosiągalnej części całkowicie innego Wszechświata. A ono tu jest, na niebie, jasne, przyciągające uwagę, wywołujące poczucie winy za to, że je porzuciliśmy.

— Ale dlaczego dzieci i młodzież nie chodzą na pokład obserwacyjny? Nic przecież nie wiedzą o Słońcu i o Układzie Słonecznym.

— Dorośli dają im zły przykład. Może kiedy wymrze pokolenie, które pamięta Układ Słoneczny, niebo znów będzie należeć do Rotora, a miejsca takie jak to zatłoczą się — zakładając, że ciągle będą istnieć.

— Myślisz, że zostaną zlikwidowane?

— Trudno jest przewidzieć przyszłość, Eugenio.

— Na razie nic im chyba nie grozi?

— Nie, oczywiście, że nie. Martwię się jednak o tego intruza, o tę jasną gwiazdę.

— Nasze stare Słońce? Nic nam chyba nie grozi z jego strony?

— Kto wie? — Genarr przyglądał się gwieździe po zachodniej stronie nieba. — Ludzie na Ziemi i w Osiedlach kiedyś w końcu odkryją Nemezis. A może już odkryli? Może mają już także hiperwspomaganie? Wydaje mi się, że opracowali własną technologię lotów hiperprzestrzennych wkrótce po naszym odlocie. Nasze zniknięcie musiało pobudzić ich do pracy.

— Odlecieliśmy czternaście lat temu. Dlaczego jeszcze ich tu nie ma?

— Może obawiają się podróży trwającej dwa lata? Wiedzą, że Rotor zdecydował się podjąć to ryzyko, ale nie wiedzą, że nam się udało. Mogą myśleć, że wrak Rotora przemieszcza się gdzieś w przestrzeni pomiędzy Nemezis i Słońcem.

— My byliśmy odważniejsi.

— Z pewnością. Myślisz, że Rotor zdecydowałby się na podróż. gdyby nie Pitt? To on nami pokierował, a wątpię, żeby gdziekolwiek indziej był jakiś drugi Pitt. Wiesz, że go nie lubię, nie popieram jego metod, jego podwójnej moralności, jego nieszczerości, gardzę nim za to, że potrafi wysłać dziecko takie jak Marlena na pewną — w jego rozumieniu — zagładę. A jednak, jeśli oceniać to, co osiągnął, to z pewnością zostanie zaliczony do wielkich naszej historii.

— Jako wielki przywódca — powiedziała Insygna. — Ty, Siever, jesteś wielkim człowiekiem — a to kolosalna różnica.

I znów zapadła cisza, którą pierwszy przerwał Genarr, mówiąc miękkim głosem:

— Ciągle czekam na nich, czekam na ich przybycie. Boję się tego i mój strach nasila się, gdy patrzę na tego intruza świecącego na niebie. Minęło już czternaście lat, odkąd opuściliśmy Układ Słoneczny. Co robili przez te czternaście lat? Zastanawiałaś się nad tym, Eugenio?

— Nigdy — odpowiedziała na pół śpiąc. — Moje obawy są bardzo przyziemne.



Загрузка...