Rozdział 14 POŁÓW



Od Odlotu minęło pięć lat. Krile Fisher nie mógł w to uwierzyć — dla niego Odlot był dawniej, nieskończenie dawno. Rotor to me była przeszłość, było to zupełnie inne życie, życie, na które spoglądał teraz ze wzrastającym niedowierzaniem. Czy naprawdę tam mieszkał? Miał żonę?

Dobrze pamiętał tylko córkę. Lecz nawet te wspomnienia uległy pomieszaniu, ponieważ wydawało mu się, że pamięta ją jako nastolatkę.

— Przez ostatnie trzy lata — odkąd Ziemia odkryła Sąsiednią Gwiazdę — prowadził bardzo gorączkowy tryb życia, co nie wpływało dodatnio na jego problemy. Odwiedził siedem różnych Osiedli. Wszystkie Osiedla zamieszkiwali Osadnicy o jego kolorze skóry, mówiący mniej więcej w tym samym języku i o podobnej orientacji kulturowej. (Na tym polegała przewaga Ziemi. Biuro mogło wysłać agenta dowolnej rasy i o dowolnej orientacji kulturowej do dowolnego Osiedla).

Oczywiście istniały granice wtopienia się w życie Osiedla. Na zewnątrz mógł nie wyróżniać się niczym specjalnym, mimo to posiadał swój specyficzny, ziemski sposób mówienia, nie potrafił przystosować się szybko do zmian ciążenia, a co za tym idzie, brak mu było wdzięku i lekkości w rejonach o niskim ciążeniu. W każdym Osiedlu, które odwiedził, zdradzał się na dziesiątki sposobów. Mieszkańcy Osiedli zawsze odsuwali się od niego, mimo że przeszedł kwarantannę i testy medyczne zanim wpuszczono go do wewnątrz.

W każdym z Osiedli przebywał nie dłużej niż kilka dni lub tygodni. Tym razem nie oczekiwano od niego, że zostanie gdzieś na stałe lub, co gorsza, założy rodzinę, tak jak miało to miejsce na Rotorze. Lecz gra na Rotorze toczyła się o hiperwspomaganie, teraz natomiast Biuro szukało rzeczy o mniejszym znaczeniu, i może po prostu wysyłano go w mniej istotnych misjach.

Od trzech miesięcy był znowu na Ziemi. Nikt nie mówił o przydzielaniu mu nowego zadania, a jemu też specjalnie na tym nie zależało. Męczyło go to ciągłe przystosowywanie się, dopasowywanie, udawanie, że jest turystą.

I oto ponownie pojawił się Garand Wyler — stary przyjaciel i współpracownik — który również niedawno powrócił z własnego Osiedla i wpatrywał się teraz w niego zmęczonymi oczyma. I świetle lampy błysnęła ciemna skóra na dłoni Wylera, gdy ten wąchał własną rękę, a potem pozwolił jej opaść.

Fisher uśmiechnął się półgębkiem. Znał ten gest — sam robił tak wiele razy. Każde Osiedle miało swój własny, charakterystyczny zapach, związany z uprawianymi na nim roślinami, stosowymi przyprawami, produkowanymi środkami toaletowymi, nie mówiąc już o całej maszynerii i odpowiednich smarach. Przebywając na miejscu, człowiek szybko przyzwyczajał się do zapachu Osiedla, jednak po powrocie na Ziemię istniał on jako coś wyraźnie odrębnego.

Nie pomagały kąpiele, pranie odzieży — nawet jeśli inni nie zauważyli zapachu, wyczuwało się go samemu.

— Witaj w domu — powiedział Fisher. — Jak tym razem miewa się twoje Osiedle?

— Jak zwykle okropnie. Staruszek Tanayama ma rację. Wszystkie Osiedla najbardziej obawiają się i nienawidzą różnorodności. Nie chcą żadnych różnic w wyglądzie, upodobaniach, sposobach na życie. Dobierają się pod względem jednorodności i pogardzają wszystkim innym.

— Masz rację — powiedział Fisher. — To niedobrze.

— Wyrażasz się bardzo eufemistycznie — dodał Wyler. — „Niedobrze”. „Och, stłukłem talerz. Och, niedobrze!” A mówimy o ludzkości. Mówimy o długiej walce, jaką prowadzi Ziemia, by wszyscy żyli razem, bez względu na wygląd czy kulturę. Oczywiście nie wszystko nam się udało, ale pomyśl, co było jeszcze sto lat mu… Teraz mamy raj. No, a gdy nadarza się szansa wyruszenia kosmos, odkładamy to wszystko na bok i sami pakujemy się Średniowiecze. A ty mówisz „niedobrze”. Niezła reakcja na coś, co jest tragedią ludzką.

— Zgadzam się z tobą — powiedział Fisher. — Ale dopóki nie wskażesz mi praktycznej drogi rozwiązania tego problemu, jakie znaczenie mają moje elokwentne zaklęcia? Byłeś w Akrumie, prawda?

— Tak — odpowiedział Wyler.

— Wiedzieli o Sąsiedniej Gwieździe?

— Oczywiście. Z tego co wiem, wiadomość o niej dotarła już do każdego Osiedla.

— Byli zainteresowani?

— Ani trochę. Po co? Mają tysiące lat. Zanim Sąsiednia Gwiazda znajdzie się w pobliżu i zanim okaże się, czy rzeczywiście jest groźna — co nie jest takie pewne — zawsze zdążą odlecieć. Podziwiają Rotora i tylko czekają na okazję, by samemu udać się w drogę.

Mówił dalej:

— Wszyscy odlecą, a my będziemy załatwieni. Jak mamy zbudować wystarczająco dużo Osiedli dla miliardów ludzi i wysłać je w przestrzeń?

— Mówisz jak Tanayama. Ściganie się z nimi, karanie ich czy wreszcie niszczenie nie doprowadzi nas do niczego dobrego. Ciągle będziemy w tym samym miejscu i ciągle będziemy załatwieni. A zresztą czy byłoby nam lepiej, gdyby wszyscy zachowali się jak grzeczne dzieci i zdecydowali się na stanięcie twarzą w twarz z Gwiazdą, razem z nami?

— Widzę, że specjalnie się tym nie przejmujesz, Krile. w przeciwieństwie do Tanayamy, a ja jestem po jego stronie. Tanayama przejął się tak bardzo, że gotów jest rozerwać Galaktykę na strzępy, jeśli zapewni mu to nasze własne hiperwspomaganie. Chce dogonić Rotora i zdmuchnąć go z przestrzeni kosmicznej, lecz nawet jeśli nie pomoże nam to w niczym, to i tak potrzebujemy hiperwspomagania, by ewakuować tyle ludzi z Ziemi, ile się da, jeśli okaże się to konieczne. Tak więc. to co robi Tanayama jest słuszne, nawet jeśli robi to ze złych pobudek.

— Przypuśćmy w takim razie, że mamy już hiperwspomaganie i nagle okazuje się, że ze względu na czas i możliwości uda nam się ewakuować tylko miliard ludzi. Kto dokona wyboru? I co stanie się jeśli ludzie odpowiedzialni za wybór będą ratować tylko sobie podobnych?

Wyler chrząknął.

— Nie warto o tym myśleć.

— Nie warto — zgodził się Fisher. — Cieszmy się, że będziemy martwi, gdy wszystko się zacznie.

— Jeśli już o to chodzi — powiedział Wyler przyciszonym głosem — to coś właśnie się zaczęło. Podejrzewam, że mamy już hiperwspomaganie, a jeśli nie, to brakuje nam bardzo niewiele.

Fisher postanowił zachować się cynicznie.

— Jak na to wpadłeś? Sny? Intuicja?

— Nie. Znam kobietę, której siostra zna kogoś z zespołu Starego. Wystarczy ci?

— Oczywiście, że nie. Czekam na więcej.

— Nie wolno mi. Posłuchaj, Krile, jestem twoim przyjacielem. Wiesz, że pomogłem ci odzyskać twoje poprzednie stanowisko w Biurze.

Krile kiwnął głową.

— Wiem i doceniam to. Próbowałem nawet zrewanżować się od czasu do czasu.

— Zrobiłeś to i ja to również doceniam. Posłuchaj, mam zamiar przekazać ci informację, która zakwalifikowana jest jako tajna, a która może być dla ciebie ważna i przydatna. Czy gotów jesteś przyjąć moje warunki i nie wydać mnie?

— Zawsze do usług.

— Wiesz oczywiście, czym się zajmowaliśmy.

Fisher odpowiedział „tak”. Było to kolejne głupie pytanie retoryczne, na które nie można było udzielić innej odpowiedzi. Od pięciu lat agenci Biura (od trzech lat z Fisherem włącznie) przetrząsali śmietniska informacyjne Osiedli. Grzebali w odpadach.

Każde Osiedle pracowało nad hiperwspomaganiem podobnie jak Ziemia, odkąd tylko rozeszła się wiadomość, że Rotor dopiął celu i wreszcie to udowodnił, opuszczając Układ Słoneczny. Prawdopodobnie większość Osiedli, a może nawet wszystkie, dostały fragmenty tego, nad czym pracował Rotor. Zgodnie Umową o Powszechnej Dostępności Nauki, wszystkie te fragmenty powinno położyć się na stole i ułożyć z nich całość, która mogła oznaczać hiperwspomaganie dla każdego. Nikt jednak nie odważył się zaproponować takiego rozwiązania. Trudno było przewidzieć, jakie pożyteczne odkrycia mogą wiązać się z pracami nad hiperwspomaganiem, i żadne z Osiedli nie traciło nadziei, że wygra ze wszystkimi w tej dziedzinie, zdobywając tym samym pozycję lidera. Każde działało więc na własną rękę z tym, co miało — jeśli miało cokolwiek — a żadne z nich nie miało wystarczająco dużo. Ziemia natomiast dzięki rozbudowanej Ziemskiej Radzie Śledczej przyglądała się wszystkim Osiedlom bez wyjątku. Ziemia prowadziła połów, a Fisher był jednym z rybaków.

Wyler zaczął mówić bardzo powoli:

— Zebraliśmy wszystko, co mamy do kupy i wydaje mi się, że to wystarczy. Będziemy mieli podróże z hiperwspomaganiem. Myślę, że polecimy na Sąsiednią Gwiazdę. Nie chciałbyś wziąć udziału w tej wyprawie?

— Po co miałbym brać w niej udział, Garand? Jeśli w ogóle dojdzie do tej podróży, w co wątpię.

— Jestem pewien, że dojdzie. Nie mogę zdradzić ci źródła, ale możesz wierzyć mi na słowo, naprawdę.

Oczywiście, że chciałbyś tam polecieć. Mógłbyś zobaczyć się z żoną, a jeśli nie z nią, to z dzieckiem.

Fisher poruszył się niespokojnie. Wydawało mu się, że połowę swojego życia spędził na próbach zapomnienia o tych oczach. Martena ma teraz sześć lat, mówi cichym, stanowczym głosem — jak Rosanna. Widzi poprzez ludzi — jak Rosanna.

— Mówisz bzdury, Garand — powiedział. — Nawet gdyby doszło do takiego lotu, dlaczego mieliby mnie zabrać? Wzięliby specjalistów z tej czy innej dziedziny. Poza tym Stary dopilnuje, żebym nie znalazł się w pobliżu. Pozwolił mi wrócić do Biura i przydzielił mi nawet zadania, ale nie zapomina o niepowodzeniach, a ja zawiodłem go na Rotorze.

— Tak, ale właśnie o to chodzi. Dlatego jesteś specjalistą. Jeśli ma zamiar rozprawić się z Rotorem, jak mógłby nie uwzględnić jedynego Ziemianina, który mieszkał tam przez cztery lata? Kto lepiej od ciebie rozumie Rotora i kto lepiej od ciebie wie, jak się z nim dogadać? Poproś o spotkanie. Wykaż mu to czarno na białym, ale pamiętaj, że nie wiesz nic o hiperwspomaganiu. Mów tylko o możliwościach, używaj trybu przypuszczającego. I nie wciągaj mnie w to w żaden sposób. Ja również nic nie wiem.

Fisher zmarszczył czoło w zamyśleniu. Czy to możliwe? Bał się nawet mieć nadzieję.

Następnego dnia, gdy Fisher ciągle zastanawiał się nad ryzykiem związanym z prośbą o spotkanie» z Tanayamą, decyzja została podjęta bez jego udziału. Wezwano go.

Zwykły agent rzadko bywa wzywany przez dyrektora. Jest wielu zastępców zajmujących się agentami. A jeśli już do zwykłego agenta zostanie skierowane wezwanie do Starego, zawsze oznacza to złe wieści. Krile Fisher z ponurą rezygnacją przygotował się na otrzymanie skierowania na stanowisko inspektora w fabryce nawozów.

Tanayamą spojrzał na niego zza biurka. Przez ostatnie trzy lata, które upłynęły od odkrycia Sąsiedniej Gwiazdy, Fisher widywał dyrektora bardzo rzadko i niezwykle krótko, jednak nie zauważył żadnych zmian w wyglądzie Japończyka. Tanayamą był jak zwykle mały i pokręcony, i trudno było wyobrazić sobie, co jeszcze może ulec zmianie w jego postawie. Nie zmieniła się także ostrość jego spojrzenia ani ponury grymas na ustach. Niewykluczone, że miał na sobie to samo ubranie, które nosił przed trzema laty. Nie wypadało pytać.

Powitał go ten sam ostry, zgrzytliwy głos, jednak zaskoczył go ton: wydawało się to nieprawdopodobne, ale w świetle ostatnich wydarzeń astronomicznych, Tanayamą miał zamiar udzielić mu pochwały.

— Fisher, dobrze się spisałeś. Chcę, żebyś usłyszał to ode mnie — powiedział Tanayamą swoim dziwnym, mimo to miłym dla ucha planetarnym angielskim.

Fisher stojąc przed dyrektorem (nie poproszono go, by usiadł) usiłował powstrzymać uśmiech zadowolenia.

— Nie mogę zorganizować ci święta państwowego z tej okazji — powiedział Tanayamą — ani parady laserowej czy holograficznej procesji. Nie pozwala na to natura naszej pracy. Mogę ci tylko pogratulować.

— To mi wystarczy, dyrektorze — odpowiedział Fisher. — Dziękuję panu.

Tanayamą spoglądał na niego swoimi wąskimi oczami. W końcu powiedział:

— Czy to wszystko, co chcesz mi zakomunikować? Żadnych pytań?

— Przypuszczam, dyrektorze, że powie mi pan to, co powinienem wiedzieć.

— Jesteś agentem, zdolnym agentem. Czy znalazłeś coś dla siebie?

— Nic, dyrektorze. Nie szukam niczego oprócz tego, co przewidują instrukcje.

Tanayama kiwnął głową.

— Prawidłowa odpowiedź, lecz mnie interesują nieprawidłowe odpowiedzi. Na co wpadłeś?

— Jest pan zadowolony ze mnie, dyrektorze. Tłumaczę to sobie w ten sposób, że być może udało mi się dostarczyć jakieś pożyteczne dla pana informacje.

— Pożyteczne pod jakim względem?

— Sądzę, że nie ma nic bardziej pożytecznego dla pana, niż technologia hiperwspomagania.

Tanayama otworzył usta i powiedział cicho „Ah-h-h.”

— I co dalej? Zakładając, że jest tak jak mówisz, co mamy robić dalej?

— Polecieć do Sąsiedniej Gwiazdy. Odnaleźć Rotora.

— I nic poza tym? To wszystko, co mamy zrobić? Nie patrzysz dalej w przyszłość?

W tym momencie Fisher postanowił zagrać va banque. Kolejna okazja może się nie zdarzyć.

— Jest jeszcze coś. Kiedy pierwszy ziemski statek opuści Układ Słoneczny, za pomocą hiperwspomagania, ja będę na jego pokładzie.

Zanim jeszcze dokończył to zdanie, wiedział, że przegrał — a przynajmniej nie dane było mu wygrać. Twarz Tanayamy pociemniała.

— Siadaj! — wypowiedziane to było ostrym, rozkazującym tonem.

Fisher usłyszał dźwięk zbliżającego się krzesła, którego prymitywny skomputeryzowany silnik zareagował na słowa Tanayamy.

Usiadł, nie sprawdziwszy nawet, czy krzesło rzeczywiście stoi za nim. Nie chciał obrazić Tanayamy niepotrzebnym gestem, a przynajmniej nie w tej chwili.

— Dlaczego chcesz być na pokładzie statku? — zapytał dyrektor. Fisher z trudem panował nad swoim głosem.

— Mam żonę na Rotorze.

— Żonę, którą opuściłeś przed pięcioma laty. Sądzisz, że powita cię z otwartymi ramionami?

— Mam także dziecko, dyrektorze.

— Dziewczynkę, która miała rok, gdy odjechałeś. Czy myślisz, że ona pamięta o ojcu? Że ty w ogóle ją obchodzisz?

Fisher milczał. Sam wielokrotnie zadawał sobie te pytania. Tanayama odczekał jeszcze chwilę, a później dodał:

— Nie będzie lotu na Sąsiednią Gwiazdę. Nie będzie statku, który mógłby cię zabrać. Fisher ponownie powstrzymał grymas zaskoczenia.

— Proszę o wybaczenie, dyrektorze. Nie powiedział pan, że mamy hiperwspomaganie. Powiedział pan „Zakładając, że jest tak jak mówisz…” Powinienem był zwrócić uwagę na dobór słów.

— Tak, powinieneś był. Zawsze należy to robić. Niemniej jednak, mamy hiperwspomaganie. Możemy poruszać się w przestrzeni tak jak zrobił to Rotor. A przynajmniej będziemy mogli, gdy zbudujemy statek o odpowiedniej konstrukcji i w pełni sprawny, co zajmie nam jakieś rok lub dwa. A co potem? Czy poważnie sugerujesz lot ku Sąsiedniej Gwieździe?

— Jest to jakaś opcja, dyrektorze — powiedział ostrożnie Fisher.

— Całkowicie nieprzydatna. Myśl, człowieku! Sąsiednia Gwiazda znajduje się w odległości ponad dwóch lat świetlnych. Bez względu na to, jak zręcznie uda się posłużyć hiperwspomaganiem. lot zajmie nam więcej niż dwa lata. Nasi teoretycy przewidują, też pomimo tego, iż hiperwspomaganie pozwala statkowi na osiąganie szybkości większej od szybkości światła przez krótkie okresy czasu — im większa szybkość, tym krótszy okres — to rezultat końcowy jest taki, że statek nie osiągnie żadnego punktu w przestrzeni szybciej, niż zrobiłby to promień świetlny, gdyby statek i promień wyruszyły z tego samego punktu początkowego.

— Jeśli tak jest…

— Jeśli tak jest, to oznacza to, że musiałbyś przebywać na małej powierzchni z tymi samymi ludźmi przez ponad dwa lata. Czy sądzisz, że wytrzymałbyś? Wiesz doskonale, że małe statki nigdy nie podróżowały daleko. My zaś potrzebujemy Osiedla — struktury wystarczająco dużej, by zapewnić rozsądne środowisko da pasażerów, jak Rotor. Ile czasu zajmie nam budowa Osiedla?

— Trudno mi powiedzieć, dyrektorze.

— Dziesięć lat? Zakładając, że wszystko pójdzie zgodnie z planem i nie zdarzą się żadne opóźnienia czy nieszczęścia. Pamiętaj, że nie budowaliśmy Osiedli od ponad stu lat. Wszystkie nowe Osiedla zostały skonstruowane przez inne Osiedla. Jeśli nagle rozpoczniemy prace konstrukcyjne, zwrócimy na siebie uwagę wszystkich istniejących już Osiedli, a tego chcemy uniknąć. I wreszcie, gdy zbudujemy już nasze Osiedle, wyposażymy je w hiperwspomaganie i wyślemy w ponad dwuletnią podróż ku Sąsiedniej Gwieździe, co stanie się po przylocie na miejsce? Nasze Osiedle będzie łatwym celem do zniszczenia, jeśli Rotor ma statki wojenne, a z pewnością będzie miał. Rotor będzie miał więcej statków wojennych niż nasze podróżujące Osiedle. Oni są już na miejscu od trzech lat i będą tam jeszcze dwanaście zanim my się dostaniemy. Gdy tylko nas zobaczą, rozwalą Osiedle w drobny pył.

— W takim razie, dyrektorze…

— Koniec zgadywania, agencie Fisher. W takim razie musimy dysponować rzeczywistym nośnikiem hiperprzestrzennym, który zapewni nam przenoszenie się na dowolną odległość w dowolnie krótkim okresie czasu.

— Proszę o wybaczenie, dyrektorze, ale czy to jest możliwe? Nawet w teorii?

— Nie naszą rolą jest decydowanie o tym. Potrzebujemy naukowców, którzy zajmą się tą sprawą, a niestety nie mamy ich. Już od ponad stu lat największe umysły ziemskie przenoszą się do Osiedli. Musimy zawrócić ten odpływ. Dokonamy inwazji Osiedli — oczywiście nie dosłownie — i przekonamy najlepszych fizyków i inżynierów, by wrócili na Ziemię. Możemy im wiele zaoferować, ale trzeba to zrobić ostrożnie. Nie możemy działać zbyt otwarcie, rozumiesz, bo inne Osiedla mogą nas uprzedzić. Tak. a teraz…

Przerwał i przyjrzał się uważnie Fisherowi. Fisher poruszył się niespokojnie i powiedział:

— Tak. dyrektorze?

— Mam na oku pewnego fizyka, T. A. Wendel. Mówią mi, że to najlepszy hiperspecjalista w całym Układzie Słonecznym…

— Hiperspecjaliści odkryli na Rotorze hiperwspomaganie — Fisher nie mógł powstrzymać się przed nadaniem swojemu głosowi pewnej oschłości.

Tanayama zignorował to.

— Odkrycia dokonywane są dzięki szczęśliwym zbiegom okoliczności — powiedział. — Mniej zdolni mogą wyrwać się do przodu, podczas gdy geniusze ciągle badają podstawy. Często zdarzało się tak w historii. Poza tym, jak się w końcu okazało. Rotor dysponował jedynie hiperwspomaganiem, napędem dającym szybkość światła. A ja chcę mieć napęd przewyższający szybkość światła, znacznie przewyższający szybkość światła. I chcę Wendel.

— Chce pan, żebym go sprowadził?

— Ją. To kobieta. Tessa Anita Wendel z Adelii.

— Ach tak?

— Dlatego chcemy, żebyś ty wykonał to zadanie. Kobiety… — Tanayama wydawał się rozbawiony, chociaż nie świadczył o tym jego wyraz twarzy —…nie potrafią ci się oprzeć.

Fisher przyjął to z kamienną twarzą.

— Pozwolę sobie nie zgodzić się z tą opinią, dyrektorze. Nigdy ni się tak nie wydawało i nadal mi się tak nie wydaje.

— Raporty twierdzą coś innego, a zresztą to nie ma znaczenia. Wendel jest kobietą w średnim wieku, ma ponad czterdzieści lat. dwukrotnie rozwiedziona. Nie powinieneś mieć z nią kłopotów.

— Mówiąc szczerze, panie dyrektorze, zadanie to jest dla mnie niesmaczne. Czy w tych warunkach mógłby przyjąć je jakiś inny agent?

— Ale ja chcę ciebie. Jeśli obawiasz się, że straciłeś swój nieodparty urok i umiejętności nawiązywania romansów, i że odejdziesz ją z odrazą na twarzy i skrzywionym nosem, to pozwól, że coś ci przypomnę, agencie Fisher. Zawiodłeś nas na Rotorze, lecz twoja praca po powrocie częściowo zrekompensowała te straty. Masz szansę zrekompensować je całkowicie. Jeśli jednak nie sprowadzisz tej kobiety, zawiedziesz nas o wiele bardziej niż na rotorze i nic nie zdoła zrekompensować tej porażki. Nie chcę byś w swych poczynaniach kierował się wyłącznie strachem, powiem ci więc coś jeszcze: sprowadź nam Wendel, a kiedy zbudujemy statek superluminarny i wyruszymy ku Sąsiedniej Gwieździe, ty znajdziesz się na jego pokładzie, jeśli będziesz sobie życzył.

— Postaram się nie zawieść — powiedział Fisher. — I zrobiłbym tak bez względu na strach czy spodziewaną nagrodę.

— Wspaniała odpowiedź! — powiedział Tanayama, pozwalając sobie na lekki uśmiech. — Potrafisz się znaleźć.

Fisher wyszedł zdając sobie sprawę, że wysłano go na najważniejszy połów w jego życiu.



Загрузка...