Rozdział 29 WRÓG



Ranay D’Aubisson — jak wszyscy mieszkańcy Kopuły Erytro — odwiedzała co jakiś czas Rotora. Potrzebowała — jak wszyscy — odpoczynku, domu, powrotu do korzeni, oddechu przed kolejnym okresem wytężonej pracy.

Tym razem jednak D’Aubisson „poleciała na górę” (w ten sposób określano zazwyczaj podróż na Rotora) nieco wcześniej niż pierwotnie planowała. Wezwał ją do siebie komisarz Pitt. Siedziała teraz w biurze Janusa przyglądając się swoimi nawykłymi do obserwacji oczami postarzałej twarzy komisarza. Po raz ostatni widziała go przed kilku laty — jej obowiązki zawodowe nie wymagały oczywiście częstych kontaktów z Pittem.

Jego głos oparł się upływowi czasu — był silny i ostry jak niegdyś. Nie dostrzegała również żadnych zmian w sprawności psychicznej.

— Otrzymałem pani raport — zaczął Pitt — dotyczący incydentu, który wydarzył się poza Kopułą. Doceniam pani ostrożność w ocenie sytuacji. Teraz jednak rozmawiamy prywatnie, poza protokołem. Chciałbym dokładnie wiedzieć, co przydarzyło się Genarrowi? Ten pokój jest izolowany tarczą dźwiękochłonną, może pani mówić swobodnie.

— Mój raport — powiedziała sucho D’Aubisson — ostrożny w sformułowaniach — jak był pan łaskaw zauważyć — jest wyczerpujący i prawdziwy. Nie wiemy, co przydarzyło się dowódcy Genarrowi. Badanie mózgu wykazało, co prawda, pewne zmiany, były one jednak bardzo niewielkie i nie odpowiadały niczemu, z czym zetknęliśmy się w przeszłości. Poza tym nie były to zmiany chroniczne. Po jakimś czasie cofnęły się, szybko i zdecydowanie.

— Jednak coś się stało.

— O tak, na tym właśnie polega nasz problem. Nie możemy wyjść poza owo „coś”.

— Jakaś forma Plagi?

— Żaden z wcześniejszych zbadanych symptomów nie wystąpił w tym przypadku.

— Ale w pierwszym okresie pojawienia się Plagi metody badania mózgu byty bardzo prymitywne. W przeszłości mogliście nie zwrócić uwagi na symptomy, które zbadaliście teraz. Być może mamy więc do czynienia z lekkim przypadkiem Plagi?

— Zawsze można tak powiedzieć, nie mamy jednak żadnych dowodów, że to, co mówimy, jest prawdą, poza tym Genarr zachowuje się obecnie zupełnie normalnie.

— Wygląda normalnie, ale nie możemy mieć pewności, że nie będzie nawrotu choroby.

— Ani pewności, że będzie.

Na twarzy komisarza pojawił się wyraz zniecierpliwienia.

— Stara się pani przegadać mnie, D’Aubisson? Obydwoje wiemy doskonale, że funkcja, jaką sprawuje Genarr, ma olbrzymie znaczenie. Sytuacja w Kopule jest zawsze niepewna, ponieważ nigdy nie. wiemy, czy Plaga uderzy, a jeśli tak, to kiedy? Wartość Genarra polegała na tym, że wydawał się odporny na Plagę, teraz natomiast trudno mówić o jakiejkolwiek odporności. Coś się stało i musimy być przygotowani do zmiany na stanowisku dowódcy.

— Ta decyzja zależy od pana, komisarzu. Zmiana na stanowisku dowódcy nie może być jednak podyktowana względami medycznymi.

— Obserwuje go pani, mam nadzieję? Proszę pamiętać, że zmiana może okazać się konieczna.

— Nie zapominam o swoich obowiązkach.

— To dobrze. Tym bardziej, że w przypadku zmiany, pani kandydatura brana jest pod uwagę.

— Moja kandydatura? — na twarzy D’Aubisson pojawił się błysk podniecenia, którego nie potrafiła ukryć w porę.

— Tak, dlaczego nie? Powszechnie wiadomo, że nigdy nie byłem zbyt entuzjastycznie nastawiony do projektu kolonizacji Erytro. Zawsze uważałem, że ludzkość powinna zachować jak największą zdolność do przemieszczania się, zamiast dawać się schwytać w pułapkę i niewolę dużej planety. Niemniej jednak doszedłem do wniosku, że postąpimy mądrze kolonizując planetę nie jako przyszłą siedzibę dla naszej populacji, lecz jako potencjalne źródło surowców, zaplecze materialne dla Rotora… Coś takiego jak Księżyc w Układzie Słonecznym. Ale moje plany na nic się nie zdadzą, jeśli nad naszymi głowami ciągle będzie wisiała groźba Plagi, prawda?

— Zgadza się, komisarzu.

— Naszym podstawowym zadaniem na początku jest rozwiązanie tego problemu. Nigdy nam się to nie udało. Plaga co prawda cofnęła się i my zaakceptowaliśmy ten fakt, jednak ostatnie wydarzenia świadczą o tym, że niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło. Bez względu na to, czy Genarr zapadł na Plagę, czy nie, chcę, żeby ta sprawa stała się dla nas kwestią największej uwagi. Pani naturalnie stanie na czele całego projektu.

— Chętnie podejmę się tego zadania. Będę oczywiście robiła to, co robię do tej pory, jednak ze znacznie poszerzonymi uprawnieniami. Natomiast nie jestem przekonana, co do tego, czy powinnam zostać dowódcą Kopuły Erytro.

— Jak. słusznie pani zauważyła wcześniej, ta decyzja należy do mnie. Rozumiem, że nie odmówiłaby pani przyjęcia tego stanowiska, gdyby zostało ono pani zaproponowane?

— Nie, komisarzu, byłby to dla mnie zaszczyt.

— Tak, jestem pewny — powiedział sucho Pitt. — A co stało się z dziewczyną?

D’Aubisson zdziwiła się tą nagłą zmianą tematu.

— Dziewczyną? — wyjąkała.

— Tak, z dziewczyną, która była z Genarrem poza Kopułą, tą, która zdjęła skafander ochronny.

— Z Marleną Fisher?

— Tak, tak się nazywa. Co się z nią stało? D’Aubisson zawahała się.

— Nic, dlaczego komisarzu?

— Ja teraz zadaję pytania. Czytałem pani raport i nic, absolutnie nic?

— Nic, tak przynajmniej wykazało badanie mózgu i wszystkie inne badania.

— Chce pani powiedzieć, że Genarr ubrany w skafander ochronny stracił przytomność, a dziewczyna, ta Marlena Fisher, która zdjęła skafander, wyszła z tego bez szwanku?

— Tak, o ile wiem, to tak — powiedziała oburzona D’Aubisson.

— Czy nie sądzi pani, że jest to nieco dziwne?

— Ona w ogóle jest dziwną dziewczyną. Jej badanie mózgu…

— Znam wyniki jej badania mózgu. Wiem także, że posiada dosyć specyficzne zdolności. Zauważyła je pani?

— O tak, oczywiście.

— I co pani o nich sądzi? Czyta myśli czy coś w tym rodzaju…

— Nie, komisarzu. To jest niemożliwe. Telepatia to wymysł fantastów. Chociaż z drugiej strony, cała sprawa byłaby znacznie prostsza, gdyby chodziło tu o odczytywanie myśli. Myśli można kontrolować.

— Jakie w takim razie niebezpieczeństwo kryje się w tym wszystkim?

— Ona bez wątpienia odczytuje język ciała, który nie poddaje się żadnej kontroli. Ruchy mówią same za siebie — powiedziała to gorzkim tonem, który Pitt natychmiast zauważył.

— Doświadczyła pani tego osobiście? — zapytał.

— Oczywiście — odrzekła ponuro D’Aubisson. — Nie można przejść w jej pobliżu nie doświadczając na własnej kórze efesktów jej zdolności.

— Tak, ale co konkretnie zaszło?

— W sumie nic istotnego, lecz było to raczej denerwujące doświadczenie — D’Aubisson zaczerwieniła się i zacisnęła wargi, tak jak gdyby chciała sprzeciwić się poleceniu zrelacjonowania wydarzenia. Po chwili jednak wyszeptała ze złością: — Po zbadaniu przeze mnie dowódcy Kopuły Genarra, Marlena zadała mi pytanie dotyczące jego stanu zdrowia. Odpowiedziałam jej, że nic mu nie grozi, i że wkrótce wstanie z łóżka.

Wtedy zapytała mnie: „Dlaczego odczuwa pani rozczarowanie?” Zaskoczyło mnie to, ale odpowiedziałam jej tak: „Nie jestem rozczarowana. Jestem zadowolona.” Na to ona: „Lecz pani jest rozczarowana. To dla mnie jasne. Jest pani także niecierpliwa”.

Wtedy po raz pierwszy zetknęłam się z czymś takim, chociaż wcześniej słyszałam już o tym od innych, mimo to postanowiłam stawić jej czoła: „Dlaczego wydaje ci się, że jestem niecierpliwa? Z jakiego powodu?”

Spojrzała na mnie tymi swoimi wielkimi, ciemnymi, niepokojącymi oczyma i powiedziała: „To dotyczy wujka Sievera…”

— Wujka Sievera? — przerwał jej Pitt. — Oni są rodziną?

— Nie. To taki afektowany sposób mówienia. W każdym razie zakończyła to tak: „To dotyczy wujka Sievera i wydaje mi się, że pani pragnie zastąpić go na stanowisku dowódcy Kopuły.” Usłyszawszy to odwróciłam się i odeszłam.

— Co pani czuła w tym momencie? — zapytał Pitt.

— Jak to co? Byłam wściekła oczywiście.

— Dlatego, że kłamała, czy dlatego, że miała rację?

— No cóż, w pewien sposób…

— Nie, nie. Bez owijania w bawełnę, pani doktor. Kłamała czy miała rację? Czy była pani rozczarowana powrotem do zdrowia Genarra w takim stopniu, że dziewczyna mogła to zauważyć, czy po prostu wymyśliła to sobie?

D’Aubisson odpowiedziała z wielką niechęcią:

— Zdaje się, że wyczuła coś, co rzeczywiście mogło mieć miejsce — spojrzała na Pitta z rozdrażnieniem. — Jestem tylko człowiekiem i jak każdy człowiek kieruję się niekiedy impulsami. Sam pan przed chwilą powiedział, że rozważana jest możliwość zaproponowania mi tego stanowiska, co oznacza, że prawdopodobnie nadaję się do jego pełnienia.

— Myli się pani co do ducha, jeśli nie do litery… — powiedział Pitt bez uśmiechu. — Zastanówmy się… Mamy oto do czynienia z małą kobietą, ciekawą, a raczej dziwną osobą — co potwierdza zarówno badanie mózgu, jak i jej zachowanie — która w dodatku jest prawdopodobnie odporna na Plagę. Wydaje mi się, że istnieje jakiś związek pomiędzy jej charakterystyką neurologiczną a odpornością. Czy nie można by jej wykorzystać jako narzędzia w badaniach nad Plagą?

— Nie umiem odpowiedzieć, ale sądzę, że jest to dopuszczalne.

— Czy nie należałoby tego sprawdzić?

— Być może, ale jak?

— Pozwolić jej wystawiać się na działanie Erytro — powiedział cicho Pitt.

— Ona niczego bardziej nie pragnie — odpowiedziała zamyślona D’Aubisson — i z tego, co wiem, dowódca Genarr jest po jej strome.

— Wspaniale. W takim razie pani zadba o zaplecze medyczne.

— Rozumiem. A jeśli zapadnie na Plagę?

— Musimy pamiętać, że rozwiązanie problemu jest ważniejsze niż dobro poszczególnej jednostki. Przed nami świat do zdobycia,za który być może przyjdzie nam zapłacić smutną, lecz konieczną cenę.

— A jeśli Marlena zachoruje i jej przypadek nie pomoże nam zrozumieć przyczyn Plagi i nie wskaże ewentualnych środków zaradczych?

— Musimy się liczyć z takim ryzykiem — powiedział Pitt. — Równie dobrze może nie zachorować — a to także powinno stać się cennym materiałem do badań, kto wie, może nawet przełomem w naszym podejściu do zagadnienia. W takim wypadku wygramy bez strat.

Gdy D’Aubisson opuściła biuro komisarza i udała się do swojej kwatery, Pitt pozwolił sobie na stwierdzenie, że został śmiertelnym wrogiem Marleny Fisher. Prawdziwym zwycięstwem dla komisarza Rotora byłoby zniszczenie Marleny i brak postępów w badaniach nad Plagą. Za jednym zamachem pozbyłby się niewygodnej dziewczyny, która w przyszłości może rodzić sobie podobnych, i równie niewygodnego świata, na którym kiedyś mogłaby powstać nieciekawa cywilizacja — nieruchoma i zależna od planety jak cywilizacja ziemska.

Cała trójka siedziała razem w Kopule Erytro: ostrożny Siever Genarr, bardzo przejęta Eugenia Insygna i zniecierpliwiona Marlena Fisher.

— Pamiętaj, Marleno — powiedziała Insygna — nie wpatruj się w Nemezis. Wiem, że ostrzegano cię przed podczerwienią, chodzi jednak o to, że Nemezis jest gwiazdą średniej jasności i od czasu do czasu na jej powierzchni mają miejsce wybuchy białego światła. Trwają około minuty lub dwóch, ale to wystarczy, żeby naruszyć siatkówkę. Poza tym nigdy nie wiadomo, kiedy nastąpi taki wybuch.

— Astronomowie też tego nie wiedzą? — zapytał Genarr.

— Jeszcze nie. Wybuchy są jednym z bardziej chaotycznych aspektów natury. Nie udało nam się jeszcze odkryć praw rządzących gwiezdnymi turbulencjami. Niektórzy twierdzą nawet, że nigdy nie uda nam się odkryć takich praw. Są zbyt kompleksowe.

— To ciekawe — powiedział Genarr.

— Tak. Wybuchy są bardzo potrzebne. Trzy procent energii na powierzchni Erytro pochodzi właśnie z wybuchów.

— Czy to dużo?

— Bardzo dużo. Bez wybuchów Erytro byłaby niemal lodowata, a w każdym razie nie nadawałaby się do zamieszkania. Natomiast na Rotorze wybuchy przysparzają niemało kłopotów. Osiedle musi dostosowywać swoje zapotrzebowanie na światło za każdym razem, gdy na Nemezis pojawia się biała plama, a oznacza to wzmocnienie pola absorpcyjnego cząstek.

Martena przyglądała się im po kolei, a w końcu przerwała dyskusję z nutą zniecierpliwienia w głosie:

— Jak długo macie jeszcze zamiar wymieniać uwagi? Wiem, że chcecie odwlec decydujący moment, ale to nie ma sensu.

— Dokąd pójdziesz tam na zewnątrz? — zapytała pospiesznie Insygna.

— Będę gdzieś w okolicy. Pójdę nad tę rzekę czy strumień, czy cokolwiek to jest.

— Dlaczego?

— Bo jest tam ciekawie. Woda płynie po otwartej przestrzeni i nie widać ani jej początku, ani końca. Wiadomo tylko, że nikt jej nie pompuje z powrotem tam, skąd się wzięła.

— Ależ pompuje — powiedziała Insygna. — Robi to ciepło Nemezis.

— To się nie liczy. Nie robią tego ludzie. Chcę tylko postać tam i popatrzeć.

— Zabraniam ci picia tej wody — głos Insygny był teraz szorstki.

— Wcale nie mam takiego zamiaru. Mogę wytrzymać godzinę bez picia. Jeśli będę głodna albo spragniona — albo cokolwiek — to wrócę. Robisz problemy z niczego.

Genarr uśmiechnął się.

— Twoja matka wierzy w skuteczność obiegów zamkniętych.

— Oczywiście, a dlaczego miałabym nie wierzyć? Siever uśmiechnął się jeszcze szerzej.

— Wiesz, Eugenio, wydaje mi się, że życie w Osiedlach całkowicie zmieniło ludzkość. Konieczność przetwarzania wydalanych przez nas odpadów stała się niemal tak istotna jak samo oddychanie. Na Ziemi wyrzucaliśmy wszystko na zewnątrz, zakładając, że przyroda zrobi za nas resztę. Oczywiście nie zawsze tak było.

— Genarr — powiedziała Insygna — jesteś niepoprawnym marzycielem. Ludzie z konieczności wytworzyli dobre nawyki, ale założę się, że gdyby znikła konieczność, stare przyzwyczajenia znowu wzięłyby górę. Zawsze łatwiej się spada niż wspina. Nazywa się to drugim prawem termodynamiki. Gdybyśmy kiedykolwiek mieli skolonizować Erytro, to zapewniam cię, że wkrótce cala planeta pokryłaby się górą śmieci.

— Nieprawda — powiedziała Marlena.

— Dlaczego tak uważasz, kochanie? — zapytał zaciekawiony Ge-narr.

— Bo to nieprawda i już — odpowiedziała uparcie Marlena. -A teraz czy mogę wreszcie wyjść?

Genarr spojrzał na Insygnę i powiedział:

— Chyba możemy jej na to pozwolić, Eugenio. Nie powinniśmy dłużej tego odwlekać. Ranay D’Aubisson, która właśnie wróciła z Rotora, powiedziała mi, że przejrzała wczoraj wszystkie wyniki badań Marleny i że brak w nich jakichkolwiek zmian — jeśli więc to o czymś świadczy, to Marlenie rzeczywiście nic nie grozi na Erytro.

Martena, która stała już niemal w drzwiach gotowa do wejścia do śluzy powietrznej, odwróciła się nagle.

— Poczekaj, wujku Sieverze. Prawie zapomniałam. Musisz uważać na tę D’Aubisson.

— Dlaczego? Jest wspaniałym neurofizykiem.

— Nie o to chodzi. Była zadowolona, kiedy ty leżałeś chory po naszym wyjściu, a potem rozczarowana, kiedy szybko wydobrzałeś.

Insygna, która wyglądała na zaskoczoną, zapytała automatycznie:

— Skąd wiesz?

— Bo wiem.

— Nie rozumiem, Sieverze. Wydawało mi się, że twoje stosunki z D’Aubisson są bardziej niż poprawne.

— Tak, to prawda. Nasze stosunki są doskonałe. Nigdy nie było między nami żadnych konfliktów. Ale jeśli Marlena mówi…

— Czy Marlena nie może się mylić?

— Nie mylę się — odpowiedziała natychmiast Marlena.

— Jestem pewny, że masz rację — powiedział Genarr, a potem zwrócił się do Insygny: — D’Aubisson jest bardzo ambitną kobietą. Gdyby coś mi się stało, logicznie rzecz biorąc, ona powinna zostać moim następcą. Posiada duże doświadczenie i z pewnością najlepiej zna się na Pladze. Co więcej, jest starsza ode mnie i być może uważa, że zostało jej już niewiele czasu. Nie mogę jej winić za to, że chce zostać dowódcą, ani za to, że rosło w niej serce, gdy byłem chory. Być może nawet nie zdaje sobie sprawy z własnych pragnień i uczuć.

— Doskonale zdaje sobie z nich sprawę — powiedziała ponuro Martena. — Jest w pełni świadoma tego, co chce, i wie, co w związku z tym czuje. Uważaj na nią, wujku Sieverze.

— Postaram się. Jesteś gotowa?

— Oczywiście.

— Dobrze. W takim razie odprowadzę cię do śluzy. Chodź z nami Eugenio i przestań mieć taką grobową minę. I stało się tak, że Martena wyszła na powierzchnię Erytro. Po raz pierwszy sama, nie mając na sobie skafandra.

Według czasu ziemskiego było to 15 stycznia 2237 roku, o godzinie 21:20. Według czasu Erytro było to rankiem.



Загрузка...