Rozdział 34 BLISKOŚĆ



— Wspaniale — powiedziała Tessa Wendel. — Wspaniale, wspaniale, wspaniale.

Ręką wykonała gest jakby przybijała coś do ściany.

— Wspaniale.

Krile Fisher wiedział, o czym mówiła. Dwukrotnie — za każdym razem w odwrotnych kierunkach — przeszli przez hiperprzestrzeń. Dwukrotnie widzieli, jak zmienia się położenie gwiazd. Dwukrotnie odszukiwali Słońce — nieco bledsze za pierwszym razem i jaśniejsze za drugim. Krile czuł się teraz jak wilk morski pływający po wszystkich oceanach hiperprzestrzeni.

— Mam nadzieję, że Słońce nam nie przeszkadza — powiedział.

— Przeszkadza, ale dokładnie tak, jak powinno, dokładnie tak, jak obliczyliśmy. Fizyczna obecność Słońca jest także psychologicznie uzasadniona — wiesz, o co mi chodzi?

Fisher postanowił odegrać rolę adwokata diabła.

— Słońce jest daleko, prawda? Efekt grawitacyjny musi być bliski zeru.

— Owszem — odpowiedziała Tessa. — Ale „bliski zeru” to nie to samo co zero. Efekt jest w dalszym ciągu wielkością mierzalną. Dwukrotnie przeszliśmy przez hiperprzestrzeń: za pierwszym razem nasza droga pozorna przebiegała ukośnie do Słońca, za drugim razem wyszliśmy pod innym kątem. Wu obliczył wszystko bardzo dokładnie. Nasza droga odpowiadała jego obliczeniom do ostatniego miejsca po przecinku. Ten człowiek jest geniuszem! Robi takie skróty w programach komputerowych, o jakich ci się nie śniło.

— Na pewno — zamruczał Fisher.

— Wszystko jest teraz jasne, Krile. Dolecimy do Sąsiedniej Gwiazdy już jutro. A nawet dzisiaj, gdyby naprawdę zależało nam na czasie. Oczywiście nie wylądujemy zbyt blisko. Podpłyniemy sobie do Gwiazdy spokojnie — tak na wszelki wypadek. Poza tym nie znamy masy Sąsiedniej Gwiazdy na tyle, by ryzykować zbyt bliskie podejście. Nie chcemy zostać odepchnięci i wracać tam jeszcze raz — potrząsnęła głową z aprobatą. — Ten Wu! Bardzo jestem z niego zadowolona. Nawet nie umiem powiedzieć jak bardzo.

— Jesteś pewna, że to cię nie denerwuje? — zapytał ostrożnie Fisher.

— Denerwuje? Dlaczego? — spojrzała na niego zaskoczona. -Sądzisz, że powinnam być zazdrosna?

— No, nie wiem. Ale jeśli Chao-Li Wu zostanie okrzyknięty prawdziwym odkrywcą lotów superluminalnych. a tobie przypiszą tylko pewne podwaliny i w końcu zapomną cię…

— Och, Krile, to ładnie z twojej strony, że martwisz się o moją sławę, ale zapewniam cię. że nic jej nie grozi. Moja praca jest udokumentowana w najdrobniejszym szczególe. Podstawowe założenia matematyczne lotów superluminalnych są moje. Przyczyniłam się także do opracowania szczegółów technicznych, chociaż to inni zaprojektowali statek i im należy się chwała. Wu wprowadził poprawkę do podstawowych równań. Bardzo istotną poprawkę, bez której loty superluminalne byłyby praktycznie niemożliwe, ale jest to jedynie ostatni szlif na brylancie — a brylant jest mój.

— W porządku. Jeśli jesteś o tym przekonana, to nic mi więcej nie trzeba.

— Mówiąc szczerze, Krile, mam nadzieję, że Wu obejmie teraz kierownictwo nad całym projektem. Ja… mam już swoje najlepsze lata — w pracy naukowej, oczywiście — za sobą. Podkreślam, że dotyczy to wyłącznie pracy naukowej, Krile.

— Wiem — uśmiechnął się.

— Tak, w pracy naukowej jestem już z górki. Moja praca opierała się na drążeniu pomysłów, które miałam na studiach podyplomowych. Przez dwadzieścia pięć lat wyciągałam wnioski, i to już chyba koniec. Teraz potrzeba nam nowych pomysłów, całkowicie nowych myśli, zdobywania nowych terytoriów. A ja już się do tego nie nadaję.

— Nie doceniasz się, Tesso.

— To akurat nie było nigdy moim grzechem, Krile. Młodzi mają nowe pomysły, po to zresztą są na świecie. Cała rzecz nie polega wyłącznie na tym, że młodzi mają młode mózgi, ich mózgi są nowe. Wu posiada genom, który nigdy dotąd nie pojawił się w rasie ludzkiej. Posiada absolutnie nowe doświadczenia, które należą wyłącznie do niego. Może mieć nowe pomysły. Oczywiście opiera się na tym, co ja zrobiłam już wcześniej, i wiele zawdzięcza moim naukom. Jest moim uczniem, Krile, dzieckiem mojego intelektu. Wszystko, co zrobi, będzie dobrze świadczyło o mnie. Mam być zazdrosna? Jego zasługi są moimi zasługami… O co chodzi, Krile, nie wyglądasz na uszczęśliwionego?

— Cieszę się, gdy ty się cieszysz, Tesso, a mój wygląd nie ma tutaj nic do rzeczy. Problem polega na tym. że wydaje mi się, iż przedstawiasz mi teorię postępu naukowego, a przecież w historii nauki — i w ogóle w historii — zdarzały się przypadki zazdrości, nienawiści nauczycieli do uczniów za to, że byli od nich lepsi.

— Owszem. Mogłabym ci zacytować dziesiątki takich przykładów na dobry początek, ale są to wyjątki, a ja nie sądzę, by można było mnie do nich zaliczyć. Co nie znaczy, że kiedyś w przyszłości nie mogę zmienić zdania co do Wu i Wszechświata, ale na razie jest tak jak mówię i cieszę się z tego… Co to znowu?

Nacisnęła przełącznik odbioru na konsolecie. Natychmiast pojawiła się przed nimi trójwymiarowa, młoda twarz Merry Blankowitz.

— Kapitanie — powiedziała z wahaniem w głosie — prowadzimy tutaj pewną dyskusję, chcielibyśmy coś skonsultować.

— Coś nie w porządku ze statkiem?

— Nie. Dyskutujemy o strategii.

— Rozumiem. Nie musicie się tutaj meldować. Przejdę do sterowni.

Tessa wyłączyła odbiór.

— Blankowitz zazwyczaj nie mówi tak ponurym głosem — szepnął Fisher. — O co im chodzi?

— Nie ma zamiaru rozważać tego tutaj. Chodźmy, przekonamy się — gestem wskazała mu wyjście.

Cała trójka znajdowała się w sterowni. Siedzieli na fotelach, pomimo braku ciążenia. Zazwyczaj w takiej sytuacji zajmowali wygodne pozycje na ścianach, teraz widocznie chcieli nadać powagę własnym słowom. Nie chcieli również obrażać kapitana. Dobre obyczaje obowiązują także w stanie nieważkości.

Tessa nie lubiła braku ciążenia. Gdyby rzeczywiście chciała wymuszać swoją kapitańską wolę, rozkazałaby wprowadzenie statku w obrót wywołujący siłę odśrodkową, która daje przynajmniej złudzenie ciążenia. Wiedziała jednak, że obliczanie drogi statku było znacznie łatwiejsze, gdy nie brało się pod uwagę obrotów w stosunku do reszty Wszechświata, chociaż stała zmiana położenia obiektu wokół osi nie podnosiła poziomu trudności obliczeń do niebotycznych rozmiarów.

Mogła jednak obrazić w ten sposób osobę zajmującą się komputerem. Znów dobre obyczaje. Tessa zajęła miejsce. Fisher zauważył (z wewnętrznym uśmiechem), że siadając zakołysała się lekko. Pomimo swojej osiedlowej przeszłości, Tessa nie czuła się najlepiej w kosmosie. On sam (i tutaj znów uśmiechnął się wewnętrznie — tym razem z zadowoleniem), pomimo ziemskiego pochodzenia, poruszał się w stanie nieważkości tak, jak gdyby urodził się w nim.

Chao-Li Wu wziął głęboki oddech. Miał szeroką twarz, która pasowałaby do osoby o niskim wzroście, jednak Wu był wzrostu więcej niż przeciętnego, gdy stał. Miał ciemne, proste włosy, a jego oczy były niezwykle wąskie.

— Kapitanie — powiedział miękko.

— O co chodzi, Chao-Li? — zapytała Wendel. — Jeśli chcesz mi powiedzieć, że powstał jakiś błąd w programie komputerowym, to chyba cię uduszę.

— Nie, nie mamy żadnych problemów, kapitanie. Absolutnie żadnych. W rzeczy samej wszystko przebiega tak bezproblemowo. że czasami wydaje mi się, iż nasza misja dobiegła końca i powinniśmy wrócić na Ziemię. Chciałbym to zaproponować.

— Na Ziemię? — Tessa przerwała na chwilę, chciała pokazać jak bardzo jest zaskoczona. — Dlaczego? Nie wykonaliśmy jeszcze zadania.

— Wykonaliśmy, kapitanie — jego twarz pozbawiona była wyrazu. — Po pierwsze nie przedstawiono nam żadnego zadania. Opracowaliśmy praktycznie lot superluminalny a o to przecież chodziło, gdy opuszczaliśmy Ziemię.

— Wiem o tym. I co z tego?

— Nie mamy żadnych środków łączności z Ziemią. Jeśli polecimy teraz do Sąsiedniej Gwiazdy i coś nam się stanie, coś stanie się statkowi. Ziemia zostanie pozbawiona lotów superluminalnych, kto wie na jak długo. Może to poważnie wpłynąć na ewakuację ludności Ziemi w związku ze zbliżaniem się Sąsiedniej Gwiazdy. Wydaje mi się, że powinniśmy wrócić i wyjaśnić to. czego dokonaliśmy.

Wendel słuchała z ponurą miną.

— Rozumiem. A pan, Jarlow, jaki jest pański punkt widzenia? Henry Jarlow był wysokim blondynem o wiecznie skwaszonej twarzy. Widok jego melancholijnych oczu sprawiał, że wszyscy niewłaściwie oceniali jego charakter. Jarlow obdarzony był także długimi palcami (wcale nie delikatnymi), które potrafiły czynić cuda, pracując nad obwodami scalonymi komputerów i wszystkich innych urządzeń na pokładzie.

— Wydaje mi się, że Wu ma rację — powiedział Jarlow. — Gdybyśmy posiadali superluminalne środki łączności, przekazalibyśmy niezbędne informacje na Ziemię i polecieli dalej. To, co stałoby się z nami potem, nie miałoby już żadnego znaczenia dla ludzi, oprócz nas samych. Lecz jest jak jest i nie wolno nam siedzieć bezczynnie nad poprawką grawitacyjną.

— A pani, Blankowitz? — powiedziała cicho Tessa. Merry Blankowitz poruszyła się niespokojnie. Była niewielką, młodą kobietą o długich, ciemnych włosach, z grzywką obciętą równo tuż nad brwiami. Ze względu na fryzurę i delikatne kształty, a także szybkość ruchów, przypominała miniaturową Kleopatrę.

— Prawdę mówiąc, nie wiem — odrzekła. — Nie mam jednoznacznego zdania na ten temat. Mężczyźni przekonali mnie swoimi argumentami i chyba też uważam, że najbardziej istotną obecnie rzeczą jest przekazanie naszych informacji na Ziemię. Odkryliśmy coś naprawdę ważnego podczas tej podróży, a na Ziemi potrzeba lepszych statków, których komputery wezmą pod uwagę poprawkę grawitacyjną. Dzięki temu będziemy mogli wykonywać tylko jedno przejście pomiędzy Słońcem a Sąsiednią Gwiazdą, i to w dodatku pod działaniem silniejszych pół grawitacyjnych, a to oznacza starty bliżej Słońca i lądowanie bliżej Sąsiedniej Gwiazdy — unikniemy całych tygodni dryfowania na początku i końcu drogi. Wydaje mi się, że Ziemia powinna o tym wiedzieć.

— Rozumiem — powiedziała Tessa. — Cały problem polega na tym, że mądrze byłoby przekazać już w tej chwili poprawkę grawitacyjną na Ziemię. Wu, czy rzeczywiście jest to aż takie ważne, jak usiłujesz nam pokazać? Pomysł wprowadzenia poprawki nie przyszedł ci do głowy tutaj, na statku. Mówiłeś mi o nim kilka miesięcy temu — zastanowiła się przez chwilę — prawie rok temu.

— Mówiąc prawdę, nie przedyskutowaliśmy wtedy całej sprawy, kapitanie. Była pani zniecierpliwiona i jeśli dobrze sobie przypominam nie chciała mnie pani wysłuchać.

— Tak, przyznaję, że się pomyliłam. Ale ty spisałeś swoje uwagi. Poleciłam ci sporządzić formalny raport i obiecałam przeczytać go później — wyciągnęła rękę, jak gdyby pragnąc powstrzymać dalsze pretensje. — Wiem, że nigdy go nie przeczytałam, a nawet zapomniałam, że w ogóle go dostałam. Ale znając ciebie, Wu, wyobrażam sobie, że przygotowałeś się do kolejnej rozmowy na interesujący cię temat, przygotowałeś wszystkie możliwe wnioski i dowody matematyczne, prawda? Twój raport musi gdzieś być udokumentowany.

Wu zacisnął wargi, ale jego głos nie zmienił się ani na jotę.

— Tak, przygotowałem raport w formie luźnych rozważań i nie sądzę, aby ktokolwiek zwrócił na niego uwagę — podobnie jak pani kapitanie.

— Dlaczego nie? Nie każdy jest tak głupi jak ja, Wu.

— Nawet jeśli ktoś go przeczytał, to w dalszym ciągu nie wyszedł poza etap luźnych rozważań. Gdy wrócimy, będziemy mogli przedstawić dowód.

— Czytając rozważania prędzej czy później szuka się dowodu. Zawsze tak było w nauce.

— Szuka się — powiedział znacząco Wu.

— Ach, rozumiemy teraz, o co ci chodzi, Wu. Wcale nie martwisz się tym, że Ziemia zostanie pozbawiona lotów superluminalnych. Martwisz się tym, że ktoś inny odkryje twoją poprawkę grawitacyjną, czyż nie tak?

— Nie widzę w tym nic złego, kapitanie. Naukowiec ma prawo do uznania jego pierwszeństwa. Wendel nie wytrzymała:

— Zapomniałeś, że to ja dowodzę tym statkiem i podejmuję decyzje?

— Nie zapomniałem — odpowiedział Wu — ale nie znajdujemy się na osiemnastowiecznym galeonie. Jesteśmy przede wszystkim naukowcami i powinniśmy podejmować decyzje kolegialnie. Jeśli większość życzy sobie powrotu…

— Chwileczkę — przerwał mu ostrym tonem Fisher — zanim dokończysz to, co chciałeś powiedzieć, pozwolisz, że ja dodam kilka stów. Do tej pory milczałem, a jeśli mamy podejmować kolegialne decyzje, to chciałbym wyrazić swoją opinię. Czy mogę, kapitanie?

— Proszę — odpowiedziała Wendel prostując i zaciskając dłoń, tak jak gdyby miała zamiar kogoś udusić.

— Siedemset pięćdziesiąt lat temu — powiedział Fisher — Krzysztof Kolumb wypłynął z Hiszpanii na zachód. Dotarł do Ameryki, odkrył ją, chociaż sam nigdy się o tym nie dowiedział. Po drodze dokonał jeszcze jednego odkrycia, a mianowicie stwierdził, że odchylenie igły magnetycznej kompasu od północy, tak zwane „odchylenie magnetyczne”, zmienia się wraz z długością geograficzną. Było to bardzo ważne odkrycie i, w dodatku, było to pierwsze czysto naukowe odkrycie dokonane podczas morskiej wyprawy.

Ile ludzi — pytam — wie, że Kolumb odkrył odchylenie magnetyczne? Nikt, dokładnie nikt. Ile ludzi wie, że Kolumb odkrył Amerykę? Wszyscy. Przypuśćmy jednak, że Kolumb, odkrywszy odchylenie magnetyczne, zdecydował się w połowie podróży na powrót do domu po to, by przedstawić królowi Ferdynandowi i królowej Izabeli swój wniosek naukowy i domagać się uznania swojego pierwszeństwa w tej dziedzinie nawigacji. Oczywiście, jego odkrycie powitano by z uznaniem, lecz wkrótce monarchowie wysłaliby kolejną ekspedycję na zachód, tym razem pod dowództwem, powiedzmy, Ameriga Vespucciego, który tak czy inaczej odkryłby Amerykę. Któż pamiętałby, że Kolumb dokonał istotnego odkrycia związanego z kompasem? Nikt, dokładnie nikt. Kto wiedziałby o odkryciu Vespucciego? Wszyscy.

Tak więc pytam was, czy rzeczywiście chcecie wrócić? Odkrycie poprawki grawitacyjnej zostanie zapamiętane przez niewielu — zapewniam was — jako efekt uboczny lotów superluminalnych. Ale załoga następnej ekspedycji, która dotrze do Sąsiedniej Gwiazdy, zostanie okrzyknięta prawdziwymi odkrywcami, którzy pierwsi dokonali lotu superluminalnego do gwiazdy innej niż Słonce. Cała wasza trójka, a nawet ty, Wu, zasłużycie sobie na honorowe miejsce w przypisach.

Być może liczycie na to, że w nagrodę za odkrycie Wu znajdziecie się wśród załogi kolejnej ekspedycji, ale obawiam się, że grubo się mylicie. Problem polega na tym, że Igor Koropatsky, który jest dyrektorem Ziemiańskiej Rady Śledczej, i który oczekuje nas na Ziemi, jest szczególnie zainteresowany informacjami na temat Sąsiedniej Gwiazdy i jej systemu planetarnego. Koropatsky wybuchnie jak Krakatoa, gdy dowie się, że mieliśmy gwiazdę jak na dłoni i zdecydowaliśmy się na powrót. I oczywiście kapitan Wendel będzie musiała powiedzieć mu, że wśród załogi znalazła się trójka buntowników — co jest bardzo poważnym oskarżenie, nawet jeśli nie jesteśmy osiemnastowiecznym galeonem. Nie dosyć, że nie polecicie w następnej ekspedycji, to wkrótce zapomnicie, jak wygląda wnętrze laboratorium. Pomyślcie już teraz o znalezieniu sobie pracy, ale dopiero wtedy, gdy opuścicie więzienie, do którego wsadzi was Koropatsky, nie zważając na wasz naukowy status. Nie doceniacie gniewu dyrektora!

Przemyślcie to sobie, cała trójka. Do Sąsiedniej Gwiazdy czy z powrotem do domu?

Zapadła cisza. Nikt nie chciał odzywać się pierwszy.

— No i co? — powiedziała ostro Tessa. — Wydaje mi się, że Fisher jasno przedstawił sytuację. Czy nikt nie ma nic do powiedzenia?

— Rzeczywiście — powiedziała cicho Blankowitz — nie przemyślałam całej sprawy. Powinniśmy lecieć dalej.

— Ja też tak myślę — dodał Jarlow.

— A ty, Chao-Li Wu? — zapytała Wendel. Wu wzruszył ramionami.

— Nie będę przeciwstawiał się reszcie.

— Cieszę się. Cały incydent zostanie zapomniany. Nikt na Ziemi o niczym się nie dowie. Ale lepiej nie próbujcie tego ponownie: nie chcę już słyszeć o żadnych buntach.

Gdy wrócili do kabiny, Fisher powiedział:

— Chyba nie miałaś nic przeciwko temu, że się włączyłem. Obawiałem się twojego wybuchu.

— Nie, wszystko w porządku. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy porównanie z Kolumbem, które było doskonałe. Dziękuje, Krile — ścisnęła mu rękę.

Uśmiechnął się lekko.

— Musiałem jakoś uzasadnić swoją obecność na statku.

— Zrobiłeś coś więcej. Nie masz pojęcia, jak bardzo zdegustował mnie Wu i to tuż po tym, gdy skończyłam mówić ci, jak bardzo się cieszę z jego odkrycia i z zaszczytów, które przypadną mu w udziale. Czułam się wspaniale, rozdając przyszłe honory i dzieląc się nimi. Byłam zachwycona własną etyką naukową, w ogóle etyką, aż tu nagle znajduje się taki jeden, któremu duma nakazuje rozbijanie projektu.

— Wszyscy jesteśmy ludźmi, Tesso.

— Wiem. Wiem także, że czarne plamy na sumieniu Wu nie zmieniają istoty jego dokonań i bystrości umysłu.

— Ja też muszę przyznać, że moje argumenty opierały się na osobistych pragnieniach, a nie na dobru publicznym. Chcę lecieć do Sąsiedniej Gwiazdy z powodów, które nie mają nic wspólnego z projektem.

— Rozumiem. I tak jestem ci wdzięczna — Fisher z zażenowaniem zauważył łzy w jej oczach. Pocałował ją.

Była to po prostu gwiazda — zbyt słaba, by odróżniać się od innych. Krile nie dostrzegłby jej na ekranie monitora, gdyby nie otaczała jej siatka okręgów i promieni.

— Wygląda niezbyt zachęcająco, prawda? — powiedział z kamiennym wyrazem twarzy.

Meny Blankowitz, która towarzyszyła mu przy konsolecie obserwacyjnej. odpowiedziała cicho:

— To tylko gwiazda, Krile. Jedna z wielu.

— Chodzi mi o to, że wygląda jak odległa gwiazda, a my jesteśmy tak blisko.

— W pewnym sensie blisko. Ciągle dzieli nas od niej dziesiąta część roku świetlnego, a trudno nazwać to prawdziwą bliskością. Kapitan jest ostrożna. Ja na jej miejscu podciągnęłabym Superluminal znacznie bliżej. Chciałabym już tam być. Nie mogę się doczekać.

— Przed ostatnim przejściem chciałaś lecieć do domu, Merry.

— Niezupełnie. Namówili mnie. Gdy skończyłeś mówić, poczułam się jak kompletna idiotka. Wydawało mi się oczywiste, że gdy wrócimy, polecimy po raz drugi. Wyjaśniłeś sytuację. Tak… Chciałabym już się zabrać za DN.

Fisher doskonale wiedział, czym było DN: detektor neuroniczny. On też odczuwał podniecenie. Odkrycie inteligencji było znacznie ważniejsze niż badania metali, skał, lodu i wszystkich gazów razem wziętych.

— W takiej odległości? — zapytał z wahaniem w głosie. Potrząsnęła głową.

— Nie. Musimy znaleźć się bliżej. A normalny lot zająłby nam teraz około roku. Gdy kapitan Wendel zakończy badania wstępne, dokonamy jeszcze jednego przejścia. Najdalej za dwa dni dolecimy tak blisko, że będę mogła rozpocząć obserwację i w końcu okazać się przydatna. To okropne, gdy człowiek czuje się jak nikomu niepotrzebny ciężar.

— Tak — odpowiedział Fisher. — Wiem. Blankowitz zmieszała się.

— Przepraszam, Krile. Nie mówiłam o tobie.

— Nic nie szkodzi. Sam wiem jak mało jestem wam potrzebny i nic się już chyba nie da zmienić.

— Będziesz nam potrzebny, gdy odkryjemy inteligencję. Porozmawiasz z nimi. Jesteś Rotorlaninem, a to nam się przyda. Fisher uśmiechnął się ponuro.

— Byłem Rotorianinem tylko przez kilka lat.

— To wystarczy.

— Zobaczymy — postanowił zmienić temat. — Jesteś pewna, że detektory neuroniczne nie zawiodą?

— Tak, absolutnie. Odnajdziemy każdą inteligencję kierując się promieniowaniem pleksonowym.

— Pleksonowym? Co to znaczy, Merry?

— Sama wymyśliłam ten termin na określenie charakterystyki kompleksu fotonowego ludzkich mózgów i nie tylko. Możemy na przykład odnaleźć konia, ale musielibyśmy być bardzo blisko. Natomiast ludzkie mózgi dadzą nam znać o sobie nawet przy astronomicznych odległościach.

— Skąd wzięłaś taką nazwę? „Pleksonowy…”?

— Od „kompleksu”. Kiedyś w przyszłości… przekonasz się. że termin „pleksonowy” będzie używany nie tylko w kontekście wykrywania życia, ale także w badaniach wewnętrznych funkcji mózgu. Dlatego też wymyśliłam nazwę: „pleksofizjologia” albo „pleksoneuronika”.

— Uważasz, że nazwy są aż tak ważne? — zapytał Fisher.

— Owszem. Dzięki nim możemy wyrażać się krótko i precyzyjnie. Nie musisz mówić: „dziedzina nauki zajmująca się związkami pomiędzy tym a tym”, mówisz po prostu „pleksoneuronika” — to brzmi znacznie lepiej. Nazwa jest skrótem. Oszczędza twój czas, który możesz przeznaczyć na myślenie o czymś innym. Poza tym… — zawahała się.

— Poza tym?

Merry zaczęła mówić bardzo szybko:

— Jeśli wymyślę nazwę, która się przyjmie, już samo to zapewni mi miejsce w historii nauki. Wiesz… coś takiego: „Termin» ple-ksonowy «został po raz pierwszy użyty przez Merry Auginę Blankowitz w roku 2237, podczas pionierskiego lotu na statku Superluminal”. Nie sądzę, aby pamiętano o mnie z innych powodów i dlatego… staram się.

— A co będzie, jeśli wykryjesz swoje „pleksony”, a nigdzie nie znajdziemy ludzi? — zapytał Fisher.

— Chodzi ci o obecne formy życia? To byłoby wspaniałe! Ale szansę są minimalne. Przeżyliśmy już tyle rozczarowań. Początkowo myślano, że znajdziemy choćby jakieś prymitywne formy życia na Księżycu, a potem na Marsie, Kallisto, Tytanie. I nic z tego nie wyszło. Ludzie rozważali najbardziej niesamowite możliwości: żywe galaktyki, żywe chmury pyłu, życie na powierzchni gwiazd neutronowych i tym podobne. I nic nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości. Jeśli uda nam się wykryć inteligencję, to będzie to ludzka inteligencja — jestem tego pewna.

— A co z „pleksonami” załogi statku? Czy nasze promieniowanie nie zakłóci twoich badań?

— Tak, to jest pewien problem. Musimy prowadzić nasze obserwacje w ten sposób, by wykluczyć pomyłkę.

Trzeba to robić bardzo starannie. Najmniejszy przeciek „pleksonowy” ze statku może zniszczyć cały plan. Być może kiedyś wyślemy automatyczne detektory neuroniczne w kosmos po to, by szukały „pleksonów" i inteligencji. Na pokładzie takich sond będą same maszyny i dzięki temu wiarygodność badań znacznie się zwiększy. Teraz nie mamy innego wyjścia, jak tylko wziąć poprawkę na naszą obecność w pobliżu detektorów. Musimy odnaleźć inteligencję wcześniej, niż sami znajdziemy się w przeszukiwanym miejscu.

Wypowiedź Merry przerwało pojawienie się Chao-Li Wu. Naukowiec spojrzał z niesmakiem na Fishera i zapytał obojętnie:

— Jak tam Sąsiednia Gwiazda?

— Trudno powiedzieć cokolwiek z takiej odległości — odrzekła Merry.

— Tak… Jutro albo pojutrze wykonamy kolejne przejście, a potem się zobaczy…

— To niesamowite… — powiedziała Blankowitz

— Tak… — odparł Wu. — To będzie niesamowite, jeśli odnajdziemy Rotorian — spojrzał na Fishera. — Ale czy można być pewnym…?

Fisher nie odpowiedział na to pośrednio skierowane do niego pytanie. Przyglądał się Wu obojętnie

Czy można być pewnym? — pomyślał Fisher. Wkrótce się dowiemy.



Загрузка...