8


Wczasy wreszcie się skończyły. Ojciec spakował rzeczy i poutykał je w samochodzie i w przyczepie. Mama jak zwykle leżała, jakby jeszcze szczuplejsza i bledsza. Powiedziała, że chce już wracać do domu.

Ojciec powiedział mu w końcu, dlaczego mama źle się czuje. Okazało się, że nie jest chora. Po prostu ma w brzuchu maleńkie dziecko. Braciszka albo siostrzyczkę. Nie rozumiał, dlaczego miałaby się od tego źle czuć, ale ojciec wyjaśnił, że tak bywa.

Na początku cieszył się, że będzie miał rodzeństwo. Będzie miał się z kim bawić. A potem podsłuchał rodziców i wtedy zrozumiał. Już wiedział, dlaczego przestał być jej ślicznym synkiem i czemu już nie gładzi go po głowie, obdarzając znanym mu spojrzeniem. Wiedział, kto mu ją odebrał.

Poprzedniego dnia wrócił do przyczepy jako Indianin. Bezszelestnie zakradł się w mokasynach, we włosy wetknął piórko. Był Gniewnym Obłokiem, a rodzice bladymi twarzami. Zobaczył ich przez firankę w oknie przyczepy. Mama już wstała i rozmawiała z ojcem. Gniewny Obłok ucieszył się, że mama czuje się lepiej, może dzidziuś już jej nie przyprawia o chorobę. Jej głos brzmiał tak radośnie, mimo zmęczenia. Gniewny Obłok podkradł się jeszcze bliżej, żeby posłuchać radosnego głosu bladej twarzy. Zbliżając się krok za krokiem, dotarł pod otwarte okno i opierając się plecami o przyczepę, przymknął oczy, żeby posłuchać.

Otworzył je, kiedy zaczęła o nim mówić. A potem zwalił się na niego mrok. Znów był tam, w nozdrzach miał tamten wstrętny zapach, a w uszach ciszę. Odbijała się echem w jego głowie.

Głos mamy przedarł się przez ciszę i mrok. Zrozumiał, co powiedziała, choć był taki mały. Żałowała, że została jego mamą. Teraz będą mieli własne dziecko. Gdyby wiedziała, nigdy nie wzięłaby go do domu. Ojciec odpowiedział tym swoim matowym, zmęczonym głosem: Ale skoro chłopak już u nas jest, trzeba się z tym pogodzić.

Gniewny Obłok znieruchomiał i w tym momencie zrodziła się w nim nienawiść, choć nie umiałby nazwać tego uczucia. Było rozkoszne i bolesne zarazem.

Ojciec pakował rzeczy. Wziął kuchenkę turystyczną, ubrania, słoiki i rozmaite rupiecie, a on wziął ze sobą nienawiść. Wypełniła całe tylne siedzenie. Nie nienawidził mamy. Jakżeby mógł? Przecież ją kochał. Znienawidził tego, kto mu ją zabrał.


Erika pojechała do biblioteki. Wiedziała, że Christian ma wolne. Dobrze sobie radził w telewizji śniadaniowej, w każdym razie do pewnego momentu. Gdy zaczęli go wypytywać o pogróżki, widać było, że się zdenerwował. Był czerwony jak burak, pocił się. Widok był tak przykry, że Erika wyłączyła telewizor przed końcem.

Chodziła między regałami, udając, że czegoś szuka, i zastanawiała się, jak porozmawiać z May, koleżanką Christiana, bo po to przyszła. Długo myślała o listach i była coraz bardziej pewna, że pisze je ktoś, kogo Christian zna. W tych pogróżkach było coś osobistego, więc odpowiedzi trzeba szukać w najbliższym otoczeniu lub przeszłości Christiana.

Problem w tym, że jest taki skryty. Erika chciała rano zanotować, co jej powiedział o sobie, i nie potrafiła sobie przypomnieć niczego istotnego. Kartka pozostała czysta. Zdała sobie sprawę, że nic o nim nie wie, chociaż spędziła z nim sporo czasu, pomagając mu w pracy nad książką. Zdążyli się zbliżyć, może nawet zaprzyjaźnić. Tak jej się przynajmniej zdawało, ale nigdy nie powiedział, skąd pochodzi ani kim byli i co robili jego rodzice. Nie wspomniał, gdzie studiował ani czy w młodości uprawiał sport, jakich miał przyjaciół i czy nadal utrzymuje z nimi kontakt. Nic o nim nie wiedziała.

To był sygnał ostrzegawczy. Przecież rozmawiając z kimś, człowiek zawsze się trochę odsłania, mówi choćby w skrócie, jaki był kiedyś i co sprawiło, że dziś jest taki, a nie inny. Christian tak bardzo uważał na to, co mówi, że doszła do wniosku, że tu właśnie należy szukać odpowiedzi. Pytanie tylko, czy przed wszystkimi zamykał się równie skutecznie. Może koleżanka z pracy, mająca z nim kontakt na co dzień, coś wychwyciła.

Erika zerknęła na stukającą w klawiaturę komputera May. Oprócz nich w bibliotece nie było nikogo, mogły spokojnie porozmawiać. Po namyśle ułożyła plan, bo przecież nie zacznie od wypytywania o Christiana. Do właściwego tematu przejdzie później.

Chwyciła się za krzyż i z westchnieniem opadła na krzesło przed biurkiem May.

– Męczysz się, widzę. Słyszałam, że będą bliźnięta, tak? – May spojrzała na nią matczynym wzrokiem.

– Tak jest, dwójka – odparła Erika, gładząc się po brzuchu z taką miną, jakby rzeczywiście potrzebowała chwili odpoczynku. Nawet nie musiała udawać. Ulżyło jej, gdy przysiadła na krześle.

– Powinnaś dużo odpoczywać.

– Staram się – uśmiechnęła się Erika. Po chwili spytała: – Widziałaś rano Christiana w telewizji?

– Niestety, byłam w pracy. Zaprogramowałam nagrywarkę. Przynajmniej tak mi się zdaje, bo jakoś nie umiem się zaprzyjaźnić z tym sprzętem. Dobrze mu poszło?

– Znakomicie. Ta książka to świetna rzecz.

– Jesteśmy z niego dumni. – May aż się rozjaśniła. – Pojęcia nie miałam, że pisze, dopóki się nie dowiedziałam, że wyda książkę. I to jaką. A jakie recenzje dostał!

– Rzeczywiście, doskonała książka. – Erika umilkła. – Wszyscy znajomi cieszą się razem z nim. Mam nadzieję, że starzy znajomi również. À propos, gdzie on pracował, zanim przyjechał do Fjällbacki? – Zrobiła taką minę, jakby kiedyś wiedziała, ale nie mogła sobie przypomnieć.

– Hm… – W odróżnieniu od Eriki May naprawdę szukała w pamięci. – Nie przypominam sobie, żebym coś o tym słyszała. Dziwne. Choć z drugiej strony zaczął tu pracować jeszcze przede mną. Jakoś nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co robił wcześniej.

– A nie wiesz, skąd pochodzi albo gdzie mieszkał, zanim tu przyjechał? – Czuła, że okazuje zbyt duże zainteresowanie, więc starała się osłabić to wrażenie. – Pomyślałam o tym rano, gdy oglądałam wywiad. Dotychczas uważałam, że mówi dialektem smalandzkim, ale nagle wydało mi się, że słyszę ślad jakiegoś innego, i nie wiem jakiego. – Kiepskie wytłumaczenie, ale ujdzie w tłoku.

May łyknęła je bez problemu.

– Nie, to na pewno nie jest dialekt smalandzki. Ale nie mam pojęcia jaki. Gdy jesteśmy tu razem, oczywiście rozmawiamy. Zawsze jest miły i uczynny. – Zastanawiała się, jak to ująć. – Ale cały czas mam wrażenie, że wyznacza granicę: do tego miejsca można, a dalej już nie. Może to głupie, ale nigdy nie pytałam go o sprawy osobiste. Mam wrażenie, że sygnalizuje, że nie będzie to mile widziane.

– Wiem, co masz na myśli – powiedziała Erika. – Niechcący też nic mu się nie wyrwało?

May zastanowiła się.

– Nie… Chociaż…

– Co takiego? – Erika przeklęła w duchu własną niecierpliwość.

– Taki drobiazg. Ale odniosłam wrażenie… Rozmawialiśmy kiedyś o Trollhättan, bo właśnie wróciłam od siostry. Wydało mi się, że zna to miasto. W pewnym momencie się zorientował i zmienił temat. Pamiętam, że zauważyłam, że nagle zaczął mówić o czymś innym.

– Odniosłaś wrażenie, że tam mieszkał?

– Tak, ale oczywiście pewna nie jestem.

Niewiele, ale zawsze jakiś trop. Coś, od czego można zacząć. Trollhättan.


Wejdź, Christianie! – Gaby witała go w drzwiach. Christian niepewnie wszedł do środka. Całe wnętrze było białe. O ile szefowa wydawnictwa była osobą niezwykle barwną i ekstrawagancką, o tyle jej biuro urządzono oszczędnie. Całe było jasne. Zapewne właśnie o to chodziło. Na tym tle mogła błyszczeć jeszcze bardziej.

– Kawy? – Wskazała mu wieszak na lewo od drzwi. Christian powiesił na nim kurtkę.

– Tak, bardzo chętnie. – Poszedł za nią, gdy stukając obcasami, pomknęła długim korytarzem. Pokój socjalny był równie biały jak reszta wydawnictwa, ale kubki, które wyjęła z szafki, były jaskraworóżowe. Innego koloru nie zauważył.

– Latte? Cappuccino? Espresso? – Wskazała wielki ekspres stojący na kuchennym blacie.

Po chwili zastanowienia odparł:

– Poproszę latte.

– Zaraz będzie. – Wzięła jego kubek i nacisnęła kilka guzików. Maszyna stęknęła kilka razy i Gaby kiwnęła, by szedł za nią.

– Chodźmy do mojego gabinetu. Tutaj przychodzi za dużo ludzi. – Z rezerwą skinęła głową wchodzącej trzydziestolatce. Sądząc po jej przestraszonym spojrzeniu, Gaby musiała krótko trzymać współpracowników.

– Usiądź sobie. – Pokój Gaby znajdował się tuż obok, za ścianą. Ładny, ale bezosobowy. Żadnych zdjęć, żadnych osobistych przedmiotów, żadnej wskazówki, kim naprawdę jest. Christian podejrzewał, że właśnie o to jej chodziło.

– Świetnie dziś wypadłeś! – Uśmiechnęła się promiennie zza biurka.

Skinął głową. Wiedział, że dostrzegła jego zdenerwowanie. Ciekaw był, czy ma wyrzuty sumienia, że go rzuciła na pożarcie bez żadnego ostrzeżenia przed tym, co nieuchronnie musiało nastąpić.

– Jesteś na ustach wszystkich. – Uśmiechnęła się, błyskając białymi zębami. Zbyt białymi, na pewno je wybieliła.

Zacisnął spocone dłonie na różowym kubku.

– Postaramy się posadzić cię na kolejnych telewizyjnych kanapach – trajkotała. – Carin o dwudziestej pierwszej trzydzieści, Malou w czwórce, może w jakimś programie rozrywkowym. Wydaje mi się, że…

– Ja już nie wystąpię w telewizji.

Gaby spojrzała na niego ze zdumieniem.

– Przepraszam, chyba się przesłyszałam. Powiedziałeś, że nie wystąpisz więcej w telewizji?

– Dobrze słyszałaś. Widziałaś, co się dziś stało. Więcej się nie narażę na coś takiego.

– Telewizja dobrze wpływa na sprzedaż. – Gaby poruszyła nozdrzami. – Ta dzisiejsza krótka rozmowa w czwórce dodatkowo podniesie sprzedaż twojej książki. – Ze złością stukała długimi paznokciami o blat.

– Pewnie tak, ale dla mnie to bez znaczenia. Nie wystąpię. – Mówił szczerze. Nie chciał i nie mógł się więcej pokazywać. I tak posunął się za daleko. Przecież to było jak prowokacja. Jeśli zatrzyma się w porę, może uniknie przeznaczenia. Koniec z telewizją.

– Musisz współpracować. Nie sprzedam twojej książki, nie dotrę do czytelników, jeśli odmówisz. To oznacza, że musisz brać udział w akcjach promocyjnych – mówiła lodowatym tonem.

Christianowi zaczęło szumieć w głowie. Wpatrując się w różowe paznokcie Gaby na tle jasnego blatu biurka, próbował ten szum uciszyć. Wbił paznokcie w lewą dłoń. Poczuł mrowienie, jak od niewidzialnej wysypki, która swędzi bardziej, gdy się jej dotyka.

– Nie mam zamiaru występować – powtórzył. Nie był w stanie spojrzeć jej w oczy. Zdenerwowanie, które odczuwał przed spotkaniem, przerodziło się w przerażenie. Nie zmusi go do niczego. A może? Co jest w kontrakcie, który z radości, że chcą wydać jego książkę, podpisał bez czytania?

Głos Gaby przebił się przez szum w jego głowie.

– Christianie, oczekujemy, że jednak będziesz występował. Ja tego od ciebie oczekuję. – Jej irytacja jeszcze nasiliła mrowienie. Zaczął się drapać mocniej i po chwili poczuł, że skóra go piecze. Spojrzał na swoją dłoń i zobaczył krwawe krechy. Podniósł wzrok.

– Muszę jechać do domu.

Gaby patrzyła na niego spod zmarszczonych brwi.

– Co się dzieje? – Zobaczyła krew na jego dłoni i zmarszczyła się jeszcze bardziej. – Christianie… – Nie wiedziała, co powiedzieć, a Christian poczuł, że nie wytrzyma. W głowie szumiało mu coraz mocniej, słyszał głosy mówiące rzeczy, których nie chciał słuchać. Wszystko – pytania, sens i związki – zmieszało się w jedno, w końcu nie mógł myśleć o niczym innym jak tylko o mrowieniu pod skórą.

Zerwał się i wybiegł.


Patrik wpatrywał się w telefon. Zdawał sobie sprawę, że musi jeszcze poczekać na szczegółowy raport z sekcji zwłok znalezionych pod lodem, ale liczył na rychłe potwierdzenie, że to rzeczywiście poszukiwany Magnus Kjellner. Domyślał się, że po Fjällbace już rozeszły się plotki, a nie chciał, żeby Cia dowiedziała się okrężną drogą.

Telefon ciągle milczał.

– Nadal nic? – Annika wetknęła głowę do pokoju i spojrzała na niego pytająco.

Patrik potrząsnął głową.

– Nic. Ale Pedersen powinien lada chwila zadzwonić.

– Miejmy nadzieję. – Odwróciła się na pięcie, żeby wrócić do recepcji, i w tym samym momencie rozległ się dzwonek. Patrik złapał za słuchawkę.

– Hedström, słucham. – Po chwili dał znak Annice, że to Pedersen. – Tak… Rozumiem… Dziękuję. – Z westchnieniem odłożył słuchawkę. – Potwierdził. To ciało Magnusa Kjellnera. Przyczyny zgonu nie ustali, dopóki nie zrobi sekcji, ale jest przekonany, że Kjellner padł ofiarą zabójstwa. Ma poważne rany cięte.

– Biedna ta jego żona.

Patrik kiwnął głową. Zrobiło mu się ciężko na sercu, gdy pomyślał o tym, co go czeka. Mimo to postanowił, że zawiadomi ją osobiście. Uważał, że jest jej to winien. Tyle razy przychodziła do komisariatu, coraz bardziej przybita i wycieńczona, ale wciąż z iskierką nadziei. Teraz już nie ma nadziei. Wszystko, co mógł robić, to dać jej pewność.

– Lepiej będzie, jeśli pojadę do niej od razu – odezwał się, wstając. – Zanim się dowie od kogoś innego.

– Sam pojedziesz?

– Nie, wezmę ze sobą Paulę.

Zapukał w otwarte drzwi pokoju koleżanki i wszedł do środka.

– To on? – Paula jak zwykle od razu przeszła do rzeczy.

– Tak. Jadę powiedzieć jego żonie. Pojedziesz ze mną?

Paula zawahała się, ale nie miała zwyczaju uchylać się od obowiązków.

– Oczywiście – odparła. Narzuciła kurtkę i ruszyła za Patrikiem do wyjścia.

Przy recepcji zatrzymał ich Mellberg.

– Dowiedziałeś się czegoś? – spytał z podnieceniem.

– Tak, Pedersen potwierdza, że to Magnus Kjellner. – Patrik odwrócił się, by pójść do zaparkowanego przed komisariatem radiowozu, ale Mellberg jeszcze nie skończył.

– Utopił się, co? Od razu wiedziałem, że odebrał sobie życie. Na pewno jakieś sprawy męsko-damskie. Albo grał w pokera w internecie. Byłem pewien.

– Nie wygląda to na samobójstwo. – Patrik ważył słowa. Wiedział z doświadczenia, że Mellberg obchodzi się z tym, co wie, według własnego uznania i potrafi jednym krótkim posunięciem wywołać prawdziwą katastrofę.

– O cholera! Zabójstwo?

– Tego jeszcze nie wiemy. – Słowa Patrika zabrzmiały jak ostrzeżenie. – Na razie Pedersen powiedział tylko tyle, że Magnusowi Kjellnerowi zadano liczne rany cięte.

– O cholera – powtórzył Mellberg. – To znaczy, że śledztwo znajdzie się w centrum zainteresowania. Trzeba podkręcić tempo i wziąć pod lupę wszystko, co dotychczas zrobiliśmy i czego zaniechaliśmy. Do tej pory się nie włączałem, ale oczywiście teraz to się zmieni. Trzeba uruchomić cały potencjał naszej placówki.

Patrik i Paula wymienili spojrzenia. Mellberg, który nie cierpiał na brak wiary w siebie, kontynuował z entuzjazmem:

– Musimy wspólnie przejrzeć cały materiał. Oczekuję, że o piętnastej wszyscy stawią się zwarci i gotowi. Za dużo czasu straciliśmy. Boże, naprawdę trzeba było aż trzech miesięcy, żeby znaleźć faceta? Po prostu wstyd. – Spojrzał surowo na Patrika. Patrik musiał powstrzymać dziecinny odruch, żeby nie kopnąć szefa w kostkę.

– Zrozumiałem, o piętnastej. Ale teraz chciałbym już ruszać. Jedziemy z Paulą do jego żony.

– Dobra, dobra – odparł niecierpliwie Mellberg i machnął ręką. Mogą iść. Zaczął się zastanawiać, jak rozdzielić zadania. Jak się okazało, śledztwo będzie dotyczyć zabójstwa.


Erik Lind przez całe życie miał poczucie, że kontroluje sytuację. To on decyduje i to on jest myśliwym. A teraz na niego ktoś polował, ktoś nieznany, niewidzialny. Bardzo go to przestraszyło. Prawdopodobnie byłoby mu łatwiej, gdyby się domyślał, kim jest myśliwy. Ale nie miał zielonego pojęcia.

Sporo o tym rozmyślał. Zrobił remanent całego życia, wszystkich romansów, kontaktów biznesowych, przyjaciół i wrogów. Nie mógł zaprzeczyć, że jednych rozczarował, innych rozgniewał. Ale chyba nie dał nikomu powodu do nienawiści. A mimo to autor listów, które otrzymywał, wprost zionął nienawiścią i żądzą zemsty. Ni mniej, ni więcej.

Erik po raz pierwszy w życiu poczuł się samotny. Po raz pierwszy również zdał sobie sprawę z miałkości swoich kontaktów z ludźmi i z tego, jak mało, gdy przyjdzie co do czego, znaczy powodzenie w interesach i poklepywanie po plecach. Chciał nawet zwierzyć się Louise. Albo Kennethowi. Nie umiał jednak trafić na moment, gdy nie okazywała mu pogardy. Z kolei Kenneth odnosił się do niego tak uniżenie. To również nie zachęcało do zwierzeń. Wszystko to sprawiło, że nie umiał sobie poradzić z niepokojem.

Nie miał do kogo się zwrócić. Zdawał sobie sprawę, że sam jest sobie winien, ale wiedział również, że gdyby miał wybierać jeszcze raz, postąpiłby tak samo. Smak sukcesu był tak słodki, a świadomość przewagi i uwielbienia innych – wręcz upajająca. Niczego nie żałował, a jednak wolałby mieć kogoś przy sobie.

Był jeszcze seks. Nic innego nie dawało mu poczucia, że jest niepokonany, a jednocześnie że może sobie pofolgować, na co sobie nie pozwalał w innych sytuacjach. Nie miało to nic wspólnego z tym, kim była aktualna partnerka. Tyle ich było w ciągu minionych lat, że już nie potrafiłby przypisać imion do twarzy. Pamiętał, że któraś z nich miała wspaniały biust, ale choćby się nie wiadomo jak starał, nie mógł sobie przypomnieć przypisanej do niego twarzy. Inna smakowała tak cudownie, że chciało się ją jeść i napawać jej zapachem. Jak miała na imię? Nie miał pojęcia.

A teraz Cecilia. Nie sądził, żeby miał ją jakoś szczególnie wspominać. Była przeciętna. Pod każdym względem. W łóżku całkiem, całkiem, ale nie aż tak, żeby zaraz słyszeć chóry anielskie. Ciało na tyle kształtne, żeby mu stawał, ale nie miał jej przed oczami, gdy w domu, z zamkniętymi oczami onanizował się, leżąc w łóżku. Jej atrakcyjność polegała głównie na tym, że była dostępna i chętna jednocześnie, ale wiedział, że wkrótce mu się znudzi.

Na razie mu wystarczała. Niecierpliwie zadzwonił do jej drzwi. Miał nadzieję, że nie będzie musiał się wdawać w długie rozmowy, zanim w nią wejdzie i poczuje, jak napięcie puszcza.

Już w chwili gdy mu otworzyła, zrozumiał, że nic z tego nie będzie. Napisał do niej esemesa z pytaniem, czy może wpaść. Odpowiedziała krótko: tak. Teraz pomyślał, że trzeba było zadzwonić, sprawdzić, w jakim jest humorze. Wyglądała na zdeterminowaną. Nie na złą czy skwaszoną, ale na zdecydowaną i spokojną. Zaniepokoiło go to bardziej, niż gdyby była wściekła.

– Wejdź, Eriku – powiedziała.

Eriku. Niedobrze. Tak mówi ktoś, kto chce dodać powagi swoim słowom i apeluje o uwagę. Przez chwilę chciał zawrócić na pięcie, powiedzieć, że niestety musi już iść. Mógłby uniknąć konfrontacji z jej zdecydowaniem.

Ale jej mieszkanie stało otworem, Cecilia poszła do kuchni. Nie miał wyboru. Niechętnie zamknął za sobą drzwi, powiesił palto i poszedł za nią.

– Dobrze, że przyszedłeś. Właśnie miałam do ciebie dzwonić – powiedziała.

Oparł się o blat, odchylił do tyłu i skrzyżował ramiona na piersi. Czekał. Zaczyna się polka, jak zwykle. To ta chwila, gdy one chcą objąć dowództwo i ruszyć naprzód, gdy stawiają warunki i domagają się obietnic, których on nie może dać. Czasami w takich chwilach odczuwał nawet pewną satysfakcję. Powoli, metodycznie rozbijał w drobny mak ich żałosne nadzieje. Ale dziś nie miał na to ochoty. Dziś chciał poczuć dotyk nagiej skóry i słodki zapach, osiągnąć szczyt i zaraz potem zbawczy spokój. Wszystko po to, żeby trzymać na dystans tego, kto go ściga. Głupia kobieta. Musiała wybrać akurat ten dzień, akurat dzisiaj mają się rozwiać jej nadzieje.

Stał bez ruchu. Patrzył na nią zimno. Odpowiedziała spokojnym spojrzeniem. To było coś nowego. Zazwyczaj się denerwowały, rumieniły z podniecenia przed wielkim skokiem, jakim było żądanie tego, do czego we własnym mniemaniu miały pełne prawo. Tymczasem Cecilia stała przed nim i nie spuszczała z niego wzroku.

Otwarła usta dokładnie w chwili, gdy poczuł, jak w kieszeni jego spodni wibruje telefon. Otworzył wiadomość i przeczytał. Jedno jedyne zdanie. Zdanie, od którego ugięły się pod nim kolana. Głos Cecilii dobiegał z oddali. Mówiła, ale jej słowa do niego nie docierały. Zmusiła go do słuchania, a jego mózg do zrozumienia tego, co powiedziała.

– Eriku, jestem w ciąży.


Jechali do Fjällbacki w milczeniu. Paula ostrożnie spytała, czy ma to wziąć na siebie, ale Patrik potrząsnął głową. Po drodze zabrali panią pastor Lenę Appelgren. Powiedzieli jej, co powinna wiedzieć. W milczeniu siedziała na tylnym siedzeniu radiowozu.

Podjeżdżając pod dom Kjellnerów, Patrik pożałował, że wziął radiowóz zamiast swojego prywatnego volva. Policyjny samochód przed domem – dla Cii Kjellner to musiało być jednoznaczne.

Nacisnął dzwonek. Cia otworzyła już w piątej sekundzie. Sądząc po wyrazie jej twarzy, widziała samochód z okna i wyciągnęła słuszny wniosek.

– Znaleźliście go – powiedziała, otulając się mocniej swetrem, gdy powiew wiatru wpadł przez otwarte drzwi.

– Tak – potwierdził Patrik. – Znaleźliśmy.

W pierwszej chwili wydawała się spokojna, a potem nogi się pod nią ugięły i runęła na podłogę. Podnieśli ją, zaprowadzili do kuchni i posadzili na krześle.

– Zadzwonić po kogoś? – Patrik usiadł obok i wziął ją za rękę.

Przez chwilę się zastanawiała. Wzrok miała szklany, jakby nie mogła zebrać myśli.

– Chcesz, żebyśmy przywieźli rodziców Magnusa? – spytał miękko. Skinęła głową.

– Czy oni już wiedzą? – Głos jej drżał.

– Nie – odparł Patrik. – Pojechali do nich nasi koledzy. Mogę zadzwonić i spytać, czy chcą przyjechać.

Okazało się to zbyteczne. Pod dom podjechał drugi radiowóz. Zatrzymał się obok samochodu Patrika. Rodzice Magnusa wysiedli i od razu weszli do domu. Gösta i Martin zdążyli ich już zawiadomić. Paula wyszła do przedpokoju i Patrik słyszał, jak coś cicho mówi do Gösty i Martina. Od razu wyszli z powrotem na mróz i odjechali.

Paula wróciła do kuchni. Za nią weszli rodzice Magnusa, Margareta i Torsten Kjellnerowie.

– Wydawało mi się, że za dużo nas tu będzie, i odesłałam ich do komisariatu. Mam nadzieję, że dobrze zrobiłam – powiedziała Paula.

Patrik przytaknął.

Margareta podeszła do Cii i przytuliła ją. Cia dopiero w ramionach teściowej rozpłakała się na dobre. Jakby puściła tama. Torsten stał blady, zmieszany. Pani pastor podeszła do niego i przedstawiła się.

– Proszę usiąść, zrobię kawy – powiedziała. Znali się jedynie z widzenia. Rozumiała, że powinna się trzymać z boku i włączyć tylko wtedy, gdy ją o to poproszą. Ludzie różnie reagują na wiadomość o śmierci bliskich. Czasem wystarczy cicha obecność i coś gorącego do picia. Poszukała w szafkach i po chwili znalazła wszystko, czego potrzebowała.

– Już, już, kochanie – powiedziała Margareta, gładząc Cię po plecach. Spojrzała na Patrika, a on na nią. Musiał się powstrzymać, żeby nie odwrócić wzroku od matki cierpiącej po stracie dziecka. Mimo to znalazła w sobie jeszcze dość siły, żeby pocieszać synową. Niektórych kobiet nic nie złamie. Mogą się ugiąć, ale nie złamią się.

– Tak mi przykro. – Patrik zwrócił się do Torstena. Nie odpowiedział. Siedział przy kuchennym stole i patrzył przed siebie.

– Proszę, jest kawa. – Pani pastor postawiła przed nim filiżankę i dotknęła jego ramienia. W pierwszej chwili nie zareagował, potem spytał słabym głosem:

– Jest cukier?

– Zaraz poszukam. – Przez chwilę szukała w szafkach, a potem postawiła przed nim pudełko cukru w kostkach.

– Nie rozumiem… – odezwał się Torsten i przymknął oczy. Po chwili otworzył i mówił dalej: – Nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby skrzywdzić Magnusa. Przecież to niemożliwe, żeby ktoś chciał zrobić coś złego naszemu synowi. – Spojrzał na żonę, ale nie usłyszała. Nadal obejmowała synową, która oblewała łzami jej szary sweter.

– Tego nie wiemy – odparł Patrik. Podziękował skinieniem pani pastor za kawę. Ona również usiadła.

– A co wiecie? – Z żalu i gniewu głos uwiązł Torstenowi w gardle.

Żona rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie: to nie jest właściwy moment.

Torsten ugiął się pod jej wzrokiem i sięgnął po cukier. Wrzucił do kawy kilka kostek i energicznie zamieszał.

Zapadła cisza. Płacz Cii ucichł. Margareta nadal ją obejmowała, własny żal odłożyła na później.

Cia podniosła głowę. Twarz miała całą we łzach. Mówiła bardzo cicho, prawie bezgłośnie:

– Dzieci. Nic nie wiedzą. Są w szkole. Muszą wrócić do domu.

Patrik tylko skinął głową. Podniósł się i razem z Paulą ruszyli do samochodu.

Загрузка...