Chodziło o to, żeby wyjść cało z opresji. Ale to z każdym rokiem stawało się trudniejsze. Przeprowadzka wszystkim wyszła na dobre. Wszystkim oprócz niego. Ojciec polubił nową pracę, a mama dobrze się tu czuła, z zapałem przemeblowywała dom Staruchy, zacierając po niej wszelkie ślady. Alice sprawiała wrażenie, że dobrze jej robi spokój panujący we Fjällbace przez przynajmniej dziewięć miesięcy w roku.
Mama uczyła ją sama. Z początku ojciec się sprzeciwiał. Mówił, że Alice powinna wychodzić z domu, spotykać się z rówieśnikami, mieć kontakt z ludźmi. Mama spojrzała na niego zimno i powiedziała:
– Alice potrzebuje tylko mnie.
To zdecydowało.
On tymczasem jadł i tył. Zupełnie jakby jego pęd do jedzenia żył własnym życiem. Odczuwał przymus zjadania wszystkiego, co mu się nawinęło pod rękę, ale uwagi mamy i tak nie przyciągnął. Czasem tylko patrzyła na niego z obrzydzeniem. Przeważnie jednak po prostu go ignorowała. Czas, gdy myślał o niej jako o swojej pięknej mamie i tęsknił za jej miłością, dawno minął. Dał za wygraną, pogodził się z tym, że na nią nie zasługuje.
Kochała go tylko Alice, taki sam potworek jak on. Poruszała się nerwowo, mówiła bełkotliwie i nie radziła sobie z najprostszymi rzeczami. Mając osiem lat, nie umiała nawet zawiązać butów. Ciągle chodziła za nim krok w krok. Rano, gdy szedł do szkolnego autobusu, odprowadzała go tęsknym wzrokiem, siedząc w oknie, z dłońmi na szybie. Nie rozumiał tego, ale nie przeszkadzało mu to.
Szkoła była dla niego jedną wielką męczarnią. Wsiadając rano do autobusu, czuł się tak, jakby jechał do więzienia. O lekcjach myślał z przyjemnością, ale przerwy napawały go przerażeniem. Gimnazjum było okropne, liceum jeszcze gorsze. Koledzy ciągle go zaczepiali, drażnili się z nim, przezywali, popychali i niszczyli mu szafkę. Dobrze wiedział, że z powodu otyłości jest naturalną ofiarą, bo się wyróżnia z tłumu, a to jest najcięższym grzechem. Wiedział o tym, ale nie poprawiało mu to samopoczucia.
– Trafiasz do własnego kutasa, jak chcesz sikać, czy ci brzuch zasłania?
Erik. Siedział nonszalancko na jednym ze stołów ustawionych na dziedzińcu, jak zwykle w otoczeniu grupki kibiców. On był najgorszy. Najpopularniejszy chłopak w całej szkole, przystojny i pewny siebie, pyskaty nawet przy nauczycielach, zawsze z zapasem papierosów, które sam palił i rozdawał swoim przydupasom. Nie potrafiłby powiedzieć, kim bardziej gardził: złośliwym i perfidnym Erikiem, stale wymyślającym nowe upokorzenia, czy śmiejącymi się idiotami, którzy go otaczali, grzejąc się w blasku jego popularności.
A jednocześnie dałby wszystko, żeby być jednym z nich. Siedzieć obok Erika, brać od niego papierosy, zaczepiać przechodzące dziewczyny, które odpowiadały rumieńcami i pełnym zachwytu chichotem.
– Ty! Mówię do ciebie. Odpowiadaj, jak pytam! – Erik wstał ze stołu, dwóch przybocznych patrzyło w napięciu.
Magnus, ten, co lubił sport, spojrzał mu w oczy. Chwilami miał wrażenie, jakby w nich widział odrobinę współczucia, ale nie aż tyle, żeby zaryzykował niechęć Erika. Kenneth był tchórzem i nigdy nie patrzył mu w oczy. Obserwował Erika, jakby czekał na rozkaz. Akurat tego dnia Erik najwyraźniej nie miał ochoty się z nim drażnić, bo usiadł i roześmiał się.
– Zjeżdżaj, tłuściochu! Ale biegiem, to dziś unikniesz lania.
O niczym tak nie marzył, jak o tym, żeby mu kazać spadać. Spuścić mu manto, żeby wszyscy wokół byli świadkami upadku swego idola. Erik uniósłby z wysiłkiem pokrwawioną twarz i spojrzałby na niego z szacunkiem, a on od tej pory byłby członkiem paczki.
Ale tylko odwrócił się na pięcie i pobiegł przed siebie. Telepał się przez dziedziniec najszybciej, jak mógł. Paliło go w płucach, czuł, jak się przelewają fałdy tłuszczu, za plecami słyszał salwy śmiechu.
Erika niemal bez tchu przejechała przez rondo przy Korsvägen. Ruch uliczny w Göteborgu zawsze wprawiał ją w stan napięcia, a to rondo było absolutnym koszmarem. Mimo wszystko wyszła z tego cało i teraz powoli jechała Eklandsgatan, rozglądając się za przecznicą, w którą powinna skręcić.
Rosenhillsgatan. Kamienica czynszowa na samym końcu ulicy, z widokiem na Korsvägen i Liseberg[15]. Jeszcze raz sprawdziła numer domu i zaparkowała przed bramą. Spojrzała na zegarek. Postanowiła, że zadzwoni, może kogoś zastanie. Jeśli nie, umówiła się z Göranem, że odwiedzi jego matkę. Posiedzi u niej parę godzin, a potem spróbuje jeszcze raz. Oznaczałoby to jednak, że do domu wróci późnym wieczorem, więc trzymała kciuki z nadzieją, że obecny lokator będzie w domu. Nazwisko zapamiętała z rozmów telefonicznych, które odbyła, jadąc do Göteborga. Janos Kovács. Od razu znalazła je na liście przy domofonie.
Zadzwoniła. Nic. Jeszcze raz nacisnęła dzwonek. Tym razem w głośniku rozległ się trzask, a potem ktoś spytał z wyraźnym obcym akcentem:
– Kto tam?
– Nazywam się Erika Falck. Chciałabym panu zadać kilka pytań o Christiana Thydella, poprzedniego lokatora tego mieszkania. – W napięciu czekała, co odpowie, bo nawet dla niej zabrzmiało to mętnie. Liczyła jednak na to, że zaciekawi tego kogoś na tyle, żeby ją wpuścił. Usłyszała brzęczyk. Nie myliła się.
Wysiadła z windy na drugim piętrze. Zza uchylonych drzwi jednego z trzech mieszkań wyglądał niewysoki, tęgawy mężczyzna około sześćdziesiątki. Na widok jej wielkiego brzucha zdjął z drzwi łańcuch i otworzył je na oścież.
– Proszę, proszę bardzo – powiedział z ożywieniem.
– Dziękuję. – Erika weszła do środka. Poczuła zapach wieloletniego gotowania z użyciem mocnych przypraw i żołądek podszedł jej do gardła. Zapach sam w sobie nie był przykry, ale w ciąży jej zmysł powonienia źle znosił tak intensywne doznania.
– Mam kawę, dobrą i mocną. – Wskazał drzwi niewielkiej kuchni na końcu przedpokoju. Poszła za nim, zerkając do pokoju, najwyraźniej jedynego, bo pełnił równocześnie rolę salonu i sypialni.
A więc tutaj mieszkał Christian, zanim się przeprowadził do Fjällbacki. Serce zabiło jej mocniej.
– Proszę siadać. – Janos Kovács lekko pchnął Erikę na szczebelkowe krzesło i nalał kawy, a potem z triumfalnym okrzykiem postawił na stole duży półmisek kruchych ciastek.
– Makowe. Węgierski specjał! Moja matka często przysyła mi paczkę makowych ciastek. Wie, że je uwielbiam. Proszę spróbować – zachęcał. Erika sięgnęła i niepewnie nadgryzła jedno. Dziwne, ale dobre. Uświadomiła sobie, że nie jadła nic od śniadania. W brzuchu jej zaburczało, gdy pierwszy kęs dotarł do żołądka.
– Powinna pani jeść za dwoje. Proszę wziąć jeszcze jedno, dwa, niech pani je, ile chce! – Przysunął talerz, oczy mu błyszczały. – Duży dzidziuś – stwierdził z uśmiechem, wskazując na jej brzuch.
Erika odpowiedziała uśmiechem. Jego pogodne usposobienie okazało się zaraźliwe.
– Powiedzmy. Będą dwa.
– Bliźnięta! – Z zachwytu aż klasnął w ręce. – To prawdziwe błogosławieństwo.
– Ma pan dzieci? – spytała z pełnymi ustami.
Janos Kovács wyprostował się dumnie.
– Mam dwóch wspaniałych synów. Są już dorośli. Obaj mają świetną pracę. W fabryce Volvo. Mam również pięcioro wnuków.
– A pańska żona? – spytała ostrożnie, rozglądając się dookoła. Nie wyglądało na to, żeby mieszkała tu kobieta. Janos Kovács uśmiechnął się, ale już słabiej.
– Niedługo minie siedem lat, jak przyszła do domu i oznajmiła, że się wyprowadza. I już jej nie było. – Rozłożył ręce. – Wtedy przeprowadziłem się tu. Mieszkaliśmy w tym samym domu, w trzypokojowym mieszkaniu piętro niżej. – Wycelował palcem w podłogę. – Ale kiedy przeszedłem na wcześniejszą emeryturę, a żona odeszła, nie mogłem już tam mieszkać. W tym samym czasie Christian poznał dziewczynę i postanowił się wyprowadzić, i wtedy się tu przeniosłem. Bardzo szczęśliwie się złożyło – dodał z miną świadczącą o tym, że naprawdę tak myślał.
– Więc znał pan Christiana, zanim się wyprowadził? – spytała, wypijając łyk kawy. Rzeczywiście dobra, podobnie jak ciastka.
– Tego nie mógłbym powiedzieć, chociaż często na siebie wpadaliśmy. Wiele rzeczy w domu potrafię naprawić – podniósł do góry obie dłonie – i chętnie pomagam, kiedy mogę, a Christian nawet żarówki nie umiał wymienić.
– Jakbym go widziała – uśmiechnęła się Erika.
– Pani zna Christiana? Dlaczego pani o niego pyta? Już dawno tu nie mieszka. Chyba nic mu się nie stało?
– Jestem dziennikarką. – Tę odpowiedź przygotowała sobie jeszcze w drodze do Göteborga. – A Christian jest teraz pisarzem. Mam napisać o nim duży artykuł i chciałabym dowiedzieć się czegoś o jego przeszłości.
– Pisarzem? Nieźle. Rzeczywiście, stale miał w ręku jakąś książkę. I regał z książkami na całą ścianę.
– Nie wie pan, co wtedy robił? Gdzie pracował?
Janos Kovács potrząsnął głową.
– Nie wiem. Nigdy nie pytałem. Sąsiadom należy okazywać uszanowanie, nie wtrącając się w ich sprawy. Co innego, jeśli ktoś chce o sobie opowiedzieć.
Erika uznała, że to całkiem rozsądna zasada życiowa, i pomyślała, że chciałaby, żeby również mieszkańcy Fjällbacki kierowali się nią nieco częściej.
– Dużo gości do niego przychodziło?
– Nigdy. Było mi go nawet żal, że zawsze jest sam. Człowiek nie jest stworzony do samotności. Potrzebujemy towarzystwa.
Święta racja, pomyślała Erika. Miała nadzieję, że pan Kovács ma kogoś, kto go od czasu do czasu odwiedza.
– Zostało coś po nim? Na przykład w komórce?
– Nie, było pusto, gdy się wprowadziłem. Nic nie zostało.
Erika postanowiła dać za wygraną. Janos Kovács najwyraźniej nie wiedział nic więcej. Podziękowała i grzecznie, choć zdecydowanie odmówiła, gdy chciał jej dać torebkę ciastek z makiem.
Stała już w drzwiach, gdy ją zatrzymał.
– A właśnie! Sam nie wiem, jak mogłem zapomnieć. Widocznie się starzeję. – Stuknął się palcem w skroń, odwrócił się i wszedł do pokoju. Po chwili wrócił, trzymając coś w ręku.
– Mogłaby pani przy okazji oddać to Christianowi? Niech mu pani powie, że tak jak kazał, wyrzucałem całą pocztę, jaka do niego przychodziła. Ale tych… jakoś nie mogłem się przemóc, żeby je wyrzucać. Odkąd się wyprowadził, przychodzą raz, może dwa razy do roku. To znaczy, że komuś bardzo zależy, żeby się z nim skontaktować. Nie podał mi nowego adresu, więc je po prostu odkładałem. Proszę mu je oddać i pozdrowić od Janosa. – Uśmiechnął się pogodnie, podając jej plik białych kopert.
Erika wzięła je drżącymi rękami.
W domu zapanowała kompletna cisza. Usiadł przy stole i ścisnął głowę dłońmi. Pod palcami wyczuwał wyraźne pulsowanie. Znów czuł swędzenie w całym ciele. Zaszczypało, gdy rozdrapał skaleczenia na dłoni. Zamknął oczy i przyłożył policzek do blatu stołu. Próbował się pogrążyć w ciszy i jednocześnie pozbyć się wrażenia, że coś przenika przez jego skórę.
Niebieska sukienka. Mignęła mu za zamkniętymi powiekami. Zniknęła, potem znów się pojawiła. Dziecko na jej ręku. Dlaczego nigdy nie widział twarzy dziecka? Zawsze była niewyraźna, bez konturów, pusta. Czy dawniej ją widział? A może zawsze pozostawała w cieniu jego wielkiej miłości? Już nie pamiętał, to było tak dawno.
Zaczął cicho płakać. Łzy kapały na stół, tworząc małą kałużę. Płakał coraz głośniej, w końcu zatrząsł się od szlochu. Podniósł głowę. Musi od siebie odsunąć te wspomnienia, jej obraz, inaczej rozleci się na kawałki. Opuścił głowę, uderzył mocno policzkiem o blat stołu. Podnosił głowę i raz za razem walił mocno o stół. W porównaniu z palącym całe ciało świądem był to ból prawie przyjemny, ale obrazy nie zniknęły. Stała przed nim jak żywa. Uśmiechała się i wyciągała do niego rękę. Była tak blisko, że mogłaby go dotknąć, gdyby ją wyciągnęła jeszcze trochę.
Czyżby usłyszał z góry jakiś dźwięk? Zastygł z głową nad stołem, jakby ktoś nagle zatrzymał film. Nasłuchiwał, nie ruszał się. Tak, usłyszał coś, jakby lekkie kroki.
Wyprostował się na krześle. Czekał, całe ciało miał napięte. Wstał i najciszej jak mógł wyszedł na schody. Trzymając się poręczy, szedł przy ścianie. Tam mniej skrzypiało. Kątem oka zobaczył, jak w przedpokoju na górze coś mignęło. A może mu się zdawało? Już nic nie było widać, w całym domu panowała cisza i spokój.
Nagle schody zaskrzypiały. Jeśli ona tam jest, już wie, że on idzie na górę. Czy czeka na niego? Ogarnął go dziwny spokój. Sanna i dzieci wyjechali, więc już nie może im zrobić nic złego. Został tylko on. Wszystko się rozstrzygnie między nimi. Tak miało być od początku.
Usłyszał kwilenie dziecka. Dziecka? Teraz brzmiało to jak odgłosy starego domu. Powoli pokonał ostatnie stopnie. W przedpokoju było pusto. Słyszał tylko własny oddech.
Drzwi do pokoju dzieci były otwarte. Panował tam jeden wielki bałagan. Technicy dołożyli swoje: wszędzie było pełno czarnych plam proszku do zdejmowania odcisków palców. Christian usiadł na podłodze, twarzą do ściany, na której widniały czerwone litery. Wyglądały, jakby je namalowano krwią.
Nie zasługujesz na nich.
Wiedział, że ona ma rację, nie zasłużył na nich. Wpatrywał się w napis, jakby chciał go sobie wypalić w świadomości. Musi wszystko naprawić. Tylko on może to zrobić. W milczeniu przeczytał napis jeszcze raz. Jej chodzi o niego. Domyślił się, gdzie chce się z nim spotkać. Da jej, czego żąda.
– No i znów się spotykamy. – Patrik sięgnął po rolkę papierowych ręczników i przetarł czoło. Ale się spocił, niech to diabli. Coś kiepsko z kondycją. – Sytuacja jest następująca: Kenneth Bengtsson leży w szpitalu, Gösta i Martin zaraz opowiedzą nam więcej. – Kiwnął głową w ich stronę. – Następna rzecz: ubiegłej nocy ktoś wdarł się do domu Christiana Thydella. Nikomu się wprawdzie nic nie stało, ale na ścianie w pokoju dzieci ktoś wypisał czerwoną farbą komunikat. Cała rodzina jest w szoku, co zrozumiałe. Musimy założyć, że mamy do czynienia z kimś, kto nie ma hamulców, a tym samym jest niebezpieczny.
– Żałuję, że nie wziąłem udziału w porannej interwencji. – Mellberg chrząknął. – Niestety nie zostałem o niej poinformowany.
Patrik postanowił to pominąć i wpatrując się w Annikę, mówił dalej:
– Czy udało ci się ustalić coś nowego na temat przeszłości Christiana?
Annika się zawahała.
– Może i tak, ale chciałabym to jeszcze zweryfikować.
– Dobrze. – Patrik zwrócił się do Gösty i Martina. – Czego się dowiedzieliście od Kennetha Bengtssona? Jak on się czuje?
Martin spojrzał pytająco na Göstę, a Gösta dał mu znak, żeby mówił.
– Nie ma zagrożenia życia, ale lekarz mówi, że ma szczęście, że żyje. Ma pocięte ręce i nogi, a gdyby trafiło na którąś z tętnic, prawdopodobnie wykrwawiłby się na śmierć na tej ścieżce.
– Pytanie, jaki był zamiar sprawcy. Zranić czy zabić?
Nikt się nie wyrywał do odpowiedzi, więc Martin mówił dalej:
– Według niego wszyscy wiedzą, że biega co rano o tej samej porze i tą samą trasą. Oznacza to, że podejrzany może być każdy z mieszkańców Fjällbacki.
– Nie możemy przyjąć za pewnik, że sprawca jest stąd. Równie dobrze może to być ktoś przyjezdny – wtrącił Gösta.
– To skąd by znał jego zwyczaje? Czy to nie świadczy o tym, że to ktoś stąd? – przekonywał Martin.
Patrik zastanawiał się chwilę.
– Nie można wykluczyć, że to ktoś z zewnątrz. Wystarczyłoby poobserwować Bengtssona kilka dni, żeby stwierdzić, że chodzi utartymi ścieżkami, że tak powiem. A co mówił on sam? Podejrzewa kogoś? Jak sobie to tłumaczy?
Gösta i Martin spojrzeli po sobie, pierwszy odezwał się Gösta:
– Mówi, że nie ma pojęcia, ale obaj z Martinem odnieśliśmy wrażenie, że kłamie. Coś wie, ale z jakiegoś powodu nie chce mówić. Wypsnęła mu się jakaś „ona”.
– Tak? – Patrik zmarszczył czoło. – Odnoszę takie samo wrażenie, gdy rozmawiam z Christianem. O co chodzi? Przecież powinno im zależeć na wyjaśnieniu tej sprawy. W przypadku Christiana zagrożona wydaje się nawet jego rodzina. Z kolei Bengtsson jest przekonany, że jego żona została zamordowana, choć jak dotąd nie możemy tego potwierdzić. Dlaczego nie chcą współpracować?
– Christian też nic nie powiedział? – Gösta starannie rozdzielił markizę i zlizał krem. Herbatniki ukradkiem wsunął pod stół, gdzie na jego stopach leżał Ernst.
– Nic z niego nie wycisnąłem – przyznał Patrik. – Był w szoku, co oczywiste. A jednocześnie uparcie trzyma się tego, że nie wie, kto ani dlaczego to zrobił. A ja czuję, że jest inaczej, ale nie mam nic na poparcie tego przypuszczenia. Podobnie jak wy w przypadku Bengtssona. Uparł się, że zostanie w domu. Chwała Bogu, że żonę i dzieci wysłał do jej siostry, do Hamburgsund. Tam powinni być bezpieczni.
– Czy technicy znaleźli u nich coś ciekawego? Powiedziałeś im o szmatce z farbą i o butelce? – spytał Gösta.
– Oględziny trwały dość długo. Zabrali rzeczy, które znalazłeś w piwnicy. Torbjörn kazał ci przekazać, że gratuluje ci spostrzegawczości. Na konkrety jak zwykle musimy poczekać. Będę dzwonił do Pedersena. Rano go nie złapałem. Dobrze by było, żeby coś zrobili, żebyśmy szybciej dostali wyniki sekcji zwłok. Sytuacja tak się zaogniła, że nie mamy czasu do stracenia.
– Jeśli chcesz, żebym do niego zadzwonił i poparł tę prośbę swoim autorytetem, to powiedz – odezwał się Mellberg.
– Dziękuję, poradzę sobie. Będzie trudno, ale zrobię, co trzeba.
– Wiesz, że możesz na mnie liczyć. Na moje poparcie – uzupełnił Mellberg.
– Paulo, co powiedziała żona Christiana? – Patrik zwrócił się do koleżanki. Wprawdzie przyjechali z Fjällbacki razem, ale nie zdążył jej wypytać o Sannę, bo ciągle odbierał telefony.
– Ona chyba nic nie wie – powiedziała Paula. – Jest zrozpaczona, rozbita i przestraszona. Nie sądzi, żeby Christian coś wiedział, chociaż zawahała się, gdy to mówiła. Więc zgaduję, że nie jest pewna. Myślę, że trzeba z nią porozmawiać jeszcze raz, jak się trochę uspokoi. Zresztą nagrałam rozmowę, możesz posłuchać. Nagranie położyłam ci na biurku. Może usłyszysz coś, co mnie umknęło.
– Dziękuję – powiedział Patrik, tym razem szczerze. Na Pauli zawsze można polegać. Dobrze, że bierze udział w śledztwie.
Spojrzał po zebranych.
– To tyle. Anniko, sprawdzaj dalej Christiana, za parę godzin skonfrontujemy ustalenia. Teraz pojedziemy z Paulą do Cii. To ważne, bo teraz wiemy więcej. Jestem przekonany, że śmierć Magnusa ma z tym jakiś związek.
Erika weszła do kawiarni, żeby w spokoju przejrzeć listy. Nie miała wyrzutów sumienia, że będzie czytać cudzą korespondencję. Gdyby Christianowi na nich zależało, podałby Kovácsowi swój nowy adres albo zleciłby na poczcie przekierowywanie przesyłek.
Ręce lekko jej drżały, gdy otwierała pierwszy list. Włożyła cienkie, skórkowe rękawiczki, które woziła ze sobą w samochodzie. W pierwszej chwili nie mogła otworzyć koperty, a sięgając po nóż, o mało nie wylała caffè latte na pozostałe listy. Szybko odstawiła szklankę na bezpieczną odległość.
Nie rozpoznała pisma widniejącego na kopertach. Wyglądało inaczej niż na listach z pogróżkami i wydawało jej się, że jest to raczej pismo mężczyzny niż kobiety. Wyjęła z koperty kartkę i zdziwiła się. Spodziewała się listu, a zobaczyła dziecięcy rysunek. Wyjęła go do góry nogami, musiała odwrócić. Dwa ludziki nakreślone kilkoma prostymi kreskami. Jeden duży, drugi mały. Duży trzymał za rękę małego, oba wyglądały na zadowolone. Dookoła rosły kwiatki, a w prawym rogu świeciło słońce. Stały na zielonym pasku, zapewne na trawie. Nad dużym ludzikiem koślawymi literami napisano „Christian”, a nad małym „Ja”.
Erika sięgnęła po latte i wypiła łyk. Od spienionego mleka zrobiły jej się wąsy. Starła je w zamyśleniu rękawem. Kto to jest „Ja”? Kim jest ta mała postać obok Christiana?
Odstawiła szklankę i otworzyła pozostałe koperty. Miała przed sobą stertę rysunków. Uznała, że są dziełem tej samej osoby. Każdy przedstawiał dwie postaci, dużą – Christiana, małą – „Ja”. Tło za każdym razem inne. Na jednym duży ludzik stał na brzegu, głowa i ramiona małego wystawały z wody. Na innym widać było różne budynki, między innymi kościół. Dopiero na ostatnim było więcej postaci, choć trudno powiedzieć ile, bo tworzyły wielką plątaninę rąk i nóg. Rysunek ten był zdecydowanie mroczniejszy od pozostałych. Nie było na nim słońca ani kwiatów. Duży ludzik został zepchnięty do lewego rogu i już się nie uśmiechał, mały też nie był radosny. W drugim rogu narysowano tylko mnóstwo czarnych kresek. Erika zmrużyła oczy, usiłując dostrzec, co przedstawiają, ale rysunek był tak niezdarny, że trudno go było rozszyfrować.
Spojrzała na zegarek i poczuła, że chce wracać do domu. W tym ostatnim rysunku było coś tak niepokojącego, że aż jej się robiło niedobrze. Nie umiałaby powiedzieć dlaczego, ale bardzo ją poruszył.
Wstała z trudem i postanowiła, że daruje sobie spotkanie z Göranem. Na pewno będzie zawiedziony, ale powetują to sobie przy innej okazji.
Przez całą drogę do Fjällbacki była bardzo zamyślona. Przed oczami miała rysunki przedstawiające dużego Christiana i małego „Ja”. Instynkt jej podpowiadał, że „Ja” jest kluczem do wszystkiego. Tylko jeden człowiek może powiedzieć, kim jest „Ja”. Jutro porozmawia z Christianem. Tym razem będzie musiał odpowiedzieć.
– Co za zbieg okoliczności. Już miałem do ciebie dzwonić. – Głos Pedersena brzmiał jak zwykle sucho i rzeczowo, ale Patrik wiedział, że za tą fasadą kryje się poczucie humoru. Zdarzyło mu się słyszeć, jak Pedersen żartuje. Kilka razy, czyli niewiele, ale zawsze.
– Właśnie chciałem cię zapytać, czy nie dałoby się szybciej. Potrzebujemy informacji. Czegokolwiek, żebyśmy mogli ruszyć z miejsca.
– Nie wiem, czy wam to pomoże, ale przyśpieszyłem obie sekcje. Wczoraj późnym wieczorem skończyliśmy sekcję Magnusa Kjellnera, a przed chwilą Lisbet Bengtsson.
Patrik oczami wyobraźni ujrzał Pedersena w zakrwawionym fartuchu i rękawicach, ze słuchawką w ręku.
– Co ustaliliście?
– Zacznę od sprawy oczywistej: Kjellner został zamordowany. Można to wprawdzie było powiedzieć już po wstępnych oględzinach, ale nigdy nic nie wiadomo. Miewałem przypadki zgonów z przyczyn naturalnych, kiedy post mortem doszło do uszkodzenia ciała.
– Ale w tym przypadku tak nie było?
– Zdecydowanie nie. Denat ma sporo ran ciętych na klatce piersiowej i brzuchu. Zadano je ostrym narzędziem, prawdopodobnie nożem. Bez wątpienia to było przyczyną jego śmierci. Napastnik zaatakował od przodu. Denat ma typowe rany na dłoniach i przedramionach, co oznacza, że próbował się bronić.
– Czy da się określić rodzaj noża?
– Nie, to byłyby spekulacje. Na podstawie charakteru ran można powiedzieć, że był to nóż o gładkim ostrzu. Zgaduję… – zawiesił głos – że nóż rybacki – dokończył z zadowoleniem.
– Na jakiej podstawie? – spytał Patrik. – Pewnie są miliony rodzajów noży.
– Zgadza się, prostuję: nie wiem, czy to był nóż rybacki, ale na pewno był to nóż, którego używano do czyszczenia ryb.
– A to skąd wiesz? – Patrik stracił cierpliwość. Po co te teatralne efekty? Pedersen i tak może liczyć na jego zainteresowanie.
– Znalazłem rybie łuski – odparł Pedersen.
– Co? Gdzie? Jak to możliwe? Przecież zwłoki tak długo leżały w wodzie. – Patrik poczuł, że jego tętno przyśpiesza. Bardzo chciał usłyszeć coś więcej, coś, co podsunęłoby mu jakiś trop.
– Sporo łusek pewnie spłynęło z wodą, ale kilka znalazłem w ranach. Posłałem do laboratorium, żeby sprawdzili, czy da się określić gatunek ryb. Może wam się to przyda.
– Pewnie tak – odparł Patrik, ale uzmysłowił sobie, że to bez sensu. W końcu to Fjällbacka. Rybie łuski raczej nie należą tu do rzadkości.
– Masz jeszcze coś o Kjellnerze?
– Nic szczególnego. – Pedersen chyba był rozczarowany, że Patrik nie okazał entuzjazmu dla jego odkrycia. – Prawdopodobnie zginął na miejscu. Sądzę, że mocno krwawił. Miejsce zbrodni musiało wyglądać jak prawdziwa jatka.
– Czy ciało od razu zostało wrzucone do wody?
– Nie sposób tego ustalić – odparł Pedersen. – Mogę tylko powiedzieć, że długo w niej leżało. Przypuszczam, że zostało wrzucone zaraz po morderstwie, ale to domysły. Opieram się na prawdopodobieństwie, nie na danych naukowych. Sami musicie ustalić, jak było. Orzeczenie jak zwykle prześlę faksem.
– A Lisbet Bengtsson? Co wynika z jej sekcji?
– Umarła śmiercią naturalną.
– Jesteś pewien?
– Przeprowadziłem sekcję bardzo starannie. – Zabrzmiało to tak, jakby Pedersen się obraził, więc Patrik dodał szybko:
– To znaczy, że nie została zamordowana?
– Dobrze zrozumiałeś – potwierdził chłodno Pedersen. – Szczerze mówiąc, to cud, że żyła tak długo. Prawie wszędzie miała przerzuty. To była ciężko chora kobieta. Po prostu zasnęła i już się nie obudziła.
– Czyli jej mąż jest w błędzie – powiedział do siebie Patrik.
– Słucham?
– Nie, nic takiego. Głośno myślę. Dziękuję, że potraktowałeś to priorytetowo. Na tym etapie śledztwa wszystko może się przydać.
– Jest aż tak źle? – spytał Pedersen.
– Właśnie. Aż tak źle.