Teraz, gdy leżała bez ruchu, już nie krzyczała i niczego się nie domagała ani nic mu nie zabierała, wydała mu się nawet ładna. Wyciągnął rękę i dotknął jej czoła. Woda zmarszczyła się i zmąciła obraz jej twarzyczki.
Usłyszał, jak ojciec żegna się przy drzwiach z gościem. Potem usłyszał kroki. Ojciec zrozumie. Jego też odrzucono. Jemu też odebrała mamę.
Wodził palcami po wodzie, wywołując fale. Jej rączki i nóżki spoczywały na dnie, tylko kawałek czoła i kolanka wystawały z wody.
Słyszał, jak ojciec dochodzi do drzwi, ale nie podniósł wzroku. Nie potrafił go od niej oderwać. Teraz mu się podobała. Polubił ją. Jeszcze mocniej przycisnął policzek do wanny. Był przekonany, że ojciec zrozumie, że wreszcie się od niej uwolnili, że obaj odzyskali mamę. Ucieszy się. Był tego pewien.
Nagle poczuł, że ktoś jednym szarpnięciem odrywa go od wanny. Ze zdumieniem podniósł wzrok. Twarz ojca wykrzywiły uczucia, których nie umiał sobie wytłumaczyć. Wiedział tylko, że ojciec nie jest zadowolony.
– Coś ty zrobił? – spytał ochrypłym głosem i porwał na ręce Alice. Bezradnie trzymał nieruchome ciałko. Potem ostrożnie położył ją na dywaniku. – Coś ty zrobił? – powtórzył, nie patrząc na niego.
– Ona zabrała mamę. – Czuł, jak słowa więzną mu w gardle i nie mogą się z niego wydostać. Nic nie rozumiał. Myślał, że ojciec się ucieszy.
Ojciec nie odpowiedział. Spojrzał na niego z niedowierzaniem. Potem pochylił się i nacisnął na klatkę piersiową córki. Zatkał jej ręką nosek, delikatnie dmuchnął w usta i znów nacisnął klatkę piersiową.
– Dlaczego tata to robi? – pytał płaczliwie. Mama nie lubiła, gdy mówił takim tonem. Objął kolana rękami i oparł się plecami o wannę. Nie tak miało być. Dlaczego ojciec patrzy na niego tak dziwnie? Wygląda, jakby był nie tylko zły, ale też przestraszony.
Ojciec wciąż dmuchał w buzię Alice. Leżała nieruchomo na dywaniku, jak przedtem w wannie. Gdy ojciec przyciskał jej pierś, drgała, ale tylko pod jego naciskiem.
Po czwartym dmuchnięciu, gdy kolejny raz miał przycisnąć jej pierś, jedna rączka drgnęła. Potem Alice kaszlnęła, a potem krzyknęła. Dobrze znany, głośny i domagający się uwagi krzyk. Już mu się nie podobała.
Na schodach rozległy się kroki mamy. Ojciec przytulił Alice do piersi, mocząc sobie cały przód koszuli. Mała krzyczała tak głośno, że cała łazienka zaczęła wibrować. A on marzył tylko o tym, żeby przestała i zachowywała się tak cichutko jak przedtem, zanim ojciec się nią zajął.
Kroki mamy zbliżały się, ojciec przykucnął przed nim. W oczach miał strach. Przybliżył twarz do jego twarzy i powiedział cicho:
– Nie będziemy do tego wracać. Jeśli jeszcze raz spróbujesz zrobić coś takiego, odeślę cię stąd tak szybko, że nawet się nie obejrzysz. Zrozumiano?! Żebyś się nie ważył jej dotknąć.
– Co tu się dzieje? – spytała mama od drzwi. – Człowiek chce odpocząć, liczy na pomoc, a tu jedna wielka histeria. Co jej jest? Czy on jej coś zrobił? – Spojrzała na niego.
Przez chwilę słychać było tylko krzyk Alice na rękach ojca.
– Nie. Złości się, bo wyjąłem ją z kąpieli i nie dość szybko przykryłem ręcznikiem – odpowiedział.
– Na pewno nic jej nie zrobił? – spytała, wpatrując się w niego. Spuścił głowę i udawał, że jest zajęty skubaniem frędzli dywanika.
– Skądże, pomagał mi. Był bardzo dzielny.
Kątem oka zobaczył, że ojciec patrzy na niego ostrzegawczo.
Mama zadowoliła się tym wyjaśnieniem i z niecierpliwością wyciągnęła ręce do Alice. Ojciec po chwili wahania podał jej córkę. Mama oddaliła się kołyszącym krokiem, uspokajając córeczkę. Wtedy spojrzeli na siebie w milczeniu. Z oczu ojca wyczytał, że powiedział to, co naprawdę myślał. Że nie będą wracać do tego, co się stało.
– Kenneth, jesteś tam? – Chciała zawołać męża, ale głos odmówił jej posłuszeństwa.
Cisza. Czyżby jej się zdawało? Nie, na pewno słyszała, jak drzwi się otwierają, a potem zamykają.
– Halo?
Nadal żadnej odpowiedzi. Chciała usiąść, ale nie mogła. W ostatnich dniach zupełnie opadła z sił i oszczędzała je na godziny, które spędzała z Kennethem, gdy wracał do domu. Chciała go przekonać, że czuje się lepiej, niż się czuła naprawdę. Byle tylko zostać w domu. Nie wdychać zapachu szpitala, nie czuć dotyku szorstkich prześcieradeł. Dobrze go znała i wiedziała, że gdyby się zorientował, jak źle z nią, natychmiast odwiózłby ją do szpitala. Na pewno, bo kurczowo czepiał się nadziei.
Ciało mówiło jej, że koniec jest bliski. Zapas sił się skończył, choroba wzięła górę. Zwyciężyła. Lisbet najbardziej na świecie chciała umrzeć w domu, pod własną kołdrą i z własną poduszką pod głową. Z leżącym obok Kennethem. W nocy często nasłuchiwała, żeby zapamiętać jego oddech. Wiedziała, że mu niewygodnie na chybotliwym łóżku polowym, ale nie potrafiła się zdobyć na to, żeby mu powiedzieć, żeby poszedł do sypialni. Może to egoizm, ale kochała go tak bardzo, że chciała spędzić z nim każdą z tych niewielu chwil, jakie im jeszcze zostały.
– Kenneth?! – zawołała po raz trzeci.
Już myślała, że ma omamy, gdy usłyszała znajome skrzypienie obluzowanej deski podłogowej w przedpokoju. Zawsze było słychać, kiedy ktoś na nią nastąpił.
– Kto tam? – Przestraszyła się.
Szukała wzrokiem telefonu, który Kenneth zazwyczaj zostawiał w zasięgu jej ręki. Ale ostatnio był tak zmęczony, że czasem zapominał. Jak dziś.
– Jest tam kto?! – Znów chwyciła za kant łóżka, by usiąść. Poczuła się jak bohater Przemiany Kafki, jednej ze swoich ulubionych nowel. Gregor Samsa zmienia się w potwornego robaka, który nie potrafi się przewrócić z grzbietu na bok i bezradnie trwa w tej pozycji.
W przedpokoju rozległy się kroki. Ktoś szedł powoli, zbliżał się. Lisbet była bliska paniki. Kto to jest? Dlaczego nie odpowiada? Kenneth nie żartowałby z niej w taki sposób. Nigdy nie robił jej kawałów ani tego rodzaju niespodzianek, więc teraz chyba tym bardziej?
Kroki były już blisko. Wpatrywała się w stare drewniane drzwi, które kiedyś, w innym życiu, sama skrobała i malowała. Nie drgnęły. Znów pomyślała, że umysł płata jej figle. Widocznie rak już tam jest. Dlatego nie potrafi jasno myśleć i odróżniać złudzeń od rzeczywistości.
W tym momencie drzwi drgnęły, pchnięte przez kogoś. Lisbet krzyknęła. Wołała o pomoc, jak najgłośniej, żeby zagłuszyć przerażającą ciszę. Urwała, gdy drzwi otworzyły się do końca. Gość przemówił. Głos brzmiał znajomo, a zarazem obco. Lisbet zmrużyła oczy, żeby lepiej widzieć. Na widok długich, ciemnych włosów odruchowo dotknęła własnej głowy. Sprawdziła, czy żółta apaszka jest na swoim miejscu.
– Kto… – spytała, ale tamta uciszyła ją, kładąc palec na ustach.
Potem znów się odezwała. Głos nad jej uchem mówił rzeczy, których nie chciała słyszeć. Potrząsała głową, ale głos mówił dalej. Urzekająco, a zarazem bezlitośnie opowiadał swoją historię. Zarówno brzmienie głosu, jak i to, o czym mówił, przekonały Lisbet, że to prawda. Niestety, prawda ponad jej siły.
Słuchała jak skamieniała, a im więcej się dowiadywała, tym słabsza stawała się wątła nić trzymająca ją przy życiu. Dotychczas udawało jej się trwać dzięki woli życia i wierze w miłość. Gdy jej to odebrano, poddała się. Słyszała już tylko ten głos. Potem pękło jej serce.
– Jak myślisz, kiedy znów da się porozmawiać z Cią? – Patrik spojrzał na koleżankę.
– Nie możemy z tym czekać – odparła Paula. – Ona na pewno rozumie, że musimy kontynuować śledztwo.
– Masz rację – powiedział, ale bez przekonania. Trudno wyważyć, czy wykonując swoją pracę, można się narzucać człowiekowi w żałobie, czy też należałoby okazać empatię, a pracę postawić na drugim miejscu. Swoją drogą regularne, cotygodniowe wizyty Cii w komisariacie wyraźnie pokazywały, co jest dla niej najważniejsze.
– Co jeszcze możemy zrobić? Czego nie zrobiliśmy lub co powinniśmy powtórzyć? Nie ma siły, musiało nam coś umknąć.
– Zacznijmy od tego, że Magnus całe życie spędził we Fjällbace, więc jeśli w jego przeszłości kryją się jakieś tajemnice, to tu. To już jakieś ułatwienie. Z drugiej strony zasada „wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi”, tym razem nie działa. Nic nie wiadomo o tym, żeby ktoś go nienawidził, a już na pewno nie tak, żeby go zamordować.
– Rzeczywiście. Wygląda na to, że był porządnym facetem, bardzo rodzinnym. Trwałe małżeństwo, udane dzieci, normalne życie towarzyskie. A jednak ktoś rzucił się na niego z nożem. Szaleniec? Człowiek chory psychicznie, któremu odbiło i wybrał ofiarę na chybił trafił? – Paula przedstawiła tę teorię bez większego przekonania.
– Nie można wykluczyć, ale ja w to nie wierzę. Przemawia przeciwko temu fakt, że zadzwonił do Rosandera i uprzedził, że się spóźni. W dodatku był nieswój. Nie, tamtego ranka coś się musiało stać.
– Innymi słowy, powinniśmy się skupić na ludziach, których znał.
– Łatwiej powiedzieć, niż zrobić – zauważył Patrik. – Fjällbacka liczy około tysiąca mieszkańców i wszyscy się znają, lepiej czy gorzej.
– Dzięki, już się zorientowałam. – Paula się roześmiała. Mieszkała w Tanumshede od niedawna i usiłowała się przyzwyczaić do nowej szokującej sytuacji, do utraty dotychczasowej wielkomiejskiej anonimowości.
– W zasadzie masz rację. Proponuję, żebyśmy zaczęli od najbliższej rodziny. Stopniowo będziemy wychodzić na zewnątrz. Powinniśmy jak najprędzej porozmawiać z Cią i z dziećmi, pod warunkiem że się zgodzi. Potem z najbliższymi przyjaciółmi, Erikiem Lindem, Kennethem Bengtssonem. Absolutnie nie możemy wyłączyć Christiana Thydella. Te listy z pogróżkami…
Patrik otworzył górną szufladę biurka i wyjął plastikową koszulkę z listem i kartą. Opowiedział, jak trafiły do Eriki. Paula słuchała z niedowierzaniem. Następnie w milczeniu zapoznała się z treścią.
– To poważna sprawa – powiedziała. – Powinniśmy to dać do zbadania.
– Wiem – odparł. – Ale nie należy wyciągać pochopnych wniosków. Choć mam przeczucie, że te sprawy w jakiś sposób się ze sobą łączą.
– Tak. – Paula wstała. – Ja też nie wierzę w zbiegi okoliczności. – Przystanęła. – Chcesz jeszcze dziś porozmawiać z Thydellem?
– Nie. Uważam, że dziś trzeba zdobyć jak najwięcej informacji o całej trójce, mam na myśli Christiana, Erika i Kennetha. Jutro rano przejrzymy to razem, może coś znajdziemy. Uważam też, że powinniśmy jeszcze raz przejrzeć notatki z rozmów z nimi wkrótce po zaginięciu Magnusa, żeby wychwycić ewentualne różnice.
– Pogadam z Anniką, pomoże nam przy dokumentacji.
– Dobrze. A ja zadzwonię do Cii i dowiem się, kiedy moglibyśmy porozmawiać.
Paula wyszła, a Patrik dłuższą chwilę wpatrywał się w telefon.
– Przestańcie wreszcie wydzwaniać! – Sanna rzuciła słuchawką. Telefon dzwonił bezustannie. Reporterzy chcieli rozmawiać z Christianem. Nie mówili, o czym, ale nietrudno było zgadnąć. Rzucili się do ataku, bo ciało Magnusa znaleziono wkrótce po ujawnieniu, że Christian dostaje listy. Absurd. Przecież jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Mówią wprawdzie, że Magnus został zamordowany, ale nie uwierzy, dopóki się tego nie dowie ze źródła pewniejszego niż miejscowe plotkary. Zresztą gdyby nawet, choć to niewiarygodne, dlaczego miałoby to mieć związek z listami Christiana? Przecież, jak sam jej mówił, gdy ją uspokajał, zupełnie przypadkiem uwziął się na niego ktoś chory umysłowo, ale z pewnością niegroźny.
Dlaczego w takim razie tak bardzo się przejął podczas przyjęcia z okazji wydania książki? Czy sam wierzy w to, co mówi? Ale gdy wyjawił tajemnicę niebieskiej sukienki, pytania uwięzły jej w gardle. Wszystko inne stało się mniej ważne. Straszna historia. Wysłuchała jej z bólem serca, ale znalazła w niej pocieszenie. Wiele tłumaczyła i pozwalała wybaczyć.
Własne zmartwienia wydały jej się banalne, gdy pomyślała, co musi przechodzić Cia. Będzie im brakowało Magnusa, zarówno jej, jak i Christianowi, mimo że ich kontakty nie zawsze były serdeczne, choć w pewnym sensie oczywiste. Erik, Kenneth i Magnus razem dorastali, łączyła ich przeszłość. Obserwowała ich z dystansu, ponieważ zanim w jej życiu pojawił się Christian, ze względu na różnicę wieku nie spotykała się z nimi towarzysko. Oczywiście domyślała się, że żony tamtych uważały ją za młodą i naiwną. Ale zawsze były dla niej miłe i z czasem te kontakty stały się nieodłączną częścią ich życia. Razem obchodzili rozmaite święta, a czasem spontanicznie zapraszali się na kolacje.
Najbardziej lubiła Lisbet. Była bardzo zrównoważona, dowcipna w niewymuszony sposób i rozmawiała z nią jak z równą sobie. W dodatku uwielbiała Nilsa i Melkera. Szkoda, że nie mieli z Kennethem dzieci. Ogarniały ją wyrzuty sumienia, że nie zdobyła się na to, żeby ją odwiedzić. Raz spróbowała, w Boże Narodzenie. Poszła do niej z kwiatkiem i pudełkiem czekoladek. Na widok leżącej w łóżku Lisbet, która wyglądała raczej na umarłą niż żywą, chciała się cofnąć i rzucić do ucieczki. Lisbet się domyśliła, wyczytała to z jej twarzy. Zrozumienie mieszało się na niej z rozczarowaniem. Nie miała siły przeżywać tego jeszcze raz, patrzeć na śmierć przebraną za człowieka i udawać, że to nadal jej przyjaciółka.
– Cześć, już wróciłeś? – Ze zdziwieniem spojrzała na Christiana. Wszedł i niezdarnie ściągał kurtkę. – Chory jesteś? Przecież dziś miałeś pracować do piątej.
– Źle się czuję – mruknął.
– Rzeczywiście, nie najlepiej wyglądasz – zauważyła z niepokojem. – Co ci się stało w czoło?
Niedbale machnął ręką.
– Nic takiego.
– Zadrapałeś się?
– Daj mi spokój. Już nie mam siły tego słuchać. – Odetchnął głęboko i już spokojniej powiedział: – Do biblioteki przyszedł jakiś dziennikarz, wypytywał o Magnusa i o listy. Mam wszystkiego dość.
– Tutaj też dzwonili. I co mu powiedziałeś?
– Tyle co nic. – Urwał. – Ale i tak coś napisze. Piszą, co im się podoba.
– To się Gaby ucieszy – zauważyła kwaśno. – Właśnie, jak było na spotkaniu z nią?
– Dobrze – odparł krótko, tonem, który wskazywał na to, że to niecała prawda.
– Na pewno? Domyślam się, że byłeś zły, że cię tak wystawiła…
– Przecież mówię, że było dobrze! – warknął. – Musisz się czepiać każdego słowa?
Znów kipiał. Sanna patrzyła na niego osłupiała. Szedł w jej stronę ze wzrokiem pociemniałym od gniewu i krzyczał.
– Daj mi wreszcie spokój, do cholery! Rozumiesz? Przestań mnie ścigać i wtykać nos w nie swoje sprawy.
Spojrzała mężowi w oczy. Po tylu latach powinna go znać. Odpowiedziało jej spojrzenie obcego człowieka. Po raz pierwszy poczuła, że się go boi.
Wyjeżdżając z zakrętu za Towarzystwem Żeglarskim w kierunku Sälvik, Anna zmrużyła oczy. Idącą przed nią postać łączył z jej siostrą kolor włosów i ubioru. Poza tym wyglądała raczej jak Barbamama. Anna zwolniła i opuściła szybę.
– Cześć, właśnie do ciebie jadę. Wyglądasz na taką, co z przyjemnością skorzysta z podwózki.
– Owszem, poproszę. – Erika otworzyła drzwi po stronie pasażera i opadła na siedzenie. – Przeceniłam swoje możliwości, jeśli chodzi o spacer. Mam dość. Jestem cała mokra od potu.
– Gdzie byłaś? – Anna wrzuciła jedynkę i ruszyła do domu, który kiedyś był ich domem rodzinnym. Teraz był to dom Eriki i Patrika. O mało go kiedyś nie sprzedały. Anna natychmiast odsunęła od siebie wspomnienie o Lucasie. Nie chciała myśleć o przeszłości. Tamten czas minął bezpowrotnie.
– Poszłam do Havsbygg porozmawiać z Kennethem, no wiesz.
– Po co? Chyba nie chcecie sprzedać domu?
– Ależ skąd – pośpiesznie odparła Erika. – Chciałam z nim porozmawiać o Christianie. I o Magnusie.
Anna zatrzymała samochód przed piękną starą willą.
– Po co? – spytała, właściwie niepotrzebnie. Jej starszą siostrę zawsze paliła nienasycona ciekawość. Czasem doprowadzało to do sytuacji, o których wolałaby nie wiedzieć.
– Zdałam sobie sprawę, że nic nie wiem o przeszłości Christiana. Nigdy o sobie nie opowiada – powiedziała i stękając, wysiadła z samochodu. – Zresztą wszystko to jest bardzo dziwne. Magnus prawdopodobnie został zamordowany, Christian dostaje pogróżki. Przyjaźnili się, więc nie mogę uwierzyć, że to zbieg okoliczności.
– Czy Magnus też dostawał listy z pogróżkami? – Anna weszła za Eriką do przedpokoju i powiesiła kurtkę.
– O ile wiem, nie. Patrik by wiedział, gdyby tak było.
– I jesteś pewna, że by ci powiedział, gdyby to wyszło w śledztwie?
Erika uśmiechnęła się.
– Chcesz przez to powiedzieć, że mój drogi mąż potrafi trzymać język za zębami?
– Zgadłaś. – Anna roześmiała się, siadając przy kuchennym stole. Patrik zazwyczaj nie potrafił opierać się zbyt długo, jeśli Erika postanowiła z niego coś wyciągnąć.
– Poza tym gdy mu pokazałam list Christiana, ewidentnie było to dla niego coś nowego. Zareagowałby zupełnie inaczej, gdyby już wiedział, że Magnus też coś takiego dostał.
– Mhm, pewnie masz rację. Dowiedziałaś się czegoś od Kennetha?
– Niewiele. Ale odniosłam wrażenie, że czuł się skrępowany moimi pytaniami. Trafiłam w czuły punkt, chociaż nie wiem w jaki.
– Na ile dobrze się znali?
– Nie wiem. Nie bardzo rozumiem, co Christian może mieć wspólnego z Kennethem i Erikiem. Co innego Magnus.
– Według mnie Christian i Sanna są przedziwną parą.
– Tak… – Erika szukała właściwego słowa. Nie chciała, żeby to zabrzmiało tak, jakby kogoś obgadywała. – Sanna jest jeszcze bardzo młoda – powiedziała w końcu. – I bardzo zazdrosna. Do pewnego stopnia ją rozumiem. Christian jest przystojny. Mam też wrażenie, że nie są do końca równorzędnymi partnerami. – Postawiła na stole dzbanek herbaty, miód i mleko.
– Co masz na myśli? – spytała z zaciekawieniem Anna.
– Nie spotykam się z nimi zbyt często, ale odnoszę wrażenie, że Sanna uwielbia Christiana, natomiast on traktuje ją z wyższością.
– To niewesoło – zauważyła Anna. Wypiła łyk herbaty, jak się okazało za gorącej, i odstawiła, żeby ostygła.
– Może wyciągam pochopne wnioski, ale przypomina to raczej relację między rodzicem a dzieckiem niż między dwojgiem dorosłych ludzi.
– W każdym razie książka cieszy się powodzeniem.
– Zasłużonym – odparła Erika. – Christian jest jednym z najzdolniejszych pisarzy, z jakimi się zetknęłam, i cieszę się, że odkrywają to również czytelnicy.
– Podobno to, co wypisują o nim w gazetach, też robi swoje. Nie należy nie doceniać ludzkiej ciekawości.
– To prawda, ale mam w nosie, z jakiego powodu czytają jego książkę. Ważne, że czytają – stwierdziła Erika, dodając drugą łyżeczkę miodu. Próbowała się odzwyczaić od picia herbaty słodkiej jak ulepek, ale w końcu zawsze dawała za wygraną.
– A jak się czujesz z tym? – Anna pokazała palcem na brzuch Eriki. Nie umiała ukryć obaw. Nie było jej przy siostrze w pierwszym, trudnym dla niej okresie po narodzinach Mai, bo zmagała się z własnymi problemami. Ale teraz bardzo przeżywała jej ciążę i martwiła się, żeby znów nie wpadła w depresję.
– Skłamałabym, gdybym powiedziała, że się nie boję – odpowiedziała Erika powoli. – Ale tym razem czuję się lepiej przygotowana psychicznie. Wiem, co mnie czeka, że pierwsze miesiące są trudne. Ale nie umiem sobie wyobrazić tego, że urodzi się dwoje naraz. Możliwe, że będzie jeszcze gorzej, niż sobie wyobrażam.
Pamiętała, jak się czuła po urodzeniu Mai. Właściwie nie pamiętała nic konkretnego. Ten czas, gdy wracała do niego myślami, jawił się jej jak czarna dziura. Zachowała natomiast w pamięci to, co wtedy czuła, i na samą myśl o tym, że znów miałaby wpaść w bezgraniczną rozpacz i czuć się tak bezsilna, ogarniał ją paniczny strach.
Anna zgadła, o czym myśli siostra. Wyciągnęła rękę i położyła na jej dłoni.
– Zobaczysz, nie będzie tak, jak za pierwszym razem. Oczywiście, będziesz miała więcej roboty niż przy Mai, nie da się ukryć. Ale będę cię pilnowała, Patrik też, i gdybyś znów miała wpaść w dołek, przytrzymamy cię. Słowo. Spójrz na mnie. – Zmusiła siostrę, żeby podniosła głowę i spojrzała jej w oczy, a potem spokojnie i zdecydowanie powtórzyła: – Nie pozwolimy ci wpaść w dołek, nie dopuścimy do tego.
Erika zamrugała oczami, by powstrzymać łzy, i ścisnęła siostrę za rękę. W ostatnich latach dużo się zmieniło w ich relacjach. Już nie była dla Anny zastępczą matką. Nawet nie starszą siostrą. Były po prostu siostrami. I przyjaciółkami.
– Mam w zamrażarce kubełek lodów czekoladowych Ben & Jerry’s. Wyjąć?
– Dopiero teraz to mówisz? – Anna wyglądała na urażoną. – Dawaj te lody, zanim sobie pójdę.
Erik Lind westchnął, kiedy zobaczył samochód Louise z poślizgiem podjeżdżający pod biuro. Nigdy nie przyjeżdżała. Nie zapowiadało to nic dobrego. Zwłaszcza że dopiero co szukała go telefonicznie. Kenneth powiedział mu o tym, kiedy wrócił ze sklepu. Choć raz mógł powiedzieć prawdę.
Ciekawe, co się stało, że tak nagle musiała się z nim skontaktować. Czyżby się dowiedziała o jego romansie z Cecilią? Nie, nie jechałaby samochodem w taką pogodę tylko dlatego, że sypiał z inną kobietą. Aż go zmroziło. A może się dowiedziała, że Cecilia jest w ciąży? Może Cecilia złamała umowę, którą sama zaproponowała? Czyżby żądza zemsty przeważyła nad potrzebą otrzymywania comiesięcznej kwoty na utrzymanie siebie i dziecka?
Patrzył na Louise wysiadającą z samochodu. Pomyślał, że Cecilia mogła go wydać, i aż zdrętwiał. Nie wolno nie doceniać kobiet. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej był przekonany, że wolała zrezygnować z pieniędzy dla samej satysfakcji, że zniszczyła mu życie.
Louise weszła do biura. Była wzburzona. Podeszła bliżej, poczuł odór alkoholu.
– Zwariowałaś? Prowadziłaś po pijanemu? – warknął. Kątem oka zobaczył, że Kenneth udaje zainteresowanego czymś, co ma na ekranie komputera. Choćby nie chciał, i tak wszystko usłyszy.
– Gówno cię to obchodzi – wybełkotała Louise. – Lepiej jeżdżę po pijanemu niż ty na trzeźwo. – Zachwiała się. Erik spojrzał na zegarek. Trzecia po południu, a ona już się upiła.
– Czego chcesz? – Chciał już to mieć za sobą. Szybko, skoro już się zdecydowała wszystko rozwalić. Uważał się za człowieka czynu, takiego, który nie cofa się przed niczym, nawet jeśli to nieprzyjemne.
Ale Louise nie krzyczała, nie zrobiła awantury o Cecilię i dziecko, nie posłała go do wszystkich diabłów i nie zapowiedziała, że zedrze z niego skórę. Sięgnęła tylko do kieszeni palta i wyciągnęła coś białego. Pięć białych kopert. Erik natychmiast rozpoznał, co to jest.
– Wchodziłaś do mojego gabinetu? Grzebałaś w moim biurku?
– A coś ty myślał? Przecież ty mi nic nie mówisz. Nawet że dostajesz listy z pogróżkami. Myślisz, że jestem głupia? Że nie wiem, że takie same dostawał Christian? Pisali o tym w gazetach. Teraz w dodatku Magnus nie żyje. – Gotowała się ze złości. – Dlaczego mi tego nie pokazałeś? Ktoś chory na umyśle przysyła nam do domu pogróżki, a ty uważasz, że nie mam prawa o tym wiedzieć? Chociaż całymi dniami jestem sama w domu, bez żadnej ochrony?
Erik zerknął na Kennetha, zły, że jest świadkiem, jak Louise go kompromituje. Zobaczył wyraz jego twarzy i zastygł. Kenneth już nie patrzył na ekran, tylko na pięć białych kopert rzuconych na biurko. Był blady. Spojrzał na Erika, potem odwrócił wzrok. Ale Erik już się domyślił.
– Ty też dostałeś?
Louise drgnęła i spojrzała na Kennetha. Udawał, że nie słyszy. Z przejęciem studiował jakąś skomplikowaną tabelę. Ale Erik nie zamierzał mu pozwolić się wyłgać.
– Kenneth, zadałem ci pytanie! – Zabrzmiało to jak rozkaz, jak zawsze. Kenneth zareagował tak samo jak wtedy, gdy byli mali: podporządkował się Erikowi i jego żądzy kontrolowania sytuacji. Powoli obrócił się na krześle w ich stronę. Splótł ręce i odparł cicho:
– Dostałem cztery. Trzy przyszły pocztą, jeden znalazłem w domu, na stole w kuchni.
Louise aż zbladła ze złości.
– Co się dzieje? Christian, ty i Kenneth? Co wyście zrobili? I Magnus. On też dostawał takie listy? – Spojrzała oskarżycielskim wzrokiem na męża, potem na Kennetha i znów na Erika.
Zapadła cisza. Kenneth spoglądał pytającym wzrokiem na Erika. Erik powoli potrząsnął głową.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Magnus nic nie mówił, ale to nic nie znaczy. A ty coś wiesz? – spytał Kennetha, a on potrząsnął głową.
– Nie. Gdyby Magnus miał komuś powiedzieć, to raczej Christianowi.
– Kiedy dostałeś pierwszy list? – Erik zaczął się zastanawiać. Próbował znaleźć jakieś rozwiązanie i odzyskać kontrolę nad sytuacją.
– Nie pamiętam dokładnie. W każdym razie przed Bożym Narodzeniem, czyli w grudniu.
Erik sięgnął po listy. Louise skurczyła się, złość z niej uszła. Stojąc przed mężem, patrzyła, jak układa listy chronologicznie. Najwcześniejszy znalazł się na spodzie. Podniósł go i zmrużył oczy, usiłując odczytać datę na stemplu.
– Piętnasty grudnia.
– To by się zgadzało z moim pierwszym – powiedział Kenneth, wpatrując się w podłogę.
– Zachowałeś je? Możesz sprawdzić stemple na tych, które przyszły pocztą? – rzeczowo spytał Erik.
Kenneth skinął głową i nabrał tchu.
– Przy czwartym liście leżał nóż.
– Nie położyłeś go sam? – Louise już nie bełkotała. Wytrzeźwiała ze strachu, który uwolnił jej umysł z oparów alkoholu.
– Nie. Pamiętam, że zanim poszedłem spać, wszystko pochowałem, na stole nic nie zostało.
– Drzwi nie były zamknięte na klucz? – Erik mówił chłodnym, rzeczowym tonem.
– Chyba nie. Zdarza mi się zapomnieć zamknąć.
– Do mnie wszystkie przyszły pocztą – stwierdził Erik, przeglądając koperty. Nagle przypomniało mu się coś z artykułu o Christianie. – Christian zaczął je dostawać jako pierwszy, półtora roku temu. Do ciebie i do mnie przychodzą dopiero od trzech miesięcy. Może chodzi tylko o niego i to on jest prawdziwym adresatem, a myśmy zostali zamieszani w tę historię, bo go znamy. – Erik mówił z rosnącym wzburzeniem. – Niech go szlag trafi, jeśli coś o tym wie i nic nie mówi. Jak można mnie i moją rodzinę wystawiać jakiemuś szaleńcowi i nawet nas o tym nie uprzedzić.
– Przecież on nie wie, że my też dostaliśmy takie listy – zaoponował Kenneth. Erik musiał mu przyznać rację.
– Rzeczywiście, ale się dowie. – Erik złożył listy na kupkę i stuknął o blat biurka.
– Chcesz z nim o tym rozmawiać? – W głosie Kennetha słychać było niepokój.
Erik westchnął. Złościł go ten lęk Kennetha przed konfliktami. Zawsze taki był. Płynął z prądem, nigdy nie mówił „nie”, zawsze mówił „tak”. W pewnym sensie było to w jego interesie, bo decydować może tylko jeden, dotychczas tym kimś był Erik, i tak powinno zostać.
– Oczywiście, że z nim porozmawiam. Z policją również. Powinienem był to zrobić dawno temu, ale dopiero gdy przeczytałem o listach do Christiana, stwierdziłem, że sprawa jest poważna.
– W samą porę – mruknęła Louise. Erik spojrzał na nią z gniewem.
– Nie chcę, żeby Lisbet się zdenerwowała. – Kenneth uniósł podbródek, w jego oczach pojawił się błysk uporu.
– Ktoś wszedł do twojego domu, położył list na stole w kuchni, a przy nim nóż. Na twoim miejscu raczej tym bym się martwił, a nie tym, że Lisbet się zdenerwuje. Przecież jest sama przez większą część dnia. A jeśli ten ktoś wejdzie do domu pod twoją nieobecność?
Erik zobaczył, że Kennethowi też to przyszło do głowy. Złościł się na jego brak inicjatywy, a jednocześnie nie wyrzucał sobie, że sam nie zgłosił się na policję. Z drugiej strony żadnego listu nie przyniesiono mu wprost do domu, z pominięciem poczty.
– Okej. Zróbmy tak: jedź do domu po listy i wszystkie razem przekażemy policji. Niech się tym zajmą.
Kenneth się podniósł.
– Lecę. I zaraz wracam.
– No to leć – odparł Erik.
Gdy za Kennethem zatrzasnęły się drzwi, Erik odwrócił się do Louise. Patrzył na nią przez chwilę.
– Mamy do pogadania.
Louise uniosła rękę i wymierzyła mężowi siarczysty policzek.