11


Uśmiechała się szeroko, pokazując bezzębne dziąsła. Nie dał się oszukać. Wiedział, że chodzi jej tylko o to, żeby mu zabrać wszystko, do reszty.

Poczuł jej zapach. Słodki, wstrętny. Znał ten zapach, już go kiedyś czuł. Teraz zapach jest tu. Na pewno pochodzi od niej. Spojrzał na mokre, lśniące ciałko. Wszystko go brzydziło: gruby brzuszek, wgłębienie między nóżkami i ciemne kępki włosków na główce.

Dotknął jej główki. Poczuł pulsowanie pod skórą. Nacisnął mocniej, zsunęła się głębiej. Jeszcze się śmiała. Woda przykryła nóżki, zachlupotała, gdy stópki uderzyły o dno wanienki.

Od drzwi dochodził głos ojca. Wznosił się i opadał, ojciec chyba nie wróci za szybko. Czuł pulsowanie. Mała zakwiliła. Uśmiech to pojawiał się, to znikał, jakby nie była pewna, czy jej wesoło, czy smutno. Może przez jego dłoń przenikała do niej nienawiść i wstręt, jaki w nim wzbudzała.

Bez niej, bez tych krzyków byłoby lepiej. Nie musiałby cierpieć, widząc, że mama patrzy na nią z radością, na niego zaś zupełnie obojętnie. Widział to bardzo wyraźnie. Mama przenosiła wzrok z Alice na niego i wyglądało to tak, jakby zgasła lampa, jakby wyłączono światło.

Zaczął nasłuchiwać. Alice chyba nie miała zamiaru płakać, więc odpowiedział jej uśmiechem. Potem ostrożnie wsunął jej rękę pod główkę, jak mama. Drugą ręką wyplątał ją z siedziska. Nie było to łatwe, cały czas się wyślizgiwała.

Udało się, ostrożnie odsunął siedzisko. Teraz całym ciężarem spoczywała na jego lewym ramieniu. Zemdliło go od słodkiego, duszącego zapachu, musiał odwrócić głowę. Jej spojrzenie paliło go na policzku, była mokra i śliska. Nienawidził jej za ten zapach i za to, że przez nią sobie przypomniał.

Powoli wysunął rękę i patrzył. Głowa opadła jej do tyłu. Zaczerpnęła powietrza, żeby krzyknąć, ale było już za późno, jej buzia zniknęła pod powierzchnią. Oczy patrzyły na niego spod falującej wody. Machała rączkami i nóżkami, ale była za słaba, żeby wypłynąć. Nie musiał jej nawet przytrzymywać głowy. Mogła nią tylko kręcić z boku na bok.

Przykucnął, oparł policzek o brzeg wanny i patrzył, jak walczy. Nie powinna była mu zabierać jego pięknej mamy. Zasłużyła na śmierć. To nie jego wina.

Po chwili przestała się ruszać, rączki i nóżki opadły na dno. Ogarnął go wielki spokój. Oddychał spokojnie, bo zapach zniknął. Wszystko będzie jak dawniej. Siedział z głową opartą o zimny, emaliowany brzeg wanny i patrzył na Alice. Już się nie poruszała.


Proszę wejść, proszę bardzo. – Ulf Rosander wyglądał na zaspanego, ale był już ubrany.

– Dziękujemy, że zgodził się pan na to nagłe spotkanie – powiedziała Paula.

– Żaden kłopot. Musiałem tylko zgłosić w pracy, że się spóźnię. Ale nie było problemu, w końcu wszyscy straciliśmy kolegę. – Wszedł do salonu, goście za nim.

Salon wyglądał jak po wybuchu bomby. Wszędzie walały się zabawki i inne rzeczy. Sprzątnął kilka dziecięcych ubrań z kanapy, żeby mogli usiąść.

– Rano, zanim dzieciaki wyjdą do przedszkola, zawsze jest chaos – wyjaśnił.

– W jakim są wieku? – spytała Paula. Patrik rozsiadł się i przysłuchiwał rozgrzewce. Jako policjant wiedział, że nie należy nie doceniać luźnej rozmowy.

– Trzy i pięć lat. – Rosander się rozpromienił. – Dwie dziewuszki. To moja druga rodzina. Mam również dwóch synów, czternaście i szesnaście lat. Są teraz u matki. Gdyby tu byli, wyglądałoby to jeszcze gorzej.

– Potrafią się porozumieć? Przy takiej różnicy wieku? – wtrącił Patrik.

– Proszę sobie wyobrazić, że zaskakująco dobrze. Chłopcy są oczywiście typowymi nastolatkami, więc nie obywa się bez zgrzytów, ale dziewczyny ich uwielbiają i ta miłość jest odwzajemniona. Mówią o nich Bracia Łosie[12].

Patrik się roześmiał, Paula nie wiedziała, o co chodzi.

– To z książki dla dzieci – wyjaśnił. – Jeszcze parę lat i będziesz ją znała na pamięć. – Spoważniał i zwrócił się do Rosandera: – Jak pan wie, znaleźliśmy ciało Magnusa Kjellnera.

Uśmiech Rosandera zgasł. Przeciągnął dłonią po zmierzwionych włosach.

– Wiecie już, jak zginął? Utopił się?

Patrik potrząsnął głową.

– Jeszcze nie wiadomo. W tej chwili trzeba przede wszystkim ustalić, co się stało tamtego ranka, gdy zaginął.

– Rozumiem, ale nie wiem, jak miałbym wam pomóc. – Rosander bezradnie rozłożył ręce. – Wiem tylko, że zadzwonił, że się spóźni.

– Czy wcześniej to się zdarzało? – spytała Paula.

– Że się spóźniał? – Zmarszczył czoło. – Jak tak myślę, to chyba nigdy.

– Od jak dawna jeździliście razem do pracy? – Patrik dyskretnie odsunął na bok plastikową biedronkę, na której niechcący usiadł.

– Od kiedy pięć lat temu przyszedłem do pracy w Tanumsfönster. Wcześniej Magnus jeździł do pracy autobusem, ale zgadaliśmy się i powiedziałem mu, że może jeździć ze mną, moim samochodem. Dokładał się do benzyny.

– I w ciągu tych pięciu lat nigdy nie uprzedził, że się spóźni? – upewniła się Paula.

– Nie, ani razu. Pamiętałbym.

– Jaki miał głos, gdy zadzwonił? – spytał Patrik. – Był spokojny? Zdenerwowany? Nie powiedział, dlaczego nie będzie na czas?

– Nie, nic o tym nie mówił. Nie jestem pewien, bo minęło już trochę czasu, ale wydaje mi się, że głos miał zmieniony.

– W jakim sensie? – Patrik pochylił się w przód.

– Nie powiedziałbym, że był zdenerwowany, to chyba za mocne słowo, ale odniosłem wrażenie, że coś się stało. Pomyślałem, że może się pokłócił z żoną albo z dziećmi.

– Czy powiedział coś, co nasunęło panu takie przypuszczenie? – Paula i Patrik wymienili się spojrzeniami.

– Nie, cała rozmowa trwała może ze trzy sekundy. Zadzwonił, powiedział, że się spóźni i żebym jechał. Gdyby to miało potrwać dłużej, sam dojedzie do pracy. Potem się rozłączył. Chwilę poczekałem, a potem pojechałem. To wszystko. Pomyślałem, że coś się stało w domu, bo mówił takim tonem…

– Czy coś panu wiadomo o tym, żeby mieli problemy małżeńskie?

– Nigdy nie powiedział przy mnie złego słowa o żonie. Przeciwnie, wydaje mi się, że byli ze sobą bardzo szczęśliwi. Oczywiście człowiek nigdy nie wie, co się naprawdę dzieje w cudzym domu, ale Magnus wydawał się szczęśliwy w małżeństwie. Ale nie za bardzo o tym gadaliśmy. Raczej tak ogólnie albo o szwedzkich rozgrywkach ligowych.

– Powiedziałby pan, że się przyjaźniliście? – spytał Patrik.

Rosander chwilę zwlekał z odpowiedzią.

– Nie, tak bym tego nie nazwał. Jeździliśmy razem do pracy, czasem rozmawialiśmy ze sobą w stołówce, ale nie spotykaliśmy się towarzysko. Właściwie nie wiem dlaczego, dobrze nam się ze sobą rozmawiało. Jak człowiek ma stały krąg znajomych z młodości, trudno się z tego wyrwać.

– Gdyby się czuł zagrożony albo zaniepokojony, raczej by się panu z tego nie zwierzył? – spytała Paula.

– Nie sądzę. Ale widywaliśmy się pięć razy w tygodniu, więc pewnie bym zauważył, gdyby się czymś martwił. Zachowywał się jak zwykle. Pogodny, spokojny, zrównoważony. Po prostu świetny facet. – Rosander spojrzał na swoje ręce. – Przykro mi, że nie mogłem być bardziej pomocny.

– I tak nam pan pomógł. – Patrik podniósł się, za nim Paula. Podali Rosanderowi ręce i wyszli.

W samochodzie przeanalizowali całą rozmowę.

– Jak ci się zdaje? – Paula zerknęła na siedzącego na miejscu pasażera Patrika.

– Uważaj, patrz na drogę! – Złapał się uchwytu nad drzwiami, gdy Paula w ostatniej chwili uniknęła zderzenia z ciężarówką na wąskim zakręcie, tuż przed Mörhult.

– Ojej – powiedziała, patrząc w przednią szybę.

– Baba za kierownicą – mruknął Patrik.

Nic nie powiedziała. Domyślała się, że się z nią drażni. Zresztą czasem Patrik ją woził i uważała za prawdziwy cud, że dostał prawo jazdy.

– Nie sądzę, żeby Ulf Rosander miał z tym coś wspólnego – odpowiedział Patrik.

Paula kiwnęła głową.

– Zgadzam się. Mellberg błądzi we mgle.

– Trzeba go o tym przekonać.

– Ale dobrze, że tam pojechaliśmy, bo Gösta nie zwrócił na to uwagi, gdy go przesłuchiwał. Musiał być jakiś powód. W końcu Kjellner spóźnił się po raz pierwszy w ciągu pięciu lat. Rosanderowi wydał się wzburzony, a w każdym razie nieswój. To chyba nie przypadek, że tego samego ranka zaginął.

– Masz rację. Nie wiem tylko, co powinniśmy zrobić, żeby wypełnić tę lukę. Pytałem jego żonę, czy tamtego ranka stało się coś szczególnego. Mówi, że nie. Pamiętajmy jednak, że wyszła do pracy przed nim. Co się stało w ciągu tej krótkiej chwili, gdy był sam?

– Czy ktoś sprawdził billingi? – spytała Paula, nie odrywając wzroku od drogi.

– I to nie raz. Nikt nie dzwonił na ich numer domowy ani na jego komórkę. Sam dzwonił tylko do Rosandera. Potem cisza.

– Może ktoś do niego przyszedł?

– Nie wydaje mi się. – Patrik potrząsnął głową. – Sąsiedzi mieli widok na dom, siedzieli przy śniadaniu, gdy wychodził. Teoretycznie oczywiście mogli kogoś przeoczyć, ale mówią, że to mało prawdopodobne.

– Może dostał maila?

Patrik znów potrząsnął głową.

– Cia się zgodziła, żebyśmy sprawdzili komputer. W poczcie nie było kompletnie nic ciekawego.

Chwilę milczeli, zatopieni w myślach. Jak to się stało, że Magnus Kjellner pewnego dnia zaginął bez śladu, a po trzech miesiącach znaleźli jego ciało w lodzie? Co się stało tamtego ranka?


Erika postanowiła się przejść. Okazało się to kiepskim pomysłem. Wydawało jej się, że cel jej przechadzki jest oddalony od ich domu w Sälvik o rzut kamieniem. Musiałby to być rzut na miarę rekordu świata.

Przystanęła, złapała się za lędźwie i stęknęła. Spojrzała w stronę biura firmy Havsbyggs. Nadal było daleko. Ale do domu było równie daleko, więc miała do wyboru albo położyć się w zaspie, albo brnąć dalej.

Dziesięć minut później, całkowicie wyczerpana, stanęła w drzwiach biura. Nie dzwoniła wcześniej, żeby uprzedzić, że przyjdzie. Liczyła na to, że może coś zyska, zaskakując go. Najpierw upewniła się, że przed budynkiem nie ma samochodu Erika Linda. Chciała porozmawiać z Kennethem Bengtssonem, najlepiej tak, żeby nikt im nie przeszkadzał.

– Halo!

Weszła do środka, bo chyba nikt nie słyszał, jak trzasnęła drzwiami. Widać było, że to zwykły dom jednorodzinny przerobiony na biuro. Większą część parteru zajmowała otwarta przestrzeń, wzdłuż ścian stały zastawione skoroszytami regały. Na ścianach wisiały duże plakaty przedstawiające budowane przez nich domy, a w rogach stały dwa biurka. Przy jednym siedział bez ruchu Kenneth. Patrzył przed siebie. Najwyraźniej jej nie zauważył.

– Halo! – powtórzyła.

Kenneth drgnął.

– Dzień dobry! Przepraszam, nie słyszałem, że pani weszła. – Podniósł się z krzesła i podszedł do niej. – Pani Erika Falck, nie mylę się?

– Zgadza się. – Podała mu rękę i uśmiechnęła się.

Kenneth musiał zauważyć, że zerknęła na krzesła dla gości, bo zrobił zapraszający gest.

– Proszę usiąść. Na pewno jest pani zmęczona. Już niedługo, co?

Erika usiadła, oparła się i od razu poczuła ulgę.

– Jeszcze trochę, ale to bliźnięta – dodała i niemal się wzdrygnęła, słysząc własne słowa.

– O, będzie co robić – powiedział serdecznym tonem Kenneth, siadając obok niej. – Szuka pani nowego domu?

Erika spojrzała na niego zaskoczona. W świetle stojącej obok lampy wyglądał na skrajnie wyczerpanego. Wręcz załamanego. Przypomniała sobie, że ma ciężko chorą żonę. Chciała położyć dłoń na jego dłoni, ale pomyślała, że taki gest mógłby zostać niewłaściwie odczytany. Z drugiej strony czuła, że musi coś powiedzieć. Zmartwienie i zmęczenie wyryły głębokie bruzdy na jego twarzy.

– Jak się czuje żona? – Miała nadzieję, że go nie urazi tym pytaniem.

– Źle. Niestety bardzo źle.

Oboje umilkli. Kenneth wyprostował się i spróbował się uśmiechnąć, ale uśmiech nie mógł ukryć jego bólu.

– No tak. Chcą państwo kupić nowy dom? Przecież ten jest bardzo ładny. Tak czy inaczej, powinni państwo porozmawiać o tym z Erikiem. Ja zajmuję się wyłącznie księgowością, gadanie to nie moja specjalność. Erik powinien przyjść po lunchu, więc gdyby pani mogła wtedy wrócić…

– Nie, ja w innej sprawie.

– Nie? A w jakiej?

Erika się zawahała. Że też musi być taka ciekawska i zawsze wtykać nos w nie swoje sprawy. Jak mu to wytłumaczyć?

– Pewnie pan słyszał o Magnusie Kjellnerze? Że znaleźli jego ciało? – spytała z ociąganiem.

Kenneth zbladł, skinął głową.

– Słyszałam, że się spotykaliście towarzysko.

– Dlaczego pani pyta? – spytał Kenneth, patrząc na nią czujnie.

– Ja… – Szukała sensownego wytłumaczenia, bezskutecznie. Jedno kłamstwo wystarczy. – Czytał pan w gazetach o listach z pogróżkami, które dostaje Christian Thydell?

Kenneth znów przytaknął. W jego oczach pojawił się błysk, ale zniknął tak szybko, że Erika nie była pewna, czy jej się nie przywidziało.

– Christian jest moim przyjacielem i chciałabym mu pomóc. Myślę, że jest jakiś związek między tymi pogróżkami a tym, co się stało z Magnusem Kjellnerem.

– Jaki związek? – Kenneth pochylił się.

– Nie mogę o tym zbyt wiele mówić – odparła, chcąc się wykręcić. – Ale bardzo by mi pomogło, gdyby mi pan powiedział coś więcej o Magnusie. Czy miał wrogów? Czy ktoś chciał mu zaszkodzić?

– Trudno mi to sobie wyobrazić. – Kenneth oparł się na krześle. Widać było, że nie chce o tym rozmawiać.

– Od dawna się znaliście? – Erika próbowała skierować rozmowę na bezpieczniejsze tory. Czasem objazd bywa najlepszą drogą do celu.

Podziałało. Kenneth się odprężył.

– Właściwie całe życie. Jesteśmy rówieśnikami, chodziliśmy do tej samej klasy w podstawówce i w liceum. Zawsze trzymaliśmy się razem, we trójkę.

– We trójkę? To znaczy pan, Magnus Kjellner i Erik Lind?

– Właśnie. Gdybyśmy się poznali już jako dorośli, pewnie nie utrzymywalibyśmy ze sobą stosunków towarzyskich, ale Fjällbacka jest mała, w pewnym sensie byliśmy na siebie skazani i już tak zostało. Gdy Erik mieszkał w Göteborgu, nie widywaliśmy go zbyt często, ale od jego powrotu spotykaliśmy się całymi rodzinami. Siłą rozpędu, jak sądzę.

– Czy według pana jesteście przyjaciółmi?

Kenneth się zamyślił. Patrzył przez okno na zamarznięte morze.

– Nie, nie powiedziałbym tak. Pracuję z Erikiem, więc widujemy się na co dzień. Ale nie przyjaźnimy się. Erik chyba nie ma przyjaciół. A my z Magnusem byliśmy bardzo różni. Nie mógłbym powiedzieć o nim złego słowa, jak zresztą nikt inny. Dobrze się czuliśmy w swoim towarzystwie, ale nie byliśmy w zażyłych stosunkach. Magnusa chyba więcej łączyło z Christianem, który był wśród nas nowy.

– Jak to się stało, że do was dołączył?

– Sam nie wiem. Magnus zaprosił go z Sanną wkrótce po ich przyjeździe. Z czasem jego obecność stała się oczywista.

– Wie pan coś o jego przeszłości?

– Nie – odparł Kenneth i zamilkł. – Jak tak pani pyta… Prawdę mówiąc, nie wiem, co robił, zanim przyjechał do Fjällbacki. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy – powiedział takim tonem, jakby sam był tym zaskoczony.

– Jak pan i Erik dogadujecie się z Christianem?

– Cóż, on nikogo nie dopuszcza zbyt blisko, bywa dość ponury. Ale porządny z niego gość. A jak wypije parę kieliszków wina i trochę się rozluźni, robi się bardzo miło.

– Nie zauważył pan, żeby go coś niepokoiło?

– Pyta pani o Christiana? – Znów ten błysk w oku. Znikł równie szybko, jak się pojawił.

– Tak. Mniej więcej od półtora roku dostaje listy z pogróżkami.

– Od tak dawna? Nie wiedziałem.

– Nic nie zauważyliście?

Potrząsnął głową.

– Jak już mówiłem, Christian jest trochę… trudny. Tak bym to ujął. Niełatwo się domyślić, co mu chodzi po głowie. Nie wiedziałem na przykład, że pisze książkę, do chwili, gdy ją skończył.

– Czytał ją pan? Dosyć przygnębiająca – powiedziała Erika.

Kenneth potrząsnął głową.

– Nie ciągnie mnie do książek, ale słyszałem, że miał dobre recenzje.

– Fantastyczne – potwierdziła Erika. – To znaczy, że nie mówił wam o listach?

– Nie. Ale, jak mówiłem, spotykaliśmy się w celach towarzyskich. Proszone obiady, wspólne imprezy w Nowy Rok i noc świętojańską, i tak dalej. Magnus był chyba jedynym człowiekiem, z którym ewentualnie mógłby o tym rozmawiać.

– A Magnus nie wspominał o listach?

– Nie wspominał. – Kenneth wstał. – Proszę wybaczyć, ale muszę wracać do pracy. Na pewno nie chcą państwo kupić domu? – Uśmiechnął się i zatoczył ręką po obwieszonych plakatami ścianach.

– Nie, dziękuję, nasz dom bardzo nam odpowiada. Ale te rzeczywiście są ładne. – Erika próbowała wstać. Jak zwykle przyszło jej to z trudem. Kenneth podał jej rękę i pomógł podnieść się z krzesła.

– Dziękuję. – Owinęła szyję szerokim szalem. – Bardzo panu współczuję – dodała. – Z powodu żony. Mam nadzieję… – Nic więcej nie przyszło jej do głowy.

Kenneth w milczeniu skinął głową.

Erika wyszła i zatrzęsła się z zimna.


Christian nie mógł się skupić. Zazwyczaj w bibliotece czuł się dobrze, ale dziś zupełnie nie mógł się skoncentrować.

Wszyscy chcieli coś powiedzieć o Syrence. Że przeczytali, zamierzają przeczytać albo oglądali go w telewizji. Christian uprzejmie odpowiadał. Dziękował, jeśli go chwalono. Gdy ktoś pytał, opowiadał pokrótce, o czym jest książka. A chciało mu się krzyczeć.

Nie przestawał myśleć o Magnusie i o tym, co się z nim stało. Znów poczuł w dłoniach mrowienie. Rozchodziło się po całym ciele, wywołując dokuczliwe swędzenie. Chwilami miał wrażenie, że swędzi go całe ciało. Nie mógł usiedzieć w miejscu, więc bezustannie chodził między regałami. Przestawiał książki, które znalazły się nie na swoim miejscu, wysuwał i wyrównywał szeregi.

Na chwilę przystanął z uniesioną, opartą na książkach ręką i nie był w stanie nią poruszyć. Wróciły te myśli. Nachodziły go coraz częściej. Co on tu robi? Dlaczego tu jest, właśnie tu? Potrząsnął głową, żeby się ich pozbyć, ale nic to nie dało.

Ktoś wyszedł. Właściwie tylko mu mignął. Zarejestrował raczej ruch niż człowieka, ale odniósł to samo wrażenie co wczoraj wieczorem: że dzieje się coś groźnego i znajomego zarazem.

Podbiegł do drzwi i wyjrzał na korytarz. Był pusty. Nikogo nie było widać ani słychać. Może mu się zdawało? Ucisnął palcami skroń, zamknął oczy i zobaczył Sannę. Jej twarz, gdy opowiadał jej swoją historię, w połowie prawdziwą, w połowie zmyśloną. Jej otwarte usta, współczucie i przerażenie jednocześnie.

Przynajmniej przez jakiś czas nie będzie pytać. Niebieska sukienka wróciła na swoje miejsce na strychu. Ujawniając cząstkę prawdy, kupił sobie spokój. Wkrótce znów ogarną ją wątpliwości, zacznie szukać odpowiedzi i będzie chciała poznać pozostałą część historii, tę, która powinna pozostać pogrzebana na zawsze. Inaczej być nie może.

Wciąż miał zamknięte oczy, gdy usłyszał chrząknięcie.

– Przepraszam, nazywam się Lars Olsson. Jestem dziennikarzem. Możemy zamienić kilka słów? Próbowałem się dodzwonić, ale nie odbierał pan.

– Wyłączyłem komórkę. – Opuścił ręce. – Czego pan sobie życzy?

– Wczoraj znaleziono pod lodem zwłoki Magnusa Kjellnera. Zaginął jeszcze w listopadzie. Słyszałem, że byliście przyjaciółmi. To prawda?

– Dlaczego pan pyta? – Christian cofnął się i stanął za kontuarem.

– Nie uważa pan, że to dziwne? Panu od dłuższego czasu ktoś grozi, a jeden z pańskich najbliższych przyjaciół traci życie. W dodatku z tego, co nam wiadomo, prawdopodobnie został zamordowany.

– Zamordowany? – Christian ukrył ręce za kontuarem. Wyraźnie się trzęsły.

– Świadczą o tym ślady na zwłokach. Nie wie pan, czy Magnus Kjellner również dostawał pogróżki? Domyśla się pan, od kogo pan dostaje te listy? – Zadawał kolejne pytania natarczywym tonem, nie dając Christianowi szans na unik.

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Można odnieść wrażenie, że ten ktoś ma obsesję na pańskim punkcie, i może się zdarzyć, że uderzy to również w pańskich bliskich. Czy pańskiej rodzinie również grożono?

Christian potrząsnął głową. Znów stanęły mu przed oczami te obrazy, ale szybko je odpędził. Nie może pozwolić, żeby nim zawładnęły.

Dziennikarz albo nie zauważył jego niechęci, chociaż okazywał ją wyraźnie, albo miał to w nosie.

– Z tego, co wiem, listy z pogróżkami zaczął pan dostawać, jeszcze zanim media zwróciły na pana uwagę w związku z ukazaniem się pańskiej książki. Co wskazywałoby na to, że to sprawa osobista. Co pan na to?

Christian znów potrząsnął głową. Zacisnął zęby, jego twarz była jak maska. Chciał uciec od pytań i nie myśleć o niej, o tym, że w końcu, po tylu latach, go dopadła. Nie może jej do siebie dopuścić. A jednak wiedział, że jest za późno. Nie potrafi przed nią uciec. Może nigdy nie potrafił.

– Więc nie wie pan, kto stoi za tymi pogróżkami? Ani czy mają związek z zabójstwem Magnusa Kjellnera?

– Wydawało mi się, że wcześniej uważał pan, że to prawdopodobne, a nie, że tak było.

– Tak, ale to przypuszczenie jest uprawnione – odparł dziennikarz. – Poza tym musi pan przyznać, że to zadziwiający przypadek w tak małej miejscowości. Dostaje pan pogróżki, a potem policja znajduje zwłoki pańskiego przyjaciela. Rodzi to pewne pytania.

Christian był coraz bardziej zły. Kto im dał prawo włazić z butami w jego życie i żądać odpowiedzi, których nie zna?

– Nie mam nic więcej do powiedzenia.

– Chyba pan rozumie, że i tak o tym napiszemy, z pańskim komentarzem czy bez. W pańskim interesie jest przedstawić swój punkt widzenia.

– Już powiedziałem, co miałem do powiedzenia – powtórzył, ale dziennikarz nie dawał za wygraną.

Christian wstał, poszedł do łazienki i zamknął się na klucz. Spojrzał w lustro i na widok własnego odbicia aż się cofnął. Zupełnie jakby patrzył na niego ktoś inny. Sam siebie nie poznawał.

Zamknął oczy i oparł ręce na umywalce. Oddychał szybko, płytko. Próbował się uspokoić, spowolnić tętno. Miał wrażenie, jakby mu odbierali życie. Już raz mu zabrała wszystko, teraz znów chce to zrobić.

Pod przymkniętymi powiekami wirowały obrazy. Słyszał głosy. Jej głos, ich głosy. Nie mógł się powstrzymać: odchylił głowę do tyłu i machnął nią w przód. Usłyszał, jak lustro pęka, poczuł, że ma krew na czole. Nie bolało. W chwili gdy szkło przecięło skórę na czole, głosy umilkły. Zapadła błogosławiona cisza.


Minęła dopiero dwunasta, a Louise już była przyjemnie wstawiona. Tak w sam raz. Odprężona i znieczulona, ale bez utraty kontaktu z rzeczywistością.

Dolała sobie do kieliszka. W domu nie było nikogo, córki w szkole, Erik w pracy. Albo gdzie indziej, może u tej swojej dziwki.

Ostatnio dziwnie się zachowywał. Przycichł, był jakiś zgaszony. Jak zawsze, gdy myślała, że ją zostawi, bała się i jednocześnie miała nadzieję. Jakby była dwiema różnymi osobami. Jedna odczuwała ulgę, że nie będzie tkwić w więzieniu, jakim po tylu zdradach i kłamstwach stało się dla niej małżeństwo. Druga odczuwała paniczny lęk przed porzuceniem. Oczywiście dostałaby część jego majątku, ale co miałaby z tym robić, gdyby została sama?

Jej obecne życie niewiele miało wspólnego z życiem we dwoje. Ale lepsze to niż nic. W nocy miała obok siebie ciepłe ciało, przy śniadaniu ktoś siedział obok przy stole i czytał gazetę. Miała kogoś. Gdyby ją zostawił, poczułaby się opuszczona. Dziewczyny dorastały, w domu były niemal gośćmi, zawsze w drodze albo do koleżanek, albo do szkoły. Milczące, jak zwykle nastolatki, ledwo odpowiadały na pytania. Gdy były w domu, siedziały w swoich pokojach, a jedynym znakiem życia było rytmiczne dudnienie sprzętu grającego.

Opróżniła kolejny kieliszek i dolała sobie wina. Gdzie on teraz jest? W pracy czy z tamtą? Przewala się w łóżku z Cecilią, wchodzi w nią, pieści jej piersi? Z nią tego nie robił. Od dwóch lat nawet jej nie tknął. Z początku zdarzało się, że wsuwała mu rękę pod kołdrę, próbując go pieścić, ale po kilku upokorzeniach, gdy ostentacyjnie odwrócił się plecami albo wręcz odtrącił jej dłoń, dała za wygraną.

Zobaczyła własne odbicie w lśniących drzwiach lodówki. Jak zwykle popatrzyła na siebie, podnosząc rękę i dotykając twarzy. Chyba nieźle? Kiedyś była całkiem ładna. Pilnowała wagi, uważała, co je, i z pogardą odnosiła się do rówieśnic zajadających drożdżówki z wiarą, że wałki tłuszczu ukryją w fałdach obszernych, kwiecistych sukni z Lindexu[13]. Sama mogła nosić obcisłe dżinsy bez narażania się na śmieszność. Uniosła podbródek. Zrobił się trochę obwisły. Uniosła jeszcze wyżej. O, tak powinien wyglądać. Opuściła podbródek i skóra opadła, układając się w fałdkę. Musiała się pohamować, żeby nie chwycić noża ze stojaka i nie odciąć tego ohydnego kawałka. Poczuła obrzydzenie do samej siebie. Nic dziwnego, że Erik już jej nie dotyka, że woli czuć pod palcami młodą, jędrną skórę, nietkniętą rozpadem.

Uniosła kieliszek i chlusnęła winem w lodówkę. Jej odbicie zmazał lśniący czerwony płyn spływający po gładkiej powierzchni. Chwyciła leżący przed nią telefon i wybrała numer do biura. Musi się dowiedzieć, gdzie on jest.

– Cześć, Kenneth. Jest Erik?

Serce jej waliło, gdy odkładała słuchawkę, chociaż powinna się już przyzwyczaić. Biedny Kenneth. Tyle lat musiał tak często kryć Erika, na szybko zmyślać jakieś historyjki: że Erik załatwia coś poza biurem, ale na pewno zaraz wróci.

Napełniła kieliszek, nie przejmując się rozlanym winem, i zdecydowanym krokiem ruszyła do gabinetu Erika. Nie wolno jej było tam wchodzić. Twierdził, że obecność kogoś innego zakłóca porządek, więc jej nie pozwalał. Właśnie dlatego tam poszła.

Niezdarnie odstawiła kieliszek na biurko i zaczęła wyciągać szufladę za szufladą. Do tej pory, mimo dręczących ją wątpliwości, nigdy nie przeszukiwała jego rzeczy. Wolała nie wiedzieć. Podejrzenia były lepsze od pewności, choć w tym przypadku różnica była niewielka. Zawsze się domyślała, z kim Erik się spotyka. W czasach, gdy mieszkali w Göteborgu, były to dwie sekretarki, przedszkolanka córek, później mama ich koleżanki z klasy. Poznawała to po zawstydzonym spojrzeniu, gdy je spotykała, ale również po zapachu perfum albo przelotnym dotknięciu, takim nie na miejscu.

Teraz po raz pierwszy grzebała w szufladach, nie zważając na to, że mąż się o tym dowie. Była coraz bardziej pewna, że trwające od kilku dni ciężkie milczenie może oznaczać tylko jedno: Erik zamierza ją zostawić. Wyrzucić jak śmieć, jak niepotrzebny, zużyty towar, choć urodziła mu dzieci, sprzątała jego dom, wydawała cholerne przyjęcia dla jego partnerów biznesowych, przeważnie tak nudnych, że głowa jej pękała, gdy musiała ich zabawiać rozmową. Ale jeśli on myśli, że wycofa się bez walki, to się grubo myli. Wiedziała o jego rozmaitych interesach, nie do obrony w razie dokładniejszej kontroli. Lekceważąc ją, popełniłby błąd, który drogo by go kosztował.

Ostatnia szuflada była zamknięta na klucz. Ciągnęła i szarpała, bez skutku. Wiedziała, że musi ją otworzyć. Musiał mieć powód, żeby ją zamknąć na klucz. Widocznie chce coś przed nią ukryć. Rozejrzała się po biurku, dość nowoczesnym. Do takiego nie tak trudno się włamać jak do tych solidnych, masywnych, staroświeckich. Zauważyła nóż do rozcinania listów. Może być. Wyciągnęła szufladę do miejsca, gdzie blokowała ją zapadka, i podważyła nożem. Wydawało jej się, że zamek się nie podda, musiała podważyć mocniej. Drewno zatrzeszczało, poczuła, jak wstępuje w nią nadzieja. W końcu zamek puścił. Tak nagle, że niemal upadła na plecy. W ostatniej chwili złapała za kant biurka i utrzymała się na nogach.

Zaciekawiona zajrzała do szuflady. Coś bielało na dnie. Sięgnęła, starając się wyostrzyć nieco zamglony winem wzrok. W szufladzie było kilka białych kopert. Przypomniała sobie, że widziała, że przychodzą, ale nie zwracała na nie uwagi. Były zaadresowane do Erika, więc odkładała je na kupkę, którą zawsze przeglądał po przyjściu z pracy. Dlaczego trzymał je zamknięte na klucz?

Wyjęła listy, usiadła na podłodze i rozłożyła je przed sobą. Pięć kopert z wypisanym czarnym atramentem nazwiskiem Erika i ich wspólnym adresem. Ozdobne pismo.

Przez chwilę chciała je włożyć z powrotem do szuflady i żyć dalej w niewiedzy. Ale zamek jest już wyłamany, Erik i tak zauważy, że się włamała, więc równie dobrze może przeczytać listy.

Sięgnęła po kieliszek. Musiała poczuć, jak alkohol spływa do żołądka i przynosi ulgę. Trzy łyki. Odstawiła kieliszek i otworzyła pierwszy list.

Kiedy przeczytała ostatni, złożyła je wszystkie na kupkę. Nic z tego nie rozumiała. Wiedziała tylko, że ktoś chce mu zaszkodzić. Ich rodzinie grozi niebezpieczeństwo, a on jej nic nie powiedział. Wpadła w prawdziwą furię. Złość to za mało. On nie uważa jej za partnera, za kogoś, kto ma prawo wiedzieć. Już ona mu pokaże. Nie pozwoli się tak traktować.

Wsiadła w samochód. Koperty położyła na siedzeniu obok. Chwilę trwało, zanim trafiła kluczykiem do stacyjki. Udało jej się dopiero, kiedy wzięła kilka głębszych oddechów. Zdawała sobie sprawę, że w tym stanie nie powinna prowadzić samochodu, ale jak wiele razy przedtem uciszyła głos sumienia i wyjechała na ulicę.

Загрузка...