13


Przecież mówię, że z nią wszystko w porządku! – W głosie mamy słychać było gniew, była bliska płaczu. Zakradł się cicho i przysiadł za kanapą, kawałek dalej, żeby słyszeć. Wszystko, co dotyczyło Alice, było ważne.

Teraz lubił ją bardziej niż dawniej. Już nie patrzyła takim wzrokiem, jakby mu chciała wszystko zabrać. Przeważnie leżała cichutko. Podobało mu się to.

– Ma osiem miesięcy i nawet nie próbuje raczkować. Powinien ją obejrzeć lekarz. – Ojciec mówił cicho, jak zawsze, gdy przekonywał mamę do czegoś, a ona nie chciała. Kładł jej ręce na ramionach, gdy pragnął, żeby wysłuchała, co ma do powiedzenia. – Coś jest z nią nie w porządku. Im wcześniej zbada ją lekarz, tym lepiej. Nie pomożesz jej, jeśli będziesz zamykać oczy.

Mama potrząsnęła głową. Zalśniły opadające na plecy ciemne włosy. Miał ochotę wyciągnąć rękę i dotknąć ich, ale wiedział, że ona by tego nie chciała. Na pewno by się odsunęła.

Wciąż potrząsała głową. Łzy spływały jej po policzkach. Domyślił się, że zaczyna się łamać. Ojciec zrobił półobrót, rzucił mu szybkie spojrzenie. Nie rozumiejąc, o co chodzi, uśmiechnął się w odpowiedzi. Widocznie źle zrobił, bo ojciec gniewnie zmarszczył brwi, jakby oczekiwał czegoś innego.

W ogóle nie rozumiał, dlaczego rodzice tak się martwią. Alice była teraz spokojna i grzeczna. Nie trzeba było stale jej nosić na rękach, leżała sobie cicho. Mimo to rodzice byli niezadowoleni i chociaż teraz mogliby mieć dla niego czas, traktowali go jak powietrze. Ojcem się nie przejmował, bo nie o niego mu chodziło. Ale mama również nie zwracała na niego uwagi, a jeśli już, to z wyraźną niechęcią, a nawet wstrętem.

Nadal nie mógł się pohamować, objadał się bez umiaru. Nakładał sobie, przeżuwał i połykał, napełniając brzuch bez końca. Bał się, że nie będzie go dostrzegać. Nie był już ślicznym synkiem mamusi, ale przecież był, istniał.


W domu było cicho. Lisbet pewnie śpi. Zastanowił się, czy do niej najpierw nie zajrzeć, ale bał się, że mógłby ją obudzić, jeśli zasnęła. Zajrzy, jak będzie wychodził. Potrzebuje snu jak powietrza.

Przystanął na chwilę w przedpokoju. Wkrótce będzie musiał się przyzwyczaić do tej ciszy. Wprawdzie dawniej też bywał sam w domu, bo jako oddana nauczycielka Lisbet często zostawała w szkole do późna. Ale kiedyś, gdy wracał przed nią, cisza była inna niż dziś. Była to cisza pełna obietnic i oczekiwania na chwilę, gdy otworzą się drzwi i Lisbet stanie na progu.

– Kochanie, jestem.

Już nie usłyszy tych słów. Lisbet opuści dom i nigdy nie wróci.

Ogarnął go straszny żal. Starał się mu nie ulegać, zanim nadejdzie ta chwila, ale coś w nim pękło. Przytknął czoło do ściany i rozpłakał się. Bezgłośnie lał łzy, płynęły strumieniem. Po raz pierwszy pozwolił sobie poczuć, jak to będzie, kiedy ona odejdzie. W pewnym sensie już odeszła. Ich miłość była równie wielka jak dawniej, ale się zmieniła. Lisbet śpiąca w pokoju gościnnym była zaledwie cieniem kobiety, którą pokochał. Tamtej już nie było i to ją opłakiwał.

Dłuższą chwilę stał bez ruchu, z twarzą przy ścianie. Łzy płynęły coraz wolniej, w końcu przestały. Odetchnął głęboko i wytarł policzki ręką. Wystarczy. Nie może sobie pozwolić na więcej.

Poszedł do gabinetu. Listy leżały w górnej szufladzie. Kiedyś chciał je wyrzucić, udać, że nigdy ich nie było, ale coś go powstrzymało. A gdy poprzedniej nocy znalazł w domu czwarty, był zadowolony, że je zachował. Zrozumiał, że sprawa jest poważna. Ktoś dybie na niego, chce mu zrobić coś złego.

Zdawał sobie sprawę, że od razu powinien przekazać listy policji, zamiast kierować się obawą o spokój Lisbet, która czeka już tylko na śmierć. Powinien ją chronić, to znaczy potraktować sprawę serio. Dobrze, że dzięki Erikowi w porę sobie to uzmysłowił. Gdyby coś jej się stało tylko dlatego, że jak zwykle coś zaniedbał, nigdy by sobie nie wybaczył.

Drżącymi rękami wyjął koperty. Przeszedł na palcach do kuchni i włożył je do zwykłej foliowej torebki. Chwilę się zastanawiał, czy po prostu nie wyjść z domu, nie ryzykować, że ją obudzi, ale musiał chociaż zajrzeć, upewnić się, że wszystko dobrze, popatrzeć na jej twarz, oby pogrążoną w spokojnym śnie.

Ostrożnie pchnął drzwi gościnnego pokoju. Otworzyły się bezgłośnie. Spała. Oczy miała zamknięte. Chłonął jej rysy, każdy najmniejszy szczegół jej twarzy. Wychudzonej, wysuszonej, ale wciąż pięknej.

Wszedł na palcach. Nie mógł się powstrzymać, by jej nie dotknąć. Nagle zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Wyglądała wprawdzie tak jak zawsze, gdy spała, ale wiedział, co się stało. W pokoju panowała absolutna cisza, nic nie było słychać. Nikt nie oddychał.

Rzucił się naprzód. Przyłożył dwa palce do jej szyi, potem do przegubu lewej ręki. Szukał życiodajnego pulsu. Nadaremnie, nie znalazł. Cisza. Lisbet odeszła.

Usłyszał wycie, wydobywający się z czyjejś krtani rozpaczliwy zwierzęcy głos. Uzmysłowił sobie, że to on wyje. Przysiadł na łóżku i uniósł ją delikatnie, jakby nadal mogła odczuwać ból.

Jej głowa spoczywała na jego kolanach. Pogłaskał ją po policzku, łzy znów napłynęły mu do oczu. Ogarnęła go rozpacz większa, niż kiedykolwiek mógłby sobie wyobrazić. Przejmujący ból stopniowo ogarnął całe ciało i każdy najmniejszy nerw. Cierpienie kazało mu głośno krzyczeć. Krzyk rozszedł się po pokoju, odbił się od kołdry w kwiatki, wyblakłej tapety i wrócił do niego.

Dłonie miała splecione na piersi. Rozplótł je delikatnie, żeby ostatni raz potrzymać ją za rękę. Poczuł dotyk szorstkiej skóry, która na skutek zabiegów straciła miękkość, ale nadal była taka znajoma.

Podniósł jej rękę i przycisnął do ust. Łzy padały na jego i jej dłoń, łącząc je ze sobą. Przymknął oczy, żeby poczuć jej zapach. Chciałby już nigdy jej nie puścić, ale wiedział, że to niemożliwe. Lisbet już nie należy do niego. Powinien pozwolić jej odejść. Już nie czuje bólu. Zniknął. Rak zwyciężył, a jednak przegrał, bo umrze wraz z nią.

Ostrożnie ułożył jej rękę wzdłuż ciała. Prawa nadal leżała na jej piersi, tak jakby wciąż była spleciona z lewą. Podniósł ją, żeby i ją ułożyć wzdłuż ciała.

Zatrzymał się w pół ruchu. Trzymała coś w dłoni, coś białego. Serce zaczęło mu walić. Wolałby znów spleść jej dłonie, żeby nie widzieć. Ale nie mógł. Drżącymi palcami otworzył jej prawą dłoń. Na kołdrę spadł biały papierek. Był zwinięty, nie było widać, co jest na nim napisane. Mimo to wiedział, wyczuł zło.

Kenneth sięgnął po kartkę. Chwilę się wahał, potem przeczytał.


Anna dopiero co wyszła, gdy zadzwonił dzwonek. W pierwszej chwili Erika pomyślała, że siostra czegoś zapomniała, ale Anna nie miała zwyczaju zawracać sobie głowę takimi drobiazgami jak czekanie, aż jej otworzą. Otwierała sobie sama.

Erika właśnie sprzątała ze stołu. Odstawiła filiżanki i poszła otworzyć.

– Gaby? A co ty tu robisz? – Odsunęła się od drzwi, wpuszczając szefową wydawnictwa. Rozświetlała zimową szarość turkusowym płaszczem i olbrzymimi kolczykami, kapiącymi od złota.

– Byłam na spotkaniu w Göteborgu i pomyślałam, że po drodze wpadnę pogadać.

Po drodze? Półtorej godziny jazdy w jedną stronę i nawet nie zadzwoniła, żeby się upewnić, że jest w domu. O co jej chodzi? Co ją tak przypiliło?

– Chciałabym z tobą porozmawiać o Christianie – odpowiedziała Gaby na niewypowiedziane pytanie Eriki i weszła do przedpokoju. – Znajdzie się dla mnie filiżanka kawy?

– Eee… oczywiście.

Spotkanie z Gaby jak zwykle przypominało zderzenie z lokomotywą. Nie przeszło jej przez myśl, żeby zdjąć buty. Tylko z grubsza wytarła je o wycieraczkę, a potem, stukając cieniutkimi obcasami, pomaszerowała po drewnianej podłodze. Erika patrzyła na to z niepokojem. Oby nie porobiła dziur w pięknych, wyszorowanych deskach. Ale zwracanie uwagi Gaby mijałoby się z celem. Erika nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek widziała ją bosą. Wątpiła nawet, żeby Gaby zdejmowała buty, idąc spać.

– Jak tu u was… przytulnie – powiedziała Gaby z szerokim uśmiechem. Widać było, że z przerażeniem patrzy na wszechobecny bałagan, porozrzucane po całym parterze zabawki, ubranka Mai, papiery Patrika i tak dalej. Bywała już u nich, ale zawsze uprzedzała i Erika mogła porządnie posprzątać.

Siadając, strzepnęła jakieś okruszki z krzesła. Erika pośpiesznie chwyciła ścierkę i przejechała po stole. Nie wytarła go ani po śniadaniu, ani po kawie z Anną.

– Przed chwilą była u mnie siostra – powiedziała, zabierając pusty pojemnik po lodach.

– Wiesz chyba, że to mit, że można jeść za dwoje? – spytała Gaby, patrząc na jej ogromny brzuch.

– Tak. – Erika ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć czegoś złośliwego. Gaby nie cieszyła się opinią osoby taktownej. Szczupłą figurę zawdzięczała rygorystycznej diecie i intensywnym ćwiczeniom, które odbywała trzy razy w tygodniu pod okiem osobistego trenera w Sturebadet[14]. Nie zmagała się ze skutkami ciąży, bo najważniejsza zawsze była kariera.

Erika złośliwie postawiła na stole talerz ciasteczek i podsunęła go Gaby.

– Jedno chyba zjesz, co?

Gaby była wyraźnie rozdarta. Chciała być uprzejma, ale wolałaby odmówić. Stanęło na kompromisie.

– Pół, jeśli można. – Ułamała kawałek i zrobiła minę, jakby brała do ust karalucha.

– Chciałaś porozmawiać o Christianie, tak? – Erika mimo wszystko była ciekawa.

– Tak. Nie wiem, co w niego wstąpiło. – Gaby zjadła ciastko i ulżyło jej. Popiła solidnym łykiem kawy. – Powiedział, że odmawia udziału w kolejnych akcjach promocyjnych, ale przecież tak nie można. To nieprofesjonalne!

– Wydaje się, że bardzo przeżył tę pisaninę w gazetach – zauważyła Erika. Znów ją opadły wyrzuty sumienia.

Gaby machnęła wypielęgnowaną dłonią.

– Mogę go nawet zrozumieć, ale sprawa szybko przycichnie. Poza tym popchnęła sprzedaż książki. Ludzie są ciekawi i jego, i jego powieści. Chodzi mi o to, że w ostatecznym rozrachunku on na tym zyskuje. Poza tym powinien pamiętać, że zainwestowaliśmy w niego i w promocję książki sporo czasu i pieniędzy. Więc oczekujemy, że i on podejmie wysiłek.

– Tak, jasne – mruknęła Erika, nie mogąc się zdecydować, jakie ma zająć stanowisko.

Z jednej strony rozumiała Christiana. To straszne, gdy sprawy osobiste są w ten sposób wystawiane na widok publiczny. Z drugiej strony, rzeczywiście, sprawa szybko przycichnie. To dopiero początek jego kariery pisarskiej. Możliwe, że przez długie lata będzie miał pożytek z tego rozgłosu.

– Dlaczego mnie o tym mówisz? – spytała ostrożnie. – Czy nie powinnaś przypadkiem porozmawiać o tym z Christianem?

– Spotkaliśmy się wczoraj – odparła krótko Gaby. – Można powiedzieć, że nie najlepiej nam poszło. – Zacisnęła wargi, jakby chciała to dodatkowo podkreślić. Erika domyśliła się, że spotkanie zakończyło się klapą.

– To niedobrze. Ale wydaje mi się, że Christian przeżywa trudne chwile. Trzeba to zrozumieć…

– Ja to rozumiem, ale prowadzę biznes i zawarłam z Christianem umowę, w której wprawdzie nie wymienia się szczegółowo jego zobowiązań, jeśli chodzi o kontakty z prasą i o marketing, i tak dalej, ale to oczywiste, że mamy wobec niego pewne oczekiwania. Są pisarze, którzy mogą sobie pozwolić na zgrywanie pustelników i odcięcie się od wszystkiego, bo są ponad to. Zyskali sławę i mają wielu czytelników. Christianowi jeszcze do nich daleko. Może kiedyś do nich dołączy, ale takiej pozycji nie zyskuje się z dnia na dzień. Z kolei start, jaki mu dała Syrenka, oznacza, że powinien się zdobyć na pewne poświęcenia zarówno dla siebie samego, jak i dla wydawnictwa. – Gaby umilkła na chwilę i utkwiła wzrok w Erice. – Miałam nadzieję, że będziesz mu to mogła wytłumaczyć.

– Ja? – Erika nie wiedziała, co powiedzieć. Nie była przekonana, że to właśnie ona powinna namawiać Christiana, żeby znów się im rzucił na żer. Przecież to ona sprowadziła pod jego drzwi drapieżniki.

– Nie wiem, czy to takie… – Szukała zręcznego wytłumaczenia, ale Gaby wpadła jej w słowo.

– A więc postanowione. Spotkasz się z nim i wytłumaczysz, czego się po nim spodziewamy.

– Co takiego? – Erika patrzyła na Gaby i zastanawiała się, co właściwie powiedziała, że Gaby uznała to za zgodę.

Gaby właśnie wstawała. Wygładziła spódnicę i zarzuciła na ramię torebkę.

– Dziękuję za kawę i za rozmowę. Świetnie nam się współpracuje. – Pochyliła się i cmoknęła powietrze przy policzkach Eriki, po czym, stukając obcasami, pomknęła do drzwi. – Nie rób sobie kłopotu, trafię! – zawołała. – Pa, pa!

– Pa, pa! – odpowiedziała Erika, machając ręką. Czuła się, jakby nie tylko zderzyła się z lokomotywą, ale została wręcz rozjechana.


Pięć minut po telefonie Patrik i Gösta siedzieli w samochodzie. W pierwszej chwili Kenneth Bengtsson nie mógł wydobyć słowa, ale w końcu udało im się go zrozumieć. Powiedział, że jego żona została zamordowana.

– Cholera, co tu się dzieje? – Gösta potrząsnął głową. Mocno trzymał się uchwytu nad oknem, bo prowadził Patrik. – Musisz tak grzać na zakrętach? Prawie się rozpłaszczam na szybie.

– Przepraszam. – Patrik zwolnił, ale już po chwili jego noga znów opadła ciężko na pedał gazu. – Pytasz, co tu się dzieje? Też się zastanawiam – powiedział ponuro i zerknął we wsteczne lusterko, upewniając się, czy Paula i Martin jadą za nimi.

– Co ci powiedział? Jego żona też ma rany cięte? – spytał Gösta.

– Niewiele z niego wyciągnąłem. Musiał być w szoku. Powiedział tylko, że wrócił do domu i stwierdził, że żona nie żyje, została zamordowana.

– Słyszałem, że i tak była bliska śmierci – stwierdził Gösta. Nie znosił rozmawiać o chorobach i śmierci. Przez większą część życia spodziewał się, że dopadnie go jakaś zaraza. Byle przedtem rozegrać jak najwięcej rund golfa. Ale teraz to raczej Patrik wyglądał na chorego. – Ty też nie za bardzo wyglądasz.

– Coś ty się tak uwziął! – wybuchnął Patrik. – Zobaczyłbyś, jak się pracuje, gdy się ma małe dziecko. Nigdy nie można z niczym zdążyć ani się porządnie wyspać. – W tym samym momencie Patrik pożałował, że to powiedział. Przecież wiedział, że Gösta stracił synka, który zmarł wkrótce po urodzeniu. – Przepraszam, to było głupie – powiedział.

Gösta skinął głową.

– Nic się nie stało.

W milczeniu jechali do Fjällbacki. Słychać było tylko szum opon na szosie.

– Cieszę się, że Annice się udało z tą dziewczynką – powiedział w końcu Gösta.

– Ale muszą jeszcze bardzo długo czekać. – Patrik ucieszył się, że zmienili temat.

– Właśnie. Nie miałem pojęcia, że tak długo. Przecież dziecko jest, więc w czym problem? – Gösta był prawie tak samo zgnębiony jak Annika i jej mąż Lennart.

– Biurokracja – powiedział Patrik. – Właściwie powinniśmy się cieszyć, że dokładnie wszystko sprawdzają, zamiast rozdawać dzieci byle komu.

– Pewnie masz rację.

– Jesteśmy na miejscu. – Patrik zajechał przed dom Bengtssonów. Zaraz za nim stanęła Paula. Kiedy wyłączyli silniki, słychać było tylko szum lasu.

Kenneth Bengtsson otworzył im drzwi. Był bardzo blady i wyraźnie roztrzęsiony.

– Patrik Hedström – przedstawił się Patrik, podając mu rękę. – Gdzie ona jest? – spytał, dając kolegom znak, żeby poczekali na zewnątrz i nie robili w środku nowych śladów. Kenneth przytrzymał drzwi i wskazał w głąb przedpokoju.

– Tam. Ja… czy mogę tu zostać? – Spojrzał na Patrika nieobecnym wzrokiem.

– Proszę zostać z moimi kolegami, wejdę sam – odparł Patrik, dając Göście znak, żeby się zajął mężem zmarłej. Gösta nie miał wielkich predyspozycji do pracy w policji, ale umiał rozmawiać z ludźmi i Patrik mógł liczyć na to, że zajmie się Kennethem. Zresztą wkrótce powinno przyjechać pogotowie. Zanim wyjechali z komisariatu, zadzwonił po karetkę. Na pewno już jest w drodze.

Ostrożnie wszedł do przedpokoju i zdjął buty. Potem poszedł w kierunku wskazanym przez Kennetha, domyślając się, że chodzi o drzwi na samym końcu. Były zamknięte. Sięgnął do klamki, ale jego ręka zawisła w powietrzu. Na klamce mogły być odciski palców. Nacisnął łokciem i pchnął drzwi.

Leżała na łóżku. Oczy miała zamknięte, ręce wyciągnięte wzdłuż ciała, jakby spała. Podszedł bliżej, szukając wzrokiem obrażeń. Nie było ani krwi, ani żadnych śladów uszkodzeń. Wyraźnie natomiast było widać piętno choroby. Pod napiętą, wysuszoną skórą odcinały się kości, a głowa pod apaszką wydawała się łysa. Serce mu się ścisnęło na myśl o tym, ile musiała wycierpieć i jak ciężko musiało być Kennethowi, gdy widział żonę w takim stanie. Wszystko przemawiało za tym, że spokojnie umarła we śnie. Wycofał się tyłem.

Kiedy wyszedł, Gösta uspokajał Kennetha, podczas gdy Paula i Martin pomagali kierowcy karetki wjechać tyłem na podjazd.

– Byłem u niej – powiedział cicho, kładąc rękę na ramieniu Kennetha. – Nic nie wskazuje na to, żeby została zamordowana, jak pan mówił przez telefon.

Kenneth w milczeniu kiwał głową.

– Nie sądzi pan, że po prostu umarła we śnie?

– Nie, została zamordowana – odparł ostro Kenneth.

Patrik i Gösta spojrzeli na siebie znacząco. To nic niezwykłego, w szoku człowiek reaguje dziwnie i mówi dziwne rzeczy.

– Dlaczego pan tak myśli? Jak powiedziałem, widziałem pańską żonę, na jej ciele nie ma żadnych obrażeń, nic nie wskazuje na to, żeby się stało coś… niezwykłego.

– Ona została zamordowana! – upierał się Kenneth. Patrik doszedł do wniosku, że nic więcej nie może dla niego zrobić. Trzeba poprosić załogę karetki, żeby się nim zaopiekowała. – Proszę spojrzeć! – Kenneth wyciągnął coś z kieszeni i podał Patrikowi. Patrik wziął, nie namyślając się. Biały papierek, złożony na pół. Spojrzał na Kennetha pytającym wzrokiem i rozłożył go. Ozdobne czarne litery mówiły:


Zabiła ją prawda o tobie.


Od razu rozpoznał to pismo.

– Gdzie pan to znalazł?

– Miała to w dłoni. Wyjąłem jej z ręki – odparł, zacinając się, Kenneth.

– Na pewno nie napisała tego sama? – Zbędne pytanie, ale Patrik chciał rozwiać wszelkie wątpliwości. Odpowiedź już znał. Pismo to samo, a słowa brzmiały tak samo złowieszczo jak w liście, który Erika zabrała Christianowi.

Jak było do przewidzenia, Kenneth zaprzeczył.

– Z całą pewnością nie – odparł i pokazał mu coś, co trzymał w ręku. Patrik spostrzegł to dopiero teraz. – Pisała to ta sama osoba, która przysłała list Christianowi.

W przezroczystej foliowej torebce było kilka białych kopert. Adres wypisany czarnym atramentem, wytwornym pismem. Tym samym co tekst na karteczce, którą trzymał w ręku.

– Kiedy pan to dostał? – spytał Patrik z bijącym sercem.

– Właśnie mieliśmy je wam przekazać – powiedział cicho Kenneth i podał mu torebkę.

– Mieliśmy? My, czyli kto? – Patrik przyglądał się kopertom. Cztery listy.

– Ja i Erik. On też takie dostał.

– Erik Lind? On też dostał takie listy? – powtórzył Patrik, upewniając się, czy dobrze usłyszał.

Kenneth przytaknął.

– Dlaczego nie przyszliście z tym na policję? – Patrik próbował ukryć niezadowolenie. Stojący przed nim człowiek dopiero co stracił żonę, nie pora na wyrzuty.

– Ja… my… Dopiero dziś zorientowaliśmy się z Erikiem, że obaj to dostawaliśmy. O tym, że Christian też, dowiedzieliśmy się z gazet w ostatni weekend. Nie chcę mówić za Erika, ale jeśli o mnie chodzi, nie chciałem niepokoić… – Głos uwiązł mu w gardle.

Patrik jeszcze raz spojrzał na torebkę z kopertami.

– Na trzech jest adres i stempel pocztowy, na jednej tylko pańskie nazwisko. Jak pan dostał ten list?

– Wczoraj w nocy ktoś wszedł do domu i położył go na stole w kuchni. – Przerwał. Patrik milczał, czekając na dalszy ciąg. – Obok listu leżał nóż. Jeden z naszych noży kuchennych. Trudno to zrozumieć inaczej, jest tylko jedna możliwość. – Dalej mówił już z płaczem. – Odebrałem to jako ostrzeżenie, że ktoś na mnie czyha. Ale dlaczego na Lisbet? Po co zabił Lisbet? – Wierzchem dłoni starł łzy, wyraźnie zażenowany, że płacze przy ludziach.

– Nie ma pewności, że została zamordowana – powiedział łagodnie Patrik. – Ale rzeczywiście ktoś tu był. Czy ma pan jakieś podejrzenia, kto to mógł być? Kto wysyła te listy? – Uważnie przyglądał się Kennethowi. Chciał uchwycić najmniejsze zmiany wyrazu jego twarzy. Na ile potrafił to ocenić, Kenneth mówił prawdę.

– Często o tym myślałem, odkąd zaczęły przychodzić. Pierwszy przed Bożym Narodzeniem. Ale nikt nie przychodzi mi do głowy. Nie wiem, komu miałbym się narazić. Ja nie mam wrogów. Przecież ja… nic nie znaczę.

– A Erik Lind? Od jak dawna dostaje te listy?

– Tak jak ja. Ma je w biurze. Miałem pojechać do domu, wziąć swoje, potem mieliśmy razem skontaktować się z policją… – Znów urwał, nie mógł mówić. Patrik domyślił się, że wrócił myślami do chwili, gdy zobaczył zmarłą żonę.

– Co mogą znaczyć te słowa? – ostrożnie spytał Patrik. – Co to za „prawda o tobie”?

– Nie wiem – odparł Kenneth. – Naprawdę nie wiem. – Odetchnął głębiej. – Co z nią teraz zrobicie?

– Zawieziemy na badania do Göteborga.

– Badania? Ma pan na myśli sekcję zwłok? – Kenneth się skrzywił.

– Tak. To niestety konieczne. Musimy się dowiedzieć, co się stało.

Kenneth skinął głową. Oczy miał błyszczące, wargi posiniałe. Patrik zdał sobie sprawę, że już za długo stoją na dworze. Kenneth był lekko ubrany. Powiedział pośpiesznie: – Jest zimno, powinien pan wejść do domu. – Po chwili zastanowienia dodał: – Czy mógłby pan pojechać ze mną do biura? Mam na myśli pańskie biuro. Porozmawialibyśmy z Erikiem Bengtssonem. Jeśli nie czuje się pan na siłach, może pan odmówić, pojadę sam. Nawiasem mówiąc, może chciałby pan do kogoś zadzwonić?

– Nie. Chętnie z panem pojadę – odparł Kenneth niemal wyzywająco. – Chcę wiedzieć, kto to zrobił.

– No to już. – Patrik lekko wziął go za łokieć i poprowadził do samochodu. Otworzył drzwi po stronie pasażera i podszedł do Martina i Pauli, żeby im wydać kilka poleceń. Wszedł jeszcze po kurtkę Kennetha i kiwnął na Göstę, żeby jechał z nimi. Ekipa kryminalistyczna już była w drodze i Patrik miał nadzieję, że zdąży wrócić, zanim skończą. Jeśli nie, porozmawiają później. Sprawa była bardzo pilna, nie mogła czekać.

Gdy samochód wycofywał się z podjazdu, Kenneth rzucił przeciągłe spojrzenie na dom. Poruszył wargami, jakby się żegnał.


Nic się właściwie nie zmieniło, ta sama pustka co przedtem. Jedyna różnica polegała na tym, że teraz mieli ciało, które należało pogrzebać, i że zgasła ostatnia nadzieja. Sprawdziły się jej przeczucia, chociaż tak bardzo pragnęła się mylić.

Jak żyć bez Magnusa? Zupełnie nie mogła sobie wyobrazić, że jej mąż, ojciec jej dzieci, spocznie w grobie. Magnus, który zawsze był tak pełen życia, promieniował radością, zarażał nią innych. Czasem nawet ją złościła ta jego niefrasobliwość i skłonność do żartów. Denerwowała się, gdy chciała o czymś poważnie porozmawiać, a on się wygłupiał i żartował, aż w końcu i ona wbrew sobie musiała się roześmiać. A jednocześnie nie chciała, żeby się zmienił.

Ileż by teraz dała za możliwość spędzenia z nim choćby godziny, pół godziny, choćby minuty. Przecież nie skończyli, właściwie dopiero co zaczęli wspólne życie. Pokonali zaledwie małą część zaplanowanej wspólnej podróży przez życie. Oszałamiająca chwila, kiedy się poznali. Mieli po dziewiętnaście lat. Pierwsze lata, gdy byli w sobie tacy zakochani. Oświadczyny i ślub w kościele we Fjällbace. Dzieci. Noce, gdy zmieniali się przy płaczących maluchach. Chwile zabawy i śmiechu z Elin i Ludvigiem. Noce, gdy się kochali albo tylko, zasypiając, trzymali się za ręce. Wreszcie ostatnie lata, gdy dzieci zaczęły dorastać, a oni poznawali się na nowo.

Wydawało się, że mają przed sobą jeszcze długą drogę, pełną rozmaitych przeżyć. Magnus z niecierpliwością czekał na chwilę, gdy dzieci przyprowadzą do domu pierwsze sympatie, niezgrabnych, nieśmiałych i jąkających się młodych ludzi, a on będzie się z nimi przekomarzać. Gdy później będą pomagać Elin i Ludvigowi przeprowadzać się do pierwszego samodzielnego mieszkania. Będą nosić meble, malować ściany i szyć zasłony. Na weselach dzieci Magnus będzie wygłaszał toasty, za długie, zbyt sentymentalne i zbyt pełne szczegółów z ich dzieciństwa. Zaczęli nawet wyobrażać sobie przyszłe wnuki, chociaż była to jeszcze odległa przyszłość. Jawiła im się raczej jako obietnica. Będą najlepszymi dziadkami na świecie, zawsze gotowymi na wezwanie i chętnymi do rozpieszczania wnuków. Do dawania ciastek przed obiadem i kupowania zbyt wielu zabawek, a przede wszystkim do poświęcania im czasu.

Wszystko przepadło. Sny o przyszłości nigdy się nie ziszczą. Nagle poczuła czyjąś rękę na ramieniu. Usłyszała głos, tak niesamowicie podobny do głosu męża, że musiała się wyłączyć, żeby nie słuchać. Po chwili głos umilkł, ręka się cofnęła. Przed oczami miała tamtą drogę. Nagle zniknęła, jakby jej nigdy nie było.


Erika szła do Christiana. Ostatni odcinek był dla niej prawdziwą drogą przez mękę. Zadzwoniła do niego, do biblioteki, i dowiedziała się, że poszedł do domu. Wcisnęła się za kierownicę i pojechała do niego. Nie była przekonana, czy powinna spełnić prośbę Gaby, ale nie umiała się z tego wyplątać. Gaby nie należała do osób, które przyjmują odmowę.

Otworzyła jej Sanna.

– Co cię do nas sprowadza? – spytała z miną jeszcze smutniejszą niż zwykle.

– Muszę porozmawiać z Christianem – odpowiedziała Erika z nadzieją, że nie będzie musiała wyjaśniać, przynajmniej nie w drzwiach.

– Nie ma go.

– A kiedy wróci? – cierpliwie drążyła Erika, chociaż ulżyło jej, że rozmowa z Christianem się opóźni.

– Poszedł pisać. Jest w szopie. Jeśli chcesz, możesz tam jechać i zaryzykować, że będziesz mu przeszkadzać.

– Zaryzykuję. – Umilkła. – To ważne – dodała.

Sanna wzruszyła ramionami.

– Zrobisz, jak uważasz. Trafisz?

Erika przytaknęła. Kilka razy odwiedzała Christiana w jego pracowni.

Pięć minut później zatrzymała samochód przy szopach na łodzie stojących rzędem nad zatoką. Ta, w której pracował Christian, należała kiedyś do rodziny Sanny. Jej dziadek kupił ją za bezcen i teraz była to jedna z niewielu szop znajdujących się w posiadaniu stałego mieszkańca Fjällbacki.

Christian widocznie usłyszał nadjeżdżający samochód, bo otworzył, zanim zdążyła zapukać. Zauważyła skaleczenie na czole, ale uznała, że nie pora o to pytać.

– To ty – powiedział bez entuzjazmu, podobnie jak Sanna.

Erika poczuła się, jakby roznosiła zarazę.

– Ja z parką maluchów – zażartowała, ale Christiana to nie rozbawiło.

– Pracuję – powiedział, stojąc w drzwiach. Nie zaprosił jej do środka.

– Nie zajmę ci więcej niż kilka minut.

– Sama wiesz, jak jest, gdy człowiek ruszy z miejsca z pisaniem – powiedział.

Szło jeszcze gorzej, niż się spodziewała.

– Dopiero co była u mnie Gaby. Opowiedziała mi o waszym spotkaniu.

Christian z rezygnacją opuścił ramiona i westchnął.

– W tej jednej sprawie jechała tak daleko?

– Była na spotkaniu w Göteborgu. W każdym razie bardzo się martwi i pomyślała, że ja… Słuchaj, czy nie moglibyśmy wejść do środka i pogadać?

Christian w milczeniu odsunął się od drzwi. Pomieszczenie było tak niskie, że musiał się lekko schylić, ale Erika, niższa od niego o pół głowy, mogła stać wyprostowana. Odwrócił się do niej plecami i pierwszy wszedł do pokoiku, którego okno wychodziło na morze. Włączony komputer i wydrukowane kartki rozrzucone na składanym stole pod oknem świadczyły o tym, że naprawdę pracował.

– I co ci powiedziała? – Usiadł, wyciągnął długie nogi i skrzyżował je. Ręce złożył na piersi. Całą postawą dawał do zrozumienia, że nie ma ochoty rozmawiać.

– Mówiłam już, martwi się. Powiedziała, że nie będziesz więcej udzielać wywiadów ani brać udziału w promocji książki.

– Zgadza się. – Christian jeszcze mocniej ścisnął skrzyżowane ramiona.

– Wolno spytać dlaczego?

– Jeszcze się dziwisz? – warknął. Erika drgnęła. Christian to zauważył i pożałował swego tonu. – Ty wiesz dlaczego – powiedział głucho. – Nie mogę… Po tym, co gazety wypisywały, to niemożliwe.

– Boisz się, że zwrócisz na siebie jeszcze większą uwagę? Dlatego? Dostałeś kolejne listy z pogróżkami? Wiesz od kogo? – wyrzucała z siebie.

Christian gwałtownie potrząsnął głową.

– Nic nie wiem – znów mówił głośniej. – Nie mam pojęcia! Proszę tylko o spokój, chcę pracować, żebym nie musiał… – Odwrócił wzrok.

Erika obserwowała go w milczeniu. Jakoś nie pasował do otoczenia. Zwróciła na to uwagę już wcześniej, kiedy się tu kilka razy spotkali. Teraz nie pasował jeszcze bardziej. Nie pasował do sieci porozwieszanych na ścianach ani do sprzętu rybackiego. Jakby się wcisnął i utknął w domku dla lalek. W pewnym sensie chyba tak było. Spojrzała na leżące na stole wydruki. Z tej odległości nie mogła nic przeczytać, ale oceniła, że jest tego około stu stron.

– To jest ta nowa książka? – Nie zamierzała porzucać tematu, który tak go wzburzył, ale chciała mu dać czas. Niech się uspokoi.

– Tak. – Wydawało się, że się odprężył.

– Czy to dalszy ciąg? Mam na myśli dalszy ciąg Syrenki.

Christian się uśmiechnął.

– Nie ma żadnego dalszego ciągu – powiedział, patrząc na morze. – Nie rozumiem, jak ludzie się nie boją – dodał w zamyśleniu.

– Słucham? – Nie zrozumiała, dlaczego się uśmiechnął. Co go tak rozbawiło? – Nie boją się czego?

– Skoczyć.

Erika podążyła za jego spojrzeniem. Już wiedziała, co miał na myśli.

– Z wieży do skoków? Na Badholmen?

– Tak. – Christian patrzył nieruchomym wzrokiem.

– Ja się nigdy nie zebrałam na odwagę. Zresztą boję się wody, choć to żenujące, zważywszy na to, że jestem stąd.

– Ja też się nie odważyłem. – Jego głos brzmiał marzycielsko, jakby dochodził z daleka. Erika czekała w napięciu. Coś było między wierszami, jakieś napięcie bliskie eksplozji. Bała się nawet odetchnąć. Po dłuższej chwili odezwał się, jakby nieświadom jej obecności.

– A ona się odważyła.

– Kto? – spytała Erika szeptem. Już myślała, że jej nie odpowie, zapadła cisza.

Potem Christian cicho, niemal bezgłośnie, powiedział:

– Syrenka.

– W książce? – Nic nie rozumiała. Co to znaczy? Dokąd się przeniósł? Tu go nie ma. Jest gdzie indziej i chciałaby wiedzieć gdzie.

Po chwili Christian odetchnął i odwrócił się do niej. Znów był w szopie, z nią.

– Chcę się skupić na pisaniu, szkoda mi czasu na wywiady i wpisywanie dedykacji z życzeniami urodzinowymi.

– To wchodzi w zakres twoich obowiązków, Christianie – zwróciła mu uwagę, lekko poirytowana jego arogancją.

– Czyli nie mam wyboru? – mówił spokojnie, ale w jego głosie słychać było napięcie.

– Trzeba było od początku mówić, że nie jesteś gotów się tego podjąć. Wydawnictwo, rynek, czytelnicy – mój Boże, przecież oni są najważniejsi – oczekują, że poświęcimy im choć trochę czasu. Jeśli człowiek nie jest gotowy, powinien to mówić od samego początku. Nie zmienia się zasad w trakcie gry.

Christian patrzył w ziemię. Widać było, że uważnie słucha. Podniósł głowę, w oczach miał łzy.

– Nie mogę, Eriko. Nie potrafię tego wyjaśnić… – Potrząsnął głową i zaczął od nowa: – Nie mogę. Mogą mnie pozywać, wciągnąć na czarną listę, nic mnie to nie obchodzi. I tak będę pisał, bo muszę. Ale nie mogę brać udziału w tej grze. – Nagle zaczął się drapać po rękach, jakby miał pod skórą roje mrówek.

Erika obserwowała go z niepokojem. Przypominał napiętą strunę, która lada chwila może pęknąć. Zdała sobie sprawę, że nic na to nie poradzi. Nie miał zamiaru z nią rozmawiać. Jeśli chce rozwiązać tę zagadkę, odpowiedzi musi szukać na własną rękę, bez jego pomocy.

Christian patrzył na nią przez chwilę, przysunął krzesło do stołu, na którym stał komputer.

– Muszę popracować. – Jego twarz była pozbawiona wyrazu. Nieruchoma.

Erika wstała. Wiele dałaby, żeby poznać jego myśli, a tym samym odpowiedzi, które według niej były kluczem do tej historii. Christian odwrócił się do ekranu, skupiony na własnych słowach, jakby miały być ostatnimi, jakie w życiu przeczyta.

Nic nie powiedział, Erika wyszła bez pożegnania.


Patrik siedział w swoim pokoju, walcząc ze zmęczeniem. Teraz, gdy śledztwo osiągnęło krytyczny punkt, powinien być szczególnie uważny. Paula stanęła w drzwiach.

– Co się dzieje? – spytała. Zwróciła uwagę na niezdrowy kolor jego cery i spocone czoło. Zaniepokoiła się. Ostatnio źle wyglądał, nie sposób było tego nie zauważyć.

Patrik zaczerpnął tchu i skupił się na ostatnich wydarzeniach.

– Ciało Lisbet Bengtsson zostało przewiezione na sekcję do Göteborga. Jeszcze nie rozmawiałem z Pedersenem, ale wyniki sekcji Magnusa Kjellnera dostaniemy w najlepszym wypadku za kilka dni, więc nie liczyłbym na cokolwiek przed początkiem przyszłego tygodnia.

– A ty jak sądzisz? Została zamordowana?

Patrik wyglądał na niezdecydowanego.

– Co do Magnusa mam pewność. Sam nie mógłby sobie zadać takich obrażeń. Ktoś musiał go zaatakować. Jeśli natomiast chodzi o Lisbet… Nie wiem, co powiedzieć. Z tego, co widziałem, na ciele nie było śladów obrażeń. Była ciężko chora, więc mogłaby to być śmierć naturalna, gdyby nie ta kartka. Ktoś tam był i włożył jej ją do ręki, ale nie sposób stwierdzić, czy przed śmiercią, w związku ze śmiercią, czy już po. Musimy poczekać na Pedersena.

– A listy? Co ci powiedzieli Erik i Kenneth? Czy domyślają się, kto i dlaczego do nich pisze?

– Mówią, że nie, i nie mam powodu im nie wierzyć. Z drugiej strony nie wierzę, że trzej adresaci listów zostali wybrani na chybił trafił. Znają się, utrzymują kontakty towarzyskie… musi być jakiś wspólny mianownik, tylko nie potrafimy go znaleźć.

– Dlaczego w takim razie Magnus nie dostał listów? – zapytała Paula.

– Nie wiemy, jak było. Może dostał, ale nikomu nie powiedział.

– Pytałeś jego żonę?

– Oczywiście, gdy tylko się dowiedziałem o listach do Christiana. Według niej Magnus nie dostał żadnych listów, bo wiedziałaby o tym i powiedziała na samym początku. Ale nie mam pewności. Może Magnus milczał, żeby jej nie denerwować.

– Mam wrażenie, że to wszystko się rozkręca. Wejście do cudzego domu w środku nocy to poważniejsza sprawa niż przysyłanie listów pocztą.

– Masz rację – przyznał Patrik. – Chciałbym dać ochronę Kennethowi, ale nie mamy ludzi.

– Rzeczywiście – powiedziała Paula. – Gdyby się jednak okazało, że jego żona nie zmarła naturalną śmiercią…

– To wtedy będziemy się martwić – odparł Patrik znużonym głosem.

– Właśnie. A wysłałeś te listy do zbadania?

– Tak, od razu. Dołączyłem też list Christiana, ten, który dostała Erika.

– Chciałeś powiedzieć: który podwędziła. – Paula starała się ukryć uśmiech, bo bardzo ją rozbawiła jego próba wybielenia żony.

– Niech ci będzie, że podwędziła. – Zaczerwienił się. – Ale nie łudźmy się. Sporo ludzi dotykało tych listów, a co do papieru, na którym zostały napisane, i czarnego atramentu, to słaby trop. Na pewno są do kupienia w każdym sklepie w całej Szwecji.

– Zgadza się – przyznała. – Nie można wykluczyć, że mamy do czynienia z kimś, kto bardzo starannie zaciera ślady.

– To prawdopodobne, ale może szczęście nam dopisze.

– Do tej pory nie bardzo nam sprzyjało – mruknęła.

– Niestety… – Patrik opadł ciężko na krzesło.

Zamyślili się oboje.

– Od jutra bierzemy się do roboty od nowa. O siódmej robimy podsumowanie i zaczynamy.

– Zaczynamy od nowa – powtórzyła Paula i poszła do siebie. Potrzebują przełomu. A Patrik sprawia wrażenie, jakby potrzebował solidnego wypoczynku. Trzeba na niego uważać, naprawdę źle wygląda.


Pisanie mu nie szło. Słowa zbierały się w głowie, ale nie układały w zdania. Kursor mrugał z ekranu, jakby się z nim drażnił. Pisanie drugiej książki okazało się trudniejsze niż pierwszej. Zawarł w niej znacznie mniej siebie. Z drugiej strony w Syrence było go aż za dużo. Dziwił się, że nikt tego nie dostrzegł. Odczytali ją jak baśń, mroczną fantazję. Nie ziściły się jego największe obawy, z którymi się zmagał podczas ciężkiej pracy nad książką: co wychynie spod odsuniętego głazu, gdy dotrze tam światło dzienne?

Nic się jednak nie stało. Ludzie są naiwni. Przyzwyczaili się, że karmią ich wymyślonymi historiami, i nie potrafią rozpoznać prawdy, jeśli ją trochę przebrać. Jeszcze raz spojrzał na ekran. Usiłował przywołać słowa opowieści, która rzeczywiście miała być baśnią. Było tak, jak powiedział Erice. Syrenka nie może mieć dalszego ciągu, bo ta historia dobiegła końca.

Pisząc ją, igrał z ogniem, który teraz go parzył. Czuł, że ona jest już blisko. Odnalazła go. Pretensje mógł mieć jedynie do siebie.

Z westchnieniem wyłączył komputer. Musi odświeżyć umysł. Narzucił kurtkę, podciągnął zamek pod szyję. Wsunął ręce do kieszeni i raźnym krokiem ruszył w stronę Ingrid Bergmans torg. Szedł uliczkami, które teraz, bez letniego gwaru, wydawały się ciche i puste. Tak było lepiej.

Sam nie wiedział, dokąd idzie, dopóki nie skręcił przy nabrzeżu, gdzie cumowały łodzie ratownicze. Nogi zaprowadziły go na Badholmen. Wieża do skoków do wody odcinała się od szarego zimowego nieba. Szedł kamiennym pomostem prowadzącym na wysepkę, gdy powiało mocniej. Wiatr wydął mu kurtkę jak żagiel. Między drewnianymi kabinami przebieralni było zacisznie, ale wystarczyło, że kierując się w stronę wieży, wyszedł na skały, a znów znalazł się we władzy wiatru. Przystanął i kiwając się od podmuchów, odchylił głowę, by spojrzeć na wieżę. Może nie grzeszyła urodą, ale pasowała do tego miejsca, a z najwyższego pomostu roztaczał się widok na całą Fjällbackę i na otwarte morze. Wieża miała w sobie godność leciwej damy noszącej ślady bujnego życia, których się bynajmniej nie wstydzi.

Zawahał się i wszedł na pierwszy stopień. Zgrabiałymi rękami przytrzymywał się poręczy. Wieża zatrzeszczała, jakby na znak protestu. Latem znosiła biegające po niej w górę i w dół hordy nastolatków, ale teraz wiatr targał nią z taką siłą, że mogła nie wytrzymać ciężaru pojedynczego człowieka. Pomyślał, że to nieważne. Musi wejść na górę.

Zrobił jeszcze kilka kroków. Nie miał już wątpliwości, że wieża chwieje się na wietrze. Poruszała się jak wahadło, rzucając nim na boki. Mimo to szedł dalej i w końcu dotarł na samą górę. Zamknął oczy i usiadł na pomoście, by odetchnąć. Potem je otworzył.

Była tam, w niebieskiej sukience. Trzymała na ręku dziecko i tańczyła na lodzie, nie zostawiając żadnych śladów na śniegu. Była boso, jak wtedy, w noc świętojańską, ale nie marzła. Również dziecko było bardzo lekko ubrane, w białe spodenki i koszulkę, i mimo zimowego wiatru uśmiechało się.

Christian wstał. Stał na chwiejnych nogach, nie odrywając od niej wzroku. Chciał krzyknąć, ostrzec ją, że lód jest cienki i nie można po nim chodzić ani tańczyć. Widział pęknięcia w lodzie, jedne ledwo zarysowane, inne całkiem spore. W powiewającej sukni nadal tańczyła z dzieckiem na ręku, suknia falowała wokół jej nóg. Śmiała się i machała ręką. Ciemne włosy okalały jej twarz.

Wieża się zachwiała. Wyciągnął ręce, żeby złapać równowagę. Chciał do niej krzyknąć, ale z jego gardła wydobywał się tylko chrypiący odgłos. Wtedy zobaczył mokrą białą rękę. Wysunęła się z wody, próbując złapać tańczącą za nogi, za suknię i wciągnąć do wody. Ujrzał Syrenkę. Jej białą twarz wpatrującą się chciwie w kobietę z dzieckiem, w tych, których kochał.

Ona jej nie widziała, wciąż tańczyła. Chwyciła dziecko za rączkę i pomachała do niego. Jej stopy poruszały się po lodzie, chwilami były o milimetr od usiłującej je pochwycić białej dłoni.

Błysk przeszył mu głowę. Był bezsilny, nic nie mógł zrobić. Zatkał uszy rękami i zamknął oczy. Z jego krtani wydobył się przeraźliwy krzyk. Odbił się od lodu i skał, rozrywając pierś. Umilkł, powoli otworzył oczy. Nie było kobiety ani dziecka. Teraz już wiedział na pewno. Ona nigdy nie da za wygraną, dopóki nie odbierze mu wszystkiego, do końca.

Загрузка...