Alice bez przerwy płakała, dniami i nocami. Słyszał, jak rodzice mówili, że cierpi na coś, co nazywali kolką. Tak czy inaczej, ciągłe słuchanie jej krzyku było nie do zniesienia. Hałas wdarł się w jego życie, niszcząc wszystko.
Dlaczego mama jej nie nienawidzi za ten nieustanny krzyk? Dlaczego ją nosi, śpiewa, lula i patrzy ze współczuciem?
Nie żałował Alice. Przecież ona to robi specjalnie. Był o tym absolutnie przekonany. Czasem pochylał się nad kołyską i przyglądał się jej. Przypominała brzydkiego żuczka i patrzyła na niego tak, jakby mówiła, że nie chce, żeby mama go kochała. Dlatego stale krzyczała i czegoś się od niej domagała. Żeby dla niego nic nie zostało.
Czasami widział, że ojciec myśli podobnie. On też wiedział, że Alice robi to specjalnie, żeby mu odebrać mamę. Więc dlaczego nic nie robił? Przecież był duży, dorosły. Mógłby coś zrobić, żeby Alice wreszcie przestała krzyczeć.
Ojcu też nie wolno było dotykać dzidziusia. Czasami próbował, niezdarnie brał ją na ręce, poklepywał uspokajająco po pupie i pleckach. Mama mówiła wtedy, że robi to źle i ma ją jej oddać. Wtedy ojciec się wycofywał.
Pewnego dnia miał się nią zająć ojciec. Alice krzyczała jeszcze głośniej niż zwykle, przez trzy kolejne noce. Leżał w swoim pokoju, nie spał. Mocno przyciskał do głowy poduszkę, żeby jej nie słyszeć. Z nienawiści ledwo mógł oddychać, musiał zdjąć poduszkę z twarzy.
Mama była bardzo zmęczona. Nie spała trzy noce. Dlatego wyjątkowo zostawiła małą z tatą i poszła się położyć. Ojciec postanowił wykąpać Alice i spytał go, czy chce popatrzeć.
Dokładnie sprawdził temperaturę wody w wannie, a on w tym czasie patrzył na Alice. Choć raz nie płakała. Patrzyła tak samo jak mama. Ojciec do tej pory się nie liczył. W blasku bijącym od mamy był niewidoczny, wykluczony również z relacji matki z córką. Teraz nagle stał się ważny. Uśmiechnął się do Alice, odpowiedziała uśmiechem.
Ostrożnie opuścił maleńkie ciałko do wody. Położył ją na czymś w rodzaju hamaka wyłożonego ręcznikiem, dzięki czemu Alice na wpół siedziała. Klęcząc przy wannie, delikatnie umył jej rączki, nóżki i gruby brzuszek. Machała rączkami i nóżkami. Już nie krzyczała. Nareszcie. Co z tego, skoro wygrała. Nawet ojciec porzucił swój azyl za gazetą i uśmiechał się do niej.
Stał bez ruchu w otwartych drzwiach i nie odrywał wzroku od dłoni ojca poruszających się przy małym ciałku. Ojca, który od czasu, gdy mama go odtrąciła, stał się dla niego kimś w rodzaju powiernika. Drgnął, zadzwonił dzwonek u drzwi. Ojciec nie wiedział, co zrobić. Patrzył to na Alice, to na niego, i w końcu powiedział: „Mógłbyś popilnować siostrzyczki? Sprawdzę, kto to, i zaraz wracam”.
Zawahał się, bezwolnie kiwnął głową. Ojciec wstał z kolan i poprosił, żeby podszedł do wanny. Zrobił kilka kroków w jej stronę. Alice spojrzała na niego. Kątem oka widział, jak ojciec wychodzi.
Zostali z Alice sami.
Erika w osłupieniu spojrzała na Patrika.
– W lodzie?
– Tak. Współczuję facetowi, który go znalazł. Musiał doznać szoku. – Patrik krótko opowiedział, co się stało.
– Wyobrażam sobie! – Erika ciężko opadła na kanapę. Maja natychmiast zaczęła jej się wdrapywać na kolana, co bynajmniej nie było łatwe.
– Halo… halo! – wołała, przyciskając buzię do brzucha mamy. Odkąd jej powiedzieli, że dzidziusie słyszą, korzystała z każdej okazji, żeby się z nimi skontaktować. Zasób słów miała jednak na tyle, delikatnie mówiąc, ograniczony, że te rozmowy były mało urozmaicone.
– Chyba śpią, lepiej ich nie budzić – powiedziała Erika, kładąc palec na ustach.
Maja powtórzyła ten gest, a potem przycisnęła ucho do brzucha, żeby posłuchać, czy naprawdę śpią.
– Musiałeś mieć straszny dzień – powiedziała Erika cicho.
– Tak. – Patrik próbował odpędzić od siebie obraz żony Kjellnera i ich dzieci. Długo nie zapomni spojrzenia Ludviga, tak podobnego do Magnusa. – Teraz już wiedzą. Wydaje mi się, że niepewność jest gorsza – powiedział, siadając obok Eriki. Maja znalazła się w środku, między nimi. Radośnie wskoczyła mu na kolana, gdzie miała więcej miejsca, i położyła jasną główkę na jego piersi. Pogłaskał ją.
– Pewnie masz rację, ale utracić nadzieję też nie jest łatwo. – Erika umilkła na chwilę. – Już wiadomo, jak to się stało?
Patrik potrząsnął głową.
– Na razie nie. Nie wiemy kompletnie nic.
– A co z listami do Christiana? – spytała. Przez chwilę walczyła ze sobą. Czy już opowiedzieć o wizycie w bibliotece i swoich przemyśleniach na temat przeszłości Christiana? Postanowiła, że dopóki nie dowie się więcej, nie będzie o tym mówić.
– Nie miałem czasu się tym zająć, ale będziemy jeszcze raz przesłuchiwać krewnych i przyjaciół Magnusa, więc go o to zapytam.
– Spytali go o listy w telewizji – powiedziała Erika i wzdrygnęła się na myśl, że się do tego przyczyniła.
– I co odpowiedział?
– Zbył ich, ale widać było, że się zdenerwował.
– Nic dziwnego. – Patrik pocałował córeczkę w czubek głowy. – Co powiesz? Zrobimy obiad dla mamy i dzidziusiów? – Wstał i wziął na ręce Maję, a ona energicznie kiwnęła głową. – Co ugotujemy? Kiełbaskę z kupy z cebulką?
Maja o mało nie pękła ze śmiechu. Niedawno odkryła, jak śmieszne są żarty z kupki i siusiu.
– Może jednak nie – powiedział Patrik. – Zrobimy paluszki rybne i piure z kartofli, dobrze? Kiełbaskę z kupki zostawimy sobie na kiedy indziej.
Maja zastanawiała się chwilę, a potem łaskawie skinęła głową. Mogą być paluszki rybne.
Sanna chodziła z kąta w kąt. Chłopcy siedzieli w salonie i oglądali Bolibompę. Nie mogła usiedzieć w miejscu. Chodziła w kółko z telefonem w ręce i co chwilę wybierała jego numer.
Bez odpowiedzi. Christian cały dzień nie odbierał telefonu. Przez głowę przelatywały jej kolejne scenariusze jak z horroru. Zwłaszcza po tym, jak Fjällbacką wstrząsnęła wiadomość o znalezieniu zwłok Magnusa. Czekając na męża, więcej niż dziesięć razy sprawdziła jego pocztę elektroniczną. Czuła, jak coś w niej dojrzewa, domagając się rozstrzygającego dowodu. W tę albo we w tę. Wolałaby już go na czymś przyłapać. Przynajmniej miałaby pewność i pozbyłaby się dręczących ją lęków.
Oczywiście wiedziała, że robi źle. Ciągłe sprawdzanie, z kim się spotyka i o czym myśli, coraz bardziej go od niej oddalało. Kiedy brała to na rozum, wiedziała o tym bardzo dobrze, ale zwyciężały emocje. Podpowiadały, że nie powinna mu ufać, że coś przed nią ukrywa i że nie kocha jej, bo nie spełnia jego oczekiwań.
Zabolało ją to tak bardzo, że przysiadła na podłodze, objęła rękami kolana i oparła się o lodówkę. Ale nie czuła jej wibrowania. Skupiła się na przepastnej dziurze, którą miała w środku.
Gdzie on jest? Dlaczego się nie odzywa? Dlaczego nie może się do niego dodzwonić? Wybrała numer jeszcze raz. Słyszała sygnał za sygnałem, nadal nie odbierał. Wstała i podeszła do stołu. Leżał na nim list. Przyszedł dzisiaj. Kolejny. Otworzyła. Słowa były jak zwykle tajemnicze.
Wiesz, że mi nie uciekniesz. Jestem w twoim sercu, więc nie schowasz się przede mną, choćbyś uciekł na koniec świata.
Znajome czarne litery. Drżącymi rękami podniosła list do nosa. Pachniał papierem i atramentem. Żadnych perfum, nic, co mówiłoby coś o nadawcy.
Christian upierał się, że nie wie, kto jest autorem listów, ale nie wierzyła mu. I tyle. Nagle poczuła, jak budzi się w niej furia. Rzuciła list na stół i pobiegła na górę. Któryś z chłopców zawołał, ale nie zareagowała. Musi wiedzieć, musi znaleźć odpowiedź. Nie panowała już nad sobą, miała wrażenie, że wstąpił w nią ktoś inny.
Zaczęła od sypialni. Kolejno wysuwała szuflady z rzeczami Christiana. Wyrzucała zawartość, oglądała dokładnie, potem sprawdziła puste na oko szuflady. Nic, kompletnie nic poza T-shirtami, skarpetkami i kalesonami.
Rozejrzała się po pokoju. Szafa. Podeszła do zajmującej całą ścianę szafy i zaczęła metodycznie sprawdzać każdy zakamarek. Wszystko, co należało do Christiana, wyleciało na podłogę. Koszule, spodnie, paski i buty. Nie znalazła nic, co powiedziałoby jej coś więcej o jej własnym mężu lub pomogłoby przeniknąć mur, którym się otoczył.
Wyrzucała coraz szybciej, w końcu w szafie zostały tylko jej rzeczy. Usiadła ciężko na łóżku i przesunęła dłonią po narzucie, którą uszyła jej babcia. Miała mnóstwo rzeczy, które mówiły coś o niej, o tym, kim jest, skąd pochodzi. Narzuta, toaletka po drugiej babci, korale od mamy. Przechowywane w szufladach szafy listy od przyjaciół i krewnych. Szkolne albumy, ułożone porządnie jeden na drugim na półce, czapka studencka[11] w pudle na kapelusze razem z zasuszoną wiązanką ślubną. Mnóstwo drobiazgów opowiadających o jej życiu.
Uświadomiła sobie, że jej mąż nic takiego nie ma. To prawda, nie jest tak sentymentalny jak ona, nie jest skłonny zbierać różnych rzeczy. Ale coś powinien mieć. Nikt nie przechodzi przez życie bez przedmiotów, z którymi łączą się jakieś wspomnienia.
Ze złością uderzyła pięścią w narzutę. Serce jej łomotało. Kim właściwie jest Christian? Uderzyła ją myśl, od której aż znieruchomiała. Jest miejsce, którego nie przeszukała. Strych.
Erik Lind obracał w palcach kieliszek. Przypatrywał się ciemnoczerwonej barwie wina, nieco jaśniejszej przy samej ściance. To znaczy, że jest młode. Nauczył się tego na jednym z kursów winiarskich, w jakich brał udział.
Jego życie się waliło, a on kompletnie nie mógł zrozumieć, jak to się stało. Jakby go porwał nurt tak silny, że nie mógł mu się oprzeć.
Magnus nie żyje. Jeden wstrząs za drugim. Tak naprawdę dopiero teraz to do niego dotarło. Dostał od Louise wiadomość, że znaleźli ciało Magnusa. Niemal jednocześnie Cecilia oznajmiła, że jest w ciąży. Dwie wstrząsające wiadomości w odstępie pół minuty.
– Mógłbyś chociaż odpowiedzieć? – powiedziała ostrym tonem.
– Co? – spytał, uświadamiając sobie, że Louise coś powiedziała.
– Pytałam, gdzie byłeś, gdy dostałeś ode mnie wiadomość o Magnusie. Dzwoniłam najpierw do biura, ale cię nie było. Potem dzwoniłam wiele razy na komórkę, ale włączała się poczta głosowa – mówiła bełkotliwie. Prawdopodobnie piła całe popołudnie.
W ustach poczuł absmak, który zmieszał się ze smakiem wina. Efekt był gorzki, metaliczny. Pomyślał z obrzydzeniem, że odpuściła sobie już całkiem. Mogłaby się wziąć w garść, zamiast robić cierpiętniczą minę, podczas gdy ciało ma nasiąknięte jak gąbka winem z kartonu.
– Załatwiałem pewną sprawę.
– Sprawę? – Louise wypiła łyk z kieliszka. – Już ja wiem, co to za sprawa.
– Przestań – powiedział ze znużeniem. – Nie dziś. Tylko nie dziś.
– A dlaczego nie dziś? – spytała wojowniczo.
Widział, że chce się kłócić. Dziewczynki już spały, zostali sami.
– Znaleziono zwłoki jednego z naszych najbliższych przyjaciół. Mogłabyś dziś dać spokój?
Louise umilkła. Widział, że się zawstydziła. Na chwilę stanęła mu przed oczami dziewczyna, którą poznał na uniwersytecie: ładna, bystra i wygadana. Zniknęła, ustępując miejsca dzisiejszej Louise ze zwiotczałą skórą i zębami pociemniałymi od wina. Znów poczuł w ustach gorzki smak.
A Cecilia? Co z nią zrobić? O ile mu było wiadomo, zdarzyło się to po raz pierwszy. Po raz pierwszy jego kochanka zaszła w ciążę. Widocznie miał szczęście. Do czasu. Powiedziała, że zamierza urodzić. Oznajmiła mu to w kuchni, na zimno. Nie przekonywała, nie chciała o tym rozmawiać. Zakomunikowała, że chce, żeby zdecydował, czy będzie ją wspierał finansowo, czy nie. Nagle wydoroślała. Znikła naiwna śmieszka. Sądząc po jej spojrzeniu, po raz pierwszy zobaczyła go takim, jakim był naprawdę. Zrobiło mu się nieswojo. Nie chciał widzieć siebie jej oczami. W ogóle nie chciał siebie widzieć.
Zawsze było dla niego oczywiste, że wszyscy go podziwiają. Czasem się bali, co było równie satysfakcjonujące. Tymczasem Cecilia spoglądała na niego z pogardą, osłaniając dłonią brzuch. Koniec romansu. Przedstawiła mu swoją propozycję: nie ujawni, kto jest ojcem jej dziecka, a w zamian on co miesiąc będzie wpłacał na jej konto pokaźną sumę, począwszy od dnia jego narodzin aż do osiemnastych urodzin. Albo powie o wszystkim Louise i publicznie go skompromituje.
Erik spojrzał na żonę. Nie był pewien, czy dobrze wybrał. Nie kochał Louise. Zdradzał ją i ranił. Był też przekonany, że bez niego byłoby jej lepiej. Ale siła przyzwyczajenia była potężna. Nie nęciła go perspektywa kawalerskiego życia wśród nieumytych naczyń, góry prania, gotowych potraw jedzonych przed telewizorem i weekendowych spotkań z córkami. Górę wzięło wygodnictwo i niechęć do podzielenia się z żoną majątkiem. Taka jest prawda. Teraz z powodu tego wygodnictwa będzie musiał płacić przez najbliższe osiemnaście lat.
Prawie godzinę siedział w samochodzie pod domem. Widział, jak Sanna chodzi w tę i z powrotem, i domyślał się, że jest zdenerwowana.
Nie miał siły zmierzyć się z jej złością, płaczem i oskarżeniami. Gdyby nie dzieci… Żeby nie kończyć tej myśli, uruchomił silnik i zajechał przed dom. Za każdym razem, gdy zdawał sobie sprawę, jak bardzo kocha synów, obezwładniał go lęk. Próbował ich trzymać na dystans, żeby ich nie narażać na niebezpieczeństwo. Ale listy uzmysłowiły mu, że zło i tak musiało go dopaść, a jego miłość do synów jest głęboka i nienaruszalna.
Musi ich za wszelką cenę ochronić. Nie może sobie pozwolić na kolejną porażkę. Zmieniłoby to całkowicie jego życie i zniweczyło wszystko, w co wierzy. Oparł głowę na kierownicy. Spodziewał się, że Sanna zaraz otworzy drzwi, ale widocznie nie usłyszała samochodu. Miał jeszcze kilka chwil dla siebie.
Wierzył, że zapewni im bezpieczeństwo, nie dopuszczając ich do swego serca. A to im się przecież należało. Mylił się. Nie mógł uciec, a jednocześnie nie mógł ich nie kochać. Dlatego będzie musiał stanąć do walki ze złem, na śmierć i życie. Zmierzyć się z tym, co kiedyś, dawno temu zamknął w sobie, a co otworzyła jego książka. Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że nie powinien jej pisać. Gdyby tego nie zrobił, wszystko potoczyłoby się inaczej. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że to nie była kwestia wyboru. Musiał ją napisać, ponieważ musiał napisać o niej.
Drzwi się otworzyły. Sanna otuliła się swetrem. Dygotała z zimna. Podniósł głowę i spojrzał na nią. W padającym od tyłu świetle lampy mimo sfilcowanego swetra i kapci na nogach wyglądała jak madonna. Była bezpieczna. Wiedział to, gdy na nią patrzył. Była bezpieczna dzięki temu, że niczego w nim nie poruszyła. I nie poruszy. Jej nie musi osłaniać.
Musi natomiast odpowiedzieć na jej pytania. Wysiadając z samochodu, czuł, że ma ciężkie, zdrętwiałe nogi. Zamknął drzwi auta i poszedł w stronę światła. Sanna stała w przedpokoju, wpatrywała się w niego. Była blada jak ściana.
– Dzwoniłam do ciebie raz za razem. Od rana. A tobie nawet się nie chciało odebrać. Powiedz, że ci ukradli telefon albo że się zepsuł. Cokolwiek. Tylko mi wytłumacz, dlaczego nie mogłam się dodzwonić.
Christian wzruszył ramionami. Nie miał żadnego wytłumaczenia.
– Sam nie wiem – powiedział, zrzucając kurtkę. Ramiona również mu zdrętwiały.
– Sam nie wiesz… – powtórzyła rwącym się głosem. Objęła się mocno ramionami, chociaż zimno nie wpadało do środka, bo zamknął drzwi.
– Byłem zmęczony – powiedział, zdając sobie sprawę, że nie brzmi to przekonująco. – Poranny wywiad był nieprzyjemny, potem spotkałem się z Gaby… Zmęczony byłem. – Nie miał siły opowiadać o spotkaniu z szefową wydawnictwa. Najchętniej poszedłby prosto do łóżka, wsunął się pod kołdrę, zasnął i zapomniał.
– Chłopcy śpią? – spytał, mijając żonę. Potrącił ją. Zachwiała się, ale nie ruszyła z miejsca i nie odpowiedziała, więc powtórzył: – Chłopcy śpią?
– Tak.
Poszedł na górę, do pokoju synów. Leżąc w łóżkach, wyglądali jak dwa aniołki z wypiekami na policzkach. Mieli gęste rzęsy, przypominały czarne wachlarzyki. Przysiadł na brzegu łóżka Nilsa i pogłaskał go po jasnych włosach. Wsłuchał się w posapywania Melkera. Wstał, otulił ich kołdrami i wrócił na dół. Sanna wciąż stała w tym samym miejscu, w tej samej pozycji. Przeczuwał, że nie będzie to zwykła kłótnia, z tymi samymi pretensjami co zawsze, że tym razem będzie inaczej. Wiedział, że Sanna kontroluje go na wszelkie sposoby, sprawdza jego pocztę elektroniczną i dzwoni do pracy pod byle pretekstem, sprawdzając, czy tam jest. Zdążył się z tym pogodzić. Tym razem chodziło o coś więcej.
Gdyby mógł, odwróciłby się na pięcie i poszedł spać. Ale wiedział, że go to nie ominie. Sanna miała mu coś do powiedzenia i powie to bez względu na to, czy będzie tu stał, czy leżał w łóżku.
– Stało się coś? – spytał i zmartwiał. Czyżby coś zrobiła? Wiedział, do czego jest zdolna.
– Przyszedł kolejny list – powiedziała i wreszcie się ruszyła. Poszła do kuchni, zapewne powinien pójść za nią.
– List? – Odetchnął. To jeszcze nie najgorzej.
– To samo co zwykle – powiedziała, rzucając mu kopertę. – Kto ci przysyła te listy? Czy to z nią byłeś dzisiaj? Tylko mi nie wmawiaj, że nie wiesz. Nie wierzę ci nic a nic. – Teraz mówiła falsetem. – Powiedz mi, kto to jest. Spotkałeś się z nią dzisiaj? Dlatego nie mogłam się do ciebie dodzwonić? Dlaczego ona to robi? – wyrzuciła z siebie potok pytań i oskarżeń. Christian usiadł na krześle pod oknem. Trzymał w ręku list, ale go nie czytał, nawet nie spojrzał.
– Sanno, nie mam pojęcia. – Właściwie nawet chciał jej powiedzieć, ale nie mógł.
– Kłamiesz. – Zaszlochała. Zwiesiła głowę i wytarła nos w rękaw. Potem podniosła na niego wzrok. – Wiem, że kłamiesz. Jest albo był ktoś. Przeszukałam dziś cały dom, szukałam jak oszalała, czegokolwiek, co by mi powiedziało, kim jest mój mąż. I wiesz co? Nic nie ma. Dosłownie nic! Nie mam pojęcia, kim ty jesteś!
Pozwolił, żeby się dała nieść furii. To prawda. Wszystko zostawił za sobą. Siebie zostawił w przeszłości, siebie razem z nią i w końcu ją. Ale powinien wiedzieć, że ona nie da się zepchnąć w niepamięć. Powinien wiedzieć.
– Powiedz coś!
Christian drgnął. Krzycząc, opryskała go śliną. Podniósł rękę i wytarł twarz. Sanna ściszyła głos i przysunęła się jeszcze bliżej. Niemal szeptała.
– Ale szukałam dalej. Każdy ma coś, czego nie chce się pozbywać. Więc chciałabym wiedzieć… – Przerwała. Przeszły go ciarki. Wyglądała na zadowoloną. To było coś nowego, zatrważającego. Już nie chciał słuchać, nie chciał uczestniczyć w tej grze, ale wiedział, że Sanna na pewno dopnie swego.
Sięgnęła po krzesło po przeciwnej stronie stołu. Oczy jej błyszczały od wszystkiego, co się w niej nazbierało przez wszystkie wspólne lata.
– Chciałabym wiedzieć, czyje to jest – powiedziała, wyciągając coś niebieskiego.
Od razu wiedział, co to jest. Musiał się opanować, żeby jej nie wyrwać. Nie miała prawa dotykać sukienki! Chciał jej powiedzieć, wykrzyczeć, że przekroczyła wszelkie granice. Ale zaschło mu w ustach i nie był w stanie wydobyć słowa. Sięgnął po niebieską tkaninę, tak miękką w zetknięciu z policzkiem, lekką i zwiewną. Odsunęła ją, by nie mógł dosięgnąć.
– Czyje to jest? – spytała tak cicho, że ledwo ją słyszał. Rozwinęła suknię i przyłożyła do swego ciała, jakby stała w sklepie i sprawdzała, czy do twarzy jej w tym kolorze.
Christian tego nie widział, wpatrywał się w suknię. Nie mógł znieść myśli, że splami ją dotyk cudzych rąk. A jednocześnie jego umysł funkcjonował zaskakująco sprawnie. Jego dwa starannie rozdzielone światy za chwilę miały się zderzyć, ale nie mógł ujawnić prawdy. Nie wolno tego powiedzieć głośno. Ale najlepsze kłamstwo to takie, które zawiera ziarno prawdy.
W jednej chwili odzyskał spokój. Spełni życzenie Sanny, odda jej kawałek swojej przeszłości. Zaczął opowiadać. Usiadła, zasłuchana, choć opowiedział jej tylko część swojej historii.
Oddychała nierówno. Od wielu miesięcy nie sypiała w małżeńskim łóżku na piętrze. Ze względu na chorobę okazało się to niepraktyczne, więc urządził jej gniazdko w pokoju gościnnym, starając się, żeby jej było jak najwygodniej. Mimo wysiłków, żeby było miło i przytulnie, wciąż był to pokój gościnny. Tyle że gościem był rak. Zajął cały pokój, wypełniając go swoją wonią, wytrwałością i zapowiedzią śmierci.
Niedługo rak ich opuści. Słuchając nierównego oddechu Lisbet, Kenneth zapragnął, żeby gość został u nich na dłużej, bo przecież odchodząc, zabierze ze sobą tę, którą kocha najbardziej na świecie.
Żółta apaszka leżała na nocnym stoliku. Kenneth przewrócił się na bok, podparł ręką głowę i obserwował żonę w słabym świetle stojącej przed domem latarni. Wyciągnął dłoń i delikatnie pogładził meszek na jej głowie. Drgnęła lekko. Cofnął rękę, żeby jej nie obudzić. Potrzebowała snu, choć rzadko przychodził do niej na dłużej.
Już nie mógł z nią spać w jednym łóżku. Nie tak jak kiedyś, gdy spali wtuleni w siebie. Oboje to uwielbiali. Na początku jeszcze próbowali. Przytulali się pod kołdrą, obejmował ją ramieniem tak samo jak zawsze, od pierwszej wspólnej nocy. Ale choroba pozbawiła ich nawet tej radości. Dotyk był dla niej zbyt bolesny. Wzdrygała się przy byle muśnięciu. Wtedy obok jej łóżka ustawił polowe, dla siebie. Spanie w innym pokoju nie wchodziło w rachubę, a spanie na piętrze, w ich wspólnym łóżku, było w ogóle nie do pomyślenia.
Kiepsko sypiał na tej polówce. Plecy bolały go coraz bardziej i rano musiał ostrożnie rozciągać stawy. Zastanawiał się, czy nie kupić normalnego łóżka. Ustawiłby je obok jej łóżka. Ale choć nie chciał przyjąć tego do wiadomości, wiedział, że nie warto. Wkrótce nie będzie potrzebował dodatkowego łóżka, będzie spał sam, w sypialni na piętrze.
Zamrugał oczami, żeby się pozbyć łez. Lisbet oddychała płytko, z wysiłkiem, jej oczy się poruszały, śniła. Ciekaw był o czym. Czy była zdrowa? A może biegała w żółtej apaszce zawiązanej na długich włosach?
Odwrócił się. Powinien spać, jutro musi iść do pracy. I tak przez wiele bezsennych nocy wpatrywał się w nią, żeby nie uronić ani minuty. Skutek był taki, że nie opuszczało go zmęczenie.
Zachciało mu się sikać. Lepiej teraz, bo nigdy nie zaśnie. Z wysiłkiem przekręcił się na łóżku, żeby usiąść. Zatrzeszczało i łóżko, i plecy. Musiał chwilę posiedzieć, żeby rozciągnąć skurczone mięśnie. Podłoga była zimna, gdy na palcach wychodził do przedpokoju. Łazienka była tuż obok, po lewej. Przekręcił włącznik i zamrugał, gdy światło się zapaliło. Podniósł deskę, zsunął spodnie od piżamy i przymknął powieki, gdy parcie na pęcherz osłabło.
Poczuł na nogach powiew powietrza, podniósł wzrok. Drzwi łazienki były otwarte. Jakby powiał chłodny podmuch wiatru. Chciał sprawdzić skąd, ale najpierw musiał skończyć sikać. Podciągnął spodnie i podszedł do drzwi. Na pewno mu się przywidziało, już nie czuł żadnego podmuchu. A jednak coś mu mówiło, że powinien uważać.
W przedpokoju było ciemno, jedynie niewielką część oświetlała łazienkowa lampa. Reszta domu była pogrążona w ciemnościach. Lisbet zwykle już w listopadzie wieszała w oknach gwiazdy adwentowe i zostawiała je aż do marca, bo bardzo lubiła ich światło. Ale w tym roku nie starczyło jej sił, a Kenneth jakoś się do tego nie zabrał.
Wyszedł na palcach do przedpokoju. Nie mylił się, rzeczywiście było chłodniej, jakby ktoś otworzył drzwi wejściowe. Podszedł sprawdzić. Nie były zamknięte na klucz. Nie było w tym nic niezwykłego, bo nie zawsze pamiętał, żeby je zamknąć, nawet na noc.
Na wszelki wypadek przekręcił klucz w zamku i upewnił się, czy są porządnie zamknięte. Już miał wracać do łóżka, gdy przeszył go dreszcz. Coś mu mówiło, że nie wszystko jest, jak trzeba. Spojrzał w kierunku kuchni. Było ciemno, jedynie uliczna latarnia rzucała trochę światła. Zmrużył oczy i zrobił krok naprzód. Na kuchennym stole bieliło się coś, czego nie było, gdy sprzątał, zanim położył się spać. Podszedł bliżej. Ogarnął go strach.
Na środku stołu leżał list. Kolejny. Obok białej koperty ktoś położył kuchenny nóż. Ostrze lśniło w świetle latarni. Rozejrzał się, ale uświadomił sobie, że kimkolwiek był intruz, już go nie ma. Zostawił tylko list i nóż.
Wolałby wiedzieć, jak ma to rozumieć.