5


Mieli całą rodziną wyjechać na wczasy. Już nie mógł się doczekać. Nie wiedział wprawdzie, co to słowo znaczy, ale brzmiało obiecująco. Wczasy. W dodatku mieli jechać z przyczepą. Stała zaparkowana przed domem.

Nie pozwalali mu się w niej bawić. Kilka razy próbował zajrzeć do środka przez okna, ale zasłaniały je brązowe firanki, a drzwi zawsze były zamknięte. Teraz matka sprzątała w środku i drzwi stały otworem, żeby „porządnie wywietrzyć”, jak powiedziała. Poduszki powrzucała do pralki, żeby z nich sprać zapach zimy.

Wszystko to wydawało mu się niezwykłą, bajeczną przygodą. Był ciekaw, czy podczas podróży będzie mógł siedzieć w przyczepie, jak w domku na kółkach jechać w nieznane. Nie odważył się zapytać. Matka ostatnio miewała dziwne nastroje. Mówiła ostrym tonem, a ojciec coraz częściej wychodził na spacer albo chował się za gazetą.

Czasem przyłapywał ją, gdy dziwnie mu się przygląda. W jej spojrzeniu pojawiło się coś nowego, innego, coś, co go przestraszyło i przeniosło z powrotem do dawnych mrocznych czasów.

– Długo będziesz tak sterczał, zamiast mi pomóc? – spytała, ujmując się pod boki.

Drgnął, słysząc ostry ton, i podbiegł.

– Zanieś do pralni. – Rzuciła w niego kilkoma śmierdzącymi kocami. Omal się nie przewrócił.

– Dobrze, mamo – odparł i pobiegł do pralni.

Gdyby chociaż wiedział, gdzie popełnił błąd. Przecież był taki posłuszny. Nigdy jej się nie sprzeciwiał, był grzeczny, nie brudził się. A jednak chwilami zachowywała się tak, jakby nie mogła na niego patrzeć.

Próbował nawet wypytać ojca. Pewnego razu, gdy zostali sami, co zdarzało się rzadko, zebrał się na odwagę i spytał, dlaczego mama już go nie lubi. Ojciec na chwilę odłożył gazetę i odpowiedział tylko, że nie chce więcej słyszeć takich głupstw. Mama by się zmartwiła, gdyby to usłyszała. Powinien się cieszyć, że ma taką matkę.

Nie pytał więcej. Za nic na świecie nie chciał martwić mamy. Chciał tylko, żeby znów była wesoła, żeby go głaskała po głowie i nazywała swoim ślicznym chłopcem. Tylko tyle.

Położył koce koło pralki i odpędził od siebie mroczne myśli. Przecież jadą na wczasy. Z przyczepą.


Christian stukał piórem o blat stolika, na którym leżał stos egzemplarzy Syrenki. Ciągle nie mógł się napatrzyć, jakby nie dowierzał, że jego nazwisko widnieje na prawdziwej książce.

Na razie nikt się do niego nie pchał. Zresztą nie wierzył, że tak będzie. Ludzie przychodzą tłumnie tylko do takich pisarzy jak Marklund albo Guillou. Pięć podpisanych egzemplarzy to i tak dobrze.

Z drugiej strony czuł się zagubiony. Ludzie mijali go pośpiesznie, od czasu do czasu zerkając z ciekawością. Nie wiedział, czy powinien ich witać, czy udawać, że jest zajęty.

Właścicielka księgarni, Gunnel, przybyła z odsieczą. Wskazując głową stos książek, spytała:

– Podpiszesz kilka egzemplarzy? Przydałoby się, mogłyby się potem dobrze sprzedać.

– Oczywiście, ile? – ucieszył się, że będzie mógł się czymś zająć.

– Czy ja wiem… z dziesięć sztuk – odparła, porządkując stos książek.

– Nie ma problemu.

– Naprawdę wszędzie rozesłaliśmy informację, że będziesz podpisywać książkę – zapewniła.

– Jestem o tym przekonany. – Christian uśmiechnął się. Domyślał się, o co jej chodzi. Bała się, że pomyśli, że nikłe zainteresowanie czytelników wynika z kiepskiej promocji. – Moje nazwisko nie jest znane, więc nie spodziewałem się zbyt wiele.

– Kilka egzemplarzy jednak sprzedaliśmy – powiedziała życzliwie i poszła do kasy, zostawiając go samego.

Położył przed sobą książkę i odkręcił skuwkę pióra, żeby się zabrać do podpisywania. Kątem oka zarejestrował, że ktoś stanął przed stolikiem. Gdy podniósł wzrok, ujrzał przed sobą duży żółty mikrofon.

– Jesteśmy w księgarni, w której Christian Thydell właśnie podpisuje swoją debiutancką powieść Syrenka. Znalazł się pan dzisiaj na czołówkach wszystkich gazet. Czy bardzo pana niepokoją pogróżki pod pańskim adresem? Czy policja już się włączyła?

Reporter się nie przedstawił, ale sądząc po kostce na mikrofonie, musiał być z miejscowej rozgłośni. Patrzył na niego w oczekiwaniu na odpowiedź.

Christian poczuł pustkę w głowie.

– Na czołówkach gazet? – spytał.

– No tak, na czołówce „GT”, nie widział pan? – Nie czekając na odpowiedź, reporter wrócił do poprzedniego pytania: – Niepokoją pana te pogróżki? Czy już dostał pan ochronę policyjną? – Rozejrzał się po księgarni, potem znów spojrzał na Christiana, trzymającego pióro nad książką, którą miał podpisać.

– Nie wiem, skąd… – wyjąkał.

– Ale wszystko się zgadza, prawda? Podczas pisania książki otrzymywał pan pogróżki, a na przyjęciu z okazji wydania książki zemdlał pan po otrzymaniu kolejnego listu, prawda?

– No tak… – Christian z trudem łapał oddech.

– Czy pan wie, kto wysyła te pogróżki? Co mówi policja? – Podsunął mu mikrofon pod sam nos. Christian musiał się powstrzymać, żeby go nie odepchnąć. Nie chciał odpowiadać i nie miał pojęcia, skąd prasa się dowiedziała. Przypomniał sobie o wczorajszym liście w kieszeni kurtki. Zdążył go wyjąć ze skrzynki, zanim Sanna się zorientowała.

Rozglądając się w popłochu za drogą ucieczki, trafił na Gunnel. Od razu spostrzegła, że coś jest nie tak, i podeszła.

– Co tu się dzieje?

– Przeprowadzam wywiad.

– A pytał pan pana Thydella o zgodę? – Spojrzała na Christiana, a on potrząsnął głową.

– A więc nie. – Wlepiła spojrzenie w reportera. Opuścił mikrofon. – Poza tym pan Thydell jest zajęty. Podpisuje swoją książkę. Proszę mu nie przeszkadzać.

– Ale… – reporter urwał, zamknął usta, a potem wyłączył sprzęt nagrywający. – Czy mógłbym prosić o wywiad później?

– Proszę wyjść, i to już – powiedziała Gunnel. Christian uśmiechnął się pod nosem. – O co mu chodziło? Okropnie namolny.

Christian musiał przełknąć ślinę. Już zapomniał, jak mu ulżyło, gdy dziennikarz wyszedł.

– Twierdził, że „GT” pisała o mnie na czołówce. Dostałem kilka listów z pogróżkami, widocznie media się o tym dowiedziały.

– Ojej. – Gunnel spojrzała na niego zaskoczona, zrobiła zmartwioną minę. – Może chcesz, żebym ci kupiła gazetę? Sam przeczytasz, co napisali.

– A mogłabyś? – Serce waliło mu w piersi.

– Pewnie, zaraz to załatwię. – Poklepała go pocieszająco po ramieniu i wyszła.

Przez chwilę Christian siedział bez ruchu. Patrzył przed siebie. Potem chwycił pióro i zaczął podpisywać książki, jak prosiła Gunnel. W pewnej chwili poczuł, że musi wyjść do toalety. Mógł to zrobić bez problemu, bo przy jego stoliku nikogo nie było.

Pośpiesznie przeszedł na zaplecze. Po paru minutach był z powrotem przy stoliku. Gunnel jeszcze nie wróciła z gazetą, miał czas się przygotować.

Sięgnął po pióro, spojrzał na stos książek i zdziwił się. Naprawdę tak je zostawił? Coś się zmieniło od czasu, gdy wyszedł do toalety. Może ktoś ukradł książkę pod jego nieobecność? Ale nie wydawało mu się, żeby stos się zmniejszył. Pewnie mu się przywidziało. Otworzył pierwszą z brzegu, żeby napisać dedykację.

Strona nie była pusta. Charakter pisma aż za dobrze znany. Była tutaj.

W tym momencie wróciła Gunnel z gazetą. Na pierwszej stronie zobaczył swoje zdjęcie. Już wiedział, co to znaczy. Przeszłość go dopadła. Ona nigdy nie da za wygraną.


Boże drogi, wiesz, ile pieniędzy przepuściłaś ostatnio w Göteborgu? – Siedząc przy kuchennym stole, Erik czytał rozliczenie karty kredytowej.

– Wiem, jakieś dziesięć tysięcy – odpowiedziała ze spokojem Louise, nie przerywając malowania paznokci.

– Dziesięć tysięcy! Jak można podczas jednych zakupów wydać dziesięć tysięcy? – Erik rzucił na stół kartkę z rozliczeniem.

– Gdybym się zdecydowała na torebkę, którą miałam na oku, byłoby prawie trzydzieści tysięcy – odparła, z zadowoleniem oglądając pomalowane na różowo paznokcie.

– Ty chyba jesteś nienormalna! – Wpatrywał się w rozliczenie, jakby siłą woli chciał zmniejszyć tę sumę.

– A nie stać nas? – spytała Louise z lekkim uśmieszkiem.

– Nie w tym rzecz. Chodzi o to, że ja haruję na okrągło, żeby zarabiać pieniądze, a ty je przepuszczasz na jakieś… idiotyzmy.

– No właśnie, przecież ja nic nie robię w domu – odparła, wstając i machając dłońmi, żeby lakier wysechł. – Całymi dniami siedzę, zajadam czekoladki i oglądam seriale. Może mi jeszcze powiesz, że wychowałeś dzieci, a ja nie miałam w tym żadnego udziału, co? Zmieniałeś pieluchy, karmiłeś, sprzątałeś, zawoziłeś, przywoziłeś i dbałeś o porządek w domu. Zgadza się? – Przeszła obok, nie patrząc na niego.

Rozmawiali o tym tysiące razy i na pewno będą jeszcze tysiąc, jeśli nie nastąpi jakaś dramatyczna zmiana. Byli jak para zgranych tancerzy, poruszających się elegancko, znających wszystkie figury.

– Spójrz, kupiłam okazyjnie w Göteborgu. Ładna, prawda? – Wskazała na skórzaną kurtkę wiszącą na wieszaku w przedpokoju. – Przeceniona, kosztowała tylko cztery tysiące. – Przytrzymała ją przed sobą, potem odwiesiła na miejsce i poszła na górę.

Pewnie i tym razem żadne z nich nie wygra. Jako przeciwnicy byli siebie godni, ich starcia zawsze kończyły się remisem. Była w tym ironia losu. Gdyby jedno było słabsze, nieudane małżeństwo by się rozpadło.

– Następnym razem potnę ci kartę kredytową! – zawołał. Nie musiał mówić cicho, dziewczynki były u koleżanki.

– Odczep się od mojej karty, skoro sam wydajesz pieniądze na kochanki. Myślisz, że tylko ty umiesz sprawdzać rozliczenia?

Erik zaklął. Trzeba było zmienić w banku adres do korespondencji, żeby rachunki przychodziły do biura. Nie dało się zaprzeczyć, że był hojny wobec kobiety, która miała przyjemność i zaszczyt gościć go w swoim łóżku. Zaklął i włożył buty. Zdał sobie sprawę, że tę rundę jednak wygrała Louise. I że ona o tym wie.

– Jadę po gazetę – zawołał, zatrzaskując drzwi.

Ruszył ostro, żwir aż tryskał spod kół jego bmw. Tętno uspokoiło mu się dopiero, gdy dojeżdżał do miasteczka. Gdyby, biorąc ślub, spisali intercyzę, dziś po Louise zostałoby mu tylko wspomnienie. Ale wtedy byli tylko biednymi studentami. Natomiast gdy parę lat temu chciał o tym porozmawiać, roześmiała mu się w twarz. Nie zamierzał jej oddawać połowy tego, co sam zbudował, co wywalczył i na co ciężko zapracował. Nigdy w życiu! Uderzył pięścią w kierownicę. Uspokoił się, gdy skręcił na parking przed Konsumem.

Robienie zakupów należało do obowiązków Louise, więc tylko przemknął koło regałów z żywnością. Przystanął na chwilę przed półką ze słodyczami, ale zrezygnował z zakupów. Szedł do stojącego koło kasy regału z gazetami. Nagle stanął jak wryty. Tytuł na pierwszej stronie krzyczał wielkimi czarnymi literami: „Nowa gwiazda literatury, Christian Thydell, śmiertelnie zagrożona”. I pod spodem, mniejszą czcionką: „Zemdlał na przyjęciu po otrzymaniu listu z pogróżkami”.

Erik musiał się zmusić, żeby ruszyć z miejsca. Miał wrażenie, jakby brodził w głębokiej wodzie. Wziął do ręki egzemplarz „GT” i trzęsącymi się rękami przewracał strony, aż dotarł do właściwej. Przeczytał i pobiegł do wyjścia. Nie zapłacił za gazetę i choć dotarło do niego, że kasjerka za nim woła, nie przestał biec. Musiał wrócić do domu.


Jak te cholerne gazety na to wpadły? – Patrik wrócił z Mają z zakupów. Rzucił na stół gazetę i zaczął wkładać jedzenie do lodówki. Maja wdrapała się na krzesło i gorliwie pomagała przy wyjmowaniu zakupów.

– E… – wydusiła Erika.

Patrik zatrzymał się w pół ruchu. Znał żonę na tyle, żeby się od razu domyślić.

– Eriko, coś ty zrobiła? – Trzymając w ręku pudełko margaryny, spojrzał jej prosto w oczy.

– Możliwe, że ten przeciek to moja wina.

– Jak? Z kim rozmawiałaś?

Nawet Maja wyczuła napięcie panujące w kuchni. Znieruchomiała wpatrywała się w mamę. Erika przełknęła ślinę i powiedziała:

– Z Gaby.

– Z Gaby! – Patrika zatkało. – Powiedziałaś jej? Równie dobrze mogłabyś od razu zadzwonić do „GT”.

– Nie pomyślałam…

– Rzeczywiście, nie pomyślałaś. Co na to Christian? – spytał Patrik i wskazał palcem na krzyczący tytuł.

– Nie wiem – odparła. Ścisnęło ją w dołku na myśl o tym, co pomyśli Christian.

– Jako policjant muszę powiedzieć, że to najgorsze, co się mogło stać. Sensacja, jaką wzbudziła ta sprawa, może się stać zachętą nie tylko dla autora tych listów, ale także dla innych osób.

– Nie krzycz na mnie, wiem, że głupio zrobiłam. – Erika czuła, że zaraz się rozpłacze. I tak potrafiła ronić łzy z byle powodu, a już szczególnie w ciąży, gdy buzowały w niej hormony. – Nie pomyślałam. Zadzwoniłam do Gaby, żeby się dowiedzieć, czy jakieś listy z pogróżkami nie przyszły do wydawnictwa. Poczułam, że zrobiłam głupstwo, jak tylko jej powiedziałam, ale już było za późno… – Głos uwiązł jej w gardle, nos się zapchał, z oczu popłynęły łzy.

Patrik podał jej papierowy ręcznik, objął, pogłaskał po głowie i zaczął pocieszać:

– Nie płacz, kochanie. Nie chciałem na ciebie krzyczeć. Wiem, nie przewidziałaś, że to się tak skończy. – Kołysał ją w ramionach, dopóki nie przestała płakać.

– Nie przypuszczałam, że ona mogłaby…

– Wiem, ale ona jest zupełnie inna niż ty. Powinnaś się nauczyć, że nie wszyscy myślą tak jak ty. – Odsunął ją od siebie i spojrzał w oczy.

Erika wytarła policzki.

– To co mam teraz zrobić?

– Musisz porozmawiać z Christianem. Przeprosić go i wytłumaczyć się.

– Ale…

– Żadnych ale. To jedyne wyjście.

– Masz rację – przyznała. – Chociaż, prawdę mówiąc, bardzo nie chcę. Przede wszystkim muszę poważnie porozmawiać z Gaby.

– Przede wszystkim powinnaś się zastanowić, co i komu powiesz. Dla Gaby na pierwszym miejscu jest firma, wy dopiero na drugim. Tak już jest.

– Wiem, rozumiem. Nie musisz mi tego powtarzać. – Erika spojrzała krzywo na męża.

– Dobrze, zostawmy to. – Patrik wrócił do wyjmowania zakupów.

– Przyjrzałeś się tym listom?

– Nie miałem czasu.

– Ale zrobisz to? – nalegała.

Patrik kiwnął głową i zabrał się do krojenia jarzyn na kolację.

– Oczywiście, ale byłoby łatwiej, gdyby Christian chciał współpracować z policją. Chętnie na przykład obejrzałbym pozostałe listy.

– No to porozmawiaj z nim, może go przekonasz.

– Domyśli się, że wiem od ciebie.

– Teraz, gdy go wystawiłam jednemu z największych tabloidów w kraju, i tak pośle mnie do wszystkich diabłów, więc mógłbyś skorzystać z okazji.

– Aż tak źle nie będzie.

– Gdyby on mi zrobił coś takiego, w życiu bym się do niego nie odezwała.

– Skończ z tym czarnowidztwem – powiedział Patrik, sadzając Maję na blacie. Uwielbiała siedzieć z nimi i „pomagać” w gotowaniu. – Idź do niego jutro, wytłumacz, jak do tego doszło, że wcale tego nie chciałaś. A potem ja sobie z nim porozmawiam. Spróbuję go przekonać, żeby zaczął z nami współpracować. – Podał córce kawałek ogórka. Maja zaczęła go ogryzać nielicznymi jeszcze, ale tym ostrzejszymi ząbkami.

– Czyli jutro – powiedziała z westchnieniem Erika.

– Jutro – odparł Patrik. Pochylił się i pocałował żonę w usta.


Złapał się na tym, że co chwila zerka na skraj boiska. Bez ojca to już nie to samo. Przychodził na każdy trening, niezależnie od pogody. Wspólne zamiłowanie do futbolu zbliżało ich do siebie, chociaż pragnął się odciąć od rodziców. Z ojcem łączyła go prawdziwa przyjaźń. Pewnie, czasem się kłócili, normalnie, jak ojciec z synem, ale w gruncie rzeczy byli przyjaciółmi.

Ludvig zamknął oczy i zobaczył go. W dżinsach i bluzie z kapturem z napisem „Fjällbacka” na piersi. Stale ją nosił, co okropnie złościło matkę. Ręce w kieszeniach, wzrok wbity w piłkę. I w niego. Nigdy na niego nie krzyczał, jak inni ojcowie, którzy zachowywali się tak, jakby po to tylko przychodzili na treningi i mecze. „Kurde, Oskar, weź się w garść!”, albo: „Do diabła, Danne, mógłbyś się w końcu postarać!”. On nigdy nic takiego nie usłyszał. Tylko: „Dobrze, Ludvig! Ładne podanie! Zaraz im pokażecie!”.

Kątem oka zobaczył, że piłka leci w jego stronę, i odruchowo podał ją dalej. Gra już nie sprawiała mu takiej radości jak dawniej, ale miał nadzieję, że jeszcze kiedyś tak będzie. Mimo zimna biegał po boisku i atakował. Mógłby zrezygnować, zwalić na to, co się stało, wypiąć się na treningi i na swoją drużynę. Nikt nie powiedziałby mu złego słowa, wszyscy by zrozumieli. Z wyjątkiem ojca. Poddać się? Dla niego taka możliwość nie istniała.

Dlatego tu przyszedł i walczył razem z drużyną. Ale nie odczuwał radości, na linii bocznej nie było nikogo. Ojca już nie ma, właśnie to sobie uzmysłowił. Ojca nie ma.

Загрузка...