19


Nie cierpiał specjalnie z powodu braku kolegów. Przecież miał książki. Dopiero kiedy zaczął dorastać, odczuł brak tego, co mieli rówieśnicy: poczucia wspólnoty, przynależności do grupy. On zawsze był sam. Jedyną osobą, która pragnęła jego towarzystwa, była Alice.

Czasem gonili go, gdy wracał z przystanku do domu. Erik, Kenneth i Magnus. Rycząc ze śmiechu, biegli za nim wolniej, niżby mogli. Chodziło im o to, żeby jego zmusić do biegu.

– Szybciej, tłuściochu!

Biegł i gardził sobą. Ciągle miał nadzieję, że pewnego dnia stanie się cud i po prostu przestaną i spojrzą na niego inaczej. Zrozumieją, że jest kimś. Wiedział jednak, że to mrzonki. Nikt go nie zauważał. Alice się nie liczyła, była mongołką. Tak ją nazywali chłopcy, zwłaszcza Erik. Na jej widok od razu wołał: mongooołka.

Alice często czekała na niego na przystanku, gdy wracał autobusem ze szkoły. Nie znosił tego. Dopóki stała pod wiatą, wyglądała całkiem normalnie, z długimi czarnymi włosami związanymi w koński ogon i wesołymi niebieskimi oczami szukającymi go wśród uczniów liceum. Widząc ją przez okno autobusu, odczuwał nawet pewną dumę, że ta długonoga, ciemnowłosa piękność to jego siostra.

Gdy wysiadał i zauważyła go, nadchodził ten moment: pędem ruszała w jego stronę, biegła niezdarnie, jak marionetka ciągnięta za sznurki. Wykrzykiwała jego imię, a chłopcy zarykiwali się ze śmiechu.

– Mongooołka!

Alice nic nie rozumiała i właśnie to było najbardziej żenujące. Uśmiechała się, cała szczęśliwa, czasem jeszcze im machała. Wtedy sam z siebie ruszał biegiem, choć go nie gonili. Byle uciec od krzyków Erika odbijających się echem między domami. Ale nie udawało mu się uciec od Alice. Brała to za zabawę. Doganiała go, czasem nawet rzucała mu się na szyję z takim impetem, że prawie się przewracał.

W takich chwilach nienawidził jej równie mocno jak wtedy, gdy płakała i odbierała mu mamę. Miał ochotę zdzielić ją w twarz, żeby już nie przynosiła mu wstydu. Nigdy nie przyjmą go do swego grona, jeżeli Alice będzie czekać na niego pod wiatą, wykrzykiwać jego imię i rzucać mu się na szyję.

Rozpaczliwie pragnął być kimś również dla innych. Nie tylko dla Alice.


Gdy się obudziła, Patrik wciąż spał twardym snem. Było wpół do ósmej. Maja też jeszcze spała, choć zazwyczaj budziła się przed siódmą. Erika nie mogła sobie znaleźć miejsca. W nocy budziła się kilka razy. Myślała o tym, co usłyszała, i ledwo mogła się doczekać rana, żeby coś z tym zrobić.

Cicho wstała, ubrała się i zeszła do kuchni zaparzyć kawę. Po pierwszej, niezbędnej dawce kofeiny z niecierpliwością spojrzała na zegarek. Niewykluczone, że już wstali. Nawet całkiem prawdopodobne, przecież mają dzieci.

Zostawiła Patrikowi kartkę z cokolwiek mętnym wyjaśnieniem: pojechała załatwić pewną sprawę. Zdziwi się, ale trudno. Opowie mu wszystko, kiedy wróci.

Dziesięć minut później skręciła do Hamburgsund. Wcześniej w biurze numerów sprawdziła adres siostry Sanny i od razu trafiła. Duży dom z cegły typu mexi. Mijając dwa blisko ustawione kamienne słupki na początku długiego podjazdu, wstrzymała oddech. Wyjazd tyłem może być ryzykowny, ale to problem na później.

W domu było zamieszanie i Erika z ulgą stwierdziła, że się nie pomyliła: już nie spali. Zadzwoniła, usłyszała kroki na schodach. Otworzyła kobieta, pewnie siostra Sanny.

– Dzień dobry – powiedziała Erika i przedstawiła się. – Czy Sanna już wstała? Chciałabym z nią zamienić kilka słów.

Siostra Sanny spojrzała na nią z ciekawością, ale o nic nie spytała.

– Tak, oczywiście. Już wstała, potwory również. Proszę wejść.

Erika weszła do przedpokoju, odwiesiła kurtkę i za siostrą Sanny ruszyła po stromych schodach na piętro, do kolejnego przedpokoju. Po lewej znajdowało się duże pomieszczenie: kuchnia, jadalnia i salon jednocześnie.

Sanna i chłopcy siedzieli przy stole. Jedli śniadanie z o kilka lat starszymi kuzynami, chłopcem i dziewczynką.

– Przepraszam, że przeszkadzam przy śniadaniu – Erika zwróciła się do Sanny. – Chciałabym cię spytać o jedną rzecz.

W pierwszej chwili Sanna nie zareagowała. Zastygła z łyżką w ręku, namyślała się. Odłożyła łyżkę i wstała.

– Idźcie na werandę, tam będziecie miały spokój – powiedziała jej siostra.

Sanna skinęła głową.

Erika zeszła za nią na dół. Przeszły przez kilka pokoi do przeszklonej werandy, przed którą rozciągał się trawnik, a za nim niewielkie centrum Hamburgsundu.

– Jak samopoczucie? – spytała Erika, siadając.

– Chyba nieźle. – Sanna była blada i mizerna, jakby niewiele spała. – Chłopcy cały czas pytają o tatę. Nie mam pojęcia, co odpowiadać. Nie wiem, czy rozmawiać z nimi o tym, co się stało, czy nie. Pomyślałam, że zadzwonię do poradni psychologicznej.

– Dobry pomysł – odparła Erika. – Dzieci są twarde. Radzą sobie lepiej, niż nam się wydaje.

– Pewnie tak. – Sanna zapatrzyła się przed siebie. Po chwili odwróciła się do Eriki. – O czym chciałaś ze mną rozmawiać?

Nie pierwszy raz Erika nie bardzo wiedziała, od czego zacząć. Nikt jej niczego nie zlecił, nie upoważnił do zadawania pytań. Robiła to jedynie z ciekawości i z troski. Zastanawiała się chwilę, a potem pochyliła się i wyjęła z torebki rysunki.


Jak zwykle wstał z kurami. Bardzo się tym szczycił. Podkreślał to przy każdej okazji.

– Nie wolno się wylegiwać. To tak, jakby się człowiek szykował do zakładu dla przewlekle chorych – mawiał i z zadowoleniem dodawał, że wstaje najpóźniej o szóstej. Synowa czasem pokpiwała, że chodzi spać już o dziewiątej wieczorem.

– A to nie jest przygotowywanie się do zakładu dla przewlekle chorych? – pytała z uśmiechem. Nie raczył odpowiadać na takie zaczepki. Naprawdę korzystał z dnia.

Po solidnym śniadaniu, kaszy na mleku, zasiadał w ulubionym fotelu i dokładnie czytał gazetę. Za oknem zaczynało się rozwidniać. Gdy kończył lekturę, zazwyczaj było już na tyle widno, że mógł przystąpić do inspekcji. Przeprowadzał ją regularnie, co rano. Od lat był to stały punkt programu.

Wstał, zdjął z gwoździa lornetkę i usadowił się pod oknem. Z jego domu na pagórku, przed kościołem, ponad szopami na łodzie, roztaczał się znakomity widok na całe wejście do portu. Podniósł lornetkę do oczu i rozpoczął inspekcję, od lewej do prawej. Najpierw sąsiedni dom. Tak jest, oni też już wstali. Zimą we Fjällbace było niewielu stałych mieszkańców, ale on miał szczęście: jego sąsiad był jednym z nich. Sąsiadka miała zwyczaj chodzić po domu w samej bieliźnie. Traktował to jako premię. Dobiegała pięćdziesiątki, ale uważał, że ma jeszcze diabelnie dobrą figurę. Przesunął lornetkę w prawo.

Puste domy. Same puste domy. W niektórych zupełnie ciemno, w innych co jakiś czas zapalała się jakaś lampa. Westchnął. Co to się porobiło, czysta rozpacz. Pamiętał, jak w każdym domu ktoś mieszkał i przez cały rok było bardzo gwarno. Wkrótce przyjeżdżający łaskawie na trzy miesiące letnicy do reszty wszystko wykupią. Będą wracać do siebie, do miasta, i do późnej jesieni obnosić się z opalenizną: Przez całe lato mieszkaliśmy w domu we Fjällbace. Miło byłoby tam mieszkać cały rok. Co za spokój, cisza. Człowiek naprawdę schodzi z obrotów. Nic z tego nie było prawdą. Zimą, gdy wszystko jest zamknięte i nie można się położyć na skałach, żeby się smażyć w słońcu, nie wytrzymaliby ani jednego dnia.

Przesunął lornetką w stronę Ingrid Bergmans torg. Ani żywej duszy. Słyszał, że twórcy strony internetowej Fjällbacki zainstalowali kamerę, dzięki której po zalogowaniu się można w każdej chwili zobaczyć, co się dzieje na placu. Pomyślał, że trzeba chyba nie mieć nic do roboty, żeby oglądać miejsce, gdzie nic się nie dzieje.

Znów przesunął lornetkę w prawo, nad Södra Hamngatan, w stronę sklepu żelaznego i Brandparken. Zatrzymał się przy kutrze Morskiej Służby Ratowniczej i podziwiał go przez chwilę. Piękna sztuka. Całe życie kochał łodzie, a przycumowany przy nabrzeżu kuter „MinLouis” aż błyszczał. Przesunął lornetkę dalej, w stronę Badholmen. Kiedy zobaczył drewnianą przebieralnię, jak zwykle naszły go wspomnienia z młodości. Osobno panowie, osobno panie. Gdy był chłopcem, próbowali znaleźć sposób, żeby podglądać panie. Najczęściej nic z tego nie wychodziło.

Widział skały i trampolinę. Najczęściej korzystały z niej dzieci. Dalej wieżę, mocno już wysłużoną. Miał nadzieję, że zostanie wyremontowana i że nikomu nie przyjdzie do głowy ją rozbierać. Była przecież częścią Fjällbacki.

Minął wieżę i spoglądał w kierunku Valön. Nagle drgnął i cofnął lornetkę. Co, do licha? Poprawił ostrość i zmrużył oczy, żeby lepiej widzieć. Jeśli się nie myli, z wieży coś zwisa. Coś ciemnego huśta się na wietrze. Znów zmrużył oczy. Czyżby młodzież zabawiała się teraz wieszaniem manekinów czy czegoś w tym rodzaju? Z tej odległości nie dało się rozpoznać, co to takiego.

Nie potrafił opanować ciekawości. Ubrał się, założył na buty antypoślizgowe podkładki i wyszedł. Schodząc po schodach, musiał się trzymać poręczy, żeby się nie przewrócić. Zapomniał je posypać piaskiem. Na drodze było już łatwiej. Ruszył w stronę Badholmen tak szybko, jak potrafił.

Przeszedł przez Ingrid Bergmans torg. Kompletna cisza. Przez chwilę się zastanawiał, czy nie zatrzymać jakiegoś samochodu, ale postanowił dać sobie z tym spokój. Po co robić przedstawienie. Pewnie się okaże, że to nic takiego.

Przy samym Badholmen jeszcze przyśpieszył. Kilka razy w tygodniu chodził na dłuższy spacer, więc wciąż miał niezłą kondycję, ale gdy dotarł na miejsce, był porządnie zasapany.

Przystanął, żeby zaczerpnąć tchu, a raczej przed samym sobą udawał, że po to właśnie się zatrzymał. Prawda była taka, że od chwili gdy zobaczył przez lornetkę ciemny kształt, towarzyszyło mu nieprzyjemne przeczucie. Nie mógł się zdecydować. W końcu odetchnął głębiej i wszedł na teren kąpieliska. Ciągle nie potrafił się przemóc i spojrzeć na wieżę. Patrzył pod nogi, ostrożnie stąpał po skałach. Gdyby się przewrócił, mógłby już nie wstać. Parę metrów przed wieżą powoli spojrzał w górę.


Patrik usiadł zaspany na łóżku. Obudziło go jakieś brzęczenie. W pierwszej chwili nie mógł się zorientować, co tak brzęczy. W końcu oprzytomniał na tyle, żeby sięgnąć po komórkę. Wyłączył dzwonek, ale ustawił wibracje i aparat wściekle podskakiwał na nocnym stoliku, a wyświetlacz migał w półmroku.

– Halo?

Natychmiast się rozbudził i zaczął się ubierać. Jednocześnie słuchał i zadawał pytania. Parę minut później był ubrany i już miał wychodzić, gdy zobaczył kartkę od Eriki. Uzmysłowił sobie, że nie było jej w łóżku. Zaklął i pobiegł na górę. Maja wydostała się z łóżeczka i spokojnie bawiła się na podłodze. Cholera, co robić? Przecież nie zostawi jej samej. Ze złością zadzwonił do Eriki, ale po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa. Gdzie ona jest o tej porze?

Rozłączył się i zadzwonił do Anny i Dana. Odebrała Anna. Patrik odetchnął z ulgą i szybko wyjaśnił, o co chodzi. Potem przez dziesięć minut sterczał w przedpokoju, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę.

– Coś ostatnio macie same pilne wyjazdy. Najpierw Erika ni z tego, ni z owego jedzie do Göteborga, teraz u ciebie pożar – zaśmiała się Anna, wchodząc do domu.

Patrik podziękował szybko i pobiegł do samochodu. Dopiero za kierownicą dotarło do niego, co usłyszał. Erika do Göteborga? Wczoraj? Nic z tego nie rozumiał. Później się tym zajmie. Teraz ma co innego na głowie.

Na Badholmen pełną parą pracowali technicy. Zostawił samochód przed kutrem ratowniczym i pobiegł truchtem na wyspę. Byli tam już Torbjörn Ruud i jego ekipa.

– Kiedy dostaliście zawiadomienie? – spytał Patrik Göstę, kiedy ten do niego podszedł. Technicy jechali z Uddevalli, więc nie powinni dojechać przed nim. Tak samo Gösta z Martinem. Przecież jechali z Tanumshede. Dlaczego nie zadzwonili do niego wcześniej?

– Annika dzwoniła do ciebie kilka razy. Wczoraj wieczorem też, ale nie odbierałeś.

Patrik wyciągnął komórkę z kieszeni. Już chciał powiedzieć, że to nieprawda, kiedy spojrzał na wyświetlacz: sześć nieodebranych połączeń. Trzy wczoraj wieczorem i trzy dziś rano.

– Nie wiesz, czego chciała wczoraj wieczorem? – spytał Patrik, złoszcząc się na siebie, że wyłączył dzwonek, żeby mieć jeden wieczór odpoczynku. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów pozwolił sobie nie myśleć o pracy i oczywiście od razu musiało się coś stać.

– Nie mam pojęcia. Dziś rano chodziło o to. – Gösta wskazał na wieżę.

Patrik drgnął. W wisielcu kołyszącym się na wietrze było coś niesłychanie poruszającego i w jakiś sposób pierwotnego.

– A niech to… – mruknął Patrik. Pomyślał o Sannie i dzieciach, i o Erice. – Kto go znalazł? – Wolał wrócić do zawodowej roli i nie myśleć o innych okolicznościach. W tym momencie Christian przestał być kimś, kto miał żonę i dzieci, przyjaciół i jakieś życie. Stał się denatem, zagadką do rozwiązania. A on miał wyjaśnić, co i jak się stało.

– Zgłosił to ten stary, stoi tam. Sven Olov Rönn. Mieszka w tym białym domu. – Gösta wskazał na jeden z domów stojących na skraju pagórka, nad szopami. – Ma zwyczaj co rano rozglądać się po Fjällbace przez lornetkę. Zobaczył, że z wieży coś zwisa. Z początku myślał, że młodzież zrobiła sobie kawał, ale przytelepał się tutaj i zobaczył, co się stało.

– Co z nim? W porządku?

– Trochę roztrzęsiony, co zrozumiałe, ale chyba twarda z niego sztuka.

– Nie puszczaj go do domu, dopóki z nim nie pogadam – powiedział Patrik i podszedł do nadzorującego odgradzanie wieży taśmą Torbjörna.

– Można powiedzieć, że dbacie, żebyśmy mieli co robić – powiedział Torbjörn.

– Wolelibyśmy ciszę i spokój, wierz mi. – Patrik zebrał się w sobie i jeszcze raz spojrzał na Christiana. Oczy miał otwarte. Głowa mu opadła, gdy zawisł na sznurze i złamał sobie kark. Wyglądał, jakby się wpatrywał w wodę.

Patrik się wzdrygnął.

– Długo jeszcze musi tak wisieć?

– Niedługo. Zrobimy kilka zdjęć i go odetniemy.

– A transport?

– Już jedzie – odparł krótko Torbjörn. Pilno mu było do pracy.

– Dobrze, róbcie swoje – powiedział Patrik, oddalając się.

Torbjörn od razu zaczął wydawać dyspozycje.

Patrik podszedł do Gösty i starszego pana, który wyglądał, jakby mu było zimno.

– Patrik Hedström, policja – powiedział, wyciągając do niego rękę.

– Sven Olov Rönn – odparł mężczyzna, stając niemal na baczność.

– Jak się pan czuje? – Patrik przyglądał się jego twarzy, szukając oznak szoku. Sven Olov Rönn był trochę blady, ale dosyć pozbierany.

– No cóż, niezbyt to przyjemne – powiedział powoli. – Ale wrócę do domu, wypiję parę kropli na wzmocnienie i będzie dobrze.

– A może chce pan, żeby pana zbadał lekarz? – spytał Patrik.

Sven Olov Rönn spojrzał na niego z przerażeniem. Należał do tych starszych panów, którzy prędzej dadzą sobie rękę uciąć, niż pójdą do lekarza.

– Nie, nie – odpowiedział. – Nie trzeba.

– Niech będzie – powiedział Patrik. – Wiem, że mój kolega z panem rozmawiał. – Wskazał głową na Göstę. – Ale chciałbym, żeby pan jeszcze raz opowiedział, jak to się stało, że znalazł pan… tego mężczyznę na wieży.

– Widzi pan, ja zawsze wstaję z kurami – zaczął Sven Olov Rönn i dodając kilka nowych szczegółów, powtórzył to, co chwilę wcześniej zreferował Patrikowi Gösta. Patrik zadał jeszcze kilka pytań i odesłał go do domu, żeby się ogrzał.

– Gösta, co o tym myślisz? Co to znaczy? – spytał w zamyśleniu.

– Po pierwsze musimy się dowiedzieć, czy zrobił to sam, czy to ta sama… – Nie dokończył, ale Patrik zrozumiał.

– Zauważyliście coś, co świadczyłoby o tym, że walczył, stawiał opór czy coś w tym rodzaju? – zawołał Patrik do Torbjörna, który zatrzymał się w połowie schodów na szczyt wieży.

– Jak dotąd nic, ale jeszcze nie zdążyliśmy go dokładnie obejrzeć. Zaczynamy od zdjęć. – Machnął aparatem. – Potem zobaczymy i w razie czego damy znać.

– Dziękuję – odparł Patrik.

To na razie wszystko. Teraz czeka na niego inne zadanie.

Podszedł do nich Martin Molin, blady, jak zwykle, gdy musiał patrzeć na zwłoki.

– Mellberg i Paula też jadą.

– No to fajnie – powiedział bez entuzjazmu Patrik. Zarówno Gösta, jak i Martin nie mieli wątpliwości, że nie chodzi mu o Paulę.

– Co robimy? – spytał Martin.

– Zaczekaj na nich. Mellbergiem się nie przejmuj, będzie tylko sterczeć i przeszkadzać technikom. Przejdźcie się z Paulą po domach przy wjeździe na Badholmen. Większość stoi pusta, więc nie będzie to trudne. Gösta, pojedziesz ze mną do Sanny?

Gösta spojrzał na niego smutno.

– Oczywiście. Kiedy?

– Teraz – odparł Patrik. Chciał to mieć za sobą. Zastanawiał się, czy nie zadzwonić do Anniki i nie spytać, po co wczoraj do niego dzwoniła, ale uznał, że to może poczekać.

Opuszczając Badholmen, obaj z Göstą starannie unikali patrzenia na sylwetkę huśtającą się na wietrze.


Nic z tego nie rozumiem. Kto przysyłał Christianowi te rysunki? – Sanna była zdziwiona. Wzięła jeden do ręki. Erika pogratulowała sobie, że każdy rysunek włożyła do osobnej koszulki, dzięki czemu można je było oglądać, nie ryzykując, że stracą wartość dowodową.

– Nie wiem. Miałam nadzieję, że mi coś podpowiesz.

Sanna potrząsnęła głową.

– Nic o tym nie wiem. Skąd je masz?

Erika opowiedziała o wizycie w dawnym mieszkaniu Christiana w Göteborgu i spotkaniu z Janosem Kovácsem, który zachował listy z rysunkami.

– Dlaczego interesujesz się przeszłością Christiana? – spytała Sanna.

Erika musiała się namyślić. W pierwszej chwili sama nie wiedziała, jak to wyjaśnić.

– Kiedy się dowiedziałam, że dostaje listy z pogróżkami, zaczęłam się o niego bać. Nie dawały mi spokoju, taka już jestem. Christian nic nie mówił, więc zaczęłam szperać.

– Pokazałaś je Christianowi? – Sanna sięgnęła po następny rysunek, przyglądała mu się uważnie.

– Nie, najpierw chciałam się czegoś dowiedzieć od ciebie. – Przerwała na chwilę. – Co wiesz o przeszłości Christiana? Jego rodzinie i dzieciństwie?

Sanna uśmiechnęła się smutno.

– Trudno to sobie wyobrazić, ale właściwie nic. Nie znam nikogo, kto by tak mało mówił o sobie. Pytałam go o różne rzeczy, o rodziców, gdzie mieszkali, co robił, kiedy był mały, jakich miał kolegów… zadaje się takie pytania nowo poznanym osobom. Christian nic nie mówił. Powiedział tylko, że rodzice już nie żyją, nie ma rodzeństwa, dzieciństwo miał takie jak wszyscy i nie ma do powiedzenia nic ciekawego. – Sanna przełknęła ślinę.

– Nie przyszło ci do głowy, że to dziwne? – spytała Erika ze współczuciem. Widziała, że Sanna z trudem hamuje łzy.

– Kocham go, a że zawsze się złościł, gdy pytałam, to przestałam. Chciałam tylko… żeby został – wyszeptała ze spuszczonym wzrokiem.

Erika w pierwszym odruchu chciała ją przytulić. Wydała jej się taka młodziutka, bezbronna. Musiało być jej trudno w związku, w którym zawsze była tą gorszą. Nie mogło być wątpliwości, że Christian nie odwzajemniał jej miłości.

– Więc nie wiesz, kim jest ta mała postać koło Christiana? – spytała miękko.

– Nie mam pojęcia, ale to musiało narysować dziecko, prawda? Może ma jakieś nieślubne dzieci, o których nic nie wiem? – Zaśmiała się, ale śmiech uwiązł jej w gardle.

– Tylko bez pochopnych wniosków. – Erika przestraszyła się, że tylko pogorszyła sprawę. Sanna wydawała się bliska załamania.

– Ja też mam mnóstwo wątpliwości. Odkąd zaczęły przychodzić te listy, pytałam go tysiące razy, czy wie, kto je przysyła, a on zaprzeczał. Ale jakoś mu nie wierzę. – Zagryzła wargi.

– Opowiadał ci o swoich byłych dziewczynach? Były w jego życiu jakieś kobiety? – Zdawała sobie sprawę, że robi się natarczywa, ale może Christian kiedyś powiedział coś, co utkwiło Sannie w pamięci.

Sanna potrząsnęła głową i zaśmiała się gorzko.

– Uwierz mi, pamiętałabym, gdyby wspomniał o innej kobiecie. Przecież ja nawet myślałam… – Urwała i zrobiła minę, jakby żałowała, że zaczęła.

– Co myślałaś? – spytała Erika, ale Sanna nie odpowiedziała.

– Nic takiego. Nieważne. Powiedzmy, że jestem zazdrośnicą.

Nie ma w tym nic dziwnego, pomyślała Erika. Jeśli się z kimś żyje tyle lat i kocha bez wzajemności, to nic dziwnego, że człowiek się robi zazdrosny. Ale nie powiedziała tego, zmieniła temat. Myślała o tym od wczoraj.

– Wczoraj rozmawiałaś z koleżanką Patrika, Paulą Morales.

Sanna przytaknęła.

– Bardzo miła. Gösta też mi się podobał. Pomógł mi domyć dzieci. Powiedz Patrikowi, żeby go pozdrowił i podziękował w moim imieniu. Wczoraj jakoś o tym nie pomyślałam.

– Przekażę. – Erika milczała chwilę. – Paula chyba nie zrozumiała czegoś, co powiedziałaś.

– Skąd wiesz? – zdziwiła się Sanna.

– Nagrała waszą rozmowę. Patrik wczoraj odsłuchiwał nagranie i ja niechcący też słyszałam.

– Ach tak. – Sanna gładko przełknęła kłamstwo. – Czego nie zrozumiała?

– Powiedziałaś, że Christianowi też nie było łatwo, jakbyś miała na myśli coś konkretnego.

Sanna zesztywniała. Uciekła wzrokiem i zaczęła skubać frędzle obrusa.

– Naprawdę nie wiem, co…

– Proszę cię, to nie pora na osłanianie Christiana. Cała wasza rodzina jest w niebezpieczeństwie, inni też. Ale jeszcze można coś zrobić, żeby się nie skończyło tak jak z Magnusem. Nie wiem, co ukrywasz. Ani dlaczego. Może to nie ma nic wspólnego z tą sprawą. Przypuszczam, że tak właśnie myślisz, bo w przeciwnym razie, jestem o tym przekonana, powiedziałabyś. Zwłaszcza po tym, co się wczoraj przytrafiło dzieciom. Więc jak?

Sanna wpatrywała się w jakiś punkt za oknem, nad domami, nad zamarzniętym morzem i wyspami. Milczała dłuższą chwilę. Widać było, że toczy wewnętrzną walkę, a Erika cierpliwie czekała.

– Znalazłam na strychu sukienkę. Niebieską – odezwała się w końcu. Opowiedziała, jak pokazała sukienkę Christianowi, jaka była zła i jak niepewnie się czuła. O tym, jak w końcu opowiedział jej tę koszmarną historię. A potem zamilkła i zapadła się, jakby z niej uszło powietrze.

Erika znieruchomiała. Usiłowała przyjąć do wiadomości to, co usłyszała. Ale nie potrafiła. Ludzki umysł nie dopuszcza do siebie pewnych rzeczy. Mogła tylko położyć rękę na dłoni Sanny.


Erik Lind po raz pierwszy w życiu poczuł, że się panicznie boi. Christian nie żyje. Wisiał na wieży Badholmen, kołysał się na wietrze jak szmaciana lalka.

Zawiadomiła go telefonicznie policjantka i przykazała, żeby na siebie uważał. Dodała, że w razie potrzeby może w każdej chwili dzwonić do komisariatu. Podziękował jej i powiedział, że na pewno nie będzie takiej potrzeby. Kompletnie nie mógł zrozumieć, kto mógł się na nich aż tak uwziąć. Nie zamierzał siedzieć z założonymi rękami i czekać na swoją kolej. Przejmie kontrolę nad sytuacją – jak zawsze.

Plamy potu na koszuli dowodziły jednak, że nie jest tak spokojny, jak sobie wmawiał. W dłoni trzymał telefon. Niezgrabnymi palcami wybrał numer Kennetha. Po pięciu sygnałach włączyła się poczta głosowa. Rozłączył się i ze złością rzucił komórkę na biurko. Próbował się zmusić do myślenia. Trzeba się zastanowić, co dalej.

Odezwał się dzwonek. Drgnął i spojrzał na wyświetlacz. Kenneth.

– Halo?

– Nie mogę odbierać tak szybko – odezwał się Kenneth. – Ktoś musi mi pomóc przy zakładaniu słuchawki. Sam nie utrzymam telefonu w ręce – wyjaśnił, nie rozczulając się nad sobą.

Erik pomyślał, że może powinien się zdobyć na ten wysiłek i odwiedzić Kennetha w szpitalu albo chociaż posłać mu kwiaty. Trudno, nie da się myśleć o wszystkim naraz. Zresztą ktoś musi siedzieć w biurze. Kenneth na pewno to rozumie.

– Jak się czujesz? – Starał się, żeby to zabrzmiało tak, jakby go to obchodziło.

– Dobrze – odparł krótko Kenneth. Znał Erika. Wiedział, że nie pyta dlatego, że go to naprawdę interesuje.

– Mam złe wieści. – Najlepiej powiedzieć prosto z mostu. Kenneth w milczeniu czekał na dalszy ciąg. – Christian nie żyje. – Erik szarpał kołnierzyk. Nadal pocił się obficie, nawet dłoń trzymającą telefon miał mokrą. – Właśnie się dowiedziałem. Dzwonili z policji. Powiesił się na wieży na Badholmen.

Cisza w słuchawce.

– Halo! Słyszałeś, co mówiłem? Christian nie żyje. Policjantka, z którą rozmawiałem, powiedziała tylko tyle, ale każdy głupi się domyśli, że to ten sam świr.

– Tak, to ona – powiedział z kamiennym spokojem Kenneth.

– Co chcesz przez to powiedzieć? Wiesz, kto to zrobił? – Erik niemal krzyczał. Jak to, wiedział i nic nie mówił? Osobiście go zamorduje, jeśli nikt go nie uprzedzi.

– Nas też dopadnie.

Niesamowity spokój, z jakim to mówił, sprawił, że Erik dostał gęsiej skórki. Przez chwilę myślał, że Kenneth musiał dostać po głowie. Dosłownie.

– Mógłbyś mnie uprzejmie dopuścić do tajemnicy?

– Ciebie zostawi sobie na koniec.

Erik musiał się opanować, żeby ze złości nie cisnąć telefonem o biurko.

– Naprawdę nie rozumiesz? Tylu ludzi zraniłeś i skrzywdziłeś, że nie wiesz, o kogo chodzi? Dla mnie sprawa jest oczywista. To jedyny człowiek, jakiego kiedykolwiek skrzywdziłem. Nie wiem, czy Magnus zdawał sobie sprawę, że ona chce się zemścić, ale wiem, że męczyła go ta historia. Ciebie pewnie nigdy nie męczyła, prawda? Nie miałeś żadnych wyrzutów sumienia, nie cierpiałeś na bezsenność, bo zrobiłeś komuś coś złego. – Mówił to wszystko bez emocji, rzeczowym tonem, spokojnie.

– O czym ty mówisz? – warknął Erik. Myśli galopowały mu przez głowę. Coś mu się niewyraźnie przypomniało, jakiś obraz, czyjaś twarz. Coś zaczęło się w nim budzić. Coś, co wyparł z pamięci tak skutecznie, że samo z siebie nigdy nie wypłynęłoby na powierzchnię.

Mocno ścisnął telefon. A może…

Kenneth się nie odzywał. Erik nie musiał potwierdzać, że wie. Powiedziało to jego milczenie. Rozłączył się bez pożegnania, jakby chciał się od tego odciąć.

Otworzył pocztę internetową i zabrał się do załatwiania najważniejszych spraw. Czas naglił.


Zaniepokoił się, gdy wjeżdżając na podjazd przed domem, rozpoznał samochód Eriki. Wiedział, że ma skłonność do wtrącania się w nie swoje sprawy. Nie raz podziwiał jej dociekliwość, która często przynosiła wymierne rezultaty, ale bardzo nie lubił, gdy zahaczała o kompetencje policji. Chciałby chronić ją, Maję i mające przyjść na świat bliźnięta przed złem tego świata, ale Erika mu tego nie ułatwiała i raz po raz wkraczała w samo centrum wydarzeń. Domyślił się, że i tym razem bez jego wiedzy wmieszała się w sprawę.

– Czy to nie samochód twojej żony? – spytał Gösta, gdy parkowali obok beżowego volva.

– Tak – potwierdził Patrik. Gösta poprzestał na uniesieniu brwi.

Nie musieli dzwonić do drzwi, siostra Sanny już w nich stała. Na jej twarzy malował się niepokój.

– Stało się coś? – Była spięta, zmarszczki wokół ust mocno się zarysowały.

– Chcielibyśmy rozmawiać z Sanną – oznajmił Patrik, nie odpowiadając. Żałował, że nie ma z nim Pauli, ale nie chciał czekać.

Zmarszczki wokół ust siostry Sanny pogłębiły się, ale bez słowa wpuściła ich do domu.

– Jest na werandzie – powiedziała, wskazując ręką.

– Dziękuję. – Patrik spojrzał na nią. – Czy mogłaby pani dopilnować, żeby dzieci nam nie przeszkadzały?

Przełknęła ślinę.

– Zajmę się nimi.

Poszli na werandę. Słysząc kroki, obie podniosły wzrok – Erika z miną winowajcy. Patrik dał jej znak, że o tym porozmawiają później, i usiadł obok Sanny.

– Niestety przynoszę bardzo smutną wiadomość – powiedział spokojnie. – Christian nie żyje. Znaleźliśmy go wczesnym rankiem.

Sanna nie mogła złapać tchu, łzy napłynęły jej do oczu.

– Na razie niewiele wiemy, ale robimy, co się da, żeby ustalić, jak to się stało – dodał.

– Jak… – spytała Sanna.

Patrik się zawahał. Nie wiedział, jak jej to powiedzieć.

– Wisiał na wieży do skoków na Badholmen.

– Wisiał? – Oddech miała krótki, urywany. Patrik uspokajającym gestem położył jej rękę na ramieniu.

– Na razie tylko tyle wiemy.

Sanna skinęła głową. Patrzyła przed siebie szklanym wzrokiem. Patrik powiedział cicho do Eriki:

– Mogłabyś zastąpić jej siostrę? Poproś ją, żeby do nas przyszła, a ty posiedź przy dzieciach.

Erika natychmiast wstała. Rzuciła jeszcze okiem na Sannę i weszła na schody. Po chwili, słysząc, że ktoś schodzi na dół, Gösta wyszedł do przedpokoju. Patrik pomyślał z wdzięcznością, że postanowił przekazać siostrze Sanny wiadomość o śmierci Christiana, żeby Sanna nie musiała słuchać tego dwa razy.

Siostra weszła na werandę, usiadła obok Sanny i objęła ją. Patrik spytał, czy ma jeszcze kogoś zawiadomić, może poprosić pastora. Chwycił się tych rutynowych pytań, żeby nie myśleć o dwóch małych chłopcach bawiących się piętro wyżej i niewiedzących, że właśnie stracili ojca.

Pora ruszać. Miał zadanie do wykonania. Musiał to zrobić między innymi, a raczej przede wszystkim, dla nich. Prowadząc śledztwo, mniej czy bardziej skomplikowane, zawsze miał przed oczami ofiary i ich najbliższych.

Sanna płakała rozdzierająco. Patrik poszukał wzroku jej siostry. Kiwnęła lekko głową w odpowiedzi na niewypowiedziane głośno pytanie. Wstał.

– Na pewno nie trzeba nikogo zawiadomić?

– Sama zawiadomię rodziców – odparła siostra Sanny. Była blada, ale z jej twarzy bił spokój i Patrik czuł, że może je bez obaw zostawić.

– Sanno, dzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała – powiedział, przystając w drzwiach. – My… – Nie był pewien, jak daleko może się posunąć w obietnicach, bo znalazł się w sytuacji dla policjanta prowadzącego śledztwo najgorszej: zwątpił, czy kiedykolwiek złapią sprawcę.

– Nie zapomnij zabrać rysunków – powiedziała Sanna, pociągając nosem. Wskazała leżące na stole kartki.

– Co to takiego?

– Erika przyniosła. Ktoś je wysyłał na stary adres Christiana, do Göteborga.

Patrik przez chwilę przyglądał się rysunkom, a potem ostrożnie złożył je na kupkę. Co ta Erika znowu zmalowała? Musi z nią porozmawiać, i to szybko. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że rysunki budziły nadzieję. Może się okaże, nie pierwszy raz zresztą, że Erika wpadła na coś, co przesądzi o wyniku śledztwa.


Ostatnio często przypada nam opieka nad Mają – zauważył Dan, wchodząc do domu Eriki i Patrika. Dzwonił na komórkę Anny i dowiedziawszy się, gdzie jest, przyjechał do Sälvik.

– Nie mam pojęcia, czym się zajmuje Erika, i chyba nawet nie chcę wiedzieć – powiedziała Anna. Przykolebała się do Dana i nadstawiła policzek.

– Czyli nie będą mieli nic przeciwko temu, że wpadłem bez zaproszenia? – upewnił się Dan. W tym momencie Maja niemal go przewróciła, rzucając się na niego na powitanie. – Cześć, malutka! Co słychać u mojej dziewczyny? Jesteś moją dziewczyną, prawda? Chyba nie znalazłaś sobie nowego chłopaka, co? – Dan zrobił groźną minę. Maja, zanosząc się od śmiechu, potarła noskiem o jego nos. Uznał to za potwierdzenie, że nadal ma u niej fory.

– Słyszałeś, co się stało? – spytała Anna, poważniejąc.

– Nie, a co? – Dan podrzucał Maję do góry. Zważywszy na jego wzrost, była to jazda przyprawiająca o zawrót głowy.

– Nie wiem, gdzie jest Erika, ale Patrik musiał pojechać na Badholmen. Rano znaleźli Christiana Thydella. Wisiał na wieży do skoków.

Dan znieruchomiał. Maja zawisła głową w dół. Śmiała się głośno, uważając, że to dalszy ciąg zabawy.

– Co ty mówisz? – Dan ostrożnie postawił Maję na dywanie.

– Wiem tylko tyle, ile Patrik powiedział, zanim wybiegł z domu. – Nie znała bliżej Sanny Thydell, ale czasem wpadały na siebie, jak to w małej miejscowości. Pomyślała o jej synkach.

Dan usiadł ciężko przy kuchennym stole, a Anna próbowała odsunąć od siebie obraz malców.

– Cholera jasna – powiedział Dan, patrząc w okno. – Najpierw Magnus Kjellner, potem Christian. I jeszcze Kenneth Bengtsson wylądował w szpitalu. Patrikowi musi się palić pod nogami.

– Tak. – Anna nalała Mai soku. – Może byśmy zmienili temat? – Zawsze się denerwowała, gdy komuś działa się krzywda, tym bardziej teraz, w ciąży. Nie mogła słuchać takich rzeczy.

Dan domyślił się i przytulił ją. Zamknął oczy i położył dłoń na jej brzuchu.

– Już niedługo, kochanie, mały będzie z nami.

Anna pojaśniała. Rozmyślała o przyszłym dziecku z przekonaniem, że żadne zło jej nie dosięgnie. Ogromnie kochała Dana i aż ją rozsadzało ze szczęścia, że w brzuchu nosi ich wspólne maleństwo. Pogłaskała go po głowie i wtulając usta w jego włosy, powiedziała:

– Przestań mówić „mały”, bo według mnie w środku jest mała księżniczka. Uważam, że uderza nóżką jak baletnica – powiedziała, przekomarzając się z nim.

Dan miał już trzy córki i marzył, żeby tym razem urodził się syn. Ale Anna wiedziała, że będzie szczęśliwy niezależnie od tego, kto się urodzi. Przecież to ich wspólne dziecko.


Patrik wysadził Göstę w pobliżu Badholmen. Po chwili namysłu pojechał do domu. Musiał porozmawiać z Eriką, dowiedzieć się, co wie.

Wszedł do domu i wziął głęboki oddech. Usłyszał, że jest Anna, a nie zamierzał jej wciągać w kłótnię. Miała denerwujący zwyczaj stawania po stronie siostry, a on nie chciał wychodzić na ring z dwiema przeciwniczkami. Podziękował Annie i Danowi, który wystąpił w roli asystenta opiekunki, i dał im do zrozumienia, że chciałby zostać z Eriką sam. Anna domyśliła się i pociągnęła za sobą Dana, który musiał jeszcze przekonać Maję, żeby mu pozwoliła wyjść.

– Domyślam się, że Maja nie pójdzie dziś do przedszkola, co? – spytała pogodnie Erika, patrząc na zegarek.

– Po co poszłaś do Sanny Thydell? I co wczoraj robiłaś w Göteborgu? – spytał ostro Patrik.

– No więc… – Erika przekrzywiła głowę i zrobiła słodką minę, co jednak nie spotkało się z oczekiwaną reakcją. Westchnęła i zdała sobie sprawę, że najlepiej będzie się przyznać. Przecież i tak miała zamiar wszystko mu powiedzieć, ale tak się złożyło, że ją uprzedził.

Usiedli przy kuchennym stole. Patrik splótł przed sobą dłonie i patrzył na Erikę, a ona zastanawiała się, od czego zacząć.

Powiedziała, że dziwiło ją, że Christian nigdy nie mówił o swojej przeszłości. Więc postanowiła w niej poszperać. Pojechała do Göteborga, do jego ostatniego mieszkania przed przeprowadzką do Fjällbacki. Opowiedziała o sympatycznym Węgrze, o listach, które nadal przychodziły do Christiana, a których nigdy nie dostał, bo nie podał nowego adresu. Potem zebrała się w sobie i przyznała, że ukradkiem przeczytała materiały ze śledztwa, a także odsłuchała kasetę z nagraniem rozmowy Pauli z Sanną. Wyjaśniła, że zwróciła uwagę na pewien szczegół i postanowiła to sprawdzić. Stąd dzisiejsza poranna wizyta u Sanny. Powtórzyła, co Sanna jej powiedziała. O niebieskiej sukience i o niewyobrażalnym koszmarze. Pod koniec aż się zasapała i nie miała odwagi spojrzeć na męża. Patrik siedział bez ruchu, bez słowa. Erika przełykała ślinę i przygotowywała się na najgorsze.

– Chciałam ci tylko pomóc – dodała. – Wyglądasz na przemęczonego.

Patrik wstał.

– Później o tym porozmawiamy. Muszę jechać do komisariatu. Rysunki zabieram ze sobą.

Wyszedł. Erika długo patrzyła za nim. Po raz pierwszy, odkąd byli razem, nie pocałował jej przed wyjściem.


To niepodobne do Patrika. Nigdy się tak nie zachowywał. Annika wydzwaniała do niego od wczorajszego wieczoru. Nagrała się, prosząc, żeby oddzwonił, bo osobiście chciała mu powiedzieć, co znalazła.

Kiedy w końcu zjawił się w komisariacie i spojrzała w jego zmęczoną twarz, zaniepokoiła się. Paula mówiła jej, że kazała mu zostać w domu i odpocząć, a ona przyklasnęła jej w duchu. Ostatnio kilka razy miała ochotę zrobić to samo.

– Chciałaś ze mną rozmawiać – powiedział Patrik, wchodząc do jej pokoju za szklaną ścianą recepcji. Annika obróciła się na krześle.

– Tak, ale nie śpieszyłeś się z oddzwanianiem – odparła, patrząc na niego znad okularów. Nie mówiła z wyrzutem, raczej z troską.

– Wiem. – Patrik usiadł na krześle dla interesantów. – Zrobiło się tego trochę za dużo naraz.

– Uważaj na siebie. Mam znajomą, która przeceniła swoje siły, zderzyła się ze ścianą i do tej pory nie może się wylizać. Czasem jak człowiek wpadnie w dół, potrzebuje dużo czasu, żeby się odbić od dna.

– Wiem – odparł. – Ale aż tak źle nie jest. Sporo pracy i tyle. – Przesunął dłonią po włosach i oparł łokcie na kolanach. – Więc? Co chciałaś mi powiedzieć?

– Sprawdziłam Christiana. – Przerwała. Nagle uświadomiła sobie, co Patrik robił od rana. – Właśnie, jak wam poszło? – spytała cicho. – Jak Sanna to przyjęła?

– A jak można przyjąć taką wiadomość? – Patrik dał znak, żeby mówiła dalej. Nie chciał o tym rozmawiać.

Annika chrząknęła.

– Zacznijmy od tego, że Christian nie figuruje w naszych rejestrach. Nie był karany ani o nic podejrzany. Zanim przyjechał do Fjällbacki, wiele lat mieszkał w Göteborgu. Studiował na uniwersytecie. Bibliotekoznawstwo studiował potem zaocznie, na uczelni w Borås.

– Mhm… – mruknął z pewnym zniecierpliwieniem Patrik.

– Dalej: nie był wcześniej żonaty, ma dzieci tylko z Sanną.

Umilkła.

– To wszystko? – Nie ukrywał zawodu.

– Nie, nie doszłam jeszcze do najciekawszego. Dość łatwo udało mi się ustalić, że w wieku trzech lat został sierotą. Urodził się w Trollhättan i mieszkał tam do śmierci matki. Ojca nie znalazłam. Będę szukać dalej.

Wzięła do ręki jakiś papier i zaczęła czytać na głos. Patrik słuchał w napięciu. Myślał gorączkowo, usiłując połączyć nowe informacje z tymi niewieloma, które zdobyli wcześniej.

– Więc w wieku osiemnastu lat wrócił do nazwiska matki, Thydell – powiedział.

– Tak, o niej też co nieco znalazłam. – Podała mu kartkę. Przeczytał szybko, chcąc jak najprędzej poznać odpowiedź.

– Jest kilka nitek, za które można pociągnąć – powiedziała, widząc, jak się ożywił. Uwielbiała szperać w rozmaitych rejestrach, wyszukiwać szczegóły i szczególiki. Połączone w całość wskazywały trop, którym można było podążyć dalej.

– Chyba już wiem, od której zacznę – powiedział Patrik, podnosząc się. – Od niebieskiej sukienki.

Wyszedł. Annika patrzyła za nim ze zdumieniem. O czym on mówi?


Cecilia nie zdziwiła się specjalnie, gdy otworzyła drzwi i zobaczyła, kto za nimi stoi. Nawet się tego spodziewała. Fjällbacka to mała miejscowość, wszystkie tajemnice w końcu zawsze wychodzą na jaw.

– Wejdź, Louise – powiedziała, odsuwając się od drzwi. Już miała położyć rękę na brzuchu, ale powstrzymała odruch, którego nabrała, kiedy się potwierdziło, że jest w ciąży.

– Mam nadzieję, że nie zastałam Erika – powiedziała Louise, potykając się o słowa. Cecilii zrobiło się przykro. Gdy już się odkochała, zrozumiała, że małżeństwo z Erikiem musiało być piekłem. Na miejscu Louise pewnie też zaglądałaby do kieliszka.

– Nie, nie ma go. Proszę – powtórzyła i poszła przodem, do kuchni.

Louise jak zwykle była elegancka, miała na sobie kosztowne ubrania o klasycznym kroju i dyskretną złotą biżuterię. Cecilia poczuła się przy niej jak flejtuch. Pierwszej klientki spodziewała się dopiero o trzynastej i pozwoliła sobie na chodzenie po domu w dresie. W dodatku męczyły ją mdłości i nie miała siły żyć w dotychczasowym tempie.

– Tyle było tych romansów, że w końcu człowiek ma dość.

Cecilia spojrzała na nią zdumiona. Nie spodziewała się, że ta rozmowa przybierze taki obrót. Przygotowała się na wybuch gniewu, oskarżenia i wyrzuty. Tymczasem na twarzy Louise malował się smutek. Cecilia usiadła obok niej i wtedy na eleganckiej fasadzie dostrzegła rysy. Włosy Louise były pozbawione blasku, lakier na poobgryzanych paznokciach odpryśnięty, a krzywo zapięta bluzka wyszła po jednej stronie ze spodni.

– Posłałam go do wszystkich diabłów – powiedziała Cecilia z satysfakcją.

– Dlaczego? – spytała beznamiętnie Louise.

– Dostałam od niego, co chciałam.

– To znaczy? – Louise patrzyła pustym, nieobecnym wzrokiem.

Cecilii ulżyło tak bardzo, że prawie nie mogła złapać tchu. Nigdy nie będzie taka jak Louise, jest silna. Z drugiej strony może Louise też kiedyś była silna i pełna nadziei, że wszystko ułoży się jak najlepiej. Teraz już nie miała nadziei. Zostało tylko wino i lata kłamstw.

Przez chwilę Cecilia zastanawiała się, czy nie skłamać albo przynajmniej na razie nie mówić prawdy. Z czasem i tak wszystko wyjdzie na jaw. Doszła jednak do wniosku, że musi powiedzieć, jak jest. Nie wolno okłamywać kogoś, kto stracił wszystko.

– Jestem w ciąży. Z Erikiem – odparła. A po chwili dodała: – Powiedziałam mu wyraźnie, że oczekuję od niego tylko jednego: pomocy finansowej. Zagroziłam, że w przeciwnym razie powiem ci o wszystkim.

Louise parsknęła śmiechem. Śmiała się coraz głośniej, coraz przeraźliwiej, aż łzy pociekły jej z oczu. Cecilia patrzyła na nią jak urzeczona. Nie spodziewała się takiej reakcji. Louise zrobiła jej kolejną niespodziankę.

– Dziękuję – powiedziała Louise, gdy przestała się śmiać.

– Za co? – zapytała Cecilia. Zawsze czuła sympatię do Louise, choć nie do tego stopnia, żeby jej to przeszkadzało pieprzyć się z jej mężem.

– Za to, że dałaś mi kopniaka w tyłek. Dokładnie tego było mi trzeba. Zobacz, jak ja wyglądam. – Spojrzała na krzywo zapiętą bluzkę i poprawiając ją, o mało nie wyrwała guzików. Trzęsły jej się ręce.

– Proszę bardzo – zaśmiała się Cecilia, dostrzegając komizm sytuacji. – Co zamierzasz?

– To samo co ty. Posłać go do wszystkich diabłów – odparła z naciskiem Louise. Już nie miała pustki w oczach, apatia ustąpiła poczuciu, że panuje nad własnym życiem.

– Tylko zadbaj o swoje sprawy – powiedziała sucho Cecilia. – Kochałam się wprawdzie w Eriku, ale wiem, jaki jest. Jeśli od niego odejdziesz, postara się, żebyś została bez grosza. Dla takiego faceta jak on to nie do przyjęcia, żeby go żona rzuciła.

– Nic się nie martw. Już ja wycisnę z niego, ile się da – powiedziała Louise, wsuwając bluzkę do spodni. – Jak wyglądam? Makijaż mi się nie rozmazał?

– Trochę. Zaczekaj, pomogę ci.

Cecilia wstała, zwilżyła pod kranem papierowy ręcznik i stanęła przed Louise. Delikatnie starła jej tusz z policzków. Przerwała w pół ruchu, gdy Louise położyła jej dłoń na brzuchu. Milczały. Potem Louise wyszeptała:

– Mam nadzieję, że to będzie chłopiec. Dziewczynki zawsze chciały mieć braciszka.


Straszna historia! Chyba nigdy nie słyszałam nic koszmarniejszego – powiedziała Paula, gdy Patrik powtórzył jej, czego Erika dowiedziała się od Sanny. Zerknęła na siedzącego obok kolegę. Po wczorajszym incydencie na szosie, gdy omal nie zginęli, nie zamierzała dopuszczać go do kierownicy, dopóki nie odpocznie.

– Ale co to ma do rzeczy? Minęło tyle lat.

– Dokładnie trzydzieści siedem. Nie wiem, co to ma do rzeczy. Wiem tylko, że wszystko kręci się wokół Christiana. Myślę, że odpowiedzi należy szukać w jego przeszłości. I w tamtych trzech. Jeśli to się łączy – dodał. – Może byli tylko niewinnymi świadkami i zostali w to zamieszani dlatego, że się kolegowali z Christianem. Właśnie tego musimy się dowiedzieć. Więc równie dobrze możemy zacząć od przeszłości Christiana.

Wyprzedzając ciężarówkę, Paula omal nie przeoczyła zjazdu na Trollhättan.

– Na pewno nie chcesz, żebym prowadził? – zaniepokoił się Patrik. Trzymał się uchwytu nad drzwiami.

– Nie. Może się teraz przekonasz, jak to jest – zaśmiała się Paula. – Po wczorajszym straciłam do ciebie zaufanie. A właśnie, udało ci się trochę odpocząć? – Rzucając mu szybkie spojrzenie, równie szybko objechała rondo.

– A wiesz, że tak – odparł. – Przespałem się parę godzin, potem spędziłem wieczór z Eriką. Było bardzo miło.

– Musisz na siebie uważać.

– Annika powiedziała to samo. Mogłybyście nie przesadzać.

Patrząc to na mapę, którą skopiowali z książki telefonicznej, to na nazwy ulic, Paula niemal wjechała w rowerzystę.

– Daj mi mapę. Ta gadka o podzielności uwagi u kobiet nie ma za wiele wspólnego z rzeczywistością – zaśmiał się Patrik.

– Ty, uważaj – ostrzegła Paula.

– Teraz skręć w prawo, jesteśmy już blisko – powiedział Patrik. – To będzie naprawdę ciekawe. Okazuje się, że mają całą dokumentację. Kobieta, do której się dodzwoniłem, od razu wiedziała, o co chodzi. Widocznie nie zapomina się takich spraw.

– Całe szczęście, że w prokuraturze dobrze poszło. Mogłyby być kłopoty ze zgodą na dostęp do tych dokumentów.

– Tak. – Patrik w skupieniu studiował mapę.

– To tam. – Paula wskazała palcem siedzibę opieki społecznej w Trollhättan.

Kilka minut później weszli do gabinetu Evy Leny Skog. Patrik rozmawiał z nią wcześniej przez telefon.

– Wielu ludzi pamięta tę historię – powiedziała, kładąc na biurku teczkę z pożółkłymi dokumentami. – Tyle lat minęło, ale taka sprawa zostaje w pamięci – dodała, odgarniając kosmyk siwych włosów. Starannie upięła je w kok, co nadawało jej wygląd nauczycielki.

– Nikt się nie zorientował, że było aż tak źle? – spytała Paula.

– I tak, i nie. Dostawaliśmy doniesienia i… – Otworzyła teczkę i przesunęła palcem po kartce leżącej na wierzchu. – Dwa razy byliśmy u nich na inspekcji.

– I uznaliście, że nie ma potrzeby interweniować? – spytał Patrik.

– Trudno to dziś wyjaśnić, to były jednak inne czasy – odparła z westchnieniem Eva Lena Skog. – Dziś zareagowalibyśmy znacznie wcześniej, ale wtedy… Nie wiedzieliśmy tyle co dziś. Prawdopodobnie miała okresowe wahania, a nasze wizyty widocznie wypadły akurat wtedy, gdy czuła się lepiej.

– Nie miała krewnych ani przyjaciół, którzy by zareagowali? – dopytywała się Paula. Trudno zrozumieć, że nikt niczego nie zauważył.

– Nie miała krewnych. Zdaje się, że przyjaciół też nie. Żyli w izolacji, dlatego tak się stało. Gdyby nie ten smród… – Przełknęła ślinę i spuściła wzrok. – Dużo się zmieniło od tamtych czasów. Dziś to by się nie mogło stać.

– Miejmy nadzieję – odparł Patrik.

– Domyślam się, że te dokumenty są wam potrzebne w związku ze śledztwem w sprawie morderstwa – powiedziała Eva Lena Skog, podsuwając im teczkę z dokumentami. – Proszę się z nimi obchodzić bardzo ostrożnie. Wydajemy je tylko w wyjątkowych przypadkach.

– Będziemy bardzo dyskretni, obiecuję – powiedział Patrik. – Jestem pewien, że pomogą nam w śledztwie.

Eva Lena Skog spojrzała na niego ze źle skrywanym zaciekawieniem.

– Co mogą mieć z tym wspólnego? Przecież minęło tyle lat.

– Tego nie mogę ujawnić – odparł Patrik. Prawda była taka, że sam nie miał pojęcia, ale od czegoś przecież trzeba zacząć.

Загрузка...