Środa, 16 maja, 12.52
Przed szkołą Rainie i Quincy spotkali dyrektora Stevena Vander Zandena. Drobny mężczyzna o wyrazistej twarzy i pełnych blasku oczach wydawał się zupełnie załamany. Szklanym wzrokiem wodził po krwistoczerwonych różach, spiętrzonych pod ogrodzeniem, a wiatr rozwiewał mu ciemne, rzedniejące włosy i szarpał szary garnitur. Vander Zanden nie zwracał na to uwagi. Szedł wzdłuż siatki, poprawiając kartki, żeby lepiej było widać imiona. Odsunął dwa pluszowe misie, zza których ukazało się oprawione zdjęcie Melissy Avalon.
Rainie i Quincy zbliżyli się cicho. Dyrektor Vander Zanden mieszkał z żoną w Bakersville stosunkowo od niedawna. Trzy lata temu przyjął posadę w tutejszej szkole. Rainie poznała go dopiero zeszłego lata podczas jakiejś miejskiej uroczystości. Vander Zanden zaimponował jej swoim entuzjazmem do pracy i dobrymi stosunkami z rodzicami uczniów. Żaden projekt nie był dla niego zbyt wielki, a żaden uczeń zbyt mały, żeby zasłużyć sobie na jego uwagę. Cieszył się jak dzieciak, gdy władze federalne przyznały mu subwencję na pierwszą w Bakersville pracownię komputerową i nie mógł się doczekać, kiedy sam zacznie surfować po sieci.
Odniosła wtedy wrażenie, że Vander Zanden próbuje z nią flirtować, ale złożyła to na karb paru kieliszków wina. Szczerze mówiąc, cała sala była już wówczas lekko wstawiona.
– Witam pana. – Rainie serdecznie uścisnęła mu dłoń. Widzieli się wczoraj wieczorem, kiedy dyrektor przyszedł do szkoły, żeby oszacować straty i dowiedzieć się, kiedy odzyska budynek. Do letnich wakacji został już tylko miesiąc i nikt nie wiedział, co w tej sytuacji zrobić z lekcjami. Można było przewozić całe klasy autobusami do sąsiedniego Cabot, ale zajmowałoby to prawie czterdzieści minut, a poza tym teraz rodzice woleli mieć dzieci przy sobie.
Rainie przedstawiła swego towarzysza. Wciąż nie była pewna, co myśleć o obecności agenta federalnego, ale jak dotąd nie irytował jej tak bardzo jak Sanders. O czymś musiało to świadczyć.
– Jest pan ekspertem? – Vander Zanden uważnie przejrzał dokumenty Quincy’ego. – Czy zdoła pan wyjaśnić, co się tutaj stało?
– Wątpię, czy można mówić o ekspertach w przypadku tego typu zbrodni.
– Trzeba było zainstalować wykrywacze metali. – Dyrektor odwrócił się w stronę budynku. – Strzelanina w Springfield była pierwszym ostrzeżeniem dla naszego stanu. Ale myślałem, że ten problem dotyczy szkół średnich. My mamy tu znacznie młodsze dzieci. Nie chciałem, żeby już na początku swojej edukacji musiały przechodzić przez bramki i poddawać się rewizji.
– Osobiście nie jestem zwolennikiem wykrywaczy metali – oświadczył Quincy, ale zanim dyrektor podchwycił tę myśl, dodał: – Ustawieni w długą kolejkę przed wejściem, uczniowie byliby tylko łatwiejszym celem.
– Przecież to jakiś koszmar! – Vander Zanden pokręcił głową. Z trudem trzymał nerwy na wodzy. – Przez całą noc odpowiadałem na telefony zrozpaczonych rodziców. Pytali mnie, co robić. Nauczyciele są przerażeni, rada szkoły zdruzgotana. A w dodatku rodzice Alice poprosili mnie, żebym wygłosił mowę na jej pogrzebie. Oczywiście zrobię to, jestem zaszczycony. Ale mimo wszystko… Człowiek snuje marzenia o tym, jak będzie obserwował rozwój swoich podopiecznych, może nawet brał udział w ich ślubach, podziwiał przychodzące na świat dzieci. Ale nie bierze pod uwagę, że trzeba wygłaszać mowy pożegnalne. Wiedzą państwo, że rodzice Sally i Alice zamierzają pokryć koszty pogrzebu dziewczynek z pieniędzy zaoszczędzonych na ich studia?
Vander Zanden najwyraźniej nie oczekiwał odpowiedzi. Odwrócił się, żeby poprawić przekrzywiony bukiet. Quincy i Rainie spojrzeli po sobie. Pozwolą mu się wygadać. Wyglądało na to, że miał jeszcze wiele do powiedzenia.
– Z samego rana ludzie zaczęli przynosić kwiaty – odezwał się znów po chwili. – Wiem z telewizji, że przysyłano kwiaty do tamtych szkół, więc spodziewałem się czegoś takiego. Ale co innego widzieć to na własne oczy. Listy i kartki z całego kraju. Misie i baloniki od setek nieznajomych. – Nagle w jego głosie zabrzmiała złość. – Miałem telefony od dwóch dyrektorów, którzy przeszli przez to samo i od kilku psychologów, doświadczonych w tego typu przypadkach. Zupełnie jakbyśmy wstąpili do jakiegoś klubu. Nie chcę być jego członkiem! Chcę, żeby zostawili nas w spokoju. Wolałbym, żeby Bakersville było jedynym miejscem, gdzie zdarzyła się taka tragedia. A tu, co? Jesteśmy jedenastą, dwunastą, trzynastą szkołą, która przechodzi przez to samo. Cholera jasna, powinniśmy byli to przewidzieć!
Ścisnął palcami nos, wyraźnie usiłując się opanować, ale bez większych sukcesów. Jego wzrok powędrował znowu do zdjęcia Melissy Avalon.
– Przepraszam, to były bardzo długie dwadzieścia cztery godziny.
– W porządku – powiedziała Rainie. – Proszę się uspokoić.
– Spokoju potrzebowałem w nocy. Teraz przydałby mi się urlop. Ale to rzecz jasna niemożliwe. Na pewno mają państwo więcej pytań, choć już przekazałem detektywowi Sandersowi wszystko, co wiem o tej sprawie. Nie jest tego dużo.
– Detektywowi Sandersowi? – zapytała ostro Rainie. W głowie zapaliły jej się ostrzegawcze lampki. Nie zignorowała ich. – Co pan powiedział detektywowi Sandersowi?
– Niewiele. – Vander Zanden wzruszył ramionami, wyraźnie zaskoczony jej tonem. – Byłem w swoim gabinecie, kiedy padły strzały. Wybiegłem na główny korytarz i wówczas usłyszałem czyjś krzyk. Zanim się zorientowałem, zawyła syrena przeciwpożarowa i wszyscy tłoczyli się w stronę wyjścia. Wtedy jeszcze myślałem, że nie stało się nic poważnego. Jakiś uczeń bawił się korkowcem na korytarzu i dym włączył alarm. Albo ktoś zrobił głupi dowcip i odpalił petardę. Takie rzeczy się zdarzają.
– Po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że doszło do tragedii – ciągnął dalej – kiedy zobaczyłem panią McLain, nauczycielkę szóstej klasy. Była blada jak ściana, ręce jej się trzęsły. Usiłowałem ją uspokoić, powiedziałem, że to tylko ćwiczenia. Wtedy tak dziwnie spojrzała na mnie. Spojrzała i wyszeptała: „Kilku uczniów chyba nie żyje. Ktoś do nas strzelał. I cały czas tam jest”. Ale dopiero na widok zakrwawionej nogi Willa, zdałem sobie sprawę, że miała rację: w naszej szkole ktoś strzelał!
– Czy słyszał pan, by już wówczas oskarżano o to Danny’ego? – zapytał Quincy.
Vander Zanden pokręcił głową.
Słyszałem tylko, jak Dorie krzyczy, że jakiś mężczyzna w czerni chciał ją zabrać. Ale Dorie ma zaledwie siedem lat i w przeszłości mieliśmy już problemy z jej wyobraźnią. Kiedyś przekonała całą swoją klasę, że nie mogą chodzić do łazienki, bo w muszlach czają się trolle pożerające dzieci. Nie mają państwo pojęcia, jaki może powstać bałagan, kiedy dwudziestu jeden siedmiolatków nie chce korzystać z toalet. Rodzice potem wydzwaniali do mnie tygodniami.
– Dużo dzieci było w pobliżu, kiedy ta mała opowiadała o mężczyźnie w czerni? – zapytała Rainie.
– Wszystkie. Ewakuowaliśmy całą szkołę i zgodnie z instrukcjami przeciwpożarowymi zebraliśmy uczniów na parkingu przed budynkiem.
Rainie wydała z siebie zniecierpliwione westchnienie.
– To wiele tłumaczy – mruknęła do Quincy’ego. Jedna rozhisteryzowana dziewczynka i dwustu pięćdziesięciu łatwowiernych słuchaczy. – Zwróciła się do dyrektora. – Jest pan pewien, że żaden z nauczycieli nie widział sprawcy? Ą pani McLain? Nie wierzę, że można strzelać na szkolnym korytarzu i nie zwrócić niczyjej uwagi.
– Wątpię, czy morderca pokazywał się na korytarzu. Jednemu z nauczycieli wydawało się, że strzały padły z sali na końcu zachodniego skrzydła. Może z pracowni komputerowej, W miejscu, gdzie stałem, niczego nie było widać.
Rainie zerknęła na Quincy’ego. Skinął lekko głową, odgadując tok jej rozumowania. Zabójca zaczął od panny Avalon, potem odwrócił się. Zobaczył Sally i Alice, więc je też zastrzelił. Gdy rozpętało się piekło, schronił się w pustej pracowni komputerowej. To by tłumaczyło brak świadków, a także chaotyczne tory pocisków.
– Co może nam pan powiedzieć o Dannym O’Grady? – Quincy podjął kolejny wątek. – Dobrze się uczy? Dogaduje się z rówieśnikami?
– Jak dotąd świetnie sobie radził. Kilka razy zdobywał świadectwo z wyróżnieniem. Prawie nigdy nie przysyłano go do mnie w sprawach dyscyplinarnych. Melissa… panna Avalon powiedziała mi kiedyś, że jeszcze nie miała tak uzdolnionego ucznia. Chłopak ma wrodzony talent do komputerów.
– Jacyś wrogowie? – naciskał delikatnie detektyw. – Inne dzieci nie dokuczały mu? Był lubiany przez kolegów? Czy może stawał się często obiektem zaczepek?
Rainie z uznaniem kiwała głową. Sama powinna wczoraj zadać te pytania. Słusznie lub nie, większość sprawców strzelanin czuje się prześladowana przez rówieśników. Rainie czytała nawet, że tego typu morderstwa nie różnią się specjalnie swym podłożem od samobójstw nastolatków. Zazwyczaj nielubiane dziecko bardzo cierpi i postanawia coś z tym zrobić. Tyle że w przypadku szkolnej rzezi, zamiast odebrać życie tylko sobie, chce ukarać jeszcze swoich wrogów. Tak już bywa z bardzo młodymi ludźmi: wydają wyroki niewspółmierne do winy.
Wyglądało na to, że Vander Zanden ma trudności ze sformułowaniem odpowiedzi. W końcu pokręcił głową.
– O żadnych scysjach nie słyszałem – oświadczył. I dodał niechętnie: – Ale jestem dorosły, a w dodatku pełnię tu rolę dyrektora. Innymi słowy, choć próbuję utrzymać dobry kontakt z uczniami, pewnie nie jestem osobą najlepiej poinformowaną o tym, co naprawdę dzieje się wśród nastolatków podczas długiej przerwy.
– A przyjaciele Danny’ego? Mogliby nam powiedzieć coś więcej?
– Wątpię, czy Danny ma bliskich przyjaciół. Jest spokojny, trzyma się na uboczu. – Nagle Vander Zandenowi coś się przypomniało. – Ale nie tak dawno mieliśmy tu pewien incydent…
Quincy i Rainie wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
– Chodzi o starszego chłopaka. Nazywa się Charlie Kenyon. Znają go państwo?
– Pewnie - przytaknęła Rainie i wyjaśniła Quincy’emu: – Charlie jest synem naszego byłego burmistrza. Ma dziewiętnaście lat, trochę za dużo pieniędzy i o wiele za dużo wolnego czasu. Cztery lata temu rodzice wysłali go na wschód do szkoły wojskowej, ale wrócił zeszłej wiosny wcale nie lepszy. Teraz uważa się za wielkiego gangstera. Pęta się tam, gdzie go nikt nie chce i co drugi weekend pijany rozbija się wozem po okolicy. Zgarnialiśmy go kilka razy, ale to były zawsze drobne przewinienia. Ojczulek szybko załatwia mu kaucję i drogich prawników. Moim zdaniem nie zanosi się, żeby w najbliższym czasie ten obiecujący młodzieniec poczuł chęć poprawy.
Vander Zanden wyraźnie się ożywił.
– Otóż to. Cały Charlie. Jakieś dwa miesiące temu zaczął kręcić się w okolicach naszej szkoły. Nauczyciele widywali go, jak wystawał pod ogrodzeniem i rozmawiał z dziećmi. Póki jednak nie wchodził na szkolny teren, nie mogliśmy nic zrobić. Któregoś dnia pani Lund zauważyła, że Charlie podaje Danny’emu przez siatkę papierosa. Ukarała Danny’ego. Kazała mu zostać w klasie po lekcjach. Ale nie mogła nic zrobić z Charliem, który wykrzykiwał bezczelnie, żeby O’Grady się nie przejmował. „Po szkole dopiero zacznie się prawdziwa zabawa”, czy coś w tym sensie. Zawiadomiliśmy rodziców Danny’ego i już nigdy nie przyłapano chłopca z papierosami. Ale Charlie nadal kręcił się w pobliżu. Nie wiem, dlaczego uwziął się na nas. Wydawałoby się, że bardziej powinna go interesować starsza młodzież.
– Charlie znał pannę Avalon? – zapytał Quincy.
– Nie sądzę. Przeprowadziła się do naszego miasta dopiero, kiedy dostaliśmy subwencję na pracownię komputerową. Ale z drugiej strony… – Dyrektor Vander Zanden zaczerwienił się. Rzucił Rainie zażenowane spojrzenie.
– Panna Avalon była bardzo ładna – dokończyła za niego policjantka. – Bardzo, bardzo ładna.
Była bardzo dobrą nauczycielką – dodał natychmiast Vander Zanden, a w jego ciemnych oczach pojawił się smutek. Melissa Avalon wydawała mu się piękna.
– Ile miała lat?
– Dwadzieścia osiem.
– Na tyle młoda i atrakcyjna, żeby spodobać się dziewiętnastolatkowi – uznała Rainie i spojrzała na Quincy’ego.
Stał zatopiony w myślach.
– A więc panna Avalon przeprowadziła się do Bakersville stosunkowo niedawno?
– Zeszłego lata. Zatrudniliśmy ją w sierpniu. Szczerze mówiąc, już straciliśmy nadzieję na tę subwencję, a tu nagle bum. Tak to bywa.
– Skąd przyjechała panna Avalon?
– Właśnie obroniła dyplom na uniwersytecie w Portland.
– Pierwsza praca?
– Pierwsza pełnoetatowa praca w szkole. Przedtem odbyła tylko praktyki w Beaverton. Między innymi dlatego ją zatrudniliśmy. – Vander Zanden rzucił swojej rozmówczyni ponure spojrzenie. – Mamy tu bardzo ograniczone środki finansowe, a młodzi nauczyciele nie kosztują tyle, co ci z doświadczeniem.
– Wie pan coś o jej życiu prywatnym? – Rainie nie interesował budżet szkoły. – Gdzie mieszka rodzina, cokolwiek.
Vander Zanden zawahał się. Znów sprawiał wrażenie zawstydzonego i unikał wzroku Rainie.
– Jej rodzice mieszkają chyba w okolicach Portland.
– A związki z mężczyznami? Wie pan o jakimś chłopaku, którego rzuciła? A może teraz ktoś chciał spędzać z nią więcej czasu?
– Chyba… chyba powinni państwo zapytać rodziców panny Avalon. Nie wypada, żebym rozmawiał o życiu prywatnym mojego personelu.
– Panie dyrektorze, nie mamy dużo czasu.
– Na telefon nie trzeba go dużo – odparł stanowczo. – To jedna z zalet współczesnego świata.
Rainie zmarszczyła brwi. Nie podobała jej się ta nagła niechęć do udzielenia informacji. Zanim jednak zdążyła nacisnąć mocniej, Quincy w irytujący sposób przejął pałeczkę.
– A stosunki Danny’ego z panną Avalon? Były dobre? Miał jakieś problemy na jej lekcjach?
– Ależ skąd – zaprzeczył żarliwie Vander Zanden. – To jest właśnie zupełnie niepojęte. Mógłbym przysiąc, że panna Avalon była ulubioną nauczycielką Danny’ego. Uwielbiał przesiadywać w pracowni komputerowej, lepiej od większości uczniów radził sobie z Internetem. Sterczał przy komputerze przed lekcjami, podczas przerwy obiadowej i po zajęciach. Wydawało się, że w ogóle nie wychodzi z tej sali. Czasem panna Avalon zostawała po godzinach tylko dla niego.
– Internet? – podchwyciła Rainie. – Wie pan, co robił w sieci?
– Nie jestem pewien. Przeglądał strony internetowe, sprawdzał różne rzeczy.
– Korzystał z czatów?
– Chyba tak. Panna Avalon zainstalowała jeden z tych filtrów, które uniemożliwiają dostęp do stron dla dorosłych. Poza tym uczniowie mogli surfować, gdzie tylko chcieli. Chodziło właśnie o to, żeby nauczyli się swobodnie posługiwać komputerem.
– Czy Danny grał w gry komputerowe? – zapytał Quincy. – Jakieś konkretne?
– Nie wiem. I szczerze mówiąc, tylko jedna osoba mogłaby odpowiedzieć na to pytanie. Panna Avalon.
Rainie skinęła głową przygryzając dolną wargę. Danny uwielbiał Internet. To rzucało nowe światło na sprawę. Zdolny internauta mógł dotrzeć do niemal każdego rodzaju wiadomości. Kip Kinkel, sprawca masakry w Springfield, dowiedział się z Internetu, jak konstruować bomby i miny pułapkowe. Jego rodzice przed samą śmiercią wspominali nawet przyjaciołom, jak bardzo się cieszą że chłopak znalazł wreszcie jakieś zainteresowania, że się uspokoił…
Danny mógł więc bez trudu nawiązać kontakt z dowolną liczbą świrów i wykolę jeńców. Co tam Charlie Kenyon. Dzieciak czuł się nieszczęśliwy, jego rodzina przechodziła ciężki okres. W takiej sytuacji podatność na wpływy jest wprost nieograniczona.
– Musimy przeszukać te komputery – wymamrotała Rainie.
– Detektyw Sanders już je zabrał. Nie mówił państwu?
– Och, zna pan detektywa Sandersa. Jest cholernie sprytny… Pewnie wypadło mu z pamięci. – Rainie uśmiechnęła się słodko do Vander Zandena. Jej sarkazm nie umknął jednak uwagi agenta specjalnego.
– Danny często zostawał po szkole? – Quincy wrócił do interesującego go tematu.
Vander Zanden zerknął na Rainie. Wzruszyła ramionami.
– To dochodzenie w sprawie morderstwa. Wcześniej czy później wszystko i tak wyjdzie na jaw.
Dyrektor westchnął. Znowu sprawiał wrażenie wykończonego. Czekało go jeszcze wiele nieprzespanych nocy, strawionych na rozważaniu, co nauczyciel jest winien swoim uczniom.
– Małżeństwo rodziców Danny’ego przechodzi kryzys – powiedział cicho.
– Sandy dostała nową pracę – wyjaśniła szerzej Rainie. – Lubi ją, ale to zajęcie czasochłonne. Shep w ogóle nie życzy sobie, żeby jego żona miała jakieś zawodowe ambicje, nie mówiąc już o tym, że teraz nie dostaje obiadu na czas.
– Są w separacji?
– Nie. To katolicy.
– No tak.
– Jakiś czas temu Sandy przyszła porozmawiać z nauczycielami Becky i Danny’ego – wyjaśnił Vander Zanden. – Przyznała, że w domu atmosfera jest napięta, a dzieci źle to znoszą. Chciała, żeby nauczyciele wiedzieli, jak wygląda sytuacja i mieli oko na jej dwójkę. Becky z pewnością jest w tym roku bardziej zamknięta w sobie. A co do Danny’ego, było z nim trochę… kłopotów.
– Palenie – podpowiedziała Rainie. – I…
– Trzy tygodnie temu Danny przyszedł do szkoły podenerwowany. Nie mógł sobie przypomnieć kodu swojej szafki. Wtedy coś w nim puściło. Zaczął walić pięściami w drzwiczki i krzyczeć, że nienawidzi szkoły i jak ma cokolwiek zapamiętać, jeśli i tak wszyscy uważają, że jest głupi…
– Głupi? – wtrącił Quincy. – Słyszał pan, jak mówi, że jest głupi?
– Oczywiście, byłem przy tym. Musiałem wezwać Richarda Manna, żeby pomógł mi go uspokoić. Danny dostał histerii i powtarzał ciągle „głupi, głupi, głupi”. Bardzo mnie to zaniepokoiło.
Quincy zerknął na Rainie. Wzruszyła ramionami. Nie rozumiała, co się mogło stać, ale Danny najwyraźniej zwątpił w swoją inteligencję.
– Dostawał świadectwa z wyróżnieniem? – upewnił się raz jeszcze agent specjalny.
– Tak.
– Uważał go pan za dobrego ucznia? Nauczyciele byli zadowoleni z jego wyników?
– Tak. Niektóre przedmioty szły mu nieco słabiej, ale jeśli tylko coś go zainteresowało… A komputer nie miał dla niego tajemnic.
– Panie dyrektorze, czy kiedykolwiek słyszał pan, żeby rodzice nazywali Danny’ego głupim?
– Sandy? Nigdy. Kocha te dzieciaki do szaleństwa. A co do Shepa… – Vander Zanden uniósł jedną brew. – Powiedzmy, że bardziej zależało mu na rozmiarach mięśni syna niż na potencjale jego umysłu.
– Danny trenował coś po szkole?
– Shep zmusił go. Zapisał dzieciaka na siłę do drużyny piłkarskiej, ale sport nie należy do mocnych stron Danny’ego. Chłopiec jest drobny jak na swój wiek, trochę niezdarny. Niestety szeryf O’Grady bywa czasem nieco… apodyktyczny. Chciał, żeby syn grał w piłkę, więc Danny grał. Chociaż, szczerze mówiąc, większość czasu spędzał na ławce rezerwowych. Po prostu nie wychodziło mu. Najlepiej będzie, jeśli porozmawiają państwo ze szkolnym psychologiem, Richardem Mannem. Spotykał się z Dannym po tamtym incydencie z szafką i na pewno wie więcej niż ja o stanie psychicznym tego dziecka.
– Nie omieszkamy – zapewniła Rainie. Pamiętała, że wczoraj Richard Mann bardzo sprawnie zorganizował punkt pierwszej pomocy i opanował zamęt na parkingu. Pamiętała też, że jest młody i natychmiast pomyślała o jego stosunkach z panną Avalon. Kolejna zagadka.
– Będziemy musieli skopiować dokumenty Danny’ego – poinformowała dyrektora. – Arkusze ocen, opinie, wszystko.
– Nie jestem pewien.
– Zdobędziemy nakaz, jeśli będzie trzeba. Prosimy jednak, żeby nam pan pomógł. Liczy się czas.
– No dobrze, dobrze. Mam teraz tyle rzeczy na głowie… – Vander Zanden spojrzał na budynek szkoły. Główne wejście było zamknięte, a widoczne przez szyby wnętrze tonęło w złowrogim cieniu. Żółta taśma policyjna wciąż odgradzała parking, Częściowo wpleciona w siatkę ogrodzenia. Na szkolnym chodniku ciemniały brunatne plamy krwi. To tutaj ranni uczniowie, trzymając się za ręce, czekali na przylot szpitalnego helikoptera. Nie można było teraz patrzeć na szkołę, żeby nie myśleć o śmierci.
– Słyszałem, że w liceum Columbine musieli zrobić gruntowny remont. – Dyrektor mówił jakby sam do siebie. – Zerwali wykładzinę, przemalowali ściany, kupili inne szafki. Wymienili nawet syrenę alarmową, która tamtego dnia wyła przez kilka godzin. A ich biblioteka… Ta nieszczęsna biblioteka po prostu już nie istnieje. Zastawili wejście nowymi szafkami, a książki wylądowały w składziku.
Zwrócił puste spojrzenie na Rainie i Quincy’ego.
– Nie wiem, co mam robić – wyznał szczerze. – Szkody nie są aż tak poważne, ale z drugiej strony… Chcę, żeby dzieci znowu poczuły się bezpiecznie. W obecnych czasach szkoła często budzi lęk. Chcę, żeby budynek wyglądał przyjaźnie, ale nie mogę udawać, że nic się nie stało. Chcę, żebyśmy się otrząsnęli z tragedii, ale nie, żebyśmy zapomnieli.
– Nie wiem, jak to wszystko zrobić. – ciągnął smutno. – Podczas studiów największym zagrożeniem, jakie mogliśmy sobie wyobrazić, było trzęsienie ziemi. W szkołach w Los Angeles jeszcze nie wprowadzono samoobrony przeciw bandytom strzelającym z samochodów. Nie przewidziano też, że szkoły staną się polem bitwy dla rywalizujących gangów. A teraz coraz częściej giną nauczyciele i uczniowie. W małych i dużych miastach, czarni i biali, bogaci i biedni. Wszystko się we mnie burzy przeciw takiej rzeczywistości. Chciałbym się od niej odizolować, ale jako dyrektor szkoły nie mogę tego zrobić. Mam zobowiązania wobec uczniów. Muszę ich przygotować tak, żeby potrafili przetrwać. Ale jak się do tego zabrać? Nie jestem pewien, czy ja sam jestem przygotowany do życia w takim świecie. Panna Avalon na pewno nie była.
– Zorganizował pan pomoc terapeutyczną? – zapytał łagodnie Quincy.
– Oczywiście. Przyjdzie do nas kilku psychologów dziecięcych.
– Nie chodzi mi tylko o uczniów. Również o pana i resztę nauczycieli.
– Oczywiście, oczywiście. – Spojrzenie dyrektora powędrowało ku stosom kwiatów i zatrzymało się na kartce z napisem „Kochamy panią, panno Avalon”.
Zachwiał się. Nagle wydał się Rainie bardzo mały. Drobny, bezradny mężczyzna starzejący się dosłownie na jej oczach.
Naprawdę próbowała mu pomóc – powiedział nagle. – Naprawdę zależało jej na uczniach, a zwłaszcza na Dannym. Gdybyście wiedzieli, ile czasu mu poświęcała, ile razy zostawała z nim po lekcjach, bo wiedziała, że chłopiec nie chce wracać do domu. Uczyła go podstaw programowania, razem z nim śmiała się z internetowych dowcipów. Była taka cierpliwa, taka troskliwa… Chwilami nienawidzę Danny’ego O’Grady. Wtedy czuję się jeszcze gorzej. Co to za nauczyciel, który nienawidzi własnego ucznia? Co to za mężczyzna, który boi się dziecka?
Dyrektor Vander Zanden nie oczekiwał odpowiedzi. Odwrócił się i ruszył w stronę samochodu. Kiedy tak szedł skulony, chmury całkiem zakryły słońce i spadły pierwsze krople wiosennego deszczu.
– Chyba potrzebuje pomocy – odezwała się po chwili Rainie.
– Też byś jej potrzebowała, gdybyś właśnie straciła ukochaną osobę.
– Dyrektor Vander Zanden jest przecież szczęśliwym mężem!
– Nie, odkąd spotkał Melissę Avalon – powiedział Quincy.