26

Piątek, 18 maja, 19.12


Na Bakersville spłynął zmierzch. Mieszkańcy włączali przed domami światła, które na ciemniejących wzgórzach wyglądały jak rozsypane złociste konfetti. Pod drzewami, szukając w stadzie ciepła, gromadziły się krowy. Ich czarne kontury przypominały zarysy skał.

W niektórych domach rodzice przytulali swoje pociechy, wspominając szkoły, do których kiedyś sami chodzili i które, w przeciwieństwie do obecnych, nie przywodziły na myśl śmierci. Nikt nie chce wychowywać dzieci w strachu. Nie ma sensu robić ze szkoły wielkiego problemu. Ale co rano całować miękkie włosy synka czy córeczki, którzy muszą bezpiecznie przetrwać kolejny dzień nauki, a są bezbronni i panicznie boją się kolegi z ławki… O Boże, Boże, co się stało z naszymi szkołami?

W niektórych barach młodzi mężczyźni wlewali w siebie więcej alkoholu niż zwykle i rozmawiali o tych pieprzonych prawnikach, co mogą wyciągnąć z pudła każdego, i o tępych przysięgłych bardziej współczujących mordercom niż ich ofiarom. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Trzeba samemu zapewnić swojej rodzinie bezpieczeństwo. Gówniarz pewnie wyjdzie na wolność, gdy skończy dwadzieścia jeden lat. Jak ci dranie z Arkansas. Tak nie powinno być. Przecież te biedne dziewczynki w cudowny sposób nie wstaną z grobu. Dlaczego bandytę traktować łagodniej tylko dlatego, że nie jest pełnoletni? Morderca to morderca. Jeśli nie możesz znieść odsiadki, żyj zgodnie z prawem. No właśnie. Ten O’Grady jest zabójcą… Musi za to zapłacić!

W Seaside Ed Flanders nerwowo wycierał kufel po kuflu. Gliny chyba zaraz się zjawią.

Szklanka gościa była od dawna pusta. Ed proponował dolewkę, ale facet odmówił. A może skrzydełka? Nie, nie chciał. Teraz oglądał telewizję. Jakiś reportaż o grupie ochotników, którzy chronili naiwnych internautów przed oszustami. Na ustach nieznajomego błąkał się dziwny uśmiech.

Ed polerował kufle do połysku. Choć to nie było w jego stylu, próbował się modlić.

Tymczasem Rainie pędziła na sygnale trasą 101. Jeszcze siedemdziesiąt mil. Quincy trzymał się deski rozdzielczej, ale ani pisnął. Czasem zerkał na swoją towarzyszkę. Nie odwracała wzroku od autostrady. Sanders i Luke jechali drugim wozem. Policjant Hayes nie miał problemów z dotrzymaniem Rainie tempa.

Dawniej czasem ścigali się na tej krętej nadmorskiej szosie dla zabawy. Żeby nie wyjść z wprawy, tłumaczyli Shepowi. Żeby poćwiczyć. Teraz te dni wydawały się odległe o całe lata świetlne.

Zatrzeszczało radio. Dyspozytorka zawiadomiła, że podejrzany wychodzi z baru. Trzeba coś postanowić.

Rainie musiała mieć chwilę do namysłu. Zatłoczona knajpa, podejrzany, o którym nic nie wiedzieli…

– Nie nawiązywać kontaktu. Śledzić go – rozkazała krótko i odruchowo spojrzała na Quincy’ego, szukając w jego oczach akceptacji. Agent skinął głową. Wściekła na samą siebie, naburmuszyła się, odłożyła mikrofon i przyspieszyła.

Godzinę później byli już w Seaside. Dyspozytorka pokierowała ich przez radio do małego motelu. Tuż za rogiem, za kępą drzew, natknęli się na pierścień policyjnych wozów.

– Zdaje się, że impreza już się zaczęła.

Quincy przytaknął. Jego twarz wydawała się spokojna, ale oczy coraz bardziej błyszczały. Wyskoczył z wozu jak bokser, który ma zaraz wejść na ring – lekko, sprężyście. Rainie przyglądała mu się o sekundę za długo. Szczupła sylwetka. Eleganckie, swobodne ruchy.

Dręczyły ją złe przeczucia, których nie mogła się pozbyć. Inni szykowali się do polowania, a ją pochłaniała noc. Trzeba ująć nieznajomego, tego bandziora w czerni.

Facet mówi o tobie… że czternaście lat temu zabiłaś matkę, a on o tym dobrze wie.

Nieznajomy? Nie była już tego pewna. Osaczał ją koszmar, który wydarzył się dawno, zbyt dawno temu.

Quincy zerknął na Rainie z ciekawością. Skoncentrowała się na odpinaniu pasa bezpieczeństwa.

Sanders już rozmawiał z dowódcą obławy. Podeszła do nich, a za nią podążył agent federalny.

– Podejrzany wygląda na jakieś czterdzieści lat – relacjonował policjant. – Siwiejące brązowe włosy, metr siedemdziesiąt siedem, metr osiemdziesiąt, niecałe dziewięćdziesiąt kilogramów. Ma na sobie długi trencz, więc może być uzbrojony. Według właściciela motelu nazywa się Dave Duncan i prawdopodobnie jest handlowcem podróżującym w interesach. Dodał też, że to spokojny człowiek. Nie pali, jeśli to się nam na coś przyda. – Wymownie przewrócił oczami.

– O której wrócił do pokoju? – zapytał Sanders.

– Czterdzieści pięć minut temu. Dwoje policjantów przesłuchuje teraz barmana, Eda Flandersa. Facet już wcześniej odwiedził jego lokal. Za pierwszym razem pokłócił się z grupką miejscowych, oskarżając o te morderstwa Danny’ego O’Grady. Wczoraj dostaliśmy biuletyn, żeby mieć oko na nieznajomych, których szczególnie interesuje strzelanina w Bakersville, więc zawiadomiliśmy barmanów. No i dzisiaj około siódmej zjawia się ten gość i znowu zaczyna swoje. Tyle że tym razem uczepił się policjantki Conner. – Wzrok oficera prześlizgnął się na Rainie. – Pani wybaczy, ale Duncan twierdził, że wie na pewno, jakoby zabiła pani swoją ma… panią Conner. – Najwyraźniej wydawało mu się, że zabrzmi to bardziej uprzejmie. – Powiedział, że ma dowód, ale kiedy Ed próbował coś wysondować, facet zmienił temat. Nie mieliśmy szansy tego typa obejrzeć… śledziliśmy go po ciemku… ale Ed przysięga, że już gdzieś go wiedział, tylko nie może sobie przypomnieć gdzie.

– Mężczyzna w średnim wieku? – upewnił się Quincy. – Raczej postawny?

– Tak.

Agent spojrzał na Rainie. Wzruszyła ramionami. Mógł być zarówno dyrektor Vander Zanden, jak i ojciec Melissy Avalon. Albo nawet pani Vander Zanden lub pani Avalon w męskim przebraniu. Iksowi wystarczyło sprytu, żeby spreparował pocisk. W porównaniu z tym zmiana wyglądu zewnętrznego to żaden problem.

– Czemu od razu tego nie załatwimy? – zniecierpliwiła się Rainie. Wszyscy pokiwali głowami. Kilku młodych policjantów sięgnęło po pałki. Mieli sporo doświadczenia w pacyfikowaniu pijanych awanturników i teraz byli gotowi do akcji.

Oficer Carr przedstawił im plan działania. Kierownik motelu zadzwoni do pokoju podejrzanego i pod pretekstem, że są jakieś problemy z rachunkiem, poprosi Duncana, żeby chciał się pofatygować do recepcji. Kiedy Duncan ruszy się z pokoju, do akcji wkroczą policjanci. Wszyscy włożyli kamizelki kuloodporne i byli przygotowani do użycia siły. Musieli działać na tyle szybko, żeby podejrzany nie zdążył zareagować. Zadawanie pytań mieli odłożyć do czasu, aż facet zostanie zakuty w kajdanki.

Rainie zaakceptowała plan i udawała, że nie widzi, jak Sanders znowu odstawia ważniaka. Zauważyła, że oficer Carr jest szalenie dumny ze swojej roli w wytropieniu podejrzanego. Będzie to jedna z tych historii, które przejdą do legendy w policyjnych kręgach Seaside.

Zajęli miejsca za drzewami i zaczęło się przedstawienie.

Kierownik motelu trzęsącymi się rękami podniósł słuchawkę i wykręcił numer. Rainie widziała go wyraźnie przez niezasłonięte okna recepcji i cieszyła się, że Duncan nie może ujrzeć tego widoku, bo z kierownika pot lał się strumieniami. Biedak wyglądał, jakby miał za chwilę dostać zawału, gdy tuż obok przykucnął przejęty młody funkcjonariusz i wymierzył broń w drzwi wejściowe. Rainie zdawała sobie sprawę, że to tylko środki ostrożności, ale nie była pewna, co wyobraża sobie nieszczęsny hotelarz.

Kierownik odłożył słuchawkę. Zmarszczył brwi. Powiedział coś do policjanta i po chwili zatrzeszczało radio Carra.

– Nikt nie odbiera – wymamrotał Carr. – Nie zdołał się połączyć z Duncanem. – Wyglądał na zmartwionego. Spojrzał na kwartet z Bakersville, oczekując rady.

– Sądzicie, że drań się domyślił? – wyszeptał Sanders.

Rainie omiotła spojrzeniem kilka wozów i szesnastu kręcących się w pobliżu policjantów.

– Boże, ale jakim cudem?

– A może kierownik pójdzie tam osobiście, zapuka? – zasugerował Sanders. – A gdy tylko drzwi się uchylą, wtargniemy do pokoju.

Quincy spojrzał w okno recepcji. Hotelarz miał białą koszulę mokrą od potu i chwiał się na nogach.

– Nie sądzę.

– Ja to zrobię – zaproponowała Rainie.

Wszyscy wbili w nią wzrok. Wzruszyła ramionami.

– Słowo daję, że nie chcę dostać kulki w łeb. Ale czy widzicie w tym gronie jakąś inną kandydatkę na pokojówkę? – Wskazała tłumek mężczyzn. – Tak właśnie myślałam.

Pięć minut później próbowała naciągnąć zbyt małą szarą bluzeczkę na kamizelkę kuloodporną. Spódnica sięgała do połowy łydki i, szczerze mówiąc, nogi nie wyglądały w niej korzystnie. Ale Rainie zaraz przypomniała sobie matkę leżącą na podłodze salonu w pantofelkach na ośmiocentymetrowych obcasach.

Jezu, miała dzisiaj w głowie prawdziwy mętlik. Czy ktoś łaskawie mógłby skoczyć po butelkę piwa?

W końcu udało jej się zapiąć bluzkę, wciągnęła brzuch i wyszła do oczekujących na nią mężczyzn.

– W porządku? – zapytał od razu Quincy. Zawsze musiał wszystko zauważyć.

– Cudownie. – Wykonała piruet, zastanawiając się, gdzie, u licha, ma wcisnąć broń.

– Z tyłu za pas – poradził Sanders.

– Nie mogę.

– A to czemu?

– Bo ta spódnica jest, kurwa, za ciasna!

– Dobrze, już dobrze. – Sanders podniósł ręce i odszedł.

Quincy ułożył w stos sześć białych ręczników i wsunął między nie pistolet tak, żeby kolba wystawała odrobinkę, niewidoczna dla osoby, która otworzy drzwi. Podał Rainie ręczniki, wpatrując się w nią intensywnie swymi spokojnymi ciemnymi oczami.

– Jeśli tylko zrobi jakiś ruch… – zaczął.

– Nie mogę go zastrzelić.

– Jeśli sięgnie po broń, rób, co trzeba.

– Nie mogę go zastrzelić – powtórzyła z naciskiem. – Quincy, gdybym go zabiła…

Nie musiała kończyć. Niewypowiedziane słowa zawisły między nimi. Wątpliwości, podejrzenia, plotki, które oparły się wpływowi czasu.

– Mógł się zorientować, że tu jesteśmy – powiedział łagodnie Quincy.

– No to miejmy to już za sobą. Zmęczyły mnie jego gierki.

Skinęła na Sandersa, który wyglądał na ogromnie zaciekawionego tym, co miało nastąpić, a potem na gorliwego Carra. Błyskawicznie zajęli swoje stanowiska.

Rainie nie pozwoliła sobie na dalsze medytacje. Zasłoniła stosem ręczników twarz i ruszyła.

Krok, drugi, trzeci. Drzwi. Stop. Głęboki wdech. Proszę pana, życzy pan sobie ręczniki? A może najpierw strzelać, a potem zadawać pytania…

Zapukała do drzwi.

Nic.

Wiedziałeś, o czym mówisz, tam, w barze? Czy tylko plotłeś trzy po trzy?

Znowu zapukała.

Nic.

Potem wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Odłożyła ręczniki. Wydobyła spomiędzy nich pistolet. Nacisnęła klamkę, nie dziwiąc się, że drzwi nie stawiają oporu i bokiem wsunęła się do pokoju.

Za jej plecami rozległy się krzyki policjantów. Padnij, padnij! Naprzód!

Rainie wpadła do pokoju, uniosła broń, choć nie wiedziała, co tam zastanie… a może wiedziała. Może gdzieś w głębi duszy przeczuwała, kogo znajdzie na tym łóżku. Tyle że…

Pusto. Pusto. Pusto.

Policjanci z Seaside odepchnęli ją na bok. Policyjna śmietanka Seaside wpadła do pokoju.

– Policja! Ręce do góry!

Nadal nic.

Kolejne podniecone głosy.

– Jak to, nie ma? Gdzie on, do diabła, mógł wyparować? Zdaje się, że mieliście pilnować drania.

– Nie wiem. Bóg mi świadkiem, nie wiem.

Wzrok Rainie padł na lustro umieszczone nad podwójną umywalką. Duży czerwony napis głosił: ZA MAŁO, ZA PÓŹNO.

Tuż obok zwisał, przyklejony do szklanej tafli, kosmyk włosów. Długich, czarnych, lekko falujących. Rainie nie potrzebowało raportu z laboratorium, żeby zgadnąć, do kogo należały.

Oczyma wyobraźni ujrzała piękną Melissę Avalon leżącą na podłodze bez życia z rozsypanymi włosami.

– Za mało, za późno – przeczytała Rainie drżącym głosem. Przesunęła wzrokiem po twarzach mężczyzn w pokoju. – Czy ktoś zechce mi to wytłumaczyć?

Nikt nie odpowiedział.

Po chwili Sanders wyjął telefon komórkowy i uzyskał numer laboratorium kryminalistycznego.

– Macie jeszcze jedno miejsce do zbadania – zawiadomił beznamiętnym tonem.

Загрузка...