Środa, 16 maja, 11.08
Ty zasrańcu. Jeszcze raz za moimi plecami pójdziesz do prokuratora okręgowego, a zwiążę cię, zawlokę na pole i osobiście zapoznam z krowimi plackami miejscowej roboty. Jasne?
– Potrzebowałem tylko kilku informacji…
– Próbowałeś odebrać mi śledztwo!
– Dopiero, gdy wyszło na jaw, że nie masz do prowadzenia go odpowiednich kwalifikacji.
Rainie o mało piana nie wystąpiła na usta. Dzień zaczął się paskudnie. Już o siódmej odbyła pierwszą nieprzyjemną rozmowę z Sandersem. Najwyraźniej jednak nie potrafili się porozumieć, bo parę minut po jedenastej miała ochotę wziąć nożyczki i przekłuć ten nadęty balon. Jak on śmiał prosić prokuratora, żeby odsunął ją od sprawy! Jak śmiał próbować podciągnąć wydarzenia w Bakersville pod jurysdykcję stanową!
Powinien chyba wiedzieć, że nie zadziera się z kobietą, która spała tylko cztery godziny.
Rainie poderwała się zza naprędce skonstruowanego z kawałka dykty i dwóch kozłów biurka, które królowało w nowo powstałym „centrum operacyjnym” zespołu dochodzeniowego. Stanowisko dowodzenia mieściło się na strychu ratusza. Jednak od momentu, kiedy udało się zdobyć maszynkę do kawy i pojemnik chłodzonej wody, nowa kwatera wydawała się Rainie luksusowa w porównaniu z mikroskopijnym biurem szeryfa.
Od samego rana policjantka Conner funkcjonowała na pełnych obrotach. Wstała o czwartej i żeby rozruszać mięśnie, długo, forsownie biegała. Potem przepisała na maszynie raporty z poprzedniego dnia, odbyła rozmowę z burmistrzem w sprawie kwatery głównej dla ich zespołu i przygotowała się do pierwszego spotkania z Abe’em. Wydawało jej się, że podstawowe zasady działania są jasne. Dochodzenie wymagało współpracy sił lokalnych i stanowych. Abe miał zająć się badaniem zebranych przez techników dowodów i wspierać pracę śledczą swoim sporym doświadczeniem. Rainie natomiast wraz z Lukiem i trzema ochotnikami powinna prowadzić przesłuchania i sporządzić dokumentację. Miejscowi funkcjonariusze lepiej znali mieszkańców miasteczka, a poza tym nauczyciele i rodzice zapewne woleliby współpracować z nimi, niż z policją stanową.
Rainie nie miała nic przeciwko temu, żeby Abe zbadał miejsce przestępstwa. Wiedziała, że potrzebuje pomocy. Ale nie mogła i nie powinna była rezygnować z kierowania śledztwem. I w ogóle nie ma o czym mówić.
A przynajmniej tak jej się wydawało jeszcze o siódmej rano.
– Zawaliłaś sprawę – oznajmił Sanders, najwyraźniej zniecierpliwiony, że nie dotarło to do niej za pierwszym razem. – Jesteś niedoświadczona, nie radzisz sobie.
– Zabezpieczyłam miejsce zbrodni i aresztowałam mordercę. Rzeczywiście powinnam się wstydzić.
– Stratowałaś miejsce zbrodni – poprawił ją kąśliwie. – Mój Boże, wpuściłaś sanitariuszy. Nigdy nie widziałaś ich w akcji? Trzeba było jeszcze zaprosić straż pożarną i wyprawić przyjęcie.
– Kazałam Waltowi zaczekać. A on się nie zastosował do mego rozkazu, za co Bradley Brown jest mu zapewne bardzo wdzięczny.
– Brown mógł i tak przeżyć.
– Mógł przeżyć? Dostajecie prowizję od każdego zabitego, czy co?
Sanders pozostał niewzruszony.
– Sanitariusze zadeptują miejsce przestępstwa. To chyba oczywiste. Podobnie zrozpaczeni rodzice szukający swoich pociech i szkolni biurokraci, którzy próbują się doliczyć…
– Przyjechaliśmy najszybciej, jak było można. Geografia jest też dość oczywista, a geograficznie dzieliło nas od szkoły piętnaście minut drogi. Nie miałam wpływu na to, co działo się przed waszym przybyciem.
– No, dobrze. A kiedy już tam dotarliście? Kto strzelił z własnej broni? Dokładnie na miejscu przestępstwa? – Uniósł brwi.
– Podejrzany celował we mnie! – krzyknęła z oburzeniem Rainie. – Szanuję przepisy, ale nie zamierzam dla nich umierać.
– Aha, rozumiem. Bałaś się o swoje życie, więc strzeliłaś w sufit. Rzeczywiście, mój błąd. Wszystko jest bardzo logiczne.
– Ty, draniu…
Zacisnęła pięści. Policzyła powoli do dziesięciu i właśnie kończyła, kiedy w drzwiach ukazał się nieznajomy mężczyzna. On też, podobnie jak Sanders, miał na sobie starannie wyprasowany garnitur. Niech Bóg się nade mną zlituje, jęknęła w duchu Rainie, goście z policji stanowej rozmnażają się.
Zmusiła się, żeby rozewrzeć dłonie i przybrała spokojniejszy ton.
– Napisałam o tym w raporcie, który z pewnością przeczytałeś i poprawiłeś, czepiając się rozmiaru czcionki. W ostatniej chwili ojciec podejrzanego rzucił się do przodu i wpakował prosto na linię strzału.
– A więc łatwo ci przychodzi pociąganie za spust? Chcesz, żeby w ten sposób opisano cię w aktach?
– Hej, czy ty kiedyś musiałeś sięgnąć po broń? Czy ktoś cię kiedyś usiłował podziurawić? Co ty, do diabła, możesz wiedzieć o strzelaniu?
Sanders spojrzał na nią ze złością. Czyżby ten chodzący ideał nigdy nie znalazł się w opałach? No i kto tu jest niedoświadczony? Ale triumf Rainie nie trwał długo.
– Pozostają jeszcze problemy związane z aresztowaniem. – Abe znowu ruszył do ataku.
– Niby jakie?
– Przede wszystkim, przesłuchanie. Rozmawiałaś wcześniej z prokuratorem okręgowym?
– Wezwałam Rodrigueza, żeby wziął udział w przesłuchaniu. Wszystko zgodnie z przepisami.
– Chyba jednak nie wszystko. Prawnik O’Grady’ego już próbuje unieważnić…
– A myślałeś, że poprosi o włączenie zeznań klienta do dowodów?
Sanders zignorował jej sarkazm.
– Twierdzi, że chłopak był w szoku, więc nie mógł świadomie żądać ochrony swoich praw. Podkreśla też, że pytaniami sugerowałaś odpowiedzi, co jest niedopuszczalne przy przesłuchiwaniu osoby młodocianej. Zebrał już ekspertów, którzy stwierdzą że skłoniłaś dzieciaka do powiedzenia dokładnie tego, co chciałaś usłyszeć.
– Jasne, bardzo chciałam usłyszeć, że syn mojego szefa zabił trzy osoby – burknęła Rainie i z rezygnacją machnęła ręką. – Świetnie. Dzięki Bogu, mamy jeszcze pozytywne wyniki testu na obecność prochu i dwie sztuki broni jako dowód. Na tej podstawie można zbudować cholernie solidne oskarżenie.
Sanders uśmiechnął się nieznacznie. Po raz pierwszy Rainie zrozumiała, że będą prawdziwe kłopoty.
– Tak. Ślady prochu, wykryte na rękach i ubraniu Danny’ego O’Grady. Nagle przeobraził się w adwokata o zaciętej minie. – Czy to prawda, Conner, że oddała pani strzał ze swojej broni na miejscu przestępstwa?
– Tak, już wyjaśniłam…
– Czy to prawda, że przy każdym strzale emitowane są drobiny prochu? Oczywiście, ale przecież nie stałam nad Dannym…
– Ale miałaby je pani na rękach, prawda? A potem, czy nie zrewidowała pani podejrzanego, Danny’ego O’Grady? Nie dotykała pani jego ubrań, ramion i rąk w poszukiwaniu broni i przy zakładaniu kajdanek? A jeśli ślady prochu, wykryte na ubraniu i dłoniach oskarżonego, w rzeczywistości zostały przeniesione przez panią?
Rainie była zupełnie oszołomiona. Chryste, o tym nie pomyślała. Wszystko działo się tak szybko. Najpierw strzeliła w sufit, żeby nie zabić Shepa i jego dzieciaka. Potem musiała natychmiast skuć Danny’ego. Co niby miała zrobić? Poprosić podejrzanego, żeby grzecznie poczekał, a ona w tym czasie pobiegnie do łazienki i umyje ręce?
– W laboratorium mogą zrobić więcej testów – wybąkała rozpaczliwie. – Są różne rodzaje prochu. Mogą wykazać, które ślady są które.
– Och, będą próbować – zapewnił ją Sanders, na powrót przyjmując swój normalny jadowity ton. – Ale jeszcze nie wiemy, czy to się uda. Wygląda na to, że Danny korzystał z amunicji ojca, a tak się składa, że Shep zamawia naboje na użytek swój i swoich podwładnych u tego samego producenta. Ciekawe, co?
Rainie czuła, że głowa jej pęka. O mało nie zaczęła odruchowo masować sobie skroni, ale przecież nie mogła sobie pozwolić na taką manifestację słabości. Poza tym w drzwiach wciąż stał obcy facet, przysłuchując się wszystkiemu bez cienia poszanowania dla cudzej prywatności. Jeśli był reporterem, chyba go zabije.
– Czy mamy przynajmniej broń, z której strzelano? – zapytała Abe’a, bo to on zajmował się dowodami.
– Broń przesłano do zbadania. Nie dostaliśmy jeszcze wyników.
– A jakie mogą być? Jeśli wszystko inne weźmie w łeb, są przynajmniej odciski Danny’ego na broni. To już coś.
– Na broni nie ma odcisków – oznajmił chłodno Sanders.
– Co? Niemożliwe. Przecież widziałam, jak trzymał obie spluwy. Kazałam Shepowi opuścić budynek, zanim wyprowadziliśmy chłopca. Nikt nie mógł ich wytrzeć.
– I nie wytarł, tylko całkowicie rozmazał. Czego można się zresztą spodziewać, kiedy doświadczony policjant udaje, że wyrywa broń swojemu dziecku?
– Nie – jęknęła Rainie.
– Czemu nie? Bo Shep jest twoim szefem? Bo masz wobec niego dług wdzięczności?
– Dosyć. To nie ma żadnego związku ze sprawą.
Ale obstawał jednak przy swoim.
– Właśnie że ma. W rękach dobrego adwokata, Conner, znaczenie może mieć plakat Andy’ego Gibba, który całowałaś co noc jako uczennica podstawówki. Zrobiłem mały wywiad. Czternaście lat temu aresztowano cię pod zarzutem morderstwa. Byłaś wówczas w trudnym wieku dorastania. Aresztował cię niejaki Shep O’Grady. A kto postarał się, żeby oddalono zarzuty? Niejaki Shep O’Grady.
– Bo zrozumiał, że się pomylił.
– Kogo to obchodzi? Faktem jest, że pracujecie razem, ty bywasz u niego w domu na obiadkach, czternaście lat temu wyciągnął cię z poważnych tarapatów, a sześć lat później dał ci pracę, na co niektórzy po dziś dzień kręcą nosem. Myślisz, że to nie wyjdzie podczas procesu? Shep jest lojalny wobec Danny’ego; ty jesteś lojalna wobec Shepa. Byliście sami na miejscu przestępstwa. Musisz przyznać, że twoja wiarygodność nie jest warta funta kłaków.
– Na pewno nie preparowaliśmy żadnych dowodów. Nie było cię wtedy w szkole. Nie wiesz, co się tam działo.
Sanders milczał przez chwilę. Wreszcie odezwał się cichym, złowieszczym głosem. – Nie wydaje mi się, żebyś i ty wiedziała, co się działo. Shep przekazał ci dowództwo, zanim jeszcze dotarł na miejsce zbrodni. Dlaczego? Kiedy przyjechałaś do szkoły, wóz Shepa już tam był, ale przez czterdzieści pięć minut jego samego nikt nie widział. Gdzie się ukrył? Co robił?
– Powiedział ci. Danny przetrzymywał go w klasie.
– Aby na pewno? Czy ktoś może to potwierdzić? Z tego co wiem, przeszukiwałaś całą szkołę, a oni ani razu nie wyściubili nosów na korytarz. Pokazali się dopiero, kiedy miałaś już wejść do tej sali. Odegrali dla ciebie małe przedstawienie, które zmusiło cię do pociągnięcia za spust i zatarcia kluczowych śladów, a Shepowi O’Grady pozwoliło zająć się dwoma pozostałymi dowodami. Wszystko do siebie pasuje, nie uważasz?
Rainie nie wierzyła własnym uszom.
– Chcesz powiedzieć, że Shep zaaranżował konfrontację między funkcjonariuszem policji a własnym synem, licząc na to, że zniszczy tym samym część dowodów przeciw Danny’emu?
– Nie chodziło o jakiegokolwiek glinę, Conner. Zaaranżował to wszystko z myślą o tobie. Znasz Danny’ego od ośmiu lat. Do diabła, wszyscy w tym mieście wiedzą, że razem z Lukiem nie raz, nie dwa pilnowaliście chłopca popołudniami w biurze szeryfa. Jakie były szanse, że strzelisz?
– Shep jest uczciwy. Nie manipulowałby dowodami.
– Jest ojcem. Nie łudź się.
– Byłam tam, widziałam wszystko. Wiem, co się stało.
– No cóż, O’Grady już rozgłasza po całym mieście, że dowody są wątpliwe i jego dzieciak na pewno wyjdzie na wolność. Kto twoim zdaniem rozkolportował wiadomość, że oddałaś strzał przed zrewidowaniem Danny‘ego? Kto twoim zdaniem rozgłasza, że badanie miejsca przestępstwa zostało spieprzone? Shep ma swoje prywatne cele. A ty nie chcesz ich dostrzec i dlatego musisz oddać dochodzenie. Komuś, kto jest całkowicie obiektywny. Komuś, kto ma doświadczenie.
– Komuś, kto lubi dobrze wypaść w telewizji. Tym razem Sanders stracił cierpliwość.
– Conner, doprowadzam do skazania dziewięćdziesiąt procent podejrzanych. Możesz mnie nienawidzić, jeśli chcesz, ale okaż mi trochę szacunku. To tobie ambicja nie pozwala oddać śledztwa. Ja tylko chcę rozprawić się z mordercą, żeby wszyscy mogli żyć dalej spokojnie.
– W takim razie jesteś idiotą – stwierdziła bez ogródek Rainie. – Naprawdę myślisz, że poczujemy się lepiej, zamykając za kratkami trzynastolatka? W ten sposób załatwimy sprawę? Za każdym razem, przejeżdżając koło tej szkoły, będę zachodzić w głowę, co tam się naprawdę wydarzyło. I nie tylko ja. Również wszyscy rodzice i nauczyciele. Co popchnęło chłopaka do morderstwa? Dlaczego dwoje dzieci musiało zginąć? Dlaczego nie udało się temu zapobiec?
– Bardziej niż aresztowania – ciągnęła już całkiem spokojnie – to miasto potrzebuje wyjaśnienia podłoża tragedii i ja zamierzam dociec, w czym rzecz. A teraz żegnam, detektywie. Możesz sobie darować dalsze próby urabiania Rodrigueza. To naprawdę nic nie da.
Wróciła za biurko i ciężko opadła na krzesło. Chwilę później z satysfakcją usłyszała, jak Sanders na dole wściekle wali drzwiami. Ale nie poprawiło jej to nastroju. Wojna z detektywem zaczynała ją już męczyć.
I niepokoić. Ten gnojek miał trochę racji: wczoraj spieprzyła sprawę. Wykonała zadanie najlepiej jak potrafiła, jednak dla organów sprawiedliwości nie miało to żadnego znaczenia. Schwytała podejrzanego, ale zniszczyła dowody. Wkrótce władze uznają, że Rainie nadaje się tylko do papierkowej roboty.
A mieszkańcy Bakersville zakwestionują jej wiarygodność. Będą szeptać. Oczywiście, to małe miasteczko. Gdyby ludzie nie szeptali w czasie długich, deszczowych zim, wszyscy by powariowali.
Ta Conner jest twarda. Trzeba na nią uważać. Zabiła własną matkę.
Rainie westchnęła i zdała sobie sprawę, że facet w granatowym garniturze wciąż się jej przygląda.
– Mogę w czymś pomóc? – zapytała ostro.
– Lorraine Conner?
– To zależy. A kim pan jest?
Uśmiechnął się, unosząc lekko jeden kącik ust. Zmarszczki przy oczach pogłębiły się. Uśmiech ten olśnił ją. Szczupła twarz łowcy. Świdrujące spojrzenie błękitnych oczu. Zapominając się na chwilę, Rainie zatrzymała na przybyszu wzrok dłużej, niż wypadało. Poczuła się zażenowana. Kimkolwiek był, wolałaby, żeby już sobie poszedł.
– Agent specjalny Pierce Quincy z FBI.
– O kurde.
Znowu uśmiechnął się po swojemu. I znów to samo wrażenie, chociaż teraz już była mądrzejsza i udało jej się zapanować nad wyrazem twarzy. Zapragnęła wziąć do ręki butelkę piwa.
Agent wszedł do pokoju i, nie czekając na zaproszenie, usiadł.
– Ten facet to pewnie policja stanowa?
– Jej wysokość Chodząca Doskonałość reprezentuje stanowy wydział zabójstw. Niech Bóg ma nas wszystkich w opiece.
– Dziewięćdziesiąt procent skazanych robi wrażenie.
– Podobnie jak jego ortografia. A mimo to ma się go dość po pięciu minutach rozmowy.
– Problemy ze śledztwem?
– Spieprzyłam je koncertowo – zapewniła uprzejmym tonem.
– A teraz spoczywa pani na laurach?
– Bynajmniej. Planuję następny występ.
Znowu zadrżały mu kąciki ust. Rainie z zadowoleniem zauważyła, że go rozbawiła, ale nadal nie miała nastroju na pogawędkę. Pochyliła się w stronę gościa i przeszła do rzeczy.
– Więc czego pan chce? Jestem zmęczona, muszę przeprowadzić dochodzenie w sprawie potrójnego morderstwa i nie zamierzam rezygnować ze śledztwa. Na wypadek, gdyby pan nie wiedział.
– Przyjechałem pomóc…
– Gówno prawda.
– No dobrze, jestem jeszcze jednym biurokratą, który przyszedł na świat, żeby mącić ludziom w głowach i kwestionować ich umiejętności.
– Nareszcie ktoś szczery w organach ścigania.
– Chcę też porozmawiać z Danielem O’Grady.
W tę odpowiedź Rainie akurat mogła uwierzyć. Nie była tylko pewna, co się za nią kryło.
Przechyliła krzesło do tyłu i z roztargnieniem położyła jedną nogę na biurku, a potem skrzyżowała na niej drugą. Mięśnie wciąż ją bolały po porannym biegu. Przeciągnęła się, rzucając agentowi specjalnemu Pierce’owi Quincy kolejne taksujące spojrzenie.
Doświadczony, pomyślała, zna się na swoim fachu. Pewnie po czterdziestce. Lekka siwizna na skroniach pasowała do krótko przystrzyżonych włosów i eleganckiego garnituru. Dodawała powagi. Rainie była gotowa się założyć, że agent specjalny Pierce Quincy robił wiele, żeby podkreślić swój autorytet. Chociaż nie musiał się bardzo wysilać. Wystarczyło spojrzeć w jego oczy o świdrującym, twardym spojrzeniu. Facet widział w życiu niejedno. Nic go już pewnie nie przerastało. Przez chwilę Rainie szczerze mu zazdrościła.
– Tropiciel? – zapytała, choć właściwie znała odpowiedź.
– Też. Poza tym prowadzę wykłady i pracuję dla Sekcji Badań Behawioralnych.
– Zajmuje się pan seryjnymi mordercami?
– Seryjnymi mordercami, gwałcicielami, pedofilami – wyliczył nie mrugnąwszy okiem. – Dlatego miewam bardzo przyjemne sny.
– Czego pan chce od Danny’ego? To przecież nie seryjny morderca.
– Jasne. Ale oskarża się go o masową zbrodnię, a w dodatku jest jeszcze bardzo młody, co znacznie komplikuje sprawę. Niestety niewiele wiemy o tego typu przestępczości, stąd kierunek moich badań.
Rainie uniosła brwi.
– Wziął pan na tapetę strzelaniny w szkołach?
– Zgadza się.
– Jeździ pan od miasta do miasta i przesłuchuje dzieciaki, które zamordowały inne dzieci?
– Tak.
Pokręciła głową. Nie wiedziała, czy jest bardziej zdumiona, czy pełna podziwu.
– Z wypadkami drogowymi nieźle sobie radzę – oświadczyła. – Z pijackimi burdami, bójkami na noże, nawet od czasu do czasu z domowymi awanturami też. Ale to, co się stało wczoraj w szkole… Jak można zajmować się takimi sprawami na okrągło? I nie budzić się co noc z krzykiem?
– Bez obrazy, ale po prostu mam trochę więcej doświadczenia, jeśli chodzi o brutalne przestępstwa.
Rainie skrzywiła się.
– Dziękuję. Jakbym nie słyszała tych słów tuzin razy dziś rano. – Wyprostowała się na krześle i opuściła nogi na podłogę. – No cóż, przykro mi o tym mówić, ale wątpię, czy uda się panu pogadać z Dannym. Rodzice załatwili mu świetnego adwokata. Położył szlaban na wszelkie rozmowy. Chociaż Danny dwa razy przyznał się do winy, a w rękach trzymał broń, narzędzie zbrodni, prawnik pewnie będzie dowodził jego niewinności.
– A pani myśli, że chłopak jest winny?
– Myślę, że mam do przeprowadzenia dochodzenie.
– Ostrożna odpowiedź.
Uśmiechnęła się do niego chytrze.
– Może i jestem niedoświadczona, agespie, ale szybko się uczę.
– Agespie?
– Agent specjalny w języku miejscowych organów ścigania. Wie pan, my tu nie oglądamy się zbytnio na tytuły.
– Rozumiem. – Wydawał się nieco oszołomiony.
Rainie odniosła wrażenie, że nie wie jeszcze, co ma o niej sądzić ani jak się z nią obchodzić. Ucieszyło ją to. Lubiła dawać federalnym do myślenia. W końcu mogło to być jej jedyne osiągnięcie.
Chyba go rozszyfrowała. Ale gdy tylko poczuła przypływ samozadowolenia, Quincy ruszył do ataku. Oświadczył spokojnym głosem.
– Nie wydaje mi się, żeby to Daniel O’Grady strzelał w szkole. I pani też nie jest tego pewna. Oboje wciąż się zastanawiamy, co naprawdę wydarzyło się wczoraj po południu. I co więcej: jak to udowodnić.