Epilog

Dwa tygodnie później


Gdy Rainie schodziła po schodach gmachu sądu w Cabot, świeciło słońce. Miała na sobie dżinsy i zwykły biały Tshirt, wetknięty w ściągnięte paskiem spodnie. Dni były już ciepłe i zapowiadały nadejście lata. Po czterech godzinach, które musiała spędzić w ponurych murach, powiew wiosny na twarzy sprawił jej przyjemność.

Od incydentu z Richardem Mannem zespół dochodzeniowy w Bakersville miał pełne ręce roboty. Abe Sanders postawił na swoim: zdobył formalny nadzór nad śledztwem. Podsyłano mu jednak kolejnych natrętnych agentów federalnych, a to więcej, niż może znieść jeden człowiek.

Rezultaty badań daktyloskopijnych okazały się zdumiewające. Pod nazwiskiem Richarda Manna krył się niejaki Henry Hawkins z Minneapolis w stanie Minnesota, syn apodyktycznego porucznika i zahukanej bibliotekarki. Zgodnie z jego własnymi zapiskami, gdy dorastał, miał możność zarówno dobrze zapoznać się z bronią, jak i z ciężką pięścią tatusia. W dzieciństwie Hawkins przeprowadzał się kilkanaście razy. Zmieniając ciągle miejsca i szkoły, wykształcił w sobie naturę kameleona. I narastała w nim złość. Na surowego, zimnego ojca. Na inne dzieci, które zawsze widziały w Henryku autsajdera. Na matkę, niezdolną do sprzeciwu w obronie syna i siebie.

Gdy Hawkins miał dwadzieścia lat, rodzice zginęli w wypadku samochodowym, pozbawiając go szansy na odwet lub wybaczenie. I od tego czasu zaczęła się jego zbrodnicza działalność.

Na tym etapie FBI łączyło go z dwiema innymi szkolnymi strzelaninami. Teraz wznowiono śledztwo i przesłuchiwano chłopców, którzy tak bardzo pragnęli sławy, że woleli pójść do więzienia, niż przyznać, że w tragedię zamieszany był ktoś jeszcze. Federalni analizowali też kilka interesujących incydentów, kiedy to dzieci nieoczekiwanie uciekały się do przemocy, gdy Hawkins mieszkał w najbliższej okolicy. Bez wątpienia część tych przypadków była zbiegiem okoliczności. Ale czy wszystkie?

Hawkins wciąż był właścicielem domu rodziców w Minnesocie. Naszpikował go mnóstwem pułapek, żeby utrudnić glinom zadanie. Spowolniło to pracę policjantów, ale nie powstrzymało ich. Akcję prowadził Sanders. W osobie skrupulatnego detektywa Hawkins znalazł godnego przeciwnika.

Prawdopodobnie miną miesiące, może nawet rok, zanim ostatnie dowody zostaną przeanalizowane. Ale Henry Hawkins nie mógł już cieszyć się rezultatem swoich pomysłów. Nikt nie zgłosił się po jego ciało. Pochowano go w grobie dla biedoty.

Śledztwo w sprawie Danny’ego też przyjęło nowy obrót. Shep i Sandy usiłowali wynegocjować z Charlesem Rodriguezem jakiś korzystny układ. Danny’ego czekała jeszcze długa droga. Zabił dwie dziewczynki i niczego nie zmieniał fakt, że został wykorzystany przez przebiegłego zbrodniarza. Prokurator okręgowy twierdził, że każdy powinien mieć w sobie pewne hamulce, znać granice tego, co wolno. Odebranie drugiemu człowiekowi życia jest niedopuszczalnym przekroczeniem tych granic. Danny nie pamiętał o tym i musi ponieść karę.

Wyglądało na to, że chłopiec przyzna się do zabójstwa w zamian za gwarancję, że jego sprawa pozostanie w gestii sądownictwa dla nieletnich. Będzie odsiadywał karę w zakładzie poprawczym aż do dwudziestego piątego roku życia. Kuratorium w Oregonie formalnie przejmie nad nim opiekę, przeprowadzając nowe badania psychiatryczne i zapewniając mu możliwość terapii. Kuratorium podejmie też decyzję, kiedy Danny będzie gotów na zwolnienie warunkowe.

Sandy i Shep wystawili dom na sprzedaż. Wszystko wskazywało na to, że Danny zostanie umieszczony w zakładzie w Salem, więc postanowili się tam przenieść. Shep starał się o pracę w kilku agencjach ochroniarskich. Choć wiele osób podejrzewało, że to właśnie on zainscenizował wypadek, który pozwolił Danny’emu uciec, nie znaleziono żadnych dowodów i jego akta pozostały czyste. Sandy chciała poświęcić się swoim dzieciom i aktywnie wspierać starania o reformę prawa dla nieletnich. Oficjalnie pozostawali z Shepem małżeństwem, choć kiedy Rainie widziała ich ostatnio, nie zauważyła nawet cienia czułości. Odniosła wrażenie, że osiągnęli ten etap, kiedy żyje się razem, ale osobno. Może uznali, że tak będzie lepiej – dla Becky.

Rainie zatrzymała się u podnóża schodów. Próbowała podjąć decyzję, czy od razu jechać, czy przez resztę słonecznego popołudnia pospacerować po mieście, kiedy usłyszała za sobą czyjś głos.

– Cześć, Rainie.

Odwróciła się i od razu go zauważyła. Uśmiechnęła się radośnie. Dopiero po chwili się zreflektowała, ale było już za późno.

Quincy, w jeden ze swoich drogich, szytych na miarę garniturów i nobliwym niebieskim krawacie opierał się niedbale o kamienną ścianę. Nie widziała go od dwóch tygodni. Po wypadkach na wzgórzu, natychmiast musiał udać się do miast, gdzie wcześniej doszło do sprowokowanych przez Hawkinsa tragedii i zająć się wznowieniem dawno zamkniętych dochodzeń. Wyobrażała sobie, że od tamtej pory lata po całym kraju, przesłuchując młodzież i żonglując kolejnymi zdjęciami z miejsc zbrodni.

A teraz stał przed nią i gdy tylko na niego spojrzała, zdała sobie sprawę, jak bardzo za nim tęskniła. Uśmiechał się ciepło. Może i on do niej tęsknił.

– Hej – powiedziała.

– Shep mówił, że tu będziesz.

– Nie wiedziałam, że rozmawia z agentami federalnymi.

– On też tego nie wiedział.

Quincy zapraszająco wyciągnął rękę. Podeszła do niego, uważając, żeby, nie poruszać się zbyt szybko. Ładnie pachniał. Kiedyś będzie musiała go zapytać, jakiej wody używa, bo ten zapach cholernie jej się podobał.

– Jak leci? – zapytała.

– To miało być moje pytanie.

– Sytuacja Danny’ego poprawia się – odparła. – Mnóstwo ludzi zaproponowało pomoc. Nie żeby pochwalali jego czyn, ale Henry Hawkins alias Richard Mann alias Dave Duncan przechytrzył całe miasto, łącznie z władzami szkolnymi. Po tym wszystkim łatwiej jest zrozumieć, jaki mógł mieć wpływ na jedno zagubione dziecko.

– A Becky?

– Lepiej. Gdy tylko Sandy powiedziała jej, że Richard Mann nie żyje, jakby ciężar spadł małej z serca. Podczas zamieszania w szkole pobiegła szukać brata. Niestety, zobaczyła go razem z Richardem w pracowni komputerowej, koło ciała panny Avalon. Richard zagroził, że jeśli Becky piśnie słówko, on zabije Danny’ego. A jeśli Danny coś powie, zabije ją. Widzisz, miał rację. Proste strategie bywają najbardziej skuteczne.

– Teraz może dokładnie omówić swoje koncepcje z diabłem. – Quincy uniósł w uśmiechu jeden kącik ust. Ten znajomy widok coś w niej poruszył. Nie chciała czuć się taka skrępowana. Chciała go dotknąć.

– Rainie? – zapytał cicho. – A co z tobą?

Wzruszyła ramionami. Nie było sensu dłużej kłamać. Wielki agent miał przed sobą nową, ulepszoną wersję Lorraine Conner, prawdomówną aż do bólu.

– Bywało lepiej.

– Prokurator wniesie oskarżenie?

– Nie wiem. – Ruchem głowy wskazała budynek sądu. – Miałam właśnie spotkanie z adwokatką, żeby rozważyć wszystkie opcje. Prawo stanu Oregon jest bardzo dziwne. Myślałam, że skoro zastrzeliłam Lucasa, mając siedemnaście lat, podpadnie to pod jurysdykcję dla nieletnich. Ale nie. W Oregonie liczy się moment, w którym sprawa zostaje przedstawiona sądowi, nie wiek, w jakim popełniło się przestępstwo. A to oznacza do pięciu lat więzienia. Prokurator powiedział, że „zważywszy na okoliczności łagodzące” jest skłonny zgodzić się na niecały rok w lokalnym pudle. Muszę tylko przyznać się do popełnienia morderstwa. Tego… tego nie oczekiwałam.

Rainie nie musiała mówić nic więcej. Quincy zrozumiał. Taki wyrok oznaczał zakaz służby w organach ścigania już do końca życia. Nie będzie nawet mogła zatrudnić się w ochronie, bo straci prawo do noszenia broni.

– Może trzeba walczyć? – zapytał po chwili. – Nie przyznawać się do winy, powołując się na ograniczoną poczytalność. Spróbuj dowieść, że działałaś pod wpływem wstrząsu po tragicznej śmierci matki.

– Mówisz jak moja prawniczka. Jej zdaniem prokurator nie ma na czym się oprzeć. Przerażona siedemnastolatka. Podejrzany o morderstwo brutal, który ma więcej tatuaży niż skrupułów. Ona uważa tę sprawę za wygraną.

– Więc nie przyznajesz się do winy? – zapytał Quincy.

Rainie tylko się uśmiechnęła. Spojrzała na błękitne niebo. Musiała zastanowić się nad tyloma rzeczami, które wciąż były dla niej nowe i niepokojące.

– Chyba chcę się przyznać – powiedziała wreszcie cicho.

– Dlaczego? Masz ochotę na więzienny wikt?

– Mam ochotę o tym opowiedzieć, Quincy. Muszę to wyrzucić z siebie. To, co zrobiłam czternaście lat temu, było straszne. I miałeś rację: nie ważne, ile minęło czasu, zawsze będzie mi go za mało.

– On cię zgwałcił, Rainie.

– Tak.

– Próbowałaś zwrócić się z tym do matki?

– Tak.

– Ale ci nie uwierzyła.

– Nie, nie uwierzyła. A potem poszłam do Shepa. Po raz pierwszy Quincy był zaskoczony.

– On wiedział?

– Chciałam wnieść oskarżenie, ale Shep też mi nie uwierzył. Dopiero zaczynał pracę w policji, a ja nie byłam panienką z dobrego domu. Każdy w życiu czegoś żałuje.

– Więc zdecydowałaś się wrócić do matki – wydedukował Quincy.

– Nie. Po prostu nie miałam dokąd pójść. Nie wiedziałam, co jeszcze mogę zrobić. Ale zdaje się, że matka potrzebowała trochę czasu, żeby wszystko przemyśleć. Nie jestem pewna. Tamtej nocy przyszedł Lucas. Pijany jak zwykle. Potwornie się pożarli i wyrzuciła go, wrzeszcząc, żeby trzymał łapy z dala od jej córki. Chyba wtedy po raz pierwszy czułam się z niej dumna. Po raz pierwszy miałam nadzieję, że poprawi się między nami. Następnego dnia, zanim wróciłam ze szkoły, Lucas już rozwalił jej głowę.

– I Shep miał wyrzuty sumienia?

– Nie kiedy mnie aresztował. Ale na posterunku w Bakersville nie było żadnej kobiety, więc musiał mnie zabrać do Cabot. Tam policjantką kazała mi się rozebrać i zapakowała moje zakrwawione ubrania jako dowody. A ja… ja byłam dosyć poturbowana po tym, co Lucas ze mną robił. Kiedy wyszła, słyszałam, jak mówi do Shepa, że albo mój chłopak lubi to na ostro, albo spędziłam długą noc w klubie dla sadomasochistów. Biedny Shep. Na pewno nie było mu łatwo, gdy zdał sobie sprawę, jaki popełnił błąd.

– Dał ci strzelbę, Rainie?

– Nie. Wtedy po prostu zrozumiał swój błąd. Mój stan zdrowia i zeznania sąsiadów wystarczyły, żeby rozesłano za Lucasem list gończy. Policji wydawało się, że zwiał gdzieś daleko, ale ja nie byłam tego taka pewna. Nie miał za dużo pieniędzy i był wrednym sukinsynem. Chyba… chyba po prostu wiedziałam, że wróci. Przecież mama nie żyła i mógł teraz robić, co mu się podobało. Nie miałam broni. Byłam za młoda, żeby legalnie kupić pistolet. Przychodziła mi do głowy tylko nasza strzelba. Pojechałam więc do miasta. Poczekałam do szóstej, kiedy zamyka się posterunek. Wiedziałam, że ochotnicy są na patrolu. Automatyczna sekretarka podawała domowy numer szeryfa, biuro było więc puste i bezpieczne. Włamałam się tam.

– Nie było żadnego alarmu?

Rainie uniosła brwi.

– W Bakersville? Zresztą kto jest na tyle głupi, żeby włamywać się do biura szeryfa? Nawet teraz często zapominamy zamykać drzwi na klucz. Nie mamy drogich ekspresów do kawy, których trzeba by pilnować.

– Ale trzymacie w biurze dowody.

– W specjalnym sejfie na zapleczu. Teraz jest sejf. Bardzo solidny, trudno byłoby go rozpruć. Ale czternaście lat temu mieli tylko zwykłą szafkę. Otworzyłam ją szpilką do włosów. I zabrałam strzelbę matki z powrotem do domu.

Quincy westchnął, potarł nos. Wiedział, jak dalej potoczyły się wydarzenia.

– Zjawił się Lucas.

– Podszedł do drzwi werandy, zanim mnie zobaczył. I wtedy… uśmiechnął się, jakby zapowiadała się jeszcze lepsza zabawa, niż oczekiwał. Otworzył. Strzeliłam mu w pierś z bliskiej odległości. I wiesz co? Umarł z tym samym cholernym uśmiechem na twarzy.

– Dlaczego nie wezwałaś policji, Rainie? Mogłaś powiedzieć, że się broniłaś.

– Byłam dzieciakiem. Nie znałam kodeksu karnego. Słuchałam tylko swojego serca, a ono mówiło mi, że to nie była samoobrona. Ten drań skrzywdził mnie. Odebrał mi matkę. I chciałam jego śmierci. Chciałam, żeby zniknął z powierzchni ziemi. Właśnie po to ukradłam z posterunku naszą strzelbę.

– Zakopałaś go pod werandą.

– Zajęło mi to całą noc.

– A potem uciekłaś – domyślił się Quincy.

Kiwnęła głową.

– Wyjechałam do Portland i spędziłam następne cztery lata, próbując utopić wspomnienia w alkoholu.

– A co z jego wozem, Rainie? A sąsiedzi? Nie słyszeli strzału?

– Mój sąsiad wyjechał na ryby. W okolicy nie było żywego ducha.

– Dobra, ale czy nikt nie zauważył, że Lucas nagle przepadł jak kamień w wodę? Ani tego, że pewnej nocy z szafki na dowody zniknęła strzelba twojej matki, a jakiś czas potem w cudowny sposób pojawiła się tam na nowo? Na to nie trzeba umysłu geniusza. W ciągu paru dni Shep powinien był przeszukać twój dom. Nie ukryłaś nawet dobrze ciała.

Rainie milczała.

Po chwili Quincy westchnął.

– Udał, że nic się nie stało, prawda? Przypomnij mi, żebym nie dawał Shepowi odczuć, że jest mi winien przysługę.

– To małe miasteczko, Quincy. I małomiasteczkowe metody policyjne… A one czasem są inne. Każdy dostaje to, na co sobie zasłużył. To nie zawsze zgodne z prawem, ale zazwyczaj sprawiedliwe. A jeśli chcesz wiedzieć, do dzisiaj nie rozmawiałam o tym z Shepem.

– Oczywiście. Bo to by się już kwalifikowało jako zmowa.

– Powinnam była zapłacić za swój czyn – odparła natychmiast Rainie. – Pod wieloma względami byłoby to lepsze. Mogłam wyrzucić to z siebie. Mogłam stawić temu czoło, zdystansować się, ponieść sprawiedliwą karę. Tymczasem… – Zająknęła się po raz pierwszy. – Lucas miał żonę i dziecko. Odebrałam im go. Przez czternaście lat nie wiedzieli, co się z nim stało. Nie pomyślałam o tym. Nawet jeśli go nienawidziłam, nie powinnam była zapomnieć, że jest człowiekiem. Rodriguez ma rację: są pewne granice, których nie możemy przekroczyć, a jedną z nich jest odebranie komuś życia.

– Dopadłby cię tamtej nocy – powiedział łagodnie Quincy.

– Ale o to właśnie chodzi, Quincy. Tego nigdy się nie dowiem. Zabiłam, więc nie jestem od niego lepsza.

– Rainie…

Podniosła rękę.

– Tylko bez frazesów. Zrobiłam, co zrobiłam. Teraz zamierzam za to odpokutować. Odpowiedzialność i poczytalność, nie są znowu takie złe. Wiesz, dlaczego wykopałam jego zwłoki?

– Dlaczego?

– Bo bałam się, że odbierze mi go Richard Mann. Kiedy dostaliśmy pierwszy sygnał o facecie, który przechwala się, że ma dowód na to, że zabiłam matkę… Nie wiem. Od razu pomyślałam o Lucasie pod werandą i dziwnym śnie, o człowieku w czerni. Nagle przestraszyłam się. Na mojej werandzie był zabójca i znalazł ciało. Kiedy wchodziłam do pokoju hotelowego Dave’a Duncana, myślałam, że przywita mnie trup Lucasa. Ale okazało się, że pokój jest pusty i… wcale mi nie ulżyło. Byłam nawet jeszcze bardziej niespokojna. A jeśli on o wszystkim wie, jeśli zabrał ciało, a potem… potem nie będę miała żadnego dowodu na to, co zrobiłam. Potrzebowałam tego dowodu. Musiałam wyznać, co się stało. Uprzytomnił mi to Danny.

– I co teraz, Rainie?

Próbowała zebrać myśli. Pomimo najlepszych intencji odpowiedź na to pytanie uwięzła jej w gardle. Musiała ją z siebie wydusić. Kiedy się znów odezwała, jej głos brzmiał chrapliwie.

– W zeszłym tygodniu burmistrz poprosił mnie, żebym złożyła rezygnację. Quincy posmutniał.

– Wiesz – zażartowała – jest coś w policjantce z trupem pod werandą, co nie podoba się ludziom. I w końcu udało mi się zaimponować takiemu sztywniakowi jak Sanders. Teraz dowodzi Luke. Na pewno sobie poradzi.

– Możesz się przeprowadzić. Zacząć od nowa gdzie indziej.

– Nie, jeśli przyznam się do winy. Takie rzeczy trudno wyjaśnić podczas rozmowy kwalifikacyjnej. „Co pani uważa za swoją największą słabość?” „Eee, ostatnim razem, kiedy się wkurzyłam i byłam w stresie, zastrzeliłam pewnego faceta”. – Pokręciła głową z niesmakiem.

– Dlatego chcesz się przyznać? – zapytał spokojnie Quincy. – Żeby ukarać się jeszcze bardziej?

– Zabiłam człowieka!

– Który cię zgwałcił i zastrzelił twoją matkę, a wszystko w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Syndrom stresu powstrząsowego. Stan dysocjacyjny. To nie są magiczne formułki, które zostały wymyślone przez psychologów, żeby wprowadzać mętlik w głowach przysięgłych, Rainie. To są prawdziwe, dobrze udokumentowane i dobrze znane zjawiska, co może potwierdzić twoja prawniczka. Miałaś siedemnaście lat. Byłaś przerażona. A Lucas wrócił, żeby cię dopaść. Żadna ława przysięgłych na tym świecie nie uzna cię winną. Jak dwanaście obcych osób może bardziej w ciebie wierzyć, Rainie, niż ty sama?

Rainie nie mogła odpowiedzieć. Gardło znowu jej się zacisnęło. Spuściła wzrok i zaczęła przyglądać się szczelinom między płytami chodnika.

– Jeśli naprawdę chcesz zacząć nowe życie, Rainie – powiedział łagodnie Quincy – zrób to. Wybacz sobie. Idź do sądu i daj przysięgłym szansę, żeby i oni mogli ci wybaczyć. Jesteś dobrym człowiekiem. Jesteś świetną policjantką. Zapytaj, kogo chcesz w Bakersville. Zapytaj Sandersa. Zapytaj Luke’a. Zapytaj mnie. Jestem przemądrzałym agentem FBI, ale gdybym mógł znowu z tobą pracować, byłby to dla mnie zaszczyt.

– Och, zamknij się, Quincy. Przez ciebie zaraz się rozpłaczę. – Rzeczywiście. Otarła kąciki oczu i pociągnęła głośno nosem. Cholerny agent.

– Co zamierzasz zrobić?

– Może masz rację.

– Oczywiście, że mam rację. Jestem ekspertem.

– Muszę się jeszcze tyle nauczyć.

– Rainie…

– Nie, nie mów tego.

– Skąd wiesz, co chcę powiedzieć? – Wyciągnął do niej rękę. Odsunęła się, kręcąc głową.

– Po prostu wiem! Jak na faceta, który widział tyle zbrodni, wciąż masz romantyczne podejście do życia. Ale to się nigdy nie uda, więc lepiej nic nie mów. – Wykonała rękami stanowczy gest: „ani kroku dalej”.

– Chcę cię zabrać na kolację – oświadczył spokojnie.

– Ale z ciebie uparty osioł!

– Obiecuję lo mein z zieloną herbatą. Mam nadzieję, że tym razem oboje będziemy jedli.

– Na litość boską, Quincy, ty tutaj nie zostaniesz. Jesteś agentem FBI. Kochasz swoją pracę. Jesteś w tym dobry. Ja stanowię tylko przystanek na twojej drodze.

– Mogę często się zatrzymywać. Przywilej mistrza.

– Po co? Żeby patrzeć, jak inkasuję zasiłek dla bezrobotnych?

– Rainie…

– To prawda, i oboje o tym wiemy! Ty… to ty, Quincy. Wiesz, kim jesteś, dokąd zmierzasz i świetnie. A ja to ja. Prawdziwy galimatias. Lubiłam swoją pracę, Boże, naprawdę ją lubiłam. Nie… nie wiem, co teraz. Muszę się zastanowić. I muszę jakoś przetrzymać ten proces. A nie uda mi się, jeśli będziesz mnie obserwował. Chciałam z tobą pracować. Ale nie zniosę twojej litości.

– Rainie. – Wydawał się zirytowany, a jednocześnie szczery. – Przez ostatnie dwa tygodnie tęskniłem za tobą. Wariowałem, myśląc o tobie. Ludzie byli dla mnie mili, a ja wściekałem się na nich. Nie chciałem ich, tylko ciebie.

Znowu pokręciła głową. Nie ułatwiał jej zadania. Poczuła tęsknotę. Prawdę mówiąc, poczuła ból. Znajomy zapach wody kolońskiej kusił i osłabiał jej wolę. Sprawiał, że chciała wtulić się w silne ramiona tego mężczyzny. Objąłby ją. Tak jak tamtej nocy. Było to jedno z nielicznych pięknych wspomnień, jakie miała.

Ale wiedziała swoje. Quincy miał kompleks bohatera, a ona była zbyt dumna, żeby zachowywać się jak dziewczątko w opałach.

Minęła kolejna minuta. W końcu zrezygnowała. Pokręcił głową i tym razem on wbił wzrok w ziemię. Rainie wsunęła dłonie do tylnych kieszeni dżinsów.

– Muszę lecieć – powiedziała cicho, patrząc wszędzie, tylko nie na niego. Nie odpowiedział, więc domyśliła się, że to już koniec. Ruszyła ruchliwą ulicą, a słońce świeciło tak mocno, że z oczu popłynęły jej łzy.

Odwróciła się w ostatniej chwili. Nie powinna była. Ale zrobiła to.

– Quincy.

Podniósł szybko wzrok, pełen nadziei.

– Może… Może kiedyś, kiedy będzie mi się wiodło trochę lepiej. Może wtedy wpadnę do ciebie.

– Nie mogę się doczekać – powiedział szczerze.

Загрузка...