13

Kiedy zatrzymałem się przed domem Devlinów, Cassie powiedziała:

– Rob, zdajesz sobie sprawę, że to może być zupełnie zły kierunek.

– Jak to? – spytałem z roztargnieniem.

– Pamiętasz, jak mówiłam o tym, że mam przeczucie, że gwałt Katy ma znaczenie symboliczne… jak nie wydawało mi się to związane z seksem? Ty dałeś nam kogoś, kto ma motyw o nieseksualnym podłożu, żeby zgwałcić córkę Devlina, kogoś, kto musiałby użyć narzędzia.

– Sandra? Nagle, po dwudziestu latach?

– Cała reklama wokół Katy… artykuł w gazecie, zbiórka pieniędzy… To mogło spowodować wybuch.

– Cassie – odetchnąłem głęboko – ja jestem prostym chłopakiem z małego miasta. Wolę się koncentrować na rzeczach oczywistych. W obecnej chwili oczywisty wydaje się Jonathan Devlin.

– Ja tylko mówię. To może się okazać pomocne. – Wyciągnęła rękę i zmierzwiła mi włosy, szybko i niezdarnie. – Idź, chłopcze z małego miasta. Połam nogi.


***

Jonathan był w domu sam. Powiedział, że Margaret zabrała dziewczynki do siostry, a ja zastanawiałem się, jak dawno temu i dlaczego. Wyglądał okropnie. Schudł tak bardzo, że ubrania na nim wisiały, włosy obciął jeszcze krócej, blisko głowy, co w jakiś sposób nadawało mu zrozpaczony wygląd, i pomyślałem o starożytnych cywilizacjach, gdzie pogrążeni w smutku pozostali przy życiu składali na stosie swych ukochanych włosy. Gestem wskazał mi, bym usiadł na sofie, sam zajął miejsce w fotelu naprzeciwko, pochylił się do przodu i zacisnął dłonie. W domu czuć było rozpacz; nie unosił się zapach gotowanego posiłku, telewizor i pralka nie pracowały, żadne książki nie leżały otwarte na oparciu fotela, nic nie wskazywało, że zanim przyjechałem, cokolwiek robił.

Nie zaproponował mi herbaty. Zapytałem, jak sobie radzą („A jak pan myśli?"), wyjaśniłem, że sprawdzamy różne tropy, zbyłem jego lakoniczne pytania na temat szczegółów, spytałem, czy przypomniał sobie coś, co mogłoby mieć znaczenie. Dziki pośpiech, który czułem w samochodzie, szybko zniknął, gdy tylko otworzył drzwi; pierwszy raz od wielu tygodni byłem spokojniejszy i bardziej przytomny. Margaret z Rosalind i Jessicą mogły wrócić w każdej chwili, lecz skądś wiedziałem, że nie wrócą. Brudne okna filtrowały promienie popołudniowego słońca, które prześlizgiwały się po szafkach ze szklanymi drzwiczkami i politurze stołu, załamując się i nadając pokojowi podwodną, pełną smug poświatę. Słyszałem, jak w kuchni tyka zegar, ciężko i przejmująco powoli, ale poza tym nie było żadnych dźwięków, nawet za domem; tak jakby całe Knocknaree poza Jonathanem Devlinem zgromadziło się razem i rozpłynęło w powietrzu. Byliśmy tylko my dwaj, siedzieliśmy naprzeciw siebie po dwóch stronach stolika do kawy, a odpowiedzi były tak blisko, że prawie słyszałem, jak przepychają się i trajkoczą po kątach; nie było potrzeby się spieszyć.

– Kto jest fanem Szekspira? – spytałem w końcu, odkładając notes. Nie miało to oczywiście znaczenia, ale pomyślałem, że może odrobinę uśpi jego czujność, no i byłem zaintrygowany.

Jonathan zmarszczył brwi poirytowany.

– Co?

– Imiona pana córek. Rosalind, Jessica, Katharine przez a; wszystkie to postaci z komedii Szekspira. Zakładam, że to celowy zabieg.

Mrugnął, po raz pierwszy spojrzał na mnie jakby ciepło i uśmiechnął się kącikiem ust. Był to raczej zaskakujący uśmiech, pełen zadowolenia, lecz nieśmiały jak u chłopca, który czeka, aż ktoś w końcu zauważy jego nową odznakę harcerską.

– Wie pan, że pan pierwszy w ogóle to zauważył? Tak, to był mój pomysł. – Zachęcająco uniosłem brew. – Kiedy się pobraliśmy, przeszedłem coś w rodzaju drogi do samodoskonalenia, tak to się chyba nazywa. Starałem się przeczytać najważniejsze książki, Szekspira, Miltona, George’a Orwella… Nie przepadałem za Miltonem, ale Szekspir… ciężko mi szło, jednak w końcu wszystko przeczytałem. Droczyłem się z Margaret, że jak się okaże, że bliźniaki to chłopiec i dziewczynka, to nazwiemy je Viola i Sebastian, ale ona twierdziła, że będą się z nich nabijać w szkole…

Jego uśmiech znikł, kiedy spojrzał w bok. Wiedziałem, że to szansa dla mnie, teraz, póki mnie lubi.

– To piękne imiona – powiedziałem. Skinął głową z roztargnieniem. – Jeszcze jedna rzecz: czy zna pan Cathala Millsa i Shane’a Watersa?

– Czemu pan pyta? – Zdawało mi się, że dostrzegłem w jego oczach cień ostrożności, ale siedział tyłem do okna i trudno było to stwierdzić z całą pewnością.

– Ich nazwiska pojawiły się w toku śledztwa.

Ostro zmarszczył brwi i dostrzegłem, że napina ramiona jak pies przygotowujący się do walki.

– Czy są podejrzani?

– Nie – odparłem stanowczo. Nawet gdyby byli, i tak bym mu tego nie powiedział – nie z powodu procedury, ale ponieważ był nieprzewidywalny. To wściekłe, sprężynujące napięcie: gdyby nie był zamieszany w śmierć Katy, to wystarczyłby cień niepewności w moim głosie i pewnie za chwilę by się pojawił na ich progu z pistoletem maszynowym. – Sprawdzamy wszystkie tropy. Proszę mi o nich opowiedzieć.

Patrzył na mnie przez kolejną chwilę; potem osunął się z powrotem na fotel.

– Przyjaźniliśmy się, kiedy byliśmy dziećmi. Od lat się ze sobą nie kontaktowaliśmy.

– Kiedy się zaprzyjaźniliście?

– Kiedy nasze rodziny się tu wprowadziły. To będzie tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty drugi. Nasze rodziny pierwsze zjawiły się na osiedlu, na samym końcu… reszta jeszcze się budowała. Mieliśmy cały ten teren dla siebie. Bawiliśmy się na placach budowy po tym, jak robotnicy wracali do domów; to przypominało ogromny labirynt. Mieliśmy po sześć, siedem lat.

W jego głosie coś było, jakiś głęboki ton nostalgii, dzięki któremu zrozumiałem, jakim samotnym musiał być człowiekiem; nie tylko teraz, od czasu śmierci Katy.

– I jak długo pozostaliście przyjaciółmi? – spytałem.

– Trudno dokładnie powiedzieć. Nasze drogi się rozeszły, kiedy mieliśmy po dziewiętnaście lat, ale jeszcze przez jakiś czas utrzymywaliśmy kontakt. Czemu pan pyta? Co to ma w ogóle za związek z Katy?

– Mamy dwóch świadków – starałem się, by mój głos był pozbawiony emocji – którzy twierdzą, że w lecie osiemdziesiątego czwartego pan, Cathal Mills oraz Shane Waters braliście udział w gwałcie na miejscowej dziewczynie.

Natychmiast się wyprostował i gwałtownie zacisnął pięści.

– Co… co, do cholery, ma to wspólnego ze śmiercią Katy? Czy pan mnie oskarża… o co, kurwa!?

Patrzyłem na niego bez emocji i pozwoliłem mu skończyć.

– Nic nie poradzę na to, że nie zaprzeczył pan zarzutowi.

– Ani się nie przyznałem, do cholery. Czy potrzebuję prawnika?

Żaden prawnik na świecie nie pozwoliłby mu powiedzieć ani słowa więcej.

– Niech pan posłucha – powiedziałem, pochylając się do przodu i zmieniając ton na lekki i poufały – ja jestem z wydziału zabójstw, a nie zbrodni na tle seksualnym. Mnie interesuje gwałt sprzed dwudziestu lat, tylko jeśli…

– Domniemany gwałt.

– W porządku, domniemany gwałt. Tak czy inaczej nie interesuje mnie to, dopóki nie wiąże się w jakiś sposób z morderstwem. Jestem tu po to, żeby to wyjaśnić.

Jonathan nabrał powietrza, żeby coś powiedzieć; przez chwilę myślałem, że każe mi wyjść.

– Jedno musimy sobie wyjaśnić, jeśli ma pan spędzić choćby jeszcze sekundę w moim domu. Nigdy nie tknąłem moich dziewczynek. Nigdy.

– Nikt pana nie oskarża o…

– Pan krąży wokół tego tematu od dnia, kiedy pojawił się pan tutaj po raz pierwszy, a ja nie lubię insynuacji. Kocham moje córki. Przytulam je na dobranoc. To wszystko. Nigdy nie tknąłem żadnej z nich w sposób, który ktokolwiek mógłby nazwać niewłaściwym. Czy to jasne?

– Jak słońce. – Starałem się, by nie zabrzmiało to sarkastycznie.

– Dobrze. – Skinął głową, był to jeden ostry, opanowany ruch. – A teraz co do tej drugiej rzeczy: nie jestem głupi, detektywie Ryan. Zakładając, że zrobiłem cokolwiek, za co groziłoby mi więzienie, po co, u diabła, miałbym panu o tym opowiadać?

– Niech pan posłucha – powiedziałem poważnie – rozważamy możliwość – niech cię Bóg błogosławi, Cassie – że ofiara mogła mieć coś wspólnego ze śmiercią Katy, zemsta za gwałt. – Otworzył szeroko oczy. – To tylko możliwość i nie mamy żadnych solidnych dowodów, więc nie chciałbym, żeby się pan tym zbytnio sugerował. W szczególności nie chciałbym, aby się pan z Sandrą w jakikolwiek sposób kontaktował. Jeśli się okaże, że mamy sprawcę, może to wszystko zepsuć.

– Nie skontaktowałbym się z nią. Jak już mówiłem, nie jestem głupi.

– Dobrze. Cieszę się, że pan rozumie. Ale muszę usłyszeć pana wersję na temat tego, co się wydarzyło.

– A wtedy co? Oskarży mnie pan?

– Nie mogę panu nic obiecać. Na pewno pana nie aresztuję. Nie do mnie należy decyzja, czy wysuwać oskarżenie… to zależy od prokuratora i ofiary, ale wątpię, czy będzie chciała je wysunąć. A ja pana nie pouczyłem, więc wszystko, co pan powie i tak będzie nie do przyjęcia w sądzie. Po prostu muszę wiedzieć, jak się to stało. Decyzja należy do pana, panie Devlin. Jak bardzo chce pan, bym znalazł zabójcę Katy?

Jonathan się nie spieszył. Siedział bez ruchu pochylony do przodu, z zaciśniętymi dłońmi, rzucił mi przeciągłe, podejrzliwe spojrzenie. Starałem się wyglądać wiarygodnie i nie mrugać.

– Gdyby tylko mógł pan zrozumieć – powiedział w końcu w stronę okna, oparł się o szybę; za każdym razem, gdy mrugałem, jego sylwetka pojawiała się przed moimi powiekami, miała jasne kontury i na tle okna wyglądała jak obramowana. – Czy ma pan przyjaciół, których zna od czasów, gdy był pan małym chłopakiem?

– Nie bardzo, nie.

– Nikt nie zna pana tak dobrze jak ludzie, z którymi pan dorastał. Mógłbym jutro wpaść na Cathala albo Shane’a, po tylu latach, a i tak wiedzieliby o mnie więcej niż Margaret. Byliśmy sobie bliżsi niż większość braci. Żaden z nas nie miał szczęśliwej rodziny: Shane nigdy nie poznał swojego taty, ojciec Cathala był rozrzutny i nigdy nie przepracował uczciwie ani jednego dnia, moi rodzice byli pijakami. Niech pan weźmie pod uwagę, że to nie są żadne usprawiedliwienia; staram się tylko powiedzieć panu, jacy byliśmy. Kiedy mieliśmy po dziesięć lat, zawarliśmy braterstwo krwi… zrobił pan to kiedykolwiek? Przeciął nadgarstki i przycisnął je do siebie?

– Nie sądzę – odpowiedziałem. Zastanawiałem się przelotnie, czy to zrobiliśmy. Brzmiało jak coś, co moglibyśmy zrobić.

– Shane bał się przeciąć, ale Cathal go do tego namówił. On potrafiłby sprzedać wodę święconą papieżowi. – Uśmiechał się odrobinę; słyszałem to w jego głosie. – Kiedy obejrzeliśmy w telewizji Trzech muszkieterów, Cathal postanowił, że to będzie nasze motto: Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Musimy się nawzajem chronić, powiedział, nikt inny nie stoi po naszej stronie. Miał rację. – Odwrócił głowę w moją stronę, zmierzył mnie wzrokiem. – Ile pan ma lat, trzydzieści, trzydzieści pięć?

Przytaknąłem.

– Ominęło pana najgorsze. Kiedy skończyliśmy szkołę, był początek lat osiemdziesiątych. W kraju panowała recesja. Nie było pracy, nic. Jeśli ktoś nie mógł pracować u tatusia, emigrował albo szedł na zasiłek. Nawet jak ktoś miał pieniądze i punkty potrzebne, żeby się dostać na studia… a my nie mieliśmy… to tylko odwlekało sprawę o kilka lat. Nie mieliśmy nic innego do roboty, jak tylko się włóczyć, nic, na co moglibyśmy czekać, żadnych celów; kompletnie nic, poza sobą. Nie wiem, czy pan sobie zdaje sprawę z tego, jak mocne stają się takie więzy. Niebezpieczne.

Nie byłem pewien, co myśleć o kierunku, w jakim najwyraźniej zmierzał, ale poczułem nagłe, niemiłe ukłucie czegoś na kształt zazdrości. W szkole marzyłem o takiej przyjaźni: twardej żołnierskiej bliskości w bitwie albo więzi, która łączy jeńców wojennych, o tajemnicy poznawanej przez ludzi tylko w sytuacjach ekstremalnych.

Jonathan nabrał powietrza.

– W każdym razie potem Cathal zaczął chodzić z tą dziewczyną… Sandrą. Na początku było dziwnie: wszyscy od czasu do czasu byliśmy z dziewczynami, ale żaden z nas nigdy wcześniej nie miał dziewczyny na serio. Za to Sandra była urocza. Zawsze się śmiała i miała w sobie coś niewinnego… myślę, że była moją pierwszą miłością… Kiedy Cathal powiedział, że i ja się jej podobam, że chce ze mną być, nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście.

– Nie uderzyło to pana jako… no cóż, co najmniej trochę dziwne?

– Nie tak dziwne, jak można by pomyśleć. Teraz to brzmi jak szaleństwo, tak, ale my zawsze się wszystkim dzieliliśmy. Taką mieliśmy zasadę. Chodziłem przez jakiś czas z dziewczyną, mniej więcej w tym samym okresie, jasne, a ona przespała się z Cathalem i w ogóle jej to nie przeszkadzało. Myślę, że Sandra zaczęła się ze mną spotykać tylko dlatego, że Cathal był zajęty. Był o wiele przystojniejszy ode mnie.

– Shane – powiedziałem – najwyraźniej znalazł się poza nawiasem.

– Tak. To dlatego wszystko poszło nie tak. Shane się dowiedział i zaczął się wściekać. Myślę, że i on też od zawsze szalał za Sandrą; ale co gorsza, uważał, że go zdradziliśmy. Był załamany. Kłóciliśmy się o to, praktycznie codziennie, tygodniami. Przez większość czasu nawet nie chciał z nami rozmawiać. Byłem przygnębiony, czułem się tak, jakby wszystko się rozpadało… wie pan, jak to jest, kiedy jest się w tym wieku, każda najmniejsza rzecz to koniec świata…

Zamilkł na chwilę.

– I co się stało potem?

– Potem Cathal wbił sobie do głowy, że skoro to Sandra nas poróżniła, to Sandra będzie musiała nas z powrotem pogodzić. Miał obsesję, nie potrafił przestać o tym mówić. Gdybyśmy wszyscy byli z tą samą dziewczyną, toby ostatecznie przypieczętowało naszą przyjaźń; jak ta sprawa z braterstwem krwi, tylko że silniej. Teraz już nie wiem, czy naprawdę w to wierzył, czy po prostu… Nie wiem. Cathal miał w sobie coś dziwnego, zwłaszcza kiedy chodziło o takie rzeczy jak… No tak. Miałem wątpliwości, ale on nie przestawał o tym mówić i oczywiście Shane całkowicie go popierał.

– Nigdy żadnemu z was nie przyszło do głowy, by spytać Sandrę, jakie jest jej zdanie na ten temat?

Jonathan odchylił do tyłu głowę i oparł ją o szybę z lekkim stuknięciem.

– Powinniśmy – powiedział po chwili cicho. – Jasne, że powinniśmy. Ale my żyliśmy we własnym świecie, cała nasza trójka. Nikt inny nie wydawał się prawdziwy. Ja miałem bzika na punkcie Sandry, ale tak samo miałem bzika na punkcie księżniczki Lei czy kogokolwiek, kto podobał nam się w danym tygodniu, to nie było tak, jak wtedy, gdy kocha się prawdziwą kobietę. To nie usprawiedliwienie… tego, co zrobiliśmy, nie da się usprawiedliwić. Ale powód owszem.

– Co się stało?

Potarł dłonią twarz.

– Byliśmy w lesie. Nasza czwórka; już nie spotykałem się z Claire. Na tej polanie, gdzie czasem chodziliśmy. Nie wiem, czy pan pamięta, ale tamtego roku mieliśmy piękne lato: gorące jak w Grecji albo gdzie indziej, ani chmurki na niebie, jasno do wpół do jedenastej w nocy. Każdy dzień spędzaliśmy poza domem, w lesie albo włócząc się na skraju lasu. Opaliliśmy się na czarno, ja wyglądałem jak włoski student, miałem tylko białe ślady wokół oczu po okularach przeciwsłonecznych…

Było późne popołudnie. Wszyscy spędziliśmy cały dzień na polanie, piliśmy i paliliśmy skręty. Myślę, że mieliśmy niezły odlot; nie chodzi tylko o cydr i prochy, ale słońce i zawrót głowy, który odczuwa się w tym wieku… Siłowałem się na ręce z Shane’em… choć raz był w prawie przyzwoitym nastroju… i pozwoliłem mu wygrać, wygłupialiśmy się, przepychając się i bijąc w trawie, wie pan. jak to robią chłopaki. Cathal i Sandra krzyczeli, zachęcali nas, a potem Cathal zaczął łaskotać Sandrę, a ona śmiała się i krzyczała. Sturlali się pod nasze stopy, a potem my zwaliliśmy się na nich. I nagle Cathal krzyknął „Teraz!"…

Odczekałem długą chwilę.

– Czy wszyscy trzej ją zgwałciliście? – zapytałem w końcu cicho.

– Tylko Shane. Co w niczym nie pomaga. Ja też ją przytrzymywałem… – Szybko nabrał powietrza, wciągając je przez zęby. – Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Myślę, że trochę nam odbiło. To nie wydawało się prawdziwe, rozumie pan? Było jak koszmar lub fatalny odlot. Trwało wieki. Było piekielnie gorąco, pociłem się jak świnia, kręciło mi się w głowie. Rozejrzałem się po drzewach, a one się nad nami zamykały, strzelały nowiutkimi gałęziami, pomyślałem, że za chwilę się wokół nas owiną; z kolorami też było coś nie tak, wyglądały jak w jednym z tych pokolorowanych starych filmów. Niebo zrobiło się prawie białe, coś po nim przelatywało, coś małego, czarnego. Obejrzałem się za siebie, pomyślałem, że powinienem ostrzec pozostałych, że coś się dzieje, coś jest nie tak, a trzymałem… trzymałem ją, ale nie czułem rąk, nie wyglądały jak moje ręce. Nie wiedziałem, czyje to ręce. Byłem przerażony. Cathal siedział naprzeciwko mnie i oddychał tak, że wydawało mi się to najgłośniejszą rzeczą na świecie, ale nie rozpoznawałem go, nie pamiętałem, kto to, do diabła, jest i co robimy. Sandra walczyła i jeszcze te hałasy. Jezu. Przez chwilę poczułem się tak, jakbyśmy byli myśliwymi, a Sandra to zwierzę, które upolowaliśmy, i Shane je zabija…

Jego ton zaczynał mi się nie podobać.

– Jeśli pana zrozumiałem – powiedziałem zimno – był pan pod wpływem zarówno alkoholu, jak i nielegalnych substancji, mógł pan również mieć udar słoneczny i był pan także silnie pobudzony. Nie uważa pan, że te czynniki mogły wpłynąć na te doznania?

Jonathan na chwilę zatrzymał na mnie wzrok, potem wzruszył ramionami, było to zrezygnowane, niewielkie drgnięcie.

– Tak, jasne – powiedział cicho. – Prawdopodobnie. Raz jeszcze powtórzę, nie twierdzę, że coś nas usprawiedliwia. Ja tylko panu opowiadam. Sam pan pytał.

To oczywiście była absurdalna historia, melodramatyczna, wyrachowana i całkowicie przewidywalna; wszyscy przestępcy, jakich przesłuchiwałem, opowiadali długie, wstrząsające historie, dowodząc, że tak naprawdę to nie była ich wina lub że przynajmniej nie jest to aż tak straszne, jak wygląda, ale większość tych bajeczek była o wiele lepsza od tej. Spokoju nie dawało mi to, że jakaś część mnie wierzyła w tę historię. Idealistyczne pobudki Cathala kompletnie mnie nie przekonały, ale Jonathan był zagubiony w wieku dziewiętnastu lat, na wpół zakochany w swoich przyjaciołach miłością przewyższającą miłość do kobiet, rozpaczliwie pragnący jakiegoś mistycznego rytuału, który cofnąłby czas i przywrócił ich prywatny, rozbity świat. Nietrudno byłoby mu postrzegać ten gwałt jako akt miłości, jakkolwiek ciemny, pokręcony i nieprzetłumaczalny byłby on dla okrutnego świata na zewnątrz. Oczywiście nie stanowiło to żadnej różnicy: zastanawiałem się, co jeszcze zrobiłby dla swojej sprawy.

– I nie utrzymuje pan już kontaktu z Cathalem Millsem i Shane’em Watersem? – spytałem trochę okrutnie.

– Nie – szepnął. Odwrócił wzrok, spojrzał przez okno i roześmiał się, był to krótki wymuszony śmiech. – Po tym wszystkim, co? Wysyłamy sobie z Cathalem kartki na Boże Narodzenie; żona podpisuje się za niego. Shane’a nie widziałem od lat. Napisałem do niego jeden list, ale nigdy nie odpisał. Więcej nie próbowałem.

– Wasze drogi zaczęły się rozchodzić wkrótce po gwałcie.

– To był powolny proces, zajął lata. Choć tak, kiedy się temu przyjrzeć, to pewnie wszystko zaczęło się tego dnia w lesie. Po wszystkim było dziwnie: Cathal chciał o tym w kółko rozmawiać, a Shane robił się od tego nerwowy, siedział jak na rozżarzonych węglach; czułem się winny jak cholera, nie miałem najmniejszej ochoty o tym gadać… Ironia losu, co? Myśleliśmy, że to będzie coś, co nas połączy na zawsze. – Szybko pokręcił głową jak koń strząsający muchę. – Ale można powiedzieć, że i tak rozeszlibyśmy się w swoje strony, jasne. Zdarza się. Cathal się wyprowadził, ożenił się…

– A Shane?

– Zakładam, że pan wie, że Shane siedzi w więzieniu. Niech pan posłucha, gdyby ten biedny idiota urodził się dziesięć lat później, byłby wielki. Nie mówię, że odniósłby jakiś wielki sukces, ale miałby przyzwoitą pracę i może rodzinę. Był ofiarą lat osiemdziesiątych. Tu żyje całe pokolenie, któremu się nie powiodło. Do czasu Celtyckiego Tygrysa dla większości nas było już za późno, byliśmy za starzy, żeby zaczynać od nowa. Cathal i ja po prostu mieliśmy szczęście. Ja byłem kiepski ze wszystkiego poza matmą, dostałem piątkę na świadectwie ukończenia szkoły, więc w końcu udało mi się dostać pracę w banku. A Cathal zaczął się spotykać z jakąś młodą bogaczką, która miała komputer i nauczyła go z niego korzystać, dla żartu; kilka lat później, kiedy wszyscy szukali ludzi, którzy znali się na komputerach, on był jednym z niewielu w kraju, którzy potrafili zrobić coś więcej poza włączeniem tej cholernej maszyny. Cathal zawsze spadał na cztery łapy. Ale Shane… nie miał pracy, wykształcenia, perspektyw, rodziny. Co miał do stracenia, gdy robił napad?

Ciężko było mi wykrzesać z siebie jakieś szczególne współczucie dla Shane’a Watersa.

– Kilka minut po gwałcie – powiedziałem prawie wbrew swej woli – słyszał pan coś dziwnego? Jakby wielki ptak uderzał skrzydłami? – Ominąłem informację, że był to odgłos naśladowany głosem. Nawet w takich chwilach są rzeczy, które nie przechodzą mi przez usta.

Jonathan spojrzał na mnie dziwnie.

– Las był pełen ptaków, lisów, czego pan sobie życzy. Nie zauważyłbym jednego więcej, szczególnie wtedy. Nie wiem, czy dobrze opisałem, w jakim byliśmy stanie. Nie tylko ja. Czuliśmy się jak na kwasie. Cały się trzęsłem, nie widziałem wyraźnie, wszystko się rozmywało. Sandra była… Sandra dyszała, jakby nie mogła oddychać. Shane leżał na trawie, gapił się na drzewa i drżał. Cathal zaczął się śmiać, biegał dookoła polany i wył, powiedziałem mu, że go strzelę w dziób, jak nie przestanie. – Umilkł.

– O co chodzi? – spytałem po chwili.

– Zapomniałem. Nie, oczywiście, że nie lubię o tym myśleć. Zapomniałem… Jeśli w ogóle cokolwiek się zdarzyło. Niech pan weźmie pod uwagę, że znajdowaliśmy się w takim stanie, że mógł to być po prostu wytwór naszej wyobraźni.

Czekałem. W końcu westchnął, poruszył się niespokojnie, jakby wzruszył ramionami.

– No tak. Pamiętam, że złapałem Cathala i kazałem mu się zamknąć albo go strzelę, przestał się śmiać i złapał mnie za podkoszulek, wyglądał, jakby oszalał, przez sekundę pomyślałem, że zaraz się pobijemy. Ale i tak daleko w drzewach ktoś się dalej śmiał i nie było to żadne z nas. Sandra i Shane zaczęli wrzeszczeć… może ja też, nie wiem… ale to było coraz głośniejsze, ten donośny śmiech. Cathal mnie puścił i krzyknął coś o dzieciakach, tylko że to nie brzmiało jak…

– Dzieci? – spytałem chłodno. Powstrzymywałem gwałtowną chęć, żeby uciec, gdzie pieprz rośnie. Nie było powodu, dla którego Jonathan miałby mnie rozpoznać – byłem wtedy dzieciakiem, który kręcił się gdzieś w pobliżu, włosy miałem o wiele jaśniejsze niż teraz, inny akcent i inne imię – ale nagle poczułem się obnażony i odkryty.

– Ach, były tam dzieciaki z osiedla. Małe dzieci, dziesięcio-, dwunastolatki, które lubiły się bawić w lesie. Czasami nas szpiegowały; rzucały jakimiś rzeczami i uciekały, wie pan, jak to jest. Tyle że to nie brzmiało jak śmiech dziecka. To był głos mężczyzny, może młodego chłopaka, mniej więcej w naszym wieku, ale nie dziecka.

Przez ułamek sekundy prawie zaakceptowałem wyjście, które oferował. Rozpłynął się przebłysk nieufności, a gwałtowne, urywane szepty w kątach urosły do niemego krzyku, słyszanego tak niedaleko, że zdawały się bliskie jak oddech. Na końcu języka miałem: „Te dzieci, czy nie szpiegowały was tego dnia? Nie obawialiście się, że komuś powiedzą? Co zrobiliście, żeby je powstrzymać?". Lecz detektyw w mojej głowie powstrzymał mnie. Wiedziałem, że będę miał tylko jedną szansę i musiałem ją wykorzystać na swoim terytorium i przy użyciu całej amunicji, jaką tylko mogłem zgromadzić.

– Czy któreś z was poszło sprawdzić, co to było? – spytałem zamiast tego.

Jonathan przez chwilę się zastanawiał, mrużąc oczy.

– Nie. Jak już mówiłem, byliśmy w pewnego rodzaju szoku. Zastygłem, nie mogłem się poruszyć, nawet gdybym chciał. To robiło się coraz głośniejsze, aż myślałem, że całe osiedle wyjdzie zobaczyć, co się dzieje, a my cały czas wrzeszczeliśmy… W końcu przestało, może ruszyło do lasu, nie wiem. Shane dalej krzyczał, aż Cathal dał mu po łbie i kazał się zamknąć. Uciekliśmy stamtąd tak szybko, jak się dało. Poszedłem do domu, podkradłem ojcu trochę alkoholu i spiłem się jak świnia. Nie wiem, co robili pozostali. To tyle, jeśli chodzi o tajemnicze zwierzę Cassie. Lecz bardzo możliwe, że tamtego dnia ktoś był w lesie, ktoś, kto jeśli widział gwałt, zobaczył prawdopodobnie i nas; ktoś, kto znowu mógł się tam pojawić tydzień czy dwa później.

– Czy podejrzewa pan, kim mogła być śmiejąca się osoba? – spytałem.

– Nie. Chyba później Cathal nas o to pytał. Powiedział, że powinniśmy się dowiedzieć, kto to był i ile widział. Nie mam pojęcia.

Podniosłem się.

– Dziękuję, panie Devlin. Być może będę musiał panu zadać jeszcze kilka pytań na ten temat w stosownym czasie, ale na razie to wszystko.

– Niech pan poczeka – odezwał się niespodziewanie. – Czy myśli pan, że to Sandra zabiła Katy?

Był niski i żałosny, gdy stał tak przy oknie z dłońmi zaciśniętymi w pięści i schowanymi w kieszeniach swetra, ale i tak miał w sobie jakąś godność.

– Nie – powiedziałem. – Nie sądzę. Ale musimy dokładnie sprawdzić każdy ślad.

Jonathan skinął głową.

– To, jak przypuszczam, oznacza, że nie macie żadnego prawdziwego podejrzanego. Nie, wiem, wiem, nie może pan rozmawiać na ten temat… Jak pan będzie widział się z Sandrą, niech jej pan powie, że mi przykro. Zrobiliśmy coś strasznego. Wiem, że już trochę za późno, żeby to mówić, powinienem o tym pomyśleć dwadzieścia lat temu, ale… i tak proszę jej powiedzieć.


***

Tego wieczoru pojechałem do Mountjoy, żeby zobaczyć się z Shane’em Watersem. Jestem pewien, że Cassie pojechałaby ze mną, gdybym jej zdradził, dokąd się udaję, lecz chciałem to zrobić sam. Shane miał podobną do szczura bezczelną twarz, w dalszym ciągu pokrytą trądzikiem i odpychające wąsiki. Przypominał mi Wayne’a, narkomana. Próbowałem każdej znanej mi taktyki, wiem, że obiecałem mu wszystko, co tylko przyszło mi do głowy – nietykalność, wcześniejsze zwolnienie za napad z bronią w ręku – licząc na to, że nie będzie dość bystry, by wiedzieć, co mogę, a czego nie, ale (to zawsze jeden z moich słabych punktów) nie doceniłem siły głupoty: z doprowadzającym do szału uporem kogoś, kto już dawno temu zarzucił rozważanie możliwości i konsekwencji, Shane trzymał się jedynej wersji, którą rozumiał.

– Nic nie wiem – powtarzał w kółko z czymś w rodzaju słabego zadowolenia z siebie, a ja miałem ochotę wrzeszczeć. – A pan nie może udowodnić, że wiem. – Sandra, gwałt, Peter i Jamie, nawet Jonathan Devlin. – Nie wiem, o czym pan mówi. – W końcu zrezygnowałem, kiedy zdałem sobie sprawę, że jestem niebezpiecznie blisko rzucenia czymś.

W drodze do domu przełknąłem dumę i zadzwoniłem do Cassie, która nawet nie udawała, że nie zgadła, gdzie pojechałem. Spędziła wieczór, eliminując ze śledztwa Sandrę Scully. W tamtą noc Sandra pracowała w informacji telefonicznej w mieście. Jej kierownik i cała reszta zmiany potwierdzili, że siedziała tam do drugiej nad ranem, kiedy odbiła kartę i złapała nocny autobus do domu. To była dobra wiadomość – wyjaśniała dużo rzeczy, a mnie nie podobała się myśl o Sandrze jako potencjalnej morderczyni – poczułem jednak skurcz na myśl o tym, jak siedzi w dusznej, oświetlonej światłem fluorescencyjnym kabinie, otoczona przez pracujących na pół etatu studentów i aktorów czekających na następny występ.

Nie będę się wdawał w szczegóły, ale sporo wysiłku i pomysłowości włożyliśmy w wybranie najgorszej możliwej pory na rozmowę z Cathalem Millsem. Miał jakieś wysokie stanowisko z bzdurnym tytułem w firmie, która oferowała coś, co nazywało się „rozwiązania lokalizacyjne oprogramowania korporacyjnego do e-learningu" (byłem pod wrażeniem: nie myślałem, że mogę go jeszcze bardziej nie lubić), więc udaliśmy się do niego w połowie ważnego spotkania z wielkim, potencjalnym klientem. Nawet budynek był odrażający: długie korytarze bez okien i schody, które odbierały poczucie kierunku, chłodne, zatęchłe powietrze o zbyt małej ilości tlenu, niskie, bezmyślne buczenie komputerów i stłumione głosy, długie ciągi kabin niczym w labiryncie szalonego naukowca. Cassie, otwierając szeroko oczy, rzuciła mi przerażone spojrzenie, kiedy podążaliśmy za jakimś androidem przez piąty zestaw drzwi otwieranych za pomocą karty.

Cathal siedział w sali posiedzeń i nietrudno było go rozpoznać: przedstawiał właśnie prezentację w PowerPoincie. Wciąż był przystojny – wysoki, barczysty, z jasnoniebieskimi oczami i grubokościsty – ale w talii zaczął obrastać tłuszczem i miał trochę obwisły podbródek; za kilka lat upasie się jak świnia. Nowi klienci to byli czterej pozbawieni humoru Amerykanie w ciemnych garniturach.

– Przepraszam państwa – powiedział Cathal, rzucając nam spokojny, ostrzegawczy uśmiech – sala posiedzeń jest zajęta.

– Faktycznie – odpowiedziała mu Cassie. Na tę okazję włożyła postrzępione dżinsy i starą turkusową bluzkę na ramiączkach, na której widniał napis: „Yuppie smakują jak kurczaki" wymalowany czerwonymi literami na samym środku. – Jestem detektyw Maddox…

– A ja detektyw Ryan – dodałem, wyciągając legitymację. – Chcielibyśmy zadać panu parę pytań.

Nie przestawał się uśmiechać, lecz w oczach pojawił mu się cień furii.

– To nie jest właściwa chwila.

– Nie? – towarzysko zagadnęła Cassie, opierając się o stół tak, że obraz z prezentacji stał się niewyraźnym zarysem na jej koszulce.

– Nie. – Spojrzał z ukosa na nowych klientów, którzy wpatrywali się z dezaprobatą w przestrzeń i przerzucali papiery.

– A mnie to wygląda na świetne miejsce na rozmowę – ciągnęła, z zachwytem obserwując salę posiedzeń – ale jeśli pan woli, możemy pójść do pana centrali.

– O co chodzi? – zapytał Cathal. To był błąd, co błyskawicznie zrozumiał. Gdybyśmy powiedzieli cokolwiek sami z siebie przed tymi klonami, byłoby to zaproszenie do wniesienia sprawy o nękanie, a on wyglądał na typa, który chętnie by złożył pozew; ale przecież sam spytał.

– Pracujemy nad sprawą zamordowania dziecka – ze słodyczą poinformowała go Cassie. – Istnieje możliwość, że jest ona związana z domniemanym gwałtem na młodej dziewczynie, i mamy powody wierzyć, że mógłby nam pan pomóc w śledztwie.

Ochłonięcie zajęło mu zaledwie ułamek sekundy.

– Nie mam pojęcia w jaki sposób – rzekł poważnie. – Ale skoro chodzi o zamordowanie dziecka, to oczywiście zrobię, co w mojej mocy… Panowie – zwrócił się do klientów – przepraszam za to zamieszanie, lecz obawiam się, że obowiązek wzywa. Poproszę Fionę, żeby oprowadziła was po budynku. Za kilka minut wrócimy do spotkania.

– Optymizm – z aprobatą rzuciła Cassie. – To lubię.

Cathal posłał jej obleśne spojrzenie i wcisnął guzik interkomu.

– Fiono, czy mogłabyś przyjść do sali posiedzeń i oprowadzić panów po budynku?

Przytrzymałem drzwi klonom, którzy wyszli z pokerowymi twarzami.

– Było mi bardzo miło – powiedziałem do nich.

– Czy oni są z CIA? – szepnęła nie do końca cicho Cassie.

Cathal już dzwonił z komórki do swojego prawnika – dość ostentacyjnie; zdaje się, że mieliśmy się zdenerwować – a następnie zatrzasnął klapkę telefonu i rozparł się w fotelu z szeroko rozstawionymi nogami i powoli mierzył wzrokiem Cassie. Przez ułamek sekundy kusiło mnie, by mu powiedzieć: „Dałeś mi pierwszego papierosa, pamiętasz?" – żeby zobaczyć, jak szybko opada mu szczęka i znika uśmieszek z tłustej twarzy. Cassie zatrzepotała rzęsami i rzuciła mu swój drwiąco-kokieteryjny uśmiech, co tylko go wkurzyło: sprawdził godzinę na swoim roleksie.

– Spieszy się pan? – zapytała Cassie.

– Mój prawnik powinien tu być w ciągu dwudziestu minut – odparł Cathal. – Zaoszczędzę wam jednak kłopotu: nie mam nic do powiedzenia ani teraz, ani później.

– Oj – powiedziała Cassie, przysiadła na biurku, przygniatając stos papierów; Cathal przypatrzył się jej i postanowił nie podnosić rękawicy. – Tracimy całe dwadzieścia minut cennego czasu pana Cathala, a on przecież tylko brał udział w zbiorowym gwałcie na nastolatce. Życie jest takie niesprawiedliwe.

– Maddox – odezwałem się.

– Nigdy w życiu nie zgwałciłem żadnej dziewczyny – ze złośliwym uśmieszkiem odparł Cathal. – Nie musiałem.

– No i widzisz, Cathal, to właśnie jest interesujące – konfidencjonalnym tonem odezwała się Cassie. – Wygląda na to, że kiedyś byłeś dość przystojnym facetem. Więc nie potrafię się powstrzymać, żeby nie myśleć… Czy nie masz przypadkiem jakichś problemów ze swoją seksualnością? Wiesz, wielu gwałcicieli je ma. To dlatego musisz gwałcić kobiety: rozpaczliwie próbujesz udowodnić sobie, że tak naprawdę jesteś prawdziwym mężczyzną, pomimo drobnego problemu.

– Maddox…

– Gdybyś wiedziała, co dla ciebie dobre – powiedział Cathal – to w tej chwili byś zamknęła usta.

– O co chodzi, Cathal? Nie staje ci? Na osobności? Nie masz się czym pochwalić?

– Proszę mi pokazać swoją legitymację – warknął Cathal. – Wniosę skargę. Dostaniesz w dupę tak, że na długo popamiętasz.

– Maddox – rzekłem ostro, naśladując O’Kelly’ego. – Na słówko. W tej chwili.

– Wiesz, Cathal – ze współczuciem odezwała się do niego Cassie, wychodząc – w dzisiejszych czasach medycyna pomaga na większość tego typu problemów. – Chwyciłem ją za rękę i wyprowadziłem za drzwi.

W korytarzu zmyłem jej głowę, przyciszonym głosem ciągnąc: głupia jesteś, okaż odrobinę szacunku, on nawet nie jest podejrzany i tak dalej, i tak dalej. (Część, która dotyczyła tego, że nie jest nawet podejrzany, była w rzeczy samej prawdą: ku naszemu rozczarowaniu odkryliśmy, że Cathal spędził pierwsze trzy tygodnie sierpnia, rozkręcając interesy w Stanach, i na dowód tego miał dość imponujący wyciąg z karty kredytowej). Cassie uśmiechnęła się do mnie i pokazała, że wszystko w porządku.

– Bardzo mi przykro, panie Mills – powiedziałem, wchodząc z powrotem do sali posiedzeń.

– Nie zazdroszczę panu roboty – rzucił Cathal. Był wściekły, na policzki wystąpiły mu czerwone plamy i zastanawiałem się, czy Cassie udało się trafić w czuły punkt; może Sandra podzieliła się z nią jakimś drobnym szczegółem, o którym nie wspomniała.

– Proszę mi opowiedzieć. – Siadłem naprzeciw niego i przetarłem twarz ze znużeniem. – Ona to oczywiście płotka. Nawet nie zawracałbym sobie głowy składaniem skargi; szefowie boją się dawać jej reprymendę, bo mogłaby polecieć do komisji do spraw równouprawnienia. Razem z chłopakami ją naprostujemy, niech mi pan wierzy. Niech nam pan da czas.

– Wie pan, czego trzeba tej dziwce? – powiedział Cathal.

– Hej, wszyscy wiemy, czego jej trzeba, ale chciałby się pan zbliżyć na tyle, żeby jej to dać? – Roześmialiśmy się. – Niech pan posłucha, powinienem panu powiedzieć, że nie ma możliwości aresztowania kogokolwiek za domniemany gwałt. Nawet jeśli ta historia jest prawdziwa, to przestępstwo podlega przedawnieniu. Ja pracuję nad sprawą o morderstwo, cała reszta mnie gówno obchodzi.

Cathal wyjął z kieszeni opakowanie wybielającej gumy do żucia, wsunął jedną do ust i rzucił we mnie paczką. Nie znoszę gum, ale i tak jedną wziąłem. Uspokajał się, nie był już taki czerwony.

– Zajmuje się pan sprawą dziecka Devlina?

– Tak – odparłem. – Znał pan jej ojca, prawda? Poznał pan kiedykolwiek Katy?

– Nie. Znałem Jonathana, kiedy byliśmy dzieciakami, teraz nie utrzymujemy kontaktu. Ma koszmarną żonę. Rozmowa z nią to jak gadanie do ściany.

– Poznaliśmy ją. – Cierpko się uśmiechnąłem.

– Więc o co chodzi z tym gwałtem? – spytał Cathal. Nonszalancko żuł gumę, lecz wzrok miał po zwierzęcemu nieufny.

– W zasadzie sprawdzamy wszystko, co zdarzyło się w życiu Devlinów i podejrzanie pachnie. A tu słyszymy, że pan i Jonathan Devlin z Shane’em Watersem zrobiliście coś podejrzanego dziewczynie w lecie osiemdziesiątego czwartego. Jak było naprawdę? – Z chęcią włożyłbym trochę więcej energii w zacieśnianie męskiej więzi, ale nie miałem czasu. Jak jego prawnik tu dotrze, moja szansa się skończy.

– Shane Waters – powiedział Cathal. – O nim już dawno nie słyszałem.

– Nie musi pan nic mówić, dopóki pana prawnik się nie zjawi, ale nie jest pan podejrzany o to morderstwo. Wiem, że nie było pana w kraju w tamtym tygodniu. Chciałbym tylko uzyskać wszelkie możliwe informacje na temat Devlinów.

– Uważa pan, że Jonathan zabił własne dziecko? – Cathal wyglądał na rozbawionego.

– Niech pan mi to powie. Zna go pan lepiej niż ja.

Cathal odchylił głowę do tyłu i roześmiał się. Dzięki temu rozluźnił ramiona i wyglądał dwadzieścia lat młodziej, i po raz pierwszy wydał mi się znajomy: okrutne i jednocześnie ładne wycięcie ust, szczwany błysk w oku.

– Niech pan posłucha, coś panu powiem o Devlinie. Facet to pierdolona ciota. Pewnie dalej udaje twardziela, ale niech się pan nie da zwieść: nigdy w życiu niczego nie zaryzykował bez mojego kopniaka. To dlatego jest tam, gdzie jest, a ja – brodą wskazał salę posiedzeń – tutaj.

– Więc ten gwałt to nie był jego pomysł?

Potrząsnął głową i pogroził mi palcem, uśmiechając się: niezła próba.

– A kto panu powiedział, że w ogóle był gwałt?

– Niech pan da spokój, wie pan, że nie mogę tego panu powiedzieć. Świadkowie.

Cathal powoli rozgryzł gumę i mierzył mnie wzrokiem.

– Okay – rzekł w końcu. W kącikach ust wciąż widać było ślady uśmiechu. – Wyjaśnijmy sobie coś. Nie było żadnego gwałtu, a jeśli… tylko załóżmy… byłby, Jonathan nawet za milion lat nie miałby jaj, żeby to wymyślić. A gdyby to kiedykolwiek się zdarzyło, spędziłby kilka kolejnych tygodni tak przerażony, że praktycznie srałby w gacie, przekonany, że ktoś to widział i doniesie glinom, paplałby, jak to wszyscy pójdziemy do więzienia, że on chce się przyznać… Facet nie ma odwagi, żeby zabić kota, a co dopiero dzieciaka.

– A pan? – spytałem. – Pan by się nie martwił, że jakiś świadek na pana doniesie?

– Ja? – Znów uśmiechnął się szeroko. – Nie ma szans, kolego. Gdyby coś takiego w ogóle się zdarzyło, to byłbym z siebie cholernie zadowolony, bo wiedziałbym, że się z tego wywinę.


***

– Głosuję, żebyśmy go aresztowali – powiedziałem tego wieczoru u Cassie. Sam był w Ballsbridge, na wytwornym przyjęciu wydanym przez kuzyna z okazji dwudziestych pierwszych urodzin, więc byliśmy tylko we dwoje, siedzieliśmy na sofie, piliśmy wino i zastanawialiśmy się, jak podejść Jonathana Devlina.

– Za co? – rzeczowo spytała Cassie. – Nie dorwiemy go za gwałt. Możemy ewentualnie wezwać go na przesłuchanie w związku z Peterem i Jamie, tyle że nie mamy świadka, który mógłby potwierdzić, że byli na miejscu gwałtu, więc nie zdołamy przedstawić motywu. Sandra was nie widziała, a jeśli się wyrwiesz, to skompromitujesz cały swój udział w sprawie, a O’Kelly urwie ci jaja i zrobi z nich dekoracje bożonarodzeniowe. Nie mamy nic, co łączyłoby Jonathana ze śmiercią Katy, poza problemami żołądkowymi, które mogą lub nie świadczyć o maltretowaniu, jakiego się ewentualnie dopuścił. Pozostaje nam tylko poprosić, żeby przyszedł i z nami porozmawiał.

– Wolałbym go wyrwać z tego domu. Martwię się o Rosalind. – Pierwszy raz wyraziłem słowami ten niepokój. Od czasu jej telefonu narastał we mnie stopniowo, i to tylko częściowo uświadomiony, ale przez ostatnie dwa dni osiągnął poziom, którego nie mogłem ignorować.

– Rosalind? Dlaczego?

– Powiedziałaś, że nasz człowiek nie zabije, chyba że poczuje się zagrożony. To pasuje do wszystkiego, co usłyszeliśmy. Według Cathala Jonathan był przerażony, że możemy powiedzieć komuś o gwałcie, więc za nami rusza. Katy postanowiła przestać chorować, może groziła, że zacznie mówić, więc ją zabija. Jeśli odkryje, że Rosalind ze mną rozmawiała…

– Nie sądzę, żebyś musiał się o nią zbytnio martwić. – Dokończyła wino. – Możemy się kompletnie mylić co do Katy, to wszystko spekulacje. I nie liczyłabym się zbytnio z tym, co mówi Cathal Mills. Wygląda mi na psychopatę, a takiemu kłamstwo przychodzi łatwiej niż mówienie prawdy.

Uniosłem brwi.

– Widziałaś go przez pięć minut. I co, już diagnozujesz faceta? Mnie wydał się po prostu kutasem.

Wzruszyła ramionami.

– Nie mówię, że jestem pewna co do Cathala. Ale psychopatów zadziwiająco łatwo rozpoznać, jeśli wiesz jak.

– Tego cię nauczyli w Trinity?

Cassie wyciągnęła rękę po mój kieliszek, wstała i dolała do obydwu.

– Nie do końca – powiedziała przy lodówce. – Znałam kiedyś psychopatę.

Stała odwrócona do mnie plecami, a jeśli w jej tonie coś się kryło, to tego nie wyczułem.

– Widziałem na Discovery program, w którym powiedzieli, że psychopaci stanowią do pięciu procent populacji, ale większość z nich nie łamie prawa, więc nigdy nie zostają zdiagnozowani? O ile byś się założyła, że połowa rządu…

– Rob. Zamknij się. Proszę. Usiłuję ci coś powiedzieć.

Tym razem usłyszałem w jej głosie napięcie. Podeszła i podała mi kieliszek, ze swoim w ręce podeszła do okna i oparła się o parapet.

– Chcę ci opowiedzieć, dlaczego rzuciłam studia – kontynuowała spokojnie. – Na drugim roku zaprzyjaźniłam się z jednym chłopakiem z mojego roku. Był popularny, dość przystojny, bardzo czarujący, inteligentny i interesujący. Nie podobał mi się ani nic w tym rodzaju, ale myślę, że pochlebiało mi to, że poświęcał mi tyle uwagi. Zrywaliśmy się z zajęć i całe godziny przesiadywaliśmy na kawie. Przynosił mi prezenty… tanie, a niektóre wyglądały na używane, ale byliśmy spłukani jak to studenci i z drugiej strony liczy się sam pomysł, prawda? Wszyscy myśleli, że to słodkie, że jesteśmy sobie tak bliscy.

Napiła się drinka i przełknęła go głośno.

– Dość szybko zauważyłam, że sporo kłamie, głównie bez powodu, ale wiedziałam, że miał okropne dzieciństwo i dokuczano mu w szkole, więc doszłam do wniosku, że wpadł w nawyk kłamania, żeby się bronić. Pomyślałam, Jezus Maria, pomyślałam, że mogę mu pomóc: jeśli zda sobie sprawę, że ma przyjaciela, który z nim będzie niezależnie od wszystkiego, to poczuje się bezpieczniej i nie będzie już musiał więcej kłamać. Miałam tylko osiemnaście, dziewiętnaście lat.

Bałem się poruszyć, nawet odstawić kieliszek; z przerażeniem myślałem, że wystarczy choćby najmniejszy ruch, a usiądzie na parapecie i zmieni temat, rzucając jakąś nonszalancką uwagę. Dziwnie zaciskała usta, przez co wyglądała o wiele starzej, i wiedziałem, że nigdy wcześniej nikomu nie opowiadała tej historii.

– Nawet nie zauważyłam, jak oddalam się od pozostałych znajomych, bo on boczył się za każdym razem, kiedy spędzałam z nimi czas. Tak naprawdę to ciągle się boczył, miał powód czy nie, i całymi godzinami zastanawiałam się, co takiego zrobiłam. Później go przepraszałam i starałam mu się to wynagrodzić. Kiedy szłam się z nim spotkać, nigdy nie wiedziałam, czy będzie w nastroju do przytulania i komplementów, czy potraktuje mnie ozięble i będzie patrzył z dezaprobatą; nie było w tym żadnej logiki. Czasami pożyczał moje notatki z wykładów tuż przed egzaminem, a potem całymi dniami zapominał przynieść je z powrotem, później twierdził, że je zgubił, wreszcie był kompletnie zaskoczony, kiedy zauważałam je w jego torbie; tego typu rzeczy… tak mnie rozwścieczały, że miałam ochotę udusić go gołymi rękami, ale wystarczająco często był uroczy, a przynajmniej na tyle, że nie miałam ochoty przestawać się z nim widywać. – Uśmiechnęła się cierpko. – Nie chciałam go zranić.

Cassie, która bez większego zdenerwowania opowiedziała mi o tym, jak została dźgnięta nożem, teraz trzy razy musiała przypalać papierosa.

– W każdym razie – kontynuowała – trwało to prawie dwa lata. W styczniu na czwartym roku przystawiał się do mnie w moim mieszkaniu. Odtrąciłam go… nie mam pojęcia dlaczego, do tego czasu byłam już na tyle zagubiona, że ledwie wiedziałam, co robię, ale dzięki Bogu została mi jeszcze resztka instynktu. Powiedziałam, że chcę, żebyśmy byli tylko przyjaciółmi, zdawało się, że wszystko było w porządku, jeszcze jakiś czas porozmawialiśmy i poszedł. Następnego dnia weszłam do sali, a wszyscy się na mnie gapili i nikt się nie odezwał. Dwa tygodnie zajęło mi odkrycie, o co chodzi. W końcu dorwałam Sarah-Jane… na pierwszym roku byłyśmy dobrymi koleżankami… a ona powiedziała, że wszyscy wiedzą, co mu zrobiłam.

Wyjęła papierosa, szybko i gwałtownie. Patrzyła na mnie, ale nie w oczy; jej były zbyt duże, szeroko otwarte. Przypomniało mi się oszołomione spojrzenie Jessiki Devlin.

– Tego wieczoru, kiedy go odepchnęłam, poszedł prosto do mieszkania innych dziewczyn z naszego roku. Przyszedł zalany łzami. Powiedział im, że od jakiegoś czasu w tajemnicy ze sobą chodzimy, że on doszedł do wniosku, że nic z tego nie będzie, a ja powiedziałam, że jeśli ze mną zerwie, to poinformuję wszystkich, że mnie zgwałcił. Powiedział, że groziłam mu, że pójdę na policję, do gazet, zrujnuję mu życie. – Rozejrzała się za popielniczką, strząsnęła popiół, który spadł obok.

W tamtym momencie nie przyszło mi do głowy, by zastanowić się, po co mi to mówi, czemu właśnie teraz. Może to się wydać dziwne, ale wszystko w tamtym miesiącu się takie wydawało, dziwne i niepewne.

– Boże – powiedziałem po chwili. – Tylko dlatego, że zraniłaś jego ego?

– Nie tylko. – Miała na sobie miękki sweter w kolorze wiśni i widziałem, jak drży, piersi jej falują bardzo szybko, i zdałem sobie sprawę, że i moje serce galopuje. – Bo był znudzony. Bo odrzucając go, jasno dałam do zrozumienia, że na więcej nie może liczyć. Bo jak się temu dobrze przyjrzeć, to była tylko zabawa.

– Powiedziałaś tej Sarah-Jane, co się stało?

– No jasne – obojętnie odparła Cassie. – Mówiłam każdemu, kto jeszcze w ogóle chciał ze mną rozmawiać. Nikt mi nie uwierzył. Wszyscy wierzyli jemu: ludzie z roku, wspólni znajomi, czyli tak naprawdę wszyscy, których znałam. Ludzie, którzy mieli być moimi przyjaciółmi.

– Och, Cassie. – Bardzo chciałem do niej podejść, objąć ją, przytulić, aż ta okropna sztywność ją opuści, a ona sama wróci z odległego miejsca, do którego się wybrała. Powstrzymywała mnie jej nieruchoma postawa, napięte ramiona: nie umiałem powiedzieć, czy tego chciała. To wina szkoły z internatem albo, jeśli wolicie, jakiejś głęboko ukrytej skazy charakteru. Fakt był taki, że nie wiedziałem, jak postąpić. I choć z perspektywy czasu wątpię, czy coś by to zmieniło, i tak żałuję, że nie wiedziałem, co zrobić.

– Trzymałam się jeszcze parę tygodni – powiedziała Cassie. Odpaliła papierosa od papierosa, nigdy wcześniej nie widziałem, żeby coś takiego robiła. – Otoczył się kręgiem ludzi, którzy go opiekuńczo głaskali i gapili się na mnie. Podchodzili do mnie i mówili, że to przez takie jak ja prawdziwi gwałciciele się wywijają. Jedna dziewczyna powiedziała, że zasługuję, żeby mnie zgwałcono, tak bym sobie zdała sprawę z tego, że zrobiłam coś okropnego.

Roześmiała się chrapliwie.

– Ironia losu, co? Setka studentów psychologii i żadne z nas nie rozpoznało klasycznego psychopaty. I wiesz, co jest w tym najdziwniejsze? Że żałowałam, że nie zrobiłam tego wszystkiego, co mi zarzucał. Gdybym to zrobiła, to przynajmniej miałoby sens: dostałabym to, na co zasłużyłam. Ale ja nie zrobiłam ani jednej z tych rzeczy, a i tak nie miało to absolutnie żadnego wpływu na to, co się stało. Brak związku przyczynowo-skutkowego. Myślałam, że tracę zmysły.

Pochyliłem się – powoli, tak jakbym zbliżał się do przerażonego zwierzęcia – i ująłem jej dłoń; tyle przynajmniej udało mi się zrobić. Roześmiała się krótko, ścisnęła moje palce i puściła je.

– W każdym razie w końcu podszedł do mnie któregoś dnia w stołówce… wszystkie dziewczyny próbowały go powstrzymać, lecz on dzielnie je odsunął, podszedł do mnie i powiedział głośno, tak żeby go słyszały: „Proszę, przestań do mnie dzwonić w środku nocy. Co ci takiego zrobiłem?". Byłam kompletnie zaskoczona, nie wiedziałam, o czym mówi. Odparłam tylko: „Przecież do ciebie nie dzwoniłam". A on uśmiechnął się, potrząsnął głową, jakby mówił „Jasne", a potem pochylił się i powiedział cicho, beztroskim i rzeczowym tonem: „Jeśli kiedykolwiek włamałbym się do twojego mieszkania i cię zgwałcił, to nie sądzisz chyba, że oskarżenie by się utrzymało?". – Potem uśmiechnął się i wrócił do kolegów.

– Kochanie – odezwałem się w końcu ostrożnie – może powinnaś była założyć sobie alarm? Nie chcę cię straszyć, ale…

Cassie potrząsnęła głową.

– I co, nigdy więcej nie wychodzić z mieszkania? Nie mogę sobie pozwolić na wpadanie w paranoję. Mam dobre zamki, a pod łóżkiem trzymam pistolet. – Zauważyłem to oczywiście, ale wielu detektywów nie czuje się dobrze, jeśli nie ma pod ręką broni. – W każdym razie jestem pewna, że i tak nigdy by tego nie zrobił. Więcej radości sprawia mu myśl, że na zawsze zapamiętam jego groźbę, niż sama jej realizacja, i tyle.

Zaciągnęła się po raz ostami i pochyliła, żeby zgasić papierosa. Jej plecy były tak napięte, że każdy ruch zdawał się wywoływać ból.

– Wtedy rzuciłam studia. Pojechałam do Francji, mam kuzynów w Lyonie, zatrzymałam się u nich na rok i pracowałam jako kelnerka w jednej kawiarni. Było fajnie. To stamtąd mam vespę. Potem wróciłam i złożyłam podanie do Templemore.

– Przez niego?

Wzruszyła ramionami.

– Pewnie tak. Prawdopodobnie. Więc może wyszła z tego jedna dobra rzecz. Druga to ta, że teraz nieźle wyczuwam psychopatów. To jak alergia: raz złapiesz i od tej chwili jesteś nadwrażliwy. – Dokończyła drinka. – W zeszłym roku wpadłam w pubie w mieście na Sarah-Jane. Powiedziałam „cześć". Poinformowała mnie, że on nieźle sobie radzi „pomimo moich najszczerszych wysiłków", a ja odwróciłam się i poszłam.

– To o tym śnią ci się koszmary? – łagodnie spytałem po chwili. Budziłem ją z tych snów – wymachiwała rękami w moją stronę, dysząc, rzucała niezrozumiałe zbitki słów, ale nigdy nie mówiła o żadnych szczegółach.

– Tak. Śni mi się, że to jego szukamy, ale nie możemy nic dowieść, a kiedy on dowiaduje się, że ja prowadzę sprawę… no tak. Robi to.

W tamtej chwili uznałem za oczywiste, że śniła o tym, że facet realizuje swoją groźbę. Teraz myślę, że się myliłem. Nie zrozumiałem jednej podstawowej rzeczy: gdzie leży niebezpieczeństwo. I myślę, że w tym wyścigu mogła to być moja największa pomyłka.

– Jak się nazywał? – spytałem. Rozpaczliwie chciałem coś zrobić, jakoś to naprawić, przychodziło mi do głowy tylko, żeby sprawdzić faceta i spróbować coś na niego znaleźć, tak by go aresztować. I przypuszczam, że jakaś część mnie, czy to przez okrucieństwo, czy obojętną ciekawość, czy cokolwiek to było, zauważyła, że Cassie nie chciała tego powiedzieć.

W końcu spojrzała mi w oczy, a mną wstrząsnęła głęboka, zimna nienawiść.

– Na imię mu Legion – powiedziała.

Загрузка...