23

Kiedy Sam przyszedł, jeszcze siedzieliśmy.

– Co się stało? – spytał, drapiąc się po głowie, i włączył światło.

Cassie drgnęła i podniosła głowę.

– O’Kelly chce, żebyśmy jeszcze raz spróbowali odkryć motyw Damiena. Mundurowi go doprowadzą.

– Świetnie – rzekł Sam – zobaczymy, czy nowa twarz go wytrąci z równowagi – ale równocześnie obrzucił nas szybkim spojrzeniem, a ja zastanawiałem się, ile zgadł, po raz pierwszy zastanawiałem się, ile przez cały czas wiedział, tylko się do tego nie przyznawał.

Przysunął krzesło do krzesła Cassie i zaczęli omawiać, jak dobrać się do Damiena. Nigdy wcześniej nikogo razem nie przesłuchiwali, rozmawiali nieśmiało, poważnie, pozostawiali sobie otwarte pytania: Myślisz, że powinniśmy…? A co, jeśli…? Cassie ponownie zmieniła kasety w magnetowidzie i puściła Samowi kawałki z wczorajszego przesłuchania. Faks wydał z siebie kilka dziwnych dźwięków i wypluł billingi telefoniczne komórki Damiena; pochylili się nad kartkami z mazakami w dłoni.

Kiedy wreszcie wyszli – Sam skinął mi przelotnie głową – czekałem w pustym pokoju operacyjnym do chwili, gdy miałem pewność, że zaczęli już przesłuchanie, a wtedy poszedłem ich poszukać. Byli w głównym pokoju przesłuchań. Wcisnąłem się ukradkiem do pomieszczenia obserwacyjnego, czułem, że płoną mi uszy, jakbym się zakradł do księgami z książkami dla dorosłych. Wiedziałem, że to ostatnia rzecz, jaką miałbym ochotę oglądać, ale nie mogłem się powstrzymać.

Urządzili pokój tak przytulnie i ludzko, jak tylko to było możliwe, na krzesłach leżały torby, płaszcze i szaliki, na stole zobaczyłem kubki z kawą i torebki z cukrem oraz komórki, dzbanek z wodą i talerz z lepiącymi się drożdżówkami z cukierni znajdującej się po sąsiedzku. Damien był w tym samym brudnym, za dużym swetrze i bojówkach – wyglądało na to, że w tym spał – kulił się i rozglądał dokoła, szeroko otwierając oczy, po celi aresztu tu musiał się czuć praktycznie jak w niebie, bezpiecznie i ciepło, prawie jak w domu. Pod pewnym kątem dał się zauważyć jasny, kilkudniowy zarost na szczęce. Cassie i Sam wesoło rozmawiali, przysiadali na stole i narzekali na pogodę, pytali, czy chce mleka. Usłyszałem w korytarzu kroki i wstrzymałem oddech – gdyby to był O’Kelly, to na pewno by mnie stąd wyrzucił, z powrotem do gorącej linii, z tym przesłuchaniem nie miałem już nic wspólnego – ale po pewnym czasie ucichły. Oparłem czoło o szybę i zamknąłem oczy.

Najpierw przerobili z nim mniej ważne, bezpieczne szczegóły. Głosy Cassie i Sama zlewały się ze sobą, działały kojąco niczym kołysanka na dobranoc: Jak udało ci się wyjść z domu, nie budząc mamy? Tak? Ja też tak kiedyś robiłem, kiedy byłem nastolatkiem… Robiłeś tak już wcześniej? Boże, co za lura, masz ochotę na colę albo coś innego? Dobrze sobie razem radzili, naprawdę dobrze. Damien się uspokajał. Raz udało mu się nawet roześmiać, choć był to żałosny pisk.

– Pamiętasz „Przesunąć autostradę", prawda? – odezwała się w końcu Cassie, niemal nie zmieniając tonu, ale ja wychwyciłem delikatną różnicę, która oznaczała, że zmierza do sedna. Otwarłem oczy i wyprostowałem się. – Kiedy zacząłeś tam działać?

– Tej wiosny – szybko odparł Damien – w marcu albo coś koło tego. Na tablicy ogłoszeń na wydziale wisiała informacja o proteście. Wiedziałem, że będę pracował w Knocknaree latem, więc pomyślałem, że… Nie wiem, poczułem się związany? I poszedłem.

– Brałeś udział w proteście dwudziestego marca? – spytał znad dokumentów Sam i podrapał się po głowie. Odgrywał rolę porządnego, wiejskiego gliniarza, przyjaznego, ale niezbyt lotnego.

– Tak, tak mi się wydaje. To było gdzieś za parlamentem. – Do tego czasu Damien zdążył się już odprężyć, opierał się o stół, bawił kubkiem z kawą, był rozmowny i przejęty, jakby odbywał rozmowę o pracę. Już to widywałem, zwłaszcza u przestępców, którzy po raz pierwszy zadarli z prawem: nie są przyzwyczajeni, by myśleć o nas jak o wrogu, a jak już opadnie pierwszy szok po aresztowaniu, robi im się słabo i starają się być pomocni, głównie dlatego, że odczuwają ulgę, pozbywając się napięcia.

– I to wtedy przyłączyłeś się do kampanii?

– Tak. To naprawdę bardzo ważne miejsce, to znaczy Knocknaree, było zamieszkiwane od…

– Mark nam powiedział. – Cassie się uśmiechnęła. – Czy to wtedy poznałeś Rosalind Devlin, czy znałeś ją już wcześniej?

Krótkie wahanie.

– Co?

– Tamtego dnia zbierała podpisy. Czy to wtedy ją poznałeś?

Kolejne wahanie.

– Nie wiem, o co pani chodzi.

– Daj spokój, Damien. – Cassie pochyliła się do przodu, by spojrzeć mu w oczy, ponieważ wpatrywał się w kubek z kawą. – Tak świetnie sobie radzisz, nie zawiedź mnie teraz, dobrze?

– Z billingów wynika, że pisałeś do niej wiadomości i dzwoniłeś – wtrącił się Sam i wyciągnął kartki z podkreślonymi numerami, a następnie podsunął je Damienowi, który spojrzał na nie niewidzącym wzrokiem.

– Dlaczego nie chciałeś, byśmy się dowiedzieli, że jesteście przyjaciółmi? – spytała Cassie. – Nie ma w tym nic złego.

– Nie chcę jej w to wciągać – odparł Damien. Zaczynał się robić spięty.

– Nikogo nie chcemy w nic wciągać – łagodnie powiedziała Cassie. – Chcemy tylko zrozumieć, co się stało.

– Już wam mówiłem.

– Wiem, wiem. Poczekaj chwilkę, dobrze? Musimy sobie wyjaśnić kilka szczegółów. Czy to wtedy poznałeś Rosalind na proteście?

Damien sięgnął po wyciągi.

– Tak – odrzekł. – Kiedy się zapisywałem. Zaczęliśmy rozmawiać.

– Było miło, więc pozostaliście w kontakcie?

– Tak mi się zdaje.

Wtedy zmienili temat Kiedy zacząłeś pracować w Knocknaree? Dlaczego wybrałeś te wykopaliska? Tak, dla mnie też brzmi to fascynująco… Stopniowo Damien na nowo zaczął się odprężać. Wciąż padało, po szybach spływały strumienie wody. Cassie poszła po kawę, wróciła z szelmowskim uśmiechem na twarzy i paczką markiz, które zwinęła z kantyny. Teraz, gdy Damien się już przyznał, nikt się nie spieszył. Mógł tylko zażyczyć sobie prawnika, a prawnik by mu doradził, żeby im powiedział to, czego potrzebują, wspólnik oznaczał podział winy, niepewność, ulubione motywy adwokatów. Cassie i Sam mieli cały dzień, cały tydzień, tyle czasu, ile dusza zapragnie.

– Jak szybko zaczęliście się z Rosalind umawiać? – spytała po jakimś czasie.

Damien zginał kartkę z billingiem, uniósł głowę i spojrzał z zaskoczeniem i niepokojem.

– Co?… My nie… nie umawiamy się. Przyjaźnimy się.

– Damien – z wyrzutem powiedział Sam i stuknął palcem w kartki. – Popatrz no na to. Dzwonisz do niej trzy, cztery razy w ciągu dnia, wysyłasz jej po kilka wiadomości dziennie, rozmawiasz godzinami w środku nocy…

– Boże, sama tak robiłam – sięgnęła do wspomnień Cassie. – Ile to człowiek wydaje na telefony, gdy jest zakochany…

– Do żadnego ze znajomych nie dzwoniłeś nawet w połowie tak często. Telefony do niej to dziewięćdziesiąt pięć procent twoich połączeń, człowieku. I nie ma w tym nic złego. To urocza dziewczyna, a ty jesteś miłym facetem, niby czemu nie mielibyście się spotykać?

– Poczekaj. – Cassie nagle się wyprostowała. – Czy Rosalind miała z tym coś wspólnego? Czy to dlatego nie chcesz o niej rozmawiać?

– Nie! – prawie krzyknął Damien. – Zostawcie ją w spokoju!

Zarówno Cassie, jak i Sam unieśli brwi i patrzyli na niego.

– Przepraszam – mruknął po chwili. Cały był czerwony. – To znaczy… to znaczy, nie miała z tym nic wspólnego. Nie możecie jej zostawić w spokoju?

– Więc skąd te tajemnice, skoro nie miała z tym nic wspólnego? – spytał Sam.

Wzruszył ramionami.

– Bo tak. Nikomu nie powiedzieliśmy, że się spotykamy.

– Dlaczego?

– Bo nie. Tata Rosalind strasznie by się złościł.

– Nie lubił cię? – zainteresowała się Cassie.

– Nie, nie o to chodzi. Jej nie wolno umawiać się z chłopakami. – Damien nie patrzył na żadne z nich. – Moglibyście… moglibyście mu o tym nie mówić? Proszę?

– A jak bardzo by się wściekł – miękko spytała Cassie – tak dokładnie?

Damien zaczął zbierać okruchy styropianowego kubka.

– Nie chciałbym, żeby miała kłopoty. – Wciąż czerwony na twarzy, oddychał szybko, widać, że coś było na rzeczy.

– Mamy świadka – powiedział Sam – który twierdzi, że Jonathan Devlin uderzył niedawno Rosalind i zdarzyło się to przynajmniej raz. Czy to prawda?

Mrugnięcie i szybkie wzruszenie ramion.

– A skąd mam wiedzieć?

Cassie rzuciła Samowi porozumiewawcze spojrzenie i znów się wycofała.

– To jak wam się udawało spotykać, tak żeby jej ojciec się nie dowiedział? – spytała porozumiewawczo.

– Na początku spotykaliśmy się w mieście podczas weekendów i chodziliśmy na kawę. Rosalind im mówiła, że spotyka się z Karen, koleżanką ze szkoły. Nie mieli nic przeciwko temu. Później… później spotykaliśmy się czasem w nocy. Na wykopaliskach. Wychodziłem i czekałem, aż jej rodzice pójdą spać, tak żeby mogła się wymknąć z domu. Siedzieliśmy na kamiennym ołtarzu albo czasami w szopie na znaleziska, jeśli padało, i rozmawialiśmy.

Łatwo było to sobie wyobrazić: siedzieli przykryci kocem pod wiejskim niebem pełnym gwiazd, podczas gdy poświata księżyca wydobywała z ciemności delikatny, nawiedzony krajobraz wykopalisk. Niewątpliwie tajemnica i komplikacje tylko przydawały tym spotkaniom romantyczności. Miało to pierwotną, nieodpartą siłę mitu: okrutny ojciec, wołająca o pomoc księżniczka uwięziona w wieży. Wymyślili sobie własny zaginiony świat, a Damienowi musiał się on wydawać piękny.

– Albo czasami przychodziła na wykopaliska, przyprowadzała Jessicę, a ja je oprowadzałem. Nie mogliśmy tak naprawdę rozmawiać, bo jeszcze ktoś by zauważył, ale przynajmniej się widywaliśmy… A wtedy, w maju – uśmiechnął się lekko, wpatrując w ręce, był to nieśmiały, skryty uśmiech – no właśnie, pracowałem na pół etatu, robiłem kanapki w barze. I zaoszczędziłem tyle, że mogliśmy wyjechać na cały weekend. Pojechaliśmy pociągiem do Donegal i zatrzymaliśmy się w małym hoteliku, wpisaliśmy się do rejestru, jakbyśmy byli małżeństwem. Rosalind powiedziała rodzicom, że spędzi weekend u Karen, będzie się uczyć do egzaminów.

– I co poszło nie tak? – W głosie Cassie znów usłyszałem napięcie. – Czy Katy się o was dowiedziała?

Damien spojrzał na nią zaskoczony.

– Co? Nie. Matko, nie. Naprawdę uważaliśmy.

– W takim razie co? Dokuczała Rosalind? Młodsze siostry potrafią być męczące.

– Nie.

– Rosalind była zazdrosna o uwagę, jaką poświęcano Katy? Co?

– Nie! Rosalind taka nie jest, cieszyła się sukcesem Katy! A ja bym nikogo nie zabił tylko… nie jestem… nie jestem nienormalny!

– Ani agresywny – wtrącił Sam i rzucił mu przed nos kolejny stos papierów. – To są wywiady na twój temat. Twoi nauczyciele doskonale pamiętają, że trzymałeś się z dala od bójek, żadnych nie wszczynałeś. Czy to się zgadza?

– Chyba tak.

– W takim razie zrobiłeś to dla jaj? – wtrąciła Cassie. – Chciałeś zobaczyć, jak to jest kogoś zabić?

– Nie! O co…

Sam obszedł szybko stół i pochylił się nad Damienem.

– Koledzy z wykopalisk mówią, że George McMahon cię dręczył, tak jak zresztą wszystkich, ale tylko ty jeden się na niego nie złościłeś. Więc co takiego zdenerwowało cię do tego stopnia, że zabiłeś małą dziewczynkę, która nigdy cię nie skrzywdziła?

Damien skulił się, przyciągnął brodę do klatki piersiowej i potrząsnął głową. Zbyt szybko go podeszli, zbyt mocno nacisnęli i właśnie go tracili.

– Hej. Popatrz na mnie. – Sam pstryknął palcami przed twarzą Damiena. – Czy ja wyglądam jak twoja mamusia?

– Co? Nie. – Ale ponieważ się czegoś takiego nie spodziewał, dał się złapać, żałośnie spojrzał do góry.

– Doskonale. Ponieważ ja nie jestem twoją mamusią, to nie jest jakaś drobnostka, z której się wywiniesz dąsami. To bardzo poważna sprawa. W środku nocy wyciągnąłeś z domu niewinną dziewczynkę, uderzyłeś ją w głowę, udusiłeś i patrzyłeś, jak umiera, wsadziłeś jej trzonek… – Damien wzdrygnął się gwałtownie – a teraz twierdzisz, że zrobiłeś to bez powodu? Masz zamiar to samo powiedzieć sędziemu? I myślisz, że jaki wyrok dostaniesz?

– Nie zrozumiecie! – zawołał Damien. Głos mu się załamał, jakby chłopak znów miał trzynaście lat.

– Wiem, że nie, ale chciałabym. Pomóż mi zrozumieć, Damien. – Cassie pochyliła się do przodu i chwyciła jego dłonie, zmuszając go, by na nią spojrzał.

– Nie rozumiecie! Niewinna dziewczynka? Wszyscy myślą, że taka była, że Katy to jakaś święta, zawsze myśleli, że jest idealna, ale tak nie było! Tylko dlatego, że była dzieckiem, nie znaczy… I tak byście mi nie uwierzyli, gdybym wam powiedział o rzeczach, które robiła, nawet byście nie uwierzyli.

– Ja uwierzę – odparła Cassie. – Bez względu na to, co powiesz, w tej pracy widywałam już gorsze rzeczy. Uwierzę ci. Zobaczysz.

Damien był czerwony na twarzy, ręce mu się trzęsły.

– Robiła tak, żeby tata denerwował się na Rosalind i Jessicę. Cały czas, ciągle się bały. Wymyślała różne rzeczy: że Rosalind była dla niej niedobra albo że Jessica ruszała jej rzeczy, a on jej zawsze wierzył, Rosalind usiłowała mu kiedyś powiedzieć, że to nieprawda, próbowała chronić Jessicę, ale po prostu, po prostu…

– Co zrobił?

– Pobił je! – zawył Damien. Szarpnął głową i przekrwionymi oczami wpatrzył się w Cassie. – Pobił je! Pogrzebaczem rozbił Rosalind głowę, a Jessicę rzucił o ścianę tak, że złamała rękę, robił, Jezu, robił im takie rzeczy, a Katy na to patrzyła i śmiała się! – Wyrwał ręce z dłoni Cassie i wściekłym ruchem otarł z twarzy łzy. Z trudem łapał oddech.

– Czy Jonathan Devlin odbywał stosunki seksualne ze swoimi córkami? – cicho zapytała Cassie. Miała szeroko otwarte oczy.

– Tak. Tak. Ze wszystkimi. Katy… – Skrzywił się. – Katy to lubiła. Przecież to chore, nie? Jak ktoś może…? To dlatego była jego ulubienicą. Nienawidził Rosalind, bo ona… nie chciała… – Zacisnął zęby na ręce i rozpłakał się.

Dotarło do mnie, że od wstrzymywania oddechu zaczyna mi się kręcić w głowie, poczułem, że za chwilę mogę zwymiotować. Oparłem się o chłodną szybę i koncentrowałem na oddychaniu głęboko. Sam znalazł chusteczkę i podał ją Damienowi.

Wprawdzie ja wykazałem się nieprawdopodobną głupotą, jednak Damien uwierzył w każde jej słowo. Czemu nie? Co tydzień gorsze rzeczy można przeczytać w gazetach, o zgwałconych niemowlętach, dzieciach głodzonych w piwnicach, noworodkach z wyrwanymi kończynami. Czemu miałby nie uwierzyć w złą siostrę, która znęca się nad kopciuszkiem?

I chociaż niełatwo się do tego przyznać i ja chciałem w to wierzyć. Przez sekundę prawie mi się udało. To miało sens, tak dużo wyjaśniało, prawie wszystko. Lecz w przeciwieństwie do Damiena widziałem karty lekarskie, wynik z sekcji. Jessica złamała rękę, spadając z drabinek, przy piętnastu świadkach, Rosalind nigdy nie miała rozbitej głowy, Katy zmarła jako dziewica. Oblał mnie zimny pot.

Damien wydmuchał nos.

– Rosalind na pewno nie było łatwo mówić ci o tym – łagodnie dodała Cassie. – To bardzo odważne z jej strony. Czy próbowała jeszcze komuś o tym opowiedzieć?

Pokręcił głową.

– Groził, że ją zabije. Byłem pierwszą osobą, jakiej zaufała na tyle, by o tym mówić. – W jego głosie dał się słyszeć jakby zachwyt, zachwyt i duma, a pod łzami i czerwienią, która oblewała mu twarz, ledwo widoczny trwożliwy blask. Przez chwilę wyglądał jak jakiś rycerz, który wyrusza na poszukiwania świętego Graala.

– A kiedy ci o tym opowiedziała? – spytał Sam.

– Kawałkami. Jak sama pani mówiła, nie było to dla niej łatwe. Nie zająknęła się na ten temat aż do maja… – Damien zaczerwienił się jeszcze bardziej. – Kiedy nocowaliśmy w tym hoteliku. Całowaliśmy się. A ja próbowałem dotknąć jej… piersi. Rosalind zrobiła się wściekła i odepchnęła mnie, powiedziała, że ona taka nie jest, i trochę mnie zaskoczyła… nie spodziewałem się, że będzie z tego robiła taką sprawę, no nie? Chodziliśmy ze sobą od miesiąca, wiem, że nie miałem żadnego prawa, żeby… ale… w każdym razie byłem zaskoczony, ale Rosalind zdenerwowała się, że się na nią wścieknę. No i… opowiedziała mi o tym, co jej robi ojciec. Żeby mi wyjaśnić, dlaczego tak się zdenerwowała.

– A ty co na to? – zapytała Cassie.

– Powiedziałem, że musi się wyprowadzić! Chciałem, żebyśmy wynajęli sobie mieszkanie, znaleźlibyśmy pieniądze; ja miałem w planach wykopaliska, a Rosalind mogłaby zatrudnić się jako modelka, jakiś facet z dużej agencji modelek ją zauważył i powtarzał, że może zostać supermodelką, tylko że jej ojciec nie pozwalał… Nie chciałem, żeby tam w ogóle kiedykolwiek wracała. Ale się nie zgodziła. Powiedziała, że nie może zostawić Jessiki. Ile odwagi wymaga zrobienie czegoś takiego? Wróciła tam tylko po to, by chronić siostrę. Nigdy wcześniej nikogo takiego nie znałem.

Gdyby był parę lat starszy, po takiej historii zadzwoniłby na policję, na gorącą linię pomocy krzywdzonym dzieciom, gdziekolwiek. Lecz miał tylko dziewiętnaście lat, dorośli wciąż byli dla niego jak rządzący się obcy, którzy nic nie rozumieją, którym nic nie wolno mówić, bo się wmieszają i wszystko zepsują. Pewnie nawet nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby poprosić o pomoc.

– Powiedziała nawet… – Damien odwrócił wzrok. Znów się rozklejał. Pomyślałem mściwie, że będzie miał niezłe kłopoty w więzieniu, jeśli ma zamiar płakać na zawołanie. – Powiedziała mi, że być może nigdy nie będzie się mogła ze mną kochać. Z powodu złych wspomnień. Nie wiedziała, czy uda jej się jeszcze komuś zaufać. Tak mówiła, a jeśli ja będę chciał z nią zerwać i znaleźć sobie normalną dziewczynę… tak powiedziała, normalną… to ona zrozumie. Poprosiła mnie tylko o jedno, że jeśli zamierzam odejść, bym zrobił to od razu, zanim zacznie jej na mnie za bardzo zależeć…

– Ale tego nie chciałeś – rzekła Cassie.

– Oczywiście, że nie. Kocham ją. – Na jego twarzy malował się wyraz zuchwałej i nieposkromionej czystości, której mu, wierzcie lub nie, zazdrościłem.

Sam podał mu kolejną chusteczkę i rzekł:

– Jednego tylko nie rozumiem. Chciałeś chronić Rosalind, dobrze, jasne, każdy by tego chciał. Ale po co pozbywać się Katy? Czemu nie Jonathana? Sam bym się na niego rzucił.

– Też tak twierdziłem – odparł Damien i umilkł z otwartymi ustami, jakby właśnie powiedział coś obciążającego. Cassie i Sam patrzyli na niego i czekali. – Chodzi o to – odezwał się po chwili – że kiedyś Rosalind bolał brzuch i w końcu z niej to wyciągnąłem. Nie chciała mi powiedzieć, ale on… uderzył ją w brzuch. Ze cztery razy. Tylko dlatego, że Katy mu powiedziała, że Rosalind nie pozwoliła jej obejrzeć baletu w telewizji, a to nawet nie była prawda, na pewno by zmieniła kanał, gdyby tylko Katy poprosiła… Ja… ja już nie mogłem tego znieść. Całymi nocami o tym myślałem, o tym, przez co przechodzi, nie mogłem spać… nie mogłem na to pozwolić!

Odetchnął głęboko. Cassie i Sam ze zrozumieniem kiwali głowami.

– Powiedziałem, powiedziałem, że go zabiję. Rosalind… nie mogła uwierzyć, że naprawdę mógłbym to dla niej zrobić. Wtedy pewnie byłem poważny, ale tak naprawdę to nawet nie pomyślałem, żeby coś takiego zrobić. Ale kiedy zobaczyłem, ile to dla niej znaczy, to, że w ogóle to powiedziałem… nigdy wcześniej nikt nawet nie próbował jej chronić… Prawie się popłakała, a to nie jest dziewczyna, która płacze, naprawdę jest silna.

– Tego jestem pewna – powiedziała Cassie. – Więc czemu nie zająłeś się Jonathanem Devlinem, skoro już przyszedł ci do głowy taki pomysł?

– Bo gdyby zmarł – Damien pochylił się do przodu i wyciągnął przed siebie dłonie – ich mama nie zdołałaby utrzymać rodziny, poza tym jest chyba trochę nienormalna. Wysłaliby je do domów zastępczych i rozdzielili, Rosalind nie mogłaby opiekować się Jessicą, a Jessica jej potrzebuje, nie potrafi nic zrobić sama, Rosalind musi odrabiać jej zadania domowe i w ogóle. A Katy… to znaczy Katy na pewno znów by zrobiła to samo, tylko komuś innemu. Gdyby tylko Katy zniknęła, sytuacja by się poprawiła! Ich ojciec robił takie rzeczy tylko przez Katy. Rosalind tak powiedziała i poczuła się źle, że tak mówi… Jezu, ona poczuła się źle!… że też Katy w ogóle się urodziła…

– A tobie przyszedł do głowy pewien pomysł – spokojnie powiedziała Cassie. Po zaciśniętych szczękach widziałem, że jest tak wściekła, że ledwie mówi. – Zaproponowałeś, żeby zamiast tego zabić Katy.

– Tak, to był mój pomysł – szybko rzucił Damien. – Rosalind nie miała z tym nic wspólnego. Ona nawet nie… najpierw się nie zgadzała. Nie chciała, żebym dla niej ryzykował. Powiedziała, że od wielu lat sobie radzi, więc może przeżyć jeszcze sześć, aż Jessica będzie wystarczająco duża, żeby się wyprowadzić. Ale nie mogłem pozwolić, żeby tam została! Kiedy rozbił jej głowę, spędziła w szpitalu dwa miesiące. Mogła umrzeć.

Nagle i ja się wściekłem, ale nie na Rosalind, tylko na Damiena, za to, że jest takim cholernym kretynem, frajerem, który się urwał z choinki i grzecznie wypełnia wszystkie polecenia. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że istnieje psychologiczne wyjaśnienie takiej reakcji, lecz w tamtej chwili miałem tylko ochotę trzasnąć drzwiami i rzucić Damienowi karty pacjentów w twarz: Widzisz, debilu? Widzisz tu gdzieś rozbitą głowę? Nie przyszło ci do głowy poprosić ją, żeby ci pokazała bliznę, zanim zamordujesz to dziecko?

– Czyli ty nalegałeś – drążyła Cassie – a Rosalind się w końcu zgodziła.

Tym razem się zawahał.

– To wszystko z powodu Jessiki! Rosalind nie dbała o to, co stanie się z nią, niepokoiła się o Jessicę, martwiła się, że siostra przejdzie załamanie nerwowe. Uważała, że nie wytrzyma jeszcze sześciu lat!

– Ale Katy i tak by nie było w domu – rzekł Sam. – Przecież miała pójść do szkoły baletowej w Londynie. Do tego czasu już by jej nie było. Nie wiedziałeś o tym?

Damien prawie zawył.

– Nie! Też to mówiłem, spytałem… nie rozumiecie… Nie miała zamiaru zostawać tancerką. Chciała tylko, żeby wszyscy się nią zachwycali. W tej szkole już by nie była wyjątkowa, pewnie by zrezygnowała przed Bożym Narodzeniem i wróciła do domu!

Ze wszystkich rzeczy, które jej zrobili, ta zszokowała mnie najbardziej. Upiorne przeświadczenie, zimna precyzja, z jaką uderzyli, zaanektowali jedyną rzecz, która się dla Katy liczyła. Przypomniał mi się niski, cichy głos Simone odbijający się echem w sali tanecznej: Sérieuse. Przez wszystkie lata pracy nie czułem tak mocno obecności zła jak wtedy, był to silny słodko-zjełczały zapach w powietrzu, kłębiący się w okolicy nóg stołowych, wciskający się z ohydną lekkością za rękawy i do gardeł. Włosy stanęły mi dęba.

– Więc to była samoobrona – powiedziała Cassie po długiej chwili milczenia, w którego trakcie Damien niespokojnie się wiercił, a ona i Sam na niego nie patrzyli.

Damien uchwycił się tego.

– Tak. Właśnie. Nawet byśmy o tym nie pomyśleli, gdyby istniało inne wyjście.

– Rozumiem. I wiesz co, Damien, takie rzeczy już się zdarzały, na przykład żony zabijały agresywnych mężów. Sędziowie także to rozumieją.

– Tak? – Spojrzał na nich z nadzieją.

– Oczywiście. Jak tylko się dowiedzą, przez co musiała przejść Rosalind… Ja bym się o nią za bardzo nie martwiła.

– Ja tylko nie chcę, żeby miała kłopoty.

– W takim razie dobrze robisz, mówiąc nam o wszystkim. Okay?

Damien wydał z siebie westchnienie ulgi.

– Okay.

– Doskonale. W takim razie kontynuujmy. Kiedy podjęliście decyzję?

– W lipcu. W połowie lipca.

– A kiedy ustaliliście datę?

– Kilka dni przed tym wszystkim. Powiedziałem Rosalind, żeby postarała się o, alibi. Bo wiedzieliśmy, że policja na pewno będzie sprawdzać rodzinę, Rosalind przeczytała gdzieś, że rodzina jest zawsze podejrzana. Więc kiedyś w nocy… chyba to był piątek… spotkaliśmy się, a ona mi powiedziała, że tak to urządziła, że pójdą spać z Jessicą do kuzynek w poniedziałek za tydzień, i będą rozmawiać gdzieś do drugiej, więc to by była doskonała pora. Ja miałem się tylko postarać, żeby to zrobić przed drugą, policja na pewno zdoła stwierdzić…

Głos mu drżał.

– A ty co powiedziałeś? – spytała Cassie.

– Ja… ja chyba spanikowałem. Do tamtej pory wszystko nie wydawało się realne. Chyba nie myślałem, że naprawdę to zrobimy. Na razie tylko o tym rozmawialiśmy. To było coś takiego jak z Seanem Callaghanem, tym z wykopalisk. Kiedyś był w zespole, ale kapela się rozpadła, a on zawsze powtarzał, że kiedy się znów zejdą, kiedy już staną się sławni… Doskonale wie, że nigdy tego nie zrobią, ale jak o tym mówi, to się lepiej czuje.

– Wszyscy byliśmy w takim zespole. – Cassie się uśmiechnęła.

– O to chodzi. Ale Rosalind powiedziała „w przyszły poniedziałek", a ja się nagle poczułem, jakbym… to wszystko wydawało się szalone. Ja na to, że może powinniśmy powiadomić policję albo coś w tym rodzaju. Ale ona się wkurzyła. Cały czas powtarzała, że mi ufała, naprawdę ufała…

– Ufała ci – powtórzyła Cassie. – Ale nie na tyle, żeby się z tobą kochać?

– Nie – odparł po chwili. – Nie, to znaczy tak. Po tym, jak postanowiliśmy to zrobić… dla Rosalind wszystko się zmieniło, wiedziała, że to dla niej zrobię. My… porzuciła już nadzieję, czy kiedykolwiek będzie mogła, ale… chciała spróbować. Wtedy pracowałem już na wykopaliskach, więc stać mnie było na dobry hotel; zasłużyła na coś ładnego, prawda? Za pierwszym razem… nie mogła. Ale za tydzień znów poszliśmy i… – Przygryzł wargę. Znów próbował się nie rozpłakać.

– A potem nie mogłeś już zmienić zdania – dokończyła Cassie.

– No właśnie, o to chodziło. Tamtej nocy, kiedy powiedziałem, że powinniśmy pójść na policję, Rosalind pomyślała, że mówiłem, że to zrobię, tylko po to, żebym mógł… żeby się z nią przespać. Ona jest taka wrażliwa, już została skrzywdzona, nie mogłem pozwolić, żeby myślała, że ją wykorzystałem. Jak by się poczuła?

Kolejna chwila ciszy. Damien otarł oczy wierzchem dłoni i uspokoił się.

– Więc postanowiłeś to zrobić – rzekła Cassie. Przytaknął jak zbolały nastolatek. – A jak namówiłeś Katy do przyjścia na wykopaliska?

– Rosalind jej powiedziała, że zna kogoś na wykopaliskach, kto znalazł… coś. – Machnął ręką. – Medalion. Mały medalion z obrazkiem baletnicy w środku. Jest bardzo stary i trochę magiczny, więc za wszystkie swoje pieniądze wykupiła go od tego znajomego… ode mnie… jako prezent, żeby przyniósł Katy szczęście w szkole baletowej. Tylko Katy musi sama po niego pójść, ponieważ ten znajomy chciałby mieć jej autograf, bo kiedyś na pewno będzie sławna, ale musi iść w nocy, gdyż jemu nie wolno nic sprzedawać i wszystko trzeba utrzymać w tajemnicy.

Przypomniałem sobie, co Cassie mówiła o swoim dzieciństwie, jak kręciła się pod drzwiami szopy ciecia: chcesz kulki? Dzieci myślą inaczej, powiedziała. Katy weszła w paszczę lwa tak samo jak Cassie, dla niej była to magiczna szansa, jedna na milion.

– Rozumiecie, co mam na myśli? – błagalnym tonem spytał Damien. – Ona zawsze wierzyła, że ludzie będą się u niej ustawiać w kolejce po autograf.

– W zasadzie – powiedział Sam – to miała powody, by tak uważać. Wiele osób prosiło ją o autograf po zbiórce pieniędzy. – Damien popatrzył na niego i zamrugał.

Wzruszył niepewnie ramionami.

– Tak jak już mówiłem. Powiedziałem jej, że medalion jest w pudełku na półce za jej plecami, a kiedy się odwróciła, by go wyjąć, ja… ja wziąłem kamień i… to była samoobrona, tak jak pani powiedziała, albo obrona Rosalind. Nie wiem, jak to się nazywa.

– A co z trzonkiem? – ponuro spytał Sam. – To też była samoobrona?

Gapił się na nich jak zaczarowany.

– To… tak. To. To znaczy, nie mogłem… rozumie pan. – Przełknął ślinę. – Nie mogłem jej tego zrobić. Była taka, wyglądała… Ciągle mi się to śni. Nie potrafiłem. A potem zobaczyłem na biurku rydel, więc pomyślałem…

– Miałeś ją zgwałcić? W porządku – delikatnie powiedziała Cassie, widząc na twarzy Damiena panikę. – Rozumiemy, jak się to stało. Nie pakujesz Rosalind w żadne kłopoty.

Damien nie wyglądał na przekonanego, ale ona patrzyła na niego spokojnie.

– Chyba – rzekł po chwili. Znów się zrobił nieprzyjemnie bladozielony. – Rosalind powiedziała… była po prostu zdenerwowana, ale powiedziała, że to by było niesprawiedliwe, gdyby Katy się nigdy nie dowiedziała, przez co przeszła Jessica, więc w końcu odparłem… przepraszam, ale chyba… – Wydał dźwięk pomiędzy kaszlnięciem a krztuszeniem.

– Oddychaj – poradziła Cassie. – Wszystko w porządku. Trzeba ci tylko wody. – Wyrzuciła pognieciony kubek, znalazła nowy i nalała mu. Damien ściskał go oburącz, pił drobnymi łykami i oddychał głęboko.

– I o to chodzi – powiedziała, kiedy na twarz wrócił mu kolor. – Świetnie sobie radzisz. Więc miałeś zgwałcić Katy, ale zamiast tego włożyłeś jej trzonek rydla, kiedy już nie żyła?

– Stchórzyłem – wyszeptał – ona robiła o wiele gorsze rzeczy, ale ja stchórzyłem.

– Czy to dlatego – Sam przekartkował billingi – przestaliście z Rosalind do siebie dzwonić po śmierci Katy? Dwa telefony we wtorek, dzień po zabójstwie, jeden wcześnie rano w środę, jeszcze jeden we wtorek za tydzień, a potem nic. Czy Rosalind była zła, że ją zawiodłeś?

– Nie wiem, skąd się dowiedziała. Bałem się jej przyznać. Ustaliliśmy, że nie będziemy ze sobą rozmawiali przez kilka tygodni, tak żeby policja… to znaczy wy… nas ze sobą nie powiązała, ale ona wysłała mi tydzień później SMS-a i napisała, że może nie powinniśmy już do siebie wracać, bo mnie ona najwyraźniej wcale nie obchodzi. Zadzwoniłem do niej, żeby się dowiedzieć, o co chodzi, a ona, no tak, oczywiście była wściekła! – Bełkotał, podnosił głos. – Naprawdę była na mnie wściekła. Katy nie została znaleziona aż do środy, bo ja spanikowałem, Rosalind zarzucała mi, że mogłem kompletnie zniszczyć jej alibi i że nie… że nie… Tak bardzo mi ufała, nie miała nikogo poza mną, a ja nie potrafiłem nawet jednej rzeczy zrobić, tak jak mnie prosiła, bo jestem pieprzoną ofermą.

Cassie się nie odezwała. Siedziała do mnie tyłem, widziałem, jak napina mięśnie karku, i poczułem, jak narasta we mnie wściekłość. Nie mogłem już więcej słuchać. To gadanie o Katy, która tańczyła tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę, doprowadziło mnie do furii. Miałem tylko ochotę zasnąć naćpanym, nieprzytomnym snem, obudzić się, kiedy to się już skończy, a deszcz wszystko zmyje.

– Wiecie co? – powiedział Damien, zanim wyszedłem – mieliśmy się pobrać. Jak tylko Jessica wyzdrowieje wystarczająco, żeby Rosalind mogła ją zostawić. Teraz pewnie nic z tego, prawda?


***

Spędzili z nim cały dzień. Wiem mniej więcej, co robili, usłyszeli historię, a teraz od nowa ją przerabiali, porównywali daty, godziny, szczegóły, sprawdzali najmniejsze luki albo niezgodności. Przyznanie się do winy to tylko początek, potem trzeba wszystko udowodnić, odgadnąć zamiary obrony i pytania sędziów, upewnić się, że wszystko zostało zapisane, póki jeszcze podejrzany jest rozmowny i nie wymyśli innego wyjaśnienia. Sam to skrupulatny gość, na pewno odwalą świetną robotę.

Sweeney i O’Gorman weszli do pokoju operacyjnego po billingi Rosalind oraz tekst zeznań. Wysłałem ich do pokoju przesłuchań. O’Kelly wsunął głowę przez drzwi i popatrzył na mnie, ale udałem, że jestem bez reszty zajęty. W połowie popołudnia wpadł Quigley, żeby podzielić się swoimi przemyśleniami na temat sprawy. Oprócz tego, że nie miałem najmniejszej ochoty z kimkolwiek rozmawiać, a już na pewno nie z nim, był to bardzo zły znak. Quigley nieomylnie wyczuwa słabość, a poza dziwnymi, żenującymi próbami, by mi się podlizać, w zasadzie zostawiał mnie i Cassie w spokoju i zajmował się nowicjuszami, wypalonymi detektywami i tymi, których kariery nagle zaczęły się załamywać. Przysunął krzesło trochę zbyt blisko do mojego i oświadczył, że już kilka tygodni temu powinniśmy byli złapać naszego faceta, dał do zrozumienia, że może wyjaśnić, w jaki sposób mogliśmy przeprowadzić śledztwo, jeśli tylko grzecznie spytam, ze smutkiem wypomniał mi błąd, który popełniłem, pozwalając Samowi zająć moje miejsce podczas przesłuchania, zapytał o billingi Damiena, a następnie przebiegle zasugerował, że powinniśmy rozważyć możliwość, że i siostra może być w to zaangażowana. Miałem wrażenie, że zapomniałem już, jak się go pozbyć, a to jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że jego obecność jest nie tylko męcząca, ale także okrutnie złowieszcza. Był niczym ogromny cień sępa unoszącego się nad moim biurkiem, który bezmyślnie skrzeczy i sra na moje papiery.

W końcu, tak samo jak łobuzy w szkole, dostrzegł chyba, że jestem zbyt wykończony, by warto było się mną jeszcze zajmować, więc powrócił do swojej roboty z obrażoną miną. Przestałem udawać, że cokolwiek robię, i podszedłem do okna, kilka godzin wpatrywałem się w deszcz i słuchałem odległych, znajomych dźwięków: śmiechu Bemadette, dzwonków telefonów, podniesionych męskich głosów, które uciszało trzaśnięcie drzwi.

Było dwadzieścia po siódmej, kiedy w końcu usłyszałem Cassie i Sama na korytarzu. Ich głosy były zbyt ciche i nie mogłem zrozumieć ani słowa z tego, co mówili. Śmieszne, ile rzeczy czasem się zauważa, gdy zmieni się sytuacja. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak niskim głosem mówi Sam, do chwili, aż usłyszałem, jak przesłuchuje Damiena.

– Idę do domu – oznajmiła Cassie, gdy weszli do pokoju operacyjnego. Padła zmęczona na krzesło i oparła czoło na dłoniach.

– Już prawie koniec – rzucił Sam. Nie byłem pewien, czy ma na myśli dzień czy śledztwo. Obszedł dookoła stół i usiadł na swoim miejscu; po drodze, ku mojemu całkowitemu zaskoczeniu, na chwilę położył dłoń na głowie Cassie.

– Jak poszło? – zapytałem trochę sztucznym tonem.

Cassie się nie poruszyła.

– Świetnie – odparł Sam. Krzywiąc się, przetarł oczy. – Jeśli chodzi o Donnelly’ego, to chyba już wszystko jasne.

Zadzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę. Bemadette kazała nam zostać w pokoju operacyjnym, bo O’Kelly chce się z nami zobaczyć. Sam przytaknął i usiadł ciężko, z szeroko rozstawionymi nogami, jak rolnik, który właśnie wrócił z pola. Cassie z trudem uniosła głowę i sięgnęła do tylnej kieszeni spodni po notes.

Jak zwykle O’Kelly kazał nam na siebie czekać. Nikt się nie odzywał. Cassie gryzmoliła w notesie smętne drzewo, Sam położył się na stole i spoglądał niewidzącym wzrokiem na tablicę, ja oparłem się o framugę okna i wpatrywałem w ciemny ogród na dole, gdzie krzaki poruszały się pod wpływem nagłych podmuchów wiatru. Czułem, że siedzimy w pokoju w teatralnych pozach, w jakiś dziwny, lecz złowieszczy sposób wydawało się to znaczące, drżące światło jarzeniówki wprawiło mnie w stan podobny do transu, zaczynałem się czuć, jakbyśmy brali udział w jakiejś egzystencjalnej sztuce, gdzie tykający zegar już zawsze będzie wskazywał 19.38, a nam nigdy nie uda się zmienić pozycji. Stukanie do drzwi podziałało trzeźwiąco.

– Najpierw najważniejsze – powiedział O’Kelly ponuro, wysunął sobie krzesło i rzucił na stół stertę papierów. – O’Neill. Przypomnij mi, co masz zamiar zrobić z tym chłamem Andrewsa?

– Zostawić – cicho odparł Sam. Wyglądał na bardzo zmęczonego. Nie miał pod oczami worków ani nic takiego, każdemu, kto go nie znał, wydawałoby się, że wygląda zupełnie normalnie, ale zniknęła gdzieś wiejska czerstwość i sprawiał teraz wrażenie okropnie młodego i bezradnego.

– Bardzo dobrze. Maddox, idziesz na pięciodniowy urlop.

Cassie rzuciła mu szybkie spojrzenie.

– Tak jest. – Sprawdziłem tchórzliwie, czy Sam się zdziwił albo czy już wiedział, o co chodzi, ale nie dał po sobie nic poznać.

– A ty, Ryan, będziesz siedział przy biurku do odwołania. Za cholerę nie wiem, jak udało wam się złapać Donnelly’ego, ale podziękujcie za to czuwającej nad wami opatrzności, bo gdyby nie to, bylibyście w większych tarapatach. Wszystko jasne?

Żadne z nas nie miało siły odpowiedzieć. Odsunąłem się od okna i usiadłem tak daleko od reszty, jak to tylko było możliwe.

O’Kelly obrzucił nas spojrzeniem pełnym obrzydzenia i doszedł do wniosku, że nasze milczenie oznacza zgodę.

– Dobra. To jak tam sprawy z Donnellym?

– Powiedziałbym, że nieźle – odparł Sam, kiedy stało się jasne, że żadne z nas nie ma zamiaru się odezwać. – Pełne przyznanie się do winy, łącznie ze szczegółami, które nie zostały ujawnione, i wyniki ekspertyzy sądowej. Można powiedzieć, że jedyna szansa, żeby się z tego wykaraskał, to wniosek o uznanie niepoczytalności; dobry prawnik taki złoży. Na razie czuje się fatalnie przez to, co zrobił, chce się przyznać do winy, ale to szybko minie po kilku dniach w więzieniu.

– To pieprzenie o niepoczytalności powinno być zakazane – gorzko rzucił O’Kelly. – Jakiś kretyn będzie mi tu stawał i twierdził, że to nie jego wina: Wysoki Sądzie, mamusia za wcześnie kazała mi siadać na kibel, więc to nie moja wina, że zabiłem dziewczynkę… Gówno prawda. Jest tak samo poczytalny jak ja. Niech ktoś z naszych go przebada i to stwierdzi. – Sam skinął głową i zapisał w notesie.

O’Kelly przekartkował dokumenty i pomachał nam raportem.

– A teraz o co chodzi z tą siostrą?

Powietrze zgęstniało.

– Rosalind Devlin – powiedziała Cassie, unosząc głowę. – Spotykali się z Damienem. Z tego, co mówi, wynika, że morderstwo było jej pomysłem, zmusiła go do tego.

– Ta, jasne. Po co?

– Według Damiena – spokojnie kontynuowała – Rosalind powiedziała mu, że Jonathan Devlin wykorzystuje swoje córki seksualnie oraz maltretuje Jessicę i Rosalind. Katy, jako jego ulubienica, często go zachęcała do bicia pozostałych dwóch dziewcząt. Rosalind powiedziała, że gdyby wyeliminować Katy, maltretowanie by się skończyło.

– Są jakieś dowody?

– Przeciwnie. Damien twierdzi, że Rosalind mu powiedziała, że Devlin rozbił jej głowę i złamał rękę Jessice, ale w kartach medycznych nie ma na ten temat żadnych informacji; w zasadzie nic, co by mogło wskazywać na jakiekolwiek maltretowanie. A Katy, choć miała odbywać regularne stosunki seksualne ze swoim ojcem, zmarła jako virgo intacta.

– Więc po co marnujecie czas na takie pierdoły? – Rzucił raport na stół. – Maddox, mamy już naszego człowieka. Wracaj do domu i niech prawnicy się zajmą resztą.

– Bo te pierdoły dotyczą Rosalind, a nie Damiena – powiedziała Cassie, i po raz pierwszy dało się słyszeć w jej głosie cień energii. – Ktoś od lat truł Katy i nie był to Damien. Za pierwszym razem, gdy miała pójść do szkoły baletowej, Damien w ogóle nie wiedział o jej istnieniu, ktoś postarał się, żeby się tak rozchorowała, że musiała zrezygnować. Ktoś nakładł Damienowi do głowy, żeby zabił dziewczynkę, którą ledwie znał… Sam pan to powiedział, nie jest niepoczytalny, nie słyszał głosików w głowie, które kazały mu to zrobić. Tylko Rosalind tutaj pasuje.

– A jaki ma motyw?

– Założę się, że nie mogła znieść tego, że to Katy jest w centrum zainteresowania i że ją podziwiają. Myślę, że kilka lat temu, gdy tylko zdała sobie sprawę, że Katy ma prawdziwy talent do baletu, zaczęła ją podtruwać. To nic trudnego, wybielacz, środki wymiotne, sól kuchenna… w każdym domu znajdzie się kilkanaście różnych rzeczy, które mogą przyprawić małą dziewczynkę o zaburzenia gastryczne, jeśli tylko potrafi się ją namówić do zjedzenia czegoś takiego. Można jej powiedzieć, że to tajemnicze lekarstwo, które sprawi, że poczuje się lepiej, a jeśli ma zaledwie osiem czy dziewięć lat i mówi jej to starsza siostra, to pewnie uwierzy… Ale kiedy Katy dostała drugą szansę, już się nie dawała oszukiwać. Miała dwanaście lat, była wystarczająco duża, by zacząć wątpić w to, co jej mówiono. Odmówiła przyjmowania lekarstwa. To oraz artykuł w gazecie, zbiórka pieniędzy i popularność Katy jako miejscowej gwiazdy przelało czarę goryczy, miała śmiałość przeciwstawić się Rosalind, a Rosalind nie zamierzała czegoś takiego tolerować. Kiedy poznała Damiena, dostrzegła swoją szansę. Ten biedak to urodzony kozioł ofiarny, nie jest zbyt lotny i zrobi wszystko, żeby ją uszczęśliwić. Spędziła kilka miesięcy, wykorzystując seks, płaczliwe historie, pochlebstwa, wzbudzanie poczucia winy, wszystko, co jej wpadło do głowy, by go przekonać, że musi zabić Katy. A w końcu, w ostatnim miesiącu, był już tak przez nią otumaniony, że uznał, że nie ma innego wyjścia. Tak naprawdę do tego czasu pewnie był już trochę niepoczytalny.

– Nie waż się tak mówić poza tym pokojem – ostro przerwał O’Kelly. Cassie wzruszyła ramionami i wróciła do rysowania.

W pokoju zapadła cisza. Historia sama w sobie była odrażająca, stara niczym przypowieść o Kainie i Ablu, tyle że z nowymi elementami i nie potrafię opisać, co czułem, gdy słuchałem opowiadania Cassie. Nie patrzyłem na nią, lecz na niewyraźny zarys naszych postaci odbijający się w oknie, ale nie dało się jej nie słuchać. Ma bardzo piękny głos, lecz słowa, które padały z jej ust, zdawały się z sykiem wspinać po ścianach, pozostawiając lepkie, ciemne ślady, które zwijały się w pajęczynach na suficie.

– Macie jakieś dowody? – zapytał w końcu O’Kelly. – Czy opieracie się tylko na słowach Donnelly’ego?

– Nie, nie mamy niezbitych dowodów – powiedziała Cassie. – Możemy udowodnić związek między Damienem i Rosalind: mamy potwierdzenie, że często rozmawiali przez komórki, no i obydwoje dali nam ten sam fałszywy ślad o nieistniejącym facecie w dresie, nie ma jednak dowodu, że z wyprzedzeniem wiedziała o samym morderstwie.

– Oczywiście, że nie ma – rzekł kategorycznie. – Po co w ogóle pytałem. Wszyscy się z tym zgadzacie? Czy to jakaś osobista krucjata Maddox?

– Zgadzam się z detektyw Maddox – odezwał się Sam. – Przesłuchiwałem Donnelly’ego przez cały dzień i uważam, że mówi prawdę.

O’Kelly westchnął z irytacją i skinął brodą w moją stronę. Widać było, że uważa, iż Sam i Cassie tylko piętrzą trudności, gdy on tymczasem chce już skończyć papierkową robotę dotyczącą Donnelly’ego i ostatecznie zamknąć sprawę; jednak mimo że się stara, nie jest tak naprawdę despotą i nie zlekceważyłby jednomyślnej opinii zespołu. Szczerze mu współczułem, pewnie byłem ostatnią osobą, u której chciałby szukać wsparcia.

W końcu – nie potrafiłem tego powiedzieć głośno – przytaknąłem.

– Wspaniale – rzekł ze znużeniem. – Po prostu wspaniale. W porządku. Historia Donnelly’ego nie wystarczy, żeby ją oskarżyć, a co dopiero skazać. Musimy dostać zeznanie. Ile ma lat?

– Osiemnaście – powiedziałem. Tak długo się nie odzywałem, że ochrypłem. Odchrząknąłem. – Osiemnaście.

– Dzięki ci, Panie, za Twe drobne łaski. Przynajmniej nie musimy wzywać rodziców na przesłuchanie. Dobra. O’Neill i Maddox, wezwiecie ją, zafundujecie jej najcięższą jazdę, napędzicie jej takiego stracha, aż się złamie.

– Nie zadziała – powiedziała Cassie i dorysowała kolejną gałąź. – Psychopaci wykazują bardzo niewielki poziom lęku. Trzeba by jej przystawić pistolet do głowy, żeby ją tak bardzo wystraszyć.

– Psychopaci? – spytałem po chwili zaskoczenia.

– Jezu, Maddox – zdenerwował się O’Kelly. – Daj spokój z tym Hollywood. W końcu nie zjadła siostry.

Cassie spojrzała znad gryzmołów, delikatne, równe łuki brwi były uniesione.

– Nie mówiłam o psychopatach z filmów. Pasuje do klinicznej definicji. Brak sumienia, brak empatii, kłamie patologicznie, manipulantka, czarująca, ma intuicję, lubi być w centrum zainteresowania, szybko się nudzi, osobowość narcystyczna, robi się nieprzyjemna, gdy ktoś jej przeszkadza w realizacji planu… Na pewno pominęłam kilka kryteriów, ale czy to komuś brzmi znajomo?

– Wystarczy – oschle powiedział Sam. – Poczekaj, nawet jeśli trafi przed sąd, i tak wyjdzie, bo jest niepoczytalna? – O’Kelly mruknął coś niechętnie, niewątpliwie miało to związek z psychologią w ogóle, a z Cassie w szczególności.

– Jest poczytalna – lakonicznie poinformowała Cassie. – Każdy psychiatra to powie. To nie choroba psychiczna.

– Od dawna o tym wiesz? – zapytałem.

Spojrzała na mnie.

– Zaczęłam się zastanawiać, jak ją poznałam. Nie wyglądało na to, że ma to związek ze sprawą. Zabójca nie był psychopatą, a ona miała doskonałe alibi. Zastanawiałam się, czy ci o tym powiedzieć, ale naprawdę myślisz, że byś mi uwierzył?

Powinnaś była mi zaufać – prawie powiedziałem. Zobaczyłem, że Sam się nam przygląda, skonsternowany i zaniepokojony.

– W każdym razie – Cassie wróciła do rysowania – i tak nie ma sensu wyciągać z niej wyznanie strachem. Psychopaci tak naprawdę nie odczuwają strachu, głównie agresję, znudzenie albo zadowolenie.

– Dobra – wtrącił Sam. – W porządku. To co w takim razie z drugą siostrą, Jessicą, tak? Czy ona będzie coś wiedziała?

– Bardzo prawdopodobne – powiedziałem. – Są ze sobą blisko. – Cassie uniosła cierpko kącik ust, słysząc moje słowo.

– O Jezu – jęknął O’Kelly. – Dwunastolatka, mam rację? No to mamy na karku rodziców.

– W zasadzie – ciągnęła Cassie, nie podnosząc głowy – to wątpię, czy rozmowa z Jessicą przyniesie jakąkolwiek korzyść. Rosalind ma nad nią całkowitą władzę. Jessica jest tak oszołomiona, że ledwie potrafi za siebie myśleć. Jeśli znajdziemy sposób, żeby oskarżyć Rosalind, być może uda nam się prędzej czy później wyciągnąć coś z Jessiki, ale dopóki Rosalind będzie pozostawała w tym domu, siostra będzie się bała powiedzieć coś złego.

O’Kelly stracił panowanie nad sobą. Nie znosi, kiedy się go zbija z tropu, a naładowana, dziwna atmosfera w pokoju musiała go doprowadzać do szału, nie wspominając już o samej sprawie.

– Świetnie, Maddox. Dzięki. Więc co, do cholery, proponujesz? Daj spokój, powiedz coś w końcu sama, zamiast krytykować innych.

Cassie przerwała rysowanie i zaczęła bawić się długopisem.

– Okay – powiedziała. – Psychopaci podniecają się władzą nad innymi: manipulowaniem, zadawaniem bólu. Myślę, że powinniśmy to wykorzystać. Trzeba jej dać tyle władzy, ile się da, i zobaczyć, czy ją udźwignie.

– O czym ty mówisz?

– Wczoraj wieczorem Rosalind oskarżyła mnie o to, że przespałam się z detektywem Ryanem.

Sam poderwał głowę i odwrócił się w moją stronę. Patrzyłem na O’Kelly’ego.

– Ach, wcale o tym nie zapomniałem, wierzcie – rzucił ponuro. – I lepiej żeby to nie była prawda. I tak macie już dość kłopotów.

– Nie – odparła odrobinę znużona – to nieprawda. Próbowała mi tylko dokuczyć i miała nadzieję, że mnie zdenerwuje. Nie udało jej się, ale nie jest pewna, mogłabym ją z łatwością przekonać.

– I? – wycedził O’Kelly.

– I – kontynuowała – mogłabym z nią porozmawiać, przyznać, że od dawna mam romans z detektywem Ryanem, i błagać, żeby nas nie wydawała. Powiedzieć ewentualnie, że podejrzewamy, iż miała związek ze śmiercią Katy, i zaproponować, że powiem, ile wiemy, w zamian za jej milczenie czy coś w tym rodzaju.

O’Kelly prychnął.

– I co, myślisz, że wszystko wyśpiewa?

Wzruszyła ramionami.

– Nie widzę powodu, dla którego by nie miała. Faktycznie, większość ludzi nie lubi się przyznawać do tego, że zrobiła coś okropnego, nawet jeśli nie będą mieć z tego powodu kłopotów, ale to dlatego, że nie czują się z tym dobrze i że nie chcą, by inni źle o nich myśleli. Dla tej dziewczyny inni ludzie nie wydają się prawdziwi, nie bardziej niż postaci z gry wideo, a dobro i zło to tylko słowa. Bynajmniej nie jest tak, że ma jakiekolwiek poczucie winy czy żałuje, że sprowokowała Damiena do zabicia Katy. Założę się, że w rzeczywistości jest z siebie nieziemsko dumna. Jak do tej pory to jej największe osiągnięcie i nie miała jeszcze okazji nikomu się tym pochwalić. Jeśli będzie pewna, że ma przewagę i że nie mam podsłuchu… a czy zakładałabym podsłuch, gdybym chciała porozmawiać o tym, że sypiam ze swoim partnerem?… to sądzę, że skorzysta z okazji. Na samą myśl, że bez żadnych konsekwencji może powiedzieć policjantce, co zrobiła, będzie skakać z radości… Przeżyje jeden z najlepszych odlotów. Nie oprze się.

– Może mówić, co jej się żywnie podoba – odparł O’Kelly. – Bez pouczenia i tak nie będzie to dopuszczalne w sądzie.

– Więc ją pouczę.

– I myślisz, że dalej będzie mówiła? Zdawało mi się, że powiedziałaś, że nie jest szalona.

– Nie wiem. – Cassie przez chwilę wydawała się zmęczona i wyraźnie zirytowana, przez co jej słowa zabrzmiały niedojrzale jak u nastolatki, która nie potrafi ukryć swej frustracji przed durnym światem dorosłych. – Po prostu myślę, że to nasza jedyna szansa. Jeśli zdecydujemy się na formalne przesłuchanie, będzie na swoim terenie, usiądzie i wszystkiemu zaprzeczy, a my zaprzepaścimy szansę, wróci do domu, wiedząc, że nie ma żadnego sposobu, by ją przygwoździć. W tym wypadku przynajmniej jest jakaś szansa, może zaryzykuje i coś powie.

O’Kelly monotonnie tarł paznokciem kciuka o stół, widać było, że się nad tym zastanawia.

– Jeśli to zrobimy, założymy ci podsłuch. Nie będę ryzykował, żeby później było twoje słowo przeciwko jej.

– A czy ja chcę to zrobić inaczej? – chłodno zapytała Cassie.

– Cassie – łagodnie odezwał się Sam i pochylił się nad stołem – jesteś pewna, że dasz sobie radę? – Zalała mnie fala gniewu, przecież to ja powinienem o to spytać.

– Wszystko będzie dobrze – z uśmiechem zapewniła go Cassie. – Hej, w końcu byłam tajniakiem przez wiele miesięcy i nikt mnie nie rozgryzł. Zasługuję na Oscara.

Wątpiłem, czy Samowi o to chodziło. Kiedy mi opowiadała o facecie z uczelni, wprawiło ją to prawie w stan katatonii, i teraz znów widziałem to samo odległe spojrzenie, słyszałem zbyt obojętną nutę w jej głosie. Przypomniałem sobie ten pierwszy wieczór, unieruchomioną vespę, tak bardzo chciałem wtedy Cassie okryć swoim płaszczem i ochronić przed deszczem.

– Ja mógłbym to zrobić – powiedziałem zbyt głośno. – Rosalind mnie lubi.

– Nie – warknął O’Kelly – nie mógłbyś.

Cassie przetarła oczy, zacisnęła palce u nasady nosa, jakby nagle rozbolała ją głowa.

– Bez urazy – rzekła obojętnie – ale Rosalind Devlin nie lubi cię bardziej niż mnie. Ona nie odczuwa w ten sposób. Uważa, że jesteś pożyteczny. Wie, że owinęła sobie ciebie wokół palca i jest pewna, że jakby co, uwierzysz, że została niewinnie oskarżona, i będziesz jej bronił. Wierz mi, nie ma nawet szansy na to, żeby z czegoś takiego zrezygnowała i ci się przyznała. Ja za to nie jestem jej do niczego potrzebna, w rozmowie ze mną nie ma nic do stracenia. Wie, że jej nie lubię, ale to oznacza dodatkowy dreszczyk, kiedy będę skazana na jej łaskę.

– W porządku – powiedział O’Kelly, złożył papiery w stos i odsunął krzesło. – Zróbmy tak. Maddox, mam nadzieję, że wiesz, o czym mówisz. Jutro rano założymy ci podsłuch, a potem będziesz mogła pójść na pogaduszki z Rosalind Devlin. A ja dopilnuję, żeby dali ci coś aktywowanego głosem, tak żebyś nie musiała włączać nagrywania.

– Nie – powiedziała Cassie. – Żadnego urządzenia rejestrującego. Chcę przekaźnik do furgonetki znajdującej się w odległości nie mniejszej niż czterysta metrów.

– Żeby porozmawiać z osiemnastoletnim dzieciakiem? – wzgardliwie zdziwił się O’Kelly. – Maddox, miej jaja. To nie Al-Kaida.

– Żeby odbyć rozmowę w cztery oczy z psychopatką, która właśnie zamordowała swoją młodszą siostrę.

– Ona sama nigdy jeszcze nie była karana za akty przemocy – powiedziałem. Nie chciałem, żeby zabrzmiało to złośliwie, ale Cassie spojrzała na mnie tak, jakbym nie istniał.

– Przekaźnik i wsparcie – powtórzyła.


***

Tamtego wieczoru nie wróciłem do domu aż do trzeciej nad ranem, gdy byłem już pewien, że Heather śpi. Pojechałem do Bray, na wybrzeże, i siedziałem w samochodzie. W końcu przestało padać, ale nocne powietrze było wilgotne, nadszedł przypływ i słyszałem uderzające fale, choć w kłębiącej się szarości w zasadzie ich nie widziałem. W oddali dała się słyszeć syrena mgłowa bucząca na jedną, melancholijną nutę, która nie miała końca, z nicości stopniowo wyłaniali się ludzie, którzy wracali do domów nabrzeżem, ich sylwetki unosiły się w powietrzu, wyglądali niczym jacyś posłańcy ciemności.

Tamtej nocy myślałem o wielu rzeczach. Myślałem o Cassie w Lyonie, gdy była dziewczyną w fartuchu, podawała kawę klientom siedzącym przy nasłonecznionych stolikach na zewnątrz, a także przekomarzała się z nimi po francusku. Myślałem o rodzicach, którzy przygotowują się na tańce, o równych liniach, jakie pozostawiał grzebień na nabrylantowanych włosach ojca, unoszącym się zapachu perfum matki oraz sukience w kwiaty, która trzepocze w drzwiach. Myślałem o Jonathanie, Cathalu i Shanie, długonogich, lekkomyślnych i śmiejących się podczas zabawy zapalniczkami, o Samie siedzącym przy ogromnym drewnianym stole pośród siedmiu rozgadanych braci i sióstr i o Damienie w jakiejś cichej bibliotece uczelnianej, gdy wypełnia podanie o pracę w Knocknaree. Myślałem o zuchwałym wyrazie oczu Marka – „Jedyne, w co wierzę, znajduje się na tych wykopaliskach" – a potem o rewolucjonistach, którzy machają postrzępionymi transparentami, o uchodźcach, którzy płyną wraz z nocnym prądem, o wszystkich tych, którzy tak lekko traktują życie lub tak wysoko cenią sobie nagrodę, że potrafią iść przez życie odważnie, z podniesioną głową.

Загрузка...