21

Damien nie przestawał się trząść. Zabraliśmy fotografie i przynieśliśmy mu świeżą herbatę, zaproponowaliśmy, że znajdziemy dodatkowy sweter albo podgrzejemy resztki pizzy, ale tylko kręcił głową, nie patrząc na nas. Mnie cała ta scena zdawała się absurdalnie nierzeczywista. Nie mogłem oderwać od Damiena wzroku. Łamałem sobie głowę w poszukiwaniu wspomnień, pojechałem do lasu w Knocknaree, zaryzykowałem karierę i utratę partnerki, wszystko przez tego chłopaka.

Cassie przebrnęła z nim przez formularz z prawami – powoli i delikatnie, jakby właśnie przeżył okropny wypadek – a ja wstrzymywałem oddech, ale nie chciał prawnika.

– Jaki to ma sens? Zrobiłem to, wy i tak wiedzieliście, wszyscy się dowiedzą, prawnik nic nie da… Pójdę do więzienia, prawda? Pójdę do więzienia? – Szczękał zębami, trzeba mu było czegoś mocniejszego niż herbata.

– Teraz się tym nie martw, dobrze? – łagodząco odparła Cassie. W tych okolicznościach zabrzmiało to wręcz groteskowo, ale wyglądało na to, że Damien się trochę uspokoił, nawet skinął głową. – Tylko nam pomóż, a i my spróbujemy ci pomóc.

– Ja nie… tak jak powiedzieliście, nigdy nie chciałem nikogo skrzywdzić, przysięgam. – Wpatrywał się w Cassie, jakby całe jego życie zależało od tego, czy mu uwierzy. – Możecie im powiedzieć, możecie powiedzieć sędziemu? Ja nie, ja nie jestem jakimś szaleńcem ani seryjnym zabójcą, ani… Wcale taki nie jestem. Nie chciałem jej skrzywdzić, przysięgam na, na, na…

– Cii. Wiem. – Znów położyła dłoń na jego ręce, kciukiem głaskała nadgarstek w uspokajającym rytmie. – Cii, Damien. Wszystko będzie dobrze. Najgorsze już za tobą. Teraz musisz nam tylko powiedzieć swoimi słowami, co się wydarzyło. Możesz to dla mnie zrobić?

Po kilku głębokich oddechach dzielnie przytaknął.

– Doskonale. – W ostatniej chwili powstrzymała się przed pogłaskaniem go po głowie i podaniem mu ciasteczka.

– Musimy usłyszeć całą historię, Damien – rzekłem, przysuwając sobie bliżej krzesło. – Krok po kroku. Kiedy się wszystko zaczęło?

– Yyy? – Wyglądał na zaskoczonego. – Ja… co?

– Powiedziałeś, że nigdy nie chciałeś jej skrzywdzić. Więc jak do tego doszło?

– Ja nie… to znaczy, nie jestem pewien. Nie pamiętam. Nie mogę wam po prostu opowiedzieć o ostatniej nocy?

Wymieniliśmy między sobą spojrzenia.

– Dobra – rzuciłem. – Jasne. Zacznij od tego, jak wyszedłeś z pracy w poniedziałkowy wieczór. Co zrobiłeś? – Coś było nie tak, i to wyraźnie, pamięć z pewnością nie odmówiła mu posłuszeństwa, ale jeśli teraz go przyciśniemy, może zamknąć się w sobie i zmienić zdanie na temat prawnika.

– Okay… – znów głęboko odetchnął i wyprostował się, zaciśnięte dłonie wsunął między kolana jak uczeń na egzaminie ustnym. – Pojechałem do domu autobusem. Zjadłem z mamą kolację, a potem graliśmy przez jakiś czas w scrabble, mama lubi scrabble. Jest trochę chora, ma chore serce, położyła się spać o dziesiątej, zawsze tak robi. A ja poszedłem do swojego pokoju i siedziałem, aż usnęła… chrapie, więc wiedziałem… próbowałem coś czytać, ale nie mogłem, nie potrafiłem się skoncentrować, byłem tak… – Znów zaczął szczękać zębami.

– Cii – łagodnie powiedziała Cassie. – Już po wszystkim. Dobrze ci idzie.

Szybko odetchnął i skinął głową.

– O której wyszedłeś z domu? – spytałem.

– Hm, o jedenastej. Poszedłem z powrotem na wykopaliska, bo to kilka kilometrów ode mnie z domu, tylko autobusem człowiek telepie się godzinami, bo trzeba wjechać do miasta, a potem z powrotem wyjechać. Poszedłem bocznymi drogami, tak żeby nie przechodzić przez osiedle. Zamiast tego musiałem przejść obok chaty, ale pies mnie zna, więc kiedy się podniósł, powiedziałem „dobry piesek", a on nie szczekał. Było ciemno, ale miałem latarkę. Poszedłem do szopy z narzędziami i zabrałem rękawiczki, nałożyłem je i wziąłem… – Z trudem przełknął ślinę. – Wziąłem duży kamień. Z ziemi, na skraju wykopalisk. Potem poszedłem do szopy ze znaleziskami.

– O której to było godzinie? – zapytałem.

– Koło północy.

– A kiedy przyszła Katy?

– Miała być… – Mrugnął i pochylił głowę. – Miała być o pierwszej, ale przyszła wcześniej, może za piętnaście pierwsza? Kiedy zapukała do drzwi, prawie dostałem ataku serca.

Przestraszył się jej. Miałem ochotę go walnąć.

– Więc ją wpuściłeś.

– Tak. Miała ze sobą ciastka czekoladowe. Chyba wzięła je, wychodząc z domu, dała mi jedno, ale nie mogłem… to znaczy nie mogłem jeść. Włożyłem je do kieszeni. Zjadła swoje i przez kilka minut opowiadała mi o szkole baletowej i innych rzeczach. A potem powiedziałem… powiedziałem: „Popatrz na tę półkę", a ona się odwróciła. A ja ją uderzyłem. Kamieniem, w głowę. Uderzyłem ją.

W jego głosie słychać było niedowierzanie. Źrenice miał tak rozszerzone, że jego oczy wyglądały, jakby były czarne.

– Ile razy? – spytałem.

– Nie, Boże… Muszę to robić? To znaczy, powiedziałem wam, że to zrobiłem, nie mogę po prostu… po prostu… – Ściskał brzeg stołu, wbijając w niego paznokcie.

– Damien – łagodnie, lecz stanowczo odezwała się Cassie – musimy znać wszystkie szczegóły.

– Okay. Okay. – Niezdarnie otarł dłonią usta. – Uderzyłem ją tylko raz, ale pewnie za słabo, bo jakby się potknęła i upadła, ale jeszcze była… odwróciła się i otworzyła usta, jakby chciała krzyczeć, więc ją… ją chwyciłem. To znaczy, byłem przerażony, naprawdę byłem przerażony, gdyby zaczęła krzyczeć… – bełkotał. – Zamknąłem jej dłonią usta i znów próbowałem uderzyć, lecz ona zaczęła mnie drapać i kopać. Leżeliśmy na podłodze, a ja nawet nie widziałem, co się dzieje, bo latarkę zostawiłem na stole, nie włączyłem światła. Próbowałem Katy przytrzymać, ale ona usiłowała dostać się do drzwi, cały czas się wykręcała, była silna… nie podejrzewałem jej o to, bo przecież była…

Jego głos ucichł i Damien wpatrywał się teraz w stół. Oddychał przez nos, szybko i płytko.

– Bo przecież była taka mała – dokończyłem bezbarwnym tonem.

Damien otworzył usta, lecz nie wydał żadnego dźwięku. Zrobił się bladozielony, można było policzyć wszystkie piegi.

– Jeśli chcesz, zrobimy przerwę – wtrąciła Cassie. – Ale prędzej czy później i tak będziesz musiał nam opowiedzieć całą historię.

Gwałtownie potrząsnął głową.

– Nie. Żadnych przerw. Chciałbym tylko… W porządku.

– To dobrze – powiedziałem. – Kontynuujmy. Zasłoniłeś jej usta ręką, a ona walczyła. – Cassie poruszyła się, był to lekki, powstrzymywany ruch.

– Tak. Okay. – Damien schował dłonie głęboko w rękawach swetra. – Potem przekręciła się na brzuch i zaczęła czołgać się w stronę drzwi, a ja… znów ją uderzyłem. Kamieniem, z boku głowy. Tym razem chyba mocniej… adrenalina czy co… bo straciła przytomność. Ale jeszcze oddychała, bardzo głośno, jakby jęczała, więc wiedziałem, że muszę… nie mogłem znów jej uderzyć, po prostu nie mogłem. Nie… – Prawie się dusił. – Nie chciałem… jej skrzywdzić…

– Więc co zrobiłeś?

– Na półce leżały plastikowe worki. Na znaleziska. Wyjąłem jeden i… nałożyłem jej na głowę i ściskałem tak długo, aż…

– Aż co?

– Aż przestała oddychać – powiedział po chwili.

Nastąpiła długa chwila ciszy, słychać było tylko deszcz i szum powietrza wpadającego przez wywietrznik.

– A potem?

– Potem. – Damien delikatnie poruszył głową, patrzył niewidzącym wzrokiem. – Podniosłem ją. Nie mogłem jej tak zostawić w szopie na znaleziska, bobyście się domyślili, więc chciałem ją wynieść na wykopaliska. Była… wszędzie było pełno krwi, pewnie z jej głowy. Zostawiłem jej worek na głowie, żeby bardziej nie nabrudzić. Tylko że kiedy wyszedłem, okazało się, że ktoś był w lesie, zobaczyłem ognisko, jakby obozowisko czy co. Ktoś tam był. Przestraszyłem się, okropnie się bałem, tak że ledwie stałem, myślałem, że ją upuszczę… to znaczy, co by było, gdyby mnie zobaczyli? – Wyciągnął do nas ręce, jakby chciał nas o coś prosić, głos mu się łamał. – Nie wiedziałem, co z nią zrobić.

Pominął sprawę rydla.

– Więc co zrobiłeś? – spytałem.

– Zaniosłem ją z powrotem do szopy. W szopie na narzędzia leżą plandeki, używamy ich do przykrywania ważnych fragmentów wykopalisk, kiedy pada. Ale prawie nigdy ich nie potrzebujemy. Owinąłem ją plandeką, tak żeby… to znaczy, nie chciałem… wiecie, robaki… – Przełknął ślinę. – I włożyłem ją na sam spód. Pewnie mógłbym ją zostawić na jakimś polu, ale to mi się wydawało… są tam lisy i… szczury, i inne zwierzęta, i mogliby jej szukać przez wiele dni, a nie chciałem jej tak po prostu wyrzucać… Nie rozumowałem logicznie. Myślałem, że może do następnego wieczora będę wiedział, co zrobić…

– A potem poszedłeś do domu?

– Nie, najpierw posprzątałem szopę na znaleziska. Z krwi. Była na całej podłodze i na schodach, miałem ją na rękawiczkach i butach… nalałem do wiadra wody z węża i próbowałem ją zmyć. Cały czas ją czułem… ciągle musiałem przerywać, bo myślałem, że zwymiotuję.

Daję słowo, spojrzał na nas tak, jakby spodziewał się współczucia.

– To musiało być okropne – kojącym tonem odezwała się Cassie.

– Tak. Boże. Było – Odwrócił się do niej z wdzięcznością. – Wydawało mi się, jakbym tam był cale wieki, myślałem, że jest już rano i w każdej chwili nadjadą ludzie, więc musiałem się spieszyć, a potem pomyślałem, że to jakiś koszmar i zaraz się obudzę, zrobiło mi się słabo… Nawet nie widziałem, co robię, miałem latarkę, ale i tak cały czas bałem się ją włączyć, myślałem, że ten ktoś z lasu zobaczy światło i przyjdzie tutaj… było ciemno, wszędzie pełno krwi, i za każdym razem, gdy coś usłyszałem, miałem wrażenie, że za chwilę umrę… Z zewnątrz ciągle dobiegały hałasy, jakby coś drapało w ściany szopy. Raz mi się wydawało, że słyszę pod drzwiami kichnięcie; przez chwilę podejrzewałem, że to może Ladie, ale ona jest uwiązana do łańcucha na noc, prawie… Jezu, to było… – Pokręcił oszołomiony głową.

– Ale w końcu wszystko sprzątnąłeś – powiedziałem.

– Chyba tak. Tyle, ile się dało. Po prostu już dłużej nie mogłem, wiecie? Włożyłem kamień za plandeki, małą latarkę, którą ze sobą miała, też tam wetknąłem. Przez chwilę… to znaczy, kiedy podniosłem plandeki, coś dziwnego stało się z cieniem i wyglądało, jakby, jakby się ruszała… Boże…

Znów zaczął się robić zielony.

– Więc zostawiłeś kamień i latarkę w szopie na narzędzia – powiedziałem. Tym razem także pominął sprawę rydla. Niepokoiło mnie to tak bardzo, jak można by się spodziewać, na tym etapie wszystko, co ukrywał, stawało się naszą bronią, której użyjemy we właściwej chwili.

– Tak. Umyłem rękawiczki i włożyłem je z powrotem do torby. A potem zamknąłem szopy… i poszedłem do domu.

Cicho, bez żadnego skrępowania, jakby czekał na to od bardzo dawna, Damien zaczął płakać.


***

Płakał bardzo długo i zbyt mocno, żeby odpowiadać na pytania. Cassie usiadła obok niego i głaskała go po ramieniu, szepcząc jakieś uspokajające słowa i podając mu chusteczki. Po jakimś czasie porozumieliśmy się wzrokiem ponad jego głową; skinęła do mnie. Zostawiłem ich samych i wyszedłem poszukać O’Kelly’ego.

– Ten maminsynek? – zapytał, wysoko unosząc brwi. – Ja pierdolę. Nie przypuszczałem, że w ogóle ma jaja. Stawiałem na Hanly’ego. Właśnie wyszedł, powiedział O’NeiIlowi, że może sobie wsadzić w dupę swoje pytania. Dobrze, że Donnelly nie zrobił tego samego. Zacznę przygotowywać akta dla prokuratora.

– Będziemy potrzebowali wyciągów telefonicznych i bankowych – powiedziałem – i spisanych zeznań pozostałych archeologów, kolegów ze studiów, przyjaciół ze szkoły, wszystkich powiązanych ze sprawą. Nie chce mówić o motywie.

– Pierdolić motyw, kto go potrzebuje? – rzucił O’Kelly, lecz mimo rozdrażnienia był zadowolony. Wiem, że i ja powinienem czuć zadowolenie, ale z jakiegoś powodu nie czułem. Kiedy marzyłem o rozwiązaniu tej sprawy, w głowie miałem obraz, który w niczym nie przypominał obecnego. Scena w pokoju przesłuchań, która powinna być największym triumfem w karierze, przyszła po prostu za późno.

– W tej sprawie ja. – O’Kelly miał rację z formalnego punktu widzenia: jeśli potrafi się udowodnić, że podejrzany popełnił przestępstwo, nie ma żadnego obowiązku, żeby wyjaśniać dlaczego, ale ława przysięgłych, wytrenowana przez telewizję, chce motywu, a tym razem chciałem go także i ja. – Przy tak brutalnej zbrodni popełnionej przez słodkiego chłopca, który nigdy nie był notowany, obrona na pewno spróbuje wykorzystać chorobę psychiczną. Jeśli znajdziemy motyw, nie będzie o tym mowy.

O’Kelly chrząknął.

– Dobra. Wyznaczę ludzi do przesłuchań. Wracaj i czekam na murowane dowody. Aha, Ryan – dorzucił niechętnie, kiedy się odwracałem – dobrze się spisaliście.

Cassie udało się już uspokoić Damiena, wciąż był jeszcze trochę roztrzęsiony i cały czas wysmarkiwał nos, ale już nie płakał.

– Możemy kontynuować? – zapytała, ściskając mu dłoń. – Już prawie skończyliśmy, okay? Świetnie sobie radzisz. – Przez twarz Damiena przemknął żałosny cień uśmiechu.

– Tak – powiedział. – Przepraszam za… przepraszam. Nic mi nie jest.

– W porządku. Daj mi znać, kiedy będziesz potrzebował przerwy.

– Dobra – wtrąciłem się – doszliśmy do momentu, gdy wróciłeś do domu. Porozmawiajmy o następnym dniu.

– A, tak. Następny dzień. – Damien odetchnął z rezygnacją, jego ciałem wstrząsnął lekki dreszcz. – Cały dzień przypominał koszmar. Byłem tak zmęczony, że prawie nic nie widziałem i za każdym razem gdy wchodziłem do szopy na narzędzia, myślałem, że zemdleję… no i udawanie, że wszystko jest tak jak zwykle, śmianie się z dowcipów, jakby nic się nie stało, a cały czas myślałem o niej… A potem w nocy musiałem zrobić wszystko od nowa, poczekać, aż mama uśnie, wymknąć się i wrócić na wykopaliska. Gdybym w lesie znów zobaczył światło, to nie wiem, co bym zrobił.

– Więc poszedłeś z powrotem do szopy na narzędzia – powiedziałem.

– Tak. Znów nałożyłem rękawiczki i wyjąłem… wyjąłem ją. Była… myślałem, że będzie sztywna, myślałem, że ciała są sztywne, ale ona… – Ugryzł się w wargę. – Ona wcale nie była. Tylko zimna. Brzydziłem się jej dotknąć… – Wzdrygnął się.

– Ale musiałeś.

Damien przytaknął i kolejny raz wydmuchał nos.

– Wyciągnąłem ją na wykopaliska i położyłem na kamiennym ołtarzu. Żeby ją zabezpieczyć przed szczurami i tak dalej. Gdzie ktoś ją znajdzie, zanim… Chciałem, żeby wyglądała, jakby spała albo coś takiego. Nie wiem dlaczego. Wyrzuciłem kamień i wymyłem plastikową torbę, a potem położyłem ją na miejsce, ale nie mogłem znaleźć latarki, była gdzieś pod plandekami, a ja już chciałem wracać do domu…

– Dlaczego jej nie pochowałeś? – spytałem. – Na wykopaliskach lub w lesie? – To by było logiczne.

Damien spojrzał na mnie i lekko rozchylił usta.

– O tym nie pomyślałem – odparł. – Chciałem już stamtąd iść. W każdym razie… to znaczy, tak po prostu ją pochować? Jak śmieć?

Dopiero po miesiącu zrozumieliśmy, o czym mówił.

– A dzień później – powiedziałem – postarałeś się znaleźć ciało. Dlaczego?

– Tak. – Otrząsnął się. – Słyszałem… no miałem rękawiczki, żeby nie zostawić odcisków palców, ale słyszałem gdzieś, że jeśli znajdzie się przy niej mój włos albo nitki z kurtki, to da się ustalić, że są moje. Wiedziałem, że muszę ją znaleźć. Nie chciałem, Jezu, nie chciałem na nią patrzeć, ale… Przez cały dzień usiłowałem wymyślić wymówkę, żeby tam pójść, ale bałem się, że będzie to wyglądało podejrzanie. Nie mogłem myśleć. Chciałem tylko, żeby już było po wszystkim. A wtedy Mark kazał iść Mel pracować przy kamiennym ołtarzu.

Westchnął ze zmęczenia.

– A potem… tak naprawdę to było łatwiejsze, wiecie. Przynajmniej nie musiałem udawać, że wszystko jest w porządku.

Nic dziwnego, że był podminowany podczas pierwszego przesłuchania. Choć niewystarczająco, żeby nas zaalarmować. Jak na nowicjusza, nieźle sobie poradził.

– A kiedy z tobą rozmawialiśmy… – zacząłem i urwałem.

Nie patrzyliśmy z Cassie na siebie, nie drgnął mi ani jeden mięsień, lecz przepłynęła między nami fala zrozumienia, niczym iskra napięcia w elektrycznym ogrodzeniu. Jednym z powodów, dla których potraktowaliśmy tak poważnie historię Jessiki o mężczyźnie w dresie, było to, że Damien opisał takiego samego człowieka praktycznie na miejscu zbrodni.

– Kiedy z tobą rozmawialiśmy – podjąłem po chwili – wymyśliłeś człowieka w dresie, żeby nas zmylić.

– Tak. – Damien spoglądał na nas niespokojnie. – Przepraszam. Po prostu myślałem…

– Przesłuchanie zawieszone – powiedziała Cassie i wyszła. Poszedłem za nią z ciężkim sercem, odprowadzany trwożliwym:

– Co… co…? – Damiena.


***

Instynkt kazał nam iść do pokoju obok, gdzie Sam wcześniej przepytywał Marka, nie mogliśmy zostać ani na korytarzu, ani wracać do pokoju przesłuchań. Na stole walały się jeszcze resztki po pizzy, zgniecione serwetki, styropianowe kubki, dostrzegłem ciemną plamę po rozlanym napoju, widocznie ktoś walnął pięścią w stół albo odsunął ze złością krzesło.

– W porządku! – powiedziała Cassie, było to coś pomiędzy westchnieniem a śmiechem. – Udało nam się, Rob! – rzuciła notes na stół i objęła mnie. Był to szybki gest zadowolenia, wykonany bez zastanowienia, ale podziałał mi na nerwy. Pracowaliśmy razem w starym, doskonałym porozumieniu, udając, że nic się nie wydarzyło, jednak to było wyłącznie na użytek Damiena i dlatego, że wymagała tego sprawa, nie sądziłem, że muszę to Cassie wyjaśniać.

– Na to wygląda, tak.

– Kiedy to w końcu powiedział… Boże, szczęka mi opadła. Szampan wieczorem obowiązkowy, niezależnie od tego, o której skończymy, i to dużo. – Wypuściła powietrze, oparła się o stół i potargała włosy. – Będziesz musiał iść po Rosalind.

Spiąłem się.

– Dlaczego? – spytałem chłodno.

– Bo mnie nie lubi.

– Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Ale po co ktokolwiek ma po nią iść?

Cassie zatrzymała się w połowie ruchu i przyjrzała mi się.

– Rob, zarówno ona, jak i Damien podsunęli nam identyczny fałszywy trop. Musi istnieć jakiś związek.

– Właściwie to Jessica i Damien naprowadzili nas na ten sam fałszywy trop.

– A ty myślisz, że to Damien i Jessica w tym razem siedzą? Daj spokój.

– Nie sądzę, żeby ktokolwiek w tym siedział. Myślę, że Rosalind przeszła już wystarczająco dużo w swoim życiu i chyba nie ma takiej możliwości, żeby brała udział w zamordowaniu siostry, więc nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy ją tutaj ściągać i narażać ją na kolejne traumatyczne przeżycia.

Cassie usiadła na stole i spojrzała na mnie. W jej spojrzeniu było coś, czego nie rozumiałem.

– A myślisz, że ten dureń sam to wszystko wymyślił?

– Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi – powiedziałem niczym O’Kelly, ale nie potrafiłem się powstrzymać. – Może Andrews albo jeden z jego kumpli go zatrudnił. To by wyjaśniało, dlaczego kryje motyw, bo boi się, że jeśli ich wsypie, to się zemszczą.

– Tak, poza tym, że nie mamy ani grama dowodu na jakikolwiek związek między nimi, a Andrews…

– Mimo to.

– Za to mamy dowody na związek między nim a Rosalind.

– Słyszałaś, co powiedziałem. Powiedziałem „mimo to". O’Kelly pracuje nad wyciągami telefonicznymi i bankowymi. Kiedy je dostaniemy, zobaczymy, z czym mamy do czynienia i od tego zaczniemy.

– Do czasu aż dostaniemy wyciągi, Damien się uspokoi, weźmie sobie prawnika, a Rosalind dowie się o aresztowaniu z gazet i zacznie się pilnować. Wzywamy ją teraz i tak długo będziemy ich maglować, aż dowiemy się, o co chodzi.

Przypomniałem sobie głos Kiernana albo McCabe’a, to przyprawiające o zawrót głowy uczucie, gdy puszczały mi hamulce i odpływałem w łagodną, nieskończenie przyjemną nicość.

– Nie – odparłem – nie wzywamy. To delikatna dziewczyna, Maddox. Jest wrażliwa i łatwo ją zranić, właśnie straciła siostrę i nie ma pojęcia dlaczego. A ty chcesz bawić się z nią i zabójcą jej siostry? Jezu, Cassie. Mamy obowiązek opiekować się tą dziewczyną.

– Nie, wcale nie mamy, Rob. To robota dla ludzi z wydziału pomocy ofiarom. My mamy obowiązki względem Katy i musimy poznać prawdę o tym, co tu się, do cholery, zdarzyło, i to wszystko. Cała reszta to sprawa drugoplanowa.

– A jeśli Rosalind wpadnie w depresję albo przeżyje załamanie nerwowe, bo będziemy ją dręczyć? Wtedy też powiesz, że to robota dla wydziału pomocy ofiarom? Nie rozumiesz, że i jej życie możemy zniszczyć? Dopóki nie będziemy mieć czegoś lepszego niż jakiś drobny zbieg okoliczności, zostawiamy dziewczynę w spokoju.

– Drobny zbieg okoliczności? – Cassie wcisnęła ręce do kieszeni. – Rob. Gdyby chodziło o kogoś innego niż Rosalind, to co byś zrobił?

Poczułem, jak ogarnia mnie wściekłość, furia w najczystszej postaci.

– Nie, Maddox. Nie. Tak nie pogrywaj. Ty nigdy nie lubiłaś Rosalind, prawda? Od samego początku chciałaś mieć powód, żeby się do niej dobrać, teraz Damien daje ci żałosny cień powodu, a ty się go chwytasz niczym tonący brzytwy. Boże, biedna dziewczyna opowiadała mi, że kobiety są o nią zazdrosne, ale o tobie miałem lepsze zdanie. Jak widać, myliłem się.

– Zazdrosna, o Jezu, Rob, masz czelność! Miałam o tobie lepsze zdanie, bo nie myślałam, że będziesz chronił podejrzaną tylko dlatego, że jej współczujesz i ci się podoba, i jesteś na mnie wściekły z jakiegoś cholernie dziwacznego powodu, który sobie wymyśliłeś…

Szybko traciła panowanie nad sobą i patrzyłem na to z przyjemnością. Moja złość jest zimna, kontrolowana, klarowna, w każdej chwili potrafi odeprzeć gwałtowne ataki, jak ten Cassie.

– Bardzo proszę, byś nie podnosiła głosu – wycedziłem. – Przynosisz sobie wstyd.

– Ach, tak myślisz? A ty przynosisz wstyd całemu pieprzonemu wydziałowi. – Wepchnęła notes do kieszeni, zginając kartki. – Wzywam Rosalind Devlin…

– Nie wzywasz. Na litość boską, zachowuj się jak detektyw, do cholery, a nie jakaś rozhisteryzowana nastolatka prowadząca wendetę.

– Tak, Rob, taka właśnie jestem. A ty razem z Damienem możesz sobie zrobić, co ci się żywnie podoba, możecie się całować po dupach i jak dla mnie możecie nawet skisnąć…

– No cóż – powiedziałem – to z pewnością daje mi do myślenia. Bardzo profesjonalne.

– Co się z tobą, do kurwy nędzy, dzieje?! – wrzasnęła Cassie. Kopnęła drzwi i zatrzasnęła je za sobą z takim hukiem, że usłyszałem rozbrzmiewające w korytarzu echo, donośne i złowieszcze.


***

Odczekałem jakiś czas, a potem poszedłem na papierosa – Damien może się przez kilka minut sam sobą zająć, w końcu jest dużym chłopcem. Zaczynało się już ściemniać, ale dalej padał rzęsisty deszcz. Podniosłem kołnierz marynarki i przecisnąłem się przez drzwi. Już wcześniej miewaliśmy z Cassie kłótnie, to jasne, partnerzy kłócą się tak samo zajadle jak kochankowie. Kiedyś tak ją rozwścieczyłem, że walnęła pięścią w biurko i spuchł jej nadgarstek, nie rozmawialiśmy wtedy przez dwa dni. Ale nawet wówczas było inaczej, zupełnie inaczej.

Wyrzuciłem wypalonego do połowy i przemokniętego papierosa i wróciłem do środka. Jakaś cząstka mnie chciała załatwić Damiena, mieć spokój i iść do domu, pozwolić Cassie, by się zajęła robotą, ale wiedziałem, że na taki luksus nie mogę sobie pozwolić, musiałem odkryć motyw, żeby uchronić Rosalind przed bliskim spotkaniem trzeciego stopnia z Cassie.

Damien zaczynał sobie powoli zdawać sprawę z tego, co się dzieje. Szalał z niepokoju, obgryzał paznokcie i podrygiwały mu nogi, ciągle powtarzał: Co się teraz stanie? Pójdę do więzienia, prawda? Na jak długo? Mama dostanie ataku serca. Czy więzienie jest naprawdę niebezpieczne, jak w pokazują w telewizji?

Miałem nadzieję, że dla swojego dobra nie oglądał Skazanego na śmierć.

Lecz kiedy tylko za bardzo zbliżałem się do tematu motywu, zamykał się w sobie, kulił jak jeż, przestawał mi patrzeć w oczy i zaczynał twierdzić, że ma luki w pamięci. Kłótnia z Cassie wyraźnie wytrąciła mnie z rytmu, wszystko wydawało się okropnie irytujące, i choć bardzo się starałem, Damien ciągle wpatrywał się w stół i potrząsał ze smutkiem głową.

– W porządku – rzekłem w końcu. – Wyjaśnijmy sobie COŚ. Twój ojciec zmarł dziewięć lat temu, zgadza się?

– Tak. – Damien spojrzał na mnie niepewnie. – Prawie dziesięć, pod koniec października będzie dziesiąta rocznica śmierci. Czy mogę… kiedy już tu skończymy, czy będę mógł dostać zwolnienie za kaucją?

– O kaucji zadecyduje sędzia. Czy twoja matka pracuje?

– Nie. Ma te, mówiłem przecież… – Ostrożnie wskazał na klatkę piersiową. – Dostaje zasiłek. A tato zostawił nam trochę… O Jezu, mama! – Raptownie wstał. – Zaraz zwariuje. Która godzina?

– Uspokój się. Rozmawialiśmy już z nią wcześniej, wie, że nam pomagasz w śledztwie. Nawet biorąc pod uwagę pieniądze, które wam zostawił ojciec, na pewno niełatwo wam związać koniec z końcem.

– Co?… Hm, dajemy sobie radę.

– Gdyby ktoś zaproponował ci sporą sumę pieniędzy, żebyś coś dla niego zrobił, tobyś się skusił, nieprawdaż? – Pieprzyć Sama i O’Kelly’ego, jeśli wujcio Redmond wynajął Damiena, to musiałem to wiedzieć teraz.

Damien zmarszczył brwi, wyglądało to na szczere zdziwienie.

– Co?

– Mógłbym ci wymienić kilka osób, które miały milion powodów, żeby zająć się rodziną Devlinów. Chodzi o to, że są to ludzie, którzy niechętnie wykonują mokrą robotę. Do tego zatrudniają innych.

Umilkłem na chwilę, dając mu okazję do wypowiedzenia się. Wyglądał na oszołomionego.

– Jeśli się kogoś obawiasz – powiedziałem tak łagodnie, jak tylko potrafiłem – to cię ochronimy. A jeśli ktoś cię wynajął, żebyś to zrobił, to nie jesteś prawdziwym zabójcą, prawda? To on nim jest.

– Co… ja nie… co? Myślicie, że ktoś mi zapłacił, żebym, żebym… Jezu! Nie!

Otwarte usta i twarz wyrażały zaskoczenie i czyste oburzenie.

– Skoro nie chodziło o pieniądze, to o co?

– Już wam powiedziałem, nie wiem! Nie pamiętam!

Przez jedną okropną chwilę zastanawiałem się, czy faktycznie mógł stracić częściowo pamięć, a jeśli tak, to dlaczego. Odrzuciłem tę myśl. Ciągle to słyszymy, a ja doskonale pamiętałem wyraz twarzy, gdy pominął sprawę rydla, to było umyślne.

– Wiesz, naprawdę staram ci się pomóc, ale nie mogę nic zrobić, jeśli nie będziesz ze mną szczery.

– Jestem szczery! Nie czuję się za dobrze…

– Nie, nie jesteś. A oto skąd o tym wiem. Pamiętasz fotografie, które ci pokazałem? Pamiętasz tę, na której skóra z twarzy Katy została zdjęta? Zostało zrobione podczas sekcji. A dzięki sekcji dowiedzieliśmy się, co dokładnie zrobiłeś dziewczynce.

– Już wam mówiłem…

Gwałtownie pochyliłem się nad stołem i spojrzałem mu z bliska w twarz.

– No i dziś rano znaleźliśmy w szopie na narzędzia rydel. Dlaczego, do cholery, myślisz, że jesteśmy aż tak głupi? Oto część, którą pominąłeś: po tym jak zabiłeś Katy, rozpiąłeś jej bojówki, ściągnąłeś majtki i wsadziłeś jej trzonek od rydla.

Damien trzymał się oburącz za głowę.

– Nie… ja nie…

– A ty usiłujesz mi wcisnąć, że to się tak po prostu stało? Zgwałcenie rydlem małej dziewczynki nie dzieje się ot tak sobie, nie bez dobrego powodu, więc przestań pierdolić głupoty i powiedz mi, jaki miałeś powód. Chyba że jesteś zboczeńcem. Czy tak właśnie jest, Damien? Jesteś?

Za bardzo go przycisnąłem. Z ponurą nieuchronnością Damien, który przecież miał za sobą ciężki dzień – znów zaczął płakać.

Spędziliśmy w tym pomieszczeniu sporo czasu. Damien, kryjąc twarz w dłoniach, łkał ochryple i spazmatycznie. Oparłem się o ścianę, zastanawiałem się, co z nim zrobić, i od czasu do czasu, gdy usiłował głębiej odetchnąć, bez przekonania podejmowałem kolejną próbę wyciągnięcia z niego, jaki miał motyw. Ani razu nie odpowiedział, nie wiem, czy mnie w ogóle słyszał. W pomieszczeniu było gorąco i wciąż jeszcze czułem zapach pizzy, drażniący i przyprawiający o mdłości. Nie mogłem się skupić. Myślałem tylko o Cassie, o Cassie i Rosalind, i o tym, czy Rosalind zgodziła się przyjść, czy się jakoś trzyma, czy za chwilę Cassie zapuka do drzwi i zechce posadzić ją twarzą w twarz z Damienem.

W końcu się poddałem. Było wpół do dziewiątej i kontynuowanie przesłuchania nie miało sensu, Damien miał już dość, nawet najlepszy na świecie detektyw nie wydobyłby z niego nic godnego uwagi, dawno powinienem to zauważyć.

– No dobrze. Musisz zjeść kolację i odpocząć. Spróbujemy jutro.

Spojrzał na mnie. Miał czerwony nos i spuchnięte oczy.

– Mogę… iść do domu?

Właśnie zostałeś aresztowany pod zarzutem zabójstwa, geniuszu, coś ty sobie myślał… Ale nie miałem siły na sarkazm.

– Zatrzymamy cię na dzisiejszy wieczór. Zawołam kogoś, żeby cię zabrał. – Kiedy wyciągnąłem kajdanki, gapił się na nie, jakby były jakimś starożytnym narzędziem tortur.

Drzwi do pomieszczenia obserwacyjnego były otwarte i kiedy przechodziłem, zobaczyłem O’Kelly’ego – stał przed szybą, z rękami w kieszeniach i kołysał się na piętach. Serce mi podskoczyło. Cassie musi być w pokoju przesłuchań, Cassie i Rosalind. Przez chwilę miałem ochotę tam wejść, jednak szybko zarzuciłem tę myśl, nie chciałem, aby Rosalind w jakikolwiek sposób łączyła moją osobę z tym przesłuchaniem. Oddałem Damiena – który wciąż był oszołomiony i blady, z drżeniem łapał oddech, jak dziecko, które za mocno płakało – mundurowym i poszedłem do domu.

Загрузка...