24

O’Kelly na zawsze pozostał dla mnie swego rodzaju tajemnicą. Nie lubił Cassie, nie podobała mu się jej teoria i ogólnie rzecz biorąc, uważał, że jest niereformowalnie upierdliwa, ale wydział ma dla niego ogromne, wręcz mistyczne znaczenie, a kiedy już raz postanowi wspierać któregoś ze swoich ludzi, to wspiera go, a nawet ją, w pełni. Dostarczył Cassie przekaźnik i furgonetkę z ludźmi, mimo że uważał to za marnotrawienie czasu i środków. Kiedy przyszedłem rano do pracy – bardzo wcześnie, nasz plan zakładał złapanie Rosalind, zanim wyjdzie do szkoły – Cassie siedziała w pokoju operacyjnym, a specjaliści zakładali jej podsłuch.

– Proszę zdjąć sweter – odezwał się technik. Był niski, miał obojętny wyraz twarzy oraz zwinne dłonie profesjonalisty. Cassie posłusznie jak dziecko u lekarza zdjęła sweter. Pod spodem miała na sobie coś, co przypominało ciepły podkoszulek chłopięcy. Zmyła makijaż, który nosiła od kilku dni, a pod oczami pojawiły się ciemne smugi. Zastanawiałem się, czy udało jej się wczoraj choć na chwilę zmrużyć oko. Wyobraziłem sobie, jak siedzi na parapecie z podkoszulkiem naciągniętym na kolana, a trzymany w ręce papieros żarzy się czerwienią, gdy wciąga dym i patrzy na rozpościerające się w dole oświetlone ogrody. Sam stał przy oknie, plecami do nas, O’Kelly grymasił przy tablicy, wymazywał linie i rysował je z powrotem.

– Proszę przeciągnąć kabel pod podkoszulkiem – rzekł technik.

– Masz gorącą linię do roboty – poinformował mnie O’Kelly.

– Chcę jechać z wami – powiedziałem. Sam uniósł ręce, Cassie pochyliła się nad mikrofonem i nawet na mnie nie spojrzała.

– Po moim trupie – odparł O’Kelly.

Byłem już tak zmęczony, że widziałem wszystko jak przez mgłę.

– Chcę jechać – powtórzyłem. Tym razem wszyscy mnie zignorowali.

Technik przypiął Cassie baterię do spodni, naciął lekko materiał w górnej części podkoszulka i wsunął tam mikrofon. Kazał jej z powrotem włożyć sweter – Sam i O’Kelly odwrócili się – i odezwać się. Kiedy spojrzała na niego, nie rozumiejąc, O’Kelly się zniecierpliwił.

– Powiedz cokolwiek, Maddox, jak chcesz, możesz nam opowiedzieć o planach na weekend. – Ona jednak zamiast tego wyrecytowała wiersz. Był to stary, krótki wierszyk, w rodzaju tych, których trzeba się uczyć w szkole. Wiele lat później natknąłem się na niego, przeglądając książkę w jakimś zakurzonym antykwariacie.

O wasze spokojne myśli modły zanoszę,

Rzekłem słowami żywego lub żywych.

Jakiż podarek, pytam, mam przynieść dziś.

Zanim zapłaczę i odejdę?

Bierz, odparli, dębinę i wawrzyn.

Zabierz nasz łzawy los i żyj

Niczym rozrzutny kochanek.

O jedno prosimy, To, czego dać nie możesz.

Mówiła spokojnie, jej słowa przetworzone przez głośniki odbiły się dudniącym echem, a w tle słychać było szumiący dźwięk, który przypominał wiejący w dali wiatr. Przypomniały mi się historie o duchach, gdzie głosy zmarłych docierały do kochających ich bliskich z trzeszczących odbiorników radiowych czy telefonów, zrodzone gdzieś na zagubionych długościach fal biegnących przez pustkę wszechświata. Technik delikatnie poruszył tajemnicze guziki i suwaki.

– Dziękujemy, Maddox, jesteśmy wzruszeni – powiedział O’Kelly, gdy technik był już zadowolony. – Dobra, oto osiedle. – Klepnął dłonią w mapę zrobioną przez Sama. – Będziemy w furgonetce zaparkowanej przy Knocknaree Crescent, pierwsza ulica w lewo za wjazdem. Maddox, ty pojedziesz na swoim skuterze, zaparkujesz przed domem Devlinów i wyciągniesz dziewczynę na spacer. Wyjdziecie tylną bramą i skręcicie w prawo, w przeciwną stronę, niż znajdują się wykopaliska, potem znów w prawo, wzdłuż muru i na główną drogę, a następnie ruszycie z powrotem w stronę głównej bramy. Jeśli w jakimś momencie zmienicie trasę, powiedz to do mikrofonu. Podawaj lokalizację tak często, jak się da. Kiedy, Jezu, o ile ją pouczysz i zdobędziesz wystarczającą ilość informacji, żeby ją aresztować, zrób to. Jeśli uznasz, że cię rozgryzła, albo nic z tego nie wychodzi, wykręć się i zmykaj. Jeśli będziesz potrzebowała wsparcia, powiedz, a my wkroczymy. Jeśli będzie miała broń, poinformuj nas, powiedz: Odłóż ten nóż, coś w tym rodzaju. Nie masz świadków, więc nie wyciągaj broni, chyba że nie będziesz miała wyjścia.

– Nie biorę broni – powiedziała Cassie. Odpięła kaburę i podała Samowi, a następnie podniosła ręce. – Sprawdź mnie.

– Po co? – Sam ze zdziwieniem wpatrywał się w broń.

– Czy nie mam broni. – Spojrzała ponad jego ramieniem. – Gdyby cokolwiek powiedziała, to będzie twierdzić, że trzymałam ją na muszce. Sprawdź też mój skuter, zanim na niego wsiądę.


***

Do dziś nie wiem, jak udało mi się dostać do furgonetki. Prawdopodobnie dlatego, że chociaż byłem w niełasce, nadal pozostawałem partnerem Cassie, a dla tego związku niemal każdy detektyw ma ogromny i głęboko zakorzeniony szacunek. Prawdopodobnie stało się tak dlatego, że zastosowałem wobec O’Kelly’ego pierwszą technikę, której uczy się każdy niemowlak: jeśli będziesz kogoś pytać wystarczająco długo, podczas gdy ta osoba stara się pracować nad czymś innym, to prędzej czy później powie „tak", żebyś się zamknął. Byłem zbyt zdesperowany, żeby przejmować się upokorzeniem. Prawdopodobnie zdał sobie sprawę, że jeśli odmówi, wezmę samochód i pojadę tam sam.

Wsiedliśmy do furgonetki, która wyglądała jak jeden z tych złowieszczych samochodów bez okien występujących w reportażach o pracy policji, z boku miała logo i nazwę fikcyjnej firmy budowlanej. Wewnątrz było jeszcze gorzej, dokoła walały się czarne, grube kable, wszędzie pełno było syczącego i mrugającego światełkami sprzętu, nad głowami wisiała słaba żarówka, materiał dźwiękoszczelny nadawał samochodowi wygląd wyłożonej materacami celi. Prowadził Sweeney, Sam, O’Kelly, technik i ja siedzieliśmy w milczeniu z tyłu. O’Kelly wziął ze sobą termos z kawą i coś w rodzaju lepkich drożdżówek, które jadł dużymi, metodycznymi kęsami, wyraźnie bez przyjemności. Sam zeskrobywał niewidzialną plamę z kolana. Ja wyłamywałem sobie palce do chwili, gdy zdałem sobie sprawę, jak bardzo musi to być irytujące, więc zacząłem się skupiać na ignorowaniu potrzeby zapalenia papierosa. Technik rozwiązywał krzyżówkę w „Irish Times".

Zaparkowaliśmy na Knocknaree Crescent, a O’Kelly zadzwonił do Cassie. Była w zasięgu, głos dobiegający z głośników brzmiał spokojnie.

– Maddox.

– Gdzie jesteś? – zapytał O’Kelly.

– Właśnie wjeżdżam na osiedle. Nie chciałam się kręcić w kółko.

– Zajęliśmy pozycję. Ruszaj.

Krótka pauza i w chwilę później usłyszeliśmy Cassie.

– Tak jest. – Rozłączyła się.

Usłyszałem zapuszczany silnik vespy, potem dziwny efekt stereo, kiedy minutę później przejechała zaledwie kilka metrów od nas. Technik złożył gazetę i minimalnie zmienił ustawienie sprzętu, naprzeciw mnie O’Kelly wyjął z kieszeni torebkę z landrynkami i oparł się o ścianę.

Z głośników dobiegły nas kroki, odległy, dźwięczny gong do drzwi. O’Kelly pomachał torebką z cukierkami w naszym kierunku, gdy okazało się, że brak chętnych, wzruszył ramionami i wyłowił landrynkę.

Skrzypnięcie otwieranych drzwi.

– Pani detektyw Maddox – odezwała się Rosalind, w jej głosie było słychać niezadowolenie. – Obawiam się, że w obecnej chwili jesteśmy bardzo zajęci.

– Wiem – odpowiedziała Cassie. – Bardzo mi przykro, że zawracam głowę. Ale czy mogłabyś… czy byłaby szansa, żebyś ze mną przez chwilę porozmawiała?

– Miała już pani swoją szansę. Zamiast tego obraziła mnie pani i zepsuła cały wieczór. Wolałabym, żeby już więcej mi pani nie zawracała głowy.

– Przepraszam. Nie chciałam, nie powinnam była tego robić. Ale nie o to chodzi. Ja tylko… muszę cię o coś poprosić.

Cisza, wyobraziłem sobie, jak Rosalind przytrzymuje drzwi i mierzy ją wzrokiem, a spięta Cassie spogląda w górę, trzymając ręce głęboko w kieszeniach zamszowej marynarki. W tle dał się słyszeć głos Margaret. Rosalind burknęła:

– To do mnie, mamo. – Drzwi się zatrzasnęły. – I? – zapytała.

– Czy mogłybyśmy… – Szelest, to Cassie nerwowo się poruszyła. – Czy mogłybyśmy się przespacerować? Chodzi o sprawę osobistą.

To musiało Rosalind zainteresować, ale ton jej głosu się nie zmienił.

– Właśnie miałam wychodzić.

– Tylko pięć minut. Możemy się przejść wokół osiedla albo gdzie indziej… Bardzo proszę, panno Devlin. To ważne.

W końcu westchnęła.

– W porządku. W sumie to mogę pani poświęcić kilka minut.

– Dzięki – powiedziała Cassie – jestem bardzo wdzięczna. – Usłyszeliśmy, jak idą chodnikiem, dobiegło nas płynne, zdecydowane stukanie obcasów Rosalind.

Był uroczy poranek, lekki, słońce wysuszyło już wczorajszą mgłę, ale na trawie pozostały jeszcze delikatne opary unoszące się ku błękitowi nieba. Dobiegał do nas głośny świergot kosów, skrzypienie tylnej bramy osiedla, a także odgłos kroków Cassie i Rosalind na mokrej trawie na skraju lasu. Pomyślałem o tym, jak pięknie muszą wyglądać dla kogoś stojącego z boku: Cassie z rozwianymi włosami i spokojna, Rosalind blada i szczupła jak bohaterka poematu, dwie dziewczyny we wrześniowy ranek, nad ich głowami żółcą się i czerwienią liście, a spod nóg umykają króliki.

– Czy mogłabym cię o coś prosić? – spytała Cassie.

– Chyba po to się spotkałyśmy – znacząco odparła Rosalind, w jej głosie słychać było delikatną naganę, najwyraźniej Cassie marnowała jej cenny czas.

– Tak. Przepraszam. – Cassie nabrała powietrza. – Okay, tak się zastanawiałam, skąd wiesz o…

– Tak? – grzecznie wtrąciła się Rosalind.

– O mnie i o detektywie Ryanie. – Cisza. – Że mamy… że mamy romans.

– A, o tym! – Roześmiała się. Był to cichy, dźwięczny śmiech, bez emocji, pobrzmiewała w nim ledwie słyszalna nuta triumfu. – Ach, pani detektyw. A jak pani myśli, skąd?

– Może się domyśliłaś. Albo coś w tym rodzaju. Może nie udało nam się tego ukryć tak dobrze, jak nam się wydawało. Ale zdaje się, że… Cały czas się zastanawiam.

– No cóż, łatwo było zgadnąć. Ale nie. Proszę mi wierzyć, nie marnuję czasu na zastanawianie się nad panią i pani życiem uczuciowym.

Nastąpiła kolejna chwila ciszy. O’Kelly wyjął z ust landrynkę.

– W takim razie jak? – spytała w końcu Cassie.

– Oczywiście powiedział mi o tym detektyw Ryan – słodko odezwała się Rosalind. Poczułem, jak Sam i O’Kelly patrzą na mnie, i ugryzłem się w policzek, żeby nie zacząć temu zaprzeczać.

Niełatwo się do tego przyznać, ale aż do tamtej chwili miałem jeszcze jakiś dziwny cień nadziei, że to jakieś fatalne nieporozumienie. Chłopak, który powiedziałby wszystko, co tylko chcielibyśmy w jego mniemaniu usłyszeć, dziewczyna, która stała się zła wskutek traumy i żalu, a na samym szczycie piramidy moje własne odrzucenie – mogliśmy to wszystko błędnie zinterpretować, wybierając jedną z setek ewentualności. Lecz to właśnie w tamtym momencie, dzięki łatwości, z jaką skłamała, zrozumiałem, że Rosalind – zraniona, urzekająca, nieobliczalna dziewczyna, z którą żartowałem w pubie Central i którą trzymałem za rękę na ławce – nigdy nie istniała. Wszystko, co mi kiedykolwiek pokazała, było obliczone na efekt, zrobione z zimną perfekcją aktorki wcielającej się w rolę. Pod miriadami pobłyskujących zasłon widniała broń prosta i śmiertelna jak ostrze żyletki.

– To bzdury! – Głos Cassie się załamał. – Nigdy, kurwa, w życiu by tego nie powiedział…

– Proszę nie przeklinać – warknęła Rosalind.

– Przepraszam – powiedziała po chwili Cassie. – Po prostu się tego nie spodziewałam. Nie spodziewałam się, że mógłby o tym komuś powiedzieć. Nigdy.

– A jednak tak zrobił. Powinna pani bardziej uważać na to, komu pani ufa. Czy to wszystko, o co chciała mnie pani prosić?

– Nie. Muszę cię poprosić o przysługę. – Dał się słyszeć ruch, Cassie przejechała dłonią po włosach albo po twarzy. – Zbyt bliskie kontakty z partnerem są wbrew zasadom. Gdyby nasz szef się dowiedział, obydwoje moglibyśmy wylecieć albo wrócić do służb mundurowych. A praca… ta praca wiele dla nas znaczy. Dla nas obojga. Pracowaliśmy jak szaleni, żeby się dostać do wydziału. Gdybyśmy mieli stamtąd wylecieć, nie wiem, jak byśmy to przeżyli.

– Powinniście byli o tym wcześniej pomyśleć, prawda?

– Wiem – odparła Cassie – wiem. Ale czy byłaby jakaś szansa, żebyś o tym nie wspominała? Nikomu?

– Mam ukryć wasz romansik? Czy o to pani chodzi?

– Tak. Chyba tak.

– Nie wiem, dlaczego pani uważa, że jestem jej winna jakąkolwiek przysługę – chłodno odparła Rosalind. – Przez cały czas była pani dla mnie okropnie niemiła, aż do dziś, kiedy czegoś pani ode mnie potrzebuje. Ja nie lubię ludzi, którzy mnie wykorzystują.

– Przepraszam, jeśli byłam niemiła. – W jej głosie słychać było napięcie, mówiła zbyt ostro i za szybko. – Naprawdę przepraszam. Myślę, że czułam się… nie wiem, onieśmielona… Nie powinnam była się na tobie wyżywać. Przykro mi.

– Rzeczywiście powinna mnie pani przeprosić, ale mniejsza z tym. Nie chodzi o to, że mnie pani obraziła, ale skoro mogła pani w ten sposób potraktować mnie, to jestem pewna, że robi to pani i innym ludziom, prawda? Nie wiem, czy powinnam chronić kogoś, kto zachowuje się nieprofesjonalnie. Muszę sobie przemyśleć, czy moim obowiązkiem jest poinformowanie pani przełożonych o pani związku z detektywem Ryanem.

– Co za suka – skomentował Sam cicho, nie patrząc na nikogo.

– Wkłada kij w mrowisko – mruknął O’Kelly. Mimo początkowych wątpliwości zaczynał się wciągać. – Gdybym kiedykolwiek powiedział coś takiego komuś dwa razy starszemu ode mnie…

– Posłuchaj – z desperacją odezwała się Cassie – nie chodzi tylko o mnie. A co z detektywem Ryanem? On nigdy nie zachowywał się wobec ciebie niegrzecznie, prawda? Szaleje za tobą.

Rosalind skromnie się roześmiała.

– Doprawdy?

– Tak – odparła Cassie. – Naprawdę.

Udawała, że się nad tym przez chwilę zastanawia.

– No cóż… w takim razie skoro to pani za nim biegała, to nie on ponosi winę za aferę. Nie byłoby sprawiedliwe, żeby za to cierpiał.

– Chyba tak. – Słyszałem w jej głosie upokorzenie, czyste i nieskrywane. – Byłam… To ja wszystko zaczęłam.

– I jak długo to już trwa?

– Pięć lat. Schodzimy się i rozchodzimy. – Pięć lat temu w ogóle się z Cassie nie znaliśmy, nawet nie służyliśmy w tej samej części kraju, i nagle zdałem sobie sprawę, że to wszystko na użytek O’Kelly’ego, żeby udowodnić, że Rosalind kłamie, na wypadek gdyby żywił wobec nas jakieś podejrzenia, po raz pierwszy zdałem sobie sprawę z tego, jak doskonałą podwójną grę prowadziła.

– Oczywiście musiałabym mieć pewność, że wszystko już się zakończyło, zanim w ogóle pomyślę o kryciu was.

– Już skończone. Przysięgam. On… zakończył to kilka tygodni temu. Tym razem na dobre.

– Ach? Czemu?

– Nie chcę o tym rozmawiać.

– No cóż, wybór nie należy do pani.

Cassie odetchnęła.

– Nie wiem czemu, naprawdę. Wiele razy go o to pytałam, ale zawsze odpowiada, że to skomplikowane, nie jest gotowy na związek, nie wiem, czy jest ktoś jeszcze, czy… Nie rozmawiamy już ze sobą. Nie chce mnie nawet widzieć. Nie wiem, co robić. – Jej głos okropnie drżał.

– Tylko posłuchajcie – z podziwem skomentował O’Kelly. – Maddox minęła się z powołaniem. Powinna zostać aktorką.

Ale ona nie grała i Rosalind to wyczuła.

– No tak – odparła, a ja wiedziałem, że się uśmiecha – nie mogę powiedzieć, żebym była zaskoczona. Z pewnością nie mówi o pani jak o kochance.

– A co o mnie mówi? – po sekundzie spytała Cassie. Odsłaniała swoje słabe punkty, żeby sprowokować atak, specjalnie pozwalała się ranić i ostro krytykować, delikatnie odsłaniała kolejne warstwy bólu, żeby pozwolić jej się nimi karmić. Poczułem, że robi mi się niedobrze.

Rosalind wytrzymała milczenie, kazała jej czekać.

– Mówi, że strasznie się pani prosi – rzekła w końcu. Jej głos był wysoki, słodki i wyraźny, zupełnie się nie zmieniał. – „Zdesperowana", tego właśnie słowa użył. To dlatego była pani wobec mnie tak wstrętna przez zazdrość. Starał się, żeby wyszło to ładnie… myślę, że było mu pani żal, ale czuł się już zmęczony tym, że musi wytrzymywać pani zachowanie.

– Co za bzdury – syknąłem z wściekłością, nie potrafiłem się powstrzymać. – Ja nigdy…

– Zamknij się – powiedział Sam, a równocześnie O’Kelly warknął:

– A kogo to, kurwa, obchodzi?

– Proszę o ciszę – grzecznie odezwał się technik.

– Ostrzegałam go przed panią – rzekła Rosalind. – Więc w końcu posłuchał mojej rady?

– Tak – drżącym głosem potwierdziła Cassie. – Widocznie tak.

– O Boże. – Nutka rozbawienia. – Naprawdę się pani w nim zakochała.

Cisza.

– Tak?

– Nie wiem. – W głosie Cassie słychać było ból, ale dopiero kiedy wydmuchała nos, zrozumiałem, że płacze. – Nigdy o tym nie myślałam, aż do… ja nigdy nie byłam z nikim tak blisko. A teraz nie potrafię nawet logicznie myśleć, nie umiem…

– Och, pani detektyw. – Rosalind westchnęła. – Skoro nie potrafi pani być szczera ze mną, to niech przynajmniej będzie pani szczera wobec siebie.

– Nie umiem powiedzieć – Cassie z trudem wydobywała słowa. – Może…

Czułem się jak w koszmarze, ściany furgonetki zdawały się mnie przygniatać. Bezcielesność głosów nadawała im posmaku horroru, jakbyśmy podsłuchiwali dwa zagubione duchy toczące jakieś odwieczne i niezmienne zmagania. Klamka drzwi była w cieniu niewidoczna, a ja pochwyciłem ostrzegawcze spojrzenie O’Kelly’ego.

– Sam tego chciałeś, Ryan – powiedział.

Brakowało mi tchu.

– Powinienem wkroczyć.

– I co zrobić? Wszystko idzie zgodnie z planem. Uspokój się.

Z głośników dobiegło ciche, bolesne westchnienie.

– Nie – powiedziałem. – Posłuchajcie.

– Robi, co do niej należy – rzekł Sam. W brudnym świetle nie widziałem wyrazu jego twarzy. – Siadaj.

Technik podniósł palec.

– Proszę się kontrolować – odezwała się Rosalind z niesmakiem. – Trudno jest poważnie rozmawiać z histerykami.

– Przepraszam. – Cassie ponownie wydmuchała nos i głośno przełknęła ślinę. – Posłuchaj, proszę. To już skończone, to nie była wina detektywa Ryana, a on jest gotów zrobić dla ciebie wszystko. Zaufał ci na tyle, że o tym opowiedział. Nie mogłabyś tego zostawić? Nie mówić nikomu? Proszę.

– Hm. – Rosalind rozważała prośbę. – Detektyw Ryan i ja przez chwilę byliśmy sobie bliscy. Ale kiedy widziałam go po raz ostatni, on również był dla mnie okropnie niegrzeczny. I skłamał o swoich przyjaciołach. A ja nie lubię kłamców. Nie, pani detektyw. Obawiam się, że żadnemu z was nie jestem nic winna.

– W porządku – powiedziała Cassie – w porządku. W takim razie co ja mogłabym dla ciebie zrobić w zamian?

Krótki śmiech.

– Chyba nie ma takiej rzeczy, której bym od pani potrzebowała.

– Jest. Daj mi jeszcze pięć minut, dobrze? Możemy obejść osiedle dokoła, do głównej drogi. Jest coś, co mogłabym dla ciebie zrobić, naprawdę.

Rosalind westchnęła.

– Zawrócimy teraz do domu, może pani mówić. Ale doprawdy, pani detektyw, przynajmniej jedna z nas powinna mieć jakieś zasady. Jeśli dojdę do wniosku, że powinnam o tym opowiedzieć pani zwierzchnikowi, nie uciszy mnie pani łapówką.

– To nie łapówka. Tylko… pomoc.

– Od pani? – Znów ten sam śmiech, który kiedyś uważałem za tak czarujący. Poczułem, że wbijam sobie w dłonie paznokcie.

– Dwa dni temu – powiedziała Cassie – aresztowaliśmy Damiena Donnelly’ego za zamordowanie Katy.

Na ułamek sekundy przerwała. Sam pochylił się do przodu, oparł łokcie na kolanach. Usłyszeliśmy:

– No tak. Już czas, żeby przestała się pani zajmować swoim życiem uczuciowym, a zajęła morderstwem mojej siostry. Kto to jest Damien Donnelly?

– On twierdzi, że do niedawna był twoim chłopakiem.

– Jak widać, nie był. Gdyby był moim chłopakiem, to chybabym o nim słyszała, nie sądzi pani?

– Mamy wyciągi – ostrożnie dodała Cassie – z rozmów przeprowadzanych z waszych komórek.

Ton Rosalind zrobił się lodowaty.

– Jeśli potrzebuje pani ode mnie przysługi, to oskarżanie mnie o kłamstwo nie jest najlepszą drogą, by to uzyskać.

– O nic cię nie oskarżam – powiedziała Cassie i przez sekundę wydawało mi się, że jej głos znów się załamie. – Ja tylko mówię, że rozumiem, że to twoje prywatne sprawy i nie masz żadnych powodów, by mi zaufać…

– To prawda.

– Ale usiłuję ci wyjaśnić, jak mogę ci pomóc. Bo widzisz, Damien mi ufa. Rozmawiał ze mną.

Po krótkiej chwili Rosalind prychnęła.

– Ja bym się tym nazbyt nie podniecała. Damien rozmawia z każdym, kto chce go słuchać. To w niczym pani nie wyróżnia.

Sam kiwnął, był to szybki ruch głowy: Krok pierwszy.

– Wiem. Wiem. Ale chodzi o to, że powiedział mi, dlaczego to zrobił. Mówi, że zrobił to dla ciebie. Bo go o to prosiłaś.

Długa chwila ciszy.

– To dlatego cię wezwałam – dodała Cassie – tamtego wieczoru. Miałam zamiar cię przesłuchać.

– Oj, proszę, pani detektyw. – Głos Rosalind zrobił się odrobinę ostrzejszy, i nie potrafiłem się zdecydować, czy to dobry, czy zły znak. – Proszę mnie nie traktować, jakbym była głupia. Gdybyście mieli jakiś dowód przeciwko mnie, to siedziałabym już w areszcie, a nie stała tutaj i wysłuchiwała pani płaczu.

– Nie – powiedziała Cassie. – Chodzi o co innego. Reszta jeszcze nic nie wie na temat tego, co powiedział Damien. Jeśli się dowiedzą, zostaniesz aresztowana.

– Czy pani mi grozi? Bo to bardzo zły pomysł.

– Nie. Próbuję tylko… Dobra. Chodzi o to, że… – Cassie odetchnęła głęboko. – Tak naprawdę nie potrzebujemy motywu, żeby oskarżyć kogoś o zabójstwo. Przyznał się do popełnienia zbrodni, mamy tę część nagraną na wideo i to wszystko, czego potrzebujemy, żeby go wsadzić do więzienia. Nikt nie musi wiedzieć, dlaczego to zrobił. A jak już mówiłam, on mi ufa. Jeśli mu powiem, że powinien zatrzymać motyw dla siebie, uwierzy mi. Sama wiesz, jaki jest.

– O wiele lepiej niż pani. Boże, Damien. – Pewnie świadczy to o mojej głupocie, ale nadal ton głosu Rosalind mnie zaskakiwał, było w nim słychać ogromne lekceważenie. – Ja się o niego nie martwię. Na litość boską, to morderca. Myśli pani, że ktoś mu uwierzy? A nie mnie?

– Ja mu uwierzyłam – powiedziała Cassie.

– No tak. Ale to niewiele mówi o pani zdolnościach detektywistycznych, nieprawdaż? On nie ma odrobiny polotu, ale wymyślił jakąś historyjkę, a pani od razu mu uwierzyła. Czy naprawdę uważa pani, że ktoś taki jak on powiedziałby pani, jak to się tak naprawdę stało, nawet gdyby chciał? Damien pojmuje tylko proste rzeczy. A to nie była prosta historia.

– Podstawowe fakty się zgadzają – ostro przerwała Cassie. – Nie chcę słyszeć żadnych szczegółów. Jeśli mam to zatrzymać dla siebie, to im mniej wiem, tym lepiej.

Chwila ciszy, podczas której Rosalind rozważała taką możliwość, następnie krótki śmiech.

– Doprawdy? Ale przecież pani jest detektywem, przynajmniej teoretycznie. Czy nie powinna być pani zainteresowana wykryciem tego, co się tak naprawdę wydarzyło?

– Wiem tyle, ile powinnam. Wszystko, co masz mi do powiedzenia, i tak mi się nie przyda.

– Och, tyle to wiem – wesoło powiedziała Rosalind. – Nie zdoła pani tego wykorzystać. Ale jeśli usłyszenie prawdy postawi panią w jeszcze niewygodniejszej pozycji, to stanie się tak tylko na pani własne życzenie. Nie trzeba się było stawiać w takiej sytuacji. Uważam, że nie muszę traktować ulgowo pani nieuczciwości.

– Ja, jak już powiedziałaś, jestem detektywem. – Cassie podniosła głos. – Nie mogę tak po prostu słuchać o dowodach przestępstwa i…

Rosalind nawet nie zmieniła tonu.

– No to będzie pani musiała. Katy była kiedyś taką słodką dziewczynką. Ale jak tylko jej taniec zaczął wzbudzać zainteresowanie, zrobiła się okropnie zarozumiała. Ta kobieta, Simone, miała na nią fatalny wpływ. To mnie bardzo smuciło. Ktoś musiał ją zmusić do zejścia na ziemię, prawda? Dla jej własnego dobra. Więc ja…

– Jeśli będziesz dalej mówić – przerwała jej Cassie, trochę za głośno – to będę musiała cię pouczyć. W innym wypadku…

– Proszę mi nie grozić. Bo więcej pani nie będę ostrzegała.

Cisza. Sam wpatrywał się przed siebie, z kciukiem w zębach.

– Więc – powróciła do tematu – postanowiłam, że najlepiej będzie pokazać Katy, że tak naprawdę wcale nie jest nadzwyczajna. Kiedy jej dałam coś na…

– Nie musisz nic mówić, chyba że tego chcesz – usłyszeliśmy okropnie drżący głos Cassie – ale wszystko, co powiesz, zostanie zapisane i może zostać użyte jako dowód.

Rosalind długo się nad tym zastanawiała. Słyszałem zgniatane pod ich stopami liście, sweter Cassie lekko ocierał się o mikrofon przy każdym kroku, gdzieś w lesie słychać było turkawkę, jej przymilne i zadowolone gruchanie. Sam patrzył na mnie i w niewyraźnym świetle furgonetki dostrzegłem w jego oczach potępienie. Pomyślałem o jego wujku i wytrzymałem to spojrzenie.

– Straciła ją – doszedł do wniosku O’Kelly. Przeciągnął się, a w szyi coś mu chrupnęło. – To jest to cholerne pouczenie. Kiedy zaczynałem, nie było tego całego pierdolenia, dawało się im kilka kuksańców, mówili ci, co chciałeś wiedzieć, i to wystarczało każdemu sędziemu. No tak, jasne, przynajmniej teraz możemy wracać do pracy.

– Poczekajcie – odezwał się Sam. – Jeszcze ją dostanie.

– Posłuchaj – powiedziała w końcu Cassie – jeśli chodzi o twoją wizytę u szefa…

– Chwileczkę – zimno przerwała Rosalind. – Jeszcze nie skończyłyśmy.

– Ależ tak – rzekła Cassie, ale w jej głosie usłyszeliśmy zdradliwe wahanie. – Jeśli chodzi o Katy, to tak. Nie będę tu stała i słuchała…

– Nie lubię, gdy ludzie próbują mi coś narzucać. Będę mówiła, co mi się podoba. A pani będzie słuchała. Jeśli jeszcze raz mi pani przerwie, to nasza rozmowa się skończy. Jeśli powtórzy to pani komukolwiek, ja powiem, z jaką osobą mają do czynienia, a detektyw Ryan wszystko potwierdzi. Nikt nie uwierzy w ani jedno pani słowo, a pani straci swoją cenną pracę. Jasne?

Cisza. Czułem okropny ciężar w żołądku i z trudem przełknąłem ślinę.

– Co za arogancja – odezwał się cicho Sam. – Co za pieprzona arogancja.

– Tylko tego nie zepsuj – prosił O’Kelly – to najlepszy strzał, Maddox.

– Tak – powiedziała bardzo cicho Cassie. – Rozumiem.

– Dobrze. – Domyśliłem się, że Rosalind uśmiecha się z satysfakcją. Skręciły na główną drogę, zmierzając do bramy, słychać było stukot obcasów. – Więc jak już mówiłam, postanowiłam, że ktoś musi coś zrobić, bo Katy wpadła w zachwyt nad sobą. Tak naprawdę było to zadanie dla mamy i taty; gdyby je wykonali, nie miałabym już nic do roboty. Ale nie, nic ich to nie obchodziło. Myślę, że tak naprawdę jest to forma molestowania dzieci, nie uważa pani… taki rodzaj zaniedbywania.

Czekała, aż Cassie odpowiedziała przez ściśnięte gardło.

– Nie wiem.

– Ależ tak. Bardzo mnie to zdenerwowało. Więc powiedziałam Katy, że powinna przestać chodzić na balet, skoro ma to na nią taki zły wpływ, ale nie chciała o tym słyszeć. Musiała się nauczyć, że nie otrzymała jakiegoś boskiego prawa, by być w centrum uwagi. Nie wszystko na tym świecie kręci się wokół niej. Dlatego uniemożliwiałam jej tańczenie, od czasu do czasu. Wie pani jak?

– Nie, nie wiem. – Oddech Cassie był przyspieszony.

– Wywoływałam u niej wymioty, pani detektyw. Boże, to znaczy, że nawet na to nie wpadliście?

– Zastanawialiśmy się. Myśleliśmy, że może twoja matka coś robi…

– Moja matka? – znów ten ton, ponad miarę lekceważący. – Ależ proszę. Moja matka dałaby się złapać w ciągu tygodnia, nawet gdybyście to wy prowadzili śledztwo. Mieszałam sok z proszkiem albo płynem do prania, albo czymkolwiek, co mi wpadło w rękę danego dnia i mówiłam Katy, że to sekretna mikstura, dzięki której będzie doskonale tańczyć. Była tak głupia, że mi wierzyła. Zastanawiałam się, czy ktoś się domyśli, ale nikt na to nie wpadł. Wyobraża sobie pani?

– Jezu – szepnęła Cassie.

– Aresztuj ją, Cassie – mruknął Sam. – To umyślne uszkodzenie ciała. No dalej.

– Nie zrobi tego – powiedziałem. Mój głos brzmiał dziwnie. – Wyciągnie z niej informacje o morderstwie.

– Posłuchaj. – Usłyszałem, jak głośno przełyka ślinę. – Zaraz wejdziemy na osiedle, a ty powiedziałaś, że mam czas tylko do chwili, gdy dotrzemy do domu… muszę wiedzieć, co masz zamiar zrobić…

– Dowie się pani, jak pani powiem. A my wejdziemy, kiedy ja zdecyduję. W zasadzie to myślę, że możemy wrócić tędy, tak bym mogła dokończyć swoją historię.

– Z powrotem dookoła osiedla?

– To pani chciała ze mną rozmawiać, będzie się pani musiała nauczyć, jakie są konsekwencje pani działań.

– Cholera – mruknął Sam. Oddalały się od nas.

– O’Neill, ona nie będzie potrzebowała wsparcia – uspokoił go O’Kelly. – Dziewucha to suka, ale przecież nie ma ze sobą karabinu.

– W każdym razie Katy nie miała zamiaru się zmieniać. – Do głosu Rosalind znów wdarł się ostry, niebezpieczny ton. – W końcu się domyśliła, dlaczego ciągle choruje… Boże, całe lata jej to zajęło… i wpadła we wściekłość. Powiedziała, że już nigdy nie wypije niczego, co jej dam, i tak dalej, i tak dalej, właściwie to nawet mi groziła, że powie rodzicom. I tak nigdy by jej nie uwierzyli, zawsze z byle powodu histeryzowała, ale tak czy owak… Rozumie pani, o czym mówię? Była rozpieszczonym bachorem. Zawsze musiała postawić na swoim. Jeśli jej się nie udało, to biegła do tatusia i mamusi i opowiadała bajeczki.

– Chciała być tancerką, i tyle – szepnęła Cassie.

– A ja jej powiedziałam, że to niemożliwe – warknęła Rosalind. – Gdyby była posłuszna, nic takiego by się nie wydarzyło. Zamiast tego próbowała mnie straszyć. Właśnie tego się spodziewałam po tej sprawie ze szkołą baletową, wszystkie te artykuły i zbiórki pieniędzy, to było obrzydlistwo. Wydawało jej się, że może robić, co jej się żywnie podoba. Powiedziała mi… dokładnie tak powiedziała, wcale tego nie zmyślam… stanęła i ujęła się pod boki, Boże, co za primadonna, i powiedziała: „Nie powinnaś mi tego robić. Nigdy więcej tego nie rób". Myślała, że kim jest? Wymknęła się kompletnie spod kontroli, zachowywała się w niewiarygodny sposób, a ja nie mogłam na coś takiego pozwolić.

Sam zaciskał dłonie i wstrzymywał oddech. Ja pokryłem się zimnym potem. Nie umiałem już sobie wyobrazić Rosalind, delikatny obraz dziewczyny w bieli rozwiał się jak po wybuchu bomby atomowej. Nie mieściło mi się to w głowie, czułem pustkę przypominającą wylinki, jakie pozostawiały po sobie w trawie owady.

– Spotykałam już ludzi, którzy usiłowali mi mówić, co powinnam robić. – Głos Cassie brzmiał tak, jakby brakowało jej oddechu. Mimo że jako jedyna z nas wiedziała, czego się ma spodziewać, opowieść niemal zwaliła ją z nóg. – Nie szukałam nikogo, żeby ich zabić.

– Myślę, że w końcu się pani dowie, że nigdy nie poprosiłam Damiena, żeby coś zrobił Katy. Nic nie poradzę na to, że mężczyźni ciągle chcą coś dla mnie robić. Proszę go spytać, jeśli ma pani ochotę, wszystko to był jego pomysł. I, mój Boże, zajęło mu to tyle czasu, że szybciej wytrenowałoby się małpę. – O’Kelly prychnął. – Kiedy w końcu wpadł na jakiś pomysł, wyglądał, jakby właśnie odkrył prawo powszechnego ciążenia, jakby był jakimś geniuszem. A potem zaczął mieć te swoje wątpliwości. Boże, jeszcze kilka tygodni i chybabym musiała z niego zrezygnować i zacząć wszystko od początku, zanim kompletnie oszaleję.

– W końcu zrobił to, czego chciałaś – powiedziała Cassie. – Więc czemu z nim zerwałaś? Biedak jest zrozpaczony.

– Z tego samego powodu, dla którego detektyw Ryan zerwał z panią. Byłam już tak znudzona, że miałam ochotę wrzeszczeć. I wcale nie zrobił tego, czego od niego chciałam. Wszystko zepsuł. – Głos Rosalind był pełen zimnej furii i robił się coraz głośniejszy. – Spanikował i ukrył jej ciało… mógł wszystko popsuć. Mógł mnie wpakować w poważne kłopoty. Szczerze mówiąc, jest niewiarygodny. Musiałam mu nawet wymyślić historyjkę, którą miał opowiedzieć, żeby naprowadzić was na fałszywy trop, ale nawet tego nie potrafił porządnie zrobić.

– Facet w dresie? – spytała Cassie i usłyszałem napięcie pobrzmiewające w jej głosie, była gotowa do ataku w każdej chwili. – Opowiedział nam o tym. Tylko nie był zbyt przekonujący. Myśleliśmy, że robi wielką sprawę z błahostki.

– Więc rozumie pani, o czym mówię? Miał ją przelecieć, walnąć w głowę kamieniem i zostawić ciało gdzieś na wykopaliskach. Tego właśnie chciałam. Na litość boską, można by pomyśleć, że to dość proste nawet dla Damiena, ale nie. Nic nie potrafił zrobić dobrze. Boże, ma szczęście, że z nim zerwałam. Po tym jak wszystko zepsuł, powinnam była go wami poszczuć. Na wszystko sobie zasłużył.

I o to chodziło: mieliśmy wszystko, czego nam potrzeba. Z dziwnie bolesnym jękiem wypuściłem z płuc powietrze. Sam oparł się o ścianę i przejechał dłonią po włosach, O’Kelly zagwizdał.

– Rosalind Frances Devlin – powiedziała Cassie – aresztuję cię pod zarzutem zabójstwa Katharine Bridget Devlin siedemnastego sierpnia tego roku, w Knocknaree, w hrabstwie Dublin.

– Zabieraj łapy – warknęła Rosalind. Usłyszeliśmy przepychankę, chrzęst łamiących się pod stopami gałązek, a następnie hałas przypominający syczenie kota i coś pomiędzy trzaśnięciem a walnięciem, i gwałtowny wdech Cassie.

– Co jest, kurwa? – powiedział O’Kelly.

– Idź! – zawołał Sam. – Idź. – Ale ja już napierałem na drzwi i szukałem klamki.

Biegliśmy drogą w stronę bramy na osiedle, poślizgując się na zakrętach. Miałem najdłuższe nogi i z łatwością wyprzedziłem Sama i O’Kelly’ego. Wszystko zdawało się przepływać obok mnie w zwolnionym tempie, chwiejąca się brama i kolorowe drzwi, dzieciak na trójkołowym rowerku gapiący się z otwartymi ustami i starszy mężczyzna w aparacie ortopedycznym odwracający się w moją stronę, światło poranka – zdawało się ciepłe i przyjemne niczym miód – było boleśnie ostre po półmroku, a huk zamykanych przez kogoś drzwi furgonetki odbijał się echem w nieskończoność. Rosalind mogła złapać jakąś ostrą gałąź, kamień, rozbitą butelkę, tyle jest rzeczy, którymi można kogoś zabić. Nie czułem, żebym dotykał stopami chodnika. Przepłynąłem między słupkami i wpadłem na główną drogę, liście omiotły mi twarz, kiedy skręciłem na maleńką ścieżkę przy murze, wzdłuż której rosła wysoka, mokra trawa i gdzie widniały błotniste ślady stóp. Poczułem się tak, jakbym się rozpływał, jesienny wiatr chłodził mi żebra, miałem wrażenie, że za chwilę się uniosę.

Stały w rogu osiedla, gdzie pola dotykają ostatniego pasa lasu, a moje nogi zrobiły się jak z waty pod wpływem ulgi, gdy je zobaczyłem. Cassie trzymała Rosalind za nadgarstki – przypomniałem sobie, jak silne ma dłonie – ale Rosalind walczyła zaciekle, żeby ją dopaść. Kopała i usiłowała ją podrapać, widziałem, jak plunęła Cassie w twarz. Krzyczałem coś, ale chyba żadna z nich nie usłyszała.

Za plecami dały się słyszeć kroki i przebiegł obok mnie Sweeney, wyglądał jak zawodnik rugby, po drodze wyciągał kajdanki. Chwycił Rosalind za ramiona, obrócił ją i walnął o mur. Cassie złapała ją znienacka za włosy ściągnięte w koczek i po raz pierwszy zobaczyłem z ulgą, jak bardzo dziewczyna była wściekła: zapadłe policzki, wąskie usta zaciśnięte w uśmieszku pełnym nienawiści, oczy błyszczące i pozbawione wyrazu jak u lalki. Miała na sobie szkolny mundurek, bezkształtną granatową spódnicę i granatowy sweter z herbem na przodzie i z nieznanej przyczyny to właśnie ubranie wydało mi się najokropniejsze ze wszystkiego.

Cassie zachwiała się, oparła o drzewo i złapała równowagę. Kiedy odwróciła się do mnie, najpierw zobaczyłem jej oczy – ogromne i czarne. Potem ujrzałem krew, strumyki spływające po twarzy. Zachwiała się odrobinę i na ziemię pod jej stopami spadła jasna kropla.

Stałem zaledwie kilka metrów od niej, ale coś mnie powstrzymywało przed tym, żeby do niej podejść. Oszołomiona i wściekła, wyglądała jak pogańska kapłanka, która odprawiła jakiś bezlitosny rytuał, lecz wciąż pozostaje jeszcze gdzie indziej i z kimś innym i nie należy jej dotykać, aż da znak. Po plecach spłynęła mi strużka potu.

– Cassie – powiedziałem i wyciągnąłem do niej ręce. Miałem wrażenie, że za chwilę pęknie mi serce. – Och, Cassie.

Uniosła ręce i przez sekundę całe jej ciało poruszyło się w moją stronę. Potem sobie przypomniała. Spuściła ręce i odwróciła głową, rozejrzała się bez celu dokoła.

Sam odsunął mnie z drogi i niezgrabnie się obok niej zatrzymał.

– Boże, Cassie… – wydyszał. – Co ci zrobiła? Chodź tutaj.

Naciągnął rękaw koszuli i delikatnie ocierał jej policzek, drugą dłonią podtrzymując jej głowę.

– Au. Kurwa – powiedział Sweeney przez zaciśnięte zęby, gdy Rosalind nadepnęła mu na nogę.

– Podrapała mnie – odezwała się Cassie. Jej głos brzmiał okropnie, wysoko i upiornie. – Jezu, opluła. – Zetrzyj to ze mnie, zetrzyj to.

– Cii – szepnął Sam. – Cii. Już koniec. Świetnie sobie poradziłaś. Cii. – Objął ją i przytulił, a ona oparła głowę na jego ramieniu. Przez sekundę nasz wzrok, mój i Sama, się spotkał, potem on spojrzał na dłoń, którą głaskał jej włosy.

– Co się tu, do diabła, dzieje?! – zawołał za moimi plecami z obrzydzeniem O’Kelly.


***

Po umyciu twarz Cassie nie wyglądała tak źle, jak się początkowo wydawało. Paznokcie Rosalind zostawiły trzy szerokie, ciemne linie na policzku, ale mimo że tak mocno krwawiły, wcale nie były głębokie. Technik znał się na pierwszej pomocy i stwierdził, że szwy są niepotrzebne i Cassie ma szczęście, że Rosalind nie sięgnęła oka. Zaproponował, że przyklei jej na zadrapania opatrunek, lecz Cassie się nie zgodziła, nie chciała go zakładać do czasu, aż wrócimy do pracy i zdezynfekuje rany. Co jakiś czas jej ciałem wstrząsały dreszcze, technik stwierdził, że prawdopodobnie jest w szoku. O’Kelly ciągle wyglądał na zagubionego i lekko rozdrażnionego wydarzeniami dzisiejszego dnia, poczęstował ją landrynką.

– Cukier – wyjaśnił.

Wyraźnie było widać, że nie może prowadzić, więc zostawiła vespę tam, gdzie ją zaparkowała, i wróciła do pracy razem z nami, z przodu w furgonetce. Prowadził Sam. Rosalind usiadła z tyłu z resztą. Po tym jak Sweeney założył jej kajdanki, uspokoiła się, siedziała sztywna i obrażona, nie odzywając się ani słowem. Powietrze w samochodzie przepełnione było jej przesłodzonymi perfumami i czymś jeszcze, jakimś przejrzałym śladem zgnilizny, intensywnym i brudnym, choć pewnie tylko to sobie wyobraziłem. Widziałem po oczach, że gorączkowo myśli, ale jej twarz nic nie wyrażała, żadnego strachu, oporu czy złości, kompletnie nic.

Nim zdążyliśmy wrócić do pracy, O’Kelly’emu poprawił się humor i kiedy szedłem za nim i Cassie do pokoju obserwacyjnego, nawet nie próbował mnie odesłać.

– Ta dziewczyna przypomina mi kolesia ze szkoły – rzucił, kiedy czekaliśmy, aż Sam skończy przerabianie z Rosalind formularzy zgody i praw i przyprowadzi ją do pokoju przesłuchań. – Potrafił człowieka wykołować do niedzieli na sześć sposobów bez mrugnięcia okiem, a potem się odwracał i wszystkich przekonywał, że to wina tamtego. Świat roi się od szaleńców.

Cassie oparła się o ścianę, splunęła na zakrwawioną chusteczkę i wytarła nią policzek.

– Ona nie jest szalona – rzekła. Ręce ciągle jeszcze jej drżały.

– Tak się tylko mówi, Maddox – odparł O’Kelly. – Powinni ci opatrzyć ranę wojenną.

– Nic mi nie jest.

– No to w porządku. Miałaś co do niej rację. – Niezgrabnie poklepał ją po ramieniu. – Myślisz, że ona naprawdę wierzy, że truła siostrę dla jej własnego dobra?

– Nie. – Cassie rozłożyła chusteczkę, żeby znaleźć czysty fragment. – Wiara dla niej nie istnieje. Rzeczy są albo nie są prawdą, pasują jej, albo nie. Cała reszta się nie liczy. Mógłby pan jej podstawić wariograf, a ona przeszłaby przez badanie bez najmniejszego problemu.

– Powinna się zająć polityką. Czekaj, zaczynamy. – O’Kelly odwrócił głowę w stronę szyby, Sam właśnie wprowadzał Rosalind do pokoju przesłuchań. – Zobaczymy, jak z tym sobie poradzi. Będzie niezła zabawa.

Rosalind rozejrzała się po pomieszczeniu i westchnęła.

– Teraz chciałabym zadzwonić do rodziców – poinformowała Sama. – Powiedzieć im, żeby znaleźli mi prawnika, a następnie tu przyjechali. – Wyjęła z kieszeni swetra malutki długopisik i notes, zapisała coś na kartce, wyrwała ją i podała Samowi, jakby był chłopcem na posyłki. – To numer do domu. Z góry dziękuję.

– Zobaczysz się z rodzicami, kiedy skończymy rozmawiać – powiedział Sam. – Jeśli chcesz prawnika…

– Myślę, że jednak zobaczę ich trochę wcześniej. – Rosalind wygładziła spódnicę z tyłu i usiadła z lekkim grymasem niesmaku na plastikowym krześle. – Czy nieletni nie mają prawa do obecności rodzica lub opiekuna podczas przesłuchania?

Na chwilę wszyscy z wyjątkiem Rosalind zamarli, a ona w ramach sprzeciwu założyła nogę na nogę i uśmiechnęła się do Sama, delektując się wrażeniem, jakie wywarła.

– Przesłuchanie wstrzymane – grzecznie odezwał się Sam. Wziął ze stołu teczkę i wyszedł.

– Jezu Chryste – powiedział O’Kelly. – Ryan, chcesz mi powiedzieć, że…

– Może kłamać – wtrąciła Cassie. Bacznie wpatrywała się przez szybę, w dłoni z całych sił ściskała chusteczkę.

Serce mi stanęło na chwilę, ale zaraz zaczęło bić ze zdwojoną siłą.

– Oczywiście, że jest. Tylko na nią popatrzcie, nawet mowy nie ma, żeby była…

– Taa, jasne. Wiesz, ilu facetów wylądowało w więzieniu, bo tak myślało?

Sam otworzył drzwi do pomieszczenia obserwacyjnego tak mocno, że odbiły się od ściany.

– Ile lat ma ta dziewczyna? – zwrócił się do mnie.

– Osiemnaście – odparłem. W głowie mi się kręciło, wiedziałem, ale nie pamiętałem skąd. – Powiedziała mi…

– Słodki Jezu! I ty jej uwierzyłeś? – Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby Sam stracił nad sobą panowanie i było to niesamowite. – Gdybyś spytał tę dziewczynę o wpół do trzeciej, która godzina, toby ci powiedziała, że jest trzecia, tylko po to, żeby zrobić ci mętlik w głowie. Nawet tego nie sprawdziłeś?

– I kto to mówi – warknął O’Kelly. – Wszyscy mogliście sprawdzić, mieliście na to wystarczająco dużo czasu, ale nie…

Sam go nie słyszał. Patrzył na mnie płonącym wzrokiem.

– Uwierzyliśmy ci, bo jesteś cholernym detektywem. Wysłałeś partnerkę na przeprawę, nawet nie zadając sobie trudu, by…

– Sprawdziłem! – krzyknąłem. – Sprawdziłem akta! – Ale zanim skończyłem mówić te słowa, zyskałem już bolesną pewność. Słoneczne popołudnie, dawno temu, przeglądałem akta z telefonem, który podtrzymywałem między brodą i ramieniem, a do ucha wrzeszczał mi O’Gorman, próbowałem rozmawiać z Rosalind i sprawdzić, czy jest dorosła i może obserwować rozmowę z Jessicą, wszystko w tym samym czasie (I musiałem być przekonany, pomyślałem, nawet wtedy musiałem być przekonany, że nie można jej ufać, bo niby czemu inaczej zawracałbym sobie głowę sprawdzaniem takiej drobnostki?). Znalazłem stronę z danymi rodziny i prześlizgnąłem się wzrokiem po dacie urodzenia Rosalind, odjąłem lata…

Sam oderwał się ode mnie i w pośpiechu sprawdzał akta, dostrzegłem chwilę, kiedy zwiesił ramiona.

– Listopad – powiedział bardzo cicho. – Urodziła się drugiego listopada. Wtedy skończy osiemnaście lat.

– Gratuluję – ponuro odezwał się po chwili ciszy O’Kelly. – Całej trójce. Dobra robota.

Cassie wypuściła oddech.

– Niedopuszczalne – powiedziała. – Każde pierdolone słowo. – Zsunęła się po ścianie i usiadła, jakby nagle nogi odmówiły jej posłuszeństwa, i zamknęła oczy.

Z głośników dobiegł cichy, natarczywy dźwięk. W pokoju przesłuchań Rosalind się znudziła i zaczęła nucić.

Загрузка...