18

W piątkowy poranek przyszliśmy z Samem pierwsi do pokoju operacyjnego. Przychodziłem jak najwcześniej, sprawdzałem telefony, chcąc znaleźć jakąś wymówkę, by spędzić dzień gdzieś indziej. Strasznie padało, Cassie najprawdopodobniej klęła i usiłowała zapalić vespę.

– Codzienny biuletyn – powiedział Sam i pomachał mi przed nosem kilkoma taśmami. – Wczoraj w nocy był w rozmownym nastroju, sześć telefonów, Boże, błagam…

Od tygodnia nagrywał telefony Andrewsa z tak mizernym skutkiem, że O’Kelly zaczynał już wydawać znaczące pomruki. W ciągu dnia Andrews sporo dzwonił z komórki, wieczorami zamawiał bardzo drogie potrawy dla „smakoszy" – „na wynos z fantazją", jak z dezaprobatą nazywał je Sam. Kiedyś zadzwonił pod jeden z sześciu sekstelefonów reklamowanych w telewizji, chciał dostawać klapsy, a powiedzenie „żeby mój tyłek był czerwony, Celestine" – natychmiast stało się sloganem wydziału.

Zdjąłem płaszcz i usiadłem.

– Zagraj to, Sam – powiedziałem. W ciągu ostatnich tygodni poczucie humoru, tak jak i inne rzeczy, stale się pogarszało. Sam popatrzył na mnie i wsunął jedną z taśm do małego magnetofonu.

O 20.17 według wydruku z komputera Andrews zamówił lasagne z wędzonym węgorzem, pesto i sos z suszonych pomidorów.

– Jezus Maria – powiedziałem przerażony.

Sam roześmiał się.

– Dla naszego chłopca wszystko co najlepsze.

O 20.23 zadzwonił do szwagra i umówił się na golfa w niedzielę po południu, dorzucając po drodze kilka męskich żartów. O 20.41 znów zadzwonił do restauracji, żeby powrzeszczeć na przyjmującego zamówienia, ponieważ jedzenie jeszcze nie dotarło. Zaczynał być powoli wstawiony. Następnie długa cisza, najwyraźniej lasagne w końcu dotarła do punktu odbioru.

O 24.08 zadzwonił pod pewien numer w Londynie.

– Eksżona – poinformował Sam. Andrews był w rzewnym nastroju i chciał porozmawiać o tym, dlaczego im nie wyszło.

– Moim największym błędem jest to, że pozwoliłem ci odejść, Dolores – poinformował ją łzawym tonem. – Ale ty dobrze zrobiłaś. Jesteś wspaniałą kobietą, wiesz o tym? Jesteś dla mnie za dobra. Sto razy za dobra. Może nawet tysiąc. Mam rację, Dolores? Myślisz, że dobrze zrobiłaś?

– Nie wiem, Terry – odparła ze znużeniem Dolores. – Sam mi to powiedz. – Robiła coś w tym samym czasie, zmywała talerze, a może wyjmowała naczynia ze zmywarki, w tle słyszałem brzęk porcelany. W końcu, kiedy Andrews zaczął płakać, odłożyła słuchawkę. Dwie minuty później zadzwonił do niej, warcząc:

– Nie waż się odkładać słuchawki, dziwko, słyszysz? To ja odkładam słuchawkę – i trzasnął telefonem.

– Prawdziwy dżentelmen – podsumowałem.

– Gnojek – powiedział Sam. Rozparł się na krześle, odchylił do tyłu głowę i schował twarz w dłoniach. – Oj, gnojek. Mam jeszcze tylko tydzień. Co ja zrobię, jak to będzie tylko sushi i samotne serca?

Taśma stuknęła ponownie.

– Halo? – zapytał zaspany męski głos.

– Kto to? – zapytałem.

– Niezarejestrowana komórka – rzucił Sam. – Za piętnaście druga.

– Ty cholerny przygłupie – zaczął Andrews. Był w sztok pijany. Sam się wyprostował.

Nastąpiła krótka chwila przerwy.

– Mówiłem ci, żebyś do mnie więcej nie dzwonił – odezwał się głos.

– Ho, ho – powiedziałem.

Sam wydał z siebie jakiś nieokreślony dźwięk. Wyrzucił do przodu ręce, jakby chciał chwycić magnetofon, ale się powstrzymał i tylko przysunął go bliżej. Pochyliliśmy głowy, słuchając. Sam wstrzymywał oddech.

– Mam gdzieś, co mi mówiłeś – ciągnął Andrews podniesionym tonem. – Już dość mi powiedziałeś. Obiecałeś, że wszystko teraz będzie na właściwej drodze, pamiętasz? Zamiast tego wszędzie tylko te pierdolone… zakazy sądowe…

– Powiedziałem ci, żebyś się uspokoił i dał mi się tym zająć, i powtarzam ci to samo. Wszystko jest pod kontrolą.

– Siedzisz sobie w swojej dziurze. Nie waż się do mnie mówić, jakbym był twoim prac-prac-pracownikiem. To ty jesteś moim pierdolonym pracownikiem. Ja ci zapłaciłem. Pierdolone… tysiące, tysiące… „Och, potrzebujemy jeszcze pięciu tysięcy na to, Terry, kilka tysięcy na nowego radnego, Terry…”. Równie dobrze mogłem je wrzucić do kibla i spuścić z wodą. Gdybyś był moim pracownikiem, już dawno bym cię wylał. Na zbity pysk. Ot tak.

– Dostarczyłem ci wszystko, za co zapłaciłeś. To tylko drobna zwłoka. Wyjaśni się. Nic się nie zmieni. Rozumiesz, co do ciebie mówię?

– Nic się nie wyjaśni. Na pewno działasz na dwa fronty, sukinsynu. Wziąłeś ode mnie pieniądze i zwiałeś. A teraz nie zostało mi nic poza bezwartościową ziemią i policją, która mi siedzi na karku. Jak oni… jak się w ogóle, do cholery, dowiedzieli, że to moja ziemia? Ufałem ci.

Krótka chwila ciszy. Sam wypuścił powietrze i znów je wstrzymał. Następnie niski głos powiedział ostro:

– Z jakiego telefonu dzwonisz?

– Nie twój cholerny interes – odparł nadąsany Andrews.

– O co pytała policja?

– O… jakiegoś dzieciaka. – Andrews stłumił beknięcie. – Tego dzieciaka, którego tam zabili. Jej ojciec to ten popapraniec z cholernym zakazem sądowym… debil, który myśli, że coś tym ugra.

– Wyłącz się – zimno rzucił rozmówca. – Nie rozmawiaj z glinami bez prawnika. Nie martw się o zakaz sądowy. I nigdy więcej do mnie nie dzwoń. – Odłożył słuchawkę.

– No tak – powiedziałem po chwili. – To z pewnością nie było sushi, pizza ani samotne serca. Gratulacje. – Sąd tego nie przyjmie, ale wystarczy, żeby przycisnąć Andrewsa. Usiłowałem być uprzejmy, lecz bardziej skłonna do rozczulania się nad sobą część mnie stwierdziła, że to typowe: gdy moje śledztwo prowadziło w mnóstwo ślepych zaułków. Sam radośnie parł do przodu, odnosząc sukces za sukcesem. Gdybym to ja śledził Andrewsa, prawdopodobnie przez dwa tygodnie nie zadzwoniłby do nikogo poza starzejącą się matką. – Teraz będziesz miał O’Kelly’ego z głowy.

Sam nie odpowiedział. Odwróciłem się, żeby na niego spojrzeć. Był tak blady, że aż zielony.

– Co? – spytałem zaniepokojony. – Wszystko w porządku?

– Świetnie. Tak. – Pochylił się do przodu i wyłączył magnetofon. Ręka trochę mu drżała i zobaczyłem na jego twarzy mokry, niezdrowy połysk.

– Jezu – powiedziałem. – Nie jest. – Nagle uderzyło mnie, że podniecenie zwycięstwem mogło doprowadzić go do ataku serca, udaru lub czegoś takiego, mógł mieć jakąś dziwną, niezdiagnozowaną chorobę, słyszałem już historie o detektywach, którzy przeprowadzają podejrzanego przez imponujące przeszkody, żeby paść trupem, gdy tylko zacisną się kajdanki. – Trzeba ci lekarza czy co?

– Nie – odparł ostro. – Nie.

– Więc o co, do diabła, chodzi?

Wtedy zrozumiałem. Właściwie to jestem zdumiony, że od razu tego nie pojąłem. Tembr głosu, akcent, modulacja: słyszałem je już wcześniej, codziennie, co wieczór; trochę miększy, bez tego ostrego brzmienia, ale podobieństwo nie pozostawiało wątpliwości.

– Czy to przypadkiem nie był twój wujek?

Sam spojrzał na mnie, a następnie na drzwi.

– Był. – Oddychał szybko i płytko.

– Jesteś pewien?

– Znam jego głos. Jestem pewien.

Miałem ochotę się roześmiać. Był tak cholernie zaangażowany (chodząca uczciwość, chłopaki), taki solenny, jak żołnierz, który mówi o bohaterstwie w jakimś fatalnym amerykańskim filmie wojennym. W tamtej chwili uznałem to za urocze – rodzaj absolutnej wiary to jedna z tych rzeczy, które tak samo jak dziewictwo traci się tylko raz, a ja nigdy wcześniej nie spotkałem nikogo, kto by to zachował do trzydziestki – ale zdawało mi się, że przez większość życia Samowi po prostu dopisywało szczęście, a mnie trudno było zdobyć się na współczucie dlatego, że nagle poślizgnął się na skórce od banana.

– Co zrobisz? – spytałem.

Kręcił głową. Musiał o tym myśleć, na pewno: byliśmy tu tylko we dwóch, jedna przysługa, jedno wciśnięcie odpowiedniego klawisza i ta rozmowa może zniknąć.

– Dasz mi weekend? – powiedział. – Zaniosę to O’Kelly’emu w poniedziałek. Ja… nie teraz. Nie potrafię myśleć rozsądnie. Potrzebuję weekendu.

– Jasne. Porozmawiasz z wujkiem?

Sam spojrzał na mnie.

– Jeśli tak, to zacznie zacierać ślady, prawda? Pozbywać się dowodów, zanim rozpocznie się śledztwo.

– Zakładam, że tak by zrobił.

– Jeśli mu nie powiem… jeśli się dowie, że mogłem dać mu cynk i nie zrobiłem tego…

– Przykro mi. – Przelotnie zastanawiałem się, gdzie, do diabła, podziewa się Cassie.

– A wiesz, co jest najgorsze? – odezwał się po chwili. – Że gdybyś mnie dziś rano spytał, do kogo pójdę, jeśli zdarzy się coś w tym stylu i nie będę wiedział, co zrobić, tobym powiedział, że do Reda.

Milczałem. Patrzyłem na jego szczerą, miłą twarz i nagle poczułem się od niego dziwnie odseparowany, od całej tej sceny. To było uczucie, które przyprawia o zawrót głowy, jakbym obserwował wydarzenia rozwijające się w oświetlonym pudełku setki metrów ode mnie. Siedzieliśmy przez długą chwilę, aż do środka wpadł O’Gorman i zaczął coś krzyczeć o rugby, a Sam bez słowa włożył taśmę do kieszeni, zebrał swoje rzeczy i wyszedł.


***

Tego popołudnia, kiedy wyszedłem na papierosa, Cassie poszła za mną.

– Masz zapalniczkę? – spytała.

Straciła na wadze, policzki jej się wyostrzyły, a ja zastanawiałem się, czy stało się to niezauważalnie w trakcie Operacji Westalka, czy – na samą myśl poczułem ukłucie niepokoju – w ciągu kilku ostatnich dni. Wyłowiłem zapalniczkę i jej podałem.

Było zimne, pochmurne popołudnie, pod murem zaczynały gromadzić się opadłe liście, Cassie odwróciła się plecami do wiatru i zapaliła papierosa. Miała tusz na rzęsach i coś różowego na policzkach, lecz jej twarz wciąż była zbyt blada, prawie szara.

– Co się dzieje, Rob? – spytała.

Żołądek podszedł mi do gardła. Wszyscy kiedyś przeprowadzaliśmy te koszmarne rozmowy, ale nie znam choćby jednego mężczyzny, który by uważał, że służą one czemukolwiek. Nie odnosiły też pozytywnego skutku. Wbrew wszelkim nadziejom liczyłem na to, że Cassie okaże się jedną z tych kobiet, które nie będą drążyć tematu.

– Nic się nie dzieje.

– Dlaczego zachowujesz się wobec mnie dziwnie?

Wzruszyłem ramionami.

– Jestem wykończony, sprawa jest w opłakanym stanie, ostatnie tygodnie dały mi w kość. To nic osobistego.

– Daj spokój, Rob. Jest. Zachowujesz się, jakbym była trędowata od… – Spiąłem się, lecz Cassie nie dokończyła.

– Nie. Potrzebuję tylko trochę przestrzeni, jasne?

– Nie wiem nawet, co to znaczy. Wiem tylko, że się na mnie wyżywasz, a ja nie mogę nic zrobić, skoro nie rozumiem, czemu to robisz.

Kątem oka widziałem, jak z determinacją zacisnęła szczęki, i wiedziałem, że nie uda mi się tego uniknąć.

– Nie wyżywam się – rzuciłem skrępowany. – Po prostu nie chcę jeszcze bardziej wszystkiego komplikować. I zdecydowanie nie jestem teraz w stanie rozpoczynać związku i nie chcę, żebyś odniosła mylne wrażenie…

– Związku? – Cassie uniosła brwi, prawie się roześmiała. – Jezu, to o to chodzi? Nie, Ryan, nie oczekuję, że się ze mną ożenisz i będziemy mieli dzieci. Dlaczego, do diabła, myślisz, że chcę związku? Chcę po prostu, żeby wszystko było normalnie, bo to jakiś absurd.

Nie uwierzyłem jej. Przedstawienie było przekonujące – lekko zdziwiony wyraz twarzy, niedbałe oparcie się o mur, każdy na moim miejscu westchnąłby z ulgą i przytulił ją z zakłopotaniem, aby następnie wspólnie, ramię w ramię, powrócić do czegoś w rodzaju normalności. Tylko że ja znałem zagrywki Cassie jak własną kieszeń. Przyspieszony oddech, napięcie ramion, nikła, nieśmiała nuta w głosie – była przerażona, a to z kolei przerażało mnie.

– Tak. W porządku.

– Wiesz o tym, prawda, Rob? – Znów dostrzegłem delikatne drżenie.

– W takim razie nie sądzę, żeby powrót do normalności był możliwy. Sobotnia noc była dużym błędem i żałuję, że się w ogóle zdarzyła, ale jest już za późno. I tak zostanie.

Cassie strzepnęła popiół na kocie łby, lecz i tak dostrzegłem, że jest zraniona i zaskoczona, jakbym wymierzył jej policzek.

– No tak. Nie wiem, czy to błąd – odezwała się po chwili.

– Nie powinno do tego dojść – powiedziałem. Przyciskałem plecy do muru tak mocno, że przez garnitur czułem jego chropowatość. – Nigdy by się nie zdarzyło, gdybym nie był w tak fatalnym stanie. Przepraszam, ale tak wygląda rzeczywistość.

– Okay – odrzekła bardzo ostrożnie – okay, tyle że to nie musi być wielka sprawa. Jesteśmy przyjaciółmi, jesteśmy ze sobą blisko, dlatego się to zdarzyło, powinno nas jeszcze bardziej zbliżyć, koniec kropka.

To, co mówiła, było wyjątkowo rozsądne; wiedziałem, że to ja byłem niedojrzały, melodramatyczny i to jeszcze bardziej mnie zabolało. Tylko te jej oczy: już kiedyś widziałem w nich taki wyraz, gdy patrzyłem na nią znad igły ćpuna w mieszkaniu, gdzie nie powinien nikt mieszkać, wtedy też jej głos brzmiał przekonująco i spokojnie.

– Tak. – Odwróciłem głowę. – Może. Potrzebuję tylko trochę czasu, żeby wszystko sobie poukładać. I jeszcze na dodatek cała ta reszta.

Cassie rozłożyła ręce.

– Rob – powiedziała zdziwionym tonem, którego już nigdy nie zapomnę. – Rob, to tylko ja.

Nie słyszałem jej. Ledwie ją widziałem, jej twarz wyglądała obco. Chciałem znaleźć się gdzieś indziej.

– Muszę iść – oznajmiłem, wyrzucając papierosa. – Możesz mi oddać zapalniczkę?


***

Nie umiem wyjaśnić, dlaczego nie wziąłem pod uwagę tego, że Cassie mogła mówić prawdę o tym, czego ode mnie chce. W końcu nigdy wcześniej nie widziałem, żeby kłamała ani mnie, ani komu innemu, i nie jestem pewien, dlaczego założyłem, że nagle zaczęła to robić. Ani razu nie pomyślałem, że jej fatalne samopoczucie mogło tak naprawdę nie być wynikiem nieodwzajemnionej namiętności, ale wzięło się z utraty najbliższego przyjaciela – którym byłem, jak twierdzę bez zbytniej skromności.

Myślenie o sobie jak o jakimś casanowie było aroganckie, ale wszystko się zagmatwało. Musicie pamiętać, że nigdy nie widziałem Cassie w takim stanie. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widział, jak płacze, a na palcach jednej ręki mógłbym policzyć chwile, kiedy widziałem, jak się boi. Teraz jej oczy były zapuchnięte, a dochodził jeszcze ten cień strachu czy rozpaczliwego wołania, jaki się w nich malował za każdym razem, kiedy na mnie spojrzała. Co miałem myśleć? Słowa Rosalind – trzydziestolatka, zegar biologiczny, nie może sobie pozwolić na czekanie – wracały do mnie niczym ból zęba, a wszystko, co przeczytałem na ten temat (obszarpane magazyny w poczekalniach i „Cosmo" Heather, przeglądane przy śniadaniu), je potwierdzało: dziesięć sposobów dla trzydziestolatek, żeby wykorzystać ostatnią szansę, Okropne Ostrzeżenia na temat zbyt długiego odkładania urodzenia dziecka, i w szczególności jeden artykuł o tym, jak nie powinno się nigdy sypiać z przyjaciółmi, bo to nieuchronnie prowadzi do „uczucia" ze strony kobiety, obaw przed zaangażowaniem ze strony mężczyzny, niepotrzebnych kłopotów.

Zawsze mi się wydawało, że Cassie jest ponad takie truizmy, ale z drugiej strony (czasami, kiedy jest się z kimś blisko, pewnych rzeczy się nie dostrzega. Inni je widzą, lecz my nie potrafimy ich zobaczyć) myślałem także, że jesteśmy wyjątkiem od reguły, a teraz proszę, co się okazało. Jednak nie miałem najmniejszego zamiaru zmieniać swojego życia w banał. Musicie także pamiętać, że Cassie nie była jedyną, której życie się pogmatwało, ja też byłem zagubiony i roztrzęsiony, i trzymałem się jedynych wytycznych, jakie udało mi się znaleźć.

Szybko też nauczyłem się zakładać, że w sercu wszystkiego, co kocham, kryje się zawsze coś ciemnego i śmiertelnie groźnego. Sytuacja, gdy nie potrafiłem nic znaleźć, napawała mnie zdumieniem, robiłem się wówczas ostrożny.

Teraz wydaje się oczywiste, że nawet silna osoba ma słabe punkty i że uderzyłem Cassie z całą siłą, z precyzją jubilera, który dzieli kamień na kawałki wzdłuż skazy. Musiała czasami myśleć o swojej imienniczce, na którą bogowie rzucili jedną z najbardziej pomysłowych i sadystycznych klątw – choć przepowiadała przyszłość, nikt jej nie wierzył.

Sam odwiedził mnie w poniedziałek wieczorem, późno, około dziesiątej. Właśnie wstałem, żeby zrobić sobie na kolację grzankę, po której miałem zamiar z powrotem pójść spać, kiedy rozległ się dzwonek. Poczułem przelotnie strach, że może to Cassie, odrobinę pijana, z żądaniem, byśmy sobie wszystko raz na zawsze wyjaśnili. Otwieranie zostawiłem Heather. Kiedy zastukała z irytacją do moich drzwi i powiedziała: „To do ciebie, jakiś facet, Sam", ogarnęła mnie taka ulga, że dopiero po dłuższej chwili poczułem zaskoczenie. Sam nigdy wcześniej u mnie nie był, nie zdawałem sobie sprawy, że wie, gdzie mieszkam.

Poszedłem do drzwi, wkładając koszulę do spodni, i nasłuchiwałem, jak wchodzi po schodach.

– Cześć – powiedziałem, kiedy dotarł.

– Cześć – odparł. Nie widziałem go od piątku rana. Miał na sobie duży tweedowy płaszcz, był nieogolony, a brudne włosy opadały mu na czoło długimi, wilgotnymi pasmami.

Czekałem, aż wyjaśni, czemu przyszedł, ale ponieważ się nie odzywał, wprowadziłem go do salonu. Heather ruszyła za nami i zaczęła trajkotać.

– Cześć, jestem Heather, miło cię poznać, gdzie Rob cię chował cały ten czas, nigdy nie zaprasza do domu żadnych znajomych, to okropne z jego strony, właśnie oglądałam Proste życie, oglądasz to, Boże, w tym roku to istne szaleństwo. – W końcu zrozumiała nasze jednosylabowe odpowiedzi. – No cóż. Pewnie wolicie zostać sami. – A kiedy żaden z nas nie zaprzeczył, wyszła, rzucając nam uśmiechy, Samowi ciepły, mnie zaś trochę chłodniejszy.

– Przepraszam, że przyszedłem bez uprzedzenia – powiedział Sam. Rozglądał się po pokoju (agresywne, designerskie poduszki na kanapie, półki zastawione porcelanowymi długorzęsymi zwierzętami) z pewnym zaskoczeniem.

– W porządku – odparłem. – Masz ochotę na drinka? – Nie miałem pojęcia, po co przyszedł. Nawet nie chciało mi się myśleć o możliwości, że miało to coś wspólnego z Cassie. Nie, ona na pewno nie poprosiłaby go, żeby ze mną porozmawiał, pomyślałem.

– Whiskey byłaby super.

Znalazłem w szafce w kuchni pół butelki jamesona. Kiedy przyniosłem szklanki do salonu, Sam siedział w fotelu, nadal był w płaszczu, spuścił głowę, a łokcie oparł na kolanach. Heather zostawiła włączony telewizor, na ekranie dwie identyczne kobiety, jaskrawo umalowane, kłóciły się o coś histerycznie, ale nic nie słyszeliśmy, ponieważ dźwięk został wyłączony. Światło dziko pląsało po twarzy Sama, nadając mu upiorny, potępieńczy wygląd.

Wyłączyłem telewizor i podałem mu szklankę. Spojrzał na nią jakby z zaskoczeniem, a następnie wychylił połowę jednym haustem. Dotarło do mnie, że chyba już jest trochę pijany. Nie chwiał się ani nie bełkotał, lecz zarówno jego ruchy, jak i głos zdawały się inne, szorstkie i powolne.

– O co chodzi? – powtórzyłem idiotycznie.

Sam znowu się napił. W połowie oświetlała go stojąca obok lampa.

– Pamiętasz, co się stało w piątek? – powiedział. – Taśmę?

Trochę się rozluźniłem.

– Tak?

– Nie rozmawiałem z wujkiem – powiedział.

– Nie?

– Nie. Cały weekend o tym myślałem. Ale nie zadzwoniłem do niego. – Odchrząknął. – Poszedłem do O’Kelly’ego – dodał i jeszcze raz odchrząknął. – Dziś po południu. Z taśmą. Puściłem mu ją, a potem powiedziałem, że to mój wujek.

– No! – Szczerze mówiąc, chyba się nie spodziewałem, że go na to stać. Mrugnął, patrząc na szklankę, a następnie odstawił ją na stolik. – Wiesz, co mi powiedział?

– Co?

– Zapytał mnie, czy zwariowałem. – Roześmiał się trochę jak szaleniec. – Chryste, on chyba ma rację… Powiedział mi, żebym wyczyścił taśmę, odwołał podsłuch i zostawił Andrewsa w cholerę. „To rozkaz". Dodał, że brak śladu dowodu na to, że Andrews ma cokolwiek wspólnego z morderstwem, a jeśli to zabrnie dalej, to skończymy jako mundurowi, i on, i ja. Nie od razu i nie z powodów, które by miały cokolwiek wspólnego z tą sprawą, ale pewnego dnia w najbliższej przyszłości obudzimy się i okaże się, że jesteśmy na patrolu na jakimś zadupiu, do końca życia. Powiedział: „Tej rozmowy nie było, bo nie było i taśmy".

Zaczął podnosić głos. Sypialnia Heather przylega do salonu i byłem pewien, że siedzi teraz z uchem przytkniętym do ściany.

– Chce, żebyś to zatuszował? – spytałem przyciszonym głosem, miałem nadzieję, że Sam zrozumie.

– Powiedziałbym, że do tego zmierzał, tak – rzekł z sarkazmem. Nie było to dla niego naturalne i nie zabrzmiało cynicznie ani ostro, wydał się okropnie młody, żałosny niczym nastolatek. Padł z powrotem na fotel i przejechał dłonią po włosach. – Nigdy bym się tego nie spodziewał, wiesz? Ze wszystkich rzeczy, o które się martwiłem… Nigdy bym o tym nie pomyślał.

Jeśli mam być szczery, to chyba nigdy nie traktowałem poważnie całej linii śledztwa prowadzonego przez Sama. Międzynarodowe holdingi, nieuczciwi deweloperzy i poufne transakcje kupna gruntu zawsze wydawały się niemożliwie odległe, prymitywne i prawie śmieszne jak jakiś tandemy film z Tomem Cruise’em w roli głównej, a nie coś, co mogłoby dotyczyć kogoś rzeczywistego. Zaskoczył mnie wyraz twarzy Sama. Nie pił ani nic z tych rzeczy, za to podwójny pech – wujek i O’Kelly – walnął go niczym dwie ciężarówki. Ktoś taki jak Sam nigdy nie przypuszczał, że mogą nadjechać. Przez chwilę mimo wszystko żałowałem, że nie umiem znaleźć właściwych słów, żeby go pocieszyć, powiedzieć mu, że takie rzeczy zdarzają się wszystkim i że przeżyje tak jak prawie wszyscy.

– Co robić? – spytał.

– Nie mam pojęcia – odparłem zaskoczony. Zgoda, Sam i ja spędzaliśmy ostatnio sporo czasu razem, to jednak nie czyniło z nas kumpli, a poza tym nie byłem odpowiednią osobą do dawania komuś rad. – Nie chcę, żeby zabrzmiało to nieczule, ale dlaczego zwracasz się z tym do mnie?

– A do kogo? – cicho zapytał Sam. Kiedy na mnie spojrzał, zauważyłem, że ma przekrwione oczy. – Nie mogę z tym pójść do kogoś z rodziny, prawda? To by ich dobiło. A przyjaciele są świetni, ale nie są gliniarzami, a to sprawa policji. A Cassie… wolałbym jej w to nie wciągać. Ma już dość na głowie. Wygląda ostatnio na strasznie zestresowaną. Ty już wiedziałeś, a ja po prostu musiałem z kimś o tym pogadać, zanim podejmę decyzję.

Moim zdaniem sam wyglądałem na dość zestresowanego w ciągu ostatnich kilku tygodni, chociaż pochlebiała mi sugestia, że ukrywałem to lepiej, niż mi się zdawało.

– Decyzję? – powiedziałem. – Nie wygląda wcale na to, że masz wielki wybór.

– Jest jeszcze Michael Kiely – powiedział Sam. – Mógłbym jemu dać taśmę.

– Jezu. Straciłbyś pracę, zanim jeszcze artykuł zdążyłby trafić do gazet. Może to nawet nielegalne, nie wiem.

– Zdaję sobie sprawę. – Przycisnął dłonie do oczu. – Myślisz, że to powinienem zrobić?

– Nie mam zielonego pojęcia. – Od whiskey wypitej prawie na pusty żołądek robiło mi się trochę niedobrze. Wziąłem lód z dna zamrażarki, bo tylko taki mi został – smakował trochę, jakby był przeterminowany i brudny.

– Wiesz, co by się stało, gdybym to zrobił?

– Wylaliby cię. Może skazali. – Nie odezwał się. – Mogliby zwołać trybunał, tak przypuszczam. Jeśliby stwierdzili, że twój wujek zrobił coś złego, pewnie by mu powiedzieli, żeby już więcej tego nie robił, trafiłby na kilka lat na ławkę rezerwowych, a potem wszystko wróciłoby do normy.

– Ale autostrada. – Sam pocierał rękami twarz. – Nie potrafię jasno myśleć… Jeśli nic nie powiem, to autostrada tamtędy przebiegnie, przez wykopaliska archeologiczne. Bez powodu.

– I tak ją tam zbudują. Jeśli pójdziesz do gazet, rząd po prostu powie: „Oj, przepraszamy, za późno już na przesunięcie" i dalej będzie robił swoje.

– Tak myślisz?

– Tak. Szczerze.

– A Katy. O nią chodzi. A jeśli Andrews wynajął kogoś, żeby ją zabił? Pozwolimy mu się z tego wywinąć?

– Nie wiem – odparłem. Zastanawiałem się, jak długo Sam miał zamiar tu zostać.

Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu. Ludzie w mieszkaniu obok wydawali jakieś przyjęcie, słyszałem gwar wesołych głosów, Kylie w odtwarzaczu, kokieteryjny głos dziewczyny: „Mówiłam ci, przecież ci mówiłam!". Heather walnęła w ścianę, na chwilę zapanowała cisza, a potem usłyszeliśmy wybuch tłumionego śmiechu.

– Wiesz, jakie są moje pierwsze wspomnienia? – spytał Sam. Lampka rzucała mu pod oczy cienie i nie mogłem dostrzec wyrazu jego twarzy. – Dzień, w którym Red dostał się do parlamentu, byłem chłopcem, miałem trzy, cztery lata, wszyscy przyjechaliśmy do Dublina, żeby go odprowadzić, cała rodzina. Był wspaniały słoneczny dzień. Miałem na sobie nowy garniturek. Nie byłem pewien, co się dokładnie wydarzyło, ale wiedziałem, że coś ważnego. Wszyscy byli tacy szczęśliwi, a mój tata… promieniał, taki był dumny. Posadził mnie sobie na ramionach, tak żebym wszystko widział, i krzyknął: „To twój wujek, synu!". Red stał na schodach, uśmiechał się, machał, a ja wrzasnąłem: „To mój wujek!", wszyscy się roześmieli, a on do mnie mrugnął… Mamy jeszcze zdjęcie, wisi na ścianie w salonie.

Kolejna chwila ciszy. Dotarło do mnie, że ojciec Sama mógłby być o wiele mniej zszokowany wyczynami swojego brata, niżby się Sam spodziewał, ale doszedłem do wniosku, że to wątpliwe pocieszenie.

Odrzucił do tyłu włosy.

– No i na dodatek mój dom – dorzucił. – Wiesz, że jestem jego właścicielem, prawda?

Przytaknąłem. Miałem przeczucie, że wiem, do czego zmierza.

– Tak. To ładny dom… cztery sypialnie i w ogóle. Szukałem tylko czegoś w rodzaju mieszkania. Ale Red powiedział… wiesz, że założę rodzinę… Nie sądziłem, że będzie mnie stać na coś sensownego, ale on… tak. – Raz jeszcze odchrząknął, był to szybki, niepokojący dźwięk. – Przedstawił mnie facetowi, który budował osiedle. Powiedział, że są starymi znajomymi i facet zaproponuje mi dobry interes.

– I tak zrobił. Teraz niewiele już możesz na to poradzić.

– Mógłbym sprzedać dom za cenę, za jaką go kupiłem. Jakiejś młodej parze, której inaczej nigdy nie będzie stać na własne lokum.

– Po co? – spytałem. Rozmowa zaczynała mnie frustrować. Zachowywał się jak wielki, gorliwy, oszołomiony święty Bernard, dzielnie starający się wykonać swój obowiązek w samym środku zamieci, która uniemożliwiała każdy krok. – Poświęcenie to ładny gest, tyle że tak naprawdę niewiele daje.

– Aha – rzekł ze znużeniem Sam, sięgając po szklankę. – Rozumiem, o co chodzi. Mówisz, że powinienem to zostawić.

– Nie wiem, co powinieneś. – Ogarnęła mnie fala mdłości i zmęczenia. Boże, pomyślałem, co za tydzień. – Pewnie jestem ostatnią osobą, którą powinieneś o to pytać. Po prostu nie widzę sensu w robieniu z siebie męczennika i porzucaniu domu i kariery, kiedy i tak dla nikogo nie wyniknie z tego nic dobrego. Nie zrobiłeś nic złego. Prawda?

Spojrzał na mnie.

– Prawda – powiedział cicho z goryczą. – Nie zrobiłem nic złego.


***

Cassie nie była jedyną osobą, która schudła. Od ponad tygodnia nie miałem w ustach prawdziwego posiłku i niejasno zaczynałem zdawać sobie sprawę, że kiedy się golę, muszę manewrować maszynką w nowych zagłębieniach w szczęce, jednak dopiero gdy ściągałem tamtego wieczoru garnitur, zauważyłem, że wisi mi na biodrach i odstaje w ramionach. Większość detektywów albo chudnie, albo tyje podczas dużych śledztw – Sam i O’Gorman zaczynali się cokolwiek zaokrąglać w pasie od zbyt dużej ilości niezdrowego jedzenia – ja za to jestem wystarczająco wysoki, żeby reakcja była ledwie widoczna, ale jeśli sprawa potrwa dłużej, będę musiał kupić nowe garnitury albo dalej wyglądać jak Charlie Chaplin.

Nawet Cassie nie wie, że gdy miałem dwanaście lat, byłem dużym dzieckiem. Nie jednym z tych okrągłych dzieci, które widzi się, gdy kaczym krokiem idą po ulicy. Na fotografiach widać, że po prostu miałem mocną budowę; może byłem odrobinę pulchny, wysoki jak na swój wiek i okropnie zakłopotany, ale czułem się, jakbym był monstrualny i zagubiony, własne ciało mnie zdradziło. Rozrosłem się do góry i wszerz do tego stopnia, że sam siebie nie poznawałem, przypominało to jakiś podły żart, który muszę codzienne znosić. Nie pomagało też, że zarówno Peter, jak i Jamie wyglądali dokładnie tak samo jak zawsze: mieli dłuższe nogi, stracili wszystkie mleczaki, ale wciąż byli szczupli i lekcy.

Etap pulchności nie trwał długo: jedzenie w szkole z internatem było, zgodnie z tym, co piszą w książkach, tak okropne, że nawet dzieciak, który nie był roztrzęsiony i nie tęsknił za domem, a za to szybko rósł, miałby problem ze zjedzeniem tyle, żeby przybrać na wadze. Pierwszego roku prawie nic nie jadłem. Na początku wychowawca zmuszał mnie, żebym zostawał sam przy stole, czasami godzinami, aż zjadłem kilka kęsów i przyznałem mu rację na każdy temat, po jakimś czasie stałem się ekspertem w chowaniu jedzenia do plastikowego worka w kieszeni, który następnie wrzucałem do ubikacji. Myślę, że post to odruchowa forma krzyku. Wydaje mi się, że wierzyłem, że jeśli będę jeść tylko tyle, by Peter i Jamie wrócili, to wszystko wróci do normy. Na początku drugiego roku byłem wysoki i chudy, zbyt kościsty, wyglądałem tak, jak każdy trzynastolatek powinien wyglądać.

Nie wiem, dlaczego to właśnie stało się moją najbardziej strzeżoną tajemnicą. Myślę, że w głębi duszy zawsze zastanawiałem się, czy to był powód, dla którego zostałem z tyłu, tamtego dnia w lesie. Bo byłem gruby, bo nie mogłem biec wystarczająco szybko, bo nie potrafiłem już tak dobrze utrzymać równowagi, bo bałem się skakać przez mur zamku. Czasami myślę o drżącej linie, która oddziela bycie oszczędzonym od bycia odrzuconym. Myślę o starożytnych bogach, którzy żądali, by ich ofiara była nieustraszona i bez skazy, i zastanawiam się, czy to, co porwało Petera i Jamie, nie uważało, że ja nie jestem wystarczająco dobry.

Загрузка...