1

Bał się spotkania z dzieckiem i choć nikomu by się do tego nie przyznał, z duszą na ramieniu jechał odebrać w piątkowy wieczór swoją córkę z dworca autobusowego w Sandomierzu, położonego nieopodal cmentarza żydowskiego, gdzie kilka dni temu kazał zgarnąć miłośników narodowego socjalizmu. Swoją drogą, dziwił się, że po wyjściu z dołka żaden się nie pofatygował, żeby mu namalować gwiazdę Dawida na drzwiach albo zwyczajnie obić ryj.

Helcia wyleciała z autobusu uchachana i uszczęśliwiona, pełna jedenastoletniego stęsknienia, podziwu i empatii. Empatii, ponieważ opatrunek na jego dłoni ciągle wyglądał odpowiednio poważnie, a podziwu, gdyż telewizyjne relacje w połączeniu z bujną wyobraźnią dziewczynki stworzyły obraz bohatera, który niepomny niebezpieczeństw walczy ze złem i występkiem.

Spędzili bardzo miły wieczór przy pizzy i cudne przedpołudnie, którego najważniejszymi elementami były spacer (połączony z gonitwami i grą w kometkę) nad Wisłą oraz śniadanie w Małej, z kawą, czekoladą i naleśnikami na słodko. Prokurator Teodor Szacki patrzył na pogrążoną w lekturze sfatygowanego egzemplarza jednego z Tytusów kasztanowowłosą iskrę, która zaczynała się właśnie przepoczwarzać z rozkosznego dziecka w nieforemną nastolatkę, i po raz pierwszy od bardzo dawna czuł spokój. Nie zmęczenie, tylko spokój. A Helcia, odbierając szóstym córczanym zmysłem, że jej rodzic ma za sobą kilka ciężkich dni, oszczędziła mu focha, histerii i rozdzierających płaczów, że ona chce, żeby było tak jak dawniej, albo że już nigdy nie będzie szczęśliwa.

A potem pojechali odwiedzić Basię i Andrzeja Sobierajów.

Sam plan odwiedzenia Basi i jej męża, nie dość, że z dzieckiem, to jeszcze po wczorajszym upojnym wieczorze, wydawał mu się tyleż kuriozalny, co atrakcyjny, i jedyne, co mu przeszkadzało w czerpaniu radości z tej perwersyjnej sytuacji, to fakt, że czeka go jeszcze rozmowa z Leonem Wilczurem. Najchętniej przełożyłby ją na poniedziałek, ale nie mógł. Gdyby bowiem Wilczur postanowił się przyznać – a Szacki przypuszczał, że stanie się to wcześniej czy później – dodatkowo wzmocniłoby to wniosek o tymczasowe aresztowanie. Na razie jednak zepchnął myśl o Wilczurze w kąt i radosnym gestem przerzucił piszczącą córkę nad niskim płotem ogródka Sobierajów, po czy sam go przeskoczył, co wydało mu się bardzo sportowe, a było możliwe jedynie dlatego, że ogrodzenie sięgało mu do kolan.

Helcia i Andrzej Sobieraj bardzo szybko znaleźli wspólny język, głównie dzięki pokazywanym przez niego gadżetom, których jego córka, wychowanka ramy H, nie znała. Bawiła się już sekatorem i kosiarką do trawy, teraz przyszła kolej na węża ogrodowego, który – sądząc po żywiołowej reakcji – był dla niej czymś w rodzaju świętego Graala doskonałej zabawy.

– W końcu nie wyglądasz jak Józef K.

Faktycznie, nie popełnił błędu sprzed tygodnia i przyszedł do ogródka Sobierajów w dżinsach i żeglarskim szarym golfie, garnitur, który miał włożyć na późniejsze przesłuchanie, został w pokrowcu w samochodzie.

– W końcu nie wyglądasz jak harcerka – odgryzł się.

Siedzieli razem przy stoliku na tarasie.

– Zbieraj kasę na dom z ogrodem! – krzyknął spod żywopłotu Sobieraj. – Ta mała ma zadatki na właścicielkę gospodarstwa ogrodniczego!

– Tak, tato, chcę mieć kosiarkę!

– Do włosów chyba!

Helcia podbiegła do stolika.

– Zapomniałeś, że ja chcę mieć długie włosy. O takie – machnęła ręką na wysokości nerek.

Za dzieckiem przyczłapał Sobieraj, wyraźnie zadyszany. Prokurator patrzył, jak bierze duży łyk z puszki piwa, i zastanowił się, czy Sobierajowie uprawiali wczoraj małżeński seks. Z jednej strony naprawdę by się zdziwił, z drugiej zdążył już się nauczyć, że wbrew obiegowej opinii to nie wielkie metropolie są siedliskiem wszelkiej rozpusty.

– Chodź, pomożesz mi zanieść ten szpej do kuchni – powiedziała Sobieraj do męża.

– Litości…

– A co z tym tańczącym kwiatkiem? – zapytała niewinnie Hela.

– Oczywiście, że ci pokażę tańczący kwiatek – ożywił się Sobieraj. – A z garami ci pomoże pan prokurator. Dziecko z miasta przyjechało, niech się nacieszy trochę.

Razem z Helą wrócili do ogrodu, żeby tam instalować tańczący kwiatek, czymkolwiek by on był, a Szacki z Basią Sobieraj zabrali talerze i poszli całować się w domu. Dopiero kiedy radosne okrzyki zakomunikowały sukces operacji „kwiatek”, przestali i wrócili razem z blachą pełną ciasta na taras.

Tańczący kwiatek naprawdę tańczył, musiał być tak skonstruowany, że przepływająca przezeń woda miotała główką na wszystkie strony, co dawało radosny i komiczny efekt. Hela została przy kwiatku, żeby piszczeć, podskakiwać i bezskutecznie unikać pryskającej wody, a Sobieraj wrócił do stolika.

– Wspaniałą masz córkę – powiedział i wzniósł puszkę z piwem. – Za twoje geny.

Szacki w odpowiedzi podniósł swoją szklankę z colą. Jednocześnie przypomniał sobie, co Sobieraj opowiadała kiedyś o tym, że nie mogą mieć dzieci. Czy to oznacza, że nie używała żadnej antykoncepcji i że jest przyzwyczajona do tego, że seks nigdy nie oznacza prokreacji?

– Kiedy powiecie mediom o Wilczurze? – spytał szeptem zadyszany mistrz kwiatka. Wcześniej ustalili, że nie będą przy dziecku roztrząsać sprawy.

– O tym, że zatrzymany jest funkcjonariuszem policji, w poniedziałek. A resztę możliwie jak najpóźniej – wyjaśnił Szacki, nie spuszczając oczu z dziecka, stary ojcowski nawyk. – Ogólnikowo opowiemy o motywach osobistych, zdementujemy plotki o seryjnym mordercy, zasłonimy się tajemnicą śledztwa. Histeria ucichnie, a potem będzie jak zwykle. Śledztwo potrwa miesiącami, kiedy będzie można już zajrzeć do akt i poznać motywację Leona W., mało kogo to zainteresuje. Zrobi się szum przy procesie, ale to już pewnie nie nasz problem.

– Dlaczego?

– To nasze ostatnie dni z tą sprawą – w przeciwieństwie do białowłosego kolegi Sobieraj nie cierpiała z tego powodu, przeciwnie, wydawała się zachwycona. – Teo musi jeszcze przesłuchać Wilczura przed wystosowaniem wniosku o areszt, ale akta za chwilę powędrują do innej prokuratury, stawiam na okręgową w Rzeszowie.

– Szkoda. – Sobieraj zmiął puszkę i wrzucił ją do torebki ze śmieciami. – Chciałbym dowiedzieć się od was, jak to było naprawdę.


2

Przebranie się w garnitur trwało dłużej niż samo przesłuchanie. Leon Wilczur został doprowadzony, potwierdził swoje dane osobowe, po czym oznajmił, że odmawia składania wyjaśnień. Prokurator Teodor Szacki przez chwilę się namyślał, po czym podsunął protokół do podpisania. Wilczur był starym policyjnym wygą, który doskonale znał swoje opcje, nic by tu nie dały prośby, groźby i apele do sumienia. Strategia milczenia była idealna, gdyby Szacki był adwokatem policjanta – zaleciłby to samo nawet bez zaglądania do akt. Sprawa była zawiła, poszlakowa, historyczna motywacja wyjątkowo mętna, śledczych czekała ciężka praca szukania dowodów i świadków, na dobry początek trzeba było powtórzyć wszystkie czynności przeprowadzone przez policję, ponieważ obecność Wilczura je unieważniała.

Mimo to zatrzymał się w drzwiach, zanim przywołał mundurowego.

– A może jednak? – spytał. – Trzy zabójstwa. Trzy ofiary. Po tylu latach w policji, po tylu rozwikłanych sprawach, tylu złapanych przestępcach, nie uważa pan, że powinien się przyznać? Żeby sprawiedliwości mogło stać się zadość. Tak po prostu.

– Myli się pan, panie prokuratorze – zaskrzypiał Wilczur, nie odwracając nawet głowy w jego stronę.

Загрузка...