ROZDZIAŁ XVI

Kciuki wbiły się mocno w ciało Enge, została rzucona na kolana i przytrzymana, dopóki nie przyniesiono więzów. Saagakel usadowiła się ha tronie, a wokół słychać było podniecone rozmowy. Przebijał się przez nie jeden głos, wymuszający ciszę, który zakłócił jedynie skrzek bólu wywołany nastąpieniem na nogę. Przez tłum przepychała się Yilanè, która stanęła przed Enge i przyjrzała się jej uważnie.

— Jestem Ambalasei — powiedziała niewyraźnie. Z bliska Enge dostrzegła na jej twarzy oznaki starości, blady grzebień miał poszarpany brzeg. Ambalasei zwróciła się do eistai, drapiąc pazurami ziemię w wielkim niezadowoleniu. — Nie uważam twojej decyzji za mądrą, Saagakel. Słowa Enge mają wielką wagę, można się od niej wiele nauczyć.

— Zbyt wielką mają wagę, mądra Ambalasei, by pozwolić jej swobodnie rozpowszechniać truciznę. Szanuję twą wielką wiedzę na polu nauki — to jednak kwestia polityki, a gdy o nią chodzi, słucham tylko swoich rad.

— Nie zamykaj swego umysłu. Nauki Cór wiążą się z naszą biologią, a ta z kolei wiąże się bezpośrednio z naszym życiem.

— Co wiesz o ich naukach? — przerwała zaskoczona Saagakel.

— Sporo, bo długo rozmawiałam z Córami. W niezdarny sposób dukały one o więzi umysłu z ciałem, mającej niezmiernie ważne znaczenie dla długowieczności i procesu starzenia się. Dlatego proszę pokornie o przekazanie więźniarki Enge pod moją opiekę, bym mogła ją badać w laboratorium. Czy pozwolisz na to?

Słowa były grzeczne, ale wypowiedziano je z powierzchowną tylko uprzejmością, bliską zniewagi, bo w sposobie zwracania-się-do-eistai były akcenty niechęci, natomiast w odniesieniu do nauki tony wyższości-nad-wszystkim.

Saagakei ryknęła ze złości i skoczyła na równe nogi.

— Zniewaga nad zniewagi w moim własnym ambesed! Szanowałam twą wielką wiedzę i twój wiek, Ambalasei, szanuję cię nadal i tylko dlatego nie nakażę ci umrzeć natychmiast, lecz jedynie odsunę od siebie i z ambesed. Będziesz mogła tu wrócić dopiero wtedy, gdy cię wezwę. A jeszcze lepiej — opuść miasto. Mówisz o odejściu, zbyt wiele razy zapowiadałaś daleką wyprawę, by o tym pamiętać. Teraz nadeszła pora, byś spełniła swoje groźby…

— Nie groziłam. Wyjadę, jak planowałam. Uwolnię cię też od kłopotów i zabiorę z sobą Enge.

Saagakel trzęsła się z wściekłości, trzaskała w gniewie kciukami.

— Odejdź natychmiast sprzed mego oblicza i nigdy nie wracaj. Odejdź z tego miasta, bo moja wyrozumiałość nie wytrzymuje twej obecności.

— Jesteś równie wyrozumiała, co epetruk podczas zabijania. Ponieważ uważasz swą nieograniczoną władzę za najważniejszą dla naszego życia, może poddasz ją próbie? Wypędź mnie z miasta, rozkaż mi umrzeć. Będzie to bardzo ciekawy eksperyment…

Słowa Ambalasei zagłuszył ryk wściekłości Saagakel, która skoczyła naprzód, górując nad swą dręczycielką, rozwarła szczęki i wystawiła kciuki jak przy zabijaniu. Stara uczona stała bez lęku, wyraziła tylko szybko szacunek-dla-wieku i szacunek-dla-wiedzy, dodając kontroler wątpliwości.

Saagakel ryknęła ponownie w nieartykułowanej złości, opryskując Ambalasei śliną, po czym spróbowała się opanować. W końcu odwróciła się i opadła na tron. Wokół zapadło milczenie, słychać było jedynie tupot nóg fargi, które trzęsąc się ze strachu, uciekały z ambesed. Trzy leżały nieprzytomne na piasku, może padły pod wpływem furii eistai.

Gdy Saagakel odezwała się wreszcie, przekazała jednocześnie znak usunięcia-obu. — Nie chcę widzieć więcej żadnej z was, obie do sadów, natychmiast.

Enge i Ambalasei poczuły, jak twarde kciuki spełniających rozkaz Saagakel obezwładniają ich ciała. Wyprowadzono je szybko z ambesed. Konwój zwolnił nieco, gdy zniknął z oczu eistai, bo dzień był gorący, lecz mocny uchwyt na ramionach więźniarek nie zelżał ani trochę. Enge, milcząc, rozmyślała o tym, co się zdarzyło. Tak doszły do kompleksu sadów, gdzie zostały brutalnie wepchnięte do środka. Gdy zatrzasnęły się za nimi ciężkie wrota, odwróciła się do Ambalasei, wyrażając wdzięczność.

— Narażałaś wszystko, mocna Ambalasei, dziękuję ci.

— Niczego nie narażałam. Słowa Saagakel nie mogły mnie zabić, nie zaatakowałaby mnie też fizycznie.

— Tak, rozumiem to teraz. Domyślam się, że umyślnie ją rozgniewałaś, by znaleźć się tutaj.

Ambalasei uczyniła gest przyjemności i wesołości, odsłoniła zżół-kłe ze starości zęby.

— Podobasz mi się Enge, cieszę się, że tu jesteś. Masz rację. Planowałam wizytę w tym sadzie, odesłanie cię tutaj jedynie przyspieszyło ją o kilka dni. To bardzo nudne miasto, tłumi pomysły, dziwię się, że w ogóle tu przybyłam. Uczyniłam to jedynie ze względu na możliwości badań, zapewniam cię. Odeszłabym stąd już dawno, ale zaczęły się aresztowania Cór Rozpaczy…

— Cór Życia, błagam.

— Życie, śmierć, rozpacz — to dla mnie to samo. Nie obchodzi mnie nazwa ani filozofia, lecz tylko skutki dla filozofii. Mówię o was Córy Rozpaczy, bo wciąż rozpaczam, prowadząc moje badania. Dawno temu, gdy zaczęły rosnąć ściany tego sadu-więzienia, przybyłam tu nadzorować prace. Rozmawiałam wtedy z niektórymi Córami i rozpaczałam nad niewykorzystaniem ich inteligencji. Przypominały mi onetsensasta zrywającego liście wciąż z jednego drzewa. Gdy raz skoczą w mrok tej filozofii, są tam szczęśliwe i nie pragną się rozwijać. Myślę, że umożliwiasz mi spowodowanie ruchu w tej dziedzinie, Enge, jestem przekonana o tym.

— Spróbuję ci pomóc, jeśli powiesz mi, czego ten ruch będzie dotyczył. Witam cię więc jako Córę Życia…

— Nie mów tak, nie jestem jedną z was. Teraz zmieszała się Enge.

— Ale — powiedziałaś przecież, że nie narażałabyś swego życia, gdyby eistaa kazała ci umrzeć. Musisz więc wierzyć…

— Nie, nie wierzę. Rozumiem, a to coś zupełnie innego. Zajmuję się nauką, a nie wiarą. Czy pojmujesz różnicę? A może uważasz to za sprzeczne ze swymi poglądami?

— Nie, w najmniejszej mierze — powiedziała Enge, wyrażając radość-myśli. — Wprost przeciwnie. Chętnie z tobą o tym dłużej pomówię. Mam okazję wypróbować mą odwagę, sprawdzić słowa Ugunenapsy.

— Ja też. Witaj więc w gajach owocowych Yebèisku, witaj. Teraz zapytam cię: gdybyś wydostała się stąd ze wszystkimi swymi Córami, czy poszłybyście ze mną do miasta, które chętnie by was przywitało? W którym byłybyście wolne, w którym mogłybyście żyć, jak chcecie?

— Niczego więcej nie pragniemy, mądra Ambalasei. To nasze jedyne marzenie i jeśli je spełnisz, będziemy twymi fargi.

— To jest możliwe. Nim jednak wam pomogę, mam jeszcze jedno pytanie i zastanów się dobrze, nim mi odpowiesz. Po uwolnieniu was chcę cię uczynić obiektem mych badań. Pragnę pojąć, jak działa to nowe zjawisko, ale struno-nóż mych badań może ciąć głęboko.

— Gdy Enge wyraziła lęk-przed-bólem, Ambalasei odpowiedziała z uśmiechem. — Źle mnie zrozumiałaś. Chodziło mi o struno-nóż myśli, wcięcie się głęboko w waszą filozofię i zbadanie, jakie są jej skutki.

— Chętnie się zgodzę. Dużo myślę o naszej filozofii. Jeśli mną pokierujesz, rada będę twej pomocy.

— Nie tylko pomocy, Enge. Może dogrzebię się czegoś tak znaczącego, że zniszczy to korzenie drzewa twej wiedzy, wyrwie je.

— Wtedy okaże się ono martwym drzewem, drzewem fałszu i będę rada, że je wyrwiesz. Otwieram się przed tobą. Wniknij w me myśli — rób, co chcesz.

Ambalasei objęła ramiona Enge w szybkim geście największej-radości.

— No to zgoda. Muszę teraz zastanowić się nad możliwością waszej ucieczki. Dawno już postanowiłam opuścić miasto, dlatego z moimi pomocnicami poczyniłam wszelkie niezbędne przygotowania i za dzień — najwyżej dwa — będziemy mogły wyruszyć.

Enge okazała przeprosiny i niezrozumienie.

— Zrozumiesz, gdy nadejdzie pora. Teraz trzeba zrobić coś innego. Chciałabym porozmawiać z jedną spośród Cór. Nazywa się Shakasas.

— Pomylone imię — powiedziała Enge. — Shakasas, szybko-zmieniająca-ruchy, to imię, jakiego nie używałaby żadna z nas, imię z okresu przed zrozumieniem. Na znak przyjęcia mądrości Ugunenapsy przybieramy nowe imiona.

— Wiem o tym obrzędzie, pewna jednak jestem, że nawrócona pamięta swe życie sprzed nawrócienia. Poślij po nią używając tego imienia, a zwrócę się do niej, jak będzie chciała.

Enge okazała szacunek i odwróciła się, by wydać polecenie. Dopiero wtedy spostrzegła, że otacza ją krąg milczących słuchaczek. Wystąpiła z nich Omal ze słowami i gestami przywitania.

— Posłano po tą, o którą prosiłaś. Czuję radość-z-widzenia cię, smutek-z-uwięzienia.

— Musimy porzucić smutek. Ta Yilanè o wielkiej mądrości, z którą rozmawiałam, może być naszym zbawienim. Pozwól mi teraz zobaczyć się i spotkać z naszymi siostrami, bo chcę je wszystkie poznać.

Ambalasei odeszła na bok, gdy witały się z sobą. Czekała cierpliwie, aż pojawiła się przed nią Yilanè, wyrażając szacunek.

— Jesteś Shakasas? — spytała Ambalasei.

— Byłam, nim nie zrozumiałam. Z powodu radości z przyjęcia słów Ugunenapsy nazywam się teraz Elem. Czego się po mnie spodziewasz, Ambalasei?

— Odpowiedzi na jedno pytanie. Słyszałam, że kiedyś należałaś do załogi uruketo. Czy to prawda?

— Gdy zostałam Yilanè, sprawiało mi to przyjemność. Ciekawiły mnie prądy w powietrzu i morzu, zaczęłam badać tajniki nawigacji, a poprzez nie zainteresowałam się pracą Ugunenapsy.

— Wyjaśnienie zadowalające. Powiedz mi teraz kto wami kieruje?

— Ugunenspsa, bo jej przykład…

— Dość! Chodzi mi o osoby zamknięte w tym nędznym sadzie. Kto spośród was ma władzę?

— Nikt, wszystkie jesteśmy sobie równe… Ambalasei przerwała jej brutalnym gestem, używanym zazwyczaj jedynie wobec fargi, w rozdrażnieniu darła ziemię pazurami.

— Cisza! Wasza Ugunenapsa to odpowiedź na wszystko. Musi być ktoś stojący nad tobą w hierarchii bezmyślności. Enge, widzisz ją tam? Pytam. Czy może tobą kierować?

— Na pewno. Wiele słyszałam o niej, o jej mądrości, chętnie zrobię to, co mi poleci.

— Wreszcie zrozumiałaś. Porozmawiamy natychmiast w trójkę. Potem będziesz przebywać stale u mego boku i wykonywać moje polecenia. Zgodzisz się, jeśli ci to poleci?

Elem wyraziła chętnie zgodę i Ambalasei odesłała ją szybko, by znów nie zaczęła mówić o Ugunenapsie.

Leżąca tuż przy brzegach Gendasi*, na południe od Alpèasaku wyspa nie była duża, powstawały teraz na niej szybko rosnące budowle, przeważnie były to schronienia przed deszczem. Jedynie połączone pokoje, w których pracowała Ukhereb, sprawiały wrażenie trwałości i solidności. Zaprowadzono tam eistaę, Lanefenuu, gdy tylko wynurzyła się z uruketo, którym pokonała ocean. Słuchała objaśnień ze znudzeniem i brakiem zainteresowania. Ciekawiły ją tylko wyniki prac uczonej, choć nie wchodziła w szczegóły, zainteresowanie wzbudziło masinduu.

— To bardzo zabawne — powiedziała Lanefenuu. — Musisz wyhodować mi takie, bym mogła je zabrać do Ikhalmenetsu. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego.

— Dlatego, Eistao — powiedziała z pewną dumą Akotolp — że nic takiego dotąd nie istniało. Musiałyśmy z Ukhereb badać nowe, wyhodowane przez nas rośliny, pracować razem nad ich mutacją. Są jednak trujące i niebezpiecznie się nimi zajmować, dlatego potrzebne są nam powiększające umiejętności sanduu. Czy wiesz, o jakim stworzeniu mówię?

— Nie — odparła Lanefenuu, dumna ze swej niewiedzy. — Zbyt jestem zajęta, by poświęcać czas na poznawanie twych paskudztw.

— Jak najsłuszniej, Eistao — powiedziała Akotolp. — To brudne zajęcie. Służę wyjaśnieniem. Sanduu powiększa, czyli sprawia, że oglądany przedmiot wygląda na większy, nawet o dwadzieścia razy większy. Jednakże z tego podstawowego przyrządu naukowego może korzystać jednocześnie jedna Yilanè, a musiałam pracować razem z Ukhereb. Dlatego opracowałyśmy masinduu, można je nazwać sanduu rzucającym obraz. Używane jest w mikrochirurgii, lecz teraz wykorzystałyśmy je, by pokazać ci obrazy tego, co robimy bez narażania twego szanownego ciała na niebezpieczeństwa.

— Moje szanowne ciało jest bardzo zadowolone z waszych wysiłków. A co to może być?

Akotolp spojrzała na jasno oświetlony obraz na ścianie. Wpadające przez zewnętrzną ścianę do oka masinduu światło słoneczne zostało tam wzmocnione i w efekcie na ścianie powstało barwne odwzorowanie rzeczywistości.

— To okrzemki, Eistao, drobne stworzonka żyjące w morzu. Używamy ich do regulacji masinduu. Widziane przez ciebie barwy powstają dzięki filtrowi polaryzacyjnemu…

Akotolp przerwała, gdy Lanefenuu wyraziła znudzenie-szczegółami-naukowymi.

W pokoju rozjaśniło się, gdy weszła Ukhereb; za nią fargi niosła tacę ze zdjęciami.

— Wszystkie gotowe, Eistao — powiedziała, każąc fargi położyć tacę.

— To najnowsze odbitki, pokażą ci niepodważalne efekty naszych prac dla ciebie.

— Zaczynaj od razu — poleciła Lanefenuu.

Ze ściany zniknęły obrazy okrzemek, na ich miejsce pojawił się widok morza, a w tle zielony brzeg z białymi plażami. Mówiąc, Ukhereb obsługiwała jednocześnie masinduu, tak iż wyświetlane kolejno zdjęcia dawały wrażenie zbliżania się do wybrzeża.

— To brzeg Gendasi* na południe od miasta Alpèasak. Wybrałyśmy to miejsce, bo mogłyśmy niepostrzeżenie tam wylądować. Temperatura i gleba są takie same co w mieście, tak iż nasze rośliny mogą się rozwijać w analogicznym środowisku.

— Dlaczego nie poszłyście do miasta? — spytała Lanefenuu.

— Zajmują je ustuzou — powiedziała Vaintè, która właśnie weszła. — Wybrałam się tam na zwiad. Nie całe miasto spłonęło, teraz roi się w nim od tego robactwa.

— Ich przeznaczeniem jest śmierć, Vaintè — powiedziała Lanefenuu. — Kazałam ci przyjść, bo te znakomite uczone przygotowały pokaz tego, co zrobiły tu w moim imieniu. Będziesz obecna na nim, bo stworzyłaś to wszytko.

Vaintè wyraziła zadowolenie-wdzięczność i usiadła na ogonie obok eistai, która nakazała dalsze-patrzenie.

Zielony gąszcz rósł ciągle, aż ukazały się wokół niego wbite na ciernie martwe zwierzęta.

— To zmutowane pnącza i krzewy — wyjaśniła Akotolp. — Rosną one razem z tymi szeroko-liściastymi roślinami, które są bogate w wodę i dlatego odporne na ogień, chronią przed nim. To nie było trudne do osiągnięcia, wystarczyło tylko zmodyfikować ściany otaczające większość miast. Wraz z rozwijaniem tych roślin i hodowlą ich w dużych ilościach — by wystarczyło na nasiona — pracowałyśmy nad tym oto stworzeniem.

Ekran wypełnił wizerunek wielobarwnej, błyszczącej jaszczurki. Akotolp podeszła bliżej, by wskazać na rządy guzików na grzbiecie zwierzęcia. — Te cysty powstają podczas dojrzewania jaszczurki, pękają, a potem znów rosną. Zwróć uwagę na cienką skórę i śluzową powłokę chroniącą zwierzę przed śmiertelnie groźnym otoczeniem. Doskonały rozwój.

— Potrzeba-jasności — ostro wtrąciła Lanefenuu.

— Uniżone przeprosimy, Eistao. Pomyliłam kolejność. Widziane przez ciebie groźne rośliny należy wysiać w mieście zajmowanym przez ustuzou. Rozważałyśmy różne techniki samorozsiewu i wypracowałyśmy ten system. Przy pękaniu cyst wyzwalają się ziarna trujących roślin. W ich gąszczu żyją te jaszczurki — niezdolne są do tego żadne inne zwierzęta. Tak więc bez najmniejsezgo wysiłku z naszej strony, bez straty choćby jednej Yilanè, samo miasto usunie najeźdźców. Nie nastąpi to od razu, lecz będzie równie nieuniknione i nieodparte jak fala przypływu. Rośliny wypełnią miasto, ustuzou zostaną wyparte — i jutro jutra będzie jak wczoraj wczoraj.

— Wspaniale — Lanefenuu wyraziła zadowolenie i radość. — Jak jednak Yilanè będą mogły żyć w tym mieście śmierci?

— Bardzo łatwo. Już wytworzyłyśmy pasożyty i wirusy, które zniszczą roślinność i wytrzebią jaszczurki, nie szkodząc niczemu więcej.

— To rzeczywiście doskonały plan. Dlaczego więc nie wprowadza się go w życie?

— Jeden szczegół wymagał rozwiązania — powiedziała Akotolp. — Konieczne było wyhodowanie pasożytniczego robaka przenoszącego w swym ciele otorbione nasiona. Robaki te atakują jaszczurki, wywołując cysty rozprzestrzeniające nasiona. Jaja robaków, wraz z otorbionymi nasionami, wydostają się z odchodów jaszczurek…

Przerwała na gest eistai.

— Dobra Akotolp, wiem, że takie szczegóły was fascynują, lecz dla mnie są wstrętne i nudne. Przestań mówić o szczegółach waszych osiągnięć.

— Wszystko gotowe, Eistao — powiedziała Vaintè, otwierając drzwi i wskazując na słońce.

— Zawiadomię cię, gdy tylko Ukhereb i Akotolp zameldują o osiągniętym sukcesie. Podczas twej podróży wyhodowano nowe pokolenia jaszczurek, znajdują się w zagrodzie, którą ci teraz pokażę. Wszystko czeka w pogotowiu na twój rozkaz.

— To cudowne. Mówię teraz. Niech tak będzie. Alpèasak zostanie oczyszczony z robactwa i odbudowany, tak by mieszkanki Ikhalmenetsu, gdy nastanie zima, mogły przybyć do Alpèasaku. Rozpoczynajcie!

— Zaczyna się, Eistao — powiedziała Vaintè.

„Zaczyna się, ale się tu nie skończy — dodała w nieruchomym milczeniu, tak iż nikt nie poznał jej myśli. — Miasto zostanie oczyszczone, zajmą je znów Yilanè. Wówczas poproszę o łaskę i zostanie mi dana. Poproszę eistaę tylko o jedno, bym mogła wykorzystać nasiono-jaszczurki do uczynienia reszty lądu niemożliwym do zamieszkania przez ustuzou. Potem odnajdę je i zniszczę. To ja zabiję wreszcie Kerricka-ustuzou.”

Загрузка...