ROZDZIAŁ XXI

ambesetepsa ugunenapsossi, nefatep lemefenatep, epsatsast efentopeneh, deesetefen eedeninef.

Ugunenapsa uczyła, iż znając śmierć, znamy granice życia, to siła Cór Życia, żyjących, gdy mrą wszystkie inne.

PRZYSŁOWIE CÓR ŻYCIA


Gdy uruketo opuściło port Yebéisku, Ambalasei rozkazała płynąć na zachód, prosto na otwarte morze. Tak najszybciej ginęły z oczu pozostającym na lądzie, nie zostawiały też najmniejszych wskazówek co do kierunku dalszego rejsu. Elem wspięła się na wierzchołek płetwy i zobaczyła, że uczona już tam jest, wpatrując się w płynące przed nimi ciemne kształty enteesenatów. Elem grzecznie wydała dźwięk pragnienia mówienia-uwagi.

— Nigdy nie dowodziłam uruketo, służyłam tylko na nim. Mamy kłopoty…

— Rozwiąż je — powiedziała stanowczo Ambalasei z kontrolerami końca-udziału, zapytania.

— Kto jest przy sterze?

— Omal, spokojna, inteligentna Yilanè, szybko się uczy.

— Mówiłam, że potrafisz dowodzić. Zbadajmy mapy.

Idąc wzdłuż płetwy, minęły Omal trzymającą ręce w pobliżu węzłów końcówek nerwów kierujących uruketo, wpatrującą się w morze przez przejrzysty krąg. Na występie przed nią siedział szaroró-żowy ptak patrzący w tym samym kierunku. Ambalasei zatrzymała się i pogładziła kciukami jego pióra, zagruchał w odpowiedzi.

— Nowy kompas — wyjaśniła Elem — dużo bardziej precyzyjny niż dawne.

— Oczywiście — to mój projekt. Dokładny, niezawodny i dostarcza towarzystwa podczas długich rejsów. Raz ustawiony we właściwym kierunku będzie go wskazywać do śmierci.

— Nigdy nie rozumiałam…

— Cząstki magnetyczne w mózgu. Gdzie są mapy?

— Tutaj.

Nisza była ledwo oświetlona, ale po rozwinięciu pierwszej mapy rozjaśniły się ciemnoczerwone paski na żywej ścianie.

— Ta ma największą skalę — powiedziała Elem. — Jest też najnow-sza.Tu jest Entoban*, a za szerokim oceanem Gendasi*.

— A te kolorowe spirale?

— Te o zimniejszych barwach oznaczają wiatry przepływające w atmosferze jak wielkie rzeki. Wznoszą się tutaj w tropikach, gdzie słońce ogrzewa ziemię, potem pod wpływem obrotów planety kierują się na północ i południe. W mych badaniach poświęcałam im najwięcej uwagi, ale dla celów praktycznych ważniejsze są te ciepłe, barwy pomarańczy i czerwieni, oznaczające prowadzące nas prądy oceaniczne.

— Wyjaśnienie-szczegółowe.

— Chętnie-rozwodzenie-się. Jesteśmy teraz tu, na oceanie na zachód od Yebéisku. Zgodnie z twymi poleceniami, na wypadek pogoni, aż do zmroku popłyniemy dalej w tym kierunku. Znajdziemy się wtedy tutaj, na tym zaznaczonym na czerwono, płynącym na południe prądzie. Przez noc będzie nas znosił, o świcie, po sprawdzeniu pozycji, zaczniemy rejs do naszego celu. — Dokładność-płynięcia, pragnienie-poznania go?

— Niepewność-teraz. Pokaż mi, co byś zrobiła, gdyby naszym celem było Gendasi*?

— Gorliwość-w-wyliczaniu. Płynąc do Gendasi* musiałybyśmy trzymać się tego prądu, prowadzącego na południe i zachód aż na środek oceanu. To bardzo ciekawy obszar, rojący się od życia. Po osiągnięciu go wybierzemy prąd odpowiedni dla naszego celu. TU widzisz jeden z nich, płynący obok Alakas-aksehent ku leżącemu dalej zielonemu lądowi.

Ambalasei przyglądała się uważnie mapie, patrzyła na Yebeisk, potem prześledziła lewym okiem ocean do Gendasi*.

— Pytanie. Płyniemy wielkim łukiem na południowy zachód do środka oceanu, potem drugim na północny zachód ku naszemu celowi. Pomyśl, o ile prędzej byśmy się tam znalazły, gdybyśmy po prostu przecięły ocean po prostej. — Szybkim ruchem przesunęła kciukiem po mapie. Elem cofnęła się zaskoczona, jej grzebień płonął czerwienią.

— Niemożliwe! — Kontrolery rozpaczy i lęku. — To, co proponujesz, jest. … nienaturalne. Można tak na krótko, jak robimy to teraz, czy przepływając z jednej wyspy na drugą. Nikt jednak nie żegluje w linii prostej. Stworzenia morskie trzymają się prądów, ptaki niewidocznych szlaków powietrznych. Proponowany przez ciebie kurs jest, no, przeciwny naturze. Uruketo należałoby sprowadzić z prądów, choć w nocy znów by się na nich unosiło, potem coranne obliczenia… to wprost niemożliwe!

— Wyraziłam po prostu zainteresowanie naukowe, Elem, uspokój się. Ponieważ jesteś pracowniczką-nauki, dla dobra naszych prac powiem ci o dwóch różnych stanach materii… Czy znasz już pawo Atepenepsy?

— Pokorna-niewiedza, pragnienie-wejścia.

— Ujmując to w najbardziej podstawowej formie, materia niewidzialna porusza się po liniach prostych, dostrzegalna po różnych torach. Przestań się tak gapić i zamknij usta — istny obraz głupiej fargi! Co wiesz o materii niewidzialnej?

— Nie…

— Kloc niewiedzy! Niewidoczna jest grawitacja — jeśli upuszczę mapę, opadnie prosto w dół. Niosące-światło-coś, samo niewidoczne, porusza się między przedmiotem a okiem w linii prostej. Bezwładność jest niewidoczna, ale powściąga poruszający się obiekt… dość. Widzę, że to cię przerasta. Nie wstydź się swego niedorozwoju. Tylko kilka Yilanè nie ma tak jak ja ograniczeń intelektualnych. Wracajmy do naszego kursu. Co jest tu?

Ambalasei umieściła splecione palce i kciuki na pustym kawałku mapy za Maninlè, na południe od Gendasi*. Elem spojrzała tępo.

— Nic, zupełnie nic.

— Pusta-głowa, nieświadoma-życia! Czy mam cię uczyć twojej specjalności? Co jest na mapie, tu i tu?

— Prądy, to oczywiście prądy oceaniczne.

— Wspaniale. Teraz, rozbudowa-szczegółów, co powoduje prądy?

— Różnice w temperaturze wody morskiej, wiatr, obroty planety, wpływ linii brzegowej, kształt dna oceanu…

— Dobrze. Teraz te prądy, tu i tu, przyjrzyj się im bliżej. Nie pojawiają się tak nagle w zewnętrznym mroku. Śledź je do tyłu.

— Widzę, widzę! Wielka Ambalasei, wydobyłaś mnie z niewiedzy, jak fargi jest wydobywana z morza. Musi tam być wielki ląd, we wskazywanym przez ciebie miejscu. Choć nikt go nigdy nie widział ani nie opisał — wydedukowałaś jego istnienie z tych map…

Gdy dotarło to do niej, Elem pochyliła swą głowę w postawie najniższej-z-niskich wobec najwyższej-z-wysokich. Zrozumiała nagle, że Ambalasei zna się na nawigacji równie dobrze co i ona. Może i lepiej. Ambalasei kiwnęła głową, akceptując tę świadomość.

— Jesteś biegła w swej dziedzinie — powiedziała. — Ja jednak jestem biegła we wszystkich, jak to właśnie udowodniłam. Nie odkryłam tego w tej chwili, już od kilku lat przypatrywałam się mapom nawigacyjnym, doszłam wtedy do tego wniosku. Ten rejs wykaże, że może domysły są słuszne. Płyniemy tam, do białej plamy na mapie. Gdy się tam znajdziemy, nie będzie już biała. Idź teraz, przyprowadź tu Enge.

Enge przyszła zaraz po wezwaniu przez Elem. Zastały Ambalasei w wyniosłej pozie, na tyle wyprostowaną, na ile pozwalał jej stary kręgosłup. W ręce mocno ściskała mapę. Elem podeszła do uczonej pokornie jak fargi. Enge nie zbliżyła się tak bardzo, choć ustawiła kończyny w pozycji najwyższego szacunku. Ambalasei wyciągnęła rękę na długość ramienia, w geście niemal najwyższej-powagi.

— Pokażę ci teraz, Enge, nasz cel i czekające tam na nas miasto.

— Jesteśmy ci szczerze wdzięczne za wszystko, co dla nas zrobiłaś — obejmujący gest ręki wskazywał, że mówi za wszystkie ze swej grupy.

— Wspaniale. Tam, na mapie, jest to miejsce, nasz cel. Natomiast tu — nasze miasto.

Mówiąc to rozwarła drugą dłoń i wyciągnęła ją. Leżało na niej wielkie, pomarszczone ziarno. Enge przeniosła wzrok z mapy na ziarno, potem znów na mapę i pochyliła głowę w doceniającej-zgodzie.

— Jesteśmy wdzięczne. Ponieważ na mapie jest tu tylko pustka, przypuszczam, iż dzięki swej wyższej wiedzy dowiedziałaś się o istnieniu tam nowego lądu. Lądu bez miast, bez Yilanè, a przeto to ziarno jest ziarnem miasta, z którego wyrośnie nasz gród.

— Dokładnie tak — powiedziała ostro Ambalasei, odkładając ziarno i mapę z niepotrzebną gwałtownością. Na piersi wystąpiły jej barwne cętki. — Masz pierwszorzędny umysł, Enge, czekam na okazję, by go okpić.

Nie dodała już, że się jej teraz to nie udało, Enge też o tym nie wspomniała, wyrażając w zamian wdzięczność i zgodę. Stara uczona miała swoje narowy, była wybuchowa, ale trzeba pozwolić jej na wszelkie dziwactwa za to, co dla nich zrobiła.

— Czy wolno poprosić o dalsze informacje na temat naszego celu, by czerpać radość z poznania pracy mózgu tak nieskończonej objętości?

— Wolno. — Z piersi Ambalasei zniknęły barwy, gdy przyjęła to, co się jej należało. — Patrz uważnie i ucz się. Siła, szerokość, temperatura prądów tych rzek na morzu, są podane na tej mapie jako wskazówka dla potrafiących je zrozumieć. Jestem oczywiście między nimi. Nie wejdę w szczegóły, nie zrozumiałabyś ich, przedstawię ci tylko moje wnioski. Nie ma tam małej wysepki czy ciągu wysp, ale wielki ląd, którego wymiary poznamy po dotarciu do niego. Leży na południe od Alpèasaku, co oznacza, iż będzie tam cudowne ciepło. Czy znasz nazwę tego nowego lądu, Enge?

— Znam — odpowiedziała mocno.

— No to nam powiedz — powiedziała Ambalasei z nieopanowanym ruchem przyjemności.

— Nazywa się Ambalasokei, bo w jutrze jutra, dopóki Yilanè będą rozmawiały z sobą, powtarzać będą imię tej, która przyniosła życie do tego dalekiego, nieznanego miejsca.

— Dobrze uzasadnione — powiedziała Ambalasei, a Enge wyraziła zgodę z kontrolerami wzmocnienia. — Teraz odpocznę i nabiorę siły. Będziecie oczywiście potrzebować mych wskazówek, dlatego nie wahajcie się przed obudzeniem mnie, choćby sprawiało wam to trudności.

Wieści o rozmowie rozeszły się szybko, wzbudzając wielkie poruszenie. Córy Życia naciskały Enge, by odsłoniła znaczenie odkryć Ambalasei. Uczyniła to, stanąwszy w słupie światła padającym z otwartej płetwy, tak iż wszystkie mogły ją słyszeć.

— Ugunenapsa, nasza nauczycielka, powiedziała nam, że najsłabsza jest nasilniejszą, najsilniejsza najsłabszą. Przypowieść ta ma nas nauczyć, że życie tworzy jedność, wskazać, że życie mokrej-jeszcze-od-oceanu fargi jest dla niej równie ważne, co dla eistai jej życie. Ugunenapsa powiedziała to bardzo dawno, lecz ta wieczna prawda dziś znowu do nas dotarła. Ambalasei, choć nie jest jeszcze Córą Życia, dzięki naukom Ugunenapsy wyprowadziła nas z uwięzienia i wiedzie teraz do nowego świata, gdzie wzniesiemy miasto — nasze miasto. Pochylcie głowy przed mocą tej myśli. Miasto bez kary za poglądy. Miasto bez śmierci. Miasto, w którym będziemy mogły razem dorastać i się uczyć, przyjmować fargi, by w nim dorastały i uczyły się od nas. Powiedziałam z wdzięczności, nie wahając się nawet przez chwilę, że ląd, na którym powstanie to miasto, będzie się nazywał Ambalasokei.

Słuchaczki przeszła wspólna fala uczuć, fala zgody wygięła jednocześnie ich ciała, jak wiatr gnie pole zboża. Były jednej myśli.

— Teraz odpoczniemy, bo po przybyciu czeka nas wiele pracy. Elem potrzebuje pomocy przy prowadzeniu uruketo, dlatego wszystkie o odpowiednich umiejętnościach czy chęci ulżenia jej powinny pójść okazać gotowość i współpracę. Reszta uporządkuje swe umysły i przygotuje się na to, co ma nastąpić.


Ambalasei, jak zwykle w jej wieku, przespała większość rejsu, choć zrobiła taić tylko ona. Dla Cór Życia wszystko było zbyt nowe, zbyt podniecające, bo po raz pierwszy znalazły się razem, nie groziły im prześladowania czy szyderstwa. Mogły mówić otwarcie o swych wierzeniach, dyskutować o nich i szukać porady u tych, których jasność umysłu doceniały. Każdy nowy dzień zbliżał je do radosnej rzeczywistości, ich nowego życia.

Zgodnie z instrukcjami nie niepokoiły Ambalasei, dopóki nie osiągnęły prądu odciągającego ze szlaku, który po minięciu Marunie i Alakas-aksehent doprowadziłby je do głównego lądu Gendasi*. Po napiciu się zimnej wody i zjedzeniu odrobiny mięsa wstała i wspięła się powoli na wierzchołek płetwy uruketo. Czekające tam Elem i Enge wyraziły pełne szacunku powitanie.

— Ciepło — powiedziała Ambalasei, zwężając oczy w jaskrawym słońcu do pionowych szparek i wyrażając kontrolery zadowolenia i wygody.

— Jesteśmy tutaj — powiedziała Elem, wskazując kciukiem na mapie pozycję. — Wody są bogate w życie i pewne nieznane ryby ogromnych rozmiarów.

— Nieznane może wam i innym o ograniczonej wiedzy, lecz dla mnie ocean nie ma tajemnic. Czy złapałyście któraś z tych nieznanych ryb?

— Są smaczne — Elem wyraziła zadowolenie z jedzenia. Ambalasei natychmiast pokazała niechęć-wobec-żarłoczności i pierwszeństwo wiedzy.

— Najwięcej myślicie o swym brzuchu, a najmniej o mózgu — powiedziała gniewnie. — Nim pożrecie wszystkie dane naukowe tego oceanu, przynieście mi jakiś okaz.

Ryba, rzeczywiście, robiła wrażenie, była przezroczysta, smukła, o zielonych płetwach, po rozciągnięciu okazało się, że jej długość równa się wysokości Yilanè. Ambalasei rzuciła jedno spojrzenie i wyraziła niechęć-wobec-ignorancji i wyższość-wiedzy.

— Ryba, akurat! Czy tylko ja mam oczy do patrzenia, mózg do myślenia? Nie bardziej ryba niż ja. To węgorzyk. Po waszym gapieniu się poznaję, że to określenie nic wam nie mówi. Węgorzyki są larwami węgorzy — może je chociaż znacie?

— Bardzo smaczne — powiedziała Enge, wiedząc, że wywoła to dalszą ironię ze strony uczonej, w której niewątpliwie się lubowała.

— Smaczne! Znów trawienie, a nie rozumowanie! Trudno mi uwierzyć, że należycie do mego gatunku. Po raz kolejny wypełnię wasze puste mózgi nowymi informacjami. Czy wiecie, że największe znane węgorzyki nie są dłuższe od najmniejszego pazura mej stopy? Musicie za to wiedzieć, że dojrzałe węgorze osiągają znaczne i — powiem to za was — jadalne rozmiary.

Enge spojrzała na wijącego się wolno węgorzyka i przekazała pragnienie informacji wraz z rosnącm zdumieniem.

— Oznacza to, że formy dorosłe będą gigantyczne!

— W istocie. Stanowi to dalszy dowód, że jest tam nieznany ląd, bo węgorze tej wielkości były zupełnie nieznane — aż dotąd.

Po kilku dniach Ambalasei kazała sobie przynieść próbki wody morskiej. Yilanè zeszła po płetwie na szeroki grzbiet uruketo i zanurzyła przezroczysty pojemnik w łamiących się u jej stóp falach. Ambalasei uniosła go przed oczy, przyjrzała mu się badawczo i przyłożyła do ust. Elem okazała zagrożenie, wiedziała, że picie wody morskiej może spowodować odwodnienie i śmierć.

— Cieszy mnie twoja troska — powiedziała Ambalasei — ale jest źle trafiona. Spróbuj sama.

Elem z oporami łyknęła z pojemnika, potem wyraziła wstrząs i zdumienie. Ambalasei potwierdziła jej doznanie.

— Tylko wielka rzeka, większa od wszystkich znanych nam dotąd, może zanieść tak daleko od ujścia słodką wodę. Czuję, że znajdujemy się na progu wielkiego odkrycia.

Następnego dnia zauważyły bardzo liczne ptaki morskie, pewny dowód bliskości lądu. Wkrótce spostrzegły unoszące się w wodzie rośliny, które nie były już tak przejrzyste i czyste jak na środku oceanu. Ambalasei wzięła ich próbki do zbadania, nim wygłosiła następne stwierdzenie.

— Zawieszona gleba, bakterie, zarodniki, plankton, nasiona. Zbliżamy się do ogromnej rzeki, której dorzecze obejmuje olbrzymie tereny jeszcze większego kontynentu. Przewiduję, iż z pewną dokładnością znajdujemy się blisko naszego celu, blisko Ambalasokei.

Padało niemal cały dzień następny, lecz deszcz ustał przed wieczorem. Gdy chmury odsłoniły horyzont przed nimi, ujrzały majestatyczny zachód słońca w bogatych barwach. Przy wznoszeniu się uruketo na długie fale spostrzegły ciemną linię na horyzoncie, tuż pod płonącym niebem.

Tej nocy spały, jak Yilanè czynią to zawsze, nieruchomo i głęboko, ale wszystkie obudziły się przed pierwszym światłem dnia. Elem kazała większości zejść na dół, bo na szczycie płetwy zrobił się nieznośny ścisk. Z przodu stanęła Ambalasei, jak to się jej należało. Patrzyła na zbliżający się, rosnący ląd. W końcu rozpadł się on na szereg małych wysepek.

— To nie rzeka — powiedziała Elem z ruchami rozczarowania. Dość porywczo Ambalasei przekazała niezdolność-zrozumienia.

— Małe rzeki mają wielkie ujścia. Rzeka ściągająca wody całego kontynentu niesie muł i tworzy deltę z wieloma wyspami. Znajdźcie kanały między tymi wysepkami, a przekonacie się, że nasza rzeka jest dość potężna. A na brzegach jej obfitego nurtu zasadzimy na-siono miasta.

— Nie mam najmniejszej wątpliwości, że Ambalasei ma rację, bo nigdy się nie myli — powiedziała Enge. — Podpłyńmy bliżej do naszego celu, początku nowego życia dla nas wszystkich. Do nowego lądu Ambalasokei, na którym wyrośnie nasze miasto.

Загрузка...